Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdrowie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 lutego 2020

Czy nowy koronawirus powstał z krzyżówki z wirusem HIV?

Ostatnio media ekscytują się doniesieniem z Indii, że sekwencja genów nowego koronawirusa z Wuhanu wykazuje podobieństwo do wirusa HIV, a ponieważ wirusy nie mogły się połączyć naturalnie, to ktoś musiał go sztucznie zrobić. Przeanalizowałem jednak źródłową publikację i nie był bym tego taki pewny.
https://www.biorxiv.org/content/10.1101/2020.01.30.927871v1.full.pdf

Omówmy na początek czego dotyczyła analiza - badano gen odpowiedzialny za tak zwane białko S, czyli "spike protein", będące tą częścią otoczki wirusa, która przyczepia się do komórki gospodarza. Tworzy ono na zewnątrz wirusa otoczkę grubych wypustek, które na zdjęciach mikroskopowych układają się w jakby koronkę. Stąd nazwa Koronawirus. Jego dokładny kształt i sekwencja decydują o tym, jaki gatunek zwierzęcia będzie łatwo zarażany a jaki trudno. Wcześniejsze analizy pokazały, że w przypadku wirusa z Wuhanu dopasowanie jest wysokie, co przekłada się na dobrą zakaźność i osiąganie wysokiej wiremii (stężenia cząstek wirusa w ustroju i wydalanych wydzielinach, którymi zarażają się kolejni).
Wiele wersji genomu wirusa zostało opublikowanych w naukowych bazach danych, daje więc to możliwość sprawdzania podobieństw do innych wirusów i opracowania ewentualnych źródeł, czy śladów transferu genów. Stąd biorące się już podejrzenia niektórych badaczy, że nowy wirus to mieszanka szczepów nietoperzych, wężych i może nawet ptasich, bo do receptorów komórkowych tych zwierząt też w pewnym stopniu pasuje końcówka proteiny.

Podobną analizę przedstawiono w tej pracy, tylko tutaj wykonano porównanie z innymi wirusami ludzkimi, nawet niespokrewnionymi z koronowirusami. Przetłumaczono geny wirusów na aminokwasy, które kodują, i które są podczas sczytywania kodu łączone w ostateczne białko (trzy kwasy nukleinowe kodują jeden aminokwas białka). Odsiano ze znanych sekwencji fragmenty identyczne ze znanymi koronawirusami (czyli 75-90% genomu, bo takie było podobieństwo z wirusem SARS) i przeanalizowano tylko sekwencje unikalne dla nowego wirusa.W sumie znaleziono cztery sekwencje aminokwasów, które były wspólne dla wszystkich wtedy dostępnych genomów wirusa z Wuhanu i nie pojawiały się w pozostałych koronawirusach. 

Następnie na różne sposoby porównywano te fragmenty z zapisanymi w naukowych bazach danych o genach wirusów ludzkich i znaleziono je całe lub przedzielone krótkimi odstępami w danych na temat trzech szczepów wirusa HIV.  Trzy fragmenty pasowały do białka  HIV1-gp120 tworzącego strukturę kapsydu a jeden do białka HIV1-gag odpowiedzialnego między innymi za interakcję wirusa z błoną infekowanej komórki.

Idąc dalej autorzy twierdzą, że mało jest prawdopodobne, aby był to zbieg okoliczności, bo może krótkie fragmenty białek mogłyby przypadkiem się zgadzać, to niemożliwe jest aby cztery fragmenty jednego wirusa pasowały do czterech fragmentów drugiego ale tego samego wirusa. Na dodatek stwierdzają, że fragmenty te wykazują podobne specyficzne cechy umożliwiające lepsze wiązanie z komórką gospodarza. Zwierają głównie aminokwasy mające w warunkach ustroju dodatni ładunek, które mogą silniej oddziaływać z błoną komórkową zawierającą fosfolipidy o ładunku ujemnym i to też nie może być przypadek, że akurat te fragmenty wykazują takie cechy. Zaś w modelowaniu kształtu białka wirusowego te cztery wstawki znajdują się na zewnętrznych częściach cząsteczki, pełniących rolę w oddziaływaniach z komórką gospodarza.

Konkludują, że wyniki te wskazują na niekonwencjonalną ewolucję wirusa.

Wniosku, że wirusa ktoś stworzył, jawnie w pracy nie przedstawiają, to już sobie dośpiewali dziennikarze.

Problemy
Nie jestem może w tym zakresie specjalistą, ale widzę tu trochę problemów do wyłapania dla każdego, kto poczytał sobie kiedyś trochę prac naukowych. Zacznijmy od drobniejszych, związanych z logiką wywodu. A może w zasadzie od braku dobrego wywodu.

* Dlaczego to nie może być zbieg okoliczności? - Bo to mało prawdopodobne... Czyli właściwie jakie jest to prawdopodobieństwo? Tego autorzy nawet nie próbują szacować. Stwierdzają to jakby szło o coś oczywistego.

* Faktem mającym wspierać pełnienie w białku podobnej funkcji tych sekwencji ma być ilość dodatnio naładowanych aminokwasów, która w sekwencjach wirusa z Wuhanu i HIV jest taka sama. Sęk w tym, że nie jest to nowy fakt. W zasadzie wyliczenie jaki jest stosunek ilości aminokwasów dodatnich, obojętnych i ujemnych w tych sekwencjach, co zajmuje trochę miejsca w tabelach, ja bym nazwał nieco bardziej skomplikowaną wersją stwierdzenia, że te sekwencje są identyczne.
Oni najpierw stwierdzili, że sekwencje zawierają te same aminokwasy, a potem wyliczają że... zawierają te same aminokwasy w takiej samej ilości. Nie dość, że stwierdziliśmy, że sekwencja ABAADAAB wirusa X jest taka sama jak sekwencja ABAADAAB wirusa Y, to jeszcze w dodatku stwierdziliśmy, że sekwencja ta w wirusie X zawiera  5 A, 2B i 1D a w wirusie Y 5 A, 2B i 1D i to drugi fakt, który wspiera nasze wnioski!

* Czy nie może to być efekt konwergencji? - W wyniku podobnych warunków reprodukcyjnych ewolucja może doprowadzać do podobnych rozwiązań u niespokrewnionych organizmów. Jeśli dodatnio naładowane aminokwasy polepszają wiązanie białka wirusa z błoną komórki, to ewolucja powinna promować szczepy zawierające na odsłoniętych fragmentach białka większe zagęszczenie takich właśnie aminokwasów.
Zmniejsza to liczbę możliwych kombinacji aminokwasów (same ujemne aminokwasy i ich zagęszczenia będą eliminowane) i zwiększa szansę, że może to być jednak zbieg okoliczności. W zasadzie można by to zbadać, patrząc czy fragmenty białka odpowiadające tym właśnie miejscom w Spike Protein SARS też mają takie zagęszczenie dodatnich aminokwasów, mimo innej sekwencji. Wiemy, że SARS całkiem nieźle zarażał ludzi, więc w jakiś sposób musiał także być dostosowany do wiązania z komórkami.

Główny problem jest bardziej podstawowy. Chodzi tu mianowicie o to jakie właściwie sekwencje wykazały identyczność. Otóż fragmenty białek identyczne w obu wirusach są cholernie krótkie. Mówimy tu o białkach mających po kilka tysięcy połączonych aminokwasów. Autorzy znaleźli identyczne fragmenty o długości 6-12 aminokwasów...
Oto te kawałki (litery to oznaczenia aminokwasów:
1. CoV - TNGTKR  HIV - TNGTKR
2. CoV - HKNNKS  HIV - HKNNKS
3. CoV - RSYLTPGDSSSG  HIV - RTYLFNETRGNSSSG
4. CoV - QTNSPRRA  HIV - QTNSSILMQRSNFKGPRRA

W niektórych przypadkach identyczne są fragmenty przedzielone innymi aminokwasami, oraz z niektórymi podmienionymi na inne o podobnej polarności. Ciężko tu mówić o 100% identyczności. Jeśli więc mamy cztery kawałki tak małej długości, o nie do końca spełnionej identyczności, z możliwym wpływem konwergencji, to pytanie o to jakie dokładnie jest prawdopodobieństwo przypadkowego zajścia takiej zbieżności, staje się kluczowe. Ale właśnie tego autorzy pracy nawet nie szacowali.

W dodatku używając tej samej bazy danych, z której korzystali autorzy można zauważyć, że sekwencje te nie są specyficzne dla wirusa HIV. Tu jedna z tych sekwencji:
https://blast.ncbi.nlm.nih.gov/Blast.cgi?CMD=Get&RID=394BN2KE016
Występuje w trzech szczepach koronawirusa z Wuhanu oraz dziesięciu szczepach wirusa HIV. Oraz w białku kapsydu szczurzego astrowirusa. Oraz w kilku szczepach bakterii Streptococcus. Oraz w bakteriofagu Mycobacterium. Oraz w bakteriach z rodzajów Escherichia i Yersinia... Wszystkich wyników w bazie jest ponad dwieście.Wśród wyników są też białka kapsydu nietoperzych koronawirusów co oznacza, że zgodnie z metodologią autorów ta sekwencja powinna się w pracy w ogóle nie znaleźć, bo mieli badać tylko unikalne dla wirusa z Wuhanu.

Ogółem: autorzy chyba się bardzo spieszyli, więc wyciągali wnioski za szybko, bez postarania się o dobry wywód i z nadmiernym skupieniem na sensacyjnie brzmiących wynikach. Można to zresztą ocenić dużo gorzej ale nie wiem jak jest, nie znam ich, nie wiem czy są tacy cyniczni aby wypuścić wiarygodnie z pozoru wyglądającą fałszywkę.

sobota, 1 grudnia 2018

Autyzm wśród nieszczepionych dzieci



W ostatnich latach coraz szerzej dyskutowana jest opinia, co do możliwego związku masowych, obowiązkowych szczepień z chorobami neurorozwojowymi dzieci - głównie autyzmem i pokrewnymi mu zaburzeniami ze spektrum. Ludzie kłócą się na ten temat, przerzucając się słabymi argumentami, co wywołuje wrażenie, że właściwie nikt nie wie jak to jest. Przydałoby się więc jakieś badanie, które sprawdziłoby tą hipotezę w wiarygodny sposób.
I tu pojawiają się problemy - należałoby zbadać częstość tego rodzaju zaburzeń w dwóch grupach, na tyle podobnych, aby szczepienie lub nie było główną zmienną, i na tyle licznych, aby wynik nie był skutkiem błędów statystycznych. Spełnienie obu warunków na raz nie jest łatwe - porównywanie częstości autyzmu w różnych krajach, w których pewne szczepionki się stosuje a pewne nie, jest niemiarodajne ze względu na różnice w trybie życia, często też w jakości opieki zdrowotnej (na przykład porównywanie państwa europejskiego z jakimś krajem w Azji gdzie nie szczepi się w ogóle, a dziecko widzi lekarza dopiero w ciężkim stanie).
Wybranie na grupę kontrolną drobnego odsetka nieszczepionych w państwie, gdzie szczepi się przeważająca większość obywateli, może wprowadzić błąd związany ze zróżnicowaniem statystycznym, lub niereprezentatywnością.

Ideałem byłoby więc znalezienie rozwiniętego kraju o łatwo dostępnych danych medycznych, w którym pewna grupa dzieci nie byłaby szczepiona z przyczyn pozamedycznych, i które to trybem życia nie różniłyby się istotnie od reszty populacji.


Taka wyjątkowa okazja trafiła się w Danii. Kraj ten jest zasadniczo protestancki.  W pewnych gminach pośrodku ilość aktywnych wiernych jest szczególnie duża, obszar ten jest nawet niekiedy nazywany "pasem biblijnym". W niektórych z grup wyznaniowych wierni z zasady odmawiają szczepień, uzasadniając to przyczynami religijnymi - bądź uważając to za nienaturalną ingerencję, bądź za naruszenie boskich planów. W efekcie w kraju tym pojawiła się całkiem liczna grupa dzieci, które w młodym wieku nie zostały na nic zaszczepione. Poza tym, osoby te nie różnią się specjalnie trybem życia od pozostałych Duńczyków, stanowiąc idealną grupę porównawczą.

W analizie z 2002 roku porównano ze sobą trzy bazy danych - informacje medyczne o urodzeniach od 1991 do 1999 roku; informacje o tym które dzieci otrzymały szczepionkę oraz dane z krajowego rejestru chorób i zaburzeń psychicznych. Jako szczepionkę, której podanie lub nie brano pod uwagę, wybrano MMR przeciwko odrze, śwince i różyczce. Okres analizy zakończono cztery lata przed rokiem, w którym dokonywano analizy, bo zwykle do czwartego roku życia następuje większość diagnoz autyzmu.

W badanym okresie urodziło się 537 303 dzieci, z czego ubyło 5028 (śmierć lub emigracja za granicę). Zaszczepionych szczepionką MMR zostało 440 655 dzieci (82%) a niezaszczepionych 96 648.  Obie grupy nie różniły się w istotny statystycznie sposób stosunkiem płci, tygodniem urodzenia czy statusem materialnym rodziców.
W przebadanej grupie odnaleziono łącznie 316 przypadków autyzmu dziecięcego i 422 przypadki zaburzeń ze spektrum autystycznego. Z czego w grupie dzieci nieszczepionych znalazło się odpowiednio 53 i 77 przypadków, a w grupie szczepionych 263 i 345 przypadków. Ponieważ grupy istotnie różnią się liczebnością, lepiej jest wyrazić te liczby względem wielkości grup:
* W grupie szczepionych: zaburzenia autystyczne u 0,138%, częstość 138 na 100 tys.
* w grupie nieszczepionych: 0,134%, częstość 135 na 100 tys.

Wygląda więc na to, że różnice między zachorowalnością w obu grupach były wręcz znikome - 4  przypadki na 100 tys. dzieci. Ostatecznie jednak uwzględniając błąd statystyczny metody, różnice częstości między grupami chowają się w szumie przypadków. Wnioskiem z analizy było zatem nie odnalezienie istotnych różnic między grupami.[1]



Trochę podobny wniosek przyniosło amerykańskie badanie dzieci mających starsze rodzeństwo. Znanym faktem jest kilkukrotny wzrost ryzyka zaburzeń ze spektrum u młodszych dzieci, których starszy brat lub siostra wcześniej rozwinął takie zaburzenia. Szansa na powtórzenie się zaburzeń pierwszego dziecka u drugiego, młodszego, jest nawet siedem razy większa niż u rodzeństwa zdrowych dzieci. Innym znanym efektem jest powstrzymywanie się od niektórych zabiegów medycznych u młodszych dzieci, jeśli starsze zachorowały na autyzm.
W przebadanej grupie 95 727 dzieci do 5 roku życia, znalazło się 994 z diagnozą autyzmu dziecięcego i 1929 z diagnozą innych zaburzeń ze spektrum. Z tego u rodzeństwa zdrowych dzieci zaburzenia pojawiły się z częstością 0,9% a u rodzeństwa starszych dzieci z zaburzeniami, z częstością 6,9%.
W grupie młodszego rodzeństwa zdrowych dzieci znalazło się 86 093 zaszczepionych przynajmniej jedną dawką, z których zaburzenia autystyczne zdiagnozowano u 583 (0,67%), oraz 7735 niezaszczepionych, wśród których zaburzenia pojawiły się u 56 (0,72%).
W grupie młodszego rodzeństwa dzieci, z wcześniej wykrytymi zaburzeniami ze spektrum, znalazło się 1660 zaszczepionych przynajmniej jedną dawką, z czego zaburzenia rozwinęło 81 (4,8%), oraz 269 nieszczepionych, z których zaburzenia pojawiły się u 23 (8,5%).
Patrząc na surowe liczby wyglądałoby wręcz, że u nieszczepionych dzieci autyzm był częstszy, ale ze względu na małą liczebność tych grup różnice chowają się w błędzie statystycznym.[2]

------
[1] Kreesten Meldgaard Madsen et. al. A Population-Based Study of Measles, Mumps, and Rubella Vaccination and Autism, N Engl J Med 2002; 347:1477-1482
[2] Anjali Jain et.al. Autism Occurrence by MMR Vaccine Status Among US Children With Older Siblings With and Without Autism, JAMA. 2015;313(15):1534-1540

środa, 25 kwietnia 2018

Jeśli nie zabije cię borelioza, to zrobi to antybiotyk

Z pewnością każdy słyszał o takim przypadku - ktoś zaczyna chorować na nieokreśloną, długotrwałą chorobę. Stan ten przeciąga się, a chory wędruje od specjalisty do specjalisty, nie mogąc dowiedzieć się co mu właściwie jest. I czasem niestety daje się wówczas przekonać jakiemuś samozwańczemu specjaliście, że cierpi na tajemniczą chorobę X, a potem na jej niebezpieczną i drogą "terapię", po której wcale nie wygląda zdrowiej niż przedtem. Im bardziej niespecyficzne są objawy i im trudniejsza diagnoza, tym łatwiej jest przekonać potrzebującego, że musi cierpieć na tą właśnie tajemniczą chorobę. Ideałem byłaby choroba, której nie jest w stanie wykryć nikt poza tym cudotwórcą.
W ostatnich latach taką chorobą coraz częściej staje się realnie przecież istniejąca borelioza, którą to, jak się okazuje, łatwo jest pomylić z innymi dużo mniej znanymi chorobami. A taka pomyłka i niewłaściwa terapia mogą tylko pogorszyć sprawę.

Lekarze z Mayo Clinic w Rochester opisują przypadek kobiety, która przeszła ponaddwuletnią antybiotykoterapię w ramach leczenia boreliozy, której żadne badanie u niej nie potwierdziło.
Wedle relacji rodziny, kobieta już od dziecka miewała epizody bólu kolan, ale to przy szybkim wzroście nie jest niczym dziwnym. Mając 16 lat przeszła operację usunięcia woreczka żółciowego. Od tego czasu nawiedzały ją bóle brzucha i okresy złego samopoczucia. Objawy nasilały się aż w latach dorosłych przeszły w chroniczne bóle brzucha i innych partii ciała, połączone z kiepskim samopoczuciem psychicznym.
Kobieta chodziła od lekarza do lekarza, próbując ustalić co jej dolega, aż w 1996 roku trafiła do prywatnego gabinetu zajmującego się diagnozowaniem boreliozy. I jak łatwo się domyślić, zdiagnozowano u niej boreliozę przewlekłą, wymagającą przewlekłego leczenia. Od tego czasu wielokrotnie przeszła różnego typu badania diagnostyczne i za każdym razem wychodziły negatywne - 6 negatywnych badań EIA, 7 negatywnych Western blot, 4 negatywne badania PCR krwi, 5 negatywnych PCR moczu i jedno negatywne PCR płynu mózgowo-rdzeniowego. PCR to badanie wykrywające DNA czynnika chorobotwórczego. Dodatkowo przeszła jeszcze skan czynnościowy mózgu metodą MRI mający sprawdzać czy istnieją jakieś zmiany w układzie nerwowym, ale i to badanie nie przyniosło rozstrzygnięcia. Ponoć jedno z badań PCR krwi wykryło gen ospA charakterystyczny dla boreliozy, ale nie wykryło innych charakterystycznych, więc był to błąd laboratoryjny.

Mimo tych faktów, mimo iż pacjentka została przebadana najlepiej jak to tylko możliwe i nic nie wykazało u niej krętków boreliozy ani aktywnych ani kontaktu z nimi w przeszłości, gabinet i tak prowadził przewlekłą antybiotykoterapię oczekując ustąpienia objawów. Terapia trwała i trwała i właściwie nie wiadomo kiedy miała się zakończyć. Pacjentka najpierw zażywała doksycyklinę, potem przez osiem miesięcy ceftriakson, do którego dołączono potem klarytromycynę, minocyklinę i penicylinę G. W 1997 roku zastosowano cefotaksim w dawce 4 g co 8 godzin oraz w następnym roku dodatkowo doksycyklinę dożylnie.
Objawy ustępowały tylko w niewielkim stopniu i tylko na początku kolejnych terapii, jednak mimo upływu czasu pacjentka wcale nie czuła się dobrze. W końcu jej lekarz rodzinny stwierdził podczas okresowych badań drastycznie obniżoną ilość czerwonych krwinek i zaburzenia czynności wątroby, co mogło być skutkiem ubocznym stosowanych antybiotyków. Kurację przerwano. Ze względu na nawracające biegunki pacjentka została przyjęta do szpitala.

W szpitalu straciła przytomność i upadając złamała cewnik Groschonga, będący wszczepionym stale portem do wlewów dożylnych (prawdopodobnie używanym podczas antybiotykoterapii), po czym zmarła. W czasie sekcji stwierdzono zator zastawki serca wywołany dużym, infekcyjnym zakrzepem z końcówki cewnika. Upadek spowodował jego oderwanie, choć w zasadzie mogło do tego dojść w każdej chwili. W zakrzepie oraz we krwi stwierdzono grzyba Candida parapsilosis, ślady grzybicy stwierdzono też w płucach. Nie znaleziono natomiast śladów zapalenia mięśni, zapalenia nerwów, opon mózgowych czy mięśnia sercowego, które obserwuje się w przypadku przewlekłej, nieleczonej boreliozy. Także wykonane w klinice badania Western Blot i PCR nie wykryły tej bakterii.[1]

Jej przypadek nie jest niczym wyjątkowym.
Lisa Sanders, znana szerzej jako konsultantka medyczna serialu "Dr House", w przetłumaczonej na język polski książce "Zagadki medyczne i sztuka diagnozy" opisuje podobny przypadek. Kobieta w średnim wieku zaczęła doznawać bólu i sztywności kończyn, utrudniających poruszanie, nasilonych zwłaszcza nad ranem. Początek choroby był nagły, podobny do grypy, z lekką gorączką i ogólnym rozbiciem. Po kilku tygodniach prób wyleczenia "przeziębienia" trafiła do lekarza pierwszego kontaktu, który w związku z pojawieniem się objawów po wycieczce na łonie natury, zasugerował zarażenie boreliozą. Zastosowano antybiotyk przez miesiąc, ale objawy nie ustąpiły. Lekarz zalecił więc przedłużenie terapii o kolejny miesiąc, ale nic się nie zmieniło. Pacjentka trafiła więc do innego lekarza, który uznał, że to jakaś wczesna forma reumatyzmu i przepisał leki przeciwreumatyczne. Kobieta wyczytała jednak, że w razie przewlekłej infekcji leki te mogłyby pogorszyć sprawę, zaczęła więc szukać kolejnego lekarza.

Niedaleko siebie znalazła prywatny gabinet lekarza, ogłaszającego się jako specjalista od boreliozy. Jak łatwo się domyśleć, od razu rozpoznał u niej boreliozę i to przewlekłą, odporną, toteż jako leczenie zaproponował mieszankę antybiotyków. Co trzy-cztery miesiące, wobec skarg pacjentki, że nic się nie poprawia, zmieniał mieszankę na inny zestaw. Po każdej zmianie przez pewien czas wydawało się, że jest trochę lepiej, ale ostatecznie  nie następował żaden regres i pacjenta musiała stwierdzić, że w istocie nic z jej stanem się nie zmieniło.
Po upływie kilkunastu miesięcy zdesperowana kobieta zaczęła szukać innego lekarza. Trafiła do lekarki, która po przeanalizowaniu dokumentacji zaproponowała dwie diagnozy: albo faktycznie jest to wczesna forma reumatyzmu, którego pacjentka nie zaczęła w ogóle leczyć, będąc przekonaną, że choruje na infekcję, albo jest to pokrewna polimialgia. Na początek wykonano testy na obecność boreliozy, które niczego nie wykryły. Ponieważ diagnoza polimialgii jest trudna, lekarka przepisała kobiecie Prednizon, który w przypadku tej choroby powinien wywołać wyraźną poprawę. Brak takiej poprawy oznaczałby jednak reumatyzm.
Po dwóch dniach stosowania leku objawy ustąpiły.

W wielu krajach zachodnich liczne gabinety zajmują się niemal wyłącznie wmawianiem pacjentom z nieokreślonymi objawami, diagnozy przewlekłej boreliozy i terapią przy pomocy stosowanych przez długi czas dawek kilku antybiotyków, tak długo aż objawy nie ustąpią. Jeśli nie ustąpią, to tak długo aż pacjentowi skończą się pieniądze. Terapia tego rodzaju, zalecana przez stowarzyszenie ILADS, nie jest uznawana przez służby medyczne i traktuje się ją jako szkodliwe naciąganie.
Lekarze stosujący taką terapię mają na jej obronę mnóstwo dziwnych argumentów. Na przykład, że bakterie chowają się w organizmie i mogą być niewykrywalne żadnym badaniem, w związku z czym powinno się diagnozować przewlekłą boreliozę tylko na podstawie subiektywnych objawów (przy okazji podają tak długie listy możliwych objawów, że trudno znaleźć kogoś, kto nie miał kilku).
Pojawiają się w związku z tym dwa oczywiste pytania - jak udowodnić istnienie choroby, której cechą ma być niewykrywalność? Oraz jak odróżnić chorującego na nią od osoby, która choruje na zupełnie inną chorobę, dającą jedynie zbliżone objawy?

Istotne jest w tym przypadku, że antybiotyki nie są obojętne dla organizmu. Podawane długo i w dużych dawkach dają różne efekty toksyczne. Jeśli więc są podawane niepotrzebnie, to straty na zdrowiu są większe niż potencjalne korzyści. Antybiotyki makrolidowe przy dłuższym stosowaniu źle działają na serce, zwiększając ryzyko arytmii i nagłego zgonu sercowego. Chloramfenikol może wywołać anemię.[2] Znanym efektem antybiotykoterapii jest wyjałowienie przewodu pokarmowego, skutkujące zaburzeniami trawienia, biegunkami oraz większym ryzykiem grzybic. W przypadku przewlekłego podawania antybiotyków we wlewie dożylnym, z czasem problemem staje się znalezienie żyły, w którą jeszcze można się wkłuć. Niektórzy pacjenci donoszą o kilkudziesięciu wlewach podczas których stopniowo swoje właściwości traciły żyły rąk i nóg, aż trzeba było szukać dziwnych miejsc, w rodzaju żył podskórnych brzucha

Powstało kilka badań sprawdzających na co cierpią pacjenci uważający, że mają przewlekłą boreliozę. W jednym z takich badań na 788 pacjentów, którzy bądź otrzymali taką diagnozę gdzieś indziej bądź zdiagnozowali się sami, u 23% wykryto aktywną boreliozę, u kolejnych 20% ślady zachorowania w przeszłości a o 57% nie stwierdzono ani choroby ani śladów kontaktu z nią dawniej. Z tej ostatniej grupy większość osób cierpiała na zespół chronicznego zmęczenia.[3]
W drugim podobnym badaniu na 209 osób twierdzących, że mają przewlekłą boreliozę, faktycznie chorowało 21%, 19% chorowało w przeszłości a 60% nigdy nie chorowało. [4]
Oznacza to, że nawet co druga taka osoba nie miała z boreliozą nic wspólnego.

Istnieje kilka chorób przewlekłych, które dają objawy podobne do późnej boreliozy i które są często błędnie jako borelioza diagnozowane. Ponieważ antybiotyki ich nie leczą, objawy bólowe będą się utrzymywały mimo wielomiesięcznej terapii. Z drugiej strony niektóre leki używane przy leczeniu tych innych chorób nie są zalecane przy przewlekłych infekcjach, więc pacjent przekonany o byciu chorym na boreliozę nie będzie miał szansy przypadkiem się wyleczyć.
Jedną z tych chorób jest polimialgia reumatyczna. Należy do grupy chorób reumatycznych, ale atakuje głównie mięśnie, nie zaś stawy. Początek choroby często jest nagły, podobny do infekcji, chory nad ranem czuje bóle i sztywność mięśni karku, ramion, bioder i ud, utrudniające poruszanie. W miarę upływu dnia ból ustępuje ale pojawia się kolejnego ranka. Do tego dochodzi ciągłe uczucie zmęczenia i brak apetytu, czasem utrzymujący się stan podgorączkowy. Choroba pojawia się najczęściej u kobiet po 50 roku życia, często występuje u osób pochodzenia skandynawskiego.
Przebiega z pojawieniem się stanu zapalnego wokół stawów i wzmożoną działalnością białych krwinek, ale bez zwyrodnień w samym stawie.
U 12-15% chorych z czasem pojawia się olbrzymiokomórkowe zapalenie tętnic, najczęściej obejmujące tętnicę skroniową, wywołując bóle głowy, osłabienie mięśni szczęki, nadmierną tkliwość skóry twarzy i zaburzenia widzenia.  Niezdiagnozowane i nieleczone zapalenie tętnic daje groźne powikłania, włącznie ze ślepotą.
Leczenie polega na podawaniu prednizonu doustnie, poprawa pojawia się szybko, nawet w kilka godzin po pierwszej dawce, jednak zupełne wyleczenie wymaga podawania małych dawek nawet przez rok lub dłużej. W pewnym stopniu leczenie jest też diagnozą - u przeważającej większości chorych prednizon wywołuje zauważalną poprawę w ciągu trzech dni, brak takiej poprawy wskazuje na inne choroby o podobnym przebiegu.

Taką inną chorobą nie reagującą na prednizon jest fibromialgia, choć akurat takie rozpoznanie nie jest dla pacjenta pocieszające, bo nie ma zbyt dobrych metod leczenia. Jest chorobą układu nerwowego, który nieprawidłowo przetwarza informacje o bólu, objawem jest więc uogólniony ból pojawiający się bez przyczyny, nadmierna wrażliwość bólowa skóry, skurcze mięśni, problemy żołądkowo-jelitowe, osłabienie. Często pojawia się pogorszenie pamięci, złe samopoczucie psychiczne, objawy depresji i lękowe. W badaniach EEG stwierdza się podczas snu anomalny rytm alfa w fazie bez ruchów gałek ocznych, czyli w fazie, w której rytm ten nie powinien się pojawiać - może mieć to związek z często zgłaszanym objawem snu bez wypoczynku.
Charakterystyczną cechą jest nasilenie bólu przy ucisku tzw. punktów spustowych, osiemnastu miejsc na ciele, które w czasie choroby są szczególnie wrażliwe na nacisk.
Ze względu na nieokreślone przyczyny nie ma konkretnej metody leczenia. Steroidy i leki przeciwzapalne nie przynoszą poprawy, stosowane mogą być niektóre leki na bóle neuropatyczne jak pregablina i duloksetyna; gdy choroba jest połączona z depresją stosuje się antydepresanty.
Witamina B12

Objawy neurologiczne, łudząco podobne do późnych form boreliozy, może dawać też niedokrwistość złośliwa, czyli drastyczny niedobór witaminy B12. Ponieważ cząsteczka witaminy B12 jest dość duża i rozbudowana, bardzo ciężko jest ją wchłonąć do organizmu. Aby ułatwić ten proces, organizm wytwarza specjalny czynnik umożliwiający wchłanianie - pewne krótkie białko, które wytworzone przez śluzówkę żołądka aktywizuje się pod wpływem kwasu żołądkowego, po czym tworzy połączenie z witaminą, wchłaniane następnie w jelitach. Uszkodzenie komórek wydzielniczych w żołądku, na przykład z powodu choroby wrzodowej lub stanu zapalnego, powoduje zanik wydzielania czynnika wchłaniania, w efekcie nawet jeśli witamina jest obecna w jedzeniu, to nie zostaje wchłonięta. Silny niedobór wywołuje uczucie zmęczenia, osłabienie kończyn aż do bezwładu, parastezje i objawy psychiczne. Chorobę diagnozuje się badając poziom aktywnej formy witaminy B12 we krwi lub badając parametry rozmiaru krwinek, zaś leczy podaniem roztworu witaminy dożylnie.[5]

Do listy możliwych pomyłek doliczają się też typowe choroby reumatyczne, zwłaszcza te pojawiające się w młodym wieku, a nawet nerwice i depresja mogące wywoływać objawy psychosomatyczne. Jak widać właściwe zdiagnozowanie pacjenta z objawami mało konkretnymi jest trudne. Autorzy omawianego tu artykułu uważają, że w takiej sytuacji wielu pacjentów, którzy przewędrowali już ścieżki od reumatologa do neurologa i z powrotem woli być przekonanych, że to borelioza, bo to już jakiś konkret i to z dawaną chętnie nadzieją wyleczenia.

Przy czym oczywiście nie mówię, że nie ma problemu z chorymi cierpiącymi na nierozpoznaną, długo się rozwijającą boreliozę, którzy miewają problem aby prawidłowo zdiagnozować chorobę. Niestety niektórzy lekarze pierwszego kontaktu są w tej kwestii bardzo słabo poinformowani i bagatelizują podejrzenia pacjentów, biorąc je za histerię wywołaną naczytaniem się głupot w internecie. Tyle tylko, że w sytuacji mało specyficznych objawów i niezbyt dobrej dostępności do dobrych testów diagnostycznych, nierzadkie są patologie sięgające w drugą stronę, z wmawianiem przewlekłej, odpornej choroby, wymagającej długotrwałego, kosztownego i nierefundowanego leczenia w prywatnym gabinecie, osobie cierpiącej w rzeczywistości na coś zupełnie innego.
Jeśli po dłuższej terapii antybiotykami objawy nadal trwają i trwają, warto jednak rozważyć sprawdzenie innej wymienionej tu możliwości, i to najlepiej nie u specjalisty od wmawiania chorób, przypadkiem zarabiającego na prywatnych wizytach.
-------------
*  https://www.skepticalraptor.com/skepticalraptorblog.php/chronic-lyme-disease-myth-science/
*  https://pl.wikipedia.org/wiki/Niedokrwisto%C5%9B%C4%87_Addisona-Biermera
* https://pl.wikipedia.org/wiki/Olbrzymiokom%C3%B3rkowe_zapalenie_t%C4%99tnic
* https://en.wikipedia.org/wiki/Polymyalgia_rheumatica
https://patolodzynaklatce.wordpress.com/2016/05/30/o-niezwyklych-pozytkach-z-zucia-gumy/
* https://en.wikipedia.org/wiki/Fibromyalgia

[1] Robin Patel Karen L. Grogg William D. Edwards Alan J. Wright Nina M. Schwenk, Death from Inappropriate Therapy for Lyme Disease, Clinical Infectious Diseases, Volume 31, Issue 4, 1 October 2000, Pages 1107–1109,
[2]  https://www.forbes.com/sites/judystone/2015/11/09/common-antibiotics-cause-arrhythmias-death-and-everything-else/#3721733ed170

[3]  Steere AC, Taylor E, McHugh GL, Logigian EL. The overdiagnosis of Lyme diseas, JAMA , 1993, vol. 269 (pg. 1812-6)
[4]  Reid MC, Schoen RT, Evans J, Rosenberg JC, Horwitz RI. The consequences of overdiagnosis and overtreatment of Lyme disease: an observational study, Ann Intern Med, 1998, vol. 128 (pg. 354-62)
[5]  http://mfblasz.blogspot.com/2013/02/polineuropatia-niedoborowa-b12.html

piątek, 17 lutego 2017

Czy można gotować wodę drugi raz?

Kilka dni temu na portalu ABC Zdrowie pojawił się intrygujący artykuł na temat gotowania wody[1].
Jak tłumaczy autorka, nawyk aby nie wylewać nie zużytej wody po zagotowaniu czajnika tylko później podgrzewać drugi raz jest szkodliwy, bo minerały w wodzie stają się toksyczne, oraz wówczas wydzielają się (z nikąd) groźne substancje, arsen, azotany i fluorki. Artykuł jest bałamutnym i głupim straszeniem odwołującym się do codziennych czynności, ma odkryć przed czytelnikiem niesamowitą prawdę na temat śmiertelnie groźnego błędu popełnianego podczas robienia herbaty. Robi to jednak tak źle i naiwnie, że w komentarzach pod artykułem nie znalazłem pozytywnych opinii wskazujących, że czytelnicy się nabrali.

Już wtedy myślałem o tym, aby napisać tutaj coś na temat jakości artykułów w popularnych portalach, tym bardziej, że autorka wedle notki biograficznej należy do stowarzyszenia Dziennikarze dla Zdrowia i dostała nagrodę w konkursie Dziennikarz Medyczny Roku 2016, więc może robić za ekspertkę. Jednak gdy przeczytałem, że to z wykształcenia absolwentka filologii polskiej i "fascynatka zdrowego trybu życia" tknęło mnie, że chyba kiedyś o niej pisałem.
Tak - to ta sama Ewa Rycerz której artykuł o "krótkotłuszczowych kwasach łańcuchowych" omawiałem jesienią. Który to nie dość, że zawierał podobnego rzędu bzdury i przekręcenia, to dwa akapity okazały się zawierać nadmierną inspirację (plagiat) z innego artykułu internetowego.

Źródło pierwsze - Czajnikowy
Czy podobnie mogło być w tym przypadku? Skopiowałem ostatni akapit, wrzuciłem w wyszukiwarkę i trafiłem idealnie - około połowy tekstu to przeformułowany artykuł ze znanego portalu Czajnikowy.pl [2]. Artykuł z zeszłego roku napisany przez Rafała Przybyloka też skupia się na podwójnym gotowaniu wody i wymienia kilka argumentów przeciwko. Wykorzystane przez Rycerz fragmenty to głownie końcówka i niektóre zdania z punktów wymieniających argumenty. Zostały nieco przeformułowane, na przykład dwa zdania połączono w jedno, albo zamieniono słowo na wyraz bliskoznaczny, ale podobieństwo, argumenty i kolejność pozostały zachowane:
ABC Zdrowie:
"Przegotowana woda jest pozbawiona dużej ilości tlenu, a co za tym idzie – staje się doskonałym środowiskiem do rozwoju różnych bakterii beztlenowych. Jak przekonują specjaliści, już po jednym dniu od zagotowania, nie powinniśmy pić wody, która ostygła w otwartym naczyniu. Powód? Mogły się w niej już rozwinąć kolonie bakterii."

Czajnikowy.pl:
 "Woda przegotowana pozbawiona jest dużej części tlenu. Oznacza to, że staje się świetnym środowiskiem dla rozwoju różnego rodzaju bakterii beztlenowych, które dostają się do otwartych naczyń z powietrza. Woda, która ostygła stojąc otwarta już po jednym dniu nie powinna być pita ponieważ, jak dowodzą badania, rozwijają się w niej kolonie bakterii."
ABC zdrowie:
" Gotowanie wody jest niezbędnym procesem. Pozwala zniszczyć występujące w płynie drobnoustroje, dlatego jest wskazane. Nie warto jednak robić tego dwukrotnie. Jeśli wystygnie i nie zostanie zużyta, można podlać nią kwiaty lub wlać do żelazka."
Czajnikowy:
 "Pamiętajmy zatem, że przegotowanie wody pozwala zniszczyć występujące w niej drobnoustroje i jest jak najbardziej wskazane. Ponowne jej gotowanie jednak nie powinno stać się naszą codzienną praktyką. Wczorajszą wodę z czajnika lepiej wykorzystać do innych celów jeśli żal nam ją wylewać. Można nią na przykład bezpiecznie podlewać kwiaty, do herbaty użyjmy jednak świeżej."

ABC Zdrowie:
" Podczas gotowania część zawartych w wodzie soli mineralnych staje się nierozpuszczalna. Takie minerały odkładają się w nerkach, prowadząc do rozwoju kamicy nerkowej."
Czajnikowy.pl:
 Część naturalnych soli mineralnych zawartych w wodzie w skutek ogrzewania stają się nierozpuszczalne. Mogą one powodować powstawanie kamieni nerkowych.
Pełne porównanie podejrzanych fragmentów:
Źródło drugie - The Sun
Między artykułami jest nieco różnic, na przykład w jednym wymienione są azotany a w drugim selen, choć potem w podpunktach na temat szkodliwości pojawiają się znów związki azotu. Gdy rano skopiowałem artykuł, nie było ponadto żadnej informacji skąd autorka to wszystko wie. Jedynym poświadczeniem mieli być nie określeni "eksperci". Potem jednak, być może w związku z trzema setkami negatywnych komentarzy, artykuł edytowano dodając informację, że tak oto twierdzi specjalistka Julie Harrison, co stanowiło niezłą asekurację. ("nie oskarżajcie mnie o nic bo to nie ja tak twierdzę tylko ta ekspertka")
Ale też było przyczynkiem do dalszych poszukiwań.

Julie Harrison to Brytyjskia dietetyczka. W 2015 roku wydała e-booka z poradami na temat zdrowego stylu życia. W ramach promocji książki wrzuciła na Youtube kilka filmów skrótowo podsumowujących niektóre ciekawostki. W tym film o tym czemu nie powinno się ponownie gotować wody. Na podstawie filmu powstał opublikowany w listopadzie 2015 artykuł w brukowcu The Sun.[3]

Artykuł posłużył za źródło zarówno dla Rycerz jak i dla portalu Czajnikowy.pl, ale o ile ten drugi opisał rzecz w zasadzie swoimi słowami i jeszcze dodał od siebie kilka informacji (oraz zamienił azotany na selen), o tyle artykuł z ABC Zdrowie zawiera nie wyróżnione cytaty przetłumaczone dość luźno ale jednak rozpoznawalne.
ABC Zdrowie:
Gotowanie po raz drugi, a czasem nawet trzeci, sprzyja także wydzielaniu się niebezpiecznych dla zdrowia substancji. Mowa tutaj o azotanach, arsenie i fluorkach.
The Sun:
 The chemicals in the water get concentrated,
things like nitrates, arsenic and fluoride. “Every time you reboil the water, they get more concentrated
ABC Zdrowie:
 Z azotanów powstają kancerogenne nitrozoaminy, które w pewnym stopniu przyczyniają się do rozwoju nowotworu krwi – białaczki oraz chłoniaka nieziarniczego. Arsen, gdy odkłada się w organizmie człowieka, prowadzi do zaburzeń płodności, chorób serca, jest także przyczyną kłopotów ze strony układu nerwowego.
The Sun:
Nitrates turn into nitrosamines and become carcinogenic. These chemicals have
been linked to diseases like leukemia and non-Hodgkin lymphoma as well as
various types of cancer.
Meanwhile arsenic accumulates which can result in cancer, heart disease,
infertility and neurological problems.
Jest także podobne zdanie o solach wapnia powodujących kamicę, jednak wykazuje większe podobieństwo do zdania z artykułu Czajnikowy.pl


Problem z Czajnikowym
Niemniej wykrycie źródeł informacji z artykułu nie było jedyną irytującą rzeczą jaką odkryłem. Drugą był fakt, że będący bliższy oryginałom i bardziej samodzielny artykuł ze znanego portalu Czajnikowy.pl jest mimo wszystko równie bałamutny i zły co ten już omówiony, i to przy pomocy większej ilości argumentów, które warto tu rozważyć:

1. Woda przegotowana pozbawiona jest dużej części tlenu. Oznacza to, że staje się świetnym środowiskiem dla rozwoju różnego rodzaju bakterii beztlenowych, które dostają się do otwartych naczyń z powietrza. Woda, która ostygła stojąc otwarta już po jednym dniu nie powinna być pita ponieważ, jak dowodzą badania, rozwijają się w niej kolonie bakterii. - zgadzam się, pytanie tylko czego tak na prawdę dotyczy ta przestroga? Ostrzeżenia aby nie gotować wody drugi raz, czy może raczej aby nie wypisać zostawionej w otwartym naczyniu wody czy herbaty gdy minęło już trochę czasu od kiedy się gotowała? W tym drugim przypadku rzecz jest zrozumiała, bywa że rano odkrywamy na stole herbatę zrobioną wczoraj wieczorem i zapomnianą, więc teraz dopijamy ją na zimno lub dolewany trochę ciepłej. Nie wiem natomiast co by miało nam zaszkodzić w tym pierwszym przypadku. 
Przecież podczas drugiego gotowania tej samej wody wszelkie bakterie zginą. No chyba, że komuś zalągł się w czajniku z powietrza wzięty szczep toksycznych ekstremofili, mogących namnażać się w wodzie zimnej (i bez substancji odżywczych) i przetrwać gotowanie, ale to mało prawdopodobne. Tym bardziej że czajnik nie jest za bardzo otwartym naczyniem. Te elektryczne są o tyle izolowane, że zwykle wyloty zawierają filtr na stałe cząstki. 
2. W czasie gotowania wody następuje kondensacja substancji nierozpuszczalnych w wodzie, również tych pierwiastków, które w niewielkich ilościach są dla naszego ciała korzystne, a w większych szkodliwe. Mowa tutaj o selenie, arsenie oraz fluorze. - Zastanawia mnie skąd się tu autorowi wziął selen, skoro nie było go w oryginalnym tekście źródłowym. Zastąpił przy pomocy niego azotany, do których jednak się potem odwołuje.

Czy podczas gotowania wody zwiększa się stężenie soli mineralnych w wodzie? Owszem, tylko aby zwiększyło się w sposób istotny musielibyśmy odparować sporą objętość tej naszej przeciętnej kranówki. Podczas gotowania wody na herbatę wyłączamy ją gdy dojdzie do stanu wrzenia, bardzo niewiele wody zamienia się ostatecznie w parę, myślę że byłoby to jakiś 1-2%. Wzrost stężenia jest więc niewielki nawet przy pięciokrotnym zagotowaniu tej samej wody. Ta koncepcja nie ma sensu też dlatego, że w wodzie nie pojawiają się nam magicznie nowe ilości soli mineralnych, jedynie przez odparowanie zagęszczają się nam już istniejące. Jeżeli z litra wody odparujemy 3/4 trzymamy szklankę zawierającą stężone minerały, ale będzie ich tyle samo co w litrze wody pierwotnej. Skąd zatem te "większe szkodliwe ilości" pierwiastków?

3. Część naturalnych soli mineralnych zawartych w wodzie w skutek ogrzewania stają się nierozpuszczalne. Mogą one powodować powstawanie kamieni nerkowych. - trzeci argument zaprzecza drugiemu. Jeśli jakieś sole mineralne stają się nierozpuszczalne, to w wodzie jest ich wówczas mniej, mniejsza jest więc całkowita ilość mimo mniejszej objętości wody po odparowaniu. To, że sole stają się nierozpuszczalne każdy miał możliwość zaobserwować, bowiem odkładają się one na ściankach czajnika w formie żółtawego kamienia, zawierającego wapń, magnez i domieszkę żelaza i krzemu.
Kolejna sprawa to wyjaśnienie, jak nierozpuszczalne, a więc wytrącone w formie osadu sole, mają powodować kamicę. Nerki nie są połączone z przewodem pokarmowym. Kamienie wytrącają się w nich z moczu, który wysącza się z krwi. Aby jakieś sole wydostały się z moczem, muszą wchłonąć się do krwi, czyli być rozpuszczalne.

4. Związki azotu w skutek wielokrotnego gotowania zmieniają się w substancje mogące mieć działanie rakotwórcze. - Ba! Tylko jakie związki i w co się zamieniają? Odpowiedź znajdziemy oczywiście w oryginale - azotany mają się zamieniać w toksyczne nitrozoaminy. 
Nitrozoaminy to związki powstałe w wyniku reakcji azotynów (azotanów III) z wolnymi aminami. Których to ostatnich w wodzie jest mało. Ponieważ są często dość lotne, można spodziewa się że w kilka razy zagotowywanej wodzie będzie ich bardzo mało. Aby zaś azotany zamieniły się w azotyny woda musiałaby odparować a osad nagrzać się do temperatury rozkładu azotanów. Oczywiście możliwe jest że w niezupełnie oczyszczonej wodzie znajdą się azotyny wytworzone przez bakterie glebowe i wolne aminy, ale wówczas nitrozoaminy powstaną już przy pierwszym ogrzaniu, i powtórne gotowanie nam nowych porcji nie stworzy.

5. Zmieniają się także i gromadzą różne sole zwłaszcza chloru i wapnia, które w tej postaci są szkodliwe dla naszego zdrowia. - Ba! Tylko jakie związki i w co takiego toksycznego się zamienią? Tutaj już myśli autorskich nie odgadnę.

Właściwie tylko ostatni argument ma jakiś sens, bo woda która długo stoi w czajniku może przejąć jakieś substancje z materiału czajnika.

Wysłałem informację i pytania do Czajnikowego, ale na razie nie dostałe odpowiedzi, jeśli coś się pojawi to dopiszę,
------
[1] https://portal.abczdrowie.pl/dlaczego-nie-wolno-gotowac-wody-dwa-razy
[2] http://www.czajnikowy.com.pl/jak-prawidlowo-gotowac-wode-do-herbaty-ile-razy-wolno-gotowac-wode/
[3] https://www.thesun.co.uk/archives/news/731396/expert-says-never-reboil-the-water-in-your-kettle/

środa, 2 listopada 2016

Krótkotłuszczowe kwasy łańcuchowe, czyli pomieszanie z poplątaniem

Dokonam teraz krótkiej analizy artykułu z portalu ABC Zdrowie, który dobrze pokazuje w czym tkwi problem wielu takiej portali.

Artykuł "4 objawy problemów z jelitami"[1]  stanowi kolejną odsłonę trendu zrzucania winy za wszelkie dolegliwości na stan jelit. Muszą to być jelita bo remedium jest oczywiście cudowna dieta lub suplement w rozpuszczalnych kapsułkach. W tym przypadku autorka za zły stan jelit chce obwiniać niewłaściwe bakterie, i z tą myślą wyszukuje jakie tylko może związki jelit ze zdrowiem.
Co chwila jednak zdarzają się jej różne kiksy i pomyłki, które rzucają cień na wartość tekstu.

Wstęp dość zwyczajny - uświadomienie czytelnika że w jego jelitach żyją bakterie i jest ich tam generalnie olbrzymia ilość, pełnią różne korzystne funkcje i wydzielają ważne dla zdrowia substancje, w tym:
Oprócz tego bakterie te produkują witaminę K, krótkotłuszczowe kwasy łańcuchowe (energia dla komórek nabłonka jelita grubego).
 Ten fragment wywołał u mnie rozbawienie. Widać było, że autorce coś dzwoniło, tylko nie wiadomo w którym kościele. Oczywiście tym co wytwarzają niektóre bakterie jelitowe są krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe, głownie kwas masłowy i propionowy. Stanowią one źródło energii dla kolonocytów tworzących nabłonek jelita, wpływają na ich wzrost oraz pośrednio pomagają we wchłanianiu niektórych składników odżywczych.  Przy czym bakterie ta nie wydzielają tychże kwasów same z siebie, muszą mieć do tego odpowiedni pokarm, głównie nie trawione przez organizm oligosacharydy jak inulina czy fruktany. Ponieważ stymulują one rozwój korzystnych bakterii (mają co jeść to się namnażają) są nazywane prebiotykami. Nie są one trawione przez enzymy trawienne, dlatego często zalicza się je do grupy błonnika rozpuszczalnego.
 W tym miejscu autorka może się wykazać - wystarczy opisać na czym polega ten mechanizm i co należy jeść lub zażywać aby nakarmić bakterie. Niestety chyba nie chciała się w to zagłębiać, bo w kwestii remedium pisze jedynie:
W odbudowie flory jelitowej pomoże włączenie do diety błonnika, który wyściela ściany jelit, zapobiegając utracie dobrych bakterii. Ogranicza też rozwój tych złych. Warto także przyjmować probiotyki, zawierające Lactobacillus L. casei.
Na florę bakteryjną pomoże jakiś błonnik, który nie wiadomo co robi, prawdopodobnie przykleja się do ścian jelita. A jeśli korzystnych bakterii masz za mało to połknij preparat zawierający tylko jeden gatunek. No niestety, ale to się za bardzo nie sprawdzi.

Celiakia
Następny fragment artykułu dotyczy celiakii, przewlekłej choroby polegającej na nieprawidłowej reakcji organizmu na gluten. Początek jest dobry - autorka uświadamia czytelnika, że swędzące wysypki które są brane za choroby skóry, mogą być w rzeczywistości wynikiem celiakii. Następnie próbuje powiązać ten stan z bakteriami jelitowymi, motywem przewodnim artykułu:

Jaki jest jednak związek celiaklii z bakteriami jelitowymi? U osoby chorej, która spożyje choć minimalną ilość glutenu – dochodzi do uwolnienia przeciwciałą IgA, które atakuje jelita. Z czasem przeciwciało to może gromadzić się w naczyniach krwionośnych pod skórą prowadząc właśnie do wysypki podobnej do atopowego zapalenia skóry. W takim przypadku celiaklię można rozpoznać poprzez biopsję.
Widzicie tu jakiś związek celiakii z bakteriami jelitowymi? Bo ja jakoś żadnego. No chyba, że tym związkiem ma być "jedno i drugie dzieje się w jelitach", ale to nic nie znaczy. Równie dobrze można udowadniać, że bakterie jelitowe mają związek z perforacją jelit, bo gdy połkniemy śrubkę lub igłę a ta znajdzie się w jelicie, to może przebić jego ściankę.

Cytokiny i serotonina
Kolejny fragment tekstu odnosi się do teorii że stany depresyjne są związane z odczynami zapalnymi:
 Jak tłumaczą eksperci, bakterie działające destrukcyjnie na ludzki organizm prowadzą do aktywacji receptorów w układzie pokarmowym. Te z kolei powodują uwalnianie substancji zwanych cytokinami pozpalnymi. W kontekście wystąpienia depresji, cytokiny pełnią funkcję mediatorów, które dalej wpływają na funkcje neurochemiczne w mózgu.
Cytokiny pozapalne to musi być dość niezwykła substancja - czynnik wywołujący objawy zapalenia, już po ustąpieniu zapalenia... Chodzi oczywiście o cytokiny prozapalne. Zobaczmy jednak jak autorka chce skojarzyć cytokiny i depresję:
 Cytokiny pozapalne z jednej strony wywołują odpowiedź odpornościową organizmu, a z drugiej – stan zapalny. Zwiększają też aktywność serotoniny, odpowiedzialnej za dobry nastrój, która usuwa odpowiedź odpornościową z synaps (połączeń nerwowych w mózgu). Jeśli to usuwanie następuje zbyt szybko, skutkować może złym nastrojem, zdenerwowaniem, zaburzeniami lękowymi a także depresją.
To głównie ten fragment spowodował, że postanowiłem napisać ten artykuł. Otuż z tego co napisała autorka ma wynikać, że serotonina wywołuje depresję.
Jest dokładnie odwrotnie! Jak zresztą sama napisała - serotonina jest odpowiedzialna za dobry nastrój i generalnie działa przeciwdepresyjnie. Drugim niezrozumiałym fragmentem jest usuwanie odpowiedzi odpornościowej z synaps przez serotoninę - próbowałem znaleźć coś na ten temat, ale nie udało mi się. Prawdopodobnie autorce pomyliły się cytokiny, wywołujące odpowiedź odpornościową, z serotoniną która ma w organizmie zupełnie inną rolę. Wiedziała ze swoich źródeł że cośtam usuwa coś innego, więc zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi podstawiła jakieś przypadkowe pojęcia ze zbioru pojawiających się w źródle, tworząc ostatecznie bełkot.

Jakie to było źródło? Prawdopodobnie artykuł z Kopalni Wiedzy o związkach stanów zapalnych i depresji.[2] Jestem tego niemal pewny, bo fragment z artykułu na ABC Zdrowie opisujący działanie cytokin, to plagiat tego właśnie artykułu - autorka tylko trochę przeformułowała zdanie i pomieszała pojęcia.
Czynnik przenoszący serotoninę (a więc też usuwający z danego miejsca) zamienił się w samą serotoninę, zaś to co jest usuwane zamieniło się w odpowiedź odpornościową.

Dysbakterioza
Ostatni fragment artykułu nie zawiera szczególnie rażących błędów. Opisuje stan nadmiernego rozrostu bakterii w jelitach. Choroba nie została jednak zbyt precyzyjnie opisana - normalnie w jelicie cienkim żyje niewiele bakterii, przeszkadza im zasadowa żółć, enzymy soku trzustkowego i dość kwaśny żołądek który ogranicza dostawanie się bakterii z pożywieniem. Czasem jednak przy zaburzeniu któregoś z tych czynników ograniczających pojawia się zespół rozrostu bakteryjnego, nazywany też uczenie dysbakteriozą przewodu pokarmowego. Prowadzi to do zaburzeń wchłaniania składników odżywczych, bo na przykład bakterie zużywają witaminę B12 co prowadzi co niedokrwistości.

Jako sposób leczenia autorka podaje tylko antybiotyki. Zapomina o takich kwestiach jak zmiana diety, podawanie leków przeciwbiegunkowych i uzupełnienie niedoborów witamin.

Kim jest autorka? W krótkiej notce pod artykułem pisze o sobie, że jest absolwentką filologii polskiej i fascynatką zdrowego trybu życia i medycyny naturalnej. Cóż, nie odmawiam ludziom możliwości pisania na tematy, w których nie są specjalistami, sam tak robię na blogu. Po osiągnięciu pewnego poziomu umiejętności pisania, w zasadzie da się napisać artykuł o wszystkim, podstawą jest jednak umiejętność pracy ze źródłami i rozumienie podawanych informacji. Artykuł będzie tylko tak dobry jak źródła informacji, autor może najwyżej błysnąć literackim stylem. I czego jak czego, ale po absolwentce filologii można by się spodziewać, że będzie w stanie ocenić nawet jeśli nie jakość źródła, to przynajmniej to czy na pewno dobrze przepisała.
-------
[1] https://portal.abczdrowie.pl/4-objawy-problemow-z-jelitami
[2] http://kopalniawiedzy.pl/depresja-grypa-stan-zapalny-cytokiny-przenosnik-serotoniny-SERT-Prozac-Chong-Bin-Zhu-Randy-Blakely-William-Hewlett-Vanderbilt-University,12111

sobota, 27 sierpnia 2016

Lek na raka?

Ten temat powraca co chwila - media donoszą triumfalnie że oto odkryto lek na raka, a potem zwykle okazuje się, że to tylko substancja która która poprawia jakieś parametry w komórkach nowotworowych umieszczonych w szklanej próbówce. A potem człowiek zastanawia się, czemu jeszcze nie znaleźli jednego leku na raka, skoro znaleźli lek na ból głowy, szkorbut czy rzeżączkę?

Rak czy raki?
Generalnie rzecz biorąc nie ma jednego raka, jako wspólnej jednostki chorobowej. Jest raczej grupa chorób nowotworowych, mających pewne wspólne cechy, ale różniących się między sobą zależnie od typu. Cechą wspólną jest niekontrolowany wzrost i podział komórek guza, bez dalszego różnicowania do formy właściwej danej tkance i niewrażliwość na naturalne procesy kontroli i celowej śmierci. W efekcie formuje się skupisko komórek o nieprawidłowym rozwoju, które rozrasta się uciskając na okoliczne tkanki, przejmując z organizmu składniki odżywcze, wywołując dotkliwe bóle i ogólnie wyniszczając organizm. Najczęściej przyczyną śmierci osób z zaawansowaną chorobą są infekcje związane ze spadkiem odporności, bardziej bezpośrednie przyczyny to wylewy ze zniszczonych naciekami naczyń, zakrzepica oraz ustanie czynności zaatakowanego narządu.

Nowotwory mimo wspólnych cech znacznie różnią się w zależności od tego z jakim konkretnie typem mamy do czynienia. Nowotwór zaczyna się od komórek określonego rodzaju i każdy osobny rodzaj tkanki może się w niego zamienić, w związku z czym jeden organ może być zaatakowany przez wiele różnych typów.
Na przykład trzustka - istnieje rak trzustki wywodzący się z komórek nie wydzielających hormonów, insuliniak to nowotwór wydzielający insulinę, wywodzący się z z komórek B z wysepek Langerhansa które są częściami trzustki wydzielającymi hormony; VIP-oma to nowotwór pochodzący z komórek nerwowych wydzielający pewien peptyd; glukagonoma to nowotwór pochodzący od komórek A wydzielający glukagon; wyspiak nieczynny wywodzi się z komórek wysepek Langerhansa ale nie wydzielających hormonów; onkocytoma wywodzi się z komórek nabłonka płaskiego pokrywających między innymi przewód trzustkowy...

Przyczyną nowotworzenia są najczęściej mutacje w DNA, powodujące wyłączenie niektórych mechanizmów regulacyjnych. Z kolei przyczyny powstania tychże mutacji są bardzo różnorodne. Wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, takie jak benzopiren utleniają się w organizmie do epoksydów i chinonów, tworzących addukty z DNA komórki i powodujących uszkodzenie nici lub błędne odczytanie kodu; metale ciężkie generują wolne rodniki, które uszkadzają kwasy nukleinowe. Przewlekłe stany zapalne sprzyjają mutacjom w komórkach, wirusy mogą wbudować niektóre swoje geny do DNA gospodarza, wreszcie zdarzają się spontaniczne mutacje, często dziedziczne, przy których ryzyko nowotworzenia wzrasta (słynna mutacja BRCA1 z powodu której Angelina Jolie wolała usunąć piersi, niż umrzeć na ich raka tak jak matka i ciotka).
Nie zawsze jest ściśle określone, że dany typ nowotworu powoduje określona mutacja. Zmutowany może być określony gen lub fragment chromosomu, ale na różne sposoby, za sprawą różnego typu mutacji, co czasem na wpływ na rokowania.
Jak więc widać, nie ma nawet jednego czynnika winnego chorobie.

Lek czy leki?
Nowotwory atakujące jeden organ ale wywodzące się z różnych komórek mogą znacznie różnić się złośliwością, śmiertelnością i wrażliwością na leczenie. Ze względu na różnią charakterystykę wzrostu i w pewnym stopniu metabolizm lek dobrze działający na jeden typ niekoniecznie działa na inny. W efekcie jeden lek działający na wszystkie raki nie powstanie. Raczej mamy nadzieję na leki działające na najgroźniejsze typy, z wysokim poziomem wyleczalności, najlepiej jeśli jeden lek będzie nadawał się do leczenia kilku nowotworów.

Pewne typy nowotworów są na chemioterapię bardzo odporne, inne natomiast bardzo wrażliwe. Szczególnym przypadkiem jest chłoniak Burkitta, rzadki nowotwór ograniczony właściwie tylko do pewnego rejonu endemicznego w Afryce, szybko osiągający duże rozmiary. Wcześnie rozpoznany jest wyleczalny w 90%. Jest na tyle wrażliwy na chemioterapeutyki, że często w trakcie leczenia pojawia się groźne powikłanie "zespół rozpadu guza" związane z pojawieniem się martwicy w dużej objętości. Obumarłe komórki nowotworowe wydzielają wtedy duże ilości potasu i kwasu moczowego, które powodują groźne powikłania i mogą być przyczyną śmierci.
 Na chemioterapię wybitnie wrażliwy jest też kosmówczak (do 95% wyleczeń) i nasieniak (od 99% w pierwszym stadium do 72% w najgorszym przypadku wielu masywnych przerzutów).

Różne cytostatyki działają w różny sposób. Najszersze zastosowanie mają substancje hamujące podziały komórkowe. Ponieważ w guzie nowotworowym komórki dzielą się wyjątkowo szybko, substancja wprowadzona do organizmu działa przede wszystkim na guza, hamując jego wzrost. Nie mogące dzielić się komórki rosną i stają się podatne na obumarcie. Tutaj używane są głównie cicplatyna, palitaksel i winkablastyna (dwa ostatnie są alkaloidami z roślin).
Inne wiążą się z nowotworowym DNA hamując jego replikację, tutaj używa się głównie doksorubicyny. Hydroksykarbamid (najprostszy związek używany w terapii) hamuje syntezę DNA. Imatynina zatrzymuje działanie kinaz tyrozynowych, co hamuje procesy podziału komórki.

Istnieją też leki specyficzne, oparte o metabolizm danego rodzaju nowotworu. Przykładowo w przypadku większości białaczek komórki białaczkowe nie mogą same wytwarzać aminokwasu asparaginy, żyją dzięki wolnej asparaginie we krwi. Dla zahamowania ich metabolizmu choremu podaje się więc enzym asparaginazę, który rozkłada wolną asparaginę we krwi, przez co komórki białaczkowe pozbawione zostają niezbędnego składnika.
Mitotan, będący analogiem DDT, bardzo selektywnie kumuluje się w warstwie siatkowej kory nadnerczy i tam działa toksycznie na mitochondia, dlatego jest używany do leczenia raka nadnerczy.

Dla zwiększenia szans zwykle stosuje się kuracje wielolekowe.

Niestety wiele cytostatyków działa toksycznie także na komórki zdrowe, zwłaszcza tam gdzie następują ich szybkie podziały, a więc w cebulkach włosów, nabłonku jelit i szpiku, generując całą gamę ciężkich objawów ubocznych. Próbuje się to na różne sposoby omijać, na przykład podając substancję w formie proleku. Fluorouracyl, podawany dożylnie cytostatyk o szerokim zastosowaniu wywołuje niestety silne wymioty; opracowano więc kapecytabinę, która może być zażywana w tabletkach i która w organizmie jest stopniowo metabolizowana do właściwego związku. Ostatni etap metabolizmu wymaga działania enzymu, który osiąga wysokie stężenie w komórkach wielu typów nowotworów, stąd działanie substancji czynnej jest bardzo ograniczone.

Podsumowując
Nie ma jednego raka; jest wiele typów nowotworów, różniących się typem tkanki z której powstały, o różnym metabolizmie, wrażliwości i charakterystyce wzrostu. Nowotwory te różnią się też odpornością na leczenie. Nie sposób znaleźć jeden lek który będzie równie skutecznie działał na wszystkie. Powinno się natomiast wyszukać taki, który będzie bardzo skuteczny w leczeniu niektórych popularnych i groźnych typów.


wtorek, 18 listopada 2014

Gorączka krwotoczna w Polsce

Panikarskie doniesienia medialne wywołują w nas ostatnio coraz większy niepokój. Czy groźna, egzotyczna choroba dotrze do kraju? Czy będzie się szerzyć? Niepewnych sytuacji można uspokoić, że komunikacja naszego kraju z Afryką jest bardzo mała, a odmienny od afrykańskiego nawyk higieniczny nie sprzyja roznoszeniu choroby w naszych warunkach, zwłaszcza w sezonie chłodnym, gdy ludzie ubierają się szczelnie i noszą rękawiczki.
Natomiast gorączka krwotoczna w Polsce już jest obecna, tylko inna...

Wypadałoby objaśnić na sam początek, że nie ma takiej choroby jak "gorączka krwotoczna". Jest to mniej więcej taki sam nieścisły termin jak "sepsa" dotyczy bowiem zespołu objawów będących szczególną formą choroby, nie jest natomiast chorobą osobną. Nie można zarazić się sepsą, ani zaszczepić się na nią - można natomiast zaszczepić się na bakterie które w szczególnym przypadku w ciężkiej formie infekcji mogą wywołać sepsę.
Gorączka krwotoczna jest szczególną, ciężką formą infekcji wirusowej, w której następuje wzmożona przepuszczalność naczyń krwionośnych oraz zaburzenia krzepliwości, a więc bądź jej obniżenie bądź pojawienie się skrzepów w wielu miejscach. Objawem tego są martwice, krwawienia wewnętrzne i wybroczyny skórne, czasem także krwawienia zewnętrzne z naturalnych otworów ciała. Niektóre wirusy wywołują objawy dotyczące pewnych organów, jak płucny zespół krwotoczny, gdzie następuje obrzęk płuc, bądź nerkowy zespół krwotoczny, gdzie następuje uszkodzenie nerek.

Istnieje kilka grup wirusów wywołujących gorączki krwotoczne. Flawiwirusy to dość rozpowszechniona grupa wirusów, przenoszonych przez owady. Najbardziej znany i najczęściej występujący wirus z tej rodziny, mogący wywoływać gorączkę krwotoczną, jest wirus żółtej febry roznoszony przez owady. Objawy krwotoczne występują u 15% zakażonych i obejmują krwawe wymioty. Innym wirusem z tej grupy jest Gorączka Zachodniego Nilu wywołująca zapalenie mózgu, choć tutaj zespól krwotoczny jest raczej rzadki. Bardzo groźna jest też Denga, choć i tam zespól krwotoczny jest rzadki, częściej występując u ludzi zakażonych powtórnie innym szczepem; co roku zabija około 25 tysięcy ludzi na całym świecie. Na Syberii występuje jeszcze Omska gorączka krwotoczna, przenoszona przez nornice, ze śmiertelnością około 5-10%.

Filowirusy to mała, ale wyjątkowo groźna grupa, do której należą wirusy Ebola i Marburg. Ich rezerwuarem są prawdopodobnie małpy i owocożerne nietoperze, zaś większość epidemii miała swój początek od kontaktu z tymi zwierzętami. Ebola wydaje się być endemiczna dla środkowej Afryki, gdzie została po raz pierwszy wykryta i gdzie w ciągu ostatnich czterdziestu lat wywołała kilkanaście małych epidemii. Obecna, rozprzestrzeniająca się na ościenne kraje, jest wyraźnym znakiem, że nie docenialiśmy potencjału tej choroby. Wirus Marburg natomiast po raz pierwszy został wykryty w Europie, gdzie zawleczono go z małpami, rodzimie występuje natomiast w środkowej Afryce.

Rodzina Hantawirusów to obszerna grupa podobnych wirusów roznoszonych przez zwierzęta. Pierwszy raz wykryto je w Południowej Korei, badając przyczynę zachorowań wśród żołnierzy biorących udział w wojnie koreańskiej. Ponad trzy tysiące żołnierzy doznało nagłej gorączki, uogólnionego szoku i krwotocznego zespołu nerkowego. 10% z nich umarło. W 1976 roku udało się zidentyfikować jako winowajcę wirusa żyjącego zwykle w płucach myszy nornicy. Został nazwany hantawirusem od nazwy rzeki Hantan, w którym stwierdzono jego występowanie. Szybko zaczęto kojarzyć szereg podobnych chorób.

Hantawirusy żyją najczęściej w drobnych gryzoniach, jak nornice, myszy, szczuty czy wiewiórki. Zakażenie odbywa się najczęściej przez kontakt z odchodami, czy to świeżymi, czy też z pyłem zawierającym cząstki wysuszonych odchodów, dlatego zachorowania mogą pojawić się na przykład w wyniku zamiatania kurzu w budynku niedaleko lasu. Większość z nich nie jest szczególnie groźna - dużą śmiertelność rzędu 20% wywoływał wirus gorączki koreańskiej, czyli wspomniany wirus Hanta. Groźny był także wykryty w Stanach Zjednoczonych wirus Sin Nombre, który w 1993 roku wywołał małą epidemię w rezerwacie Indian Navajo, powodując obrzęk płuc. Początkowo śmiertelność szacowano na 50%, ale przesiewowe badania pozwalające wykryć zachorowania bezobjawowe zmniejszyły ją do 35%.
Może być pewnym zaskoczeniem informacja, że trzeci najgroźniejszy gatunek hantawirusa występuje w Europie - to tak zwany wirus Dobrava wyizolowany po raz pierwszy z myszy na Słowacji, sporadycznie pojawiający się na Bałkanach. Występuje rzadko, ale ma śmiertelność dochodzącą do 12%.

Cały szereg hantawirusów występuje na Syberii, przykładem wirusy Amur, Chabrowsk, wiele innych pojawia się w środkowej Azji, pojedyncze w Ameryce Pólnocnej i Południowej, jeden w Afryce.
W Europie występuje kilka rodzimych wirusów mogących wywołać groźne objawy. Oprócz wymienionego rzadkiego wirusa Dobrava, na uwagę zasługuje wykryty w Finlandii wirus Puumala.  Jego rezerwuarem jest nornica ruda. Najczęściej występuje w Skandynawii, częściowo w krajach bałtyckich a także w europie środkowej. Większość zachorowań przebiega bezobjawowo, czasem przypominają tylko zwykłą grypę. U części chorych wywołują jednak uszkodzenie nerek i krwawienia o dużym nasileniu, co w około 0,5% przypadków może kończyć się śmiercią. Tego typu nefropatie zakaźne wywołuje też wirus Saaremaa, po raz pierwszy wykryty na Słowacji, który wywołał zachorowania w Finlandii. W jego przypadku ryzyko śmierci z powodu gorączki krwotocznej to 0,1%.

Pojedyncze zachorowania wywoływane tymi dwoma wirusami notowano w całej Europie z wyjątkiem Polski, co przypisywano raczej słabej diagnostyce niż nieobecności czynnika chorobowego. W ostatnich latach to pierwsze przypuszczenie okazało się trafne.
W maju 2004 do szpitala trafia 40-letnia kobieta z małej wsi na Podkarpaciu, z wysoką gorączką, białkmoczem i krwiomoczem, oraz niewydolnością nerek. Zakażenie bakteryjne bądź uszkodzenie mechaniczne zostało wykluczone. Ponieważ z wywiadu wynikało, że niedługo przed zachorowaniem sprzątała stodołę, stojącą niedaleko lasu, zaś jej mąż potwierdził że często w stodole pojawiała się nornica ruda, wykonano badanie na obecność przeciwciał przeciw wirusowi Puumala, które dało wynik dodatni. Był to pierwszy wykryty przypadek zachorowania wywołanego tym czynnikiem, zwracającym uwagę, iż powinno się brać go pod uwagę w diagnostyce. W kolejnych latach choć zdarzyło się kilka podejrzanych przypadków, badań serologicznych nie wykonywano.

Następne zachorowania nastąpiły w 2007 roku i przybrały postać małej epidemii. Pierwszy przypadek miał miejsce wiosną w powiecie Dębickim, kolejnych 12 zdarzyło się w powiecie sanockim między wrześniem a grudniem, pojedyncze w sąsiednich powiatach, łącznie 19 przypadków. Wszystkie te osoby miały kontakt z kurzem i pyłem mogącym zawierać odchody nornicy rudej - u jednych wiązało się to z zamiataniem budynków gospodarczych, u innych ze zbieraniem chrustu. Dokładne badania wskazały że część przypadków dotyczyła wirusa Puumala, a część z wirusa Dobrava, przy czym zachorowania na ten drugi miały cięższy przebieg. U wszystkich tych osób po grypopodobnej fazie z wysoką gorączką, pojawiał się białkomocz i krwiomocz, niewydolność nerek u niektórych wymagająca dializowania, u jednej osoby niewydolność stała się przewlekła. Stan chorych oceniono jako ciężki lub poważny, tylko u kilku jako lekki. Ostatecznie jednak nie zanotowano żadnego zgonu.
W następnych latach zdarzało się po kilka zachorowań, znów na Podkarpaciu, będącym najwyraźniej obszarem endemicznym, zaś dla badaczy jasne stało się, że tamta epidemia nie była nagłym wzrostem zachorowań - po prostu od 2007 roku w przypadkach niewydolności nerek o nieznanej etiologii, zaczęto badać także przeciwciała przeciw-hantawirusowe, i stąd zaczęliśmy wiedzieć o tym, że zachorowania zachodzą.[1]

Ponieważ większość zachorowań na wymienione wirusy przebiega łagodnie lub bezobjawowo, albo z objawami przypominającymi grypę, prawdopodobne wydawało się, że zakażenie przeszło nieświadomie znacznie więcej osób, zaczęto zatem wykonywać przesiewowe badania u osób szczególnie narażonych, a więc u pracowników leśnych, osób pracujących z drobnymi gryzoniami i u osób mających podobne objawy ale dotychczas nie diagnozowanych.
W jednym z takich badań po zbadaniu w latach 2007-2009 94 osób bądź mających objawy podobne do zakaźnej nefropatii, bądź osób z ich otoczenia, bądź osób które miały podejrzane zachorowania w okresie gdy nie badano tego wirusa, wykryto przeciwciała u 21 osób [1]
W innym badaniu po spośród grupy 76 zoologów pracujących z drobnymi gryzoniami, przeciwciała znaleziono u 15. [2]
W kolejnym wykorzystano próbki surowicy oddawane przez leśników w ramach badań na boreliozę, wykrywając przeciwciała u 3 z Roztocza i u jednego z nadleśnictwa Puławy, pokazując że wirusy występują też bardziej na północ. [3]
Najnowszą sprawą było wykrycie w 2013 roku wirusa Puumala u nornic badanych w Instytucie Nauk o Środowisku w UJ w Krakowie. Przeciwciała świadczące o bezobjawowym przybyciu zakażenia wykryto u kilkunastu pracowników, u dwóch pojawiły się lekkie objawy grypopodobne. [4]

Zatem można z całą pewnością stwierdzić, że wirusy mogące wywołać zespół krwotoczny, występują w Polsce. Mała ilość badań nie pozwala dokładnie ocenić częstości występowania, ale zdają się koncentrować na Podkarpaciu. Ponieważ dopiero od niedawna badana jest ich obecność, bardzo możliwe że w przeszłości nastąpiło wiele zachorowań u leśników bądź rolników mających swe domy w pobliżu lasów, ale nie zostały rozpoznane jako wirusowe i pozostały "nefropatią o nieustalonych przyczynach". Może nawet kiedyś nastąpił z tego powodu zgon.
Hantawirusy Puumala i Dobrava na szczęście nie są przenoszone z człowieka na człowieka, nie mają więc potencjału rozprzestrzeniania się. Zachorowania występują głównie u osób narażonych na kontakt z gryzoniami lub ich odchodami, stanowią więc w pewnym stopniu ryzyko zawodowe.
-----------
* http://en.wikipedia.org/wiki/Viral_hemorrhagic_fever
* http://en.wikipedia.org/wiki/Hantavirus
* http://en.wikipedia.org/wiki/Hantavirus_hemorrhagic_fever_with_renal_syndrome
* http://en.wikipedia.org/wiki/Hantaan_River_virus
 
[1] Praca zbiorowa, Środowiskowe i epidemiologiczne uwarunkowania infekcji hantawirusowej (Gorączki krwotocznej z zespołem nerkowym – HFRS) w województwie podkarpackim – pierwszej w Polsce epidemii 2007–2008 roku – oraz zachorowań endemicznych, PMUR, Rzeszów 2009, 2
[2] M. Sadkowska-Todys, w. Gut et al.,  Ocena problemu występowania zakaże u ludzi hantawirusami na terenie Polski, ze szczególnym uwzględnieniem wirusa Puumula,  Przegl Epidemiol. 2007; 61: 497 - 503
[3] J.P. Knap et al.,Obecność przeciwciał anty-hantawirusowych u leśników Roztoczańskiego Parku narodowego i nadleśnictwa Puławy (makroregion lubelski). Doniesienie wstępne., Medycyna Ogólna, 2010, 16, (XLV), 2
[4] http://www.dziennikpolski24.pl/artykul/3231476,grozny-wirus-w-laboratorium-na-kampusie-uj,id,t.html?cookie=1

środa, 7 sierpnia 2013

Radioaktywna chmura nad Polską - w 1980 roku

Po ostatniej panice o wybuchu reaktora gdzieś na wschodnie, będącej zapewne wynikiem bardzo sprawnej akcji Wykopowiczów, przypomniałem sobie o takim starociu:

 WARSZAWA (PAP). Jak poinformował dziennikarza PAP prof. Zbigniew
Jaworowski z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, w sobotę - 25 br. m. przeszła nad Polską radioaktywna chmura. Powstała ona w wyniku eksplozji jądrowej, dokonanej 16 października w atmosferze na terytorium Chin. Przy pomocy samolotów wojskowych. wyposażonych w aparaturę badawczą, pomiar aktywności chmury i składu izotopowego śladów po wybuchu atomowym przeprowadzili specjaliści z CLOR.
Wstępna analiza wykazała, że chmura ta była silnie promieniotwórcza na wysokości 15 km, radioaktywność jej malała jednak wraz z wysokością, zaś na pułapie 8 km już była bardzo nieznaczna. Podczas pomiarów prowadzonych równocześnie na powierzchni ziemi w Warszawie nie odnotowano żadnych zmian naturalnego tła promieniowania gruntu.
Ustalono, że w chmurze znajdowaly się: m. in. krotkożyciowe, wczesne produkty rozpadu uranu Iub plutonu - materiałów rozszczepiainych użytych w chińskiej eksplozji jądrowej - jak cer 141. cer 144 i jod 131 Stwierdzono także obecność dlugożyciowego izotopu promieniotworczego - cezu 137, którego okres półrozpadu wynosi 34 lata.
Jak poinformował prof. Z. Jaworowski - który jest przewodniczącym komitetu naukowego ONZ do spraw Skutków promieniowania jądrowego. Przejście radioaktywnej chmury na dużej wysokości nad Polską nie spowoduje ujemnych skutków zdrowotnych.
Warto dodać, że Polska ma jeden z najlepiej rozwiniętych na świecie systemów obserwacji zagrożeń radiologicznych. Fakt ten zadecydował o wyborze polskiego naukowca na stanowisko przewodniczącego komitetu naukowego ONZ do spraw efektów promieniowania jądrowego.

Dziennik Polski nr. 233 27.10.1980 MBC
Chm... W sumie poinformowanie dwa dni po fakcie to jeszcze nie tak źle.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Epidemia raka... w 1938 r.

Rok 1938. Wspaniałe czasy. Ludzie łupali garściami pestki wiśni, zajadali się orzechami, jedli wędliny bez ulepszaczy, jajka bez podbarwiaczy, nie znali zupek chińskich i benzoesanów, nie przesiadywali godzinami przed telewizorami itp. Polska właśnie zajęła Zaolzie. I w tych pięknych zdrowych czasach ludzie umierali na raka:

"Czy rak jest uleczalny?"
Jak już pokrótce donieśliśmy, w Polsce rozpoczął się propagandowy Tydzień Przeciwrakowy w ub. środę. Na całym świecie, według przypuszczalnych danych, umiera na raka półtora miliona ludzi rocznie. Niemcy podają około 85000 zgonów rocznie na raka. Anglja około 50 tyś., Francja około 40 tyś, Stany Zjednoczone 135 tyś; w Polsce liczba zgonów na raka wynosi 30-35 000.
Smutny to objaw, że liczba zachorowań na raka rośnie na całym świecie; rak wysuwa się na drugie miejsce w statystyce chorób, w Polsce rak utrzymuje się na trzecim miejscu, na drugim zaś gruźlica. Rak jest chorobą ludzi po czterdziestce - ponieważ dzięki postępom medycyny coraz więcej ludzi przekracza ten wiek, rośnie też i procentowy stosunek zachorowań na raka. Poniżej 30 roku życia rak występuje rzadko, około 50 pct zachorowań przypada zaś na wiek 45-65 lat.
Panuje powszechne przekonanie, że rak jest chorobą nieuleczalną. Zdanie to nie jest całkowicie słuszne. Istnieje bardzo wiele typów raka, jedne z nich są uleczalne, inne nie. Jednym z najtrudniejszych do wyleczenia jest rak żołądka, który pozostaje nieczuły na działanie promieni radu i roentgena.
O uleczalności lub nieuleczalności raka decyduje jednak przede wszystkim okres, w którym chory się zgłosi. W początkach choroby można myśleć o uleczeniu, później jest coraz trudniej i szanse wyleczenia maleją gwałtownie z każdym dniem. Rak w pierwszych stadiach choroby jest niebolesny i tu leży największe niebezpieczeństwo - chorzy lekceważą sobie niebolesne guzy i nabrzmienia i przychodzą wtedy do lekarza, gdy jest już za późno. Zadaniem Tygodnia Przeciwrakowego jest w pierwszym rzędzie zwrócenie uwagi społeczeństwa, na straszne skutki zaniedbania raka w pierwszym okresie. (...) Lekarze Instytutu zwracają uwagę na tej smutny fakt że 5 część zgłaszających się chorych przychodzi za późno. (...) [1]
Przeglądając podawane w starych gazetach dane o "ruchu ludności" można zauważyć potwierdzenie tych danych aż do połowy XIX wieku.:

ILE OSÓB UMIERA W POZNANIU?
Według danych statystycznych zmarło w Poznaniu
w ubiegłym miesiącu 244 osoby, w tern 112 mężczyzn,
105 kobiet i 61 dzieci.
Przyczyną zgonów jest w pierwszym rzędzie gruźlica, której ofiarą padło w ubiegłym miesiącu 35 osób, w tem 25 dzieci. Mimo silnej walki z gruźlicą szerzy
się ta choroba w zastraszający wprost sposób. Drugą najbardziej niebezpieczną chorobą jest rak. Ofiarą raka padło 23 osób, oraz 28 dzieci. W 34 wypadkach przy-
czyną śmierci było zapalenie płuc. Na choroby serca i naczyń krwionośnych zmarło 33 osoby w w tern 18 dzieci. Rozwój niedostateczny i słabość wrodzona była
przyczyną śmierci w 24 wypadkach. Samobójstw popełniono w ubiegłym miesiącu 6.
Również zanotowano 5 wypadków śmierci, której przyczyny nie zdołano stwierdzić. W 10 wypadkach śmierci stwierdzono cholerę swojską i dziecięcą względnie
nieżyt kiszek.[2]

Do tego dołączamy udzielone nam łaskawie z Wydziału statystycznego
Magistratu miasta Warszawy cyfry śmiertelności w mieście, z czterech
miesięcy roku bieżącego. Wmieście Warszawie zmarło w miesiącu marcu 1865.
osób 681. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 40, na raka 8, na suchoty 12, na biegunkę 7, na apopleksyę 12.
W miesiącu kwietniu osób 597. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 39, na raka 3, na suchoty 131, na biegunkę 4, na apopleksyę 9.
W miesiącu maju osób 651. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 38, na raka 6, na suchoty 97, na biegunkę 22, na apopleksyę 5.
W miesiącu czerwcu osób 693. Pomiędzy temi: nieżywo urodzonych 56, na raka 7, na suchoty 85, na biegunkę 35, na apopleksją 7. [3]


Wyeliminowaliśmy gruźlicę dzięki Penicylinie i rak wskoczył u nas na drugie miejsce.

---------
[1] Tygodnik Ostrowski 30 listopada 1938 roku wg. WBC
[2] Orędownik Ostrowski 30 listopada 1928 roku tamże
[3] Tygodnik Lekarski 20 sierpnia 1865 roku, EBUW