Historia niesamowitej mistyfikacji, jakiej uwierzyły setki zdawałoby się rozsądnych Krakowian jest tak niezwykła, że byłbym w nią nie uwierzył. Ale ówczesna prasa opisywała sprawę szeroko, i pozostaje mi tylko obszernie cytować. Jak powiem pisała prasa, w czerwcu 1920 roku:
"...od wtorku widać w ulicy Kopernika krążące procesye ludzi złożone ze sfer robotniczych, a nawet inteligencji, którzy namiętnie o czemś rozprawiają. Równocześnie po mieście rozszerzają się wersje, że w klinice ginekologicznej z 10-letniej izraelitki miał się urodzić "potworek" z rogami, kopytami i ogonkiem, słowem - dyabełek.
Wczorajszy dzień należał do tych, w którym napięcie u tych ludzi, rozbujałych fantazyą o narodzinach dyabła, doszło do ostateczności. Od wczesnego ranka zalegli oni przestrzeń przed kliniką, żądając dopuszczenia ich do wnętrza kliniki, celem oględzin potwora. Wśród tysięcznych tłumów dają się zauważyć także i eleganckie panie, które głośno twerdziły, że dyabła widziały na własne oczy, za opłatą 40 MK.
Według słów tych pań, którym widocznie "myszki" bzykają w głowie, dyabełek ów przywiązany jest łańcuchem w parterowej sali kliniki - ma ogon, rogi i pyszczek młodego cielęcia, bodzie i bryka kto tylko do niego dostąpi.
Krąży także wersya, że we wtorek próbowano dyabełka ochrzcić w kościele św Mikołaja - równocześnie błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad wieżą kościelną, a świątynia zatrzęsła się w posadach.
Księdzu znowu, który dokonywać miał chrztu, wyleciało kropidło z ręki. Doktorzy próbowali otruć dyabła. Podsuwali mu nawet cyankali, bezskutecznie jednak, gdyż dyabeł okazywał jeszcze większe zaniedowolenie, parskając ogniem.
W miarę rozgłaszania tych niedorzecznych wersyi w tłumie rosła niezaspokojana niczem ciekawość Dyabła obejrzeć za wszelką cenę... Nie pomogły perswazya służby szpitalnej i światlejszych ludzi, oraz lekarzy, tłum uporczywie stał przy swojem. Wreszcie gruchnęła wieść między tłumami, że dyrektor szpitala wziął łapówkę od spowinowaconych z nowonarodzonym dyabłem, celem zatuszowania skandalu rodzinnego.
Popołudniu tłumy wzrosły do niebywałych rozmiarów. Ktoś znowu twierdził, że zna "pewne osoby" które zostały wpuszczone do dyabła. Tłum wtedy zaczął nacierać i awanturować się. Głośno rozlegały się okrzyki "Puść nas pan do Dyabła!". Bezradny portyer zaklinał, i zapewniał tłumy, że dyabła nie ma. Tłumy ruszyły pod szpital św. Łazarza i Ludwika w mniemaniu, że może tam dyabeł się ukrzył.
Po chwili jednak tłum zawrócił i wzburzony, że wzięto go "na kawał", zażądał stanowczo teraz wpuszczenia do gmachu szpitalnego. (...)
Nagle obeszła tłumy inna wieść, że w nocy dyabeł będzie przewieziony specyalnym pociągiem przez Berlin do Moskwy, celem zmacerowania w spirytusie. Nie pomogła interwencja policji - późno już noc zalewała miasto a ciemne masy jeszcze oczekiwały dyabła[1].
Historia w takiej obszernej i szczegółowej wersji jak podejrzewam, mogła być wymyślona przez jakiegoś kawalarza na kanwie wcześniejszej plotki, o czym świadczą charakterystyczne szczegóły: chrzest kropidłem, czy pociąg do Moskwy ale przez Berlin, tym dziwniejsze że taki
hoax wywołał tak żywy oddźwięk. Najwidoczniej było w nim coś, w co dawano wiarę - a więc poród diabła z Żydówki, wiążący się z dawnymi posądzeniami żydów o różne satanistyczne praktyki, i wreszcie autorytet lekarzy. Jeśli tylko powiedzieć, że coś się na pewno stało, bo pan doktór sam to mówił, to informacja wydaje się wiarygodniejsza.
Skąd jednak pierwotny pomysł?
Kuryer z następnego dnia drukuje artykuł na temat rozmaitych możliwych deformacji płodu, począwszy od zajęczej wargi a skończywszy na ciąży syjamskiej, pod sam koniec wspominając, że okaz takiego kalekiego dziecka, zachowany w formalinie i stojący w prosektorium, stał się przyczyną plotki, która "dziecko brzydkie jak diabeł" zamieniło na "dziecko diabła" [2] Jest to jednak, jak można sądzić, raczej domysł. Podobną wersję podaje kolejnego dnia dowcip, będący rozmową o Diable między chłopem a inteligentem, przy czym pierwszy dopytuje o diablątko, a drugi sądzi że chodzi mu o dwutygodnik humorystyczny "Diabeł", ostatecznie uświadamiając rozmówcy, że zapewne chodzi tu o jakiś okaz w słoiku[3]. Kwestii czy przypadkiem historii nie rozpropagowało wspomniane czasopismo nie udało mi się ustalić.
Przypomina mi to sprawę sprzed paru lat, gdy wszystkie światowe portale ufologiczne obiegł film "dziecka kosmity" w rzeczywistości przedstawiający odbieranie porodu dziecka cierpiącego na rzadką wadę, nazywaną zwykle "płodem arlekina" bo większość rodzi się martwa. W tej chorobie skóra traci spoistość i pęka na płaty od byle powodu.
Najwyraźniej ówczesne zauwanie do medycyny i lekarzy było na tyle duże, że każda plotka podparta twierdzeniem, że dany okaz lub zdarzenie, zostały potwierdzone, a nawet są badane w szpitalu, brzmiała wiarygodnie. Historia krakowskiego diablątka nie była bowiem pierwszym przypadkiem takiej absurdalnej historii, o czym dwa przykłady z Warszawy:
Było to przed 25-ciu laty, a nawet może i dawniej...
Pewnego pięknego poranku rozeszła się po Warszawie wieść, która zelektryzowała cale miasto. Gdzieś w niedalekiej okolicy, nie pamiętam już za któremi rogatkami, spełniła się straszliwa tragedja... Umarł pewien poczciwy wieśniak. Złożono go do trumny...
Gdy miano zabijać wieko, zbliżył się do trupa brat, pragnąc pożegnać nieboszczyka.
W chwli jednakże, kiedy pochylał się nad ciałem, aby ostatni złożyć na zastygłej twarzy pocałunek, trup podniósł dłoń stężałą i pochwycił brata za rękę... Żyjący w siłnym uścisku nieboszczyka omdlał z przerażenia, a wszyscy obecni na widok tego cudu skostnieli. Po niejakim czasie odważniejsi, panując nad przerażeniem, zbliżyli się do trumny i usiłowali otworzyć rękę zmarłego. Ale dłoń nieboszczyka była silną jak żelazne kleszcze!
Wyjęto trupa z trumny i wraz z żyjącym zawieziono do miejscowego felczera. Usiłowania otworzenia ręki ciągle okazywały się daremnemi, felczer zatem spróbował odciąć rękę zmarłego. Wówczas żyjący krzyczał z bólu jak gdyby na nim samym dokonywano operacji.
Nie wiedząc co począć odwieziono obu braci do szpitala Dzieciątka Jezus, gdzie najpierwsze znakomitości mcdyctne nadaremnie przedsiębrały wszelkie środki rozłączenia żyjącego z umarłym...
Taką historję powtarzano z ust do ust, z powoływaniem się na świadków naocznych tej okropnej katastrofy. Wieść znalazła wiarę powszechną. Mnóstwo osób śpieszyło do szpitala Dzieciątka Jezus po informacje. A nie były to same Kaśki i Marysie, sami Wojciechy i Bartłomieje, ale nawet ludzie inteligentni, którzy niedowierzając trochę legendzie we wszystkich szczegółach przypuszczali jednak, iź powód do niej musiał dać jakiś fakt niezwykły. I niełatwo było wmówić w tłumy gromadzące się na placu Wareckim, iż za żadnemi rogatkami nie pojawił się żaden nieboszczyk, któryby brata swojego pochwycił w nierozerwalny pośmiertny uścisk
braterski...
Powód do całej tej baśni dała ogłoszona podówczas w jednem z pism przedwiekowa bajka ludowa, zasłyszana gdzieś na Rusi i z ust opowiadacza przez feljetonistę spisana.
Wczoraj znowu przed szpitalem Dzieciątka Jezus, ale tym razem nie od strony placu Wareckiego lecz od Marszałkowskiej, u drzwi kliniki położniczej, zaczęły się gromadzić liczne gromady Kasiek i Maryś, Wojciechów i Bartłomiejów, między którymi dostrzedz było można jednostki z klas inteligentnych.
CÓŻ się stało?
Czy ów brat nieboszczyk z przed lat 30-tu namyślił się i teraz dopiero pochwycił za rękę brata żyjącego, aby go z sobą pociągnąć do grobu? Nie - w tem co zaszło żaden nieboszczyk nie odgrywa roli. To co się stało było faktem zupełnie naturalnym, ale niemniej przerażającym...
Pod Grodziskiem jest drzewo, a pod drzewem siedziała matka karmiąca niemowlę. Pełniąc tę funkcję macierzyńską biedna kobieta usnęła... Gdy się obudziła ujrzała dziecko daleko od siebie i jednocześnie uczuła dotkliwy ból w piersi. Rzuciła okiem i spostrzegła węża, który się przyczepił do jej piersi i wysysał z niej krew... Usiłowała go oderwać, ale daremnie!
Wołając ratunku pośpieszyła do osady, a tam ją zaprowadzono do felczera. Felczerowi nie powiodło się odjąć strasznej gadziny od ciała nieszczęśliwej ofiary, poradził zatem odesłać ją do kliniki położniczej. Uskuteczniono to pierwszym nadchodzącym pociągiem. Taką historję opowiedziało pisemko brukowe, ale... ternpora mutantur... już nie jako baśń ludową
przedstuletnią, lecz jako fakt autentyczny, zaszły
przed killcoma dniami. Rzecz przeszła z ust do ust...
I znaleźli się ludzie, którzy uwierzyli temu opowiadaniu, mnóstwo ciekawych pośpieszyło do kliniki, ażeby zobaczyć dziwowisko, inni listami niepokoją redakcje domagając się objaśnień, a są i tacy, którzy telegraficznie lub osobiście w samym Grodzisku, u źródła starają się szukać informacji.
Nie skończylibyśmy, gdybyśmy chcieli spisać wszystkie wersje, które krążą o owym wężu. Jedni twierdzą, iź to wąż morski, o którym niegdyś gazety perjodycznie donosiły. Popłynął on z morza do Wisły, a znalazłszy się pod Warszawą plantem kolejowym zapełznął do Grodziska i tu dokonał krwawego swojego dzieła...
Inni powiadają, iż wąż ten jest straszliwie długą gadziną, która zwojami swemi jak żelazną siecią wieśniaczkę w wielki kłąb oplotła, tak, że jej odplątanie jest wprost niepodobne.
Jeszcze inni zapewniają, iż to pół węża i... pół kaczki.
Naszem zdaniem jest to cała kaczka, nie pierwsza jaką OWO pisemko w obieg puściło.
Z całej historji prawdą jest, iż istnieje osada Grodzisk, że w tej osadzie jest felczer, że pod osadą znajduje się niejedno drzewo i że tor kolejowy łączy tę osadę z Warszawą; faktem jest również, że w Warszawie mamy szpital Dzieciątka Jezus i klinikę położniczą... Zresztą fałsz wszystko![4]
Mamy zatem podobny schemat - na prowincji dzieje się coś niesamowitego, z czym felczerzy nie mogą sobie poradzić, więc całe to dziwo przybywa do szpitala. Historia o morskim wężu, który płynął Wisłą, jako żywo przypomina mi słynną serię artykułów o Wielorybie w Wiśle, jakie publikował parę la temu Fakt[5].
Tego typu historie nadal są żywe, czego przykładem niektóre popularne miejscie mity - już kilka razy słyszałem historię o człowieku, który dla zakładu włożył do ust żarówkę, po czym dostał jakiegoś skurczu mięśniowego i nie mógł jej wyjąć, toteż taksówką pojechał do szpitala. Bardziej rozbudowane wersje dodają, że za kilka dni do szpitala trafił tasówkarz, którzy chciał pokazać znajomym jak to wyglądało.
Plotki bywają jednak niebezpieczne - gdy w latach 80. XIX wieku w wyniku masowej paniki w Warszawskim kościele, zadeptano na schodach kilkadziesiąt osób, po mieście rozeszła się wieść, że tragedię wywołali Żydzi, zmówiwszy się aby z kilku miejc krzyczeć że się pali. Choć policja temu zaprzeczyła, przez kilka dni na ulicach trwały zamieszki - o czym napiszę szerzej, za jakiś czas.
-----------
[1] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków sobota 26 czerwca 1920 Małopolska Biblioteka Cyfrowa
[2] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków niedziela 27 czerwca 1920 MBC
[3] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków poniedziałek 28 czerwca 1920 MBC
[4] Kurjer Warszawski Dnia 7 (19) lutego 1884
[5] http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/kultura-i-media/wieloryb-z-wisly-wyjety,1,3331873,wiadomosc.html