niedziela, 20 marca 2016

Dwa rekordowo bliskie spotkania z kometami

To zaskakujące, że choć media ostatnio obszernie rozpisywały się o bliskich przelotach asteroid, niezwykle bliski przelot obok Ziemi dwóch komet pozostaje nie wzmiankowany.

Kometa 252P/Linear została odkryta w roku 2000 w ramach poszukiwaniu obiektów bliskich Ziemi. Jest to mała i zazwyczaj niezbyt jasna kometa krótkookresowa należąca do rodziny Jowisza, o okresie obiegu 5,3 roku. Jej peryhelium, czyli punkt największego zbliżenia do Słońca, leży w odległości 1,001 j.a., co oznacza, że niemal dociera do orbity Ziemi (średnia odległość z Ziemi do Słońca to właśnie jednostka astronomiczna j.a.).
Z wyliczeń wynika, że jeszcze niedawno była kometą o dłuższym okresie ale w 1987 roku bliskie spotkanie z Jowiszem skróciło jej orbitę i skierowało w pobliże Ziemi. I tak się akurat składa że w tym roku kometa znalazła się w swoim peryhelium w momencie gdy mija je ziemia.

15 marca kometa osiągnęła peryhelium, teraz zbliża się do naszej planety aby 21 marca niemal ją musnąć, przechodząc w odległości zaledwie 0,036 j.a., czyli 14 razy dalej niż Księżyc. Będzie to piąty najbliższy przelot komety w historii obserwacji.
Jest ciałem niewielkim, nie wytworzyła ogona a na zdjęciach widoczna jest tylko rzadka intensywnie zielona koma. Początkowe symulacje sugerowały, że będzie obiektem teleskopowym, o jasności maksymalnej 11 magnitudo, jednak niedawno gwałtownie pojaśniała osiągając aktualnie 6 mag. i mając potencjał pojaśnieć jeszcze odrobinę. Oznaczałoby to, że mogłaby być zauważalna już w lornetkach przy ciemnym niebie.



Niestety dla obserwatorów z Europy, kometa znajduje się teraz poniżej płaszczyzny ziemskiej orbity i widoczna jest tylko z półkuli południowej na tle gwiazdozbiorów Trójkąta Południowego, Pawia i Ołtarza. Stopniowo przesuwa się na północ i na terenie Polski powinna być widoczna dopiero na przełomie marca i kwietnia w gwiazdozbiorze Wężownika z jasnością około 6-7 mag. Wtedy jednak w obserwacjach może przeszkadzać księżyc.

Nie będzie to jednak koniec atrakcji. W styczniu tego roku odkryto niewielki obiekt sklasyfikowany początkowo jako asteroida, lecz po zauważeniu formującej się komy przekwalifikowano go na kometę P / 2016 BA14 Pan-STARRS. Jest niewielka, może mieć średnicę do 200 metrów. Podąża po orbicie bardzo podobnej do komety 252 P i niewykluczone że jest po prostu fragmentem oderwanym od jej jądra. Symulacje wskazują że orbity obu ciał łączą się w roku 1860 i wówczas prawdopodobnie doszło do rozpadu.
Jej okres obiegu jest nieco krótszy, wynosi 5,24 lat, natomiast peryhelium w podobnej odległości 1,008 j.a., tak się jednak składa, że przybywa do nad praktycznie w tym samym momencie co ciało macierzyste, osiągając peryhelium 15 marca.
Największe zbliżenie P/2016 BA14 nastąpi kilka godzin później niż dla komety macierzystej 22 marca o godzinie 14 UTC w odległości zaledwie 0,024 j.a. to jest dziewięć razy dalej niż Księżyc. Tym samym stanie się trzecią najbliższą kometą w historii. Ale w odróżnieniu od komety macierzystej, ta przeleci nad Ziemią i będzie widoczna na półkuli północnej. W następnych dniach prześmignie przez Psy Gończe i gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy, osiągając pozorną prędkość do 20 stopni kątowych na dobę, co oznacza że jej ruch w teleskopach będzie łatwo zauważalny. Niestety tak małe i mało aktywne ciało będzie też bardzo ciemne. Powinna osiągnąć jasność 12 magnitudo, co oznacza że potrzeba przynajmniej 110 mm teleskopu aby ją zobaczyć. Miejmy nadzieję, że trochę pojaśnieje.

W pewnym sensie ziemia została wzięta w kleszcze między dwie komety.

Interesujące jest także czy przelatujące komety wywołają deszcze meteorów. Wyliczenia wskazują na to, że 27-28 marca Ziemia przejdzie przez obłok pyłu po komecie 252/P, ze względu na niedawną zmianę orbity będą to pyły dość rozproszone, trudno ocenić na ile duża może być ich aktywność.
Ruch 252/P Linear na przełomie marca i kwietnia
Natomiast 21-22 marca Ziemia może wejść w obłok pyłu komety P/2015 BA14, nie będzie jednak zbyt gęsty ze względu na mały rozmiar ciała i zmiany orbity w przeszłości, można spodziewać się najwyżej kilku meteorów na godzinę. Wybiegać będą z okolic gwiazdozbioru Gołębia, leżącego jeszcze bardziej na południe od Oriona.
Ruch 2016/P BA14 w okolicach maksymalnego zbliżenia
--------------
Źródła:
* http://phys.org/news/2016-03-252p-linear-brightens-ba14-panstarrs.html
* http://www.skyandtelescope.com/observing/p2016-ba14-closest-comet-in-almost-250-years03162016/
* https://it.wikipedia.org/wiki/P/2016_BA14_Pan-STARRS
* https://en.wikipedia.org/wiki/252P/LINEAR

wtorek, 15 marca 2016

Lepiężnik różowy

Ostatnia niedziela okazała się bardzo przyjemna i słoneczna. Zachęcony wybrałem się na dłuższy spacer, zażyć przedwiośnia. Idąc wypatrywałem czy w parkach i na łąkach pojawiają się pierwsze dzikie wiosenne kwiaty i  nad brzegiem małej rzeczki znalazłem taką oto roślinę:
Był to nie zupełnie jeszcze rozwinięty kwiat jednego z najwcześniejszych kwiatów wiosennych - lepiężnika różowego.

Lepieżnik wiosną jest generalnie dość niepozorny. Nawet rozwinięte kwiatostany osiągają jakieś dziesięć centymetrów wysokości i mogą chować się wśród zrudziałej trawy. Z bliska kwiaty też nie wyglądają szczególnie efektownie - wydają się składać z różowawych strzępek:
Dopiero z naprawdę bliska widać, że te strzępki to okółek bardzo małych kwiatków o łuskowatych, różowych kwiatkach i białym słupku:
W późniejszym czasie kwiaty przekwitną a na ich miejsce pojawi się puch z nasionami, podobny do miniaturowych dmuchawców. Wysychające i brązowiejące kwiatostany są wówczas zdecydowanie wyższe. To wtedy najczęściej zwracamy uwagę na tą roślinę, o ile owocujących pędów nie zasłonią wyrastające pod koniec wiosny potężne liście.

Lepiężnik różowy należy do krajowych roślin o największych liściach. W sprzyjających warunkach rozrastają się do średnicy niemal metra; równie duże wytwarza niekiedy łopian. Szybko pokrywają porastaną powierzchnię zagłuszając inne rośliny, dlatego lepiężnik może być dobrą rośliną okrywową do wilgotnych, bardziej zacienionych miejsc, gdzie w innym przypadku wyrosłyby pokrzywy.

Lepiężnik jest także ziołem leczniczym. Preparaty z korzenia i liści polecane są przy przeziębieniach i zapaleniach a także alergiach. Rzeczywiście, badania sugerują antyhistaminowe działanie niektórych składników rośliny, być może przydatne przy alergiach sezonowych [1]

W kraju rośnie jeszcze rzadziej spotykany na nizinach lepiężnik biały, którego kwiatostany są blado-zielone z białymi płatkami.
-----------
[1] http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/12188041

czwartek, 10 marca 2016

1853 - Trąba powietrzna w Wieliczce raz jeszcze

O tym przypadku pisałem już krótko prawie cztery lata temu, dysponując jedynie lakoniczną wzmianką. Teraz znalazłem jednak opis szerszy i bardziej szczegółowy, wart omówienia całkiem od nowa.

P. St. Fischer nadesłał do dz. Czas z Wieliczki następujący opis trąby powietrznej i jej skutków w tem mieście:
"Opis trąby powietrznej powstałej w dniu 1 czerwca b. b. na przedmieściu wielickim Lednicy, obserwowanej przez podpisanego w najdogodniejszym miejscu, na smętarzu kaplicy św. Kunegundy. Stan barometru w pół godziny później 28'' 2'''.
Już od południa panował w okolicy ciężki par, przy zupełnie pogodnym niebie. Od południowo-zachodu ku południo-wschodowi ukazało się kilka chmur, które zwolna około god. 5 i pół cały zachodni widnokrąg pokryły; wschodnia zaś połowa, jakby odkrojona, pozostała pogodna i tam właśnie pokazało się zjawisko poniżej opisane. Upał był wielki, około godz. 6-ej wieczór powstał nieznaczny wiatr zachodni z deszczem, gradem, przerywanymi błyskawicami i grzmotem; burza ta przeciągnęła ku północy. Pośród chmur odznaczała się szczególniej jedna szarobłękitna mniej więcej na krawędzi ku wschodniej pogodnej połowie nieba, w pośrodku której począł tworzyć się biały, mglisty, workowaty promień, który utworzywszy później koło, począł się chylić ku ziemi. Wszystko to działo się w czasie szybkiego i ciągłego posuwania się pomienionego obłoku.
W kilka minut koniec tego woru, czyli trąby zetknął się z ziemią  i z niezmierną szybkością przelatywał nad powierzchnią ziemi, na znacznych wzgórzach Rożnowej od południo-zachodu ku północo-wschodowi, wśród kurzawy i zniszczenia. W kilka minut wirowy ten wicher przebiegł około 3/4 milową przestrzeń od karczmy Rożnowskiej aż do Zabawy w jednostajnej szerokości 30-40 kroków.
Wszystkie w tym kierunku domy i zabudowania gospodarcze częścią straciły dachy, częścią zaś oderwane od ziemi, pociągnięte dalej zostały; wicher wyrywał najsilniejsze drzewa i miotał nimi daleko, belki, laty i gonty latały po powietrzu a jedną topolę porwaną wirem widziano wysoko lecącą. Na całej tej przestrzeni ani jedna drzewina nie ocalała, niektóre odłamane przy korzeniu, inne od góry do dołu z kory odarte. Trąba ta gnała ku Zabawie, o pól mili od Wieliczki i tam wielkie tak we wsi jak i w lesie poczyniła szkody. Wreszcie burza pociągła ku północy, deszcz ustał, widziano tylko workowaty obłok jak od północo-zachodu zniknął powoli w szaro-błękitnej chmurze. Niektóre osoby miały dostrzec wśród tego wiru błyskawice i z tego powodu zaalarmowano w mieście, że gore.
Po ustaniu zjawiska czułem wraz z wielu innymi osobami zapach siarki w powietrzu. Nadmienić tu jeszcze należy, że jednej kobiecie waląca się belka zgruchotała nogą i w Zabawie zabite zostało dziecko; innych zresztą wypadków z ludźmi nie było.
(tego samego dnia t.j. 1 czerwca w Warszawie w godzinach południowych przy 24 stopniach ciepła spadł deszcz ulewny z gradem.)
[Gazeta Codzienna sobota 11 czerwca 1853, Polona.pl]
Taki opis nie pozostawia żadnych wątpliwości. Musiała to być trąba, którą opisujący mógł obserwować z dość bliska. Jeśli przebiegła od Rożnowej do Zabawy, to znaczy, że przebiegła teren obecnej południowo-wschodniej części miasta.

Zrywanie dachów i uszkadzanie budynków, oraz wyrywanie i przerzucanie drzew w powietrzu sugeruje siłę około F3, ciekawie w tym kontekście brzmi informacja o zrywaniu kory z drzew, bo to wymagałoby większej siły około F4. kora drzew jest wtedy zrywana przez uderzające w nią przedmioty. Podejrzewam jednak, że mogło tu dojść do zrywania kory przez odłamujące się konary.

Inne źródła wspomniane we wcześniejszym wpisie mówiły o porwaniu w powietrze, w tym pewnego górala przeniesionego na odległość jednej stai.

wtorek, 9 lutego 2016

Przedziwne miejscowości

Przyzwyczailiśmy się do tradycyjnego planu miast, mającego za centrum plac otoczony ważnymi budynkami z regularną, kraciastą siecią uliczek odchodzących. A jednak nie wszędzie jest tak równo i prosto, niekiedy bowiem twórcy miejscowości wykazywali znacznie większą fantazję. Ten wpis ma być przeglądem najciekawszych polskich realizacji urbanistycznych.

Młynek we Frampolu

Frampol to nieduże miasteczko w województwie lubelskim, utworzone prawdopodobnie na początku XVIII wieku. Nie wiadomo czyim pomysłem było nadanie miejscowości bardzo regularnej formy - wokół kwadratowego rynku wyznaczono coraz większe kwadraty stanowiące główne ulice, połączone czterema drogami wychodzącymi z boków rynku i czterema odchodzącymi od naroży. Nie spotkałem się jeszcze z takim porównaniem, ale plan miejscowości wygląda jak plansza do gry w młynek. Zastanawia nawet, czy aby plansza nie była tu inspiracją.

Ten regularny kształt stał się przekleństwem Frampola - na początku II wojny światowej lotnicy niemieckiego Luftwaffe obrali to miejsce za makietę ćwiczebną, do testowania celności bombardowania, miasteczko bowiem przypominało z dużej wysokości tarczę strzelniczą. Ponad połowa zabudowy bądź została zniszczona bombami, bądź spalona. Powojenna odbudowa nie przebiegała już aż tak regularnie i pierwotny plan częściowo się zatarł wskutek częściowej zabudowy rynku i poprowadzenia dróg przez jego środek.
Frampol w 1939 roku.


Okrąg
Wieś Paproć Duża została założona jako kolonia luterańska. Jej założyciele wprowadzili tu w życie regularny plan - pośrodku osady stanął kościół, następnie od wieży wyznaczono okrąg o średnicy 300 metrów na którego obwodzie postawiono domy, tworząc kolistą ulicę. Od tej ulicy prowadzi 8 dróg i kilka ścieżek międzypolnych rozchodzących się promieniście i wyznaczających granice działek rolnych, dzięki czemu kształt jest czytelny do dziś.
Podobny typ wsi nazywany jest okolnicą, i składa się z domów ułożonych wokół centralnego placu lub stawu, jednak rzadko układ jest tak regularny i zaplanowany.
Ze wsią wiąże się zresztą ciekawostka - gdy jeszcze kościół we wsi należał do luteran, w roku 1899 wziął w nim ślub Józef Piłsudski, który zakochany w Marii Juszkiewiczowej przeszedł na luteranizm.


Sześciokąt
Krynki nieduże miasteczko, które posiada regularny plan centralnej części. Rynek miejski ma kształt sześciokąta i odchodzi od niego 12 uliczek. Pierwotnie uliczki rozchodziły się promieniście, domy stawiano w rzędach równolegle do uliczek, zaś ulice poprzeczne stanowiły większe sześciokąty. Późniejsze przebudowy zaburzyły ten układ - część uliczek zanikła za sprawą przebudowy, zaś poszerzenie okalającej drogi od jednej strony spowodowało, że sześciokąt rynku stał się raczej nieregularny.




Ośmiokąt
Miejscowości opartych o siedmiokąt nie znalazłem, co być może ma przyczynę w tym, że trudno jest taką figurę dokładnie wyznaczyć (siedmiokąt foremny nie jest możliwy do skonstruowania przy pomocy cyrkla i linijki). Ale już następny wielokąt foremny znalazł zastosowanie w kilku miejscach. Najwyraźniej rozplanowanie tego typu widać w osiedlu, dawnej wsi, Nowosolna na obrzeżach Łodzi:
Podobne ośmiokątne rozplanowanie miała pierwotnie okolica Placu Wolności w Łodzi, dziś widać to właściwie tylko po kształcie pierzei.

Nieco mniej widoczny ośmioosiowy plan ma także wieś Pokój na Opolszczyźnie, pierwotny rynek jest dziś dużym rondem, a poszerzone wyloty dochodzących doń ulic nadają mu kształt raczej gwiazdy niż koła:


 


Orzeł
Wrocławskie osiedle Sępolno zostało zaprojektowane w okresie międzwojennym w dość nietypowym kształcie - rozkład ulic i budynków oglądany z góry ma przypominać rysunek orła, nawiązujący do śląskiego herbu. Rzędy zabudowy tworzą "pióra", a między dwiema centralnymi ulicami rozpościera się plac odpowiadający ciału ptaka, z głową w okolicach budynku szkoły.
Germańska wioska
W tym samym czasie po drugiej strony granicy, na terenie obecnych Gliwic, Niemcy zrealizowali osiedle w pewnym stopniu podobne, w którym kształt miał być wyrażeniem pewnej idei.


Osiedle Wilcze Gardło miało być miejscowością wypoczynkową dla członków SS. Plan luźno miał nawiązywać do układu idealnego pragermańskiego miasteczka. Do osiedla wiodła główna droga (dziś. ul. Traktorzystów) biegnąca w stronę budynku-bramy, za którym rozciągał się otoczony budynkami plac. Za nim droga dochodziła do owalnego placu na którym założono boisko sportowe o rozmiarach stadionu. Dookoła założono kolejne koła zabudowy. Większość domów to wolnostojące domki jednorodzinne z dużym podwórzem. To, wraz z dużą ilością terenów zielonych i oddaleniem od właściwego miasta powoduje, że teren nabrał charakteru osiedla willowego.

Budowę rozpoczęto w 1937 roku ale ostatecznie nie ukończono, po wojnie umieszczono tu głównie repatriantów. Do dziś krążą plotki o tym, że kształt ulic osiedla tworzy swastykę, tylko nie została ona dokończona.

ps.
Być może niektórzy zastanawiają się czemu nie ująłem tu "miasta idealnego" czyli starego miasta w Zamościu. Otóż nie jest to koncepcja mocno nietypowa. Było to w założeniu miasto-twierdza, otoczone obwałowaniami i bastionami zgodnymi z ówczesnym koncepcjami obronnymi (fort gwiaździsty), natomiast wnętrze zostało zabudowane renesansowymi budynkami i o układzie wywodzącym się jeszcze z wzorców średniowiecznych, z kwadratowym placem od którego odchodzi siatka prostopadłych ulic.

Natomiast inna ciekawostka urbanistyczna, czyli trzy place gwiaździste w Szczecinie, dotyczy fragmentu miasta, tymczasem artykuł skupiał się na miejscowościach, które całe są podporządkowane pewnemu określonemu kształtowi.

niedziela, 27 grudnia 2015

Duchy nasze codzienne

Czyli najczęstsze okoliczności, w których ludzie doszukują się czegoś paranormalnego.


Coś stuknęło za szafą
Tajemnicze odgłosy, zwłaszcza w środku nocy, mogą  budzić przerażenie, często jednak znajdują dosyć zwyczajne wyjaśnienie. Duża część mebli składa się z części drewnianych i metalowych. Zmiany temperatury i wilgotności powodują kurczenie się lub rozszerzani tych części o ułamki milimetra. Przesuwanie się części względem siebie i uwalnianie powstających naprężeń tworzy odgłosy podobne do stuknięć.

Ponieważ zaś nocą w domu jest cicho, stuknięcia z mebli są słyszane wyraźniej i gdy nie jesteśmy w stanie ich dokładnie zlokalizować, możemy mieć wrażenie, że to odgłosy czyichś cichych poruszeń.

Telewizor się sam włączył
To zaskakujące ale tak proste zdarzenie jak samoistne włączenie telewizora wystarczy, aby podejrzewano że udział brały w tym duchy. Zazwyczaj wygląda to tak - nowy telewizor włącza się o godzinie 3 w nocy, choć nikt przy nim nie stał. Więc skoro nie majstrował przy nim nikt materialny, to musiał być to duch.
Wyjaśnienie zwykle jest dosyć banalne - wiele telewizorów ma w ustawieniach opcję aktualizacji oprogramowania. Podczas aktualizacji telewizor się włącza. Opcja ta albo jest aktywna w nowym telewizorze albo została przypadkowo włączona przez użytkownika, który chciał sobie coś ustawić tylko mu się nie ten guzik na pilocie wcisnął. Zwykle w przypadkach które wyszukałem dotyczyło to Samsunga. Podobnie zachowują się czasem laptopy.

Talerz pękł w drobny mak
Motyw naczyń samoistnie pękających bez przyczyny jest częstym elementem historii o duchach.

Zdarzenie nastąpiło 25.09.2007 gdzieś po godzinie 23.. siedziałem w kuchni i się uczyłem, jak to często u mnie bywa w godzinach nocnych, a więc siedziałem tyłem do okna mając przed sobą cały widok na kuchnie, nagle usłyszałem dźwięk.. tak jakby coś pękło- roztrzaskało się.. (...) pomyślałem że może coś spadło z ociekacza gdzie są umiejscowione talerze itp. więc zaglądnąłem i nic... drugi pomysł który mi przyszedł na myśl to zaglądnąć do szafki gdzie stoją swobodnie talerze.. a więc to zrobiłem, otwierając szafkę ku memu zdziwieniu ujrzałem rozbity talerz na drobne kawałeczki i kilka większych... kawałki leżały wszędzie, po całej szafce.. tak jakby go coś wysadziło... Najbardziej zastanawiające jest to że talerz nie mógł sam się zbić.. Wykluczyłem takie czynniki jak ciśnienie, ciepło i to że mógł być źle umiejscowiony - poprzez to się sam zsunąć.. Nie wiem co miało to znaczyć - jedynie co mi przyszło do głowy to myśl że był to znak że ktoś się pożegna z naszym domem - być może to ma jakieś nawiązanie do tego że moja siostra ma się niedługo wyprowadzić...[1]
 W ciągu miesiąca samoistnie pękły mi w domu dwa naczynia. Najpierw duża filiżana z ciemnego duraleksu. Rozprysnęła się na drobne kawałeczki, które poleciały na sporą odległość. Powiedziałabym, że to był miniwybuch. Dziś odpadło grube dno grubej szklanki do mycia zębów, umocowanej w uchwycie w łazience. To było parę minut po wirowaniu pralki, ale pralka stoi w kuchni. Nie jestem zabobonna, ale trochę mnie to niepokoi. Czy mogą być jakieś przyczyny łatwo wytłumaczalne?[2]
 Prawie wszystkie takie przypadki  jakie odnalazłem (a było ich kilkadziesiąt) dotyczyły naczyń z grubego, ciemnego "dymnego" szkła, często hartowanego i sprzedawanego jako nietłukące, a ponieważ obserwujący nie mogli znaleźć dla tych zdarzeń materialnych przyczyn, zaczynali szukać tych niematerialnych. Zwykle szuka się powiązania z jakimś zdarzeniem z przeszłości, lub po pewnym czasie wiąże się dawne rozpęknięcie z czymś obecnym.
Jeśli talerz pęknie jakiś czas po śmierci krewnego, to wówczas jest to "znak od ducha". Jeśli pęknie jakiś czas, nawet kilka miesięcy, przed czyjąś śmiercią, to wtedy jest to "zapowiedź nieszczęścia". Inne opcje to kojarzenie pęknięcia z niedawną kłótnią albo nawet z myśleniem o jakiejś sprawie. Jak się będzie dobrze szukać to zawsze się coś znajdzie. Tymczasem szkło może samoistnie, bez niczyjej ingerencji, rozpaść się na kawałki.

Szkło jest ciałem stałym powstającym przy szybkim schłodzeniu stopu krzemianowego. Ma budowę amorficzną, to jest nie posiada krystalicznej struktury a jedynie uporządkowanie krótkiego zasięgu. Przyczyną samoistnego pękania może być powstawanie w masie szklanej kryształu uporządkowanych krzemianów, który mając nieco inną objętość "rozpycha" szkło dookoła". Jest to proces powolny i zachodzi najczęściej w starych szkłach, na przykład w muzealnych naczyniach lub starych witrażach kościelnych.
Zdecydowanie częściej stykamy się z pękaniem wywołanym naprężeniami. Mogą być to naprężenia wywołane szybką zmianą temperatury - nie tak dawno chcąc schłodzić się w upał, nasypałem do szklanki z grubego szkła pokruszonego lodu i sięgnąłem aby dolać do tego wody. Dno odpadło pozostawiając bardzo równą powierzchnię i nie zbyt ostre krawędzie. W wieżowcach okrywanych szkłem o posrebrzanej powierzchni obserwowano czasem pękanie tafli wywołanie nierównym nagrzewaniem - cienka warstwa zewnętrzna, na której leżała powłoka pochłaniająca światło, rozgrzewała się bardziej niż warstwa wewnętrzna. Rozciąganie ogrzanej warstwy wobec braku luzu w ramie powodowało pękanie szyby, niejednokrotnie bardzo niebezpieczne dla przechodniów.
Ciekawszy jest natomiast przypadek pękania szkła bez żadnego ogrzania, ot tak, z pozoru bez przyczyny.
Podczas przygotowywania masy szklanej może się zdarzyć, że od metalowej części odpadnie maleńki okruszek stali, zawierający w swym składzie nikiel. W wysokiej temperaturze i w obecności gazów spalinowych, zamienia się w siarczek niklu lub siarczek żelaza. Kawałeczek ten dostaje się do masy szklanej i czasem bywa widoczny w formie "kamyczka". Gdy masa stygnie, siarczki które uformowały się w strukturze krystalicznej wysoko temperaturowej, ulegają powolnej przemianie w formę krystaliczną nisko temperaturową. A ta druga odmiana ma o 4-5% większą objętość. W efekcie szkło wokół jest coraz bardziej rozpierane, a naprężenia rosną, aż do pęknięcia.
W przypadku szyb obserwuje się wówczas pęknięcia promieniste, dla szyb hartowanych z podłużnymi kawałkami szkła, zaś wokół miejsca rozpychającego kamyka dwa lub trzy symetryczne i wielokątne kawałki, tak zwany "wzór motyla".[3]

W przypadku naczyń rozpad może wywołać na przykład skruszenie dna lub rozpad ścianek. Jeśli w szkle oprócz takich zarodków występują dodatkowe naprężenia, rozpad może przypominać wybuch z kawałkami rozrzuconymi na pewną odległość. Zjawisko może być groźne - zwłaszcza w takich sytuacjach jak pękanie szklanej przesłony prysznica w trakcie gdy ktoś z niego korzystał. Dlatego szyby do takich zastosowań poddaje się testowi wygrzewania w temperaturze 200 stopni - jeśli nie pęknie, to znaczy że nie ma punktów naprężeń.
Osobiście miałem okazję obserwować taką "wybuchową fragmentację" wywołaną naprężeniami mechanicznymi w laboratorium, gdy podczas zajęć za mocno ściśnięto szklaną chłodnicę łapą ze śrubą. Szkło posypało się na całą pracownię, kolegę lekko zraniło w rękę. Chwilę wcześniej przyglądałem się chłodnicy z bliska, z powodu dziwnego dźwięku jaki wydała, ale potem obróciłem się i szkło posypało mi się we włosy.

Podobny efekt obserwuje się czasem w ceramice z gliny, a także w cegłach. Jeśli w masie glinianej znajdował się kawałeczek gipsu, podczas wypalania zamieniał się w anhydryt. Potem pod działaniem wilgoci przemieniał się w krystaliczny gips o nieco większej objętości. Zjawisko to powoduje pękanie cegieł ale czasem też naczyń z terakoty.

Zbudziłem się i nie mogłem się ruszyć
Sytuacja nagłego przebudzenia połączonego z niemożnością poruszania się, to tak zwany paraliż przysenny. Jest to zdarzenie bardzo nieprzyjemne, zwykle towarzyszy mu uczucie duszenia się, poczucie zagrożenia czy bycia obserwowanym. Prawdopodobnie odpowiada za dużą część doniesień o nawiedzeniach demonicznych, duchach i porwaniach przez kosmitów.

Bezwładność ciała w fazie marzeń sennych jest stanem najzupełniej normalnym. Ma na celu zapobiec ruchom ciała w czasie snu, co mogłoby być groźne dla zdrowia (po nocy podczas której śniło mi się, że po twarzy chodzi mi pająk, rano stwierdziłem że przez sen rozdrapałem sobie nos do krwi, mam bliznę w tym miejscu). Zaburzenia tego mechanizmu zwykle objawiają się mówieniem przez sen, lub ruchami przez sen, zwykle gestykulacją lub ruchami głowy, czego zazwyczaj nie rejestrujemy świadomie.
Zdarza się jednak, że mechanizm ten bądź nie zupełnie wyłączy się po nagłym przebudzeniu, bądź włączy się zanim do końca zaśniemy. Kończyny są wówczas bezwładne, ciężkie, mięśnie szkieletowe poruszają się słabiej, odpowiednio do spłyconego oddechu we śnie co sprawia wrażenie ucisku na pierś. Stan ten utrzymuje się od kilkunastu sekund do kilku minut. Jakby tego było mało, paraliżowi często towarzyszą halucynacje będące odpowiednikiem snu nałożonego na jawę.
Halucynacje hipnagogiczne są też czasem obserwowane po przebudzeniu się nawet bez paraliżu, mogą stanowić nałożone na rzeczywistość elementy snu (kiedyś po obudzeniu się ze snu, w którym goniły mnie wilki, zobaczyłem miniaturową sylwetkę wilka przebiegającą po stole). W przypadku tych towarzyszących paraliżowi trwają dłużej a ich treść zależy głównie od luźnych skojarzeń i autosugestii. Przykładowo wrażenie bycia obserwowanym może wygenerować halucynację osoby lub nadnaturalnej istoty w pokoju, zwykle stojącej w ciemnym kącie w miejscu gdzie trudno jest jej się przyjrzeć.
Wrażenie nacisku na pierś i duszenia może przez sugestię wywołać halucynację osoby zaciskającej dłonie na szyi lub fantastycznych postaci siedzących na piersi. To wraz z poczuciem zagrożenia powoduje, że duża część przypadków jest uznawana za wynik działania ducha, demona czy czegoś podobnego.

Przykładowo:
To było jakieś 1-2 lata temu. Mieszkam na parterze, stąd w nocy nigdy nie jest u mnie idealnie ciemno, bo latarnie (i często światła z innych mieszkań) świecą mi po pokoju. Nic irytującego, czasem nawet się przydaje, jak w nocy po coś muszę wstać etc. No ale wróćmy do tematu. Spałem, była gdzieś 3-6 rano. Nagle trochę się rozbudziłem i ujrzałem że od okna (okno jest na przeciwległej ścianie, co drzwi) powoli idzie coś. To mnie zobaczyło i zaczęło biec, przesuwać się w stronę drzwi. Było czarne, trochę jakby z dymu, trochę jak zwierze, jakby włochate, wielkości niskiego człowieka. Jakby się rozpłynęło, drzwi się nie otworzyły, a mimo tego tego nie było. Strasznie się bałem, pamiętam, że jak to widziałem, to zesztywniałem i nie mogłem się nawet ruszyć lub odezwać ze strachu. To się wydarzyło tylko raz. Nie wiem, co to było, ale myślę, że nie sen, bo nigdy nie miałem snu, w którym czułbym tak silne emocje, w dodatku, jeśli miałem koszmar, to się budziłem, więc tu też bym się obudził (i pamiętał wybudzenie)[4].
Treść halucynacji jest wynikiem autosugestii i zależy od przekonań i lęków danej osoby, wśród relacji pojawiają się na przykład przypadki widzenia w tym stanie włamywaczy, demonów, aniołów, czarownic czy psów siedzących na piersi.
--------
[1]  http://www.paranormalne.pl/topic/12219-rozbity-talerz/
[2] http://www.fizycy.fora.pl/dla-gosci,12/szklo-samo-peka-prosba-o-wyjasnienie,193.html
[3] http://www.glassonweb.com/articles/article/96/
[4]  http://www.paranormalne.pl/topic/31841-czarne-stworzenie/?p=518255

czwartek, 10 grudnia 2015

1881 - Panika w kościele w Przasnyszu

8 Grudnia roku 1881 nastąpił niezwykle tragiczny pożar Ringtheater w Wiedniu, gdzie podczas przedstawienia "opowieści Hoffmana" od lampy gazowej zapaliły się dekoracje na scenie. Początkowo widzowie sądzili, że to efekty specjalne ale gdy zakręcono gaz i na sali zgasło światło, wśród oglądających powstała panika. Wyjścia ewakuacyjne z sali były zbyt wąskie aby pomieścić taki tłum, stąd też szybko zablokowały się ciałami zadeptanych. W pożarze zginęło ponad 400 osób co pozostaje jedną z najgorszych takich katastrof w Europie.*

Co ciekawe, tego samego dnia w zupełnie innym miejscu bo w Polsce miał miejsce wypadek w pewnym stopniu podobny, acz na znacznie mniejszą skalę:

Wypadek w Przasnyszu. Tegoż samego 
dnia, co owe nieszczęście w Wiedniu, przytrafił 
się nieco podobny choć nie kosztujący tyle ofiar 
wypadek w kraju naszym, w Przasnyszu, mieście 
powiatowém gubernji Płockiéj. Tu miejscem wy- 
padku był kościół po-bernardyński, w którym 8 
grudnia, jako w dzień Niepokalanego Poczęcia 
Najświętszej Panny, od bywał się odpust. Z miasta 
i ze wsi zeszło się do kościoła takie mnóstwo lu- 
du, że nietylko kościół ale i cmentarz był napeł- 
niony modlącymi się. Wtém o godzinie 12-téj, 
kiedy procesja wróciła z cmentarza do kościoła, 
któś krzyknął, że się pali. Przyczyna tego krzy- 
ku nie wiadoma napewno, bo pożaru żadnego nie 
było; wszyscy jednak w tłumie tak się przelękli, 
że z krzykiem przeraźliwym rzucili się nagle do 
drzwi. We drzwiach taki tłok się zrobił, że 
wiele osób zaczęło się dusić i padało bez du- 
cha, a inni z bólu, czując, że im się kości łamią, 
jęczeć poczęli. Popłoch trwał aż przez dwie go- 
dżiny. Dużo ludzi szczególniéj z pomiędzy wło- 
ścian zostało pokaleczonych lub poprzydusza- 
nych tak, że trzeba ich było pokłaść w szpitalu, a 
gdy tam miejsca zabrakło, poprzyjmowali ich do 
swych domów obywatele miasta. — Wieczorem od- 
było się w tymże kościele nabożeństwo dziękczyn- 
ne, że Bóg uchronił lud od gorszych jeszcze na- 
stępstw. [1]
Panika prawdopodobnie zaczęła się od zapalenia od świecy chustki na głowie jednej z modlących się kobiet. W wyniku stratowania zginęło 8 osób, kilkadziesiąt zostało ciężko rannych, w tłoku połamane zostały ławki i sprzęty.[2] Niespełna trzy tygodnie później znacznie tragiczniejsza panika powstała w kościele Świętego Krzyża w Warszawie, co opisywałem w zeszłym roku.

Znalazłem wzmianki o kilku podobnych zdarzeniach. W 1815 w Izbicy podczas nabożeństwa zapaliły się firanki koło ołtarza, co wywołało przerażenie wiernych. Rzucono się do drzwi wyjściowych, te jednak otwierały się do środka, dlatego nacisk tłumu je zamknął. Po kilku minutach ugaszono firany, jednak w ścisku zginęło 10 osób a kilkadziesiąt zostało rannych. Podobny wypadek miał mieć miejsce niedługo potem w Gidlach, gdzie firanki zapaliły się w święto św. Stanisława a panika wywołała kilka ofiar śmiertelnych. Artykuł wspomina też o panice w Jeżewie koło Rawy wywołanej zapaleniem się chustki. [3]
---------
* Różne źródła podają różne liczby ofiar aż do 850, ale te niemieckojęzyczne najczęściej podają 387 lub 460. Drugim najtragiczniejszym jest zapewne pożar cyrku w Berdyczowie w roku 1883, gdzie zginęło też ponad 400 osób. Trzecim będzie zapewne pożar centrum handlowego L'innovation w Brukseli w roku 1967 gdzie zginęło 360 osób.

 [1] Gazeta Świąteczna nr. 51 1881 EBUW
 [2] Goniec Wielkopolski 16 grudnia 1881 WBC
[3] Gazeta Warszawska 20 stycznia 1882 EBUW

Post scriptum: tak się złożyło że to 200 opublikowany wpis na blogu.

wtorek, 3 listopada 2015

Żona pastora


Czytałem sobie nie tak dawno "Morderstwo na plebanii" Agathy Christie i na samym początku zwrócił moją uwagę pewien szczegół, który należałoby chyba wyjaśnić czytelnikowi.

Narratorem kryminału jest pastor mieszkający w Angielskiej wsi St. Mary Mead, jego dobroduszne w sumie podejście do ludzi, oraz słowne gierki z żoną stanowią główne atuty tej książki. W pierwszym rozdziale dowiadujemy się, że żona pastora nazywa się Gryzelda, co stanowi bardzo odpowiednie imię, lecz zarazem brew temu imieniu Gryzelda nie była żoną uległą i spokojną...
A czemu by miała? Aby się tego dowiedzieć, trzeba cofnąć się do średniowiecza, bo aż tam zaczynają się korzenie tego zjawiska kulturowego, do którego Christie się odwołała. Sam bym się tego nie domyślił, gdyby nie to że kiedyś przeczytałem cały Dekameron, mając z tego wielką uciechę.

Po 99 pociesznych opowieściach Boccacio serwuje nam osobliwość - opowieść, zdającą się być kontrastem wobec poprzednio znanych. W tej opowieści szlachcic, niechętny żenić się, zostaje w końcu namówiony do ożenku. Aby nie cackać się za bardzo z poszukiwaniami, bierze za żonę urodziwą, ale w sumie prostą chłopkę Gryzeldę, córkę owczarza, która od razu się w nim zakochuje i przysięga mu miłość i wierność. Jednakowoż szlachcic zaczyna powątpiewać w to, czy żona okaże się na prawdę tak idealna i usłużna, jak teoretycznie, zgodne z zasadami i normami ówczesnej Europy, być powinna. Poddaje ją przeto próbom, ciężkim i wymagającym, które żona znosi milcząco, bez porywów, zgadzając się w pełni z wolą męża.
Najpierw twierdząc, że poddani są niezadowoleni z tego, że urodziła mu córkę, odbiera ją matce ogłaszając że chce ją zabić, na co matka posłusznie się godzi. Potem podobnie czyni z synem, na co matka posłusznie się godzi. Następnie oświadcza jej, że sprzykrzyło mu się małżeństwo, i że dostał od papieża dyspensę, i teraz weźmie sobie drugą żonę, piękniejszą i wyższego stanu.
Gryzelda godzi się na to i posłusznie wraca do domu ojca, paść owce. Na koniec były mąż zaprasza Gryzeldę na wesele, ale jako służącą i usługującą. Gryzelda godzi się na to, w niczym nie zdradzając negatywnych uczuć i wreszcie witając nową żonę i życząc udanego małżeństwa.
Tu mąż ujawnia wreszcie, że to wszystko były próby, jej dzieci żyją i oto tutaj są na sali, dyspensy nie dostał i w ogóle wita ją tutaj u swego boku.

Anormalne zachowanie żony, będącej chyba nie żywą osobą a inkarnacją czystej wierności małżeńskiej, zwracało uwagę przez wieki. Petrarka uznał Gryzeldę za idealną żonę i przetłumaczył tą opowieść na łacinę aż wreszcie pod koniec wieku Chaucer streszcza ją w swych słynnych "Opowieściach Kanterberyjskich" stanowiących absolutny klasyk angielskiej literatury.
W kolejnych wiekach historię Gryzeldy podejmowali inni angielscy pisarze. Kwestia niejasnego znaczenia umieszczenia tej opowieści na końcu tak lekkiego zbioru nowel, oceny patologicznej wierności bohaterki, czy stawianie jej za przykład sprawiły, że przez kilka stuleci była to najbardziej znana nowela Dekameronu. I być może byłaby dziś omawiana jako lektura szkolna, gdyby nie Paul Heyse i jego Teoria Sokoła, który dla podbudowania swych rozważań wybrał najnudniejszą, najmniej pocieszną i najmniej pieprzną opowieść, która dziś jest tylko z tego powodu najbardziej znaną i najczęściej omawianą*.

Wobec takiej tradycji kojarzenia imienia, Pastor całkiem słusznie zauważył, że dla żony kogoś takiego jak on, imię Gryzelda bardzo pasuje, choć może nie specjalnie zgadza się z charakterem.
Swoją drogą, w Polsce "Gryzelda" kojarzy się niemile - choć w sumie każdy przyzna że to głupie, ale podobne brzmienie sprawia, że Gryzelda kojarzy się z gryzieniem. Jeśli weźmiecie pierwszą z brzegu Księgę Znaczenia Imion, dowiecie się że Gryzelda jest zgryźliwa, niemiła, irytująca i jeszcze kilka synonimów, dowodzących jak bezwartościowe są takie publikacje.


------
*Tego typu przypadki, gdy literaturoznawcy najwięcej uwagi przywiązują do utworów, omówionych już przez innych, to jest pewne dzieła stają się znane, bo są omawiane, nazywam na własny użytek Efektem Sokoła.

[Artykuł jest w zasadzie przeniesieniem posta z Biblionetki, który uznałem za wartościowy:
 http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=924046 ]