Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pioruny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pioruny. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 15 października 2024

1906 - Katastrofalny pogrzeb koło Cieszyna



 Dziś burze z piorunami nie są traktowane jak bardzo duże zagrożenie. Obawiamy się raczej szkód od wiatru czy gradu, może nawet trąby powietrznej, a zagrożenie wywołane piorunami jest dopiero na dalszym miejscu. Prędzej pomyślimy o ryzyku dla sprzętu i elektroniki, niż o ryzyku porażenia, bo zawsze można się gdzieś schować, są prognozy, ostatecznie doniesień medialnych jest po kilka na sezon a większe wypadki zdarzają się rzadko. 

W dawnej prasie widać jednak, że kiedyś zagrożenie wywołane samymi tylko piorunami było znaczne. Często burza nie wywołała żadnych poważnych szkód, ale wystarczył jeden piorun w bardzo pechowym miejscu, aby stworzyć duże straty. Pioruny podpalały budynki, od których nieraz zapalały się sąsiednie aż do rozmiaru pożarów miast.  Większość budynków nie miała piorunochronów, ani metalowych rynien dochodzących prawie do ziemi. Uderzający piorun spływał po mokrej elewacji, szukał linii mniejszego oporu, wnikał w wilgotne szczeliny czy zawilgocone ściany, odbijając kawały tynku i wybijając dziury; czasem wnikał do środka przez dach, przewód kominowy, ścianę czy okno, gdzie niszczył sprzęty, raził i zabijał mieszkańców. Nieraz domownicy padali nieprzytomni i dzieła śmierci dopełniał pożar. Wiele osób na wsiach pracowało na odsłoniętym terenie, bez możliwości schowania się przy nagłej zmianie pogody, bez szybko jadącego pojazdu, w który można wsiąść i zdążyć przed burzą do domu. Ludzie zaskoczeni przez silną burzę chowali się pod drzewem, szopą czy stodołą bez piorunochronu, zagrzebywali się w stogu siana albo ostatecznie chowali się pod krową czy koniem. I tam raził ich piorun i znajdowano ich rannych lub zabitych dopiero po pewnym czasie. 

Liczba takich tragicznych przypadków była duża. Szczególnie tragiczne były przypadki porażenia wielu ludzi, którzy stłoczyli się pod jakimś daszkiem czy dorodnym dębem. Ale taka wielka katastrofa piorunowa, do jakiej doszło pod Cieszynem 17 maja 1906 roku zdarza się rzadko. 

Według lokalnej gazety [1], wszystko zaczęło się od burzy z gradem i ulewnym deszczem, który niszczył zasiewy w kilkunastu wioskach. Pas zniszczeń zaczynał się w okolicy Gródka i Bystrzycy, (gdzie burza zaczęła się między godziną 3 a 4 po południu [2]), idąc dalej przez Trzyniec, Leszną, Kojkowice, Puńców, Dzięgielów, Bazanowice,  Żuków, Mosty, Koniaków i Mistrzowice koło Cieszyna. Chodzi tu o obszar czeskiej strony śląska cieszyńskiego, dziś część z tych wsi to dzielnice Cieszyna, po polskiej stronie także jest Koniaków koło polskiego Cieszyna, ale sądząc po trasie burzy nie o tą miejscowość chodziło.  I choć już samo to było katastrofalne, to najgorsze zdarzenie wywołał zaledwie jeden piorun. W czasie burzy odbywał się w Koniakowie pogrzeb Mateusza Farnego. Mszę pogrzebową prowadził w kaplicy cmentarnej duchowny ewangelicki ks. dr Jan Pindór. Burza przestraszyła uczestników pogrzebu, którzy stłoczyli się wewnątrz lub pod samymi ścianami. W pewnym momencie w kaplicę uderzył piorun i wszyscy zostali porażeni. Kilkanaście osób zginęło na miejscu, dalszych 20 odniosło ciężkie obrażenia, w tym sam pastor. 

Kaplica w Koniakowie współcześnie


Prowadzący mszę pastor, doktor Jan Pindór to nie byle kto. Działacz narodowy, tłumacz dzieł religijnych, organizator szkolnictwa, pisarz. W ramach działań ewangelizacyjnych zwiedził Anglię i Amerykę, ale i we wcześniejszych latach podróżował po Europie. To, że ktoś taki znalazł się na miejscu tragedii to szczególny zbieg okoliczności, zostawił bowiem po sobie napisany pod koniec życia pamiętnik, w którym opisał to zdarzenie.

"Pamiętnik", wydany już po jego śmierci na podstawie rękopisu, to dzieło stanowiące raczej luźny zbiór tych wspomnień, które w ostatnich latach życia były najbardziej żywe, stąd trochę nieuporządkowana forma, nadająca duże znaczenie emocjonalnym epizodom. Ksiądz Michejda w przedmowie do pierwszego wydania tłumaczy tą luźną formę wiekiem i pośpiechem, ale jak dla mnie może te wspomnienia miały z założenia mieć taką formę. O wydarzeniach, które dla innych były najbardziej interesujące, to jest o podróżach do Ameryki i innych krajów, Pindór napisał już wcześniej, w dziele pisanym na świeżo, tutaj więc niewiele im poświęca. Na początku udziela więcej miejsca wspomnieniom z dzieciństwa, opisuje bycie polskim ewangelikiem na Śląsku na początku drugiej połowy XIX wieku; układa opowieść o pierwszych latach posługi według zwyczajów w dni świąteczne, by przejść do wspomnień z pierwszych podróży po Europie. Po przeczytaniu większości wydanego tekstu stwierdzam, że jest to całkiem nieźle napisane, prostym, opisowym stylem. 



Tam też opisał tragedię na wiejskim cmentarzu, która zresztą przyniosła mu skutki zdrowotne, które odczuwał przez lata. Opisuje, że był to dość zwykły pogrzeb wiejski. Cmentarz był położony na dość eksponowanym pagórku, przechodziło się do niego przez kapliczkę z bramą. Gdy zaczęło się chmurzyć, grzmieć i zbierało się na deszcz, chciał zakończyć pogrzeb jak najszybciej, złożyć ciało do grobu, żeby mogli udać się do domów, ale obecni przekonali go, że najlepiej będzie przeczekać deszcz w kaplicy. Kobiety przestraszyły się piorunów i nie chciały wychodzić zanim się nie przejaśni. Nie wszyscy się mieścili, w środku zrobiło się dość tłoczno, inne osoby przylgnęły od zewnątrz do muru pod daszkiem, kolejne czekały na deszczu na mokrej ziemi. W środku był tłok, pastor podobnie jak inne osoby początkowo opierał się plecami o wilgotną ścianę, ale w pewnym momencie podniósł się aby wyjrzeć przez okno. Wtedy błysnęło a pastor stracił przytomność.

"Próbuję wołać, lecz nie mogę głosu z siebie wydać; 

chcę wargi otworzyć, — nie mogę; oczy otworzyć, — powieki jakby martwe. 

Próbuję ruszyć ręką i nogą, — nie mogłem. Straciłem na nowo przytomność i

zasnąłem twardo. Byłbym może już się nie obudził, jak kilku

innych, którzy z nami tam byli, gdy naraz usłyszałem głos:

— Czy też pastor żyje? I znowu trochę wróciłem do przy­tomności."

"Po chwili mogłem podnieść powieki — lecz iakiż miałem przed sobą obraz. 

Na podłodze przedemną leżało kilku dobrych znajomych, wszyscy zabici od uderzenia

pioruna. Szczególnie jednego zacnego przyjaciela dobrze pa­miętam. 

Spotkaliśmy się u wejścia do kaplicy i przywitali podaniem dłoni. Ani on, ani ja nie pomyśleliśmy, 

że to po­witanie było zarazem ostatniem pożegnaniem się tu na ziemi."

  Według relacji piorun wszedł do wnętrza kaplicy spływając po murze od sygnaturki z dzwonem, poraził najciężej tych, którzy opierali się o ścianę, i wyszedł na zewnątrz, rażąc zbitych ciasno ludzi przy wrotach i pod daszkiem. Pastor opisuje mały otwór w ścianie powstały w wyniku przebicia się pioruna na zewnątrz; obok tego otworu od zewnątrz stało czterech mężczyzn, którzy opierali się o ścianę pod daszkiem - wszyscy oni zginęli a ich ciała zesztywniały i stały nadal wyprostowane dopóki wiatr ich nie poprzewracał. 
  Na miejscu zginęła 13 osób, w tym ludzie dobrze mu znani. Poranionych lub lżej porażonych było natomiast nawet 50-60 osób, co pokazuje jakie skutki daje uderzenie pioruna w skupiony tłum.

   Do liczby ofiar przyczyniła się zapewne powolna akcja ratunkowa. Cmentarz był widocznie trochę oddalony od wsi, uczestnicy pogrzebu w większości zostali porażeni i albo byli nieprzytomni albo w szoku. Kilka lżej porażonych i tych poza zasięgiem pioruna w szoku uciekło do domów i tam dopiero ocknęli się, że trzeba ludzi ratować. Jeden z gospodarzy pojechał do Cieszyna po lekarza, ale ten niewiele już mógł na miejscu zrobić, poza zabraniem ciężej rannych. Nikt widać nie kierował akcją zbyt sprawnie a czas udzielania pierwszej pomocy jest w takich sytuacjach kluczowy. Pastor ocenił po czasie na zegarku, że przeleżał pod stołem w kaplicy, między ciałami zabitych, przez godzinę, zanim ktoś wyciągnął go na zewnątrz i ocucił.  

Kilka osób wśród rannych doznało uszkodzenia wzroku, u jednej kobiety pojawiła się zaćma, to jest zmętnienie soczewki oka. Potrafiono wtedy tylko usuwać zmętniałą soczewkę, więc po operacji potrzebowała szklanych soczewek aby widzieć ostro. Sam Pindór doznał uszkodzenia oczu, rozwinęło się zapalenie, szczególnie silnie bolało prawe oko, gdzie doszło do pęknięcia rogówki. Z trudem udało się ten stan zaleczyć, jednak wzrok nigdy już nie był tak dobry a po wielu miesiącach rozwinęła się u pastora cukrzyca.

Lista ofiar "Z Koniakowa: Andrzej Niemiec, rolnik Jerzy Kotajny, gospodny; Paweł Onderek, rolnik; Jan Kocur, grabarz; Paweł Sztwiertnia, wymownik; Zuzanna Ruśniok, żona właściciela realności; Retka, uczeń szkolny; Matula, służąca; Helena Pociorek, żona chałupnika. Z Mistrzowic: Jan Charwot, właściciel gruntu; Adam Wałek, chałupnik; Anna Siostrzonek, żona właściciela gruntu. Ze Stanisłowic: Jerzy Jadwiszczok, chałupnik " [1]

Na kaplicy w Koniakowie ma się znajdować tablica upamiętniająca zdarzenie. Nie wiem czy jest ono znane w Polsce w regionie. 


---------
[1] Przyjaciel Ludu s.85, nr. 11, 3 czerwca 1906, Śląska Biblioteka Cyfrowa  https://www.sbc.org.pl/dlibra/publication/20421 
[2] Przegląd Polityczny, nr.20 19 maja 1906, Śląska Biblioteka Cyfrowa 
[p] "Pamiętnik ks. dr Jana Pindóra" cz.I, Towarzystwo Ewangelickie Oświaty Ludowej, Cieszyn 1932 (drugi tom nigdy się nie ukazał)  https://sbc.org.pl/dlibra/publication/31591?language=en 

środa, 15 sierpnia 2018

1918 - Pioruny kuliste koło Zamościa

Dokładnie sto lat temu przyroda pokazała co potrafi w małej wsi koło Zamościa:

Dziwy przyrody w pow. Zamojskim

P. radca Świdziński z Lazisk komunikuje o zjawisku jakie miało miejsce 17 z. m. o godz. 5 po południu w Laziskach.
W czasie burzy piorun kulisty spadł przed drzwiami otwartej sieni, gdzie schroniło się przed deszczem kilku robotników. Od ognistej kuli oddzieliła się iskra i kontuzjowała w rękę jednego z robotników, stosunkowo dość lekko.
Drugi taki kulisty piorun upadł na podwórze sąsiedniego włościanina na drewniany słup, skąd stoczył się na ziemię bez szkody dla nikogo.
Trzeci wreszcie tego rodzaju piorun wpadł do jednej z chat, przetoczył się do następnej izby, kontuzjował 4 osoby, z których jednej nie udało się uratować.

A więc i kuliste pioruny, tak zwane zimne, mogą kontuzjować i zabijać.
[Ziemia Lubelska, 4 września 1918, Academica]
Z relacjami tego typu jest ten problem, że czasem ludzie tłumaczą sobie wędrówką bardzo szybkiego pioruna kulistego, skutki bocznego odgałęzienia zwykłego pioruna liniowego. Jeśli piorun po uderzeniu w dom wywołał szkody w piecu, ścianie i oknie, a całość była widoczna jako jasny błysk, to ludzie mają skłonność do tłumaczenia sobie strat jako wywołanych po kolei "piorun wpadł przez okno, uderzył w ścianę a potem w piec" - co skutkuje potem relacjami o piorunie wpadającym do domu i skaczącym z pokoju do pokoju, czego nikt z racji krótkiego czasu właściwie nie widział.

czwartek, 13 kwietnia 2017

1898 - Piorun na mszy

Uderzenia piorunów co roku wywołują wiele szkód, prowokują pożary, niszczą sprzęt elektroniczny a nieraz także bezpośrednio ranią i zabijają ludzi. Jednak dziś z upowszechnieniem piorunochronów i samochodów, do których bezpieczniej jest się schować podczas burzy niż pod drzewo, oraz ze zmianami trybu życia (mniej osób spędza dużą część dnia na zewnątrz, pracując w polu), zagrożenie to spadło i dziś rzadko słyszy się o bardziej znaczących wypadkach.

Inaczej było w dawnych czasach - uderzenie pioruna w budynek zazwyczaj kończyło się pożarem, uszkodzeniem konstrukcji lub przeniknięciem iskry do środka i porażeniem domowników. Do budynków najbardziej zagrożonych uderzeniami należały wysokie, spiczaste wieże kościołów.
Jedną z dawnych metod zapobiegania burzom było bicie w kościelne dzwony. Był to sposób nie dość że mało skuteczny, to jeszcze śmiertelnie niebezpieczny dla duchownego, ładunek mógł bowiem spłynąć po zamoczonym sznurze lub używanym czasem łańcuchu. Pod koniec XVIII wieku w Paryżu zakazano tej praktyki, w związku ze smutnymi statystykami - w ciągu 33 lat 380 uderzeń piorunów w dzwonnice skończyło się śmiercią ponad stu dzwonników.

Także w innych krajach bardziej stawiano na piorunochrony niż cudowne moce poświęconych dzwonów, ale uderzenia piorunów jeszcze długo były problemem - mniejsze kościoły albo nie posiadały takiej ochrony, albo instalacja była źle zrobiona i nie pełniła swej roli (przyczepianie drutu do blachy dachu, traktując pokrycie jak piorunochron, lub brak uziemienia).

Przykład takiej niebezpiecznej sytuacji, gdy piorun poraził jednocześnie wiele osób, opisują gazety sprzed  120 lat:

Śmierć od piorunów.
W Kościelcu koło Chrzanowa, zdarzył się w niedzielę dnia 13-go
czerwca straszny wypadek:
Gdy o godzinie 11-tej ks. Proboszcz miejscowy odprawiał sumę i właśnie zaczął śpiewać prefacyę, uderzył nagle piorun w wieżę, znajdującą się nad wejściem do kościoła. Z wieży dostał się piorun do kościoła i tu przebiegł przez kościół. Na ziemię padło rażonych od pioruna 30 osób, z tych pięć zabitych na miejscu, a 11 ciężko rannych.
Chwila była straszna, gdy 30 osób padło na ziemię, a do tego ktoś zawołał, że kościół się pali. Z początku obecni oniemieli, następnie słychać było jęki, i tłum ludu zaczął się tłoczyć ku ołtarzowi. Rodzina kolatora hr. Antoniego Wodzickiego znajdowała się w ławkach przy ołtarzu. Hr. Wodzicki wstrzymywał i uspokajał lud. Ks. Proboszcz przerwał Mszę św., ale nie odszedł od ołtarza i Ofiary dokończył, gdy nieco przerażenie minęło. Niemal równocześnie, gdy piorun ugodził w kopułę kościoła, dały się słyszeć dwa inne pioruny, z których jeden padł obok pałacu, drugi ugodził w drzwi obok kościoła.
Pod kierownictwem hr. Wodzickiego zaczęto wynosić trupy i rannych przed kościół i do ogrodu. Udzielano rannym pomocy, zakopywano ich w ziemię; doświadczony to środek przeciw porażeniu od pioruna. Księża udzielali umierającym św. Sakramentów. W kwadrans po wypadku nadjechała straż ogniowa z Chrzanowa i 4 lekarzy stawiło się na miejscu nieszczęścia. Przyznać należy, że wśród zgromadzonego ludu uczucie popłochu ustąpiło spiesznie wobec potrzeby ratunku. Jedni wynosili trupów i rannych, inni gasili wszczynający się pożar. Oprócz pięciu na miejscu zabitych, potem umarł jeden z poranionych; jest kilka osób sparaliżowanych, jeden włościanin ma wypalone oczy, inny stracił słuch.

[Nowiny Pismo Ludowe Kraków 1 lipca 1898 JBC UJ]

Kościelec to dziś dzielnica Chrzanowa, musiało chodzić o istniejący do dziś kościół pw. Świętego Jana Chrzciciela. 12 czerwca był pierwszą niedzielą po przypadającym na dziewiątego Bożym Ciele, stąd w kościele znajdowało się wyjątkowo dużo osób. Inna gazeta podaje że porażonych zostało sto osób, ale tylko kilkanaście ciężko.[1]

-------
[1] Gazeta Świąteczna 19 czerwca 1898, EBUW

sobota, 8 kwietnia 2017

1937 - W karczmie i w kościele

Burze z maja 1937 wywołały wiele szkód w różnych miejscach kraju, najgłośniej było wówczas o pożarze ogromnego zbiornika wódki w poznańskich zakładach Akwawit, wywołanych uderzeniem pioruna. Jednak w artykule na ten temat znalazłem też wzmiankę o zdarzeniu, w którym kryje się pewna ironia losu:

W Cielczy uderzył grom w karczmę w chwili, gdy kilku gości grało w karty.
Pio­run przeleciał przez izbę, nie czyniąc żad­nemu z grających krzywdy. W tej samej
Cielczy piorun poraził wdowę Florczakową w chwili gdy w kościele zapalała gromnicę
[Nasza Praca, 30 maja 1937, JBC UJ]

niedziela, 14 lipca 2013

1931 - Prawie przedwczesny pogrzeb

Nietypowy przypadek:

Brześć.
(Piorun pogrążył młodego kowala w sen letargiczny.)
We wsi Bieniakonie piorun poraził młodego kowala
Adama Wojnisza. W drodze urzędowej stwierdzono
zgon, sporządzono akt zejścia i zajęto się pogrzebem.
N a skutek usilnych zaklinań matki na
cmentarzu, przed samem spuszczeniem trumny do grobu,
otwarto trumnę i ujrzano ciało człowieka jak gdyby
pogrążone w śnie. Wskutek niespodziewanego tego
odkrycia odwieziono ciało do domu i wezwano lekarza.
Doktór stwierdził, że Wojnisz ma normalną tempera-
turę ciała, lecz serce jego nie działa. Występują mu
na twarzy rumieńce, zbudzić go dotychczas jednak nie
można. [Orędownik Wrzesiński 8.08.1931]
Nie wiele brakowało....

Podobny przypadek zdarzył się w Uhnowie, w powiecie rawskim, w roku 1932, gdzie po dwóch dniach od "śmierci" starszej kobiety stwierdzono, że nie następują żadne oznali rozkladu. Lekarz stwierdził, że jej serce bije, choć bardzo wolno, a oddech jest płytki. Nie udało się wyprowadzić jej z tego stanu. Gdy po trzech dniach nie dało się stwierdzić jakichkolwiek oznak życia, zebrana komisja uznała że kobieta nie żyje i można przystąpić do pogrzebu[1]
W tym samym roku nastąpił podobny przypadek na Litwie - gdy po trzech dniach od "śmierci" pewnego chłopa, podczas modlitwy przed pogrzebem, nieboszczyk wypchnął wieko i zaczął gramolić się z trumny, obecni wpadli w panikę myśląc, że mają do czynienia z upiorem. Przepychając się jeden przez drugiego wyłamali drzwi, wybili okna i wyskakiwali przez nie. Dopiero potem kilku wróciło aby pomóc obudzonemu, który bynajmniej nie był upiorem.[2] 
Choć spotkałem się też z opowieścią z XIX wieku, gdy takiego obudzonego w trumnie zabito, w przekonaniu że jest wąpierzem, i że będzie wstawał z grobu by szkodzić żyjącym.

------
[1] Orędownik Powiatowy 20 lutego 1932 roku.
[2] Krotoszyński Orędownik Powiatowy 2 marca 1932