Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ze starej prasy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ze starej prasy. Pokaż wszystkie posty

środa, 1 maja 2013

1862 - Tajemniczy stwór w lesie

Jak podawał 151 lat temu Kurier Warszawski:
We wsi Jagowicach pod Sierakowem w Poznańskiem, wydarzył się temi dniami niezwykły wypadek. Córka tamtejszego leśniczego, udała się do boru, w celu zbierania grzybów. Zledwie atoli sto kroków posunęła się w bór, kiedy ujrzała u odziomka wspaniałej sosny, jakieś ogromne zwierzę zdługim szczególnie zbudowanym ogonem, skrzydłami, otwartą paszczęką, którą otaczały dwa rzędy ogromnych kłów. Dziewczyna na ten widok, tak się przelękła, ie dopiero na kilka chwil była w stanie władać nogami, biedź do domu rodzicielskiego. Tam opowiedziała ojcu co zaszło. Leśniczy chcąc okolicę uwolnić od tak niezwykłego zwierza, zwołał pospolite ruszenie, uzbrojone w kosy, widły, cepy i w inne instrumentu mordercze, i wyruszył z niem na nieprzyjaciela. Zbliżono się ostrożnie, a im bliżej do zwierza przystąpiono, tem bardziej odwaga nikła. Na próżno Leśniczy dodaje odwagi do postępowania naprzód, nareszcie nabiera sam a zmusza, przykłada strzelbę do oka, mierzy, daje ognia i kładzie zwierza trupem. Z wielkim tryumfem przystępują do zabitego, a tu zamiast drapieżnego zwierza, znajdują balon napierzony w formacie smoka. Puszczony on był, jak się później dowiedziano, z poblizkiego Międzychodu.[Kurjer Warszawski Dn 2-go Sierpnia rok 1862.EBUW]
Najedli się więc przestrachu zupełnie niepotrzebnie.

 

środa, 17 kwietnia 2013

1896 - Pojedynek serio ale na jaja

Jak donosiła ponad sto lat temu Gazeta Samborska:

Pojedynek na jaja. Dwóch żydów galicyjskich,
handlarzy jaj, zamieszkałych w Budapeszcie a to:
Reich i Schwarz pokłóciło się wzajemnie w interesie
sprzedaży jaj. Postanowili zatarg ten rozstrzygnąć
pojedynkiem. Każdy wziął 100 jaj nadpsutych
i tak uzbrojeni stanęli w odległości 5 kroków naprzeciw
 siebie w mieszkaniu Schwartza.
Na dany znak rozpoczęli ów pojedynek na jaja, przy którym
rozchodziło się o to, kto kogo zmusi do cofnięcia się.
Reieh, nie mogąc znieść trafnych pocisków Schwartza,
które zupełnie oblały go zgniłą i cuchnącą
cieczą, przestał bombardować i rzucił się z pięścią
 na przeciwnika, ale dopiero świadkom tej sceny udało
się temu oryginalnemu pojedynkowi koniec położyć.
Po kilku butelkach wina znów między adwersarzami
zapanowała zgoda.[1]
 Dziwniejszego przypadku nie napotkałem.
--------
[1] Gazeta Samborska 15. listopada 1896. Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa (JBC UJ)
 

środa, 13 marca 2013

1931 - To nie był szczęśliwy tydzień dla aktorów...

Trzy informacje z tego samego wydania:

Autobus z artystami teatr. wywrócił się
przygniatając kilka osób
.

Grodno.
Autobus w którym jechali artyści
teatru objazdowego z Grodna do Białegostoku na
przedstawienie, wywrócił się na przedmieściu Grodna
do rowu i przygniótł jadących. Dyrektor teatru
p. Brokowski i 5 artystów ponieśli podczas katastrofy
ciężkie rany, 6 osób jest lżej rannych. 4 zaś wyszły
bez szwanku.
Ciężko rannych artystów umieszczono w szpitalu miejskim,
życiu ich nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
--
Morderstwo na scenie.
Ludność wioski Hifnerbaden w Czechosłowacji
żyje obecnie pod wrażeniem krwawej tragedji, jaka
rozegrała się w czasie przedstawienia amatorskiego
ochotniczej straży pożarnej. Wystawiono mianowicie
sztukę pt: "Mord na ulicy" a czysty dochód
przeznaczono na kupno kilku hydrantów i drabinek
sznurowych, używanych w pożarnictwie. Kiedy
w drugim akcie rozgrywało się na scenie morderstwo,
wtedy jeden z aktorów 24 letni J. Rezciak,
wyciągnął z kieszeni nóż kuchenny i ugodził nim
śmiertelnie drugiego odtwórcę Józefa Strobia, który
w kilka minut później zmarł w oczach... bijącej
rzęsiste brawa widowni. Publiczność nie przeczuwała
bowiem nic złego i sądząc, że owa scena należy
do sztuki - nagrodziła aktorów oklaskami. Dopiero
później odkryto morderstwo: w teatrze powstała
nieopisana panika. Tłum rzucił się na poszukiwanie
zbrodniarza. W odległości kilkudziesięciu kroków
od budynku teatralnego znaleziono już zwłoki mordercy.
Wskutek podniecenia i zbyt silnego wzruszenia
po dokonaniu czynu zmarł on prawdopodobnie na udar serca.
--
Zgon śpiewaczki na scenie.
Podczas przedstawienia opery Webera "Wolny Strzelec"
na scenie teatru miejskiego w Zittau, w Saksonji,
licznie zebraną w teatrze publiczność wstrząsnęło
zajście tragiczne.
Znana śpiewaczka saska, pani Walerja Eilers von Linien,
małżonka sekretarza zarządu tego teatru, uległa,
gdy znajdowała się na scenie, atakowi apoplektycznemu i
runęła na podłogę. Przywołany natychmiast lekarz teatralny
mógł już tylko stwierdzić śmierć.
Śpiewaczka, licząca 61-szy rok życia i należąca od lat 25
do zespołu artystów teatru w Zittau, zmarła na otwartej scenie.
Publiczność, patrząca na to zajście wstrząsające, nie zdawała sobie
sprawy z powagi sytuacji. Dopiero gdy opuszczono zasłonę i
dyrektor teatru, wystąpiwszy przed nią zawiadomił zebranych o zgonie
artystki, wszystkich ogarnęło wzruszenie głębokie i jakby na komendę
cała publiczność powstała z miejsc swoich dla uczczenia zmarłej.

[Dodatek do Orędownika Ostrowskiego
Ostrów  Odolanów dn. 27. listopada 1931]
Jak to się czasem przypadki zbiegają....

poniedziałek, 18 lutego 2013

1924 - Diabeł na dzwonnicy

 Lublin, "Diabeł" na wieży kościelnej.

    Wieś Fejslawice pod Lublinem była widownią niezwykłego zdarzenia.   Pewnej nocy zbudził mieszkańców wsi przeciągły jęk dzwonów, co wywołało zrozumiały popłoch. Stwierdzono, że żadnego pożaru we wsi niema. Organista zdołał nakłonić kilku chłopaków, wdrapali się oni wraz z nim na dzwonnicę. Zgromadzeni przed dzwonnicą ujrzeli za chwilę organistę wypadającego z drzwi z okrzykiem "uciekajcie, djabeł dzwoni!" Przerażenie objęło całą masę zgromadzonych. Uspokoił ich dopiero proboszcz, który udał się na górę do dzwonów i po chwili zeszedł na dół, pędząc przed sobą prosiaka. Okazało się, że świnia była własnością jednego z gospodarzy i została skradziona przez nieznanych opryszków. Opryszki, bojąc się, by nie wpadli w ręce ścigających, zaprowadzili świnię na dzwonnicę, przywiązali ją do dzwonu poczem zbiegli. Świnia czując się skrępowaną w pętli, usiłowała się wydobyć i pociągała za sznur


    Gazeta Wągrowiecka
    Wągrowiec, czwartek, dnia 15 maja 1924. WBC

Najedli się więc strachu. A na darmo.

poniedziałek, 4 lutego 2013

1921 - Trąba powietrzna w grudniu?

Sezon na gwałtowne zjawiska zasadniczo przypada u nas na okres od maja do września, toteż wszelkie odchylenia od tej normy są zastanawiające. Styczniowa trąba zdarzyła się u nas bodaj tylko raz, podczas przechodzenia orkanu Cyryl, a więc w specyficznych warunkach, natomiast o grudniowej jeszcze nie słyszałem - wyjątkiem są informacje z roku 1921:
Trąba powietrzna w Rawiczu i powiecie rawickim. W niedzielę 18. 12. około godz. 4 po poło rozhukała się nad okolicą burza z deszczem i śniegiem, która wkrótce zmieniła się w huragan i trąbę powietrzną. Rozpętany żywioł niszczył po drodze wszystko, co napotkał, stąd też mało jest w mieście i okolicy domostw, które od szalonego wichru nie ucierpiały. Między innemi zniszczone zostały w Rawiczu: Tunel kolejowy na dworcu głównym, budynek fabryczny Koszewskiego i Ski, dach Seminarjum nauczycielskiego, mnóstwo domów w mieście, które straciły w całości lub części swoje dachy, parkany, drzwi, okna itp. W okolicy np. w Sarnowej uszkodzony dworzec kolejowy, w Zielonej wsi zwalona stodoła i odkryty dom gościnnego itd. Słowem tego rodzaju zjawiska nie pamiętają tutejsi ludzie od dziesiątek lat. Była chwila, kiedy ogólny łoskot spadających cegieł, dachówek, grzymsów, całych dachów, szyb, zamienił miasto na istne piekło. Na szczęście obeszło się bez ofiar w ludziach, gdyż deszcz i zimno zatrzymały mieszkańców w domach. Szkody wynikłe z burzy są ogromne, zapewne pójdą dziesiątki miljonów.[1]
Jak więc widać, szkody były znaczne, więc i wiatr musiał być niczego sobie. Ale czy było to to zjawisko o jakie nam chodzi? Na dobrą sprawę nic konkretnego tu nie rozstrzyga, równie dobrze mógł to być microburst podczas burzy śnieżnej. Niestety poza kopiami tej notki nic konkretnego nie odnalazłem, toteż nie nie mogę potwierdzić tego przypadku. Ale odnotować warto.




------
 [1] Głos Rolnika Nr. 2 (36) Poznań, niedziela 8 stycznia 1922.

wtorek, 8 stycznia 2013

1933 - Wisielczy humor

Kórnik. (Makabryczny humor wisielca.) Sprawdzianem przysłowiowego humoru wisielczego jest samobójstwo obxwatela kórmckiego, Michała Krawczyńskiego, b. kierownika znanej spółki "Pług". Krawczyński, mimo, że już 77 krzyżyk nosił na swoich ramionach, rozczarował się do świata i ludzi i pod wpływem depresji psychicznej... powiesił się na cmentarzu.
Przed rozpaczliwym kroKiem, który u ludzi w tym wieku jest conajmniej niezwykły, staruszek napisał list do swoich kolegów i znajomych, w którym prosi ich o poniesienie kosztów jego pogrzebu. Do ostatniej chwili nie opuścił desperata humor. List swój, napisany tuż przed śmiercią, zakończył samobójca dowcipną parafrażą Wyspiańskiego:

Miałeś chamie złoty róg,
Będac kierownikiem firmy "Pług" ,
A jako twych trudów twór,
Boś był głupi - został ci się Ino sznur...
[Orędownik Wrzesiński 22 sierpnia 1933 WBC]

poniedziałek, 3 grudnia 2012

1900 - kolekcjoner damskich spódnic

Zabawna historia z Niemiec:

Zabobon. W miasteczku Planit koło Pilna panowała od 5 miesięcy panika, tem wywołana, że w miejscowym kościele klęczącym kobietom obcinał jakiś nieznany sprawca spodnice. Doszło do tego, że żadna z kobiet nie chciała klękać w kościele, nie chcąc się narazić na utratę spodnicy. Nareszcie proboszcz miejscowy postawił straż w kościele i zdołano wyłapać jednego ptaszka, jak chował nożyczki w zanadrze.
Był to stary gospodarz Józef Prochaska. Gdy żandarmerya zrobiła rewizyę u niego w domu, znaleziono tam na strychu całe stosy porządnie poukładanych kawałów spodnic. Oskarżono Prochaskę o złośliwe uszkodzenia cudzej własności. Nie zaprzeczał on czynu, ale się tłómaczył, że mu stara cyganka powiedziała, aby zbierał w kościele kawałki spodnie, a jeżeli zebrawszy ich sporą ilość zakopie w ziemię w środę popielcową na swem polu, znajdzie ukryte skarby. Ze względu na tę bezprawniczą zabobonną głupotę Prochaski, skazano go tylko na czterdzieści ośm godzin aresztu.

[ Gazeta Lwowska 25 kwietnia 1900 r. JBC UJ]

A może jednak sprytny fetyszysta?

piątek, 26 października 2012

1979 - UFO nad Zakopanem

Przegrzebując archiwalne gazety, natknąłem się na wielce intrygującą historię - relację obserwacji tajemniczego obiektu w Zakopanem, wraz ze zdjęciem:

"UFO nad Tatrami i Zakopanem"

Wczoraj przed wschodem słońca około godziny 6:15 zaobserwowano nad Tatrami i Zakopanem zjawisko, jakie określa się jako UFO (niezidentyfikowany obiekt latający). Była godzina 6:50 rano, gdy u przedstawiciela Dziennika Polskiego zadzwonił telefon. Telefonował dyżurny oficer Komendy MO w Zakopanem, por. Aleksander Konik.
"Niech pan podejdzie do okna - powiedział - zobaczy pan UFO nad Kasprowym"
Pierwsze co zobaczyłem to oświetlone zbocze Kasprowego Wierchu od strony Hali Goryczkowej. Wyglądało jakby ktoś tam gigantyczną spawarką spawał, a ta dawała świetlne rozbłyski. Potem ujrzałem nad Kasprowym "świecącą gwiazdę" o 7-8-krotnej wielkości i jasności jaką daje największa gwiazda świecąca zimą nad Tatrami. Obiekt przesunął się nad Wielką Krokiew i zaczął w oczach maleć, robiąc wrażenie unoszenia w górę, nieco ukosem w stronę Goryczkowego Wierchu.
Poinformowałem porucznika Aleksandra Konika, że widziałem UFO, ten tatychmiast dodał, że o latającym obiekcie meldowali funkcjonariusze MO z radiowozów, który kończyli nocną pracę i zjeżdżali do komendy oraz, że chor. Antoni Szreder śledził cały lot UFO.
Niezwłocznie zatelefonowałem do Obserwatorium Meteorologicznego na Kasprowym Wierchu. Gdy zgłosił się dyżurny zapytałem go czy czegoś nie widział dziwnego nad Kasprowym, świecącego i przesuwającego się. Odpowiedział że niczego takiego nie widział, przeprosił, że ma teraz robotę i nie ma czasu na rozmowę.
A oto relacja chorążego Antoniego Szredera, inspektora techniki kryminalnej KM MO w Zakopanem, który wykonał zdjęcie latającego obiektu. Zdjęcie wykonał teleobiektywem 400mm, w którym widział obiekt jako jasną, promieniującą kulę pod którą błyszczały jeszcze dwa świecące punkty. Dodaje, że mogły to być refleksy w obiektywie.
- UFO zobaczyłem nad Tatrami jako jasno świecącą kulę, osiem razy większą od największej gwiazdy. Zjawisko to spostrzegli jeszcze przechodnie; nawzajem pytaliśmy się czy nie ulegamy halucynacji, patrząc na zbliżającą się kulę. Obiekt znad Równi Krupowej obniżając lot, przesunął się nad nowe bloki na Równi Krupowej, chwilę zawisł w powietrzu, następnie wziął kierunek w stronę Kopy Magury, stamtąd nad szczyt Świnicy, a potem wznosząc się znalazł się nad Kasprowym Wierchem. Tam cały czas wisiał w powietrzu jasno świecąc. Chcę dodać, że emicja światła momentami malała, następnie wzmagała się. Obiekt zniżył swój lot dość znacznie, potem skosem wzbił się w górę i przesunął w stronę Zakopanego nad wielką Krokiew. Następnie wziął kierunek na Pośredni Goryczkowy Wierch, po czym zniknął w warstwie cienkich pasemek chmur, unoszących się w górę. Obiekt obserwowany był nad Tatrami przez całą godzinę on 6:10 do 7:10.
Cały dzień wczorajszy UFO było głównym tematem rozmów z Zakopanem, gdyż obiekt widziały dziesiątki ludzi. Antoni Szreder powiedział, że dysponuje całym filmem, który udostępni zainteresowanym fachowcom, badającym takie zjawiska.

Wojciech Jarzębski
[Dziennik Polski 18 I 1979 Małopolska Biblioteka Cyfrowa]
Załączone zdjęcie nie jest zbyt wyraźne:
 Tydzień potem ukazała się jeszcze taka relacja:
"Jeszcze o Sprawie UFO nad Zakopanem"
Po informacji zamieszczonej w Dzienniku Polskim dnia 18 stycznia br. o pojawieniu się jasno świecącego i przesuwającego obiektu, wiele osób przekazało nam własne spostrzeżenia odnoszące się do obserwowanego świetlnego zjawiska. M. in. Zakład Energetyczny - Rejon Zakopane udostępnił nam zapis dokonany w tym dniu w książce dyżurów elektrowni w Kuźnicach:
"... zbliżał się  ranek 17 bm. dyżurny tej elektrowni ob. Józef Kojs kończył pracę. Nagle spostrzegł nad Kuźnicami ostro świecący obiekt. W tym samym momencie zaczęło w elektrowni na przemian spadać napięcie i podwyższać się. Pobiegł więc do drugiego budynku, aby zrobić przełączenia, względnie wyciągnąć bezpieczniki. Tymczasem nagle światło zgasło i stwierdził że bezpieczniki same się wyłączyły. Mimo to wszystko wokoło zaczęło - jak określił - "kopać" i iskrzyć. Natomiast on sam nie mógł wprost wytrzymać niesamowitego wycia i gwizdy turbin. Zatkał uszy rękami i chusteczką. Chciał zatelefonować do zakładu do Kozienic, ale telefon był głuchy. Gdy świetlny obiekt przesunął się znad Kozienic, wszystko wróciło do normy, zapaliło się światło i włączyły bezpieczniki, zaczął działać telefon.
Cała relacja J. Kojsa nagrana została na magnetofon. Badający tzw. zjawisko UFO mogą zapoznać się z nią w Zakładzie Energetycznym na Kamieńcu w Zakopanem.
Dziennik Polski
22.01.1979
Sprawa jest o tyle interesująca, że mamy do czynienia z relacjami kilku dosyć od siebie oddalonych świadków. Parę lat temu o sprawie napisała Fundacja Nautilus, ale opublikowana przez nich relacja różni się od tej prasowej - zamiast świetlnych ewolucji jest tylko powolne wznoszenie się, co pasuje do sugerowanego wyjaśnienia, że mogła to być wschodząca wenus. Z ciekawości sprawdziłem rzecz w Stellarium - faktycznie na niebie widoczna była wówczas ta planeta. Z drugiej strony opisywane w relacji prasowej zachowanie się obiektu, nijak do planety nie pasuje.

Więc co to było? A bodaj bym to wiedział...

niedziela, 14 października 2012

1937 - szaleńcy

Dwie informacje z jednej gazety:

Potworny czyn szaleńca
Lublin, 5.7. We wsi Grzymały w pow. Sokalskim rozegrał się krwawy dramat rodzinny.
27-letni Lucjan Sierzputowski, mający zadawnione porachunki z matką i rodziną na tle podziału majątku, po gwałtownej sprzeczce dostał ataku furii. Sierzputowski chwycił rewolwer i zaczął strzelać. Pierwsza kula ugodziła matkę szaleńca, 50-letaią Antoninę, raniąc ją w prawą rękę. Następnie wystrzelił trzykrotnie do 23-letniej Janiny Pietruszewskiej, sąsiadki, która padła trupem na miejscu.
Po tych strzałach zbrodniarz wybiegł na podwórze i zaczął strzelać do swej żony Heleny. Przerażona kobieta uciekła do sąsiada, chcąc ukryć się w stodole. Rewolwer zaciął się szaleńcowi, który pogonił za żoną. Na krzyk kobiety wybiegł z mieszkania sąsiad Skibuiewski. Wtedy Sierzputowski zaczął znów strzelać i trafił żonę w rękę. Ranna wpadła do stodoły, gdzie zagrzebała się w sianie. Następnie Sierzputowski dał jeszcze dwa strzały do Skibniewskiego, trafiając go w głowę.
Po tej zbrodni szaleniec pobiegł do swego mieszkania, wziął rower i pojechał do swych teściów Knopaczów zamieszkałych w tejże wsi. Wpadłszy do mieszkania Knopaczów Sierzputowski wyjął rewolwer i przystawiwszy go do głowy teściowej, Władysławy, wystrzelił. Kula przeszła na wylot, rozbijając czaszkę.
Po zabójstwie zbrodniarz wybiegł na podwórze, gdzie zobaczył teścia, który na odgłos strzałów biegł do mieszkania. Zbrodniarz usiłował strzelić do Knopacza, lecz rewolwer znowu mu się zaciął. Knopacz rzucił się do ucieczki, Sierzputowski jednak dził go w chwili, gdy ten dobiegł do zagrody sąsiada i strzelił trafiając Knopacza w lewą nogę. Rana okazała się na szczęście lekką. Po dokonaniu krwawej rzezi rodzinnej rozszalały zbrodniarz wsiadł na rower i pojechał w stronę lasu.
O potwornej zbrodni zawiadomiono policję, która za zbiegiem rozesłała listy goń.ze.


"Potworny czyn obłąkanego".

Zarąbał siekierą trzy osoby, trzy poranił, następnie powiesił się w lesie.

Skarżysko Kam. Wieś Mirzec pow. Iłża była widownią okropnej tragedii.
Przed dwoma laty wrócił do domu ze szpitala umysłowo chory Michał Jaśko. Człowiek ten nadal przejawiał objawy choroby umysłowej. W nocy z 4 na 5 bm. około godz. 24 gdy Jaśko wrócił do domu z zabawy, wziął siekierę i poszedł do swego sąsiada Daniela Rauszera, który w tym czasie już spal. Jaśko wywołał Rauizera przed mieszkanie pod pretekstem, by Rauszer poszedł z nim do lasu po gałęzie. Nie przeczuwając niebezpieczeństwa, Rauszer wyszedł z łóżka w bieliźnie przed dom; wówczas Jaśko uderzeniem siekiery rozpłatał mu głowę tak, że Rauszer na miejscu padł trupem.
Gdy na hałas wybiegła żona Rauszera i matka, szaleniec rzucił się na kobiety, odrąbując Rauszerowej rękę przy ramieniu i lekko raniąc matkę Rauszera. Następnie pobiegł do swojego domu i pogrążonemu we śnie 8-letniemu synowi swojemu odrąbał głowę, 11-letnią córkę rozciął siekierą, a matkę swoją zranił w rękę.
Zona szaleńca cudom tylko uniknęła śmierci. Widząc co się dnieje, skryła się w porę pod łóżko, a w tejże chwili szaleniec dopadł do łóżka żony uderzając siekierą tylko w pościel. Po dokonaniu tego strasznego czynu szaleniec uciekł do pobliskiego lasu i tam powiesił się na drzewie, gdzie go miejsc. policja znalazła. Pod wiszącym trupem leżała skrwawiona siekiera, narzędzie mordu tylu ofiar.                                                                                                      

[Orędownik na powiaty nowotomyski i wolsztyński 10.07.37 KPBC]
Jak widać dzisiejsze masakry szaleńców nie są taką zupełną nowością.

środa, 29 sierpnia 2012

Ze starej prasy - Hiszpańska czarownica


Zapomniana perełka literacka z 1888 roku:


24 GRUDNIA.


Dnia 16 listopada 1808 r. zajęliśmy Sant-Ander*, pełne zapasów broni i amunicyi: 9,000 sztuk doskonalej angielskiej broni, to palcem nie przekiwać; stanęliśmy zatem na pewniejszych nogach, pomimo że nie było co jeść ani pić, ani sposobu się zdrzemnąć po forsownych marszach; bo tam, do miliona bomb, zawsze jest przednówek, suchy rok, zdrada na każdym kroku. Głupota zaś taka straszna jest u tych Hiszpanów, że ani ich było przekonać, iż Cesarz jedynie dla ich dobra działa, i my z jego rozkazu oczywiście też; i o to im tylko chodziło, żebyśmy i Anglicy, którzy przecież im pomagali, wzajem się co prędzej wygryźli i zostawili ich samych. Głupi naród. Wtem dopada rozkaz od generała Soulta, żeby iść na Lagoban przeciw angielskiemu John Moorowi. Idziemy tedy. Wtem Moor w nogi; my w pogoń za nim na Zamorę i Leon, do morza. Aż tu w górach Guadarama jak nam sypnie zawiejka śniegiem a tumanem w oczy!... Sam Cesarz dwa dni brodził po śniegu otumaniony; żołnierz szalał ze złości, czując że tańcuje w kółko jak opętany, a Anglik zmyka tymczasem.
 Oślepiony, czując co krok przepaść pod nogami, ledwo broń w zgrabiałych rękach trzymając, uderzam ja się o coś, grzęznę i lecę nareszcie w głąb' na złamanie karku, słysząc jednocześnie krzyk:
- Eeau de jasmin et de giroflet! spadam, do dyabła!
- I ja też - odpowiadam, poznawszy po wykrzykniku Wallace'a, poczciwego kamrata, który go odziedziczył po ciotce straganiarce. - Alem się gdzieś w dole zatrzymał i żyję, a ty? - pytam po chwili.
- Zachodzi mała wątpliwość... - odrzecze zblizka ale zduszonym głosem. Dokopałem się do niego: stał na głowie w śniegu, pomogłem mu i ruszyliśmy dalej. Nagle załechtało cóś powonienie i chatka się zjawia.
- To tak, jak-byśmy leźli do żmijowej nory, ale leźmy - powiadam, i włazim. A tam siedzi już z dziesięciu kamratów i kobieta wychudła a brudna! z dzieckiem na ręce, miesza w garnku na ogniu.
- Chodźcie. - wołają kamraty - czarownica gotowała sobie dużego kota, gdyśmy przyszli, więc go nie zatruła, posilimy się. A musiał się już uwarzyć...
- Bella donna, dawaj kota! - krzyknął Wallace, bo on tylko temi dwoma wyrazami do Włoszek i Hiszpanek zawsze przemawiał, więcej nie mógł się nauczyć. .
- Czekaj! - zawoła Skrzycki, bo i on tam był - choć ona sobie gotowała, niechaj pierwsza skosztuje!... - Wallace wziął strawy na łyżkę, podmuchał i z grzecznym ukłonem podał do ust kobiecie:
- Bella donna, racz zjeść! - Ona zjadła; ale któryś woła znowu:
- Słuchaj Wallace! daj dziecku, to będzie pewniejsza próba. - Wallace podał, dziecko połknęło chciwie, a on odskoczył, klnąc; krew trysnęła mu z boku, czarownica pchnęła go nożem.
- Oho! - zaczęto wołać - cóś ona niechętnie dziecko karmić tem pozwala! - Więc znowu krzykną:
- Stój! mądra czarownica umyślnie podejrzenie przed w jadłu wznieciła, żeby dla niej zostało.-
Odebrano jej garnek i zaczęto jeść. Chata musiała być od licznej rodziny zamieszkaną, bo garnek był wielki, jadła sporo. W chwili, gdym pierwszą łyżkę niósł do ust, Wallace pomacał się po karku:
- Będę pamiętał 24 Grudnia - rzekł - podobnom karku nadkręcił, spadając ze skały...  Łyżka z cząstką gotowanego kota wypadła mi z ręki, w oczach jak czarami stanął stół biało na sianie zasłany, wigilijną zastawiony wieczerzą, i moja rodzina naokoło stołu zgromadzona, łamiąca się w tejże chwili opłatkiem, oddzielona ode mnie połową Europy. Zapatrzyłem się we wspomnienie; mimo głodu, nie mogłem jeść.
- Czemu nie jesz? - pytano. .
- Dziś jest 24 Grudnia, postną się u nas jada
wieczerzę - powiedziałem.
- A to prawda! Nie godzi się dziś nam tak jeść - rzekł Skrzycki, siadający do jadła, i także odeń odstąpił. Kamraty wyśmieli nas. W pół godziny później wychodziliśmy już z chaty, gdy głuchy łoskot dał się słyszeć za nami: to dziecko upadło martwe na ziemię z rąk matki. Wszyscy na raz, tknięci jedną myślą, poskoczyliśmy ku niej: oparta w rogu izby, już sztywna prawie, śmiała się wykrzywioną kurczami twarzą, Osłupieliśmy. Niezadługo towarzysze drgali już, szarpani boleściami trucizny**, a w kilka godzin ja tylko i Skrzycki we dwóch dobiliśmy się do naszego korpusu.

Michalina Zielińska
Kłosy, Czasopismo Ilustrowane 27 grudnia 1888
 * Chodzi o okres wojen Napoleońskich kiedy to wojska francuskie przeniosły się na teren Hiszpanii. Anglicy, po dowództwem Johna Moore, wsparli hiszpanów. Po nieudanym ataku, gdy anglicy zostali przyparci do gór, unikający konfrontacji z kilkukrotnie większą armią przeciwnika Moore zarządził odwrót. W ciągu 10 dni ścigające się oddziały przebyły 400 kilometrów w zaśnieżonych górach. Ostatecznie pod La Coruna doszło do bitwy, gdzie Moore zginął 16 stycznia 1809 roku.
** Sądząc po objawach - strychnina.

Do do autorki opowiadania - znalazłem informacje tylko o dwóch jej książkach, dziś zapewne pozostaje nieznana.

czwartek, 21 czerwca 2012

O śmiertelności stróżów w Lesznie

W Kurjerze Warszawskim z dnia 21 kwietnia (3 maja) 1884 r, nr 122a, czytamy taką opowieść:

Śmiertelność stróżów.
Jeden z domów położonych w okolicy Leszna pozbawiony jest obecnie stróża stałego, tak, iż właściciel musi się za sowitą opłatą posługiwać zastępczo posłańcami publicznymi, którzy zmieniają się kolejno. Zdawałoby się w obec tyla indywiduów poszukujących pracy, iż miejsce stróża łatwo da się obsadzić...
Tymczasem kandydatów brak zupełny, a przyczyny tego szukać należy w dziwnym zbiegu okoliczności, który ludek prosty uważa za jakiś osobliwy dopust. Oto w ciągu pięciu lat zmarło w owej kamienicy pięciu stróżów...
Z tych pierwszy zeszedł z tego świata śmiercią samobójcy, powiesił się bowiem w swojej izdebce pod schodami. W parę miesięcy później następca jego zmarł naturalna śmiercią, lecz między kumoszkami rozeszła się wiadomość, że pierwszy nieboszczyk, jako samobójca zamienił się w upiora i wyssał krew drugiemu stróżowi.
Z kolei dokonało żywota w sposób całkiem naturalny jeszcze trzech stróżów, w krótkim stosunkowo odstępie czasu, a śmierć ich jeszcze bardziej utrwaliła wiarę w „upiora samobójcę..."
Ostatni stróż zmarł przed dwoma miesiącami, a kilku jego następców chociaż wzięło na odwagę, po kilku dniach zrzekło się nowego miejsca.
Ciekawi jesteśmy, jak długo jeszcze „upiór-samobójca" psocić będzie?!
Klątwa stróża czy zbieg okoliczności? W każdym razie nietypowa historia.

sobota, 17 marca 2012

Afera solna... 85 lat temu

Jak podawała Gazeta Sępoleńska z 27 lipca 1927 roku:

Katowice - (W sprawie nadużyć przy sprzedaży soli monopolowej) W dniach najbliższych prokuratura sądu okręgowego w Katowicach wykończy akt oskarżenia w prawie nadużycia przy sprzedaży soli monopolowej. Nadużycia polegały na tem, że białą sól, przeznaczoną do celów przemysłowych, sprzedawano po cenie soli jadalnej, przez co skarb państwa poniósł straty w wysokości ćwierć miljona złotych.
Niestety więcej nad tą wzmiankę nie znalazłem. W każdym razie wygląda na to, że fałszowanie żywności ma u nas długą tradycję.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Epidemia raka... w 1938 r.

Rok 1938. Wspaniałe czasy. Ludzie łupali garściami pestki wiśni, zajadali się orzechami, jedli wędliny bez ulepszaczy, jajka bez podbarwiaczy, nie znali zupek chińskich i benzoesanów, nie przesiadywali godzinami przed telewizorami itp. Polska właśnie zajęła Zaolzie. I w tych pięknych zdrowych czasach ludzie umierali na raka:

"Czy rak jest uleczalny?"
Jak już pokrótce donieśliśmy, w Polsce rozpoczął się propagandowy Tydzień Przeciwrakowy w ub. środę. Na całym świecie, według przypuszczalnych danych, umiera na raka półtora miliona ludzi rocznie. Niemcy podają około 85000 zgonów rocznie na raka. Anglja około 50 tyś., Francja około 40 tyś, Stany Zjednoczone 135 tyś; w Polsce liczba zgonów na raka wynosi 30-35 000.
Smutny to objaw, że liczba zachorowań na raka rośnie na całym świecie; rak wysuwa się na drugie miejsce w statystyce chorób, w Polsce rak utrzymuje się na trzecim miejscu, na drugim zaś gruźlica. Rak jest chorobą ludzi po czterdziestce - ponieważ dzięki postępom medycyny coraz więcej ludzi przekracza ten wiek, rośnie też i procentowy stosunek zachorowań na raka. Poniżej 30 roku życia rak występuje rzadko, około 50 pct zachorowań przypada zaś na wiek 45-65 lat.
Panuje powszechne przekonanie, że rak jest chorobą nieuleczalną. Zdanie to nie jest całkowicie słuszne. Istnieje bardzo wiele typów raka, jedne z nich są uleczalne, inne nie. Jednym z najtrudniejszych do wyleczenia jest rak żołądka, który pozostaje nieczuły na działanie promieni radu i roentgena.
O uleczalności lub nieuleczalności raka decyduje jednak przede wszystkim okres, w którym chory się zgłosi. W początkach choroby można myśleć o uleczeniu, później jest coraz trudniej i szanse wyleczenia maleją gwałtownie z każdym dniem. Rak w pierwszych stadiach choroby jest niebolesny i tu leży największe niebezpieczeństwo - chorzy lekceważą sobie niebolesne guzy i nabrzmienia i przychodzą wtedy do lekarza, gdy jest już za późno. Zadaniem Tygodnia Przeciwrakowego jest w pierwszym rzędzie zwrócenie uwagi społeczeństwa, na straszne skutki zaniedbania raka w pierwszym okresie. (...) Lekarze Instytutu zwracają uwagę na tej smutny fakt że 5 część zgłaszających się chorych przychodzi za późno. (...) [1]
Przeglądając podawane w starych gazetach dane o "ruchu ludności" można zauważyć potwierdzenie tych danych aż do połowy XIX wieku.:

ILE OSÓB UMIERA W POZNANIU?
Według danych statystycznych zmarło w Poznaniu
w ubiegłym miesiącu 244 osoby, w tern 112 mężczyzn,
105 kobiet i 61 dzieci.
Przyczyną zgonów jest w pierwszym rzędzie gruźlica, której ofiarą padło w ubiegłym miesiącu 35 osób, w tem 25 dzieci. Mimo silnej walki z gruźlicą szerzy
się ta choroba w zastraszający wprost sposób. Drugą najbardziej niebezpieczną chorobą jest rak. Ofiarą raka padło 23 osób, oraz 28 dzieci. W 34 wypadkach przy-
czyną śmierci było zapalenie płuc. Na choroby serca i naczyń krwionośnych zmarło 33 osoby w w tern 18 dzieci. Rozwój niedostateczny i słabość wrodzona była
przyczyną śmierci w 24 wypadkach. Samobójstw popełniono w ubiegłym miesiącu 6.
Również zanotowano 5 wypadków śmierci, której przyczyny nie zdołano stwierdzić. W 10 wypadkach śmierci stwierdzono cholerę swojską i dziecięcą względnie
nieżyt kiszek.[2]

Do tego dołączamy udzielone nam łaskawie z Wydziału statystycznego
Magistratu miasta Warszawy cyfry śmiertelności w mieście, z czterech
miesięcy roku bieżącego. Wmieście Warszawie zmarło w miesiącu marcu 1865.
osób 681. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 40, na raka 8, na suchoty 12, na biegunkę 7, na apopleksyę 12.
W miesiącu kwietniu osób 597. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 39, na raka 3, na suchoty 131, na biegunkę 4, na apopleksyę 9.
W miesiącu maju osób 651. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 38, na raka 6, na suchoty 97, na biegunkę 22, na apopleksyę 5.
W miesiącu czerwcu osób 693. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 56, na raka 7, na suchoty 85, na biegunkę 35, na apopleksją 7. [3]


Wyeliminowaliśmy gruźlicę dzięki Penicylinie i rak wskoczył u nas na drugie miejsce.

---------
[1] Tygodnik Ostrowski 30 listopada 1938 roku wg. WBC
[2] Orędownik Ostrowski 30 listopada 1928 roku tamże
[3] Tygodnik Lekarski 20 sierpnia 1865 roku, EBUW

piątek, 27 stycznia 2012

Bo miał za duże zęby...

Dziecku odcięto głowę ponieważ urodziło się z zębami

Łódź, 19.6. We wsi Nowe Chrósty urodziło się gospodarzowi Marcinowi Sosze dziecko, które zaraz po przyjściu na świat nosiło ślady ząbków. W drugim dniu życia maleństwu wykłuły się zęby.
Wieść o osobliwościach synka Sochy rozeszła się błyskawicznie po całei wsi. Zaczęły się zbierać wiece doraźne gospodarzy, a przedewszystkiem sejmikowały kumoszki nad temi osobliwościami, jakie się uwydatniły u dziecka. Zgodnie z przesądami, panującemi na wsi, zaczęto się w tych objawach doszukiwać czegoś groźnego, przejawów ciemnej siły, słowem poczęto w maleństwie widzieć... djablątko. Synhedrjon kumoszek uznał, że należy je usunąć. W przeciwnym bowiem razie może przynieść nieszczęście nic tylko domowi Sochy, lecz całej wsi.
Zaczęto na starego Sochę wywierać odpowiedni nacisk, perswadować mu, przestrzegać przed grożącemi konsekwencjami, jeśliby tolerował owe tajemnicze złe siły. a w końcu nawet półsłówkami wygrażano się i ojcu takiego dziecka.
Pozostający pod sugestią otoczenia Socha zaczął się poddawać nastrojowi wsi. Przeraził się, gdy nagle dostrzegł jakieś niepowodzenia w życiu codziennem: w innym wypadku nie zwracałby na nic uwagi, teraz nagle w drobiazgach począł upatrywać przestrogę wyższych sił przed przyszłemi wydarzeniami i ciosami, które miałyby go dosięgnąć. Przerażony wszystkiem Socha siekierą odciął dziecku główkę, co kumoszki przyjęły z uczuciem ulgi i usunięcia nadchodzącego zła.
Krwawego ojca aresztowano. Jednocześnie prowadzone jest śledztwo przeciwko wszystkim kumoszkom, które wytworzyły takie nastroje na wsi
NOWINY CODZIENNE
Nr. 183
CZERWIEC 20 1933


Wedle zbiorów Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej. Jak widać zabobony jeszcze w XX wieku były w pewnych miejscach śmiertelnie groźne. Notabene jeszcze w 1886 roku podobny "sanhedryn wiejskich kumoszek" doprowadził do zatłuczenia na śmierć domniemanej czarownicy, co doprowadziło do skazania 16 osób biorących w tym udział.

niedziela, 1 stycznia 2012

Z dawnej prasy: Koniec świata

Bywało i tak:

1867:

Znany teolog angielski Dr Pumming, który wróży z apokalipsy i xięgi proroków starego testamentu, zapowiadał, że koniec świata przypadnie w r. 1867. Ponieważ jednak rok ten zbliża się do kresu, a końca świata nie słychać, przeto teolog Angielski ogłasza, że w rachubie jego zaszła niejaka omyłka, a mianowicie, o miljon lat! Jest to nie mała pociecha. [1]

1874:
Trudno być prorokiem we własnym kraju, może to powiedzieć o sobie mieszkaniec pewienmiasteczka Honnef, w Niemczech. Przepowiadał on koniec świata na dzień 18 stycznia r. b . Na Nowy Rok zabił on jedyną swą kozę, podzielił mięso na ośmnaście części, aby starczyło na tyleż dni i urządził się w ogóle tak, że jak to powiadają: „był gotów."
Naśladowali go w tem liczni zwolennicy, sąsiedzi, a w domu proroka codziennie odbywało się zebranie, na którem rozpamiętywano marności ziemskie i ze skruchą
sposobiono się do wieczności. Nadszedł dzień 18 stycznia — czekano na „zdruzgotanie ziemi," niecierpliwiono się, jeszcze dwie godziny, godzina, pięć minut i przeszedł dzień cały, a świat ani się zachwiał.
Zawód ten do tego stopnia oburzył Honnefczyków, że obili proroka, i gdyby nie była się w to wdała władza, byliby dom jego zburzyli do szczętu.[2]


1857
:


Możemy więc ze stanowczą pewnością nie obawiać się uderzenia ziemi ogonem komety, którym wedle zabawnego mniemania ogółu, te ciała niebieskie są w możności zmieść jak miotłą ziemię z jéj drogi. Uznawszy możność wypadku spotkania się ziemi z kometą, roztrząsnąwszy przewidywane możliwe skutki nastąpić ztąd mogące, i przekonawszy się o zunpełném prawie bezpieczeństwie ziemi pod tym względem, o ile wnioskować można z obecnych danych naukowych, opartych na dotychczasowych zapamiętanych pojawach tych ciał (niezbędne w tém względzie zastrzeżenie) i dostrzeżeń nad zjawiskiem ich czynionych, przejdźmy teraz do roztrząśnienia, jakie jest matematyczne prawdopodobieństwo wypadku podobnego i zapytajmy roczniki astronomiczne, czy ziemia nasza znalazła się kiedy zagrożoną podobnego
rodzaju katastrofą?
Pomimo, iż od czasu naukowego ścisłego badania tych ciał, dostrzeżono zbliżenie się kilku komet do drogi ziemskiej, jednakże żadnego nie dostrzeżono dotąd, któregoby droga skrzyżowywała się z drogą ziemi. Jest jednak jeden kometa, który tak blisko przechodzi drogi ziemi, że odległość ta jest mniejszą od promienia jego głowy, większéj półtrzecia raza od średnicy ziemi; więc tém samém ta głowa musi zalegać przestrzeń przez którą przechodzi idealna linija ekliptyki, czyli drogi ziemi. Jeśliby więc jednocześnie kometa i ziemia przechodziły przez ten punkt największego ich zbliżenia, to ziemia znalazłaby się prawie całkowicie zanurzoną w głowie komety. Tym kometą jest kometa Biela.
Żeby spotkanie ziemi z kometą jaką mogło mieć miejsce, potrzeba dwóch niezbędnych na ten cel warunków: najprzód, by drogi tych ciał skrzyżowywały się z sobą, lub niezmiernie blisko siebie przechodziły; powtóre zaś, by się jednocześnie obadwa ciała w tym punkcie skrzyżowania znalazły.
Ten ostatni warunek jest tak niezbędny, że pierwszy bez niego nie ma żadnego znaczenia, ziemia bowiem może być na przeciwległym punkcie swéj drogi, to jest na dziesiątki milionów mil odległą wówczas, gdy kometa przecina w przebiegu ten punkt ekliptyki, do którego ziemia może dopiero przyjść w kilka miesięcy, lub kilka tygodni, i do którego gdy dojdzie, oczywista, ze nie znajdzie już komety, który gdzieś już daléj powędruje w przestrzeń, po szlaku zakreślonym jego krążeniom. Ten to właśnie wypadek miał miejsce ze wzmiankowanym peryodycznym kometą Biela, w roku 1832.
Kometa przeszedł przez punkt najbliższego skrzyżowania swego z drogą ziemi w dniu 29 października przed samą północą, a ziemia przyszła dopiero do tego punktu w dniu 30 listopada, to jest w miesiąc później, i odległość tych ciał w dniu mniemanej groźnej katastrofy wyrównywała 12,000,000 mil.
Postrach jednak który wiadomość o tym fakcie zrobiła był ogromny, nie chciano wierzyć zapewnieniom astronomów i rozumowaniu ich, że spotkanie to miéć miejsca nie może w powyższym wypadku, że ówczasowa odległość tych ciał zabezpiecza od podobnej katastrofy; uspokojenia te nic nie pomagały, oczekiwano również jak i obecnie końca świata . Minął dzień oznaczony i godzina przewidziana, a ziemia i kometa poszły jako dawniej kołować po swych szlakach i oczekiwany koniec świata nie nastąpił.
Cóżby to była za trwoga, żeby wiedziano ze kometa ten w przejściu swém w r. 1805 znajdował się dziesięć razy bliżej ziemi! Ale wówczas jeszcze nie dość go dobrze znano, czas jego peryodu i droga chodu, nie były jeszcze określone [3]
Z pewnością pamiętacie jeszcze tegoroczną kometę Elenina, która wedle
internetowych panikarzy miała uderzyć w ziemię, choć wszyscy temu zaprzeczali. 


a na rozweselenie:


----------
[1] Kurjer Warszawski Dnia 4-go Grudnia 1867 r EBUW
[2] Kurjer Warszawski Nr 43. Dnia 24 Lutego 1874 EBUW
[3] Gazeta Warszawska Nr. 90 30 marca 1857

wtorek, 20 grudnia 2011

Z dawnej prasy: Gryzinos

Jak podawała Gazeta Warszawska:

Zabawne zdarzenie czytamy w wiadomościach z Chełmna, w Prussach Zachodnich, gdzie szcze-gólniejszy w całém mieście panuje od paru dni popłoch. Oto rozeszła się tam pogłoska, że wieczorem pokazuje się nagle, nie wiedziéć zkąd się biorąc, jakiś wysoki, chudy mężczyzna, a napadając kobiety ogryzuje im nosy. Rzeczywiście byłby to w téj mroźnej i dla téj właśnie części ciała tak nieprzyjaznej porze, osobliwszy jakiś apetyt.
Jednakże mieszkańcom Chełmna nie można było tego wybić z głowy, gdyż są tam niektórzy, co się klną w żywe oczy, że niebezpiecznego gryzinosa istotnie widzieli, ba! umieją nawet cytować z nazwiska nieszczęśliwe ofiary, które tego krwiożerstwa doznały, choć ściślejsze badania zawsze wieść tę jako fałsz okazują. Nie przeszkadza to przecież coraz dalszemu szerzeniu się popłochu, nie przeszkadza rozmaitym domysłom, które co do osoby gryzinosa już krążą lub nieustannie powstają. Jedni utrzymują, że to jakiś nieszczęśliwy zapamiętalec, który w napadzie wścieklizny ludzi w ten sposób kaleczy; inni uważają go za rozpasanego rozpustnika; najpowszechniejsze przecież mniemania, że to upiór. Tego tylko brakowało! a przecież ojczyzna upiorów nie jest i nie była nigdy w nadwiślańskich krainach; pomimo to oryginalne tam krążą definicye o owym upiorze.
Najciekawszą z nich jest ogólna w Chełmie upowszechniona; powtarzamy ją dla tych których zabobony gminne interessują. Podług zdania tamecznych mieszkańców, upiory są utworem szatana, w ten z pewnych ludzi dokonywany sposób. Zmarłemu przerzyna diabeł skórę na karku, wytrąca z niéj kości i ciało, a nadąwszy skórę, puszcza ją w świat na postrach i utrapienie poczciwych ludzi. Historya upiora w Chełmnie na kobiece polującego nosy, przypominająca głośny przed rokiem popłoch w Bawaryi, względem urzynauia warkoczy, jest nowym dowodem, jak łatwo baśnie brukowe szerzą się i wzrastają i jak obfite w zabobonności ludu znajdują karmę. Tam przecież nie sam gmin grzeszy łatwowiernością, gdyż i tacy co już chcą uchodzić za coś więcéj, wierzą jednak baśni i po swojemu ją tłómaczą.
Bezwątpienia jest to wymysł jakiegoś pustaka lub dowcipnisia. Jeden przecież skutek przerażenia i okazał się już w Chełmnie: oto nie widać tam teraz wieczorem żadnéj dziewczyny inaczéj, jak w towarzystwie przynajmniéj jednego obrońcy!
[Gazeta Warszawska, nr.335 1859]

Wygląda zatem na to, że absurdalne miejskie mity nie są wyłączną domeną dzisiejszych czasów.

niedziela, 11 grudnia 2011

W tym roku wojny nie będzie!

Inżynier Stefan Ossowiecki pełnił w latach międzywojennych mniej więcej taką samą rolę, co współcześnie Jackowski. Znany i uznany za jasnowidza, telepatę, psychokinetyka i Bóg wie kogo jeszcze. Rodziny zaginionych zgłaszały się do niego z prośbą o wizję. Znani przybywali doń na seanse, a prasa co i rusz zapytywała: co się wydarzy? Czy umrze ktoś znany? Czy będzie wojna?
A jasnowidz szczegółowo objaśniał co też widzi.

Przeglądając dawną prasę natknąłem się w związku z tym na intrygujący wątek, związany z przepowiednią, stanowiącą najbardziej może jaskrawą jego pomyłkę, oto bowiem w lipcu 1939 stwierdzał:
Wojny nie będzie! - twierdzi Ossowiecki

Dzisiejszy "Ekspress Por." zamieszcza wywiad ze znanym jasnowidzem inż. Ossowieckim, który z całą stanowczością twierdzi, że w tym roku wojny nie będzie. O Włoszech mówi Ossowiecki, że nigdy nie pójdą przeciwko Polsce. Polskę wiązą z Włochami silniejsze więzy, niż Włochów z Niemcami. Gdańsk pozostanie wolnym miastem.
Inż. Ossowiecki twierdzi, że prawdziwa burza nadciąga do Europy z zupełnie innej strony - ze strony Azji.
"Wojna na dalekim wschodzie, to groźne ostrzeżenie dla Europy - mówi inż. Ossowiecki. - Japończycy pójdą dalej. Będą postępowali ku zachodowi. Pociągną Chińczyków. Żółta rasa coraz bardziej zagraża rasie białej. Nasze tu w Europie waśnie idą z pewnością żółtej rasie na rękę. Żebyśmy później nie żałowali...
- A Rosja?
- Rosja nie da rady. Zostanie zepchnięta, pochodu żółtej rasy nie zatrzyma.
- A Rosja w stosunku do nas?
- Nie pójdzie na razie z nami, ale nie pójdzie też w żadnym wypadku przeciw nam..."
W końcu inż. Ossowiecki oświadcza, że jedzie wypocząć nad piękne polskie morze - do Orłowa. [Kurier Bydgoski , Piątek, 7 lipca 1939 r.] KPBC
Bardziej niestety pomylić się nie mógł, a powtórzył swoje słowa jeszcze drugi raz, przybywszy na targi nauki i techniki:
Zwiedziwszy Targi dochodzi się do wniosku, że naród, który potrafi takie rzeczy wyrabiać, nie będzie pozostawał w cieniu i według mnie stoi przed nim w przyszłości zajęcie jednego z pierwszych miejsc w Europie. Będzie zajmował poczesne miejsce wśród tych mocarstw, z którymi świat będzie się liczył. Taki naród jak nasz, nie może zginąć i dla nas wojna nie jest straszną. W tym roku jej nie będzie - mówi opowiadający i patrzy ponad naszymi głowami w dal... [Dziennik Poranny 11.05.1939] WBC
Żółta rasa i silne związki z Włochami stanowiły najwyraźniej jego koniki, skoro w przepowiedni na rok 1938 twierdził, że co prawda w Europie wojny nie będzie, ale Japonia sprzymierzy się z Chinami i żółta rasa uderzy na Rosję, która nie będzie w stanie powstrzymać ataku, dlatego Polska powinna zacieśnić kontakty z Włochami. Te w prawdzie należały do państw osi, ale podobieństwa kulturowe miały sprawić, że będą Włochy naszym sojusznikiem. [Kurjer Bydgoski, środa, 29 grudnia 1937] KPBC

W tym kontekście zagadkowe jest powtarzające się współcześnie twierdzenie, że jasnowidz przepowiedział nie tylko wybuch ale nawet datę wojny. Wydaje się że wszelkie takie informacje pochodzą z późniejszych relacji czy pism własnych, w których opisywał jak to przewidział wojnę ale nie chciał nikogo straszyć i nikomu nie powiedział.

piątek, 4 listopada 2011

"Ostrokręg wodnisty"



Kontynuując temat trąbologii podaję informację o ciekawym przypadku aż sprzed 180 lat:

P. Zenowicz opisuie ziawisko które widział w mieyscu mieszkania swoiego, Mińskiey gubernii, Dzińskim powiecie, w folwarku Psui,
O mil sześć od miasta powiatowego Dzisnej tyleż mil od miasteczka Głębokiego, przy samey granicy gubernii witebskiey, pomiędzy jeziorami Szszo i Dołhe zwanemi. Dnia 3 czerwca, po długich upałach, nastąpił silny deszcz niekiedy nieznośnym przeplatany skwarem; około godziny 4-tey z południa rozpogodziło się zupełnie, wiatr iednak południowo-wschodni dął dosyć silnie. O 5-tey zupełnie się uciszyło, a wpół godziny ukazała, się na wschodzie mała i ciemna chmurka, szybkim pędem w kierunku wspomnionego wiatru posuwająca się nad iezioro Szo, blisko dwóch mil kwadratowych powierzchni maiące, a o 3oo sążni od dworu odległe. Zaledwo chmura weszła po nad iezioro, nagle wzrastać zaczęła i deszcz rzęsisty z małym gradem padać zaczął; obłok iuz był na 3-ey części ieziora , gdy postrzegłem ostrokręg wodnisty, podnoszący się z ieziora, podstawą trzymaiący się chmury, wierzchołkiem , jakoby trochę ściętym, dotykaiący się powierzchni wody. Jezioro nagle się wzburzyło nadzwyczaynie, i woda z wielką szybkością postępowała w górę, iakoby pompą prowadzona, a o kilka dopiero sążni od powierzchni wody, nabierała ruchu wirowego, zawsze w górę podeymuiąc się. Tym sposobem przez pół godziny zwolna nad ieziorem przechodziła, a poźniey pociągnęła ponad błotną łąką wzdłuż krynicznego rowu napotkawszy na swey drodze stosy drzewa do niewidzialney wysokości z sobą unosiła, zawsze nadaiąc im ruch wirowy; i o kilkadziesiąt sążni na przód rzuciła; gdy zaś weszła na mieysca wyższe i suche, wtenczas ziawił się deszcz nadzwyczay ulewny; a trąba czyli kolumna wodna zdawała się wahać i w górę podnosić, lecz to tylko trwało póty nim me weszła na koniec ieziora Dołhem zwanego; a wtenczas pociągnięta naysilnieyszą attrakcyą, kolumna wodna znowu się chwyciła, że tak wyrażę powierzchni wody. Daley przeszedłszy znowu na ląd, napotkała na swem przeyściu człowieka, ze wsi sąsiedzkiey prowadzącego konia z roboty: obu porwała w swe wiry, konia rzuciła do bliskiego rowu; człowiek zaś znalazł się także odniesionym daleko; powiada że w przestrachu utracił przytomność i nie pamięta, co się z nim stało; czuł iednak silne potłuczenie ciała, i krew mu szła przez nos i usta. Daley trąba szła co raz nam znikaiąc z widoku dla odległości mieysca; postępuiąc zawsze w kierunku iezior, blisko od siebie położonych; chmury się późniey rozszerzyły i deszcz nadzwyczayuy padał ze dwie godziny po zniknieniu fenomenu. Widok ten tem był dziwnieyszy, że cały ten fenomen odbył się przy nadzwyczaynem uciszeniu się atmosfery, chmura mała, do którey się trąba przykleiła, nie zakrywała całego widnokręgu; kolumna zatem wody, zupełnie była widzialną i wydawała się nakształt szklanney leyki, wodą napełnioney, w którey przelewanie się wirowe, postępowanie w górę i opadanie wody, naylepiey widzieć można było. Pas, przez który trąba przechodziła, przy ziemi mógł nie więcey sążni 5o zaymować, i na niem było zboże wygniecione i drzewa połamane, z resztą fenomen żadney szkody nie uczynił w sąsiedztwie; ulewa iednak tak była wielką, że młyny i groble niektóre sąsiedzkie poznosiło, zasiewy pozmywało , kilkadziesiąt ludzi prostych będących na robociźnie we dworze i temu zdarzeniu przytomnych, lękali się w podziwieniu, aby wszystka woda ze wzburzonego ieziora Szszo nie uszła w górę; szum zaś tak był wielki przy przeyściu fenomenu, że prawie głuszył, będąc bardzo podobnym do szumu, iaki się daie słyszeć przy wodospadach rzek wielkich i porohach. Osądziwszy ten fenomen dosyć rzadkim na stałym lądzie i kommunikuiąc powszechności, o rzetelnym bycie fenomenu zaręczam.
Jan Zenowicz Art. gwar. Por. Fil. Kand.
W SOBOTĘ d. 9 PAŹDZIERNIKA i83o. Powszechny dziennik krajowy
Jest to zatem niezwykle dokładny opis trąby wodnej, powstałej nad pojezierzem. Miałem pewien problem w zlokalizowaniu tego miejsca na współczesnych mapach, wreszcie odnajdując wymienione punkty topografii w okolicach Ziąbek w powiecie Witebskim, na terenie obecnej Białorusi. Niestety współczesne mapy Białorusi są zaskakująco niedokładne. Na Google Maps widać tylko większe miejscowości, drogi i rzeki, zaś Jeziora Szo nie mogłem odnaleźć. Dopiero Mapster pomógł mi w tym.
Bardzo szczegółowa mapa okolic Głębokiego z lat międzywojnia[2] podaje biegi drobnych cieków wodnych, jezior, rozkład i nazwy miejscowości, dworów i folwarków, dzięki czemu można wnioskować o przebiegu wydarzeń. Przede wszystkim aby pojawić się nad Szo a potem przejść krótko nad Dołhem, trąba musiała iść z południowego wschodu na północny zachód z przewagą kierunku północnego. Znajduję tam też "rów kryniczny" czyli małą rzeczkę otoczoną zabagnionymi łąkami. Autor nie mógł podać bliższych informacji na temat przebiegu trąby za Dołhem, wspominał jednak, że przesuwała się nad kolejnymi jeziorami i niszczyła lasy.
Założyłem więc, że pojawiła się nad jeziorem, przeszła w pobliżu małego strumyka wpadającego do Szo od północnego wschodu, przeszła przez południową część jeziora Dołhe mijając wieś Draczyno, która mogła już wówczas istnieć, i do której zmierzał uniesiony wieśniak, następnie szła pewien czas po zalesionych wzgórzach wzdłuż brzegu aby znów znaleźć się nad Dołhem, co przy podawanej szerokości 50 sążni (1 sążeń - ok. 1,75 m więc 50 sążni to 80-90 metrów) dawałoby następującą ścieżkę przejścia:

Dalej mogła pojawiać się i w innych miejscach, ale mapa i się kończy a obserwator nie wiedział. Gdyby przechodziła bardziej w kierunku zachodnim przeszłaby przez większą wieś Obrąb, która mogła już wówczas istnieć, i zahaczyła by zapewne o jezioro Psuja - zaś autor relacji o tym by zapewne wspominał, jako że to dosyć jeszcze blisko. Gdyby przeszła bardziej na północ uderzyłaby w Kamionkę. Ponieważ o zniszczeniach w tych miejscowościach nie ma wzmianki, można uznać taki przybliżony przebieg za usprawiedliwiony.

Zależnie od przyjętych założeń początku i końca kontaktu z ziemią, ścieżka przejścia miałaby długość przynajmniej 4-6 km, porównując z liniami siatki rozstawionymi tu co 2 km, choć mogła być dłuższa bo wedle autora trąba znikła mu z oczu w powodu odległości a nie zaniku. Opis wyglądu i zachowania pasuje do tornada nie związanego z wirującą superkomórką burzową - zresztą o burzy i grzmotach nie ma tu wzmianki - typu landspout. Trąba tego typu nie jest zwykle zbytnio silna, i rzeczywiście, prócz unoszenia drewna, połamania drzew i uniesienia człowieka, nie mamy tu nic więcej nad powiedzmy średnie F2.

Przypadek ten należy do najlepiej opisanych z XIX wieku do jakich się dogrzebałem. Ciekaw jestem swoją drogą, czy białoruscy meteorolodzy o nim wiedzą - bo jest to zapewne jeden ze starszych przypadków na tych terenach.

-------
[1] Powszechny Dziennik Krajowy, 9 października 1830 EBUW
[2] http://igrek.amzp.pl/3907

wtorek, 20 września 2011

Z dawnej prasy: kontrasty

Dwie notki prasowe z tej samej gazety. Znajdowały się tuż obok siebie:

Z Kraju
(-) 43 pączków w ciągu pół godziny.
Onegdaj w południe w cukierni "Kolorowej" przy ul. Brackiej, róg Żórawiej w Warszawie, na pierwszym turnieju zjadaczy pączków, nagrodę w sumie 100 zł. gotówką otrzymał Aleksander Jakuszko, lat 24, mieszkaniec Warszawy, zamieszkały przy Górnośląskiej 25, który w przecięgu pół godziny zjadł 43 pączki. Drugą nagrodę 25 zł. gotówką przyznano Janowi Cerkanowiczowi, za spożycie 42-ch pączków. Wreszcie trzecią nagrodę, za 39 pączków otrzymał Piotr Staniewicz, 15 zł. gotówką i 10 zł. w wyrobach tej cukierni.
(-) Zmarł z głodu.
Na polu w pobliżu wsi Oszmianka gm. oszmiańskiej znaleziono zwłoki Spirydona Guleckiego, bezrobotnego, który zmarł skutkiem wyczerpania głodem.
Gulecki był dawniej zamożnym rolnikiem, a w ostatnich latach wpadł w skrajną nędzę i żył z żebraniny, z której utrzymywał również chorą rodzinę.
Goniec Częstochowski 5 lutego 1932 roku.
wg. biblioteka.czest.pl

środa, 20 lipca 2011

Trąba w Lublinie

[Tekst opublikował Dziennik Wschodni]

Poniedziałek 20 lipca 1931 roku był dniem bardzo upalnym. Słupki rtęci wskazywały ponad 30 stopni w cieniu. Dlatego gdy wieczorem, około godziny 19 na zachodzie pojawiły się pierwsze oznaki nadciągającego deszczu, wielu zapewne lublinian cieszyło się na myśl o zmianie pogody.
W tym czasie rolnicy z Motycza obserwują dwie ciemne chmury, które nadchodząc od strony Warszawy zderzają się ze sobą, tworząc kłębiącą się, wirującą chmurę. Chmura ta zbliża się do miasta, zaś mieszkańcy Zemborzyc i Wrotkowa obserwują, jak wśród ciemnych od nawalnego deszczu smug pojawia się czarny słup wirujący z niebywałą prędkością, wyrywający drzewa, niszczący stodoły i mknący w kierunku pierwszych zabudowań miejskich.
Zniszczenia we wsiach pod Lublinem
Orkan
Nad miastem przechodzi rzęsista ulewa. Nagle zrywa się wiatr pędzący przed sobą tuman kurzu. Już po chwili huragan zrywa dachy w Osadzie, zaraz kładzie pokotem aleję stuletnich drzew, wiodącą do Cukrowni, łamie parkany i słupy elektryczne. Zmiata z powierzchni ziemi drewniane stajnie przy torze wyścigowym, uszkadza koszary, szczęśliwie omijając skład amunicji. Wir dociera do dworca gdzie wyrywa solidny płot z podkładów kolejowych. Podkłady fruwają w powietrzu niczym miotane pociski. Na jednym z torów przewraca wagony towarowe. W dwóch z nich znajdowały się konie wyścigowe i ujeżdżacz, który widząc nadchodzącą nawałnicę schował się w ich wnętrzu. Ciężko poturbowany ledwie wydostaje się spod poranionych koni. Część zwierząt trzeba było później dobić. Później porządkujący gruzy znajdą tu szczątki stodół przyniesione aż z Wrotkowa

Gdy orkan pustoszy okolice gazowni, blisko stumetrowy komin młyna parowego Bachmana zawala się z głośnym hukiem. Dopiero teraz posuwający się wzdłuż torów i nadbystrzyckich łąk żywioł dociera do gęstej zabudowy miejskiej w tzw. „Klinie” u zbiegu Zamojskiej i 1-go maja i Fabrycznej. Tu roznosi pierwsze drewniane domy i skład drewna, rozrzucając deski po całej okolicy. Uszkadza mury fabryki maszyn rolniczych Moritza i Garbarni, zniesiony dach spada na ulicę zrywając linię elektryczną - tymczasem pobliska Drożdżownia nie doznaje najmniejszych uszkodzeń. Sierżant Kluch, pełniący służbę na wylocie 1-Maja, trzyma się strażnicy aby go nie wywiało, jednak widząc kobietę, która uciekając przed wirującymi w powietrzu szczątkami wpada między druty elektryczne, rzuca się na ratunek. Zassany przelatuje kilkanaście metrów nim z wielką siłą uderzy o ziemię. Na placu Bychawskim podrywani w górę przechodnie uderzają o ściany kamienic i balkony, kilkunastu rannych natychmiast przewieziono do pobliskiego ambulatorium. Wtedy też na ulicy pojawia się autobus miejski numer 1. Wobec szalejącej wichury zatrzymuje się, zaś zdumieni pasażerowie obserwują czarny lej nad miastem, wokoło którego wirują szczątki dachów. Wiatr podnosi pojazd i roztrzaskuje o ścianę domu, raniąc tych, którzy w porę nie wyskoczyli.
Pierwsze ofiary
W tym czasie dorożkarz Josef Bergman ucieka przed burzą. Nagle wiatr przewraca dorożkę a jego samego rzuca między zerwane druty elektryczne. Porażony ginie na miejscu. Inny dorożkarz, Stanisław Osipek, przejeżdżający obok mostu na Zamojskiej, zostaje uniesiony z kozła i rzucony o filar. Wskutek obrażeń umrze później w szpitalu. Wiatr zmiata stację paliw przyginając stalowe pompy aż do ziemi. Kobieta przechodząca obok łaźni miejskiej przelatuje w powietrzu kilkanaście metrów, rzucona w nurt wzburzonej Czerniejówki, skąd tonącą wyciągają przechodnie. Park na Bronowicach zostaje w całości zniszczony. W pobliskich składach i na osiedlu robotniczym wszystkie domy tracą dachy. Tuż obok nienaruszony pozostaje kościół i Syndykat. Wir szczęśliwie omija stare miasto, zrywa dach z nowej szkoły powszechnej, roznosi stogi siana na łąkach, roztrzaskuje wielki komin wapniarni, niszczy magazyny tytoniowe i uszkadza budynki fabryki dachówek „Eternit” i papierni . Nagromadzone szczątki tarasują koryto Bystrzycy, która wylewa na łąki. Jeden z mieszkańców Kalinowszczyzny ląduje na dachu magazynów, inną kobietę przygniata zerwany dach.
Zniszczone Tatary
Orkan dociera do majątku Tatary. Przerażeni mieszkańcy uciekają przed nawałnicą desek, blach i bel słomy. Jedna ze stodół zostaje wraz ze zbiorami poderwana w górę i strzaskana o ziemię. W folwarku Graffa żywioł zaskakuje pracowników. Zrywa dachy, zawala stropy i mury. Spod gruzów wydobyte zostają ciężko ranne pracownice, jedna ginie na miejscu.

Pod zawalonymi oborami i stajniami giną zwierzęta. Stary wiatrak rozpada się, tymczasem na pobliskim polu chmielu nie przewraca się ani jedna tyka. Również dworek nie zostaje zniszczony. Mijając folwark trąba naciera na Rzeźnię miejską, skąd zrywa cały dach. Kawały blach z rzeźni odnajdą się później pod laskiem koło Wólki, dobrych kilka kilometrów od miasta. Wreszcie tornado opuszcza Lublin i posuwa się dalej, wywołując mniejsze zniszczenia we wsiach na północny wschód od miasta.
Uszkodzona rzeźnia miejska
Ogromne straty
Trąba powietrzna poruszała się pasem o szerokości jakiś dwustu metrów, na ukos z południowego zachodu na północny wschód, wzdłuż torów kolejowych i łąk nad Bystrzycą. Dzięki temu zniszczenia nie dotknęły gęsto zaludnionych dzielnic na wzgórzach, mimo to wciąż pozostają ogromne. Zniszczeniu uległa większość najważniejszych zakładów przemysłowych w mieście, a zatarasowane drzewami drogi udrożniano jeszcze przez kilka dni. Ostatecznie żywioł zabił 6 osób*, a grubo ponad sto ranił, z czego kilkanaście ciężko. Straty szacowano w przybliżeniu na dwa miliony ówczesnych złotych, co było sumą dużo większą niż dziś, zważywszy na całkowity budżet kraju wynoszący dwa miliardy. Rodzinom zabitych przyznano zapomogi. Kataklizm pogorszył i tak nie najlepszą sytuację finansową miasta, coraz bardziej traktowanego jak peryferie. Już po kilku dniach ogólnopolskie gazety porzuciły ten temat, zajmując się sprawami bieżącymi, takimi jak krach finansowy w Niemczech czy roszczenia Litwinów wobec Wileńszczyzny.
Najsilniejsze tornado na świecie?
Tym co wzbudza dziś w tej sprawie największe emocje, jest siła tornada. Ówcześni badacze ocenili siłę wiatru w wirze na wahającą się między 110 a 145 m/s co odpowiada 330 do 522 km/s.[1] Gdyby prawdziwa miała być ta ostatnia wartość, byłaby to największa znana prędkość wiatru na Ziemi, przewyższająca największe wartości ze Stanów Zjednoczonych.

Gdyby jednak wiatr osiągał takie wartości, zniszczenia w mieście musiałyby być znacznie większe. Opisy niewiele słabszych tornad z kontynentu amerykańskiego notują takie zniszczenia, jak burzenie murowanych budynków aż do fundamentów, skręcanie stalowych konstrukcji wieżowców, czy przenoszenie ciężkich pojazdów na kilkaset metrów. Nic jednak z takich zniszczeń nie miało miejsca w 1931 roku, dlatego sądzić należy, że wyliczone wartości zostały znacznie przeszacowane. Zniszczenia sugerują nawet, że lubelskie tornado mogło być nieco słabsze od tego, jakie trzy lata temu przetoczyło się przez Opolszczyznę. (patrz poprzedni artykuł). Na dobrą sprawę rozmiar zniszczeń był spowodowany głównie tym, że kataklizm przeszedł przez centrum dużego miasta co nie zdarza się u nas często (patrz przypadek z Białegostoku)
Lublin zagrożony?
Trąba powietrzna z 1931 roku nie była pierwszym takim przypadkiem na Lubelszczyźnie. W 2007 roku jedna z nich przetoczyła się nad jeziorami między Łęczną a Włodawą, o kilkanaście kilometrów mijając miasto. Rok wcześniej ponad sto budynków zostało uszkodzonych w okolicach Kraśnika. Mieszkańcy Zemborzyc i Czubów pamiętają zapewne krótkotrwałą trąbę, która w 1996 roku przetoczyła się przez Stary Gaj, powalając drzewa i uszkadzając kilkanaście zabudowań przy ulicy Janowskiej. Stara prasa co i rusz wspomina o huraganowych burzach w okolicach Lublina i Zamościa. Czy zatem dawny kataklizm może się powtórzyć? W Polsce, w odróżnieniu od Ameryki nie da się wyznaczyć jakiejś lokalnej Alei Tornad, w której takie zjawiska będą się na pewno pojawiały z roku na rok, jednak bez wątpienia Lubelszczyzna należy do regionów gdzie częste są gwałtowne zjawiska pogodowe. Dlatego możliwość wystąpienia trąby powietrznej, jako realna, powinna być brana pod uwagę przez służby ratownicze. Wciąż jednak prawdopodobieństwo pojawienia się tornada na obszarach dużego miasta pozostaje bardzo niewielkie. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest spokojnie pamiętać o przeszłości i z ostrożności nieco uważniej przyglądać się niebu.

Przybliżona ścieżka tornada w obszarze miejskim, na Mapie Wielkiego Miasta Lublina z 1931 roku (fragment). Ważniejsze punkty zaznaczyłem: 1 - cukiernia przy Krochmalnej; 2 - Gazownia i młyn Bachmana; 3 - dworzec kolejowy; 4 - pl. Bychawski; 5 - fabryka Moritza; 6 - park Bronowicki; 7 - fabryka Eternit; 8 - młyn braci Krause na Kalinowszczyźnie; 9 - folwark Graffa; 10 - Rzeźnia

W najbliższym czasie dodam jeszcze jeden artykuł o tym przypadku.


Post scriptum:
Udało mi się znaleźć jeszcze jedno źródło, dodające do tego przypadku kilka brakujących informacji - prywatny korespondent Gazety Polskiej donosił z Lublina, iż trąba uszkodziło 150 domów mieszkalnych, głównie kamienic, w tym 22 silnie, przez co dotkniętych zostało ponad tysiąc mieszkańców. Wagon z koniem wyścigowym miał zostać podniesiony z toru i przeniesiony na kilkanaście kroków, co sugerowałoby jednak nieco większą siłę zjawiska.
--------
Źródła, przypisy:

[1] - IMGW "Trąby powietrzne w Polsce"

* Dokładna lista: Josef Bergman, Stanisław Osipek, Wincenty Gryzio, Katarzyna Rutkiewicz, Józef Jampiński i Andrzej Kofiniec (?) ze wsi Hajdów - wg. "Ziemia Lubelska" 25 lipca 1931

Korzystałem głównie z ówczesnej prasy: "Głos Lubelski" 20-29 lipca i 1-8 sierpnia 1931; "Ziemia Lubelska" 21-27 lipca 1931, "Kurjer Bydgoski" 22-28 lipca 1931

Zdjęcia pochodzą z ówczesnej prasy - "Tygodnik Ilustrowany", 'Kurjer Bydgoski", "Gazeta Pomorska", nieco obrobione graficznie dla polepszenia jakości