Gdy pod koniec 1928 roku publicysta „Boy" Żeleński pisał recenzję „Kwadratury koła" Katajewa po jej premierze w nowym teatrze Ateneum[1],
nie przewidywał, jak żywy wzbudzi oddźwięk. Omawiając historię dwóch
małżeństw, które ze względu na warunki socjalne zakwaterowano w jednym
pokoju i w których nieoczekiwanie rozkwitły nowe uczucia zauważa, że w
Polsce podane ostatecznie rozwiązanie: dwa szybkie rozwody i dwa nowe
śluby byłoby niemożliwe, a utwór o lekkim charakterze zamieniłby się w
tragedię. Po czym sprecyzował – byłoby to rozwiązanie niemożliwe dla
ludzi biednych, bogatsi mogliby załatwić sobie konwersję na inne
wyznanie lub nawet kościelny rozwód, po opłaceniu wygodnych dla siebie
zeznań świadków.
Po tej skromnej uwadze, będącej wciąż delikatną krytyką aktualnych
wówczas stosunków prawno-społecznych, został zasypany lawiną listów, od
chwalących rozgłaszanie nieprawości szerzącej się w sądach kościelnych
po ganiące takie przedstawianie sprawy jako godzenie w dobre imię
Kościoła. Idąc za tym tropem, Boy przedstawił szerzej swoje zdanie w
felietonie „Biedne prababki". Wywołał on podobnie żywą reakcję, czego
owocem były kolejne felietony i polemiki. Książka zbiera wszystkie te
teksty, które łącznie obrazują zastanawiającą sytuację w II RP.
W państwie polskim w tym czasie funkcjonowały trzy różne podejścia
do spraw małżeństwa i rozwodu. Na terenach dawnego zaboru pruskiego
uznawano śluby cywilne, które siłą rzeczy mogły kończyć się rozwodem. Na
terenach dawnego zaboru austriackiego równoważnie traktowano śluby
kościelne i cywilne. Na terenach dawnego Królestwa Polskiego, to jest
zaboru rosyjskiego, wyłączne prawo do stanowienia małżeństwa miały
zarejestrowane związki wyznaniowe, toteż katolik mógł brać wyłącznie
ślub kościelny w swoim obrządku (wyznawcy związków religijnych
niezarejestrowanych i niewierzący nie mogli uzyskać ślubu!). Co w
sytuacji, gdy Kościół katolicki nie uznawał instytucji rozwodu,
skazywało nieszczęśliwie poślubionych wiernych bądź na wieczne udawanie
związku, bądź na skomplikowaną i kosztowną procedurę unieważnienia go.
Żeleński stara się w felietonach piętnować nie tyle samo podejście
Kościoła do małżeństwa, ile raczej powiązaną z nim obłudę i bardzo
nieczystą formę przeprowadzania unieważnienia. Zgodnie z prawem
kanonicznym związek małżeński został w istocie zawarty wobec Boga, zaś
co boskie, tego człowiek nie jest w stanie rozdzielić, dlatego rozwód po
ślubie kościelnym nie istnieje. Możliwe jest jednak zbadanie zawarcia i
przebiegu małżeństwa, i jeśli małżonkowie nie spełnili pewnych
podstawowych warunków bądź nie zostały do końca dopełnione pewne
formalności proceduralne, uznaje się, że do „świętego złączenia wobec
Boga" w istocie nie doszło, w związku z czym nie są małżeństwem
właściwie od samego początku. Jeśli jednak nie ma naprawdę mocnych
powodów bądź unieważnienia chce tylko jedna ze stron, proces zamienia
się w pranie brudów i wywlekanie grzechów lub też w oszukiwanie i
udawanie. Boy opisuje, jak to często świadkowie po złożeniu zeznań na
procesie udawali się do spowiedzi, aby uzyskać rozgrzeszenie z
krzywoprzysięstwa.
Wśród ulubionych sposobów adwokatów konsystorskich pojawiały się
takie sztuczki, jak wyciągnięte nie wiadomo skąd stare listy, w których
panna młoda zwierza się z braku miłości do poślubionego, czy zeznania
przyjaciółek, jak to mężatka jeszcze przed ślubem nie zamierzała mieć
dzieci. Można też było powołać się na nieprawidłowość w rodzaju braku
obrączki czy niedostarczenia jakichś papierów. W skrajnej sytuacji, gdy
trudno było liczyć na tak proste środki, pozostawało jeszcze wykazanie,
że małżeństwo nie zostało skonsumowane. Wystarczało dodatkowo opłacić
lekarza, który stwierdzi dziewictwo oraz świadków, którzy na własne uszy
słyszeli narzekania, jak to mąż przechrapał całą noc poślubną. Mniej
majętni mogli natomiast zmienić wiarę na luterańską, w której rozwód jak
najbardziej istnieje – autor twierdzi nawet, że doprowadziło to do
nienotowanego nigdzie indziej paradoksu, że połowa najzaciętszych
prasowych obrońców katolickiej moralności i nierozerwalności aktu
małżeńskiego była takimi właśnie „rozwodowymi lutrami".
Boy trafił ze swoimi felietonami w idealny moment. Właśnie w 1929
roku komisja pod przewodnictwem Karola Lutostańskiego ogłosiła projekt
nowego prawa małżeńskiego, mającego obowiązywać na terenie całego kraju,
a zawierającego między innymi wprowadzenie ślubów cywilnych oraz
równouprawnienie majątkowe małżonków. Oboje mogliby dysponować wspólnym
majątkiem, który w razie rozwodu bądź unieważnienia małżeństwa byłby
dzielony po połowie, co miało powstrzymać (opisane zresztą w książce)
przypadki pozbawiania byłej żony całego majątku. Małżeństwo cywilne
mogłoby się oczywiście kończyć rozwodem, po spełnieniu pewnych zasad w
rodzaju odpowiednio długiej separacji. Reakcja Kościoła i sprzyjających
mu kręgów była jednak gwałtowna, a oskarżenia o chęć doprowadzenia do
upadku cywilizacji i ogólnej rozpusty na tyle mocne, że rząd polski,
bojąc się cokolwiek w tej sprawie przedsięwziąć, odłożył projekt ad acta
i sprawa pozostała nieuregulowana aż do wybuchu II wojny światowej.
Oprócz wartości publicystycznych znajdziemy w tej książce wiele
zabawnych anegdot, najciekawsza wydawała mi się opowieść o tym, jak to
masoni nie chcieli przyjąć Żeleńskiego w swoje szeregi, gdy wypytywał o
taką możliwość.
Czy jednak „Dziewice konsystorskie" to już tylko obrazek z
przeszłości, który nie przystaje do współczesności? Wprawdzie państwa
europejskie uznają dziś śluby cywilne i, co za tym idzie, rozwody
(niedawno, bo w 2011 roku zalegalizowała je ultrareligijna Malta), toteż
problem wielu małżeństw jest dużo prostszy do rozwiązania, lecz ci,
którzy chcą choćby formalnie spełniać reguły swego wyznania, nadal nie
mają łatwej sytuacji. A sprawy o unieważnienie nie stały się ponoć o
wiele czystsze niż niemal 90 lat temu.[2] Procesy nadal stanowią pranie
brudów przed komisją księży i zakonnic, ciągną się wiele lat i nie są
specjalnie tanie. Czy spowiedzi świadków zaraz po procesie nadal są
praktykowane, nie sposób się jednak dowiedzieć.
Dziewice Konsystorskie on line, na stronie portalu Wolne Lektury
-----------
[1] Recenzowana sztuka miała premierę 7 grudnia 1928, jak podaje teatr Ateneum w spisie premier na swojej stronie internetowej: https://teatrateneum.pl/?page_id=372
[2] Cezary Pazura już dwa razy uzyskał unieważnienie kościelnego ślubu, za pierwszym razem głównym powodem było to, że jego żona przed ślubem chodziła do psychologa. Zgodnie z niedawno wprowadzonymi przepisami, bliżej nieokreślona niedojrzałość psychiczna może być powodem unieważnienia. Aktor Jacek Borkowski w zasadzie przyznał w prasie, że na procesie opisał swój rzekomo rozwiązły tryb życia na prośbę żony, która koniecznie chciała rozwodu a adwokat twierdził, że przy takim powodzie będzie łatwiej go uzyskać.
http://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/jak-wziac-koscielny-rozwod/q1zp6f4
Po kościelnym rozwodzie są też Cejrowski, Majdan, Katarzyna Skrzynecka i Dariusz Kordek.
[Tekst ukazał się jako recenzja na Biblionetce, ale uznałem, że dotyczy tak ciekawej sprawy, że warto go wkleić i tutaj]
https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=1040683
Akurat Boy jest wiarygodny w opisie rzeczywistości swoich czasów na równi ze Środą w czasach obecnych (inna sprawa ze lzejszy i da się go czytać).
OdpowiedzUsuńRozwiń ten temat, bo to bardzo ciekawe.
OdpowiedzUsuńAlbo makroman jest takim konserwatywnym betonem, że nawet Żeleński mu śmierdzi radykalnym lewakiem.
OdpowiedzUsuńSzanowny Anonimie - (czy to braki w IQ?)
UsuńMógł bym wypisywać mnóstwo argumentów, ale po co?
Kto Go obrał za patrona, wszak nie konserwatyści, prawicowcy czy libertarianie, ale, "racjonaliści" i feministki (choć ten klimakter jako symbol cnót, mógł by być dla wielu z nich przykry).