Pokazywanie postów oznaczonych etykietą panika. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą panika. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 grudnia 2015

1881 - Panika w kościele w Przasnyszu

8 Grudnia roku 1881 nastąpił niezwykle tragiczny pożar Ringtheater w Wiedniu, gdzie podczas przedstawienia "opowieści Hoffmana" od lampy gazowej zapaliły się dekoracje na scenie. Początkowo widzowie sądzili, że to efekty specjalne ale gdy zakręcono gaz i na sali zgasło światło, wśród oglądających powstała panika. Wyjścia ewakuacyjne z sali były zbyt wąskie aby pomieścić taki tłum, stąd też szybko zablokowały się ciałami zadeptanych. W pożarze zginęło ponad 400 osób co pozostaje jedną z najgorszych takich katastrof w Europie.*

Co ciekawe, tego samego dnia w zupełnie innym miejscu bo w Polsce miał miejsce wypadek w pewnym stopniu podobny, acz na znacznie mniejszą skalę:

Wypadek w Przasnyszu. Tegoż samego 
dnia, co owe nieszczęście w Wiedniu, przytrafił 
się nieco podobny choć nie kosztujący tyle ofiar 
wypadek w kraju naszym, w Przasnyszu, mieście 
powiatowém gubernji Płockiéj. Tu miejscem wy- 
padku był kościół po-bernardyński, w którym 8 
grudnia, jako w dzień Niepokalanego Poczęcia 
Najświętszej Panny, od bywał się odpust. Z miasta 
i ze wsi zeszło się do kościoła takie mnóstwo lu- 
du, że nietylko kościół ale i cmentarz był napeł- 
niony modlącymi się. Wtém o godzinie 12-téj, 
kiedy procesja wróciła z cmentarza do kościoła, 
któś krzyknął, że się pali. Przyczyna tego krzy- 
ku nie wiadoma napewno, bo pożaru żadnego nie 
było; wszyscy jednak w tłumie tak się przelękli, 
że z krzykiem przeraźliwym rzucili się nagle do 
drzwi. We drzwiach taki tłok się zrobił, że 
wiele osób zaczęło się dusić i padało bez du- 
cha, a inni z bólu, czując, że im się kości łamią, 
jęczeć poczęli. Popłoch trwał aż przez dwie go- 
dżiny. Dużo ludzi szczególniéj z pomiędzy wło- 
ścian zostało pokaleczonych lub poprzydusza- 
nych tak, że trzeba ich było pokłaść w szpitalu, a 
gdy tam miejsca zabrakło, poprzyjmowali ich do 
swych domów obywatele miasta. — Wieczorem od- 
było się w tymże kościele nabożeństwo dziękczyn- 
ne, że Bóg uchronił lud od gorszych jeszcze na- 
stępstw. [1]
Panika prawdopodobnie zaczęła się od zapalenia od świecy chustki na głowie jednej z modlących się kobiet. W wyniku stratowania zginęło 8 osób, kilkadziesiąt zostało ciężko rannych, w tłoku połamane zostały ławki i sprzęty.[2] Niespełna trzy tygodnie później znacznie tragiczniejsza panika powstała w kościele Świętego Krzyża w Warszawie, co opisywałem w zeszłym roku.

Znalazłem wzmianki o kilku podobnych zdarzeniach. W 1815 w Izbicy podczas nabożeństwa zapaliły się firanki koło ołtarza, co wywołało przerażenie wiernych. Rzucono się do drzwi wyjściowych, te jednak otwierały się do środka, dlatego nacisk tłumu je zamknął. Po kilku minutach ugaszono firany, jednak w ścisku zginęło 10 osób a kilkadziesiąt zostało rannych. Podobny wypadek miał mieć miejsce niedługo potem w Gidlach, gdzie firanki zapaliły się w święto św. Stanisława a panika wywołała kilka ofiar śmiertelnych. Artykuł wspomina też o panice w Jeżewie koło Rawy wywołanej zapaleniem się chustki. [3]
---------
* Różne źródła podają różne liczby ofiar aż do 850, ale te niemieckojęzyczne najczęściej podają 387 lub 460. Drugim najtragiczniejszym jest zapewne pożar cyrku w Berdyczowie w roku 1883, gdzie zginęło też ponad 400 osób. Trzecim będzie zapewne pożar centrum handlowego L'innovation w Brukseli w roku 1967 gdzie zginęło 360 osób.

 [1] Gazeta Świąteczna nr. 51 1881 EBUW
 [2] Goniec Wielkopolski 16 grudnia 1881 WBC
[3] Gazeta Warszawska 20 stycznia 1882 EBUW

Post scriptum: tak się złożyło że to 200 opublikowany wpis na blogu.

czwartek, 26 grudnia 2013

1881 - Panika w kościele Świętego Krzyża i zamieszki

Dziewiętnastowieczna prasa pisząc o religijności Polaków często podkreślała jej masowość. I tłoczność. Przed erą tramwajów, ścisk i tłok przysłowiowo kojarzono z kościołami, gdzie tłoczono się w ogromnej ilości, aż nieraz nie dało się uklęknąć a damy mdlały jedna po drugiej.
Taki też tłok panował w warszawskim kościele Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu na sumie w dniu 25 grudnia 1881 roku. Później, już po wszystkim, krążyły różne wersje tego co faktycznie zaszło. Jedni mówili o złodzieju, który przetrząsając cudze kieszenie, wywołał zamieszanie bojąc się złapania; inni mówili o omdlałej, do której cucenia proszono wody. Dość że w pewnym momencie, zaraz po Ofiarowaniu, rozległ się doskonale słyszalny okrzyk "Gore!", co w takim tłumie okazało się przyczyną tragedii.

Pożary w miejscach masowych, często z ograniczoną możliwością ucieczki, wielokrotnie były powodem wielkich katastrof. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej w Wiedeńskim Ring Theatre, gwałtowny pożar, który uwięził widzów na wielopiętrowych galeriach, zabił ponad 300 osób, co wywołało słuszne przerażenie. Pożar kościoła w Santiago w 1863 roku z powodu wąskich drzwi wyjściowych i bocznych otwierających się tylko do środka, zabił ponad dwa tysiące wiernych. Podobne mniej lub bardziej tragiczne wypadki zdarzają się co chwila. Zrozumiałe wydaje się więc przerażenie, jakie ogarnęło wiernych. Lecz to co nastąpiło później jest trudne do pojęcia.

Każdy kto był w tym kościele z pewnością zwrócił uwagę na schody wejściowe. Budynek ma dwa poziomy - dolny, położony częściowo w podziemiach - i górny, właściwy. U wyjścia z górnego poziomu znajduje się podest, z którego dwoma ciągami schodzą szerokie ciągi schodów. Wydawałoby się, że taki system powinien umożliwić szybkie rozładowanie tłumu, ale nie spanikowanego.
Pierwsza fala wybiegających wpadła na osoby które wyszły po kazaniu i rozmawiały na podeście. O pierwsze osoby które upadły, potykały się kolejne, nie mogąc wstać bo blokowały je następne. W krótkim czasie oba ciągi schodów zostały zablokowane skłębioną masą poprzewracanych ludzi. Tymczasem na zablokowany podest z kościoła wypadały kolejne osoby, aż zrobił się tam taki tłok, że nie sposób było się ruszyć. Ci, którzy wyszli napierali na stłoczonych, dopiero tam orientując się, że nie ma przejścia. Nie mogli się jednak cofnąć, bo z tyłu napierali inny wybiegający, którzy będąc jeszcze wewnątrz nie wiedzieli co dzieje się na schodach.
Napór setek osób był tak wielki, że przyciśniętym do kamiennej barierki pękały żebra. Najbardziej spanikowani rozpychali się łokciami i nogami, wydostając się nad zgniecioną masę ludzką, i depcząc byle jak, po głowach, po twarzach, zbiegali w dół lub przeskakiwali balustradę. Dopiero wtedy ludzie stojący na placu zorientowali się, że ten tłok na schodach nie jest zwyczajnym zbiorowiskiem.
Rysunek z Kłosów

Jakiś cukiernik złapał drabinę, i podstawiwszy ją pod balustradę zaczął wyciągać jedną po drugiej osoby pod samą balustradą. Dołączyła do niego straż, ściągająca ze schodów najbardziej przygniecionych. Po upływie pół godziny tłok był rozładowany. Rannych i nieprzytomnych odniesiono do pobliskiej jadłodajni dla ubogich, skąd potem rozwożono ich do szpitali. Niestety po zdjęciu ludzi z wierzchu na ganku pozostały podeptane ciała tych, którzy mieli nieszczęście znaleźć się na samym spodzie.
Po podliczeniu zmarłych na miejscu i zaraz potem w szpitalu, okazało się, że panika wywołała aż 30 ofiar śmiertelnych[1] w większości z powodu uduszenia w ścisku, lub podeptania głowy. Wśród nich znalazła się też hrabina Stanisława Aleksandrowiczowa z Konstantynowa, wraz ze służącym. Ponad trzydziestu ciężej rannych odwieziono do szpitali, dalszych kilkudziesięciu lżej poturbowanych wróciło do domów.

Skąd panika? Pierwsza plotka mówiła, że zamieszanie wywołał kieszonkowiec, zapewne żydowski, który przyłapany krzyknął "gore!" by zrobić zamieszanie i zbiec. Brzmiało to prawdopodobnie, zważywszy że Żydzi stanowili w większości najniższą warstwę społeczeństwa i kradzieże z ich udziałem były częste. Także metoda "robienia zamieszania" była wtedy często używana - niespełna rok wcześniej we Lwowie inny złodziej wywołał podobną panikę w bazylice, gdzie jednak skończyło się na przestrachu i potłuczeniach wśród paru osób.
Jednak po przepytaniu wiernych pojawiła się inna wersja - pośrodku nawy zemdlała pewna kobieta. Stojący w pobliżu mężczyzna zawołał żeby zrobić miejsce, i że trzeba wody. Słysząc okrzyk "wody!" ktoś uznał widać, że się pali i krzyknął sam. Inni powtarzali okrzyk tak jak go usłyszeli w efekcie z listów wysyłanych przez czytelników do ówczesnej prasy dowiadujemy się, że jedni słyszeli "gore!" inni "pali się!" a inni "wali się!". Wersję taką podało kilka osób piszących do prasy. Podczas późniejszego śledztwa nie znaleziono ani jednej osoby która byłaby okradziona bądź widziałaby tego złodzieja, więc ta wersja wydaje się prawdziwa. Pojawiały się też głosy, że mogło to być dzieło anarchistów, ale brak tu poświadczeń.

Katastrofa w kościele stała się jednak zarzewiem drugiej. Pod szpitalem gdzie zwieziono większość rannych i pod salą gdzie rozpoznawano zabitych, zgromadziło się kilka tysięcy wzburzonych warszawiaków, tymczasem plotka ewoluowała i szybko wersja "żydowski kieszonkowiec to wywołał" zamieniła się w wersję "Żydzi to zrobili", daleko bardziej niebezpieczną zważywszy że rzecz działa się w pobliżu dzielnicy biedoty żydowskiej.
Już godzinę po katastrofie zdarzały się pobicia - żydów którzy znaleźli się na placu przed kościołem, chwytano biorąc ich za sprawców paniki którzy wydostali się na zewnątrz. Szybko jednak pojedyncze ataki przerodziły się w zorganizowane grupy ciskające kamienie w okna żydowskich sklepów i domów, w miarę upływu czasu haos rozlewał się na kolejne dzielnice.

Tłum rozbijał szyby, wyważał drzwi, towary ze sklepów tłuczono, rwano i wyrzucano na bruk. Tam lądował też dobytek rodzin. Niektórzy posuwali się do rozbijania pieców kaflowych. Początkowo plądrowanie ograniczało się do pobliskich uliczek - Ordynackiej, Wróblej, Tamce i Browarnej. Jak jednak pisała prasa:
Najwięcéj ucierpiały sklepy żydowskie na ulicach: Ordynackiéj, Wróbléj, Tamce, Aleksandry i i Browarnéj. Sklepy w mgnieniu oka odbijano, chwytano co było pod ręką i niszczono. a następnie przechodzono daléj. Na Starém Mieście zebrało się kilka tysięcy tłumu, krzycząc, gwiżdżąc, niby wyprawiając kocią muzykę. Tłum ten podążył ku Nowemu Miastu, lecz został odparty przez nadeszłe od strony cytadelli wojsko. Cofnął się, lecz po drodze spustoszył sklep zegarmistrzowski Chany Kołki na Mostowéj, zniszczył wszystko co było w bawaryi na rogu Podwala i Nowomiejskiéj. Policya i wojsko ujęły 43-ch i odstawiły do aresztu. Na Nalewkach rozbito kilka sklepów, toż samo na ulicach: Wałowéj i Franciszkańskiéj, lecz wczesna interwencya władzy zapobiegła dalszym następstwom. 
I na Grzybowie poczęły się rozruchy, ale skończyło się tylko na zniszczeniu sklepu zegarmistrzowskiego Chwata i składu z wyrobami blacharskimi. Na ulicy Szerokiéj Freta przy Długiéj, oraz na Starém Mieście i placu Ś-go Aleksandra stoi wojsko gotowe na wszelki wypadek, a gęste patrole złożone z ułanów i huzarów pułku lejbgwardyi, jeżdżą po mieście. Za Żelazną Bramą niewiadomi ludzie, jak stwierdził rapport urzędowy, napadli na przechodzącego starozakonnego i zranili go ciężko w głowę, tak, że nieprzytomnego odwieziono do szpitala Starozakonnych.
Na ulicy Ś-to-Jańskiéj, naprzeciwko katedry, rozbito sklep ze skórami, wyrzucono towar na ulicę, a z taką zapalczywością dokonywano zniszczenia, iż wyrwano okna z ramami. Na ulicy Brackiéj, począwszy od rogu Chmielnéj aż do Alei Jerozoliinskiéj, rozbito wszystkie szynki utrzymywane przez Żydów, oraz jedną dystrybucyę. Na ulicy Treinbackiéj rozbito sklep zegarmistrza i powyrzucano na ulicę zegarki kieszonkowe, duże zegary stołowe i ścienne. Na ulicach Furmańskiéj, Browarnéj i Zajęczéj, oraz na Solcu i Czerniakowskiéj w sklepach i mieszkaniach Żydów, niszczono towary, sprzęty, naczynia i pościel. Wyrzucone na ulicę poduszki i piernaty rozpruwano, a wkrótce pierzem były usłane ulice niby śniegiem. [2]
Jak wielu potem relacjonowało, pierwszego dnia policja i wojsko właściwie nie przeszkadzały rozbojom - zamykano jedynie dostęp do ważniejszych gmachów rządowych i dzielnic willowych, rozbijano większe zbiorowiska na mniejsze grupy, nie pozwalano zbierać się na Nowym Mieście.
Drugiego dnia rozboje przerodziły się właściwie w grabież, zabierano to co wcześniej zostało wywleczone na ulice. Wtedy też zaczęły się masowe aresztowania osób biorących udział w niszczeniu kolejnych domów i sklepów. Sytuacja została opanowana dopiero trzeciego dnia, gdy do miasta przybył nieobecny wcześniej naczelnik Policji, który spędzał święta w Petersburgu.
Skutki zamieszek okazały się katastrofalne - poważnie uszkodzono i zdemolowano ponad 300 domów i kilkaset małych sklepów. Zniszczenie dobytku lub towaru dotknęło kilka tysięcy rodzin żydowskich. Za udział w rozbojach aresztowano 2600 osób, wyroki jednak jakie zapadły w tej sprawie były zazwyczaj dosyć niskie.
Rzecz charakterystyczna, że właściwie agresja nie była skierowana konkretnie w żydów - pobito zaledwie kilkanaście osób, zmarło wskutek poranienia dwie bądź jedna osoba, zależnie od źródła. Celem rozbojów było zniszczyć majątek, co niestety uderzyło głównie w najbiedniejszych - bogaci przemysłowcy żydowscy mieszkający w innych dzielnicach nie doznali strat. Pośrednim skutkiem była emigracja kilkuset rodzin zydowskich, obawiających się dalszych niepokojów.
Warto przypomnieć, że w tym czasie w Rosji miała miejsce cała seria pogromów inspirowana pogłoską, że Żydzi brali udział w zamachu na cara. W Odessie zginęło z tego powodu 50 osób. W późniejszym czasie ta zbieżność i niezbyt intensywne działania policji spowodowały, że wielu uznało te zdarzenia, nazywane Pogromem Warszawskim, za sztucznie sprowokowane. Jeśli jednak spojrzeć na przebieg wydarzeń, to byłaby to prowokacja co najmniej dziwna - już nazajutrz w kościołach odczytywano list mający nakłonić wiernych do uspokojenia emocji. Na rogatkach przy drogach wyjazdowych stali księża i nawoływali do tłumów aby nie przenosili rozbojów poza miasto. Cenzura zadbała też aby ogólnopolskie pisma wydawane w Warszawie marginalizowały skalę rozbojów.
Jak na próbę sprowokowania fali pogromów, są to działania dziwne. Ówczesne dokumenty sugerują, że zamieszki faktycznie starano się stłumić a nie wspomóc jak to było zwykle podczas wydarzeń inspirowanych, choć być może z obawy aby nie zamieniły się w protest antypaństwowy[3]

Co zatem się stało? Tak jak w przepełnionym kościele wystarczył okrzyk, aby nastąpiła panika, tak w skonfliktowanym społeczeństwie drobna plotka, wraz ze świeżymy emocjami tragedii, wystarczyły aby sprowokować bezładny odwet - odwet brany jednak nie na ludziach lecz ich dobytku.

Kilka miesięcy później w pewnym berlińskim teatrze podczas długiego przedstawienia zemdlała pewna dama. Gdy zaczęto ją wynosić, jakiś widz, noszący w sobie zalążek paniki, widząc zamieszanie krzyknął że się pali. Choć ze sceny zapewniano że nic się nie dzieje, widzowie zerwali się i stłoczyli w wejściu, depcąc jeden po drugim. Na szczęście rozładowano sytuację i skończyło się na poturbowaniu paru osób.
Pożaru oczywiście nie było.[4]
-----------
Źródła:
*Gazeta Warszawska nry 289-293 1881, 1-15 1882
*Gazeta Toruńska nry. 297-300 1881, 1-5 1882

[1] Dokładna lista:
 Zmarli:
1. Wiktorya Bobińska.
2. Julia Różycka.
3. Aniela Tomczyńska.
4. Czubik Maryanna.
5. Wacława Gutowska.
6. Michał Koperski.
7. Hrabina Aleksandrowiczowa.
8. Jau Zieliński.
9. Michalina' Kasprzyk.
10. Idalia Staniszewska.
11. Jadwiga Frey.
12. Stanisława Wolska.
13. Bronisława Kubicka.
14. Antoni Ulatowski.
15. Teodozya Michalska.
16. Ewa Trzcińska.
17. Kazimierz Trzciński.
18. Adainina Lubiszewska.
19. Wawrzyniec Winczak.
20. Anna Ilyfczyńska.
21. Karolina Zielińska.
22. Jadwiga Dzierżanowska.
23. Magdalena Stypułkowska.
24. Marya Swarenko.
25. Zofia Kościan.
26. Aniela. Pełda.
27. Henryk Rerabiszewski.
28. Tomasz Strzyżewski.
Prócz tego były dwa ciała kobiet, których nie rozpoznano.
Za: Gazeta Warszawska nr.2, 2 Stycznia 1882 r,
[2] Gazeta Warszawska nr. 289 27.12.1881, EBUW
[3] http://www.rp.pl/artykul/149342.html?print=tak
[4] Gazeta Warszawska nr. 98, 21 kwietnia 1882