W ramach ciekawostki opiszę krótko taką rzecz - dawne europejskie
przedstawienia nosorożca. W roku 1515 jeden osobnik nosorożca
indyjskiego został sprowadzony do Portugalii jako niebywała ciekawostka. Nigdy wcześniej w Europie nie widziano takiego zwierzęcia. Ówcześnie panujący król Manuel I postanowił wysłać nosorożca do Rzymu jako dar dla papieża. Niestety po drodze statek rozbił się podczas burzy a nosorożec utonął. Zanim jednak do tego doszło pewien przyrodnik
przebywający na portugalskim dworze wykonał szkic zwierzęcia. Szkic i opis wyglądu przesłany listem
wykorzystał niemiecki malarz Albreht Dürer i wykonał drzeworyt mający wiernie przekazywać
wygląd zwierzęcia:
Pofałdowaną skórę na grzbiecie przedstawił jako pancerz podobny do zbroi płytowej, nawet z zauważalnym zwisającym ryngrafem u szyi oraz dodał
zwierzęciu dodatkowy, skręcony róg na grzbiecie, nawiązujący zapewne do
kształtu spiralnych rogów jednorożców w dawnych wyobrażeniach. Na
narysowanym pierwotnie rysunku piórkiem ten szczegół był mniej wydatny.
Było to o tyle ciekawe, że inny grafik opierający się na tych samych
informacjach narysował jednorożca bez dodatkowego rogu, ale za to z
grzywą na grzbiecie.
Przez następne dwa wieki europejscy przyrodnicy opierali swoje
wyobrażenia na tym drzeworycie, sądząc chyba, że Dürer widział zwierzę
naocznie. Sposób w jaki kolejne osoby przedstawiały nosorożca,
przypominał trochę zabawę w głuchy telefon - grzbiet coraz bardziej
przypominał płytowy pancerz zbroi a dodatkowy róg na karku rósł i stawał
się większy od tego na nosie. Tutaj nosorożec na emblemacie Medyceuszy:
Tutaj Grotta deli Animali z ok. 1530 roku:
Porcelanowa figurka wykonana w Messynie ok. 1730:
Kolejni artyści tworzyli swoje kopie, dodając szczegóły i kolory. Na
przykład takie przedstawienie na gobelinie z Kronenbergu gdzie pancerz
wygląda na metalowy:
bajecznie kolorowa wersja Aldrovandiego:
Europejskie wyobrażenia bazowały na Dürerze aż do końca XVIII wieku, do czasu gdy jeden osobnik został sprowadzony do Włoch. Młoda samica imieniem Klara przewędrowała dosłownie całą Europę, będąc pokazywaną w wielu miastach (dwa razy była we Wrocławiu). Po takim pokazie trudno było wierzyć przestarzałym wizerunkom.
Jak bardzo wyobrażenie Dürera oddziaływało na percepcję, pokazuje
przykład Andreasa Morelliusa który opisywał w swoim dziele starożytne monety. W
wydaniu z 1750 roku pewne rzymskie monety z wizerunkiem nosorożca
narysował tak:
Oryginalne monety z około 80 r. n.e. wyglądały tak:
Historyk uznał, że monety są niewyraźne, więc rysując rewers uzupełnił
szczegóły opierając się na wyobrażeniu Dürera - i dodał nieistniejący
róg na grzbiecie.
-------
* https://en.wikipedia.org/wiki/D%C3%BCrer%27s_Rhinoceros
wtorek, 28 listopada 2017
środa, 15 listopada 2017
Dziewice konsystorskie
Gdy pod koniec 1928 roku publicysta „Boy" Żeleński pisał recenzję „Kwadratury koła" Katajewa po jej premierze w nowym teatrze Ateneum[1],
nie przewidywał, jak żywy wzbudzi oddźwięk. Omawiając historię dwóch
małżeństw, które ze względu na warunki socjalne zakwaterowano w jednym
pokoju i w których nieoczekiwanie rozkwitły nowe uczucia zauważa, że w
Polsce podane ostatecznie rozwiązanie: dwa szybkie rozwody i dwa nowe
śluby byłoby niemożliwe, a utwór o lekkim charakterze zamieniłby się w
tragedię. Po czym sprecyzował – byłoby to rozwiązanie niemożliwe dla
ludzi biednych, bogatsi mogliby załatwić sobie konwersję na inne
wyznanie lub nawet kościelny rozwód, po opłaceniu wygodnych dla siebie
zeznań świadków.
Po tej skromnej uwadze, będącej wciąż delikatną krytyką aktualnych wówczas stosunków prawno-społecznych, został zasypany lawiną listów, od chwalących rozgłaszanie nieprawości szerzącej się w sądach kościelnych po ganiące takie przedstawianie sprawy jako godzenie w dobre imię Kościoła. Idąc za tym tropem, Boy przedstawił szerzej swoje zdanie w felietonie „Biedne prababki". Wywołał on podobnie żywą reakcję, czego owocem były kolejne felietony i polemiki. Książka zbiera wszystkie te teksty, które łącznie obrazują zastanawiającą sytuację w II RP.
W państwie polskim w tym czasie funkcjonowały trzy różne podejścia do spraw małżeństwa i rozwodu. Na terenach dawnego zaboru pruskiego uznawano śluby cywilne, które siłą rzeczy mogły kończyć się rozwodem. Na terenach dawnego zaboru austriackiego równoważnie traktowano śluby kościelne i cywilne. Na terenach dawnego Królestwa Polskiego, to jest zaboru rosyjskiego, wyłączne prawo do stanowienia małżeństwa miały zarejestrowane związki wyznaniowe, toteż katolik mógł brać wyłącznie ślub kościelny w swoim obrządku (wyznawcy związków religijnych niezarejestrowanych i niewierzący nie mogli uzyskać ślubu!). Co w sytuacji, gdy Kościół katolicki nie uznawał instytucji rozwodu, skazywało nieszczęśliwie poślubionych wiernych bądź na wieczne udawanie związku, bądź na skomplikowaną i kosztowną procedurę unieważnienia go.
Żeleński stara się w felietonach piętnować nie tyle samo podejście Kościoła do małżeństwa, ile raczej powiązaną z nim obłudę i bardzo nieczystą formę przeprowadzania unieważnienia. Zgodnie z prawem kanonicznym związek małżeński został w istocie zawarty wobec Boga, zaś co boskie, tego człowiek nie jest w stanie rozdzielić, dlatego rozwód po ślubie kościelnym nie istnieje. Możliwe jest jednak zbadanie zawarcia i przebiegu małżeństwa, i jeśli małżonkowie nie spełnili pewnych podstawowych warunków bądź nie zostały do końca dopełnione pewne formalności proceduralne, uznaje się, że do „świętego złączenia wobec Boga" w istocie nie doszło, w związku z czym nie są małżeństwem właściwie od samego początku. Jeśli jednak nie ma naprawdę mocnych powodów bądź unieważnienia chce tylko jedna ze stron, proces zamienia się w pranie brudów i wywlekanie grzechów lub też w oszukiwanie i udawanie. Boy opisuje, jak to często świadkowie po złożeniu zeznań na procesie udawali się do spowiedzi, aby uzyskać rozgrzeszenie z krzywoprzysięstwa.
Wśród ulubionych sposobów adwokatów konsystorskich pojawiały się takie sztuczki, jak wyciągnięte nie wiadomo skąd stare listy, w których panna młoda zwierza się z braku miłości do poślubionego, czy zeznania przyjaciółek, jak to mężatka jeszcze przed ślubem nie zamierzała mieć dzieci. Można też było powołać się na nieprawidłowość w rodzaju braku obrączki czy niedostarczenia jakichś papierów. W skrajnej sytuacji, gdy trudno było liczyć na tak proste środki, pozostawało jeszcze wykazanie, że małżeństwo nie zostało skonsumowane. Wystarczało dodatkowo opłacić lekarza, który stwierdzi dziewictwo oraz świadków, którzy na własne uszy słyszeli narzekania, jak to mąż przechrapał całą noc poślubną. Mniej majętni mogli natomiast zmienić wiarę na luterańską, w której rozwód jak najbardziej istnieje – autor twierdzi nawet, że doprowadziło to do nienotowanego nigdzie indziej paradoksu, że połowa najzaciętszych prasowych obrońców katolickiej moralności i nierozerwalności aktu małżeńskiego była takimi właśnie „rozwodowymi lutrami".
Boy trafił ze swoimi felietonami w idealny moment. Właśnie w 1929 roku komisja pod przewodnictwem Karola Lutostańskiego ogłosiła projekt nowego prawa małżeńskiego, mającego obowiązywać na terenie całego kraju, a zawierającego między innymi wprowadzenie ślubów cywilnych oraz równouprawnienie majątkowe małżonków. Oboje mogliby dysponować wspólnym majątkiem, który w razie rozwodu bądź unieważnienia małżeństwa byłby dzielony po połowie, co miało powstrzymać (opisane zresztą w książce) przypadki pozbawiania byłej żony całego majątku. Małżeństwo cywilne mogłoby się oczywiście kończyć rozwodem, po spełnieniu pewnych zasad w rodzaju odpowiednio długiej separacji. Reakcja Kościoła i sprzyjających mu kręgów była jednak gwałtowna, a oskarżenia o chęć doprowadzenia do upadku cywilizacji i ogólnej rozpusty na tyle mocne, że rząd polski, bojąc się cokolwiek w tej sprawie przedsięwziąć, odłożył projekt ad acta i sprawa pozostała nieuregulowana aż do wybuchu II wojny światowej.
Oprócz wartości publicystycznych znajdziemy w tej książce wiele zabawnych anegdot, najciekawsza wydawała mi się opowieść o tym, jak to masoni nie chcieli przyjąć Żeleńskiego w swoje szeregi, gdy wypytywał o taką możliwość.
Czy jednak „Dziewice konsystorskie" to już tylko obrazek z przeszłości, który nie przystaje do współczesności? Wprawdzie państwa europejskie uznają dziś śluby cywilne i, co za tym idzie, rozwody (niedawno, bo w 2011 roku zalegalizowała je ultrareligijna Malta), toteż problem wielu małżeństw jest dużo prostszy do rozwiązania, lecz ci, którzy chcą choćby formalnie spełniać reguły swego wyznania, nadal nie mają łatwej sytuacji. A sprawy o unieważnienie nie stały się ponoć o wiele czystsze niż niemal 90 lat temu.[2] Procesy nadal stanowią pranie brudów przed komisją księży i zakonnic, ciągną się wiele lat i nie są specjalnie tanie. Czy spowiedzi świadków zaraz po procesie nadal są praktykowane, nie sposób się jednak dowiedzieć.
Dziewice Konsystorskie on line, na stronie portalu Wolne Lektury
-----------
[1] Recenzowana sztuka miała premierę 7 grudnia 1928, jak podaje teatr Ateneum w spisie premier na swojej stronie internetowej: https://teatrateneum.pl/?page_id=372
[2] Cezary Pazura już dwa razy uzyskał unieważnienie kościelnego ślubu, za pierwszym razem głównym powodem było to, że jego żona przed ślubem chodziła do psychologa. Zgodnie z niedawno wprowadzonymi przepisami, bliżej nieokreślona niedojrzałość psychiczna może być powodem unieważnienia. Aktor Jacek Borkowski w zasadzie przyznał w prasie, że na procesie opisał swój rzekomo rozwiązły tryb życia na prośbę żony, która koniecznie chciała rozwodu a adwokat twierdził, że przy takim powodzie będzie łatwiej go uzyskać.
http://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/jak-wziac-koscielny-rozwod/q1zp6f4
Po kościelnym rozwodzie są też Cejrowski, Majdan, Katarzyna Skrzynecka i Dariusz Kordek.
[Tekst ukazał się jako recenzja na Biblionetce, ale uznałem, że dotyczy tak ciekawej sprawy, że warto go wkleić i tutaj]
https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=1040683
Po tej skromnej uwadze, będącej wciąż delikatną krytyką aktualnych wówczas stosunków prawno-społecznych, został zasypany lawiną listów, od chwalących rozgłaszanie nieprawości szerzącej się w sądach kościelnych po ganiące takie przedstawianie sprawy jako godzenie w dobre imię Kościoła. Idąc za tym tropem, Boy przedstawił szerzej swoje zdanie w felietonie „Biedne prababki". Wywołał on podobnie żywą reakcję, czego owocem były kolejne felietony i polemiki. Książka zbiera wszystkie te teksty, które łącznie obrazują zastanawiającą sytuację w II RP.
W państwie polskim w tym czasie funkcjonowały trzy różne podejścia do spraw małżeństwa i rozwodu. Na terenach dawnego zaboru pruskiego uznawano śluby cywilne, które siłą rzeczy mogły kończyć się rozwodem. Na terenach dawnego zaboru austriackiego równoważnie traktowano śluby kościelne i cywilne. Na terenach dawnego Królestwa Polskiego, to jest zaboru rosyjskiego, wyłączne prawo do stanowienia małżeństwa miały zarejestrowane związki wyznaniowe, toteż katolik mógł brać wyłącznie ślub kościelny w swoim obrządku (wyznawcy związków religijnych niezarejestrowanych i niewierzący nie mogli uzyskać ślubu!). Co w sytuacji, gdy Kościół katolicki nie uznawał instytucji rozwodu, skazywało nieszczęśliwie poślubionych wiernych bądź na wieczne udawanie związku, bądź na skomplikowaną i kosztowną procedurę unieważnienia go.
Żeleński stara się w felietonach piętnować nie tyle samo podejście Kościoła do małżeństwa, ile raczej powiązaną z nim obłudę i bardzo nieczystą formę przeprowadzania unieważnienia. Zgodnie z prawem kanonicznym związek małżeński został w istocie zawarty wobec Boga, zaś co boskie, tego człowiek nie jest w stanie rozdzielić, dlatego rozwód po ślubie kościelnym nie istnieje. Możliwe jest jednak zbadanie zawarcia i przebiegu małżeństwa, i jeśli małżonkowie nie spełnili pewnych podstawowych warunków bądź nie zostały do końca dopełnione pewne formalności proceduralne, uznaje się, że do „świętego złączenia wobec Boga" w istocie nie doszło, w związku z czym nie są małżeństwem właściwie od samego początku. Jeśli jednak nie ma naprawdę mocnych powodów bądź unieważnienia chce tylko jedna ze stron, proces zamienia się w pranie brudów i wywlekanie grzechów lub też w oszukiwanie i udawanie. Boy opisuje, jak to często świadkowie po złożeniu zeznań na procesie udawali się do spowiedzi, aby uzyskać rozgrzeszenie z krzywoprzysięstwa.
Wśród ulubionych sposobów adwokatów konsystorskich pojawiały się takie sztuczki, jak wyciągnięte nie wiadomo skąd stare listy, w których panna młoda zwierza się z braku miłości do poślubionego, czy zeznania przyjaciółek, jak to mężatka jeszcze przed ślubem nie zamierzała mieć dzieci. Można też było powołać się na nieprawidłowość w rodzaju braku obrączki czy niedostarczenia jakichś papierów. W skrajnej sytuacji, gdy trudno było liczyć na tak proste środki, pozostawało jeszcze wykazanie, że małżeństwo nie zostało skonsumowane. Wystarczało dodatkowo opłacić lekarza, który stwierdzi dziewictwo oraz świadków, którzy na własne uszy słyszeli narzekania, jak to mąż przechrapał całą noc poślubną. Mniej majętni mogli natomiast zmienić wiarę na luterańską, w której rozwód jak najbardziej istnieje – autor twierdzi nawet, że doprowadziło to do nienotowanego nigdzie indziej paradoksu, że połowa najzaciętszych prasowych obrońców katolickiej moralności i nierozerwalności aktu małżeńskiego była takimi właśnie „rozwodowymi lutrami".
Boy trafił ze swoimi felietonami w idealny moment. Właśnie w 1929 roku komisja pod przewodnictwem Karola Lutostańskiego ogłosiła projekt nowego prawa małżeńskiego, mającego obowiązywać na terenie całego kraju, a zawierającego między innymi wprowadzenie ślubów cywilnych oraz równouprawnienie majątkowe małżonków. Oboje mogliby dysponować wspólnym majątkiem, który w razie rozwodu bądź unieważnienia małżeństwa byłby dzielony po połowie, co miało powstrzymać (opisane zresztą w książce) przypadki pozbawiania byłej żony całego majątku. Małżeństwo cywilne mogłoby się oczywiście kończyć rozwodem, po spełnieniu pewnych zasad w rodzaju odpowiednio długiej separacji. Reakcja Kościoła i sprzyjających mu kręgów była jednak gwałtowna, a oskarżenia o chęć doprowadzenia do upadku cywilizacji i ogólnej rozpusty na tyle mocne, że rząd polski, bojąc się cokolwiek w tej sprawie przedsięwziąć, odłożył projekt ad acta i sprawa pozostała nieuregulowana aż do wybuchu II wojny światowej.
Oprócz wartości publicystycznych znajdziemy w tej książce wiele zabawnych anegdot, najciekawsza wydawała mi się opowieść o tym, jak to masoni nie chcieli przyjąć Żeleńskiego w swoje szeregi, gdy wypytywał o taką możliwość.
Czy jednak „Dziewice konsystorskie" to już tylko obrazek z przeszłości, który nie przystaje do współczesności? Wprawdzie państwa europejskie uznają dziś śluby cywilne i, co za tym idzie, rozwody (niedawno, bo w 2011 roku zalegalizowała je ultrareligijna Malta), toteż problem wielu małżeństw jest dużo prostszy do rozwiązania, lecz ci, którzy chcą choćby formalnie spełniać reguły swego wyznania, nadal nie mają łatwej sytuacji. A sprawy o unieważnienie nie stały się ponoć o wiele czystsze niż niemal 90 lat temu.[2] Procesy nadal stanowią pranie brudów przed komisją księży i zakonnic, ciągną się wiele lat i nie są specjalnie tanie. Czy spowiedzi świadków zaraz po procesie nadal są praktykowane, nie sposób się jednak dowiedzieć.
Dziewice Konsystorskie on line, na stronie portalu Wolne Lektury
-----------
[1] Recenzowana sztuka miała premierę 7 grudnia 1928, jak podaje teatr Ateneum w spisie premier na swojej stronie internetowej: https://teatrateneum.pl/?page_id=372
[2] Cezary Pazura już dwa razy uzyskał unieważnienie kościelnego ślubu, za pierwszym razem głównym powodem było to, że jego żona przed ślubem chodziła do psychologa. Zgodnie z niedawno wprowadzonymi przepisami, bliżej nieokreślona niedojrzałość psychiczna może być powodem unieważnienia. Aktor Jacek Borkowski w zasadzie przyznał w prasie, że na procesie opisał swój rzekomo rozwiązły tryb życia na prośbę żony, która koniecznie chciała rozwodu a adwokat twierdził, że przy takim powodzie będzie łatwiej go uzyskać.
http://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/jak-wziac-koscielny-rozwod/q1zp6f4
Po kościelnym rozwodzie są też Cejrowski, Majdan, Katarzyna Skrzynecka i Dariusz Kordek.
[Tekst ukazał się jako recenzja na Biblionetce, ale uznałem, że dotyczy tak ciekawej sprawy, że warto go wkleić i tutaj]
https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=1040683
czwartek, 2 listopada 2017
Jakie są najodleglejsze gwiazdy widoczne gołym okiem?
Tak mnie ostatnio zaciekawiło - jakie są najdalsze gwiazdy które
jeszcze widać gołym okiem? Na początek postanowiłem przejrzeć "listy
gwiazd w gwiazdozbiorze" na Wikipedii. Nie jest to może dobre źródło,
ale wygodne do przeglądania bo listę można segregować wedle wybranych
wartości. Wypisałem przykłady gwiazd o jasności do 6,5 magnitudo i o
odległościach rzędu kilkunastu tysięcy lat świetlnych. Następnie
zacząłem szukać potwierdzeń że faktycznie są położone w takiej
odległości.
Tutaj pomocna okazała się strona universeguide.com która czerpie informacje z dwóch katalogów paralaks Hipparcosa - z 1997 i 2007 roku. Informacje z tabel Wikipedii najczęściej pochodziły z tego pierwszego przeglądu, drugi był więc jakąś weryfikacją, najczęściej ostro w dół.
Następnie przejrzałem podobne listy gwiazd w gwiazdozbiorach na universeguide.com, wypisując gwiazdy dla których w katalogu z 2007 roku podano kilkunatotysięcznolatoświetlną odległość.
Hipparcos to projekt sondy na orbicie okołoziemskiej, która robi zdjęcia gwiazd, porównując ich położenie na niebie w odstępach półrocznych. Mierzy ich ruchy własne względem tła, bada prędkość radialną, oraz mierzy zmiany położenia związane z paralaksą. Znając rozmiar ziemskiej orbity oraz wielkość kąta przesunięcia pozycji gwiazdy, można łatwo wyliczyć odległość do danej gwiazdy. Pierwszy katalog z 1997 roku opisywał parametry z dużą dokładnością dla 120 tysięcy gwiazd, i mniej dokładne dla ponad miliona. Dzięki lepszym technikom obróbki danych, z kolejnych obserwacji zestawiono w kolejnym katalogu dane dla 2,5 miliona gwiazd w zasięgu rozdzielczości kątowej.
Jego następczynią jest sonda Gaia, która ma obserwować odleglejsze gwiazdy z jeszcze większą rozdzielczością i dokładnością, ale jej katalogu odległości gwiazd jeszcze nie ma. Zapewne pomoże ona mocno poprawić poniższą listę.
Nie wykluczam, że w obu źródłach znalazły się jakieś błędy, w paru przypadkach wydaje się to wręcz oczywiste, niemniej w charakterze ciekawostki wrzucam tutaj listę bardzo odległych gwiazd które jeszcze widać gołym okiem. Pierwsza podana liczba to odległość z pierwszego źródła lub katalogu, a ta w nawiasie to wartość z nowszych źródeł.
* HD 8065 - Cefeusz - 32 616 ly - 6,0 M
- dla tej gwiazdy Hipparcos podał taką samą paralaksę w obu katalogach
*HD 188209 - Łabądź - 14 818 ly - 5,6 M
- Nie byłem w stanie potwierdzić tej odległości w innych źródłach. Gwiazda jest dość dobrze przebadana ze względu na zmienność która jest interesująca dla astrosejsmologów.
* TT Aquilae - Orzeł - 7955 (18 120) ly - 6,5-7,6 M
- gwiazda jest cefeidą więc aż prosiłaby się o zmierzenie odległości z zależności okres-jasność absolutna, ale takich danych nie znalazłem
* Chi Aurigae - Woźnica - 4077 (326 163) ly - 4,71
- podana w katalogu z 2007 roku odległość wydaje się absurdalnie wielka. Gwiazda w zasadzie znajdowałaby się poza galaktyką. Wyznaczona wtedy paralaksa leży jednak w granicy błędu pomiarowego, w zasadzie więc trudno powiedzieć jaka jest na prawdę. Może katalog paralaks z sondy Gaia rzecz rozstrzygnie.
* R Coronae Borealis - Korona Północna - 6040 (81 540) ly - 5,9
- Także tutaj druga zmierzona wartość wydaje się zbyt duża. Na podstawie szacunków jasności absolutnej dziś ocenia się odległość na bliższą tej pierwszej wartości.
Pozostałe:
* Chi2 Ori - Orion - 32 600 ly - (1800) 4,64 M
* HD 31327 - Woźnica - 11 643 *- 6,1 M
*HD 135591 - Cyrkiel -163 000 ly (3545) - 5,43
* HD 80558 (LR Velorum) - Żagiel - 19 176 ly (4291) - 5,83
* HD 191639 (BE Cap) - Koziorożec - 108 667 (2330)- 6,39
* HD 191877 - Lisek - 29 636 ly (6154) - 6,24
*HD 190603 (V 1768 Cyg) - Łabądź - 13 583 ly (5722) - 5,62
* Nu Aql - Orzeł - 11 643 (2835) - 4,64
* 9 Sge - Strzała - 14 174 * - 6,24
* P Cyg - Łabądź - 6272 (10 192) - 4,7
* 69 Cyg - Łabądź - 2764 (9060) - 5,93
* V 533 Car - Kil - 12 538 *- 4,59
* Teta Mus - Mucha - 108 667 (12 544) - 5,44
* Omicron Canis Majoris - Wielki Pies - 1976 (14 825) - 3,8
* Phi Cas (34 Cas) - Kasjopeja - 2329 (12 080) - 4,95
* Rho Cas (2 Cas) - Kasjopeja - 11 648 - 4,51
* V 731 Monocerotis - Jednorożec - 4796 (21 744) - 6,14
* 3 Gem - Bliźnięta - 6395 (14 181) - 5,75
Tutaj pomocna okazała się strona universeguide.com która czerpie informacje z dwóch katalogów paralaks Hipparcosa - z 1997 i 2007 roku. Informacje z tabel Wikipedii najczęściej pochodziły z tego pierwszego przeglądu, drugi był więc jakąś weryfikacją, najczęściej ostro w dół.
Następnie przejrzałem podobne listy gwiazd w gwiazdozbiorach na universeguide.com, wypisując gwiazdy dla których w katalogu z 2007 roku podano kilkunatotysięcznolatoświetlną odległość.
Hipparcos to projekt sondy na orbicie okołoziemskiej, która robi zdjęcia gwiazd, porównując ich położenie na niebie w odstępach półrocznych. Mierzy ich ruchy własne względem tła, bada prędkość radialną, oraz mierzy zmiany położenia związane z paralaksą. Znając rozmiar ziemskiej orbity oraz wielkość kąta przesunięcia pozycji gwiazdy, można łatwo wyliczyć odległość do danej gwiazdy. Pierwszy katalog z 1997 roku opisywał parametry z dużą dokładnością dla 120 tysięcy gwiazd, i mniej dokładne dla ponad miliona. Dzięki lepszym technikom obróbki danych, z kolejnych obserwacji zestawiono w kolejnym katalogu dane dla 2,5 miliona gwiazd w zasięgu rozdzielczości kątowej.
Jego następczynią jest sonda Gaia, która ma obserwować odleglejsze gwiazdy z jeszcze większą rozdzielczością i dokładnością, ale jej katalogu odległości gwiazd jeszcze nie ma. Zapewne pomoże ona mocno poprawić poniższą listę.
Nie wykluczam, że w obu źródłach znalazły się jakieś błędy, w paru przypadkach wydaje się to wręcz oczywiste, niemniej w charakterze ciekawostki wrzucam tutaj listę bardzo odległych gwiazd które jeszcze widać gołym okiem. Pierwsza podana liczba to odległość z pierwszego źródła lub katalogu, a ta w nawiasie to wartość z nowszych źródeł.
* HD 8065 - Cefeusz - 32 616 ly - 6,0 M
- dla tej gwiazdy Hipparcos podał taką samą paralaksę w obu katalogach
*HD 188209 - Łabądź - 14 818 ly - 5,6 M
- Nie byłem w stanie potwierdzić tej odległości w innych źródłach. Gwiazda jest dość dobrze przebadana ze względu na zmienność która jest interesująca dla astrosejsmologów.
* TT Aquilae - Orzeł - 7955 (18 120) ly - 6,5-7,6 M
- gwiazda jest cefeidą więc aż prosiłaby się o zmierzenie odległości z zależności okres-jasność absolutna, ale takich danych nie znalazłem
* Chi Aurigae - Woźnica - 4077 (326 163) ly - 4,71
- podana w katalogu z 2007 roku odległość wydaje się absurdalnie wielka. Gwiazda w zasadzie znajdowałaby się poza galaktyką. Wyznaczona wtedy paralaksa leży jednak w granicy błędu pomiarowego, w zasadzie więc trudno powiedzieć jaka jest na prawdę. Może katalog paralaks z sondy Gaia rzecz rozstrzygnie.
* R Coronae Borealis - Korona Północna - 6040 (81 540) ly - 5,9
- Także tutaj druga zmierzona wartość wydaje się zbyt duża. Na podstawie szacunków jasności absolutnej dziś ocenia się odległość na bliższą tej pierwszej wartości.
Pozostałe:
* Chi2 Ori - Orion - 32 600 ly - (1800) 4,64 M
* HD 31327 - Woźnica - 11 643 *- 6,1 M
*HD 135591 - Cyrkiel -163 000 ly (3545) - 5,43
* HD 80558 (LR Velorum) - Żagiel - 19 176 ly (4291) - 5,83
* HD 191639 (BE Cap) - Koziorożec - 108 667 (2330)- 6,39
* HD 191877 - Lisek - 29 636 ly (6154) - 6,24
*HD 190603 (V 1768 Cyg) - Łabądź - 13 583 ly (5722) - 5,62
* Nu Aql - Orzeł - 11 643 (2835) - 4,64
* 9 Sge - Strzała - 14 174 * - 6,24
* P Cyg - Łabądź - 6272 (10 192) - 4,7
* 69 Cyg - Łabądź - 2764 (9060) - 5,93
* V 533 Car - Kil - 12 538 *- 4,59
* Teta Mus - Mucha - 108 667 (12 544) - 5,44
* Omicron Canis Majoris - Wielki Pies - 1976 (14 825) - 3,8
* Phi Cas (34 Cas) - Kasjopeja - 2329 (12 080) - 4,95
* Rho Cas (2 Cas) - Kasjopeja - 11 648 - 4,51
* V 731 Monocerotis - Jednorożec - 4796 (21 744) - 6,14
* 3 Gem - Bliźnięta - 6395 (14 181) - 5,75
poniedziałek, 16 października 2017
Mity o trąbach powietrznych: omija miasta
Kolejnym popularnym mitem o trąbach powietrznych, jest przekonanie że miasta w czymś im przeszkadzają. Przybiera różne wersje - od "nie tworzy się nad miastami" przez "omija miasta" aż do "nie wkracza do dzielnic z wysoką zabudową".
Uzasadnieniem w tym przypadku może być słuszna uwaga, że tornada najczęściej dotykają tereny wiejskie lub małe miasteczka, niekiedy dotykają przedmieść z rzadką zabudową natomiast rzadko wywołują zniszczenia w centrach dużych metropolii, z gęstą, wysokimi budynkami, wręcz z drapaczami chmur. W tej zależności tkwi natomiast błąd statystyczny - porównywaną dla różnych sytuacji częstość zdarzeń powinno się odnosić do nie do całkowitej liczby zdarzeń lecz ilości możliwości, a te nie są dla różnych typów terenu takie same.
Po prostu miasta zajmują dużo mniejszą powierzchnię niż tereny wiejskie i niezabudowane.
W województwie Mazowieckim znajduje się obecnie 86 miast o powierzchni 2 169,19 km² , co stanowi zaledwie 6% powierzchni województwa. Gdyby więc prawdopodobieństwo wystąpienia tornada było na tym obszarze równomierne, to 6% trąb powietrznych dotykałoby któregoś z tych miast. Im bardziej ściśle będziemy definiować "miasto" tym mniejsza będzie liczba przypadków uderzenia w nie trąby powietrznej. Jeśli uznamy że chodzi nam o tereny o gęstej zabudowie, to powierzchnia będzie mniejsza; jeśli uznamy, że chodzi o tereny z zabudową wysoką to ograniczymy się do centr i blokowisk z wieżowcami mieszkalnymi, a przy drapaczach chmur z województwa zostanie nam dosłownie kilka miejsc gdzie stoją takie budynki.
Ponieważ przyczyna powstawania trąb powietrznych leży nad miastami, duża "szorstkość powierzchni" nie ma na ich pojawianie się aż tak dużego wpływu. Pewne symulacje komputerowe sugerują, że skomplikowana, wysoka zabudowa może jedynie lokalnie zmniejszyć siłę wiru ze względu na utrudnienie napływu ciepłego powietrza, natomiast raczej go nie wygasi.
Znanych jest bardzo wiele przypadków gdy trąby powietrzne pojawiały się nad dużymi miastami, niektóre są przez nie nawiedzane bardzo często. Miasto St Louis w stanie Missouri zostało przez nie uderzone 14 razy, najgorsze było to z 1896 roku, gdy zginęło 255 osób. W mieście Moore w obszarze metropolitalnym Oklahoma City między 1998 a 2015 rokiem zdarzyło się 10 tornad. W Polsce mieliśmy dwa przypadki w obrębie Lublina (oraz jeden w obrębie dzisiejszego Lublina ale w czasach gdy teren ten był jeszcze wsią poza miastem).
Paryż
Tornado które przeszło nad Paryżem w 1896 roku było o tyle ciekawe, że cały tor jego szkód przebiegał w obszarze gęstej zabudowy. Zniszczenia zaczęły się w okolicach ścisłego centrum nad Sekwaną w pasie o długości 6 km, w wyniku zdarzenia zginęło 5 osób a kilkadziesiąt odniosło rany. [1], [2]
Fort Worth
Tornado o sile F3 które przeszło w marcu 2000 roku w mieście Fort Worth w stanie Teksas przeszło dokładnie przez dzielnicę z wieżowcami. Jednym z najmocniej uszkodzonych budowli był 35-piętrowy wieżowiec Tower:
Po minięciu dzielnicy wieżowców jego siła się nie zmniejszyła, właśnie tam pojawiły się najmocniejsze niszczenia:
Opole
Także z Polski można podać przypadek gdy trąba powietrzna pojawiła się w pobliżu wysokich budynków. Ten konkretny jest o tyle ciekawy, że chodziło o wir bardzo małej średnicy ale równocześnie dość silny. W czerwcu 2002 roku trąba powietrzna pojawiła się na terenie blokowiska w Opolu. Świadkowie mówili, że widzieli ciemny wir o średnicy zaledwie kilku metrów. Okazał się on tak silny że porwał z parkingu przy ulicy Sosnkowskiego cztery zaparkowane samochody. Trzy przetoczyły się kilka metrów, jeden przeleciał 50 metrów zatrzymując się ostatecznie na barierkach między pasami jezdni, tuż przed przystankiem. Następnie trąba minęła akademiki politechniki przewracając kontenery na śmieci a na ulicy Oleskiej wyrwała jedno drzewo. Samochody nadawały się do kasacji. Tutaj być może zabudowa wpłynęła nieco na tor, lej bowiem przeszedł przez przerwę między punktowcami na osiedlu i ominął budynki politechniki, ale trąba musiała powstać nad samym miastem i gęsta zabudowa jej w tym nie przeszkodziła. [3], [4]
Chorzów
Także zeszłoroczny przypadek z Chorzowa można podać za przykład trąby powietrznej nad terenami miejskimi. Lej dotknął ziemi w okolicy placu Kopernika i przemieścił się w kierunku Siemianowic Śląskich.
------
[1] http://www.retronews.fr/actualite/1896-tornade-paris
[2] Paris Tornado 1896,
[3] http://www.nto.pl/wiadomosci/opolskie/art/3957163,samochody-fruwaly-jak-latawce,id,t.html
[4] Artykuł ze zdjęciami.
Uzasadnieniem w tym przypadku może być słuszna uwaga, że tornada najczęściej dotykają tereny wiejskie lub małe miasteczka, niekiedy dotykają przedmieść z rzadką zabudową natomiast rzadko wywołują zniszczenia w centrach dużych metropolii, z gęstą, wysokimi budynkami, wręcz z drapaczami chmur. W tej zależności tkwi natomiast błąd statystyczny - porównywaną dla różnych sytuacji częstość zdarzeń powinno się odnosić do nie do całkowitej liczby zdarzeń lecz ilości możliwości, a te nie są dla różnych typów terenu takie same.
Po prostu miasta zajmują dużo mniejszą powierzchnię niż tereny wiejskie i niezabudowane.
W województwie Mazowieckim znajduje się obecnie 86 miast o powierzchni 2 169,19 km² , co stanowi zaledwie 6% powierzchni województwa. Gdyby więc prawdopodobieństwo wystąpienia tornada było na tym obszarze równomierne, to 6% trąb powietrznych dotykałoby któregoś z tych miast. Im bardziej ściśle będziemy definiować "miasto" tym mniejsza będzie liczba przypadków uderzenia w nie trąby powietrznej. Jeśli uznamy że chodzi nam o tereny o gęstej zabudowie, to powierzchnia będzie mniejsza; jeśli uznamy, że chodzi o tereny z zabudową wysoką to ograniczymy się do centr i blokowisk z wieżowcami mieszkalnymi, a przy drapaczach chmur z województwa zostanie nam dosłownie kilka miejsc gdzie stoją takie budynki.
Ponieważ przyczyna powstawania trąb powietrznych leży nad miastami, duża "szorstkość powierzchni" nie ma na ich pojawianie się aż tak dużego wpływu. Pewne symulacje komputerowe sugerują, że skomplikowana, wysoka zabudowa może jedynie lokalnie zmniejszyć siłę wiru ze względu na utrudnienie napływu ciepłego powietrza, natomiast raczej go nie wygasi.
Znanych jest bardzo wiele przypadków gdy trąby powietrzne pojawiały się nad dużymi miastami, niektóre są przez nie nawiedzane bardzo często. Miasto St Louis w stanie Missouri zostało przez nie uderzone 14 razy, najgorsze było to z 1896 roku, gdy zginęło 255 osób. W mieście Moore w obszarze metropolitalnym Oklahoma City między 1998 a 2015 rokiem zdarzyło się 10 tornad. W Polsce mieliśmy dwa przypadki w obrębie Lublina (oraz jeden w obrębie dzisiejszego Lublina ale w czasach gdy teren ten był jeszcze wsią poza miastem).
Paryż
Tornado które przeszło nad Paryżem w 1896 roku było o tyle ciekawe, że cały tor jego szkód przebiegał w obszarze gęstej zabudowy. Zniszczenia zaczęły się w okolicach ścisłego centrum nad Sekwaną w pasie o długości 6 km, w wyniku zdarzenia zginęło 5 osób a kilkadziesiąt odniosło rany. [1], [2]
Fort Worth
Tornado o sile F3 które przeszło w marcu 2000 roku w mieście Fort Worth w stanie Teksas przeszło dokładnie przez dzielnicę z wieżowcami. Jednym z najmocniej uszkodzonych budowli był 35-piętrowy wieżowiec Tower:
Po minięciu dzielnicy wieżowców jego siła się nie zmniejszyła, właśnie tam pojawiły się najmocniejsze niszczenia:
Opole
Także z Polski można podać przypadek gdy trąba powietrzna pojawiła się w pobliżu wysokich budynków. Ten konkretny jest o tyle ciekawy, że chodziło o wir bardzo małej średnicy ale równocześnie dość silny. W czerwcu 2002 roku trąba powietrzna pojawiła się na terenie blokowiska w Opolu. Świadkowie mówili, że widzieli ciemny wir o średnicy zaledwie kilku metrów. Okazał się on tak silny że porwał z parkingu przy ulicy Sosnkowskiego cztery zaparkowane samochody. Trzy przetoczyły się kilka metrów, jeden przeleciał 50 metrów zatrzymując się ostatecznie na barierkach między pasami jezdni, tuż przed przystankiem. Następnie trąba minęła akademiki politechniki przewracając kontenery na śmieci a na ulicy Oleskiej wyrwała jedno drzewo. Samochody nadawały się do kasacji. Tutaj być może zabudowa wpłynęła nieco na tor, lej bowiem przeszedł przez przerwę między punktowcami na osiedlu i ominął budynki politechniki, ale trąba musiała powstać nad samym miastem i gęsta zabudowa jej w tym nie przeszkodziła. [3], [4]
Chorzów
Także zeszłoroczny przypadek z Chorzowa można podać za przykład trąby powietrznej nad terenami miejskimi. Lej dotknął ziemi w okolicy placu Kopernika i przemieścił się w kierunku Siemianowic Śląskich.
------
[1] http://www.retronews.fr/actualite/1896-tornade-paris
[2] Paris Tornado 1896,
[3] http://www.nto.pl/wiadomosci/opolskie/art/3957163,samochody-fruwaly-jak-latawce,id,t.html
[4] Artykuł ze zdjęciami.
niedziela, 8 października 2017
Kup sobie orkan
Podczas ostatniej wichury nad naszym krajem w mediach i na forach pojawiło się małe zamieszanie. Ludzie dziwili się czemu mowa o orkanie Ksawerym skoro taki już kiedyś taki był.
Służby meteorologiczne różnych krajów nadają niżom, a czasem też i wyżom, różne imiona dla porządku, aby było wiadomo o którym znów układzie mowa. System ten wziął się stąd, że dawniej o tym, że znad morza nadchodzi nowy sztorm, dowiadywano się od załóg statków które pierwsze dostały się w jego obrąb i dotarły do portu. Z początku więc sztormom i huraganom nadawano nazwy od nazw statków które pierwsze o nich doniosły lub pierwsze pod jego wpływem zatonęły. Niektórym, które nie zostały w porę zauważone i wywołały znaczne straty w jakiejś miejscowości przybrzeżnej, nadawano nazwę tej miejscowości, stąd na przykład wziął się huragan Galveston. Bardziej ujednolicony system przyjęto w XIX wieku, kolejnym wykrytym układom nadawano alfabetycznie różne imiona żeńskie, w tym czasie bowiem większość statków nosiła żeńskie imiona.
W późniejszych latach w różnych miejscach przyjęto różne systemy, na przykład USA nazywa huragany atlantyckie alfabetycznie imionami żeńskimi i męskimi z sześciu list używanych rotacyjnie w kolejnych latach, stąd często zdarza się, że jednym imieniem oznaczono w różnych latach wiele huraganów. W 1953 roku w sezonie zdarzyło się tak dużo huraganów, że dwa razy wykorzystano imię Alice; aby nie wprowadzać pomyłek uznano potem, że w razie wykorzystania wszystkich imion z listy, następne huragany dostaną imiona będące nazwami liter greckich Alpha, Betha, Gamma itd. W 2005 roku sezon był tak obfity, że ostatni 28 huragan nazwano Zeta.
W Europie oprócz opisanego systemu nazywania od nazw statków przez długi czas używano też nazw świętych na których kościelne wspomnienie przypadł dzień uderzenia w ląd. Każdy kraj nadmorski prowadzący regularne śledzenie, nadaje swoją nazwę takiemu układowi zanim do niego dotrze. W Wielkiej Brytanii i Irlandii regularny system list nazw wprowadzono dopiero w 2013 roku w związku z zamieszaniem medialnym po tym, jak silny sztorm który wywołał wiele zniszczeń został nazwany dopiero przez kanał telewizyjny. Swoje listy prowadzą też Niemcy, Dania, Norwegia. Często bywa, że jeśli służby innych krajów nie zadbały o to wcześniej, przyjmowane jest pierwsze imię jakie nada któryś z krajów. W Polsce zwykle przyjmuje się imię nadane w Niemczech, bo niż musi przejść przez ten kraj zanim do nas dotrze, czasem tylko media spolszczają imię jeśli istnieje odpowiednik, stąd Xavier stał się Ksawerym a Kiryll stał się Cyrylem.
Ale ale. Nie po to pisałem ten artykuł, aby tylko napisać o różnych systemach nazewnictwa, tylko o ciekawostce związanej z tym niemieckim systemem, z którego najczęściej korzystamy.
Początkowo od lat 50. stosowano listy 260 imion męskich i żeńskich i używano ich do nazwania osobnych układów, zarówno niżów i wyżów. Przyjęto tu tradycję biorącą się z nazw statków, aby układy niskiego ciśnienia nazywać imionami żeńskimi, toteż dla odróżnienia wyże nazywano po męsku. Jednak w latach 90. środowiska feministyczne uważały to za kontrowersyjne. W końcu przecież niże zwykle przynoszą złą pogodę a zimowe sztormy straty i ofiary, natomiast wyże kojarzone są z ciepłem i dobrą pogodą. Zastanawiano się jak sprawę rozwiązać, aby każdego zadowolić.
W 2002 roku rozpoczęto program "Adopt A Vortex". Od tego czasu prywatne osoby lub firmy, mogą za odpowiednią opłatą wykupić imię na liście układów niżowych lub wyżowych. Warunków jest kilka: musi być to istniejące imię nadawane ludziom, zgodne z zasadami urzędów, nie może to być złożenie nazw lub słów, więc niż Helmutkohl czy wyż Xenathewarrior nie przejdą. Imię musi być możliwe do zapisania w niemieckim alfabecie, jeśli istnieje niemiecki odpowiednik to przyjmowana jest ta wersja. Nie może to być nazwisko ani nazwa firmy, chyba że funkcjonuje też jako imię.
Osoba zgłaszająca może do informacji o zleceniodawcy dodać adres strony internetowej, dlatego dla niektórych może to być forma reklamy.
Ponieważ w każdym roku układów możliwych do nazwania pojawia się więcej niż jest liter w alfabecie, powtarzają się one średnio co dwa miesiące. Można wykupić imię zaczynające się od jeszcze nie zajętej litery. Jak łatwo zgadnąć, jako pierwsze zostają zajęte litery od których często zaczynają się imiona, wykupione przez osoby chcące uwiecznić własne imię lub imię kogoś kogo bardzo nie lubią, dlatego na koniec zostają zwykle mało popularne litery w rodzaju Y bądź X. Ponieważ mało jest imion na te litery, taki na przykład Xavier powtarza się już drugi raz w tym roku.
Wedle cennika tańsze są niże, bo tych zdarza się w roku średnio więcej, można je nazwać za 199 euro. Każdy nazwodawca otrzymuje certyfikat, oraz dokument z opisem historii nazwanego niżu, ewentualnie mapki rozkładu ciśnienia.
I tak na przykład orkan Cyryl został nazwany na wniosek bułgarskiego biznesmena Kirilla Genova [1] Jest też trochę fundatorów których nazwiska sugerują polskie pochodzenie jak Scarlett Wycisk czy Jutta Czapski, na liście z 2010 roku wyłapałem fundatorkę Alinę Buczynską która opłaciła imię Felice. Czasem wśród wykupionych pojawia się słowiańskie imię, jak na przykład Ludmila w 2014 roku.
-----------
* http://www.met.fu-berlin.de/adopt-a-vortex
[1] http://www.novinite.com/view_news.php?id=75595
Służby meteorologiczne różnych krajów nadają niżom, a czasem też i wyżom, różne imiona dla porządku, aby było wiadomo o którym znów układzie mowa. System ten wziął się stąd, że dawniej o tym, że znad morza nadchodzi nowy sztorm, dowiadywano się od załóg statków które pierwsze dostały się w jego obrąb i dotarły do portu. Z początku więc sztormom i huraganom nadawano nazwy od nazw statków które pierwsze o nich doniosły lub pierwsze pod jego wpływem zatonęły. Niektórym, które nie zostały w porę zauważone i wywołały znaczne straty w jakiejś miejscowości przybrzeżnej, nadawano nazwę tej miejscowości, stąd na przykład wziął się huragan Galveston. Bardziej ujednolicony system przyjęto w XIX wieku, kolejnym wykrytym układom nadawano alfabetycznie różne imiona żeńskie, w tym czasie bowiem większość statków nosiła żeńskie imiona.
W późniejszych latach w różnych miejscach przyjęto różne systemy, na przykład USA nazywa huragany atlantyckie alfabetycznie imionami żeńskimi i męskimi z sześciu list używanych rotacyjnie w kolejnych latach, stąd często zdarza się, że jednym imieniem oznaczono w różnych latach wiele huraganów. W 1953 roku w sezonie zdarzyło się tak dużo huraganów, że dwa razy wykorzystano imię Alice; aby nie wprowadzać pomyłek uznano potem, że w razie wykorzystania wszystkich imion z listy, następne huragany dostaną imiona będące nazwami liter greckich Alpha, Betha, Gamma itd. W 2005 roku sezon był tak obfity, że ostatni 28 huragan nazwano Zeta.
W Europie oprócz opisanego systemu nazywania od nazw statków przez długi czas używano też nazw świętych na których kościelne wspomnienie przypadł dzień uderzenia w ląd. Każdy kraj nadmorski prowadzący regularne śledzenie, nadaje swoją nazwę takiemu układowi zanim do niego dotrze. W Wielkiej Brytanii i Irlandii regularny system list nazw wprowadzono dopiero w 2013 roku w związku z zamieszaniem medialnym po tym, jak silny sztorm który wywołał wiele zniszczeń został nazwany dopiero przez kanał telewizyjny. Swoje listy prowadzą też Niemcy, Dania, Norwegia. Często bywa, że jeśli służby innych krajów nie zadbały o to wcześniej, przyjmowane jest pierwsze imię jakie nada któryś z krajów. W Polsce zwykle przyjmuje się imię nadane w Niemczech, bo niż musi przejść przez ten kraj zanim do nas dotrze, czasem tylko media spolszczają imię jeśli istnieje odpowiednik, stąd Xavier stał się Ksawerym a Kiryll stał się Cyrylem.
Ale ale. Nie po to pisałem ten artykuł, aby tylko napisać o różnych systemach nazewnictwa, tylko o ciekawostce związanej z tym niemieckim systemem, z którego najczęściej korzystamy.
Początkowo od lat 50. stosowano listy 260 imion męskich i żeńskich i używano ich do nazwania osobnych układów, zarówno niżów i wyżów. Przyjęto tu tradycję biorącą się z nazw statków, aby układy niskiego ciśnienia nazywać imionami żeńskimi, toteż dla odróżnienia wyże nazywano po męsku. Jednak w latach 90. środowiska feministyczne uważały to za kontrowersyjne. W końcu przecież niże zwykle przynoszą złą pogodę a zimowe sztormy straty i ofiary, natomiast wyże kojarzone są z ciepłem i dobrą pogodą. Zastanawiano się jak sprawę rozwiązać, aby każdego zadowolić.
W 2002 roku rozpoczęto program "Adopt A Vortex". Od tego czasu prywatne osoby lub firmy, mogą za odpowiednią opłatą wykupić imię na liście układów niżowych lub wyżowych. Warunków jest kilka: musi być to istniejące imię nadawane ludziom, zgodne z zasadami urzędów, nie może to być złożenie nazw lub słów, więc niż Helmutkohl czy wyż Xenathewarrior nie przejdą. Imię musi być możliwe do zapisania w niemieckim alfabecie, jeśli istnieje niemiecki odpowiednik to przyjmowana jest ta wersja. Nie może to być nazwisko ani nazwa firmy, chyba że funkcjonuje też jako imię.
Osoba zgłaszająca może do informacji o zleceniodawcy dodać adres strony internetowej, dlatego dla niektórych może to być forma reklamy.
Ponieważ w każdym roku układów możliwych do nazwania pojawia się więcej niż jest liter w alfabecie, powtarzają się one średnio co dwa miesiące. Można wykupić imię zaczynające się od jeszcze nie zajętej litery. Jak łatwo zgadnąć, jako pierwsze zostają zajęte litery od których często zaczynają się imiona, wykupione przez osoby chcące uwiecznić własne imię lub imię kogoś kogo bardzo nie lubią, dlatego na koniec zostają zwykle mało popularne litery w rodzaju Y bądź X. Ponieważ mało jest imion na te litery, taki na przykład Xavier powtarza się już drugi raz w tym roku.
Wedle cennika tańsze są niże, bo tych zdarza się w roku średnio więcej, można je nazwać za 199 euro. Każdy nazwodawca otrzymuje certyfikat, oraz dokument z opisem historii nazwanego niżu, ewentualnie mapki rozkładu ciśnienia.
I tak na przykład orkan Cyryl został nazwany na wniosek bułgarskiego biznesmena Kirilla Genova [1] Jest też trochę fundatorów których nazwiska sugerują polskie pochodzenie jak Scarlett Wycisk czy Jutta Czapski, na liście z 2010 roku wyłapałem fundatorkę Alinę Buczynską która opłaciła imię Felice. Czasem wśród wykupionych pojawia się słowiańskie imię, jak na przykład Ludmila w 2014 roku.
-----------
* http://www.met.fu-berlin.de/adopt-a-vortex
[1] http://www.novinite.com/view_news.php?id=75595
piątek, 29 września 2017
1938 - Czy Francja utworzy obozy koncentracyjne dla uchodźców?
Interesujący epizod z przedwojennej Europy:
Wcześniej w październiku Rzesza przeprowadziła akcję w ramach której 17 tysięcy Żydów pozbawiono majątków i domów i wywieziono siłą do Polski, trafili głównie do Zbąszyna. Wśród nich znalazła się rodzina zamachowca, od kilku lat mieszkającego w Paryżu. Atak na dyplomatę miał być w rozumieniu chłopaka odwetem. Niestety jednak jego czyn nie przysłużył się innym Żydom - posłużył jako bezpośredni pretekst do serii pogromów nazywanych Nocą Kryształową.
Po przejęciu w Niemczech władzy przez Hitlera w 1933 i przyjętych potem w 1935 ustawach ograniczających prawa obywatelskie Żydów, Cyganów i czarnoskórych, bardzo wielu Żydów uciekło z tego kraju do Polski, Francji i Czechosłowacji, niektórzy emigrowali do Ameryki, Wielkiej Brytanii i Palestyny, aż do rozpoczęcia wojny było to łącznie około 400 tysięcy. Nie witano ich tam zbyt życzliwie. Był to także czas emigracji Żydów z innych krajów Europy Wschodniej, z Polski wyjechało ich bardzo wielu. W kolejnych latach ich sytuacja pogarszała się.
Na początku 1938 podobne do Norymberskich ustawy zostały przyjęte we Włoszech, zaraz po tym ustawy zakazujące im zatrudnienia przyjęły Węgry, tymczasem Niemcy zajęli Austrię i Kraj Sudecki czyli tereny przygraniczne Czechosłowacji. Z każdym takim wydarzeniem rosły masy uciekinierów z tych państw. W tej samej gazecie wspomina się o usilnych rozmowach polskich dyplomatów z władzami Niemiec i Francji, dotyczących losu Żydów mających obywatelstwo Polskie. Nie chodziło o to aby zapewnić im bezpieczeństwo, tylko o to aby nie odsyłano ich z powrotem do Polski. Wcześniej odgórnie władze pozbawiły obywatelstwa 70. tysięcy Żydów którzy przebywali za granicą dłużej niż 5 lat.
I tak oto wyszło na to, że nie chciał ich nikt w Europie Środkowej.
Dalszych informacji o belgijskich obozach koncentracyjnych na razie nie znalazłem.
Czy Francja utworzy obozy koncentracyjne dla nielegalnie przybyłych cudzoziemców?Zamach w Paryskiej ambasadzie III Rzeszy został przeprowadzony przez Herszela Seibela Grunspana (pisownia oryginalna). Nad ranem poprosił on o widzenie z ambasadorem von Rathem w jakiejś sprawie. Po wpuszczeniu do gabinetu strzelił do niego z pistoletu, trafiając w ramię i brzuch. Ambasador ostatecznie zmarł.
PARYŻ. 8 XI (tel. wł.)
Pierwsze komentarze do zamachu w ambasadzie niemieckiej są w prasie francuskiej bardzo powściągliwe. Niemniej już w nich przebija się tendencja do zasadniczego postawienia sprawy. Żydowski zamachowca Grunszpan stał się w prasie francuskiej symbolem uciążliwych cudzoziemców. Jest to oczywiście woda na młyn tej akcji przeciwko cudzoziemcom ze Francji, której świadkami jesteśmy od szeregu miesięcy. Dzisiaj zamach jest w ambasadzie niemieckiej otoczony jest kilku dziennikach wiadomościami o fałszerstwach paszportowych, o fałszerstwach pieniężnych itp. przy czym w tytułach podkreśla się, że tylu jest cudzoziemców w te afery wmieszanych ilu jest aresztowanych.
Nie brak przypuszczeń, że czynniki rządowe idąc w ślady głosów prasowych, przystąpią do surowych zarządzeń przeciw cudzoziemcom. W kołach politycznych wskazuje się, że dnia 21 października br. został podpisany układ francusko-belgijski mocą którego oba państwa postanowiły pomagań sobie wzajemnie w oczyszczaniu swych terytoriów z nielegalnych elementów napływowych. Układ jest skierowany w pierwszym rzędzie przeciwko napływowi żydowskiemu, który wzmógł się ogromnie po zajęciu Austrii i Sudetów przez rzeszę Niemiecką. W związku z tym rząd belgijski postanowił utworzyć specjalne obozy koncentracyjne dla Żydów przybyłych do Belgii w sposób nielegalny. W kołach francuskich zaczyna się powoli przebąkiwać na ten sam temat.(...)
[Dziennik Poznański, 9 listopada 1938]
Wcześniej w październiku Rzesza przeprowadziła akcję w ramach której 17 tysięcy Żydów pozbawiono majątków i domów i wywieziono siłą do Polski, trafili głównie do Zbąszyna. Wśród nich znalazła się rodzina zamachowca, od kilku lat mieszkającego w Paryżu. Atak na dyplomatę miał być w rozumieniu chłopaka odwetem. Niestety jednak jego czyn nie przysłużył się innym Żydom - posłużył jako bezpośredni pretekst do serii pogromów nazywanych Nocą Kryształową.
Po przejęciu w Niemczech władzy przez Hitlera w 1933 i przyjętych potem w 1935 ustawach ograniczających prawa obywatelskie Żydów, Cyganów i czarnoskórych, bardzo wielu Żydów uciekło z tego kraju do Polski, Francji i Czechosłowacji, niektórzy emigrowali do Ameryki, Wielkiej Brytanii i Palestyny, aż do rozpoczęcia wojny było to łącznie około 400 tysięcy. Nie witano ich tam zbyt życzliwie. Był to także czas emigracji Żydów z innych krajów Europy Wschodniej, z Polski wyjechało ich bardzo wielu. W kolejnych latach ich sytuacja pogarszała się.
Na początku 1938 podobne do Norymberskich ustawy zostały przyjęte we Włoszech, zaraz po tym ustawy zakazujące im zatrudnienia przyjęły Węgry, tymczasem Niemcy zajęli Austrię i Kraj Sudecki czyli tereny przygraniczne Czechosłowacji. Z każdym takim wydarzeniem rosły masy uciekinierów z tych państw. W tej samej gazecie wspomina się o usilnych rozmowach polskich dyplomatów z władzami Niemiec i Francji, dotyczących losu Żydów mających obywatelstwo Polskie. Nie chodziło o to aby zapewnić im bezpieczeństwo, tylko o to aby nie odsyłano ich z powrotem do Polski. Wcześniej odgórnie władze pozbawiły obywatelstwa 70. tysięcy Żydów którzy przebywali za granicą dłużej niż 5 lat.
I tak oto wyszło na to, że nie chciał ich nikt w Europie Środkowej.
Dalszych informacji o belgijskich obozach koncentracyjnych na razie nie znalazłem.
czwartek, 7 września 2017
Mity o trąbach powietrznych: Rozsadza zamknięty dom od środka
Jednym z najczęstszych mitów o tornadach jest przekonanie, że główną przyczyną uszkodzeń budynków jest różnica ciśnień między wnętrzem domu a lejem trąby i można temu zapobiegać zostawiając otwarte okno.
Wydaje się, że pierwotnie była to hipoteza wysunięta przez samych meteorologów i jako taka upowszechniana. Potem meteorolodzy doszli do innych wniosków, ale stara wersja nadal krążyła w prasie popularnej i powszechnym przekonaniu, głównie ze względu na obrazowość.
Ciśnienie wewnątrz leja trąby spada dość mocno. Przyczyną jest równowaga między ssaniem związanym z efektem kominowym działającym na ciepły prąd wstępujący a siłą odśrodkową wirujących wokół strug powietrza. W 2003 roku Tim Saramas zmierzył dzięki czujnikom rozstawionym na trasie tornada o szerokości 400 metrów spadek ciśnienia o 100 milibarów.[1] W 2007 roku łowca burz który wjechał opancerzonym wozem do tornado w Tulia zmierzył spadek ciśnienia o 190 mlilibarów.[2] Są to na prawdę spore spadki. Jeśli w środku domu ciśnienie wynosiłoby 1000 hPa to powstały nacisk mógłby wywołać uszkodzenia konstrukcji... pod warunkiem, że dom byłby szczelny.
Możliwość rozsadzenia domu przez samą tylko różnicę ciśnień jest problematyczna, ze względu na nieszczelności. Każdy dom ma jakąś klimatyzację i wywietrzniki, w wielu wolno stojących domach są też garaże których wrota nie są specjalnie uszczelnione. Zauważmy też, że w większości przypadków najmniej odporne na działanie ciśnienia są w domach właśnie okna. Przy słabszych wybuchach w domach jeśli nie zostanie uszkodzona ściana ani dach, to na pewno zostaną wybite okna. Jeśli dom znajdzie się wewnątrz tornada o takiej sile jak te mierzone przez łowców, to okna najpewniej same pójdą w drobny mak, otworzenie jednego nie zmieni sytuacji.
Z kolei gdy trąba powietrzna jest na tyle słaba, że sama różnica ciśnień czy napór wiatru, nie wybije okien, trudno mówić o niebezpieczeństwie rozsadzenia domu. W takiej sytuacji zostawianie specjalnie otwartego okna skończy się zdemolowaniem pokoju przez wpadający wiatr i zalaniem podłogi wdmuchiwanym deszczem.
Mit z pewnością nie utrzymywałby się w świadomość tak dobrze, gdyby nie to, że w pewnym stopniu coś jest na rzeczy. Otóż w wielu przypadkach ciśnienie przyczynia się do uszkodzeń konstrukcji, ale nie jest to po prostu różnica ciśnień, tylko efekty parcia i ssania wywołane wiatrem opływającym dom. Tam gdzie strumień powietrza opływa konstrukcję, następuje pojawienie się podwyższonego ciśnienia i nacisku. Tam gdzie strumień porusza się równolegle do ściany oraz tam gdzie odrywa się i powstają zawirowania, powstaje strefa obniżonego ciśnienia.
Efekty te pojawiają się przy każdym wietrze, także podczas zwykłej wichury. W klasycznym przypadku wiatru owiewającego dom ze spadzistym dachem, parcie pojawia się na ścianie odwietrznej i na odwietrznym spadzie dachu zaś po przeciwnej stronie pojawia się ssanie (to jeszcze zależy od kształtu dachu, ten mało spadzisty lub płaski może być zasysany jako całość). Przyczynia się to do uszkodzeń konstrukcji, częstym przypadkiem jest na przykład zerwanie dachu który był budowany z myślą przenoszenia obciążeń ale nie został odpowiednio zakotwiczony w murze.
Okna i drzwi mogą wpływać na te efekty, zależnie od tego czy są otwarte i po której stronie się znajdują. Jeśli w budynku duży otwór znajduje się po stronie z której wieje wiatr, i będzie otwarty, to wtłaczanie powietrza do budynku zwiększy w nim ciśnienie. Powoduje to wtedy efekt rozpierania na zewnątrz, który powiększa wpływ ssania po zawietrznej.
Częstym obrazkiem po wichurach jest zerwanie części dachu przy ścianie szczytowej w której było okno na strych lub która częściowo wpadła do środka i przez to wiatr mógł poderwać konstrukcję.
W odwrotnym przypadku, to jest gdy okno znajduje się po przeciwnej niż wiatr stronie domu, ciśnienie wewnątrz spada. Zmniejsza to rozpieranie ścian i podrywanie dachu, zwiększa natomiast działanie wiatru na ścianę odwietrzną. Może doprowadzić na przykład do wepchnięcia do środka okien, a co jak co, ale przeciąg przez cały dom w czasie wichury to nie jest dobra sytuacja.
Jeśli mamy dobrze zbudowany dom, lepiej aby okna pozostały zamknięte.
Ostatecznie w przypadku trąb powietrznych za uszkodzenia domów oprócz lokalnych efektów związanych z opływającym wiatrem odpowiadają także uniesione przez wiatr przedmioty.
Zbliżony mit dotyczący huraganów testowali Pogromcy Mitów w programie na kanale Discovery i też nie stwierdzili, aby dawało to jakieś korzyści, zarówno przy uwzględnieniu różnicy ciśnień jak i zmniejszeniu parcia wiatru na otwartą na przestrzał konstrukcję. Bardzo silny wiatr wybijał okna gdy były zamknięte. Słabszy wywoływał szkody w środku gdy okna były otwarte.
Wniosek: Otwarcie okien nie zapobiega uszkodzeniom domu podczas tornada czy huraganu. Podczas słabszych zjawisk więcej szkód wywoła wiatr wpadający przed okno niż jakieśtam ciśnienie, a podczas mocniejszych wichura sama sobie otworzy okna i nie trzeba jej wyręczać.
--------
[1] http://news.nationalgeographic.com/news/2003/06/0627_030627_tvtornadochaser.html
[2] http://www.ejssm.org/ojs/index.php/ejssm/article/view/39/40
Wydaje się, że pierwotnie była to hipoteza wysunięta przez samych meteorologów i jako taka upowszechniana. Potem meteorolodzy doszli do innych wniosków, ale stara wersja nadal krążyła w prasie popularnej i powszechnym przekonaniu, głównie ze względu na obrazowość.
Ciśnienie wewnątrz leja trąby spada dość mocno. Przyczyną jest równowaga między ssaniem związanym z efektem kominowym działającym na ciepły prąd wstępujący a siłą odśrodkową wirujących wokół strug powietrza. W 2003 roku Tim Saramas zmierzył dzięki czujnikom rozstawionym na trasie tornada o szerokości 400 metrów spadek ciśnienia o 100 milibarów.[1] W 2007 roku łowca burz który wjechał opancerzonym wozem do tornado w Tulia zmierzył spadek ciśnienia o 190 mlilibarów.[2] Są to na prawdę spore spadki. Jeśli w środku domu ciśnienie wynosiłoby 1000 hPa to powstały nacisk mógłby wywołać uszkodzenia konstrukcji... pod warunkiem, że dom byłby szczelny.
Możliwość rozsadzenia domu przez samą tylko różnicę ciśnień jest problematyczna, ze względu na nieszczelności. Każdy dom ma jakąś klimatyzację i wywietrzniki, w wielu wolno stojących domach są też garaże których wrota nie są specjalnie uszczelnione. Zauważmy też, że w większości przypadków najmniej odporne na działanie ciśnienia są w domach właśnie okna. Przy słabszych wybuchach w domach jeśli nie zostanie uszkodzona ściana ani dach, to na pewno zostaną wybite okna. Jeśli dom znajdzie się wewnątrz tornada o takiej sile jak te mierzone przez łowców, to okna najpewniej same pójdą w drobny mak, otworzenie jednego nie zmieni sytuacji.
Z kolei gdy trąba powietrzna jest na tyle słaba, że sama różnica ciśnień czy napór wiatru, nie wybije okien, trudno mówić o niebezpieczeństwie rozsadzenia domu. W takiej sytuacji zostawianie specjalnie otwartego okna skończy się zdemolowaniem pokoju przez wpadający wiatr i zalaniem podłogi wdmuchiwanym deszczem.
Mit z pewnością nie utrzymywałby się w świadomość tak dobrze, gdyby nie to, że w pewnym stopniu coś jest na rzeczy. Otóż w wielu przypadkach ciśnienie przyczynia się do uszkodzeń konstrukcji, ale nie jest to po prostu różnica ciśnień, tylko efekty parcia i ssania wywołane wiatrem opływającym dom. Tam gdzie strumień powietrza opływa konstrukcję, następuje pojawienie się podwyższonego ciśnienia i nacisku. Tam gdzie strumień porusza się równolegle do ściany oraz tam gdzie odrywa się i powstają zawirowania, powstaje strefa obniżonego ciśnienia.
Efekty te pojawiają się przy każdym wietrze, także podczas zwykłej wichury. W klasycznym przypadku wiatru owiewającego dom ze spadzistym dachem, parcie pojawia się na ścianie odwietrznej i na odwietrznym spadzie dachu zaś po przeciwnej stronie pojawia się ssanie (to jeszcze zależy od kształtu dachu, ten mało spadzisty lub płaski może być zasysany jako całość). Przyczynia się to do uszkodzeń konstrukcji, częstym przypadkiem jest na przykład zerwanie dachu który był budowany z myślą przenoszenia obciążeń ale nie został odpowiednio zakotwiczony w murze.
Okna i drzwi mogą wpływać na te efekty, zależnie od tego czy są otwarte i po której stronie się znajdują. Jeśli w budynku duży otwór znajduje się po stronie z której wieje wiatr, i będzie otwarty, to wtłaczanie powietrza do budynku zwiększy w nim ciśnienie. Powoduje to wtedy efekt rozpierania na zewnątrz, który powiększa wpływ ssania po zawietrznej.
Częstym obrazkiem po wichurach jest zerwanie części dachu przy ścianie szczytowej w której było okno na strych lub która częściowo wpadła do środka i przez to wiatr mógł poderwać konstrukcję.
W odwrotnym przypadku, to jest gdy okno znajduje się po przeciwnej niż wiatr stronie domu, ciśnienie wewnątrz spada. Zmniejsza to rozpieranie ścian i podrywanie dachu, zwiększa natomiast działanie wiatru na ścianę odwietrzną. Może doprowadzić na przykład do wepchnięcia do środka okien, a co jak co, ale przeciąg przez cały dom w czasie wichury to nie jest dobra sytuacja.
Jeśli mamy dobrze zbudowany dom, lepiej aby okna pozostały zamknięte.
Ostatecznie w przypadku trąb powietrznych za uszkodzenia domów oprócz lokalnych efektów związanych z opływającym wiatrem odpowiadają także uniesione przez wiatr przedmioty.
Zbliżony mit dotyczący huraganów testowali Pogromcy Mitów w programie na kanale Discovery i też nie stwierdzili, aby dawało to jakieś korzyści, zarówno przy uwzględnieniu różnicy ciśnień jak i zmniejszeniu parcia wiatru na otwartą na przestrzał konstrukcję. Bardzo silny wiatr wybijał okna gdy były zamknięte. Słabszy wywoływał szkody w środku gdy okna były otwarte.
Wniosek: Otwarcie okien nie zapobiega uszkodzeniom domu podczas tornada czy huraganu. Podczas słabszych zjawisk więcej szkód wywoła wiatr wpadający przed okno niż jakieśtam ciśnienie, a podczas mocniejszych wichura sama sobie otworzy okna i nie trzeba jej wyręczać.
--------
[1] http://news.nationalgeographic.com/news/2003/06/0627_030627_tvtornadochaser.html
[2] http://www.ejssm.org/ojs/index.php/ejssm/article/view/39/40
Subskrybuj:
Posty (Atom)