Pokazywanie postów oznaczonych etykietą badania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą badania. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 grudnia 2018

Autyzm wśród nieszczepionych dzieci



W ostatnich latach coraz szerzej dyskutowana jest opinia, co do możliwego związku masowych, obowiązkowych szczepień z chorobami neurorozwojowymi dzieci - głównie autyzmem i pokrewnymi mu zaburzeniami ze spektrum. Ludzie kłócą się na ten temat, przerzucając się słabymi argumentami, co wywołuje wrażenie, że właściwie nikt nie wie jak to jest. Przydałoby się więc jakieś badanie, które sprawdziłoby tą hipotezę w wiarygodny sposób.
I tu pojawiają się problemy - należałoby zbadać częstość tego rodzaju zaburzeń w dwóch grupach, na tyle podobnych, aby szczepienie lub nie było główną zmienną, i na tyle licznych, aby wynik nie był skutkiem błędów statystycznych. Spełnienie obu warunków na raz nie jest łatwe - porównywanie częstości autyzmu w różnych krajach, w których pewne szczepionki się stosuje a pewne nie, jest niemiarodajne ze względu na różnice w trybie życia, często też w jakości opieki zdrowotnej (na przykład porównywanie państwa europejskiego z jakimś krajem w Azji gdzie nie szczepi się w ogóle, a dziecko widzi lekarza dopiero w ciężkim stanie).
Wybranie na grupę kontrolną drobnego odsetka nieszczepionych w państwie, gdzie szczepi się przeważająca większość obywateli, może wprowadzić błąd związany ze zróżnicowaniem statystycznym, lub niereprezentatywnością.

Ideałem byłoby więc znalezienie rozwiniętego kraju o łatwo dostępnych danych medycznych, w którym pewna grupa dzieci nie byłaby szczepiona z przyczyn pozamedycznych, i które to trybem życia nie różniłyby się istotnie od reszty populacji.


Taka wyjątkowa okazja trafiła się w Danii. Kraj ten jest zasadniczo protestancki.  W pewnych gminach pośrodku ilość aktywnych wiernych jest szczególnie duża, obszar ten jest nawet niekiedy nazywany "pasem biblijnym". W niektórych z grup wyznaniowych wierni z zasady odmawiają szczepień, uzasadniając to przyczynami religijnymi - bądź uważając to za nienaturalną ingerencję, bądź za naruszenie boskich planów. W efekcie w kraju tym pojawiła się całkiem liczna grupa dzieci, które w młodym wieku nie zostały na nic zaszczepione. Poza tym, osoby te nie różnią się specjalnie trybem życia od pozostałych Duńczyków, stanowiąc idealną grupę porównawczą.

W analizie z 2002 roku porównano ze sobą trzy bazy danych - informacje medyczne o urodzeniach od 1991 do 1999 roku; informacje o tym które dzieci otrzymały szczepionkę oraz dane z krajowego rejestru chorób i zaburzeń psychicznych. Jako szczepionkę, której podanie lub nie brano pod uwagę, wybrano MMR przeciwko odrze, śwince i różyczce. Okres analizy zakończono cztery lata przed rokiem, w którym dokonywano analizy, bo zwykle do czwartego roku życia następuje większość diagnoz autyzmu.

W badanym okresie urodziło się 537 303 dzieci, z czego ubyło 5028 (śmierć lub emigracja za granicę). Zaszczepionych szczepionką MMR zostało 440 655 dzieci (82%) a niezaszczepionych 96 648.  Obie grupy nie różniły się w istotny statystycznie sposób stosunkiem płci, tygodniem urodzenia czy statusem materialnym rodziców.
W przebadanej grupie odnaleziono łącznie 316 przypadków autyzmu dziecięcego i 422 przypadki zaburzeń ze spektrum autystycznego. Z czego w grupie dzieci nieszczepionych znalazło się odpowiednio 53 i 77 przypadków, a w grupie szczepionych 263 i 345 przypadków. Ponieważ grupy istotnie różnią się liczebnością, lepiej jest wyrazić te liczby względem wielkości grup:
* W grupie szczepionych: zaburzenia autystyczne u 0,138%, częstość 138 na 100 tys.
* w grupie nieszczepionych: 0,134%, częstość 135 na 100 tys.

Wygląda więc na to, że różnice między zachorowalnością w obu grupach były wręcz znikome - 4  przypadki na 100 tys. dzieci. Ostatecznie jednak uwzględniając błąd statystyczny metody, różnice częstości między grupami chowają się w szumie przypadków. Wnioskiem z analizy było zatem nie odnalezienie istotnych różnic między grupami.[1]



Trochę podobny wniosek przyniosło amerykańskie badanie dzieci mających starsze rodzeństwo. Znanym faktem jest kilkukrotny wzrost ryzyka zaburzeń ze spektrum u młodszych dzieci, których starszy brat lub siostra wcześniej rozwinął takie zaburzenia. Szansa na powtórzenie się zaburzeń pierwszego dziecka u drugiego, młodszego, jest nawet siedem razy większa niż u rodzeństwa zdrowych dzieci. Innym znanym efektem jest powstrzymywanie się od niektórych zabiegów medycznych u młodszych dzieci, jeśli starsze zachorowały na autyzm.
W przebadanej grupie 95 727 dzieci do 5 roku życia, znalazło się 994 z diagnozą autyzmu dziecięcego i 1929 z diagnozą innych zaburzeń ze spektrum. Z tego u rodzeństwa zdrowych dzieci zaburzenia pojawiły się z częstością 0,9% a u rodzeństwa starszych dzieci z zaburzeniami, z częstością 6,9%.
W grupie młodszego rodzeństwa zdrowych dzieci znalazło się 86 093 zaszczepionych przynajmniej jedną dawką, z których zaburzenia autystyczne zdiagnozowano u 583 (0,67%), oraz 7735 niezaszczepionych, wśród których zaburzenia pojawiły się u 56 (0,72%).
W grupie młodszego rodzeństwa dzieci, z wcześniej wykrytymi zaburzeniami ze spektrum, znalazło się 1660 zaszczepionych przynajmniej jedną dawką, z czego zaburzenia rozwinęło 81 (4,8%), oraz 269 nieszczepionych, z których zaburzenia pojawiły się u 23 (8,5%).
Patrząc na surowe liczby wyglądałoby wręcz, że u nieszczepionych dzieci autyzm był częstszy, ale ze względu na małą liczebność tych grup różnice chowają się w błędzie statystycznym.[2]

------
[1] Kreesten Meldgaard Madsen et. al. A Population-Based Study of Measles, Mumps, and Rubella Vaccination and Autism, N Engl J Med 2002; 347:1477-1482
[2] Anjali Jain et.al. Autism Occurrence by MMR Vaccine Status Among US Children With Older Siblings With and Without Autism, JAMA. 2015;313(15):1534-1540

poniedziałek, 20 października 2014

Cząstka O Mój Boże

Jak powszechnie wiadomo, wedle ustaleń Einsteina nic nie może przekroczyć prędkości światła - nawet światło. Nieco mniej znaną rzeczą jest fakt, że o ile możemy rozpędzać różne obiekty do ogromnych prędkości, to te które posiadają masę nie mogą być rozpędzone do prędkości światła.
 Wynika to z kilku elektów relatywistycznych - zbliżanie się do prędkości światła nadaje cząstce dodatkową "masę", związaną z reprezentacją energii kinetycznej zgodnie ze słynnym wzorem mówiącym o zamianie masy na energię i energii w masę. (jest to zresztą dość specyficzna "masa" bo wywołuje tylko wzrost pędu w kierunku ruchu, a więc nie ciąży we wszystkich kierunkach, stąd określenie "masa relatywistyczna"). Wzrost masy cząstki powoduje zarazem, że aby jeszcze trochę przyspieszyć cząstkę, trzeba jej przydać większą porcję energii niż to wystarczało do poprzedniego rozpędzenia. Na dodatek wreszcie dla prędkości relatywistycznych prędkości nie zupełnie się sumują - trzeba brać jeszcze pewną poprawkę.

Wszystkie te efekty składają się na niezupełnie intuicyjną sytuację. Dla względnie niskich prędkości, aby rozpędzić ciało do pewnej prędkości, należy podziałać na nie pewną siłą i dostarczyć pewną ilość energii. Aby teraz zwiększyć jego prędkość dwa razy, należy znowu podziałać taką samą siłą, dodać kolejną taką samą porcję energii aby w efekcie ciało miało jej dwa razy więcej.
W przypadku prędkości zbliżonych do prędkości świata, to nie działa. Aby rozpędzić ciało do 0,95 C należy zwydatkować mniej energii niż jest potrzebne aby przyspieszyć je z 0,95 C do 0,99 C. Zaś aby przyspieszyć je teraz o te ułamki procenta, należy użyć jeszcze większej ilości energii. Teoretycznie dla dowolnej niezerowej masy, aby rozpędzić ją z 0 do 1 C należy użyć nieskończonej ilości energii, zaś masa relatywistyczna takiego ciała również stałaby się nieskończona.

Z tego powodu fizycy zwykle określają prędkość za pomocą energii, licząc ją w elektronowoltach eV, często też mając na uwadze wzór Einsteina i zamianę masy w energię, za pomocą energii równoważnej określają też masy cząstek. 1 eV to bardzo mała porcja energii, więc zwykle opisywane wartości są bardzo duże. Największe wartości energii uzyskiwane przez Wielki Zderzacz Bozonów przy zderzaniu dwóch wiązek cząstek, to 14 tera-elektronowoltów (14 TeV) a więc 14 bilionów eV (pojedyncze protony miały energię 7 TeV, więc przy czołowym zderzeniu dwóch takich wychodzi 14), co przekłada się na prędkość cząstek równą 0,999999991 C. To dużo. To tak wiele, że trudno sobie wyobrazić jak rozpędzić cząstki jeszcze bardziej.

Przenieśmy się teraz w inne miejsce, do Utah w Stanach Zjednaczonych, gdzie znajduje się obserwatorium badające promienie kosmiczne. Te strumienie naładowanych lub obojętnych cząstek, elektronów, protonów, cząstek alfa i nieraz także całkiem ciężkich jonów w rodzaju jądra żelaza, wpadają w ziemską atmosferę z tak dużą siłą, że zderzając się z tlenem, azotem czy argonem inicjują reakcje jądrowe. Każdy taki przypadek generuje zatem błysk promieniowania, błysk światła oraz kaskadę potomnych cząstek elementarnych, powstałych po prostu z energii zderzenia.
Pomysł wykrywania takich zdarzeń opiera się zatem na prostym założeniu - obserwujemy pewną ciemną przestrzeń i wykrywamy rozbłyski charakterystyczne dla zderzeń. Zależnie od tego jak duża była energia cząstki, rozbłysk będzie mocniejszy lub ciemniejszy. Dzięki temu można zbadać ile, jakich i jak bardzo energetycznych cząstek nadlatuje z kosmosu. Na tym też polegają obserwacje prowadzone w Utah.
Tam też 15 października 1991 roku w atmosferę wpadła cząstka wyjątkowa.

Był to w zasadzie zwyczajny proton, jądro atomu wodoru, ale rozpędzony do bardzo wysokiej prędkości. Współcześnie zbudowany, najmocniejszy Wielki Zderzacz Hadronów może nadać protonom energię 14 TeV. Cząstka która wpadła wtedy w atmosferę miała energię 300 milionów TeV. Fizyk przeglądający te wyniki, dopisał na wydruku "OMG!" stąd też używana powszechnie nazwa tej jednej, konkretnej cząstki Oh My God Particle.

Po przeliczeniu energii na prędkość wyszło, że cząstka leciała z szybkością 0,999 999 999 999 999 999 999 9951c. Różnica między prędkością światła a tej cząstki jest tak mała, że trudno by było zmierzyć ją bezpośrednio. Gdyby z tego samego punktu wysłać tą cząstkę i foton, po upływie roku światło wysunęłoby się na jedynie 46 nanometrów do przodu. Po upływie 220 tysięcy lat różnica dystansów urósłby do jednego centymetra.
To na prawdę bardzo mała różnica.

Energia kinetyczna tej drobnej cząstki odpowiada mniej więcej uderzeniu piłki tenisowej odbitej z prędkością 100 km/h.

Jakie są konsekwencje takiego zderzenia? Cóż, wprawdzie nie cała energia cząstki była dostępna w zderzeniu, ale i tak kilkadziesiąt razy przekraczała możliwości LHC. Uderzając w cząsteczkę składnika powietrza stworzyła kaskadę potomnych cząstek, z pewnością także tych rzadkich, egzotycznych, których z wytęsknieniem wypatrują fizycy. Może były tam kwarki dziwne, może różne kaony i piony, może nawet antymateria, ale też prawie na pewno powstał wtedy Bozon Higgsa.
Można wobec tego ułożyć kalambur, że aby stworzyć Boską Cząstkę należy użyć protonów tak prędkich, że o mój boże... 

Inna konsekwencja jest nieco mniej oczywista. Po zbudowaniu LHC wielu wyrażało obawy, że tworzenie nowych egzotycznych cząstek może wywołać katastrofę. Na przykład, że w cyklotronie powstanie mała czarna dziura, która wszystko wessie. Albo powstanie atom materii dziwnej, zwierającej kwark dziwny. Atom ten w zetknięciu z innymi atomami, wywoła ich przemianę także w materię dziwną, i  w efekcie w krótkim czasie cała ziemia zamieni się w luźno związaną mgiełkę dziwnej materii.
Jeśli jednak z kosmosu w atmosferę wpadają cząstki tak wysoko energetyczne jak OMG Patricle, to już sam fakt że nadal istniejemy odsuwa te obawy w niebyt.

Po tamtej obserwacji, zarejestrowano jeszcze kilkadziesiąt cząstek o podobnej energii, toteż siłą rzeczy nasuwało się dość oczywiste pytanie - a co też je tak strasznie rozpędziło?
Jedna z teorii mówi o supernowych, w których część materii jest wyrzucana z prędkościami relatywistycznymi. Jedna z ciekawszych teorii mówi o gwiazdach neutronowych. Ich zdegenerowana materia przemieszana z elektronami zachowuje się jak przewodząca ciecz o częściowych własnościach nadprzewodzących. Interakcja skrajnie silnego pola magnetycznego z szybkim obrotem, rzędu 1 obrót na 10 milisekund, generuje w tej materii fale magnetohydrodynamiczne. Ich uderzenie o powierzchnię miałoby przekazać zgromadzonej tam warstwie materii nie
zdegenerowanej wystarczająco dużo energii, aby wystrzelić pojedyncze cząstki z ogromnymi prędkościami.
Jeszcze inna wersja mówi o przyspieszaniu cząstek przez fale uderzeniowe w dżetach wytryskiwanych przez aktywne centa galaktyk, zawierające zapewne czarne dziury.

Ostatnie obserwacje ultraszybkich cząstek zidentyfikowały pewien wyróżniony kierunek -  część odnotowanych pochodziła z konkretnego obszaru na niebie o średnicy 20 stopni.[1] Dalsze obserwacje powinny pozwolić zweryfikować te dane i uściślić kierunek.

Znalezienie źródła tych cząstek jest dla fizyków ważne też z innego powodu - dzięki temu będzie można przetestować współczesny model kosmologiczny i Teorię Względności.

Wydawałoby się, że w kosmicznej próżni superszybkie cząstki nie mają żadnego oporu, bo próżnia jest próżna. W rzeczywistości jednak próżnia w kosmosie nie jest całkiem próżna, przede wszystkim wypełnia ją światło i mikrofalowe promieniowanie tła. Jak się okazuje przy tak dużych prędkościach cząstki zaczynają oddziaływać z fotonami tła, produkując piony, co zmniejsza ich energię. Oznacza to że cząstki powyżej pewnego progu energii, wynoszącego 5x10^19 eV, będą hamowane i jeśli będą leciały na dystansie dłuższym niż 160 mln lat świetlnych, to zostaną wyhamowane poniżej tego limitu. Cząstka OMG i podobne do niej znacznie przekraczają ten limit, zatem ich źródło powinno znajdować się bliżej niż 160 mln lat świetlnych od ziemi. Gdyby zaś znajdowało się znacząco dalej, to znaczyłoby że po pierwsze, coś nie tak jest z wyliczeniami limitu, a po drugie coś nie tak jest z teoriami z których limit został wywiedziony. A to byłby dla fizyków bardzo ciekawy problem.

-------
Ciekaw jestem swoją drogą jak by nazwali tą cząstkę, gdyby ją wykryli w Polsce - OŻK Particle?

*  http://en.wikipedia.org/wiki/Oh-My-God_particle
* http://en.wikipedia.org/wiki/Ultra-high-energy_cosmic_ray
* http://en.wikipedia.org/wiki/Greisen–Zatsepin–Kuzmin_limit

[1] http://news.sciencemag.org/physics/2014/07/physicists-spot-potential-source-oh-my-god-particles

niedziela, 3 lipca 2011

Uczeni w masce jaskiniowca




Zawsze wydawało mi się, że najdziwniejsze eksperymenty przeprowadzają psycholodzy. Biorą jakąś grupę ludzi, stawiają ich w głupiej sytuacji i wyciągają niezwykłe wnioski. Do takich należy na pewno eksperyment, w którym badani pisali na balonach to czego nienawidzą, następnie przekłuwali je i odczuwali ulgę. Inny badacz rozrzucał na ulicach Nowego Jorku zaadresowane listy, a następnie sprawdzał jak wiele zostało wysłanych przez przypadkowych znalazców - te adresowane do fundacji pomocy niepełnosprawnym były wysyłane częściej niż te adresowane do fundacji pomocy byłym więźniom czy chorym na HIV, co pokazywało nastroje społeczne. W innym badaniu ochotnicy woleli wziąć brudne swetry mające pochodzić z darów pomocy społecznej, niż wyprane mające pochodzić z więzień, zupełnie jakby bali się "przeniesienia" się czegoś od złych ludzi ( motyw taki wykorzystał w jednym z opowiadań grozy Grabiński). Natomiast studenci generalnie oceniali, że opis ich osobowości stworzony na podstawie ich horoskopów odpowiada prawdzie, choć cała grupa dostała ten sam ogólnikowy tekst.

Tymczasem przedwczoraj Gazeta Wyborcza opisała eksperyment na tyle zabawny, że idealnie nadał się do tego, aby go szerzej opisać na tym blogu. Biolog John Marzluff z University of Washington w Seattle postanowił zbadać pamięć wron zamieszkujących drzewa uniwersyteckiego kampusu. W tym celu odłowił kilkanaście sztuk, zaobrączkował i wypuścił na wolność, przez cały czas nosząc na twarzy maskę jaskiniowca. Gdy później wyszedł na zewnątrz w masce, źle przez niego potraktowane ptaki krążyły nad nim pokrakując dla odstraszenia. Ale nie tylko one; inne ptaki, obserwując zachowanie tamtych, również reagowały w taki sposób kracząc na ludzi noszących taką maskę a ignorując noszących inną. W dwa tygodnie po odłowieniu, około 26% uczelnianych wron krakało na maskę. Dwa i pół roku potem reagowało tak 66% wron. Gdy dziś, w pięć lat po odłowieniu, naukowiec wychodzi w masce z uczelni (chętnie bym to zobaczył) nie ujdzie kilkunastu kroków gdy zrywają się całe stada dokuczliwych ptaków.
Jednak ta zabawa w przebieranki miała konkretny cel. Wrona Amerykańska jest ptakiem stadnym, z wyznaczonym podziałem ról dla poszczególnych osobników, i jak wszystkie krukowate jest bardzo inteligentna. Wrony potrafią się nauczyć, że dla rozbicia orzeszka wystarczy rzucić go na ulicę i poczekać aż rozgniecie go jakieś auto (widywałem w moim mieście kawki które tak robiły), a kruki potrafią nauczyć swoje małe jak otwierać kubły na śmieci by wygrzebać smakowite resztki. Praca Marzluffa [1] pokazała, że wrony potrafią rozpoznać i zapamiętać na długo konkretnego człowieka, kojarzonego z zagrożeniem, odróżniając go po rysach twarzy od innych osób. W dodatku źródłem wiedzy o zagrożeniu nie jest dla nich tylko własne doświadczenie, lecz również obserwacja zachowań innych ptaków, co wyjaśnia skąd młode ptaki, nie mogące pamiętać odłowu wiedzą, że trzeba krakać na "jaskiniowca". Wiedza została przekazana z pokolenia na pokolenie i ze stada na stado, tak że na człowieka w masce reagują ptaki w promieniu 1,5 km od kampusu. "Wrony są dużo bardziej spostrzegawcze wobec siebie i ludzi, niż sądziliśmy" - zauważył inny badacz [2].

Maska jaskiniowca przywodzi mi na myśl inne doświadczenie, w sposobie prowadzenia znacznie bardziej ekscentryczne, a w wynikach mniej praktyczne. Christopher Stringer opisuje je w (całkiem niezłej swoją drogą) książce "Afrykański exodus"[3]. Czaszki archaicznych gatunków człowieka wyróżniają się pogrubionym, wydatnym łukiem brwiowym, u Neandertalczyków i ich przodków Homo Erectus, przybierającym postać kostnego "łuku nadoczodołowego", którego wydatność nie jest prosta do wyjaśnienia na gruncie ewolucji. Aby sprawdzić jakie korzyści mogło przynosić posiadanie takiej anatomii antropolog Groover Krantz, z Uniwersytetu Waszyngtońskiego (szerzej znany jako jeden z nielicznych badaczy zajmujących się tematem Wielkiej Stopy) wykonał replikę wału nadoczodołowego H. Erectus, przyczepił sobie na czoło i chodził tak pół roku. Przez ten czas zauważył, że oczy są doskonale osłonięte od słońca, jednak za najważniejszą wału funkcję uznał odgarnianie włosów.
W tamtych czasach raczej nie znano grzebieni, może poza własnymi palcami, a już na pewno nie istnieli fryzjerzy, a włosy wpadające do oczu w krytycznej sytuacji wypatrywania zagrożenia mogły stanowić istotną przeszkodę. Krantz na potrzeby badania zapuścił długie włosy i brodę, stwierdzając że dzięki wypukłości czoła włosy odgarniają się na boki, tworząc przedziałek. Potwierdzili to również jego znajomi, którym dał replikę do wypróbowania. Ostatecznie jednak wnioski te są wątpliwe, i wydają się niewystarczające. Możliwe, że funkcją wypukłości było uwydatnianie brwi sygnalizujących zamiary danego osobnika. Wyobrażam sobie, że dwaj Erectusy w sporze najpierw mierzą się oczyma, strojąc groźne miny, a gdy przeciwnik nie zrezygnuje zaczynają walczyć. Jeśli tak było - a czynią podobnie zwierzęta najpierw prezentujące pazury, kły i rogi - a sprawny język nie istniał, uwydatnienie mimiki mogło być tym czynnikiem warunkującym, który stworzył takie fizjonomiczne kuriozum.
Proszę sobie jednak wyobrazić teraz poważnego badacza, który zarośnięty, z repliką archaicznej wypukłości kostnej chodzi tak przez kilka miesięcy. W książce są zdjęcia, lecz w internecie ich niestety nie znalazłem, a szkoda, bo widok musiał był to niecodzienny.

Uczeni mogą jednak nie tylko nakładać maski, ale i przebierać się w całości. Daniel Simons i Chritopher Chabris z Harwardu badali uwagę ochotników, pokazując im film meczu koszykarskiego. Badani mieli liczyć ile podań wykonała która drużyna. Po obejrzeniu filmu pytano ich o wyniki, i tu nie było zaskoczenia, następnie pytano badanych czy nie zauważyli czegoś dziwnego w trakcie meczu. Na przykład goryla.
Jak się okazało, ponad połowa badanych nie zauważyła, że w środku meczu na salę wchodzi człowiek przebrany za goryla, staje pośrodku kadru, uderza kilkukrotnie w pierś i wychodzi. Najwyraźniej na tyle skupili się na zadaniu, na tyle wybiórczo koncentrowali się na jednym aspekcie filmu, że nie zwrócili uwagi na dziwny wgląd jednego z ludzi. Był to dla nich kolejny gracz, bo znajdował się przecież na boisku, a że nie podawał piłki nie był ważny w zliczaniu. Eksperyment powtarzano wielokrotnie z tym samym wynikiem. Gdy pokazano film grupie ludzi, z których część słyszała wcześniej o tym efekcie, wszyscy znający sprawę zauważyli goryla; natomiast spośród pozostałych nie spostrzegła go połowa grupy. Nawet jednak ci, którzy wiedzieli na czym może polegać badanie, nie zauważyli że w trakcie meczu zmieniło się tło...
Efekt polega na wybiórczej percepcji zdarzeń, sprawiającej że pewne szczegóły, uznane za nieistotne, nie spodziewane w danej sytuacji, nie brane pod uwagę ale i nie efektowne, są po prostu ignorowane i nie zostają świadomie zapamiętane. Wyjaśnia to dlaczego, jak to się często przydarza, dwie osoby oglądające ten sam film, mogą opowiedzieć dwie różne fabuły gdy spytać co widziały. Zniekształcenie percepcji jest też dobrze znane policjantom, przepytującym świadków zdarzenia, który podają odmienne rysopisy a nawet odmienne relacje przebiegu zdarzeń. Niekończące się pytania, raz po raz powracające do tych samych spraw, jakie zadaje się w przesłuchaniach, mają za zadanie wydobyć te wspomnienia, jakie mogą się przypomnieć świadkom, gdy ci inaczej zastanowią się nad tym co obserwowali.

Najciekawszy był jednak wynik pokazu filmu wśród naukowców z brytyjskiego Royal Society. Naukowcy, potrafiący bardzo dobrze skupiać się na postawionym sobie celu, tak skupili się na liczeniu punktów, że goryla nie zauważył ani jeden z nich! [4]

----------
Źródła:
[1] Proceedings of the Royal Society B, DOI: 10.1098/rspb.2011.0957, Social learning spreads knowledge about dangerous humans among American crows, Heather N. Cornell, John M. Marzluff and Shannon Pecoraro
[2] www.newscientist.com
[3] Christopher Stringer, Robin McKie, "Afrykański exodus. Pochodzenie człowieka współczesnego", Prószyński i Ska. Warszawa 1999
[4] http://www.rp.pl/artykul/514447.html?print=tak