wtorek, 3 listopada 2020

Drobne rośliny kwiatowe (23.) Pyleniec

 Pyleniec (Berteroa) to niska roślina łąkowa, lubiąca grunty jałowe i piaszczyste. Ma listki pokryte szarawą warstewką wosku i drobnymi włoskami, toteż rosnąc na poboczu kurzących, polnych dróg wydaje się zawsze opylona piachem - stąd nazwa. Należy do rodziny kapustowatych, stąd kwiaty podobne do rzeżuchy lub wiosnówki, drobne, białe, o czterech płatkach. Płatki charakterystycznie wcięte i wydłużone na boki. Kwiatostan zebrany w krótkie grono na końcu łodygi. 

Pyleniec z 30 października

I tu kolejna charakterystyczna cecha - kwiaty te mogą pojawiać się w nieskończoność, dopóki warunki pozwalają. Po przekwitnięciu zamieniają się w okrągłe torebki nasienne a pęd wydłuża się i wypuszcza z końca nowe kwiaty. Pyleniec zaczyna kwitnąć na początku lipca i nie jest niczym dziwnym, że kwitnie do końca września, w tym roku nadal natykam się na kwitnące kępy a mamy już koniec października. Jeśli nie zdarzy się epizod mocniejszych przymrozków, to pewnie będzie jeszcze wypuszczał kwiaty w połowie listopada.   

Jeśli ktoś myśli o zagospodarowaniu terenu w stylu naturalnej łąki kwiatowej, to pyleniec nadałby się do przedłużenia sezonu. Nie wiem czy są odmiany ozdobne.

Nie ma znalazłem informacji czy pyleniec był używany w ziołolecznictwie. Nie ma specjalnego smaku, jest łykowaty. Na pastwiskach jest rośliną niskiej wartości dla owiec, bardziej traktowany jako chwast. Bardziej istotne jest to, że jest rośliną trującą dla koni. Jeśli zbyt obficie porasta pastwisko lub stanowi zbyt duży składnik siana, konie doznają biegunki, obrzęku, objawów podobnych do ochwatu, osłabienia mięśni. W większości przypadków objawy same ustępują, ale osłabione osobniki mogą czasem zdechnąć.

Nie wiadomo jaki składnik za to odpowiada. Objawy mogłyby pasować do saponin lub lektyn. Chemia pyleńca nie była specjalnie badana. W jedynej pracy jaką znalazłem [1] wykazano, że wśród niezbyt wysokiej zawartości polifenoli głównymi są izokwercetyna, kwercetyna, kwas synapinowy i ferulowy, zaś we frakcji sacharydów dominuje arabinoza. Wyciągi mają niską aktywność przeciwutleniającą i żadną istotną przeciwbakteryjną.

Badaczki z Nowosybirska badając aktywność przeciwwirusową kilku roślin rosnących w okolicy, stwierdziły pewną niewielką aktywność przeciw namnażaniu ptasiej grypy AHN1 i grypy H3N2 dla każdej z nich, przy czym pyleniec miał stosunkowo największą aktywność wobec obu wirusów (były takie rośliny, które miały większą aktywność przeciwko jednemu a drugiemu nie).[2]

-------

[2]  https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/28934870/

[2] https://www.bio-conferences.org/articles/bioconf/full_html/2020/08/bioconf_pd2020_00051/bioconf_pd2020_00051.html#R11

piątek, 16 października 2020

Cudowne schody z Santa Fe

Na początku XIX wieku, do Santa Fe, dziś miasta w stanie nowy Meksyk, sprowadził się zakon Sióstr Loretto (nie jest to znane w Polsce zgromadzenie Loretanek), będący amerykańskim, katolickim zgromadzeniem. Jednym z podstawowych zadań zakonu jest udostępnianie edukacji dzieciom z biedniejszych rodzin, i co było na początku innowacją, także czarnoskórych i o pochodzeniu mieszanym. Założyły na południu Stanów kilkanaście szkół, w tym także Akademię Loretto w Santa Fe.
Akademia miała charakter religijny, toteż obok zespołu budynków szkolnych musiała się zmieścić kaplica. Do jej zbudowania wynajęto dobrego architekta Antoine Moulda, który wcześniej zaprojektował w mieście katedrę świętego Franciszka. Kaplicę zbudowano w nietypowym dla tych okolic stylu neogotyckim, inspirowanym kamienną architekturą Francji, wykorzystując jasny piaskowiec wydobywany w okolicy. Już sam budynek to architektoniczna perełka, w okna wprawiono artystycznie wykonane witraże sprowadzone z Francji - jednak tym, co wzbudza największe zainteresowanie, są schody.

Gdy kończono budynek w 1878 roku miał on jeden niewygodny mankament - nad wejściem zaprojektowano balkon dla chóru, ale brakowało do niego dojścia. Architekt zapewne zaplanował jakąś klatkę schodową na chór, być może zewnętrzną, ale zmarł przed ukończeniem budynku. Gdy zaś siostry wezwały cieśli z okolicy, aby zbudowali coś lepszego od długiej drabiny, problemem okazała się mała ilość miejsca w przedsionku. Schody pokonujące wysokość ponad 6 metrów zajęły by część nawy. Dokładne szczegóły rozmów z okolicznymi architektami nie są znane, możliwe że rzecz rozbiła się nie tylko o rozmiar klatki schodowej, ale też o cenę i konieczność przeróbek w już ukończonym budynku, dość, że siostry zostały ostatecznie bez schodów i na chór wchodzono długą drabiną.

No i tutaj wkraczamy w obszar legend i mitów. Opowieść ta nie stała się słynna od razu w czasach, w których się zdarzyła, toteż znamy ją w najlepszym razie z drugiej lub trzeciej ręki, z opowieści i zapisków kolejnego pokolenia sióstr i ich uczniów.

Wejście na chór było niebezpieczne, a pertraktacje z innymi architektami nie doprowadziły do zadowalających rozwiązań, toteż siostry postanowiły zdać się na moce wyższe - zaczęły się modlić do świętego Józefa, aby znalazł się ktoś, kto wykonałby coś odpowiedniego. I wówczas stało się coś niezwykłego - zgłosił się do nich cieśla, który twierdził, że słyszał o ich problemie i chce wykonać im schody z dobrego serca. Powinny nie zajmować zbyt wiele miejsca, akurat w sam raz tyle, ile można na nie przeznaczyć. Co do dalszych wydarzeń, są różne wersje. Ponoć pracował nocami, zamykając kaplicę i nie pozwalając siostrom i uczniom zaglądać. Przynosił ze sobą duże ilości drewna o pięknym wyglądzie, którego jednak nie kupił w okolicznych tartakach. Zbijał części na podłodze, a gdy miał już wszystko gotowe, w krótkim czasie złożył całe schody o imponującym wyglądzie. W niektórych wersjach zajęło mu to kilkanaście dni, w starszych opisach mowa jednak było o "nadzwyczajnie krótkim czasie" kilku miesięcy. 


 

Gdy schody zostały ukończone, siostry były zachwycone ale też zdumione precyzją wykonania. Tajemniczy cieśla nie chciał przyjąć pieniędzy. Mimo to siostry urządziły "parapetówkę", zapraszając go, aby dać mu jakiś prezent, ten jednak nie przyszedł i nikt go już więcej nie widział. Kim był ten fachowiec? Różne wersje legendy różnie podają, ale nieprzypadkowo podkreślany jest fakt, że święty Józef był z zawodu cieślą... 

Schody faktycznie spełniły wszystkie warunki - są to schody spiralne, pokonujące wysokość przy pomocy dwóch skrętów, na których rozłożono 33 stopnie. Co jednak najbardziej zadziwiło oglądających - cały ciąg nie jest podparty centralnym słupem. Nie było też kolumienek pomiędzy skrętami ani nawet podparcia pod pierwszymi stopniami. Całe podparcie konstrukcji to podest na posadzce i zaczepienie na chórze. W ogóle na samym początku schody nie miały też poręczy, wyglądały więc niezwykle wiotko, jakby miały się zaraz rozsypać. Konstrukcja była w pewnym stopniu elastyczna, podczas schodzenia sprężynowała w pionie, oraz chwiała się na boki. Między innymi dlatego zwykle schody takie albo są bardzo krótkie, albo mają jakieś pionowe elementy usztywniające. Siostry oraz uczniowie z chóru obawiali się nimi schodzić, wedle przekazów często schodzono z chóru tyłem i na czworakach.

 


 

W roku 1886 miejscowy cieśla dorobił do stopni poręcz, która trochę je usztywniła, oraz dodał na wysokości górnego skrętu oparcie o kolumnę, aby ograniczyć chwianie na boki. Na samym dole schodów znajduje się też niewielkie podparcie wewnętrznej części sięgające do trzeciego stopnia, ale nie znalazłem informacji, czy tak było na początku, czy dodano je wraz z poręczą.
Schody są mocne, zachowały się zdjęcia z lat 50. pokazujące członków chóru pozujących na nich; mieściło się tam bez szkody dla konstrukcji 12 osób. W latach 60. szkoła została zlikwidowana. W późniejszych latach wyburzono resztę kampusu, zaś odsłonięta kaplica stała się muzeum oraz kaplicą ślubną. To wtedy legenda o cudownych schodach zaczęła się upowszechniać. Dziś kaplica jest popularnym miejscem wycieczek, w ciągu roku zagląda do niej nawet 200 tysięcy turystów.
 
Na czym jednak polega tajemnica? Cóż, jeśli pominąć zawarte w folderach turystycznych anonimowe opinie o tym, że stopnie nie mają prawa stać, że powinny się zapaść pod własnym ciężarem i tak dalej; jeśli pominiemy cudowne szczegóły, to zdanie zawodowych stolarzy jest nieco mniej nadzwyczajne. Architekci wypowiadający się na ten temat uważają, że jest to naprawdę porządnie wykonana ciesielska robota, ale bez potrzeby angażowania w to sił nieznanych inżynierom. Schody stanowią konstrukcję samonośną z klejonego drewna, poszczególne stopnie zostały zamontowane przy pomocy drewnianych kołków.
Zazwyczaj w kręconych schodach siły są przenoszone przez centralny słup, do którego przymocowane są stopnie, lub przez pionowe elementy na zewnętrznej stronie. Tutaj natomiast mamy do czynienia z tak zwanymi schodami policzkowymi. Właściwym elementem trzymającym stopnie są boczne powierzchnie, policzki, mające postać skręconych helikalnie belek klejonych z zachodzących na siebie elementów. To właśnie te dwie helisy z elementów o dostatecznej szerokości przenoszą naprężenia pionowe. Warto też zauważyć, że wewnętrzny policzek tworzy bardzo wąski centralny prześwit, oraz ma dużo bardziej pionowy przebieg, toteż przy takich parametrach jest dosyć sztywny i działa podobnie jak słup. Część ciężaru opiera się na posadzce, część zaś wisi na chórze. Wykonanie takich elementów i dobre ich spasowanie na miejscu to kawał precyzyjnej roboty, ale jednak coś możliwego do wykonania.
 
Co do tajemniczego cieśli, to lokalni historycy mają dowody wskazujące prawie na pewno na odpowiednią osobę. Wiadomo, że schody zbudowano między rokiem 1877 a 1881, kiedy to już pojawiają się informacje o korzystaniu z chóru. W archiwach zakonu zachował się rachunek za "drewno" wystawiony na mieszkającego w okolicy farmera, pochodzącego z Francji Jeana Rochasa, znanego jako cieśla podejmujący się różnych prac w okolicy. 150 dolarów zapłaconych Rochasowi było niezłą sumą, musiał więc wykonać dla zakonu jakąś większą robotę ciesielską. W roku 1894 Rochas zginął, a lokalna gazeta poświęciła mu artykuł wspomnieniowy, wymieniający między innymi, że wykonał on schody w kaplicy Loretto.
Spotkałem się ze spekulacjami, że może schody były oryginalnie zaprojektowane jako kręcone i część drewnianych elementów zdążono wykonać, ale po śmierci architekta lokalni budowniczy nie umieli spasować części wzdłużnic, więc Rochas był tym fachowcem, który wszystko posklejał, pozbijał i dorobił brakujące części. Tłumaczyłoby to jak udało mu się wykonać całą robotę samemu, oraz czemu elementy nie zostały wykonane z miejscowego drewna (zamówiono je w innym miejscu). Tłumaczyłoby to nawet czemu tak zaprojektowano chór, z bardzo niewielką ilością miejsca na schody w środku - od początku miał tam prowadzić zajmujący mało przestrzeni spiralny ciąg.
 
Dziś kaplica w Santa Fe stanowi muzeum, ale o ile mi wiadomo, schody nie są używane. Ponoć po upływie niemal 150 lat nie są w najlepszym stanie, a tłumy turystów jeszcze by go bardziej pogorszyły. Co ciekawe nie są to jedyne takie schody. W 1944 roku amerykański urzędnik, znający kaplicę z Fanta Fe, zobaczył niezwykle podobne w Gdańsku, w budynku ratusza. Także mają dwa skręty i brakuje im centralnego słupa. Niestety podczas bombardowań w 1945 roku doszło tam do pożaru, który objął właśnie klatkę schodową. Obecnie istniejące schody są rekonstrukcją opartą o zdjęcia, opisy i nieliczne zachowane elementy.
Gdańskie chody mają wewnętrzną spiralę jeszcze węższą, toteż w zasadzie opierają się na skręconym słupie

piątek, 24 lipca 2020

Kometa NEOWISE nad Polską

Po raz pierwszy od dekady zawitała do nas kometa widoczna gołym okiem, a już z pewnością najwyraźniejsza i najdłużej widoczna od czasu słynnej Halle-Boppa. Poprzednie okazje nie były tak efektowne i łatwo dostępne - kometa Mahcholtza z 2005 roku była widoczna krótko, z bardzo ciemnych miejsc, i miała formę okrągłego obłoczka, a kometa Holmesa z 2007 była położona bardzo nisko nad horyzontem. Kometa Lovejoy i McNaught były widoczne głównie z półkuli południowej.

Kometę odkryto w marcu podczas przeglądu nieba teleskopem w podczerwieni i już wtedy przewidywano, że może być jasna. Niepewne było tylko to, czy przetrwa spotkanie ze słońcem, co nie udało się dwóm innym tegorocznym kandydatkom na efektowne obiekty. Ostatecznie po minięciu z początkiem lipca aphelium stała się widoczna na niebie z jasnością 3,5 mag. Od tego czasu stopniowo słabnie, przechodząc przechodząc nisko po północnej stronie nieba. Obecnie przelatuje przez "nogi" Wielkiej Niedźwiedzicy i w miejscach o ciemnym północnym horyzoncie jest jeszcze z trudem zauważalna gołym okiem.

Oczywiście gdy tylko pojawiły się dobre zarunki zacząłem polować na ią z aparatem. Tutaj zdjęcie sprzed tygodnia, gdy była na tyle jasna, że bez problemu dało się zobaczyć jej odbicie w wodzie. Tutaj nad korytem Bugu.
W miarę upływu czasu ogon pyłowy coraz bardziej oddala się od prostego jak strzała niebieskawego ogona gazowego. Oba oddzielnie widać już na tym zdjęciu zrobionym trzy dni później:

Przy wyższej czułości (ale i większych szumach) widać tę cechę wyraźniej:

sobota, 18 lipca 2020

Drobne rośliny kwiatowe (22.) - Czyściec leśny

Czyściec nie jest może małą rośliną, ale przez większość roku nie wyróżnia się niczym specjalnym. W zasadzie poza okresem kwitnienia wygląda dokładnie tak samo jak pokrzywa, koło której zresztą często rośnie na podobnych stanowiskach. To roślina leśna, rzadko pojawia się poza miejscami o zwartych koronach. Lubi gleby żyzne, wilgotne. Porasta stanowiska ruderalne.
Czyściec przemieszany z pokrzywą
Aż do okresu kwitnienia jest trudna do odróżnienia od pokrzywy, poza tym, że oczywiście nie parzy. Piłkowane liście są nieco szersze oraz nie mają tak zdecydowanie podłużnego żyłkowania. U pokrzywy z podstawy liścia wychodzą trzy żyłki, które przez dużą część długości blaszki biegną równolegle, boczne docierają do brzegu często za połową.
U czyśćca żyłki boczne szybkiej docierają do brzegu.
Liście czyśćca częściej niż u pokrzywy są lekko wypukłe.

Czyściec
 Jego łodyga jest czterokanciasta, ma kwadratowy przekrój, w odróżnieniu od okrągłej łodygi pokrzywy. Inną charakterystyczną cechą jest brak przylistków - z miejsca, z którego odchodzą ogonki liściowe, u pokrzywy sterczą drobne, języczkowate wyrostki; brak ich zupełne u czyśćca.
Przylistki pokrzywy

Gdy w połowie czerwca czyściec zakwita i później, gdy na łodydze pozostaje kłos z nasionami, jest łatwiejszy do rozróżnienia. Kwiaty drobne, wargowe, fioletowe z ciemniejszym rysunkiem. Po przekwitnieniu głównego pędu, do końca lata mogą jeszcze rozkwitać na odrostach wyrastających z kątów liści.

Cała roślina posiada charakterystyczny zapach, nie do końca przyjemny. W zasadzie jest to ziołowy "smrodek" znany już z jasnoty, ale z dodatkową kwiatową nutą, która bardzo przypomina mi paczulę.

Zgodnie z nazwą w ziołolecznictwie czyściec był rośliną "czyszczącą krew". Ma właściwości rozkurczowe, żółciopędne, przeciwzapalne, przeciwbakteryjne, wzmacniające i poprawiające stan skóry. Używany był przy reumatyzmie i dnie moczanowej. Z własnego doświadczenia mogę potwierdzić działanie moczopędne. Może być alternatywą dla zdecydowanie przereklamowanego czystka siwego, jaki w ostatnich latach stał się lokalną modą.

W niedawnym eksperymencie na szczurach stwierdzono pod wpływem wyciągu z czyśćca poprawę stanu pod względem niektórych objawów w zespole policystycznych jajników.
 https://link.springer.com/article/10.1186/s43043-020-0015-9


poniedziałek, 8 czerwca 2020

1989 - Trąba powietrzna koło Białobrzegów

Z okazji pierwszej niszczącej trąby powietrznej w tym roku, warto przypomnieć zdarzenie sprzed 31 lat:
" W piątek około godziny 18 nad Klamami, gm. Wyśmierzyce, woj. radomskie, powstała trąba powietrzna. Charakterystyczny lej pojawił się dwa razy. Nikt nie zginął ale huragan wyrządził znaczne straty.

- Najpierw zakołysał się las, gruchnął piorun i pojawiła się trąba powietrzna. Wtedy uciekłam na podwórko - opowiada mieszkaniec wsi Klamy, Krysztof Borowiecki. - Lej przetoczył się nad łanami żyta, prawie na wprost moich zabudowań. Na szczęście przeszedł bokiem. W chwilę później znowu nadciągnęła chmura. Z niej wyłonił się wir, zaczął padać deszcz, a później grad. Deski, wiadra, eternit - wszystko dookoła wirowało. Trąba przesuwała się z prędkością biegnącego mężczyzny. Podrywała dachy, całe stodoły, wyrwał drzewa a słupy trakcji elektrycznej pękały jak zapałki. Drżę do dzisiaj.

[Słowo Ludu nr.129 Poniedziałek 5 czerwca 1989, SBC Kielce]

Klamy to dziś mała miejscowość leżąca tuż na obrzeżach Białobrzegów.

poniedziałek, 25 maja 2020

Lawina na Hawajach

Wulkaniczne wyspy cechuje pewna niestabilność - ponieważ lawa szybko zastyga w kontakcie z wodą, ich brzegi często wchodzą pod wodę dość stromo, tworząc wręcz podwodne klify. Wyspa zbudowana jest też z naprzemiennych wylewów lawowych i materiału piroklastycznego. Dlatego na każdej z większych oceanicznych wysp wulkanicznych zdarzały się osuwiska, podczas których ogromny kawał lądu wpadał do morza.
Coś takiego zdarzyło się półtora miliona lat temu na Hawajach, po północnej stronie wyspy Molokai. Zapadnięciu uległ cały półwysep. Pęknięcie dotarło aż do podstawy tej wznoszącej się na kilka kilometrów od dna oceanu wyspy, dlatego łączna objętość osuniętego materiału przekroczyła 7000 km3.

Osuwisko widać doskonale na mapach dna morskiego w okolicy Hawajów - szczątki są porozrzucane na długości 100 km. Największy kawałek jest znany jako góra podwodna Tuscualoosa, wysoka na 2 kilometry i długa na 30. Zdarzenie wywołało też tsunami, które uderzyło w wybrzeża Pacyfiku.




Aktualnie na największej wyspie archipelagu obserwowane jest osunięcie Hilina, obejmujące cały południowy stok wulkanu Kiluea, które jak na razie dość powoli pełza w dół, z szybkością miejscami do 10 cm rocznie. Blok skalny podlega obrotowi - partie bliżej wybrzeża są lekko wypiętrzane, zaś w miejscu załamania stoku opadają. Uskok oddzielający masę sięga do głębokości kilku kilometrów, kilkakrotnie już był źródłem trzęsień ziemi. Podczas jednego z nich, w 1975 roku, wstrząs o sile 7 w skali Richtera został wywołany raptownym opadnięciem części osuwiska o trzy metry. Ostatni duży wstrząs w 2018 roku wiązał się z osunięciem o 60 cm. Siłą rzeczy więc naukowcy zastanawiają się, czy możliwe jest tutaj gwałtowne osunięcie całej masy osuwiska.

Ruchowi podlega obecnie około 10 000 km3 skał. Wpadnięcie czegoś takiego do oceanu wywołałoby tsunami, które na obszarze Hawajów osiągnęłoby kilkaset metrów wysokości, a jeszcze u wybrzeży obu Ameryk osiągałoby co najmniej kilkanaście. Oceny geologów są różne. W raptownej zapaści przeszkadzają w tym miejscu podwodne góry oraz wybrzuszenie osadów u czoła osunięcia, o które cała ta bryła się zapiera, stąd dominująca jest uspokajająca opinia, że jak na razie nic nie wskazuje na katastrofalny scenariusz. Z drugiej strony inne wyliczenia pokazują, że już przyspieszenie gruntu odpowiadające wstrząsam około 8 R wystarczy aby na płaszczyźnie uskoku pojawił się poślizg. Wychodzi więc na to że sam uskok jest zdolny wygenerować wstrząsy bliskie krytycznej wartości.

poniedziałek, 4 maja 2020

Drobne rośliny kwiatowe (21.) - Przetacznik blady i trójdzielny

Kolejne z naszych kilkudziesięciu przetaczników, tym razem z tych zakwitających dosyć wcześnie.

Przetacznik trójdzielny to drobna, niska roślinka, dorastająca do 20 cm wysokości, często występująca gromadnie. W miejscach mniej sprzyjających, suchych, pojedyncze rośliny osiągają tylko kilka centymetrów, zaskakując kwiatami na końcu niemal nagiej łodygi. Jego dolne listki, bliżej ziemi, są głęboko podzielone na trzy do pięciu płatów, siedzą parami na wznoszącej się łodydze. Liście wyrastające u szczytu pędu są tak głęboko podzielone, że w zasadzie rozpadają się na trzy lancetowate blaszki. Kwiaty ciemnobłękitne, wyróżniające się, zakwitające zazwyczaj najpierw na samych końcach pędów. Płatki podobnej długości co zielone działki widoczne między nimi. Cała roślina pokryta drobnymi, grubymi włoskami. Po przekwitnieniu kwiatu powstaje torebka nasienna podzielona pośrodku wyraźnym wcięciem, przez co nabiera kształtu zielonego serduszka.
Kwitnie w kwietniu, do maja, w sprzyjających warunkach zaczyna wypuszczać pierwsze kwiatki już w marcu.
Kwiat
Torebka nasienna i liście
Ogólny pokrój

Drugi przetacznik znaleziony nieopodal, to najprawdopodobniej p. blady. Dawniej uważany za odmianę lub podgatunek p. bluszczykowatego,  do którego jest bardzo podobny. Łodyga kładzie się na ziemi, dochodzi do 50 cm długości. Listki okrągławe, podzielone dwoma słabo zaznaczonymi wcięciami.
Najwyraźniejszą cechą gatunku są jednak kwiaty - o takim samym kształcie jak u pozostałych przetaczników, ale jasne. W zasadzie to białe z nieco różowym odcieniem, dobrze widocznym w kwiatach dopiero co rozkwitłych, potem blednące, jedynie ze słabo zaznaczonymi, ciemniejszymi żyłkami, czasem bardziej niebieskawymi. W sumie patrząc z dali wyglądają w trawie na białe, dlatego podejrzewam, że przez lata mogłem brać tę roślinę za którąś z wiosennych gwiazdnic.
Kwitnie od marca do kwietnia.

Oba gatunki znalazłem blisko siebie, w dolinie Bugu, w miejscu stosunkowo suchym, p. blady częściej w miejscach zacienionych przez krzaki.

niedziela, 12 kwietnia 2020

Drobne rośliny kwiatowe (20.) - Wiosnówka

Kolejna wczesnowiosenna roślina, która nie jest z tą porą kojarzona, bo jest tak drobna, że większość osób jej nie zauważa.


  Jako roślina z rodziny Kapustowatych ma drobne, białe kwiatki z czterema płatkami z wyraźnym wcięciem pośrodku, przypominające nieco tasznik, wznoszące się na zaczerwienionych szypułkach z rozetki drobnych liści tuż przy ziemi. Korzeń palowy, krótki.
  Upodobała sobie stanowiska suche i z niską roślinnością, pojawia się więc na późniejszych etapach sukcesji na piaszczystym podłożu, na obrzeżach zarastających grządek i pól okopowych, ale widuję ją też obficie w niezbyt udanych trawnikach, z przerzedzoną, bardzo nisko koszoną trawą na piaszczystym gruncie.

  Jej przepis na sukces to streszczenie cyklu życiowego w krótkim okresie - kiełkuje i wytwarza rozetkę liści jesienią, korzystając z wilgotniejszych warunków. W takiej formie zimuje i zaczyna rozwój, gdy tylko warunki pozwolą. Zależnie od tego ile zebrała sił i na ile pozwoliły warunki, wypuszcza jedną lub dwie szypułki z kwiatami, często rozgałęzione w drobne wierzchotki, dochodzące do 10-15 cm wysokości. W dobrych miejscach rozeta liści przy ziemi jest gęsta, nawet dwurzędowa i może wypuścić kilka soczystych szypułek kwiatowych. Jeśli warunki w danym miejscu były bardzo kiepskie, wówczas ogranicza się jak tylko można.
  Natykałem się na osobniki, które z rozetki liczącej tylko parę listków wypuszczały szypułkę długą na jeden centymetr, na której końcu pomieścił się jeden kwiat. Zważywszy więc, że korzeń często nie przekracza pół centymetra długości, jest to prawdziwa roślina w miniaturze.
Zgodnie z nazwą rodzajową kwitnie wcześnie - zaczyna wypuszczać kwiatki już pod koniec lutego, kwitnie najczęściej w marcu i kwietniu, w maju w większości miejsc obumiera wysypując drobne nasionka.
Niski trawnik obficie porośnięty wiosnówką. Wyglądał jak przyprószony drobnymi, białymi kwiatkami.
Dobrze sobie radząca wiosnówka z obfitą rozetą.

Ze względu na tą niezwykłą witalność zwróciło na nią uwagę ziołolecznictwo ludowe. Podobnie jak inne rośliny z tej rodziny zawiera olejki gorczycowe, co nadaje gęsiówce lekko szczypiący smak, nieco podobny do rzeżuchy, jeśli więc znajdzie się jej dostatecznie dużo, mogłaby być użyta jako składnik wiosennych sałatek. Ma działanie poprawiające trawienie, żółciopędne, przeciwbakteryjne oraz tradycyjnie "wzmacniające" i "czyszczące krew". [1]

------
[1] https://rozanski.li/2708/wiosnwka-pospolita-draba-verna-linne-jako-stomachicum-depurativum-et-cholagogum/


niedziela, 2 lutego 2020

Czy nowy koronawirus powstał z krzyżówki z wirusem HIV?

Ostatnio media ekscytują się doniesieniem z Indii, że sekwencja genów nowego koronawirusa z Wuhanu wykazuje podobieństwo do wirusa HIV, a ponieważ wirusy nie mogły się połączyć naturalnie, to ktoś musiał go sztucznie zrobić. Przeanalizowałem jednak źródłową publikację i nie był bym tego taki pewny.
https://www.biorxiv.org/content/10.1101/2020.01.30.927871v1.full.pdf

Omówmy na początek czego dotyczyła analiza - badano gen odpowiedzialny za tak zwane białko S, czyli "spike protein", będące tą częścią otoczki wirusa, która przyczepia się do komórki gospodarza. Tworzy ono na zewnątrz wirusa otoczkę grubych wypustek, które na zdjęciach mikroskopowych układają się w jakby koronkę. Stąd nazwa Koronawirus. Jego dokładny kształt i sekwencja decydują o tym, jaki gatunek zwierzęcia będzie łatwo zarażany a jaki trudno. Wcześniejsze analizy pokazały, że w przypadku wirusa z Wuhanu dopasowanie jest wysokie, co przekłada się na dobrą zakaźność i osiąganie wysokiej wiremii (stężenia cząstek wirusa w ustroju i wydalanych wydzielinach, którymi zarażają się kolejni).
Wiele wersji genomu wirusa zostało opublikowanych w naukowych bazach danych, daje więc to możliwość sprawdzania podobieństw do innych wirusów i opracowania ewentualnych źródeł, czy śladów transferu genów. Stąd biorące się już podejrzenia niektórych badaczy, że nowy wirus to mieszanka szczepów nietoperzych, wężych i może nawet ptasich, bo do receptorów komórkowych tych zwierząt też w pewnym stopniu pasuje końcówka proteiny.

Podobną analizę przedstawiono w tej pracy, tylko tutaj wykonano porównanie z innymi wirusami ludzkimi, nawet niespokrewnionymi z koronowirusami. Przetłumaczono geny wirusów na aminokwasy, które kodują, i które są podczas sczytywania kodu łączone w ostateczne białko (trzy kwasy nukleinowe kodują jeden aminokwas białka). Odsiano ze znanych sekwencji fragmenty identyczne ze znanymi koronawirusami (czyli 75-90% genomu, bo takie było podobieństwo z wirusem SARS) i przeanalizowano tylko sekwencje unikalne dla nowego wirusa.W sumie znaleziono cztery sekwencje aminokwasów, które były wspólne dla wszystkich wtedy dostępnych genomów wirusa z Wuhanu i nie pojawiały się w pozostałych koronawirusach. 

Następnie na różne sposoby porównywano te fragmenty z zapisanymi w naukowych bazach danych o genach wirusów ludzkich i znaleziono je całe lub przedzielone krótkimi odstępami w danych na temat trzech szczepów wirusa HIV.  Trzy fragmenty pasowały do białka  HIV1-gp120 tworzącego strukturę kapsydu a jeden do białka HIV1-gag odpowiedzialnego między innymi za interakcję wirusa z błoną infekowanej komórki.

Idąc dalej autorzy twierdzą, że mało jest prawdopodobne, aby był to zbieg okoliczności, bo może krótkie fragmenty białek mogłyby przypadkiem się zgadzać, to niemożliwe jest aby cztery fragmenty jednego wirusa pasowały do czterech fragmentów drugiego ale tego samego wirusa. Na dodatek stwierdzają, że fragmenty te wykazują podobne specyficzne cechy umożliwiające lepsze wiązanie z komórką gospodarza. Zwierają głównie aminokwasy mające w warunkach ustroju dodatni ładunek, które mogą silniej oddziaływać z błoną komórkową zawierającą fosfolipidy o ładunku ujemnym i to też nie może być przypadek, że akurat te fragmenty wykazują takie cechy. Zaś w modelowaniu kształtu białka wirusowego te cztery wstawki znajdują się na zewnętrznych częściach cząsteczki, pełniących rolę w oddziaływaniach z komórką gospodarza.

Konkludują, że wyniki te wskazują na niekonwencjonalną ewolucję wirusa.

Wniosku, że wirusa ktoś stworzył, jawnie w pracy nie przedstawiają, to już sobie dośpiewali dziennikarze.

Problemy
Nie jestem może w tym zakresie specjalistą, ale widzę tu trochę problemów do wyłapania dla każdego, kto poczytał sobie kiedyś trochę prac naukowych. Zacznijmy od drobniejszych, związanych z logiką wywodu. A może w zasadzie od braku dobrego wywodu.

* Dlaczego to nie może być zbieg okoliczności? - Bo to mało prawdopodobne... Czyli właściwie jakie jest to prawdopodobieństwo? Tego autorzy nawet nie próbują szacować. Stwierdzają to jakby szło o coś oczywistego.

* Faktem mającym wspierać pełnienie w białku podobnej funkcji tych sekwencji ma być ilość dodatnio naładowanych aminokwasów, która w sekwencjach wirusa z Wuhanu i HIV jest taka sama. Sęk w tym, że nie jest to nowy fakt. W zasadzie wyliczenie jaki jest stosunek ilości aminokwasów dodatnich, obojętnych i ujemnych w tych sekwencjach, co zajmuje trochę miejsca w tabelach, ja bym nazwał nieco bardziej skomplikowaną wersją stwierdzenia, że te sekwencje są identyczne.
Oni najpierw stwierdzili, że sekwencje zawierają te same aminokwasy, a potem wyliczają że... zawierają te same aminokwasy w takiej samej ilości. Nie dość, że stwierdziliśmy, że sekwencja ABAADAAB wirusa X jest taka sama jak sekwencja ABAADAAB wirusa Y, to jeszcze w dodatku stwierdziliśmy, że sekwencja ta w wirusie X zawiera  5 A, 2B i 1D a w wirusie Y 5 A, 2B i 1D i to drugi fakt, który wspiera nasze wnioski!

* Czy nie może to być efekt konwergencji? - W wyniku podobnych warunków reprodukcyjnych ewolucja może doprowadzać do podobnych rozwiązań u niespokrewnionych organizmów. Jeśli dodatnio naładowane aminokwasy polepszają wiązanie białka wirusa z błoną komórki, to ewolucja powinna promować szczepy zawierające na odsłoniętych fragmentach białka większe zagęszczenie takich właśnie aminokwasów.
Zmniejsza to liczbę możliwych kombinacji aminokwasów (same ujemne aminokwasy i ich zagęszczenia będą eliminowane) i zwiększa szansę, że może to być jednak zbieg okoliczności. W zasadzie można by to zbadać, patrząc czy fragmenty białka odpowiadające tym właśnie miejscom w Spike Protein SARS też mają takie zagęszczenie dodatnich aminokwasów, mimo innej sekwencji. Wiemy, że SARS całkiem nieźle zarażał ludzi, więc w jakiś sposób musiał także być dostosowany do wiązania z komórkami.

Główny problem jest bardziej podstawowy. Chodzi tu mianowicie o to jakie właściwie sekwencje wykazały identyczność. Otóż fragmenty białek identyczne w obu wirusach są cholernie krótkie. Mówimy tu o białkach mających po kilka tysięcy połączonych aminokwasów. Autorzy znaleźli identyczne fragmenty o długości 6-12 aminokwasów...
Oto te kawałki (litery to oznaczenia aminokwasów:
1. CoV - TNGTKR  HIV - TNGTKR
2. CoV - HKNNKS  HIV - HKNNKS
3. CoV - RSYLTPGDSSSG  HIV - RTYLFNETRGNSSSG
4. CoV - QTNSPRRA  HIV - QTNSSILMQRSNFKGPRRA

W niektórych przypadkach identyczne są fragmenty przedzielone innymi aminokwasami, oraz z niektórymi podmienionymi na inne o podobnej polarności. Ciężko tu mówić o 100% identyczności. Jeśli więc mamy cztery kawałki tak małej długości, o nie do końca spełnionej identyczności, z możliwym wpływem konwergencji, to pytanie o to jakie dokładnie jest prawdopodobieństwo przypadkowego zajścia takiej zbieżności, staje się kluczowe. Ale właśnie tego autorzy pracy nawet nie szacowali.

W dodatku używając tej samej bazy danych, z której korzystali autorzy można zauważyć, że sekwencje te nie są specyficzne dla wirusa HIV. Tu jedna z tych sekwencji:
https://blast.ncbi.nlm.nih.gov/Blast.cgi?CMD=Get&RID=394BN2KE016
Występuje w trzech szczepach koronawirusa z Wuhanu oraz dziesięciu szczepach wirusa HIV. Oraz w białku kapsydu szczurzego astrowirusa. Oraz w kilku szczepach bakterii Streptococcus. Oraz w bakteriofagu Mycobacterium. Oraz w bakteriach z rodzajów Escherichia i Yersinia... Wszystkich wyników w bazie jest ponad dwieście.Wśród wyników są też białka kapsydu nietoperzych koronawirusów co oznacza, że zgodnie z metodologią autorów ta sekwencja powinna się w pracy w ogóle nie znaleźć, bo mieli badać tylko unikalne dla wirusa z Wuhanu.

Ogółem: autorzy chyba się bardzo spieszyli, więc wyciągali wnioski za szybko, bez postarania się o dobry wywód i z nadmiernym skupieniem na sensacyjnie brzmiących wynikach. Można to zresztą ocenić dużo gorzej ale nie wiem jak jest, nie znam ich, nie wiem czy są tacy cyniczni aby wypuścić wiarygodnie z pozoru wyglądającą fałszywkę.