niedziela, 9 czerwca 2013

1866 - Najbardziej śmiercionośne tornado w Polsce

Tytuł może brzmieć sensacyjnie, ale ma uzasadnienie - trąby powietrzne, które pojawiły się 31 maja 1866 roku należały do tych polskich, które wywołały najwięcej ofiar śmiertelnych. Mimo upływu czasu pozostawione opisy są na tyle dokładne, że można odtworzyć przebieg zdarzeń, aczkolwiek każde z kilku różnych źródeł podaje nieco inne miejsce wystąpienia.

Pierwszą wzmiankę o tych zdarzeniach znalazłem w Nadwiślaninie z 17 czerwca, przy czym sprawozdanie to jest raczej tłumaczeniem zapewne szerszej relacji z grudziądzkiej gazety Geselige Graudenzer Zeitung wydawanej w Grudziądzu w języku niemieckim. Jest to zresztą powodem paru pomyłek geograficznych, nie pierwszych zresztą w tej sprawie, o czym szerzej za chwilę. Sprawozdanie jest na tyle dokładne, że lepiej zacytuję je w całości a nawet zilustruję:

"Rzadkie zjawisko powietrzne widziano 31 maja nad Opalenicą, w powiecie brodnickim, którego to dnia i w naszej okolicy nadzwyczajny grzmot i gradobicia panowały.
Ukazało się tam owo straszliwie piękne zjawisko - trąba powietrzna. Przy ładnym, południowozachodnim wietrze o 2 z południa zaciemniło się na północzachód nazdwyczajnie. O 3 już cały północwschód i południe już się zaciemniło, tylko zachód był lekko powleczony. Grzmot właściwy wisiał ponad Królestwem i stąd był o ćwierć mili oddalony. W obec największej ciszy i nieznośnej gorączki kilka razy zabłysło, za każdym razem niezwłoczne uderzały silne gromy. Po ostatnim uderzeniu gromu usłyszano w powietrzu pękający szelest, mocniejszy i popędliwszy jak zwykłe padanie gradu; niebawem zaczęły padać ziarna gradu, najpierw jak groch, potem jak kule karabinowe a wreszcie jak średnie kartofle i większe jeszcze, a spadały tak gwałtownie, że na pulchnej roli na dwa cali się zaorywały.
Im bliżej ku granicy, tem warstwy gradu były coraz grubsze, a na pobliskiem polu za granicą jeszcze nad wieczorem grad się bielił. Tutaj miało być gradu na 9 cali. Po gradzie i gdy niebo jakby się zaczęło wypogadzać, zapanowała znów cisza niezwykła; teraz jęło się łyskać raz po raz, ale bez gromu, i teraz pojawiło się wspomniane zjawisko.
Czarny słup w kształcie ogromnego ostrokręgu wirując nagle wzbił się nagle w kierunku południowym. Każdy mniemał, że to pali się wieś Budki, o pół mili za granicą położona, i zaczęto tam śpieszyć; boć któż ów słup mógł uważać za co innego, jak dym? Buchało podobnie jak przy wzniecaniu się wielkiego pożaru niezliczone czarne i białobrzeżyste kłęby dymu potężnie wirują. Omamienie atoli nie trwało długo, bo słup jął się z wolna posuwać w towarzystwudziwnego szumu, z południa na północ; ku przeciwległej chmurze; potem widziano blisko za granicą walący się wiatrak, którego część ów słup porwał i na dół spuścił; równierz krzaki, drzewa, gałęzie i piasek, pędzący do góry i na dół, aż ów wirujący ostrosłup wleciał do bliskiego boru.                                         

Kto dotąd był jeszcze w omamieniu, teraz zeń wyzwolony został, gdy najprzód ostrosłup zamienił się w stojący wał, a potem w ostrosłup odwrotny, że podstawa obócona była ku chmurom, a kończyna ziemię lizała.                                                                                                                                                  Najprzód był ten przewrócony ostrosłup prawie w postawie pionowej, i gdzie dotknął swym końcem wierzchu drzew, to zostały jakby ogniem zwarzone. Im więcej zaś wzbijał się do góry, tem jego koniec był bardziej prostszy, dłuższy, cieńszy i jaśniejszy, aż wreszcie został cienki jak nitka, wężowato posuwając się za wypukłą częścią w kierunku południowozachodnim. Aż na samym końcu było widać coraz słabiej wijące poruszenie jego wirujących kłębów.
Niestety opowiadają przybyli z Królestwa, że pod Ryczycą trąba dwie włóki lasu zniszczyła, a w Świniarach dwie chaty zmiotła. A w Umieczynie pod Ciechanowcem wyczerpała wodę z niewielkiego stawu i zdruzgotała 7 chat, przy czem 7 osób zostało zabitych a 12 jeszcze 3 czerwca nie zdołano odszukać. 17 ciężko zranionych leży w szpitalu w Przasnyszu. Z jak wielkim impetem wirował rozjuszony żywioł, dość przytoczyć, co opowiadają naoczni, że jednym z tych 7 zabitych tak silnie o słup uderzyło, iż został rozcięty na dwoje. Ojciec z dzieckiem w ręku uciekał ze wsi, szalona zamieć nie uchwyciła go całego, ale urwała mu rękę i wraz z dzieckiem, którego dotychczas nie odnaleziono.
Obywatel Żmijewski ze Strzelna, został wraz z koniem, na którym siedział, podźwignięty do góry i daleko rzucony. Straszna to była jazda napowietrzna, w towarzystwie kłód, krokwi, słomy do strzechy, a nawet trupów. Żyje on dziś jeszcze i utrzymuje podobno, że i owo dziecię widział.
Tak opisuje Geselige, który przecież mylnie mieni Opalenicę miastem w powiecie Bukowskim, WXPoznańskim, która od granicy polskiej 12 mil oddalona a od Przasnysza mil przynajmniej 35. Ile w tym prawdy, dopiero potem będzie można wiedzieć [1]

Jak zatem widzicie, opis jest niesamowicie dokładny. W zasadzie jest to najdokładniejszy opis z XIX wieku, zaraz obok relacji z Kołomyi. Trąba pojawiła się na tyłach chmury burzowej, już po przejściu opadów i gradu, toteż był to zapewne typ związany z superkomórką burzową. Na początku uwidoczniła się podnosząc szczątki i częściowo kondensując, co widziano jako podobne do słupa unoszącego się dymu, szerszego przy ziemi. Potem trąba zgrubła do klasycznej formy walca i stopniowo unosiła się, stając się stożkiem zwisającym z chmur. Opis końcówki podobnej do wijącego się sznurka jest charakterystyczny, w ten bowiem sposób wygląda często zanik trąby (tzw. rope tornado).
Jak to natomiast wyglądało geograficznie? Opalenica faktycznie leży dosyć daleko od Przasnysza, ale na północ od niego koło Chorzel leży wieś Opaleniec, z pewnością więc doszło do pomyłki w nazwie. Pasują za to nazwy innych miejscowości - na południe od Opaleńca leżą Świniary a obok wieś Budki, na dodatek zaraz obok wsi przebiegała granica między zaborem pruskim a niesuwerennym Królestwem Polskim. Z kolei wspomniane w tekście Ryczyce to zapewne Rycice, leżące nad Świniarami. Obok tej wsi rozciągają się lasy, widoczne już na mapie z 1879 roku, zapewne zatem są to te same, w których trąba dokonała zniszczeń.
A co z Umieczynem? Niestety miejscowości tej nie mogłem znaleźć na mapach, ani współczesnych ani dawnych. Możliwe więc że doszło do pomyłki przy tłumaczeniu albo zupełnego zniekształcenia nazwy, co zresztą, jak wspominałem w poprzednich wpisach, było w ówczesnej prasie dosyć częste. Jest to okoliczność dosyć kłopotliwa, bo właśnie tam było najwięcej rannych i zabitych.
Zacząłem więc szukać w innych źródłach, oczywiście w dostępnej cyfrowo prasie z tamtego okresu, i oto w Kurjerze Warszawskim znalazłem taką krótką notkę:

W powiecie Przasnyskim, dnia 31 Maja, w oko- 
licy wsi Chumięcino-Redki, powstała straszliwa trąba 
powietrzna, która zniszczywszy około tysiąca drzew 
w pobliskim lesie, we wsi tej zerwała wiele dachów 
i unosiła zabudowania i płoty. Nic nie mogło się o- 
przeć gwałtowności wirującego wichru. Sześciu ludzi 
utraciło przy tem życie, a 16tu zostało pokaleczonych.[2]
Liczba rannych jest podobna, zatem artykuł na pewno dotyczy tego samego zdarzenia, jakiego jednak miejsca? Miejsowości Chumięcino-Redki nie ma na mapie... ale jest Humięcino-Retki, niedaleko Ciechanowca.
No dobra, okolicę z grubsza ustaliliśmy. Jednak pojawia się nowy problem - Ciechanowiec leży 30 kilometrów od Opaleńca. Nie możliwe aby chłopi mogli stamtąd obserwować powstanie trąby w tak dużej odległości i opisać rzecz na tyle dokładnie. Zatem trąba pod Ciechanowcem i pod Przasnyszem to dwa różne zjawiska. Tylko czy to, co spustoszyło Humięcino, na pewno było trąbą? Nie mamy co do tego jednoznacznego opisu.
Nie mogąc naleźć nic, co rozstrzygnęło by wątpliwości, w ostatni piątek, kiedy to nie miałem zajęć, pojechałem do Warszawy i zajrzałem do biblioteki UW. W innym numerze Kurjera zapowiadano nowy numer tygodnika Zorza - pisma niedzielnego, gdzie jeden z artykułów miał dotyczyć trąby powietrznej. Czy tej?
Artykuł miał formę popularno naukową, omawiał powstawanie trąb powietrznych, gdzie najczęsciej występują i jakie wywołują stroty, a na koniec posłużył się przykładem świeżo zaistniałego przypadku, z 31 maja.
Wedle artykułu tego dnia o godzinie 2 pod Płockiem, a powiecie przasnyskim koło wsi Jarłuty, podczas silnego wiatru powstała trąba powietrzna, porównywana do wirującego wrzeciona. Wpadła w las koło wsi łamiąc lub wyrywając z korzeniami 1000 drzew, w samej wsi zrywała dachy z domów, płoty i przewracała stodoły. Z pewnego domu wyssało przez komin pierzynę. We wsi zginęło 6 osób, w tym 3 żydów, a 18 zostało ciężko rannych. Wśród nich kobieta, którą wraz z dzieckiem trąba uniosła w powietrze i zrzuciła z dużej wysokości. Pewnego Węgra wiatr przerzucił przez staw, na odległość 200 kroków; tamże trafił też jeździec, uniesiony wraz z koniem. Powtarza się też informacja o zabitym rzuconym o słup. Następnie trąba miała przejść jeszcze 2 mile w ciągu pół godziny.[3] Jeśli spojrzymy teraz na mapę to okaże się, że trzy kilometry od Jarłut, leży Humięcino, jest to zatem ten sam przypadek.

Zgadzają się też liczby - nieco wcześniejsza relacja z Zorzy mówi o 6 ofiarach i 18 rannych, nieco póżniejsza z Nadwiślanina o 7 ofiarach i 17 rannych - więc jedna z rannych osób zmarła. Zastanawiająca jest natomiast informacja o 12 zaginionych - część mogła został przeniesiona na pewną odległość, i mimo ran przeżyć, a jedynie zamieszanie powodowało że brakowało o nich informacji. Część jednak mogła zginąć a ich ciała musiały być trudne do odnalezienia między drzewami czy innymi szczątkami. Liczba ofiar zapewne była więc wyższa, przez co ten przypadek trąby byłby najtragiczniejszym na ziemiach polskich. Siła tej trąby sięgnęła zapewne F2, skoro unosiła ludzi, ale nie wiem jak musiało być silne, aby unieść jeźdźca wraz z koniem?

Inne gazety wspominają że tamtego dnia nastąpiły bardzo silne grady, donoszono o nich z okolic Miłobędza, Wojciechowa i Chobienic, a w Skarszewach osiągał wielkość jaja gęsiego. Na koniec pozostało jeszcze jedno ciekawe doniesienie z tamtego dnia:
Z Bischdorf pod Nowym Targiem, na Szląsku, piszą 1 t.m.: Siedziba nasza przedstawia obraz spustoszenia i trwogi. Podczas wczorajszej nawałnicy, która popołudniu nad nami zawiłła, powstała z dwóch ciągnących ku sobie naprzeciwko nawałnic trąba napowietrzna, która w ciągu 4-5 minutach 13 domów spustoszyła, uczyniwszy z nich 9 do zamieszkania nie zdatnych Znawcy szacują sprawione szkody na 12-15,000 talerów. Trąba napowietrzna utworzyła się tuż przy wsi na południowschód, stojącą na otwartem polu stodołę, jakby domek karciany przewróciła, we wsi zrządziwszy wielkie spustoszenia, skąd na północny wschód podniosła wiatrak z ziemi, postawiła na ziemię, na nowo dźwignęła w górę i wraz z całą postawą daleko rzuciła w stronę. Belki 6 cali średnicy na 125, a 12 cali średnicy na 85 krokow zostały przeniesione. Wodę ze stawu, będącego we wsi, uniosła trąba w górę, a potem rzuciła ją na ziemię. Wicher porywał ludzi i daleko ich niósł.[4]
Wygląda zatem na to, że tamtego dnia pojawiły się nad Polską trzy trąby powietrzne.  Jeśli trąba niszczyła domy i unosiła ludzi, musiała osiągnąć siłę F2. Pozostaje tylko jeden problem - o którą miejscowość chodzi? Nowy Targ nie leży oczywiście na śląsku, więc autor relacji miał za pewne na myśli pogórze. Niemiecka nazwa Bischdorf odpowiada polskim Biskupie lub Biskupin. W Województwie małopolskim są cztery miejscowości o tej nazwie z czego dwie między Krakowem a Nowym Targiem, najbliższe koło Wieliczki, ale wówczas raczej pisano by że chodzi o tamte okolice. Gdzieś zatem to zdarzenie miało miejsce, ale nie jest pewne gdzie.
ps. Jak mi uświadomiono w komentarzu, chodziło o okolice Środy Śląskiej, po niemiecku Neumark in Sleschien czyli dosłownie "Nowy Targ na Śląsku", a mój Bischdorf (dosłownie "Biskupia wieś") to dzisiejsza wieś Święte. Redaktor przetłumaczył nazwę niemiecką dosłowie i stąd zamieszanie.

------
[1] Nadwiślanin, Chełmno, niedziela 17 czerwca 1866 Ner 67 KPBC
[2] Kurjer Warszawski, dnia 19go czerwca 1866 EBUW
[3] Zorza. Pismo niedzielne, nr. 25, 26 czerwca 1866
[4] Nadwiślanin,  Chełmno, 8 czerwca 1866 KPBC

sobota, 1 czerwca 2013

1881 - O bezpiecznej metodzie prowadzenia pojedynków

Tym razem wpis obrazkowy:

Najbardziej w tym artykule rozbawiło mnie przedstawienie strzelających postaci za pomocą złożenia znaków graficznych. Takie przedpotopowe emotikony...

Źródło to oczywiście Gazeta Narodowa, Lwów 4 grudnia 1881 roku, wedle zbiorów Jagiellońskiej Biblioteki Cyfrowej.

wtorek, 28 maja 2013

1865 - Trąba w Gręboszowie

Opis:
Z Gręboszowa w obwodzie tarnowskim, otrzymuje Czas następujący opis trąby powietrznej, jaka w tamtej okolicy pojawiła się 28 maja: W nocy 27 padał deszcz dość obfity, rano 28 niebo grubemi i ciemnemi okryte chmurami, które powoli przerzedzają się, a w miarę coraz goręcej aż około 10-tej duszno i parno. Ciepłomierz w cieniu 20 st. R. Wiatr ustaje, cisza najzupełniejsza w całej okolicy.
Wtem widać jak jednem pasmem od brzegów Wisły zarośla i gałęzie drzew nachylają się do samej ziemi, i coraz dalej tak idzie w kierunku od strony północno-zachodniej.
Smuga ta wiatru wpada do wsi Karsy, wyrywa okno w jednym domu, porywa płótno z bielnika i wynosi tak wysoko w górę, że wydaje się jak kawałek tasiemki, dalej zrywa strzechę na karczmie w tej wsi, unosi w górę słomę i kurz i tu uwydatnia się jako trąba powietrzna, która coraz dalej postępuje ku stronie południowo wschodniej.
Na polach, któremi przeciąga, kłoni zboże do samej ziemi. Wśród pól między Wolą Gręboszowską a Gręboszowem spotyka drugą trąbę, która wysokością sięga chmur, poczyna niemi, w kole paręset sążni w przecięciu mającem, jak najszybciej wirować, targa i roztrąca na kawały, ściąga chmurę raz ku ziemi w kształcie ogromnego leja, to znów chmurę wiruje ku górze z strasznym szumem, do koła na pół mili słyszeć się dającym. Lud patrzy na to widowisko z całej okolicy z przestrachem, jedni kładą się na ziemi, inni się modlą. Trąba postępuje z wolna w kierunku raz obranym, idąc po nad wody wynosi je na kilka sążni wysoko, z pastwisk porywa gęsi i wiruje niemal w górze, przebiega koło lasu Miłocina, wpada do wsi Woli Żelechowskiej, tam podnosi całą stodołę z miejsca, przerzuca kilkanaście sążni i łamie drzewo w drobne kawałki, snopki z dachu wynosi w górę tak wysoko, że je o pól mili widać w powietrzu krążące, dalej porywa skrzynię, w której dwa korce zboża na polu wietrzono, wynosi w górę i spuszczają w dół, gruchocze na kawałki.
Posuwając się dalej wpada do wsi Zalipia, tam na błoniu zabiera gęsi, jeden dom posuwa kilka łokci z miejsca, burzy komin i piec, stodołę podnosi w górę i trzaska na kawałki, wyrywa z korzeniami gruszę około 20 cali grubą, unosi kilkanaście sążni w dal i rzuca w zborze i tak przebiegłszy w równym kierunku 1,5 mili, zwraca się ku wsi Podlipie w kierunku północno wschodnim i ginie. Następnie pogoda i cisza aż do nocy[1].
Opis jest nadzwyczaj dokładny i obrazowy. Można pokusić się nie tylko o wyznaczenie przybliżonej ścieżki przejścia, ale i wyznaczenia siły w danym miejscu.

A zatem najpierw trąba była na tyle słaba, że nie była widoczna. Mogła przyginać gałązki drzew i trzciny, unosić słomę i kurz, jednak jej siła rosła, aż mogła zerwać strzechę z dachu. Mamy więc przejście siły od F0/T1 do F1/T2. Potem połączyła się z lejem kondensacyjnych od strony chmury i zaczęła następować chwilowa kondensacja co obserwowano jako to obniżanie się i podnoszenie chmur. W Woli Żelichowskiej jej siła jest już większa - może niszczyć drewniane stodoły i unosić cięższe przedmioty, można więc ocenić wzrost siły do F1/T3). We wsi Zalipe (znanej dziś z chat malowanych w kwiaty) jej siła jest nie mniejsza, skoro dochodziło do zburzenia kominów. Tutaj natomiast wyraźnie skręca i osłabia się na polach, po czym zanika. Daje się na tej podstawie wyrysować orientacyjną mapkę jej przebiegu, ze zmianami siły:
Jest to oczywiście zaledwie przybliżony rysunek, nie wiem bowiem jaki obszar wsie te zajmowały dawniej, w związku z czym także gdzie miałyby być pozbawione zabudowy tereny między Gręboszowem a Wolą Gręboszowską. Długość toru zniszczeń sięgała by 7-8 km.
Brak informacji o grzmotach wskazuje, że mieliśmy do czynienia z trąbą typu ladspout, związaną z zawirowaniami w strefie zbieżności wiatrów. Jest to doprawdy jeden z najlepiej opisanych przypadków z XIX wieku.
---------
[1] Nadwiślanin. Chełmno, niedziela dnia 4 czerwca 1865. WBC Poznań

sobota, 25 maja 2013

1858 - Trąba powietrzna w Andrychowie

Jak pisała Gazeta Lwowska:

Dnia 25. maja po południu o godzinie 11. zerwała się w Andrychowie nadpowietrzna trąba, i posuwała się z południowo-zachodniej na poludniowo-wschodnią stronę po pod same miasto ku gościńcowi prowadzącemu do Targanie. W przechodzie nietylko, że zerwała dachy z dwóch domów i z jednej stodoły, ale poszarpała je na kawałki w powietrzu, Zdaje się, że ta trąba zerwała się najsamprzód na andrychowskiej górze tak zwanej "Pańska góra," Na szczęście z ludzi niezostał nikt uszkodzony.
[Gazeta Lwowska sobota 12 czerwca 1858 JBC UJ]

Wskazówką, że rzeczywiście mogła to być trąba jest informacja o rozerwaniu dachów w powietrzu na kawałki, bo opisu wyglądu zjawiska brak.

poniedziałek, 20 maja 2013

Miodek mniszkowy

Nie sądziłem, że przydarzy mi się kiedyś na tym blogu, napisać coś o tematyce kulinarnej - a jednak.

Maj kojarzy się jednym z lilakami, innym z kasztanami lub konwaliami, mi zaś z kwitnącymi mleczami i miodkiem, jaki co roku z nich wyrabiamy w domu. Ów miodek jest właściwie syropem, jednak wyglądem i smakiem tak bardzo przypomina miód, że nie zorientowani mogą je ze sobą pomylić.
Mniszek lekarski to pospolita roślina kwiatowa z rodziny astrowatych, o mięsistym, palowym korzeniu i krótkich pędach kwiatowych. Wydziela gorzki, mleczny sok, bardzo lepki dzięki zawartości niewielkich ilości kauczuku. Zakwita charakterystycznymi, pełnymi, żółtymi kwiatami wydzielającymi dużą ilość nektaru i pyłku. Po przekwitnięciu wydaje owoce w formie suchych ziarenek zakończonych ością z "parasolką" włosków, umożliwiających unoszenie ich wiatrem. Po zdmuchnięciu wszystkich ziarenek pozostaje tylko "łyse" dno kwiatowe, okolone przylistkami, skąd też przez skojarzenia z tonsurą wzięła się nazwa mniszek.

A teraz opiszę co też takiego robiłem.
Najpierw należało znaleźć ukwieconą łąkę w pewnym oddaleniu od dróg - nie było to zbyt łatwe, mniszek bowiem uwielbia rosnąć przy drogach, na trawnikach i skwerach miejskich, czy na wysepkach między ulicami, natomiast niespecjalnie odpowiadają mu kośne, wilgotne łąki. Ostatecznie znaleźliśmy pas trawy niedaleko ogródków działkowych. Kwiatów było sporo - rwąc same koszyczki w wielkim zapamiętaniu, szybko uzbieraliśmy całą torbę, czyli sporo ponad tysiąc kwiatków.
Mniszki, jak się rzekło, wydzielają dosyć dużo nektaru, toteż chętnie są odwiedzane przez owady. Szczególnie chętnie przez mrówki i małe, czarne żuczki, wysiadujące cały dzień w gęstwie opyłkowanych złociście płatków. Nie chcemy ich zjadać, dlatego nieproszonych amatorów należy jakoś wypędzić. W tym celu kwiatki rozsypuje się na białej tkaninie i wystawia na słońce:

Silny, biały blask wypędza owady. Następnie kwiaty wkłada się do garnka i zalewa zimną wodą w takiej ilości, aby tylko je zakrywała, i na małym ogniu ogrzewa do zagotowania. Można dodać soku z cytryny.

Gdy już to nastąpi, garnek odstawia się na całą noc, aby kwiaty się macerowały w wodzie. Dopiero następnego dnia odcedza się je i do powstałego wyciągu dodaje cukru - wedle znanego mi przepisu w ilości 1 kg na odwar z ok. 600 kwiatków. W tym przypadku poszły trzy kilogramy.
A dalej? Jak to z syropami - powolne zagęszczanie na małym ogniu, odstawianie na kolejną noc i znów zagęszczanie, aż początkowo leisty syrop nabierze odpowiedniej konsystencji.

Produkt ostateczny ma postać syropowatej cieczy, o żółto-pomarańczowym kolorze, nieco nawet zielonkawym za sprawą zielonych części. Pyłek kwiatowy i domieszki mlecznego soku nadają mu lekkie zmętnienie. A aromat - przewspaniały!

Przepisy domowe zwykle zalecają taki miodek jako środek wykrztuśmy, albo na choroby wątroby.

niedziela, 19 maja 2013

1936 - Czas zemsty

 Przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie toczyła się sprawa skazanego na śmierć za 6-krotne morderstwo Józefa Zmijka. Józef Zmijek znany był jako zawadjaka i awanturnik. Z tego powodu miał wielu wrogów. Pewnego dnia Zmijek podczas sprzeczki z bratem na tle podziału schedy zastrzelił go z rewolweru.
 Widząc padającego trupa oświadczył z cynizmem, że i tak teraz zginie na szubienicy, może więc przedtem pozałatwiać wszystkie porachunki z wrogami. Udał się na wieś, do chłopów, z którymi miał zadawnione zatargi i mordował ich kolejno wystrzałami z rewolweru. Zgładził w ten sposób jeszcze 5 osób. Zapanowała panika. Zmobilizowani mieszkańcy zdołali wreszcie przy pomocy policji ująć i obezwładnić zbrodniarza.
Okoliczności mordu nasuwały podejrzenia co do stanu umysłowego zabójcy. Ekspertyza psychjatryczna wykazała jednak, że Zmijek jest osobnikiem o zupełnie stępionych uczuciach moralnych, jednak zdrowym umysłowo. Sąd okręgowy skazał go na śmierć.
Skazany zaapelował. Sprawa toczyła się bez udziału obrońcy ponieważ oskarżony nie miał żadnego adwokata i nie prosił o wyznaczenie mu obrońcy z urzędu.
Sąd apelacyjny zatwierdził wyrok skazujący mordercę na śmierć motywując, że niema żadnej nadziei poprawy takiego jak on, zbrodniarza i że musi za swe czyny odpowiedzieć śmiercią. Ponieważ sprawa Zmijki nie podlega amnestji, zbrodniarz zawiśnie na szubienicy, o ile sąd najwyższy zatwierdzi wyrok.

[Orędownik na powiaty nowotomyski i wolsztyński, Wtorek, dnia 25 sierpnia 1936 r. WBC poznań]
W sprawie tej najdziwniejsze nie są rozmiary zbrodni czy przebieg, ale motyw - skoro już nic mu nie zostało, to teraz może zrobić wszystko. Tacy są najniebezpieczniejsi.
Dziwne jednak, że poza tym jednym artykułem, nie mogę znaleźć innego wspomnienia o tej "głośnej sprawie", co wzbudza moje do niej wątpliwości.

niedziela, 12 maja 2013

1851 - Trąby powietrzne na południu

Lato roku 1851 była najwyraźniej bardzo burzliwe, skoro ówczesne gazety co chwila donosiły o szkodach i stratach. Niektórzy przypisywali to zbliżającemu się zaćmieniu słońca jakie nastąpić miało 28 lipca i objąć pasem całkowitego zaćmienia środek polski. Podczas tego zjawiska widocznego w Warszawie, po raz pierwszy na świecie sfotografowano koronę słoneczną. Wróćmy jednak do wcześniejszych dni.

12 maja burze objęły dość rozległy teren, jednak najsilniejsze były na południu. W okolicach Miechowa gradobicie z silną wichurą spustoszyło kilka wsi, w jednej z nich wiatr zerwał dachy z kilku domów, zabijając jedną osobę[1] Kilkanaście innych w okolicach Radomia zostało silnie dotkniętych przez grad, a oprócz tego:

Oprócz wymienionych miejsc przez nas, odebrano jeszcze z innych okolic
Królestwa wiadomość o szkodach wyrządzonych przez burze i gradobicia. I
tak: dnia 12 b.m. między godziną 3cią a 6tą wieczorem, we wsiach:
Nikisałki duże, Nikisałki małe, Jagodne, Iłża, Mirca, Baczowiec,
Chwałbowiec, Wierzbowisko, Reczniów, Częstojec, Boleszyn, Kijanki, Jawor
Solecki i Rzepin, w gubernii radomskiej, nadzwyczajna burza, połączona z
gradem, stała się powodem ogromnych szkód w zabudowaniach, obsiewach,
drzewie grodowem i leśnem, które dotknęły zarówno włościan jako też
dziedziców tych dóbr. W tymże dniu nad wieczorem, we wsi Jagminie w
powiecie sandomierskim, powstała taka burza połączona z gradobiciem, iż
nietylko zasiewy w polu i ogrodach uległy zniszczeniu, lecz niemal
wszystkie budowle tak murowane, jako też drewniane, zupełnie rozwalone lub
też uszkodzone, a starodrzewia, jako to: lipy i graby, z korzeniem
powyrywane zostały. Zaś we wsi Charsznica, trąba nadpowietrzna
połączona z gradem nadzwyczajnej wielkości, zniszczyła zupełnie 45
chałup i inne zabudowania, i prawie wszystkie drzewa owocowe i dzikie z
korzeniem powyrywała. Skutkiem tej burzy 7 osób pokaleczonych, a fornal
dworski śmierć poniósł, nadto 23 sztuk bydła zabitych zostało.
W dniu 28 z.m. we wsi Osmolice powiecie lubelskim, gwałtowna burza
zerwawszy dachy z kilku chałup, obaliła 4 stodoły nowo wybudowane. W
czasie tej burzy włościanin, pracujący w jednej z zniszczonych chałup,
zabity, a 24 inni włościanie pokaleczeni zostali.[2]
 Informacja ta znajduje jeszcz jedno dosyć ciekawe potwierdzenie, mianowicie we wsi Charsznica stoi do dziś kamienny słup, na którym widnieje napis:
 "R. 1851 d. 12 maja o godz. 5 po południu powietrzna trąba przechodząc przez wieś Charsznicę figurę tą [a]...gmina...[postawiła] 2 czer. 1852 na Chwałę Bożą. [Sołtys] Piotr Grela”.[3]
Jest to zatem jakieś udokumentowanie zdarzenia w pozaprasowym źródle. Czy zatem faktycznie mieliśmy do czynienia z trąbą? Wydaje się to niewykluczone, choć brak konkretnego opisu. Zastanawia mnie też czy trąbą nie były zdarzenia we wspomnianej Jagminie, skoro zawalone zostały nie tylko drewniane ale i murowane budynki, nie mam jednak na ten temat nic więcej, a samej miejscowości nie mogę doszukać się na mapach.
Nie lepiej było na podkarpaciu:

Tegoż dnia, to jest 12 Maja, kiedy grady i burza prze- 
chodziły przez okolice Królestwa Polskiego, podobne 
klęski nawiedziły i Galicję. Piszą bowiem z Sanoka, iż 
około południa powstał nadzwyczajny szum w powie- 
trzu, później u podnoża Karpat uformowała się massa, 
podobna do kłębów dymu, i w przestrzeni kilkunasto- 
sążniowej trąby napowietrznej, wisząc i przewracając 
się bałwanami, pędziła szybko ku Sanokowi. W wio- 
sce Wolicy, powyrywała dęby i osiki z korzeniami, a by- 
dło i ludzi powywracała. Przechodząc przez ogród owo- 
cowy miejscowego Plebana, drzewa w nim zupełnie poła- 
mała, domy włościańskie zburzyła, około Sanoka pozry- 
wała dachy i w lasach tamtejszych znaczne szkody zrzą- 
dziła. Najstarsi tam ludzie niepamiętają podobnego zja- 
wiska, któremu towarzyszyły grzmoty, pioruny, deszcz 
i grad wielkości laskowego orzecha. [m]
Tutaj chyba nie ma wątpliwości, że "masa podobna do kłębów dymu" to trąba powietrzna, mamy zatem drugi przypadek z tego samego dnia. Wedle wzmianek inne trąby powietrzne w tym roku miały mieć miejsce w lipcu w gminie Wola Wielka oraz pod Bytomiem, ale o tym innym razem.
12 maja to także rocznica trąby powietrznej w Zagórzanach, o czym pisałem w zeszłym roku.
------
[1] Goniec Polski 22.05.1851 WBC
[2] Goniec Polski 1851.06.01 nr.125 WBC
[3] http://www.charsznica.info/index.php?option=com_content&task=view&id=49&Itemid=65
[m] Kurjer Warszawski, Niedziela 1 czerwca 1851 EBUW

piątek, 10 maja 2013

1908 - wichura pod Mławą

105 lat temu w okolicach Mławy przeszła wichura, lub coś innego:

Trąba powietrzna. Z Mławy donoszą do Kur. Warsz.,
iż w d.10 b.m., o godz.8 wiecz., spadł deszcz rzęsisty.
Jakkolwiek burzy nie było, w powietrzu jednak słyszeliśmy
huk straszny, poczem wśród zupełnej ciemności
trąba powietrzna wywróciła trzy stajnie artyleryjskie
i wiatraki. Dachy i belki fruwały, jak ptaki w powietrzu.
Kilkunastu artylerzystów, którzy wówczas znajdowali się
przy stajniach, uległo potłuczeniu.
Ciężko ranionych odwieziono natychmiast
pociągiem pocztowym
do szpitala w Modlinie.
[Głos Warszawski wtorek 12 maja 1908 EBUW]
Czy była to rzeczywiście trąba, czy też tak sobie to jedynie ludzie nazwali, nie sposób stwierdzić.

piątek, 3 maja 2013

1937 - Aport!

Psy bardzo lubią aportować. Czasem aż za bardzo:
Niezwykły wypadek wydarzył się ostatnio pod Siedlcami, 
w czasie ćwiczeń jednego z oddziałów w rzucaniu granatami. 
Oto pies, wałęsający się w pobliżu, zobaczywszy jak jeden 
z żołnierzy rzuci! granat, pobiegł za nim i chwyciwszy granat 
w pysk, biegł z powrotem w stronę ćwiczącego oddziału. 
Widząc co się święci, żołnierze odpędzili psa kamieniami. 
Z granatem w pysku biegał pies po przedpolu, aż nastąpił  
wybuch i czworonożny samobójca rozdarty został na strzępy[1] 

Historia ta miała powtórzyć się na Ukrainie w roku 2002 - podczas kłótni przechodniów o to, że pewien pies wyprowadzany na spacer, nie ma kagańca, jego właściciel nieoczekiwanie rzucił w oponentów granatem. Pies zaaportował i zginął wraz z właścicielem.[2] Podobny przypadek miał dotyczyć myśliwego, chcącego zrobić dynamitem przerębel w lodzie - pies przyniósł mu laskę myśląc, że to patyk. Niektóre wersje opowieści podają, że myśliwy ten dostał potem nagrodę Darwina, lecz na poświęconej im stronie rzecz jest opisywana jako miejski mit, opowieść wędrująca na zasadzie "znajomy znajomego czytał w gazecie..."[3]
Bardzo podobna scena pojawia się w polskiej tragikomedii "Trzeba zabić tę miłość" w którym jednym z wątków jest starszy pan próbujący humanitarnie pozbyć się wiernego psa. W końcowej scenie przywiązuje go do drzewa z zapaloną laską dynamitu. Wierny pies zrywa się i wpada do domu akurat na czas, aby rozerwać go efektowną eksplozją.
Czy zatem historia z lat 30. jest jedynie wczesną wersją tej opowieści? Zdarzenie wbrew pozorom jest na tyle prawdopodobne, że mogło faktycznie mieć miejsce.
------
[1] Nowiny, żołnierska gazeta ścienna, Warszawa 12 kwietnia 1937
[2] http://www.zw.com.pl/artykul/102599.html
[3] http://www.darwinawards.com/legends/legends1999-09.html

środa, 1 maja 2013

1862 - Tajemniczy stwór w lesie

Jak podawał 151 lat temu Kurier Warszawski:
We wsi Jagowicach pod Sierakowem w Poznańskiem, wydarzył się temi dniami niezwykły wypadek. Córka tamtejszego leśniczego, udała się do boru, w celu zbierania grzybów. Zledwie atoli sto kroków posunęła się w bór, kiedy ujrzała u odziomka wspaniałej sosny, jakieś ogromne zwierzę zdługim szczególnie zbudowanym ogonem, skrzydłami, otwartą paszczęką, którą otaczały dwa rzędy ogromnych kłów. Dziewczyna na ten widok, tak się przelękła, ie dopiero na kilka chwil była w stanie władać nogami, biedź do domu rodzicielskiego. Tam opowiedziała ojcu co zaszło. Leśniczy chcąc okolicę uwolnić od tak niezwykłego zwierza, zwołał pospolite ruszenie, uzbrojone w kosy, widły, cepy i w inne instrumentu mordercze, i wyruszył z niem na nieprzyjaciela. Zbliżono się ostrożnie, a im bliżej do zwierza przystąpiono, tem bardziej odwaga nikła. Na próżno Leśniczy dodaje odwagi do postępowania naprzód, nareszcie nabiera sam a zmusza, przykłada strzelbę do oka, mierzy, daje ognia i kładzie zwierza trupem. Z wielkim tryumfem przystępują do zabitego, a tu zamiast drapieżnego zwierza, znajdują balon napierzony w formacie smoka. Puszczony on był, jak się później dowiedziano, z poblizkiego Międzychodu.[Kurjer Warszawski Dn 2-go Sierpnia rok 1862.EBUW]
Najedli się więc przestrachu zupełnie niepotrzebnie.

 

sobota, 27 kwietnia 2013

1926 - Huragan na Mazowszu

Kwiecień roku 1926, w odróżnieniu do tegorocznego, był bardzo ciepły. Gdzieniegdzie pojawiły się wręcz upały do 29 stopni, nietypowe dla tak wczesnej pory. Gdy więc 26 kwietnia do kraju wtargnęła chłodniejsza masa powietrza, musiało to zaowocować burzami. Pierwsze burze uformowały się nad Sudetami około południa i po raz pierwszy dały się we znaki nad Górnym Śląskiem, po czym posuwały się pasem w kierunku północno-wschodnim. Początkowo nie były chyba zbyt groźne, jeśli nie liczyć gradu wielkości orzechów włoskich i ulewnego deszczu. Jednak gdy dotarły na tereny południa województwa warszawskiego, przerodziły się w nieopisany huragan.

Jak po kilku dniach policzono, huragan zniszczył lub poważnie uszkodził 900 budynków mieszkalnych i gospodarczych, głownie jednak stodoły i chlewy, w trzech powiatach: skierniewickim, łowickim i kutnowskim. Jak się jednak wydaje największe natężenie miała burza w okolicach Skierniewic. W samym mieście zerwane zostały tylko cztery dachy, w pobliskiej wsi Maków zniszczone zostały 34 domy, w Rowiskach 26 domów, czyli prawie wszystkie, we wsi Kręże 6 domów a w Dąbrowicach 6 domów i 12 stodół w tym murowana na folwarku. Mniejsze straty powstały we wsiach Mokra Lewa i Wola Mokra. Prasa przy tej okazji podała, że w tamtej okolicy przeszła trąba powietrzna - czy jednak faktycznie tak było?

Wskazywałby na to fakt, że w okolicach wsi Podtrzcianna wiatr uniósł z drogi trójkę dzieci, z których dwoje potem odnaleziono w pewnej odległości, zaś trzecie zaginęło. Spójrzmy jednak na geograficzny rozkład miejsc ze stratami - dałoby się wyznaczyć pas szeroki na kilometr, wiodący od Rowisk Starych do Woli Mokrej, przechodzący przez wszystkie wymienione:

Stanowi już dosyć mocną przesłankę do podejrzenia trąby powietrznej - ale nie dostateczną. Wspomniany przypadek uniesienia dzieci mógłby stanowić kolejną przesłankę, ale wieś Podtrzcianka leży w całkiem innym miejscu. Prasa zresztą nie precyzowała miejsca, stwierdzając jedynie, że było to na drodze do wsi
 Podobny przypadek zdarzyć się miał w innej okolicy, gdzie zaginął 11-letni chłopiec uniesiony z drogi przez wiatr - i znów prasa okazuje się niedokładna, pisząc że zdarzyło się to we wsi Warchlew lub we wsi Strażle. Problem w tym że ani jednej ani drugiej nie mogę odnaleźć na mapach ani w słownikach geograficznych.
Również nieliczne zdjęcia nie pozwalają rozstrzygnąć, czy była to trąba powietrzna, czy silny podmuch (microburst). Tym samym choć uznaję wydarzenia z tego dnia za bardzo podejrzane, za mało mam dla potwierdzenia trąby.

-------
* Głos Polski, Łódź, czwartek 29 kwietnia 1929, Łódzka Biblioteka Cyfrowa
* Lech. Gazeta Gnieźnieńska 1926.04.30 Nr99
* Kurjer Zachodni  Sobota, 1 maja 1926.WBC Poznań

środa, 17 kwietnia 2013

1896 - Pojedynek serio ale na jaja

Jak donosiła ponad sto lat temu Gazeta Samborska:

Pojedynek na jaja. Dwóch żydów galicyjskich,
handlarzy jaj, zamieszkałych w Budapeszcie a to:
Reich i Schwarz pokłóciło się wzajemnie w interesie
sprzedaży jaj. Postanowili zatarg ten rozstrzygnąć
pojedynkiem. Każdy wziął 100 jaj nadpsutych
i tak uzbrojeni stanęli w odległości 5 kroków naprzeciw
 siebie w mieszkaniu Schwartza.
Na dany znak rozpoczęli ów pojedynek na jaja, przy którym
rozchodziło się o to, kto kogo zmusi do cofnięcia się.
Reieh, nie mogąc znieść trafnych pocisków Schwartza,
które zupełnie oblały go zgniłą i cuchnącą
cieczą, przestał bombardować i rzucił się z pięścią
 na przeciwnika, ale dopiero świadkom tej sceny udało
się temu oryginalnemu pojedynkowi koniec położyć.
Po kilku butelkach wina znów między adwersarzami
zapanowała zgoda.[1]
 Dziwniejszego przypadku nie napotkałem.
--------
[1] Gazeta Samborska 15. listopada 1896. Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa (JBC UJ)
 

środa, 10 kwietnia 2013

Ufo obok słońca i inne bzdury

To niesamowite jak silne jest ludzkie pragnienie potwierdzenia. Ludzie tak bardzo chcą aby ich myśli i pomysły okazały się tymi najwłaściwszymi, że skłonni są odnajdywać ich potwierdzenie w przypadkowych miejscach. U osób silnie religijnych prowadzi to do doszukiwania się cudów we wszystkich zdarzeniach i dostrzegania cudownych wizerunków w plamach wilgoci na murze, cieniu drzew czy zaciekach na suficie. U miłośników New Age do wyczuwania "energii" w przeciągach. A miłośników UFO do dostrzegania statków kosmicznych w chmurach, refleksach świetlnych i błędach fotograficznych.
Plamki i refleksy na fotografiach, póki znajdują się na tle ścian, czy drzew, nie są interesujące. Ale niech taki nasunie się na niebo, a już staje się "tajemniczym obiektem". Podobną rzecz obserwuję przy interpretacji starych obrazów - dopóki złote aureole świętych wypadają na tle budynków i drzew, nie wzbudzają zainteresowania. Gdy tylko aureola pojawi się na tle nieba, dla rozmaitych nieukowców staje się "wizerunkiem metalicznego obiektu". Ostatnio Witkowski napisał książkę pełną tego typu rewelacji.

Im bardziej kosmiczne są okoliczności powstania takich zdjęć, tym prawdziwsza wydaje się ich ufologiczna interpretacja. Stąd też miłośnicy UFO z uwagą śledzą zdjęcia NASA szukając na nich tajemniczych obiektów. Jednymi z takich obleganych miejsc, są zdjęcia z automatycznych sond obserwujących Słońce.
Sonda SOHO jest wyposażona w koronograf - teleskop którego układ optyczny przesłania tarczę słoneczną, pozwalając obserwować jego otoczenie. Obserwuje się w ten sposób koronę słoneczną i wyrzuty materii, a także spadające na Słonce niewielkie komety. Od czasu do czasu w polu widzenia pojawiają się też kropki lub kreski na tle nieba:


Wygląda niesamowicie, prawda? Ale jeszcze bardziej niesamowite są interpretacje. Otóż każda taka plamka lub kreska ma być statkiem kosmicznym. Ale to jeszcze nic - zakładając że obiekty są tak samo dalekie jak Słonce, to porównując ich rozmiary z jego wielkością, okaże się, że są to podłużne obiekty mające kilka tysięcy kilometrów o masach rzędu milionów ton. Czy to możliwe?
Cóż, wprawdzie wydaje się niemożliwe istnienie takich obiektów, ale właśnie to jest dla niektórych dodatkowym dowodem - jeśli takie obiekty nie mogłyby istnieć w naturze, to wobec tego muszą być sztucznymi konstrukcjami bardzo zaawansowanej cywilizacji. Reszta tego typu rozważań nieuchronnie zmierza w stronę teorii, wedle której astronomowie ukrywają istnienie UFO.

Czy jednak istnieje jakieś naturalne wyjaśnienie tych niezwykłych obiektów? No cóż; kamery automatycznych sond są zasadniczo zbudowane tak samo jak zwykłe, może tylko mają lepszą optykę i matrycę o niesamowitej rozdzielczości, mimo to przydarzają się im te same wady jakie niejednokrotnie psują zwykłe, ziemskie fotografie. Przykładem jest prześwietlenie obrazu jasnego, bardzo kontrastowego obiektu. W koronografie słonce jest przesłonięte, więc matryca może być ustawiona na dużą czułość. Wobec tego gdy w kadrze znajdzie się jakiś bardzo jasny obiekt da on na matrycy na tyle silny sygnał, że za sprawą przebicia się na pola sąsiednie zostanie zarejestrowany jako smuga wychodząca z dwóch stron obiektu (tzw pixlel bleeding). A jaki to może być obiekt?
Słonce nieustannie przesuwa się na tle nieba więc pierwszą możliwością są oczywiście gwiazdy, jednak zdecydowanie silniejszy błąd tego typu wywołują planety przelatujące przed lub za słońcem. Druga fotografia od dołu przedstawia koniunkcję Jowisza i Merkurego, zaś nad Słońcem widać jeszcze charakterystyczny kształt Plejad:
Wychodzące od planet promienie prześwietlenia upodabniają je do płaskich dysków. Podobne kształty mogą dawać najjaśniejsze gwiazdy, a nawet, jak pokazuje to poniższe zdjęcie, jądra jasnych komet:
 Podobny efekt zdarza się na ziemskich fotografiach, tu w wykonaniu słońca:

Nie tłumaczy to jednak wszystkich dziwności. Bo czym są pojawiające się na jednym tylko ujęciu, rozbłyski, kreski lub zgrupowania kresek, nie mające związku z planetami czy gwiazdami?
Nie są to raczej rzeczywiste obiekty, czy, jak to pisano o powyższym obrazku "trójkątne UFO". Wyjaśnienie wiąże się z właściwościami matryc cyfrowych i z położeniem sond w przestrzeni.

Cyfrowa matryca jest układem mikroskopijnych elementów światłoczułych. Gdy fotony ze skupionego światła padną na taki element, pobudzają elektrony światłoczułego materiału do przejścia. Elektrony są rejestrowane a informacja o ich liczbie, przetwarzana na informację o jasności. Taki układ jest jednak nieodporny na spontaniczne przejścia, wywołujące efekt szumów, ani na przejścia wywołane promieniowaniem innym niż świetlne.
Przenieśmy się teraz w wyobraźni na orbitę, gdzie, w punkcie Langrage'a, umiejscowiony jest nasz koronograf. Przestrzeń kosmiczna pozbawiona jest gazów rozpraszających i pochłaniających promieniowanie. Pięknym przykładem zdjęcia Hubble'a, mimo dość starej elektroniki i nie największego układu optycznego, wciąż z trudem przebijane przez ziemskie teleskopy, muszące zmagać się z drżeniem atmosfery, pochłanianiem ultrafioletu i podczerwieni przez grubą warstwę atmosfery. Nasza sonda obserwująca słońce nie ma z tym problemu, może więc obserwować je w różnych zakresach widma. Niestety równocześnie wystawiona jest na nieustający strumień wysoko energetycznego promieniowania kosmicznego, oraz promieni emitowanych przez koronę słoneczną. Spośród nich najistotniejsze jest promieniowanie gamma i rentgenowskie, na tyle przenikliwe, aby mogły dotrzeć do matrycy pod dowolnym kątem.
Kwant takiego promieniowania jest bardzo twardy. Zachowuje się niczym kula karabinowa. Gdy padnie na materiał matrycy zdarza mu się przekazać część pędu elektronowi czujnika. Ten tak zwany efekt Comptona może być na tyle duży, że elektron wystrzeli ze swojego miejsca i zanim nie zostanie pochłonięty, zdąży pobudzić dość dużą ilość czujników na swym torze. Przelot takiego wybitego elektronu jest więc obserwowany jako kreska na obrazie, o różnej długości i szerokości, zależnie od niesionej energii. Gdy zaś kreska taka pojawi się na zdjęciu, na tle nieba, miłośnik Ufo zakreśla ją czerwonym kółeczkiem i publikuje jako "tajemniczy podłużny obiekt". Ilość takich kreseczek wzrasta podczas rozbłysków słonecznych, a po najsilniejszych obraz potrafi być dosłownie zapstrzony:

albo:

 Jak widać, kresek do wyboru do koloru. Pęki smug powstają, gdy równocześnie wybitych zostanie kilka elektronów. Minki rzedną? A przecież to jeszcze nie koniec dziwnych artefaktów. Od czasu do czasu zdarza się, że ziarenko międzyplanetarnego pyłu uderzy w osłonę termiczną sondy, odrywając od niej drobne kawalątki, które oświetlone słońcem dają w kamerze niezwykły efekt:





No dobrze, powie teraz miłośnik Ufo, a co z tajemniczym obiektem obok Merkurego? rzeczywiście, gdy planeta ta przechodziła blisko słońca, na zdjęciach tuż za nią pojawił się tajemniczy, czarny obiekt:

dziwnym zbiegiem okoliczności wyglądający tak samo, jak negatyw planety. Nic dziwnego, to po prostu obraz Merkurego z dnia poprzedniego. Aby tło na jakim obserwowane są wyrzuty materii było kontrastowe, obraz jest pozbawiany rozjaśnienia wywołanego pyłem wokół przez odjęcie od obrazu bazowego któregoś z wybranych obrazów z dni poprzednich. Poprzedniego dnia Merkury był nieco przesunięty w prawo. Po odjęciu jego bardzo jasnego obrazu, od tła, pozostała ciemna plama. Podobne rzeczy przydarzają się innym planetom - poniżej efekt odjęcia obrazu wenus od tła kilka dni później:
W miejscu po planecie powstała ciemna plama. Zbliżony efekt pojawia się po ręcznym usunięciu niektórych artefaktów. Prześwietlenie obrazu komety McNaughta sprzed paru lat było tak silne, że po odfiltrowaniu powstała w tym miejscu ciemna krecha przez cały kadr:
 Ot i tyle.
----------
* http://stereo.gsfc.nasa.gov/artifacts/artifacts.shtml
* http://sohowww.nascom.nasa.gov/hotshots/2003_01_17/ 

sobota, 30 marca 2013

Problemy z Wielkanocą

Wygląda na to, że będziemy mieli w tym roku wymarzone białe Święta - tylko nie te. Nie dosyć, że Wielkanoc wypada dosyć wcześnie, to jeszcze zima ani śmie odpuszczać. Dlaczego jednak święto to jest ruchome, i w każdym roku wypada kiedy indziej? I skąd się ono w ogóle wzięło? A trzeba wiedzieć że było z tym w historii niemało zamieszania.

Wzięło się, w jego chrześcijańskim wymiarze, oczywiście z Biblii, będąc upamiętnieniem Zmartwychwstania. W zasadzie jest to najważniejsze ze wszystkich świąt kościelnych, ale ze względu na utrwalone w tradycji rytuały i prezenty, ludzie wolą Boże Narodzenie. Wskazówki odnośnie daty dziennej zawierają ewagnelie: do ukrzyżowania miało dojść w przeddzień Paschy - żydowskiego święta - 14 dnia wiosennego miesiąca Nissan, w czasie pełni księżyca. Stąd też pierwsi chrześcijanie obchodzili to święto zgodnie z kalendarzem hebrajskim, z którym jednak zachodziło pewne zamieszanie.
Kalendarz żydowski należy do tych pradawnych systemów opartych na cyklach księżycowych. Składa się zasadniczo z 12 miesięcy mających po 29 lub 30 dni, zaś rok trwa tylko 354 lub 355 lub 356 dni, zależnie od układu pełni. Tych kilka dni różnicy względem roku słonecznego po pewnym czasie powinno dawać kolosalną różnicę, toteż rozwiązuje się ten problem co trzy lata, gdy różnica urasta do 30-33 dni, dodając miesiąc przestępny Adar mający 29 dni i będący miesiącem zimowym. To zrównuje oba cykle ale nie do końca, toteż co pewien czas dodaje się jeszcze drugi miesiąc przestępny - Adar II, w nieregularnych odstępach powtarzających się co 19 lat, zaś Adar I ma w tym roku 30 dni. Powoduje to, że w podwójnie przestępnych latach rok ma nawet 385 dni. Zawiłe?


Zawiłe jest owszem, ale te wszystkie zmiany mają za zadanie uzgodnić ilość cykli księżycowych z cyklem słonecznym - liczba dni w obu kalendarzach w cyklu 19-letnim jest prawie taka sama. Celem zaś głównym tych zmian jest sprawienie, że dzień Paschy wypada na wiosnę, ta zaś liczona jest od dnia równonocy. 
Wróćmy jednak do naszych pierwszych chrześcijan.
Dość szybko utarło się w zachodnich gminach chrześcijańskich, aby święto odchodzić nie dokładnie w dzień po święcie Paschy, lecz w najbliższą po nim niedzielę, nazywaną Dniem Pańskim, jako że do zmartwychwstania miało dojść tego dnia tygodnia, w związku z czym dzień ukrzyżowania wypadał na piątek przed tym świętem. Natomiast kościoły wschodnie pozostały przy starym zwyczaju, a więc z Dniem Męki dzień przed Paschą a Zmartwychwstaniem trzy dni po tym. Ta rozbieżność zdań początkowo nie miała większego znaczenia, stała się jednak zaczątkiem coraz dalej sięgającego rozłamu. Kościoły Zachodnie opierały się na kulturze rzymskie, Kościoły Wschodnie czerpały z kręgu tradycji helleńsko-semickich.
 Pod koniec II wieku próbowano załatać rosnącą wyrwę sposobem odgórnym, uchwalając na kolejnych soborach, że wielkanoc może być świętowana tylko w niedzielę.
Gdy sobór wysłał list do Polikratesa, będącego biskupem wschodnich kościołów, ten nie uznał uchwały. Więc biskupi sprawujący władzę w Rzymie ekskomunikowali jego i jego wiernych. Grupę tą nazywano Quatrodecimanus ("czternastnicy"). Oznacza to, że pierwszy rozłam w kościele zaszedł z powodu różnicy zdań odnośnie symbolicznej daty święta.

Aby wyjaśnić sprawę ostatecznie w roku 325 n.e. zwołano wielki sobór w Nicei, na który zebrać się mieli wszyscy biskupi ówczesnego chrześcijaństwa. Oprócz uchwalenia wielu dogmatycznych formuł wyznania wiary, ustalono wówczas ostatecznie, że Wielkanoc ma przypadać na pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Taka forma odrywała datę liturgiczną od kalendarza żydowskiego.
Początek wiosny przypadał na dzień równonocy, przypadającą wówczas 21 marca. Jakiego kalendarza? Oczywiście juliańskiego.

Kalendarz Juliański, którego ostateczną formę ustalono w roku 46 p.n.e. za panowania Juliusza Cezara, był w owym czasie najdoskonalszym z używanych. Przedtem w Rzymie używano kalendarza księżycowego, z miesiącami mającymi od 29 do 31 dni. Co dwa lata dodawano miesiąc przestępny i długość roku mniej więcej się zgadzała, ale manipulacje początkiem roku i wyrzucanie lub dodawanie dni zależnie od kaprysów władców tak rozregulowały system, że w I wieku p.n.e pierwszy zimowy miesiąc, odpowiednik grudnia, przypadał we wrześniu. Stąd reforma ustalająca długość roku na 365 dni z dodawanym jednym dniem przestępnym co cztery lata, co daje średnią długość 365,25 dnia.
Nie było to jednak wystarczająco ścisłe. Ustalona obecnie, dokładniejszymi metodami, długość roku słonecznego to 365,2422 dni. Różnica między tymi długościami jest zatem niewielka, ale po odpowiednio długim czasie staje się istotna. Co 128 lat kalendarz juliański naliczał jeden dzień więcej niż powinien. Na dodatek przez kilka dekad aż do roku 8 n.e. lata przestępne nie były wprowadzane co 4 lecz co 3 lata, bądź w ogóle, na wskutek niedbalstwa, co korygowano nie dodając tych dni przez pewien okres. Dopiero od tego czasu można mówić o pełnym systemie - ze wspomnianymi przesunięciami.
Za czasów Cezara równonoc przypadała 25 marca. Do czasów Soboru zdążyła przesunąć się na 21 marca, z powodu tej różnicy. W miarę upływu czasu przesuwała się dalej i w XVI wieku wypadała już 11 marca. Co zatem zrobiono? - zreformowano kalendarz.
Papierz orzekł że po 4 października roku 1582 ma następować od razu 15 października, zaś w pewnych latach dni przestępne mają nie być dodawane, tak aby w okresie 400 lat tych ujętych dni było dokładnie tyle co nadmiarowych, a więc 3. Obecnie każdy uczeń jest jak sądzę w stanie opowiedzieć, że reforma gregoriańska miała na celu zlikwidowanie nadmiarowych dni i zrównanie czasu kalendarzowego z rzeczywistym - i odpowiadając tak będzie w błędzie. Tak na prawdę nasz wyimaginowany "czas rzeczywisty" nikogo właściwie nie obchodził. Chodziło tylko o to, aby zachować porządek w datach Wielkanocy, stopniowo bowiem najwcześniejszy możliwy termin cofał się w tył i wiosenne święto stawało się coraz mniej wiosenne. Postanowiono usunąć nadmiarowe dni, ale nie nadmiar aż do początków kalendarza, lecz do czasów Soboru Nicejskiego - w których to zebrało się już przecież 3 nadmiarowe dni. Reforma nie usuwała tej różnicy.

Jak ostatecznie jest z tym przesuwaniem Wielkanocy?
Jak to już pisałem, Wielkanoc przypada w niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Wiosna zaczyna się od równonocy, to jest od 21 lub 20 marca, zależnie od układu dni przestępnych. Jeżeli pełnia wypada w niedzielę, to Wielkanoc jest obchodzona w następną. Długość miesiąca księżycowego to 29,5 dnia. Stąd wynika zakres:

Najwcześniejsza Wielkanoc przypada na 22 marca, gdy pełnia następuje w sobotę 21 a pierwszy dzień wiosny 20 marca. Najpóźniejsza następuje gdy wiosna zaczyna się 21 marca i jest to pełnia a następna 19 kwietnia i jest to poniedziałek, w związku z czym następna niedziela to 25 kwietnia.
Wraz z ruchomością Wielkanocy, zmieniają się pory innych świąt - Zielone Świątki, obchodzone po 50 dniach mogą zatem przypaść nawet w lipcu. Inaczej jest w kościele prawosławnym, gdzie nadal używa się kalendarza juliańskiego. Rozbieżność sięgnęła już w naszych czasach 13 dni przez co wszystkie święta są przesunięte, a zakres dat Wielkanocy odpowiada 4 kwietnia - 13 maja naszego kalendarza. Pewne znaczenie ma także różny sposób obliczania tej daty w kościołach - mimo przesunięcia zdarza się, że w obu święta wypadają w tym samym terminie.

Te ciągłe zmiany dla wielu stały się dziś niewygodne, stąd też coraz żywszy jest pomysł, aby ustalić stały dzień na to święto. Najczęstsza propozycją jest druga niedziela kwietnia. Jeszcze inną propozycją jest skłonienie kościołów wschodnich do świętowania w tym samym terminie co zachodnie, lub odwrotnie. Oczywiście wraca tu spór z III wieku - każda grupa uważa, że ich data jest właściwsza. A na razie wszystko po staremu.

post scriptum:
Dodam tu poniżej, by nie zaburzać pierwotnego układu tekstu, jeszcze jedną refleksję.
Gdy Sobór Nicejski ustalał sposób liczenia daty Wielkanocy, jednym z argumentów za taką zmianą, była nieporządna forma kalendarza hebrajskiego i błędy naliczania, powodujące że w latach pomiędzy przestępnymi Pascha mogła wypaść przed równonocą. Naliczone błędne dni kalendarza juliańskiego powodowały, że nowy sposób liczenia całkowicie oddzielał te dwa systemy, tym samym świat chrześcijański odcinał się od swych żydowskich przodków, którzy zaczynali być powoli traktowani prawie jak poganie.
Zastanawiającą kwestią są jednak słowa Anatoliusza Aleksandryjskiego, który uważał za błąd opierać się na cyklach księżyca, uważając je za ważniejsze, gdy słońce jest jeszcze w dwunastym znaku zodiaku, uważanym za znak zimowy. Zatem obchodzenie Zmartwychwstania, wprawdzie skorelowane z rytmami księżycowymi, miało być powiązane przede wszystkim z ruchami Słońca; pierwszorzędnym warunkiem było przekroczenie równonocy i wejście Słońca w znaki wiosenne.
Takie rozumienie było uważane za właściwe przez kościoły zachodnie, kształtujące się w kręgu kultury rzymskiej i używające kalendarza juliańskiego - słonecznego. Można w tym widzieć odejście od dawnych, bardziej pierwotnych kultów lunarnych, na rzecz bardziej rozwiniętych kultów solarnych. Wpływy kultów lunarnych w judaizmie są bardzo wyraźne - począwszy od kalendarza, do poświadczonego w Biblii zwyczaju świętowania w każdy nów księżyca - stąd wysuwane są czasem teorie, że Jahwe pierwotnie był bogiem księżyca. Przesuwając datę Wielkanocy, i uzależniając ją od równonocy, związało się chrześcijaństwo z kręgiem kultów solarnych, czego wyraźne ślady można dostrzec w symbolice - przedstawienia Chrystusa jako wschodzącego słońca, czy zawłaszczenie symboli życia i odradzania się a nawet praktyka orientowania kościołów tak, aby ołtarz wychodził na wschodzie*
Pewnym śladem może być nawet data Bożego Narodzenia - jak to już kiedyś pisałem, nie wiadomo kiedy miałoby ono następować, bo Biblia nie precyzuje pory, lecz na podstawie dowodów pośrednich można stwierdzić, że raczej na początku jesieni. Przyjęta data 25 grudnia była zatem symboliczna. Przyczyny natomiast przyjęcia właśnie jej nie są zupełnie jasne, wydaje się jednak że znów zadecydowały tutaj wpływy kultury rzymskiej.
 25 grudnia w dawnym Rzymie właśnie kończyły się Saturnalia będące czasem rozprężenia obyczajów, dające niewolnikom i sługom większą swobodę; wyznawcy Mitraizmu obchodzili święto narodzin Mitry, a na dodatek na ten sam czas wprowadzono państwowe święto Sol Invictus. Daty tych świąt były bezpośrednio związane z przesileniem zimowym, które w tamtych czasach przypadało na 25 grudnia. Precesja od tego czasu spowodowała przesunięcie, którego nie mogły usunąć poprawki kalendarza. Przyjęcie świętowania w tym dniu miało zatem tą zaletę, że z jednej strony stanowiący dużą część wiernych niewolnicy mieli czas na świętowanie na uboczu, a z drugiej strony nowe święto zastępowało w świadomości wiernych te poprzednie. Tyle że niechcący(?) tym samym po raz kolejny kult chrześcijański został powiązany z solarnym.

Zastanawia zatem czy teraz próby ujednolicenia daty Wielkanocy nie spowodują - świadomie bądź nie - dalszego odcięcia, gdyż daty nie będą już powiązane ani z rytmami księżycowymi ani z równonocą?

--------
* Słowo "orientacja" wywodzi się od "orient" - czyli wschód.
http://en.wikipedia.org/wiki/Easter
http://en.wikipedia.org/wiki/Computus
http://en.wikipedia.org/wiki/First_Council_of_Nicaea
http://en.wikipedia.org/wiki/Paschal_Full_Moon
http://en.wikipedia.org/wiki/Passover
http://en.wikipedia.org/wiki/Hebrew_calendar
http://en.wikipedia.org/wiki/Julian_calendar
http://en.wikipedia.org/wiki/Roman_calendar
http://en.wikipedia.org/wiki/Easter_controversy
http://en.wikipedia.org/wiki/Gregorian_Calendar

 "Lunarne aspekty Judaizmu" Racjonalista.pl

poniedziałek, 25 marca 2013

1926 - Trąba powietrzna we Wrocławiu

Interesujący opis:

   Latający słup piasku                                                                                                                                                   Trąba powietrzna na Górnym Śląsku.
Z Wrocławia donoszą, że na placach
leżących między miejscowościami Marschwitz i
Muckerau pojawiła się olbrzymia, sięgająca
zda się nieba trąba powietrzna, która wśród
strasznych grzmotów posuwała się szybko
ku wschodowi.
Na cmentarzu w Marschwitz trąba ta powyrywała
z korzeniami drzewa,których jeden człowiek
nie byłby w stanie objąć. Trąba skierowała się
następnie ku wsi, gdzie zrywała dachy z domostw
i zwróciła się ku przędzalni, w okolicy której z domów
mieszkalnych również pozrywała dachy, wyrzucając
je ze straszliwą siłą w powietrze.
Tam trąba powietrzna straciła swą siłę i znikła

[Wtorek 23 Marca 1926 Łódzkie Echo Wieczorne]
Kopie tej notki można znaleźć też w innych gazetach z tego okresu - brak jednak daty zdarzenia. Dawne wsie Marshwitz i Muckerau, to Marszowice i Mokra, dziś stanowiące dzielnice Wrocławia. Na terenie dawnego cmentarza w Marszowicach dziś stoi kościół pw.Matki Bożej Nieustającej Pomocy, natomiast przędzalnia to dziś dawne zakłady włókiennicze. Na podstawie tych dwóch punktów można wyznaczyć długość pewnej trasy na ok. 1,2 km. Ponieważ trąba pojawiła się między Marszowicami a Mokrą długość ścieżki kontaktu musiałaby nieco przekroczyć dwa kilometry, ale nie sposób wyznaczyć rzecz dokładniej.
Zerwanie dachów i wyrywanie drzew to siła rzędu F1.

Pewne źródło niemieckie wskazywałoby na datę 3 marca[1], co jest porą zdecydowanie nietypową, zwłaszcza że trąbie miały towarzyszyć grzmoty.
--------
[1] http://lowcyburz.pl/forum/viewtopic.php?p=9961  

środa, 13 marca 2013

1931 - To nie był szczęśliwy tydzień dla aktorów...

Trzy informacje z tego samego wydania:

Autobus z artystami teatr. wywrócił się
przygniatając kilka osób
.

Grodno.
Autobus w którym jechali artyści
teatru objazdowego z Grodna do Białegostoku na
przedstawienie, wywrócił się na przedmieściu Grodna
do rowu i przygniótł jadących. Dyrektor teatru
p. Brokowski i 5 artystów ponieśli podczas katastrofy
ciężkie rany, 6 osób jest lżej rannych. 4 zaś wyszły
bez szwanku.
Ciężko rannych artystów umieszczono w szpitalu miejskim,
życiu ich nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
--
Morderstwo na scenie.
Ludność wioski Hifnerbaden w Czechosłowacji
żyje obecnie pod wrażeniem krwawej tragedji, jaka
rozegrała się w czasie przedstawienia amatorskiego
ochotniczej straży pożarnej. Wystawiono mianowicie
sztukę pt: "Mord na ulicy" a czysty dochód
przeznaczono na kupno kilku hydrantów i drabinek
sznurowych, używanych w pożarnictwie. Kiedy
w drugim akcie rozgrywało się na scenie morderstwo,
wtedy jeden z aktorów 24 letni J. Rezciak,
wyciągnął z kieszeni nóż kuchenny i ugodził nim
śmiertelnie drugiego odtwórcę Józefa Strobia, który
w kilka minut później zmarł w oczach... bijącej
rzęsiste brawa widowni. Publiczność nie przeczuwała
bowiem nic złego i sądząc, że owa scena należy
do sztuki - nagrodziła aktorów oklaskami. Dopiero
później odkryto morderstwo: w teatrze powstała
nieopisana panika. Tłum rzucił się na poszukiwanie
zbrodniarza. W odległości kilkudziesięciu kroków
od budynku teatralnego znaleziono już zwłoki mordercy.
Wskutek podniecenia i zbyt silnego wzruszenia
po dokonaniu czynu zmarł on prawdopodobnie na udar serca.
--
Zgon śpiewaczki na scenie.
Podczas przedstawienia opery Webera "Wolny Strzelec"
na scenie teatru miejskiego w Zittau, w Saksonji,
licznie zebraną w teatrze publiczność wstrząsnęło
zajście tragiczne.
Znana śpiewaczka saska, pani Walerja Eilers von Linien,
małżonka sekretarza zarządu tego teatru, uległa,
gdy znajdowała się na scenie, atakowi apoplektycznemu i
runęła na podłogę. Przywołany natychmiast lekarz teatralny
mógł już tylko stwierdzić śmierć.
Śpiewaczka, licząca 61-szy rok życia i należąca od lat 25
do zespołu artystów teatru w Zittau, zmarła na otwartej scenie.
Publiczność, patrząca na to zajście wstrząsające, nie zdawała sobie
sprawy z powagi sytuacji. Dopiero gdy opuszczono zasłonę i
dyrektor teatru, wystąpiwszy przed nią zawiadomił zebranych o zgonie
artystki, wszystkich ogarnęło wzruszenie głębokie i jakby na komendę
cała publiczność powstała z miejsc swoich dla uczczenia zmarłej.

[Dodatek do Orędownika Ostrowskiego
Ostrów  Odolanów dn. 27. listopada 1931]
Jak to się czasem przypadki zbiegają....

piątek, 8 marca 2013

Piaskowe trąby

Kilka dawnych przypadków dust devilów:

Łódź 1936:
''Trąba powietrzna w Łodzi''
'Zniszczyła kilka straganów na placu Reymonta'

Niecodzienne zjawisko obserwowano wczoraj na terenie targowiska i hal targowych przy ul. Piotrkowskiej 317.
Mimo że pogoda dopisywała i nie było silnego wichru, około godziny 11 przed południem nagle na terenie targowiska w pobliżu hal utworzył się wir powietrzny (trąba powietrzna).
Silny wicher porwał trzy stragany, które uniósł na wysokość około dwu pięter, poczem zerwał dachy ze straganów i poniósł je aż na ulicę Wólczańską.
Zdruzgotane szczątki ścianek drewnianych straganów upadły za budynkiem hal. Na szczęście nikt z przechodniów nie doznał szwanku
[Głos Poranny  9 lipca 1936]
 Warszawa 1886:

Kurjer Warszawski nr. 146
28 maja 1886

"Niezwykłe zjawisko"
Przechodzący dnia wczorajszego, o godzinie 2-ej po południu przez plac Zamkowy, byli świadkami niezwykłego zjawiska. W kierunku od Bednarskiej ku Zjazdowi mknęła szybko trąba powietrzna en miniature. Był to sięgający do pierwszego piętra, znacznej objętości, słup piasku, unoszonego przez silny wiatr i obracający się z wielką szybkością około swej osi.

Wawer 1915
 Kuryer dla wszystkich
 31 Maja 1915 roku
 Trąba powietrzna (or.) Wczoraj o godz. 3-ej po południu pod lasem między Wawrem a Aninem w chwili odejścia kolei konnej Wawer —Wiązowna pasażerowie mieli widok niezwykły. W pobliżu utworzyła się trąba powietrzna, która uniosła w górę wirujący słup kurzu' i piasku  niezwykle grubego obwodu. Robiło ' to wrażenie strasznego dymu pożaru olbrzymiego. Słup wirował tak z 5 minut, posuwając się na przestrzeni 1/4 wiorsty poczem się ulotnił i zanikł nie dogoniwszy odjeżdżającego wagonu, którego pasażerowie mieliby nieprzyjemną niespodziankę, gdyby ich  dosięgnął.

Zgierz 2006
Trąba szalała na rynku

Prawdziwy horror przeżyli w minioną niedzielę (23 lipca) mieszkańcy placu Targowego w Zgierzu. Około godz. 14 w okolicach rynku z płodami rolnymi przeszła trąba powietrzna.
- Siedziałem na stole pod wiatą - opowiada pan Janek. - Był morderczy upał. Nagle z daleka zobaczyłem coś niesamowitego. W moim kierunku zbliżał się wirujący w powietrzu tuman kurzu. Podmuch był tak silny, że zrzucił mnie na ziemię.
Wichura zerwała dach nad jedną z hal targowych i rzuciła go na ziemię. W tym tygodniu pracownicy służb komunalnych naprawiali szkody.
[Ekspress Ilustrowany]


czwartek, 28 lutego 2013

1923 - Masowe morderstwo w Piątkowie

W latach międzywojennych miało miejsce wiele tragicznych i okrutnych historii, jednak to co zdarzyło się w lutym 1923 roku w Piątkowie pod Poznaniem, jest wstrząsające jeszcze dziś.

Rodzina Kosterów przybyła do Piątkowa koło Winiar, obecnie dzielnicy Poznania, na początku lat 20., przybywszy z Ameryki. Powrócili z emigracji, osiedlając się wśród krewnych i prowadzili duże gospodarstwo, opierając się na  pieniądzach przywiezionych z zagranicy - a te budziły pokusy.
14 lutego 1923 roku sąsiedzi zauważyli, że w gospodarstwie panuje zaskakujący spokój. Przez cały dzień nikt nie widział członków rodziny, a krowy ryczące w oborze wskazywały, że nikt ich nie wydoił. Gdy sąsiad zajrzał na podwórko zobaczył psa zabitego siekierą niedaleko domu. Zaniepokojony wszedł do środka.
W kuchni, na podłodze, leżały ciała dzieci Kostery - 6 letniego Edwarda i 12 letniej Genowefy, urodzonych jeszcze w Ameryce. Ich głowy porozbijano tępym narzędziem.Wszędzie widać było ślady krwi.
Dopiero przybyła policja ujawniła rozmiary tragedii. Oprócz zwłok dzieci w kuchni, w pokoju leżało ciałko 2 letniego Ludwika, zabitego w ten sam sposób. W piwnicy stodoły, zagrzebane w sianie, leżały ciała Piotra Kostery i parobka, 16 letniego Jana Kopy. W chlewie znaleziono Kosterową i służącą Maciaszkównę. Wszyscy zabici uderzeniami tępym narzędziem.

Wkrótce przypomniano sobie, że nad ranem mleczarz dobijał się do Kosterów, od których miał wziąć mleko. Bliżej nieokreślony głos z wnętrza domu powiedział mu, że dziś mleka nie będzie, zaś mleczarz, nie podejrzewając niczego złego, odjechał. Do zbrodni musiało zatem dojść wczesnym rankiem.
Początkowo sądzono, że sprawcą musiała być banda grasująca w okolicy, jednak już po kilku dniach pojawia się pierwszy ślad - w Poznaniu próbowano sprzedać złoty zegarek, należący do Kostery. Gdy jubiler zażądał dowodu osobistego, sprzedający ulotnił się. Jedyne co można było powiedzieć o nim, to że był polakiem, z pewnością należącym do przestępczego półświatka. Zarządzono obserwację w miejscach gdzie widziano tego człowieka, ale bez skutku. Dopiero pod koniec tygodnia patrol zauważył dwóch ludzi niosących duży kosz na stację kolejową. Jednym z nich był dobrze znany policji Panowicz, zaś drugim niejaki Sobczak, niespełna 24 letni.
W koszu który nieśli znaleziono ubrania i biżuterię Kosterów oraz 200 tysięcy marek.  Panowicz wyparł się wszystkiego, natomiast Sobczak opowiedział nieprawdopodobną historię. Otóż miał on pewnego dnia spotkać dwóch nie znanych mu ludzi, którzy zaproponowali mu udział w "skoku" we wsi pod Poznaniem. Umówionego dnia miał on za zadanie dać znać, że wszyscy już śpią i pilnować na zwenątrz czy nikt nie nadchodzi. Gdy było już po wszystkim przestępcy dali mu część łupów i zniknęli. Opisał ich na tyle szczegółowo, że już wkrótce znaleziono człowieka odpowiadającego wyglądem jednemu z nich, zaś Sobczak twierdził że to właśnie jeden ze wspólników. Niestety człowiek ten miał mocne alibi - w dniu zbrodni był widziany w Gnieźnie. Potem znaleziono jeszcze jedną osobę, ale wówczas Sobczak pękł.

Antoni Sobczak był typem włóczęgi. Nigdzie nie mógł dłużej zagrzać miejsca nie popełniając jakiegoś przestępstwa. Zarazem jednak pisano o nim, że wypowiadał się inteligentnie. Pochodził z Bomblina koło Węgrowa i z zawodu miał być ślusarzem. Raz już przesiedział ponad póltora roku za kradzież Przez pewien czas pracował jako parobek u gospodarza pod Obornikami, ale gdy ukradł mu worek zboża, został wydalony. idąc do Poznania napotkał Kostera, który podwiózł go. Zgadali się do tego, że Sobczak potrzebuje zajęcia, więc Koster najął go na parobka. Już po kilku dniach zauważył że parobek jest leniwy i niedbały. Skrytykował go za niechlujstwo i wysłał do miasta aby kupił sobie porządne ubranie. Zamiast tego Sobczak przedsięwziął plan rabunku.
Ukradł ze sklepu chleb i cały weekend przebywał poza gospodarstwem. W niedzielę wieczorem przyszedł do Kosterów i zagrzebał się w sianie na piętrze stodoły. Gdy w poniedziałek o świcie przyszedł parobek, zaczekał aż wejście na drabinę, i ciosem młota zabił go na miejscu, przysypując ciało sianem.
Wkrótce Koster, nie mogąc się doszukać parobka wszedł do stodoły i zginął w podobny sposób. Szukającą ich służącą zabił w wejściu do obory. Gdy wreszcie Kosterowa, nie mogąc znaleźć męża, zobaczyła krew na ziemi przy oborze, zaniepokojona wbiegła do środka i zginęła od uderzenia młotem.

Po tej masakrze wchodzi do domu. Odprawia dobijającego się mleczarza i wywołuje małego Edwarda na zewnątrz, gdzie zabija go ciosem w pierś. Prosi niczego nie świadomą Genowefę o wodę do mycia, i gdy na chwilę się odwraca, zabija ją w kuchni. Teraz, spokojny że nikt mu nie przeszkodzi, zabiera ubrania i kosztowności, załadowuje wóz zbożem i szykuje się do wyjazdu. Z wnętrza domu dobiega go płacz najmłodszego Ludwika. Bojąc się, aby ten odgłos nie zdradził go za wcześnie, kładzie chłopca na podłodze i zabija uderzeniem młota.
Przed południem przybywa do Poznania. Tu sprzedaje zboże i udaje się do jadłodajni na ulicy świętego Wojciecha. To przedziwne, ale ten "niechluj" którego złościło gdy zarzucono mu niedbalstwo, idzie teraz do fryzjera, który porządnie go goli, a u krawca kupuje nową koszulę. Spotyka Panowicza, z którym się przyjaźnił i zostawia mu swoje rzeczy. Resztę dnia spędzają na popijawie i wspólnej znajomej. Gdy Panowicz pyta go o źródło pieniędzy, których dotychczas raczej mu brakowało, przyznaje się do zbrodni. "Szkoda że ja mam byłem" - odpowiada z podziwem młody Panowicz. Na bazarze wymieniają dolary na marki i sprzedają cześć biżuterii, potem udają się do jubilera, który zaskoczony skąd człowiek, nie wyglądający na majętnego ma złoty zegarek, nabiera podejrzeń. Gdy klienci próbują się wykręcić i nie chcą pokazać swych dowodów, posyła pomocnika na policje, jednak tamci znikają przed jej przybyciem. Przez pewien czas Sobczak ukrywa się u znajomych, by wreszcie próbować ucieczki koleją.

To dziwne zachowanie i brak jakiejkolwiek skruchy wywołują wrażenie, że Sobczak musiał  nie być zupełnie normalny, jednak badający go psychiatrzy stwierdzili, że w czasie morderstwa był w pełni świadomy swych czynów. Zbrodnię opisywał ze spokojem, bez emocji, tylko gdy przyszło mu opisać zabicie najmłodszego dziecka na chwilę się załamał. Wobec braku okoliczności łagodzących już w kwietniu tego samego roku Sobczak zostaje uznany winnym siedmiokrotnego morderstwa i skazany na śmierć. Nawet jego adwokat nie zgłosił żadnych zastrzeżeń. Towarzyszący mu Panowicz trafia na dwa lata do więzienia za pomoc. Ostatnia informacja na jego temat mówiła o zatwierdzeniu wyroku przez prezydenta w czerwcu, zatem zapewne w sprawie nie było już potem żadnych apelacji. Wyrok prawdopodobnie wykonano jeszcze w tym samym miesiącu.

Niespełna sześć lat później w tej samej okolicy doszło do niemal identycznego zdarzenia, o czym, być może, napiszę innym razem.
-------
*Orędownik Wrzesiński,  numery z 17; 21 i 22 lutego oraz 17 kwietnia 1923, WBC Poznań
* Goniec Wielkopolski 17 i 20 lutego 1923 r
*Orędownik Ostrowski 21 lutego i 6 czerwca 1923
*Gazeta Wągrowiecka 18 kwietnia 1923

poniedziałek, 18 lutego 2013

1924 - Diabeł na dzwonnicy

 Lublin, "Diabeł" na wieży kościelnej.

    Wieś Fejslawice pod Lublinem była widownią niezwykłego zdarzenia.   Pewnej nocy zbudził mieszkańców wsi przeciągły jęk dzwonów, co wywołało zrozumiały popłoch. Stwierdzono, że żadnego pożaru we wsi niema. Organista zdołał nakłonić kilku chłopaków, wdrapali się oni wraz z nim na dzwonnicę. Zgromadzeni przed dzwonnicą ujrzeli za chwilę organistę wypadającego z drzwi z okrzykiem "uciekajcie, djabeł dzwoni!" Przerażenie objęło całą masę zgromadzonych. Uspokoił ich dopiero proboszcz, który udał się na górę do dzwonów i po chwili zeszedł na dół, pędząc przed sobą prosiaka. Okazało się, że świnia była własnością jednego z gospodarzy i została skradziona przez nieznanych opryszków. Opryszki, bojąc się, by nie wpadli w ręce ścigających, zaprowadzili świnię na dzwonnicę, przywiązali ją do dzwonu poczem zbiegli. Świnia czując się skrępowaną w pętli, usiłowała się wydobyć i pociągała za sznur


    Gazeta Wągrowiecka
    Wągrowiec, czwartek, dnia 15 maja 1924. WBC

Najedli się więc strachu. A na darmo.

piątek, 15 lutego 2013

1928 - Meteoryt na Syberii zabił 8 osób

Chcąc być na bieżąco skomentuję wycinkiem historii najnowsze ekscytujące zdarzenia:

Spadający meteor zburzył cztery domy i zabił osiem osób

Wedle doniesień z Moskwy w jednej z osad syberyjskich spadł w ostatnich dniach
olbrzymiej wielkości meteor, który zburzył cztery domy oraz zabił osiem osób.
Jak wielką była siła spadającej gwiazdy, świadczy najlepiej fakt, iż meteor
zniszczył całkowicie dwupiętrowy budynek, zbudowany całkowicie z żelaza i betonu. W miejscu w którym meteor zarył się w ziemię powstała wielkich rozmiarów dziura, podobna zupełnie do otworu wulkanicznego.
Wśród ludności tych okolic zapanowała panika. Przerażeni mieszkańcy opuszczali domy, szukając schronienia w polu. W pierwszej chwili bowiem sądzono, że ma się do czynienia z trzęsieniem ziemi.
Oprócz osób zabitych skutkiem upadku meteora jest też wiele osób rannych.

[Gazeta Sępoleńska 22 listopada 1928 r KPBC]
Podobny, choć mniej tragiczny przypadek zdarzył się dziesięć lat wcześniej w Hiszpanii:


Olbrzymi meteor. Spadł ubiegłej niedzieli we wsi Ćubilla olbrzymi meteor, niedaleko Burgos, w Hiszpanii. Mieszkańcy wsi szli właśnie do kościoła, gdy zobaczyli na niebie ogromną kulę ognistą, która spadała ze straszliwą szybkością, poczem nastąpił gwałtowny wybuch i długim 1 głośnym grzmotem. Przerażeni włościanie myśleli, że nadszedł koniec świata 1 padli na kolana. Dom, na który spadł meteor, uległ zdruzgotaniu 1 z dwoma sąsiedniemi stanął w płomieniach. Ody włościanie ochłonęli z przerażenia, rzucili się do gaszenia pożaru. Gruzy zburzonego domu pokryte były masą żelaza krystalicznego. "Większe odłamy meteoru przesłano do muzeum w Madrycie. [Głos Warszawski Niedziela, 24 stycznia 1909 r. EBUW]

Ówczesne gazety nie raz podawały informacje o meteorytach, które swym upadkiem poczyniły wielkie szkody. W 1931 roku meteoryt miał podobno zburzyć dom leśnika w Stanach, zabijając dwie osoby, a niewiele wcześniej inny miał zrujnować magazyny pod Tromso, wywołując podobny skutek[1].

Powracając zaś do współczesności - meteoryt w okolicach Czelabińska był prawdopodobnie niewiele mniejszy od tego z roku 1908, który spadł w dorzeczu rzeki Podkamienna Tunguska, i jak się wydaje praktycznie wszystkie zniszczenia są wywołane przez falę uderzeniową po eksplozji w atmosferze a nie przez upadek szczątków na ziemię. Oprócz licznych zdjęć i filmów z ziemi, najciekawsze jest chyba zdjęcie rozbłysku uchwycone z kosmosu, przez satelitę Meteostat 10:

Prawdopodobnie odnaleziono też krater, ale ten pokazywany na zdjęciach wygląda mi za gładko:

 Wydaje się jednak, że wbrew twierdzeniom lokalnych władz, ten meteoryt nie ma związku z przelatującą dziś obok ziemi małą asteroidą. Obiekt ten nadlatuje bowiem z południa na północ, zaś meteor leciał od wschodu. Pierwsze szacunki wskazują, że prawdopodobny radiant leży w okolicach gwiazdozbioru Pegaza, a orbita ciała jest całkowicie inna niż orbita planetoidy.[2] Zatem nie jest to jej odłamek jak piszą media.

-----
[1] Pałuczanin 1931.03.08
[2]  http://kaira.sgo.fi/2013/02/are-2012-da14-and-chelyabinsk-meteor.html
http://slon.ru/fast/russia/foto-dnya-voronka-ot-chelyabinskogo-meteorita-909960.xhtml

poniedziałek, 4 lutego 2013

1921 - Trąba powietrzna w grudniu?

Sezon na gwałtowne zjawiska zasadniczo przypada u nas na okres od maja do września, toteż wszelkie odchylenia od tej normy są zastanawiające. Styczniowa trąba zdarzyła się u nas bodaj tylko raz, podczas przechodzenia orkanu Cyryl, a więc w specyficznych warunkach, natomiast o grudniowej jeszcze nie słyszałem - wyjątkiem są informacje z roku 1921:
Trąba powietrzna w Rawiczu i powiecie rawickim. W niedzielę 18. 12. około godz. 4 po poło rozhukała się nad okolicą burza z deszczem i śniegiem, która wkrótce zmieniła się w huragan i trąbę powietrzną. Rozpętany żywioł niszczył po drodze wszystko, co napotkał, stąd też mało jest w mieście i okolicy domostw, które od szalonego wichru nie ucierpiały. Między innemi zniszczone zostały w Rawiczu: Tunel kolejowy na dworcu głównym, budynek fabryczny Koszewskiego i Ski, dach Seminarjum nauczycielskiego, mnóstwo domów w mieście, które straciły w całości lub części swoje dachy, parkany, drzwi, okna itp. W okolicy np. w Sarnowej uszkodzony dworzec kolejowy, w Zielonej wsi zwalona stodoła i odkryty dom gościnnego itd. Słowem tego rodzaju zjawiska nie pamiętają tutejsi ludzie od dziesiątek lat. Była chwila, kiedy ogólny łoskot spadających cegieł, dachówek, grzymsów, całych dachów, szyb, zamienił miasto na istne piekło. Na szczęście obeszło się bez ofiar w ludziach, gdyż deszcz i zimno zatrzymały mieszkańców w domach. Szkody wynikłe z burzy są ogromne, zapewne pójdą dziesiątki miljonów.[1]
Jak więc widać, szkody były znaczne, więc i wiatr musiał być niczego sobie. Ale czy było to to zjawisko o jakie nam chodzi? Na dobrą sprawę nic konkretnego tu nie rozstrzyga, równie dobrze mógł to być microburst podczas burzy śnieżnej. Niestety poza kopiami tej notki nic konkretnego nie odnalazłem, toteż nie nie mogę potwierdzić tego przypadku. Ale odnotować warto.




------
 [1] Głos Rolnika Nr. 2 (36) Poznań, niedziela 8 stycznia 1922.