Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katastrofy na świecie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katastrofy na świecie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 września 2014

Bardarbunga i jej diabły

Eksplozja islandzkiego wulkanu Bardarbunga ze zrozumiałych względów budzi moje zainteresowanie - wulkany to ciekawy temat a ja lubię ciekawe tematy. Nieoczekiwanie jednak stwierdziłem, że ten przypadek może łączyć się z innym katastroficznym tematem, jaki opisuję na tym blogu - z trąbami powietrznymi.

Oglądając dziś przed południem wulkan na kamerze internetowej zauważyłem, że z terenu pokrytego gorącym popiołem niedaleko szczeliny erupcyjnej podrywają się wirujące kolumny pyłu, cienkie i gnące się pod wpływem wiatru, na tyle jednak wysokie aby sięgnąć podstawy chmur, tak że musiały osiągać wysokość kilkuset metrów:



 
Podgląd wulkanu na żywo możecie zobaczyć tutaj: http://www.livefromiceland.is/webcams/bardarbunga-2/

Te pyłowe trąby, czyli dust devils (a może raczej w tym przypadku ash devils) utrzymywały się do dwóch minut, w każdym razie tyle utrzymywały się w polu widzenia kamery. Pojawiały się co chwila, czasem nawet po pięć czy sześć w różnym stopniu rozwinięcia, tworząc piękny (i ciekawy) widok.

Teraz pogoda w tamtej okolicy się zmieniła - przeszły chmury, wiatr stał się silniejszy a słońce przesunęło się, prześwietlając dym. Trudno to teraz ocenić, ale wulkan dymi chyba mocniej:
Popioły ostygły i trąby pyłowe już się nie pojawiają.

Tego typu zjawiska są stosunkowo często obserwowane w pobliżu wulkanów, w związku z potężnym kontrastem temperatur. Nawet niewielki skręt unoszącej się warstwy gorącego powietrza może formować wir zasysający pył i dzięki temu dobrze widoczny. Podobne widzi się na popieliskach po potężnych pożarach. Jeszcze gwałtowniejsza forma, czyli trąba ogniowa nie jest tu możliwa, ze względu na brak otwartego ognia - rozgrzana do czerwoności skała jest zbyt ciężka aby "wkręcić" się w taki wir. Efektowny przypadek z wulkanu Santiaguito:


Potężne wiry pyłowe obserwowano po spływie piroklastycznym wulkanu Sinabug:

Inny ciekawy przypadek to trąby parowo-wodne, obserwowane w miejscach gdzie lawa hawajskich wulkanów wpada do morza. Znad rozgrzanej wody unoszą się wtedy wiry znacznych rozmiarów:




Mniejsze i szybsze wiry, przypominające węże utworzone z samej pary wodnej, to steam devils (lub steam snakes).




sobota, 21 grudnia 2013

Belgijska powódź melasy i inne wypadki

Pisałem tu już kiedyś o powodzi melasy, jaka zdarzyła się w Bostonie, kiedy to po pęknięciu ogromnego zbiornika fala syropowatej cieczy zburzyła kilka budynków i zalała znaczny obszar, zabijając ponad dwadzieścia osób. Z pewnym zaskoczeniem znalazłem informację o podobnym choć może nieco mniej znanym przypadku z Europy, a konkretnie z belgijskiego portu Zeebrugge:

PĘKŁ ZBIORNIK MELASY
W porcie Zeebrugge pękł olbrzymi zbiornik, zawierający 4 200 ton płynnej melasy. Spiętrzone fale cieczy rozlały się błyskawicznie, wywracając drugi zbiornik melasy o zawartości 2 200 ton oraz zbiornik, zawierający 550 ton kreozotu. Fale połączonych płynów zwaliły następnie mur instalacyj koksowych oraz kilka wagonów z koksem. Zachodzi obawa, iż miasto zostanie pozbawione dopływu gazu.
Wypadek nastąpił jak się zdaje - skutkiem gwałtownego spadku temperatury, która spowodowała skurczenie się zbiorników przy jednoczesnym zachowaniu objętości ich zawartości. Wyrządzone szkody wynoszą kilkanaście milionów franków.
[Orędownik Ostrowski 21.21.1938 WBC]

Niestety jak na razie nie znalazłem zbyt wielu informacji o tym zdarzeniu. Wypadek miał miejsce 18 grudnia w magazynach firmy Zeematex. Masa cukrowa rozlała się głównie na pustych terenach wokół portu i magazynu, blokując kilka dróg. Próby spłukania morską wodą nie udały się - w ciągu nocy masa zamarzła. Ostatecznie musiano odkuwać ją zmiękczając gorącą parą, a i tak ostatecznie rozpuściła się dopiero na wiosnę. Przez pewien czas serio rozważano pomysł, aby zrzucać beczki z melasą podczas wojny w charakterze broni defensywnej (wszystko się przykleja) Rozlało się wówczas 1 600 000 galonów melasy (nie liczę kreozotu) czyli połowa tego co w Bostonie.
Prawdopodobnie zdjęcie z akcji usuwania melasy

Niego wcześniej podobny wypadek zdarzył się w Nowym Orleanie w 1911 roku ale przybrał mniej groźne rozmiary i nie wyrządził szkód[1]

1906 - Whisky zalewa Glasgow
Szukając informacji o podobnych wypadkach znalazłem taką oto notkę o katastrofie w gorzelni w Glasgow:
Katastrofa Z powodu pęknięcia zbiornika od okowity. Dnia 21  października z. r. pękł w Glasgow główny rezerwuar i 280 000 litrów spłynęło, gdy pękł sufit, do niższego piętra. Czternastu robotników znajdujących się w tym lokalu walczyło ze śmiercią tonąc w okowicie. Pod ogromnym naciskiem pękły wreszcie mury i okowita nagle wypływając rzuciła robotników z taką gwałtownością na mur przeciwległy, iż trzech zostało zabitych na miejscu, a resztę wyniesiono noszami do lazaretu.
Strumieniem przeszło dwie stopy głębokim płynęła okowita wartkim prądem ulicą wywracając ludzi i konie. Na szczęście nie zapaliła się okowita, gdyż w tym razie byłoby nieszczęście przybrało rozmiary nieobliczalne. [2]

Zapewne wielu chciałoby tam wtedy być. Jeśli dobrze się orientuję, wypadek zdarzył się  w gorzelni Adelphi. Budynek gorzelni jak na ironię jest dziś meczetem.
Ze zbliżonych zdarzeń znalazłem wzmiankę o pęknięciu kadzi z porterem w Crawford w 1850 roku. Fala trunku przebiła ścianę i spłynęła ulicą do rzeki[3]
 Z Polski nie mam informacji o czymś podobnym, może z wyjątkiem katastrofy w gorzelni w Lesznie w 1931 która w zasadzie nie wyrządziła szkód.
---------
[1] http://peoplebuilders.yuku.com/topic/903
[2] Przegląd Gorzelniczy Poznań, 15 marca 1907 r. nr. 3, WBC
[3] Kurjer Warszawski 30 grudnia 1850, EBUW

niedziela, 25 sierpnia 2013

Tajemnicze wiry... w polskim internecie.

Dawno już nie pisałem co też takiego pokrętnego wymyślili pismacy z działów naukowych różnych mediów, ale dziś okazja nadarzyła się sama - za sprawą tajemniczych zawirowań czasowych Zakrywcom mylą się zdarzenia z tego roku i z poprzednich lat.

Trzęsienie ziemi w Japonii, wywołuje wiry w Norwegii

Dziwne fale, które powstały niedawno w norweskich fiordach, wywołało potężne trzęsienie ziemi z roku 2011 w Japonii - twierdzą norwescy naukowcy.

Fale miały prawie dwa metry wysokości i sprawiały wrażenie, jakby się woda gotowała. Chodzi o tzw. sejsze - stojące fale, powstające w zamkniętych zatokach morzach i jeziorach. Wywołują je zaburzenia równowagi wody, kiedy w jednej części zbiornika poziom wody podnosi się a w drugiej jednocześnie opada. Najpierw zauważono fale we fiordzie Aurland-Flam, potem w kolejnych. Stein Bondevik, geolog z uniwersytetu w Sogndal analizując opisy świadków tego zjawiska, stworzył komputerowy model i doszedł do wniosku, że powodem fal w norweskich fiordach było trzęsienie ziemi o sile ok. 9 stopni w skali Richtera, które nawiedziło Japonię ponad dwa lata wcześniej.

Początkowo eksperci sądzili, iż winne mogło być osunięcie się ziemi pod wodą lub silny wiatr; badania Bondevika wskazały powód powstania tego zjawiska.

To pierwsze takie zjawisko w Norwegii od 15 sierpnia 1950 roku, kiedy trzęsienie ziemi o sile 8.6 stopnia w skali Richtera nawiedziło stan Assam w Indiach. W wyniku tych ruchów ziemi w 29 norweskich fordach powstały dziwne fale - donosi LiveScience. Zdaniem naukowców norweskie fiordy są bardzo czułe na naturalne zdarzenia występujące nawet na drugim krańcu świata z powodu swej dużej głębokości.(PAP)[1]
Acha... czyli trzęsienie ziemi jakie zdarzyło się dwa lata temu, teraz dopiero wywołuje zafalowania... Jest to oczywista bzdura i nie wiem czy powstała na poziomie PAP czy redakcji Zakrywców. Dlaczego jest to bzdura? Bo takie zafalowania owszem, obserwowano, ale nie "niedawno" lecz kilka godzin po trzęsieniu, a więc dobre dwa lata temu...
Skąd więc ta historia teraz, po tak długim czasie? A no dlatego, że wspomniany Bondevik napisał pracę na temat tych zafalowań, i została ona opublikowana w lipcu tego roku w Geophysical Research Letters[2] Mimo to wypadałoby wyjaśnić co to były za zafalowania i jak mogły powstać aż tak daleko.

Co to jest Sejsza? Napełnijcie wodą wanienkę lub prostokątny pojemnik na żywność, i przesuńcie o parę centymetrów. Woda zafaluje, bo początkowo nie nadąży za ruchem naczynia, więc najpierw z jednej strony się spiętrzy a potem opadnie i z rozpędu górka zamieni się w dolinkę. I tak na przemian.
To zafalowanie jakie u was powstało, to właśnie sejsza, tylko w bardzo małej skali. Jeśli przyjrzycie się jej falowaniu dokładniej, zauważycie że raczej nie widać tu typowej fali, jak te które tworzą się po wrzuceniu kamienia. Tu jedna połowa powierzchni wzrasta a druga równocześnie opada, przez co woda wykonuje raczej ruch wahadłowy:

Jest to wynikiem tego, że w porównaniu z wielkością naczynia, szerokość fali jest bardzo duża, w zasadzie obejmuje jego całą szerokość, stanowiąc pierwszą harmoniczną spośród możliwych fal. Co jednak ważniejsze, jest to fala stojąca - punkty w których pojawiają się szczyty i doliny oraz punkt węzłowy pomiędzy, zajmują w trakcie falowania to samo położenie w naszej wanience - i to jest główna różnica między sejszą a typową falą morską. Takie samo zjawisko powstaje w podłużnych, zamkniętych zbiornikach wodnych lub głębokich zatokach.

Co wywołuje powstanie sejszy? Jakieś zaburzenie równowagi hydrostatycznej. Płyny mają naturalną skłonność do spływania w najniższe miejsca danej powierzchni i przyjmowania równego poziomu we wszystkich miejscach, uzyskując najniższą energię potencjalną. Jest to stan równowagi podobny do stanu huśtawki, której nikt nie poruszył. Silny wiatr wiejący wzdłuż przesuwa powierzchniowe warstwy wody, podwyższając jej poziom u jednego z brzegów. W przypadku ujść rzek wywołuje to tzw. cofkę, ale w przypadku jezior podniesiona woda musi w końcu opaść. Jeśli jezioro nie jest za płytkie, opadająca woda popycha resztę i cała zawartość jeziora zaczyna się wahać. Tak samo jak to się dzieje z popchniętą huśtawką. Innym czynnikiem może być szybko przemieszczający się niż, który najpierw zasysa wodę w jedną stronę a gdy odchodzi "puszcza" ją.
Jeszcze innym powodem może być fala sejsmiczna - deformując grunt podczas swego przejścia przekazuje energię wodzie, spośród różnych możliwych fal wzmocniona zostaje ta, która może uzyskać rezonans stając się falą stojącą. Jeśli wstrząsy trwają odpowiednio długo, rezonans między nimi a falą podwyższa ją, niekiedy znacznie.
 Z punktu widzenia stojących na brzegu wygląda to tak, że na jeziorze najpierw powstaje przypływ, potem woda opada aż odsłania część dna, po czym znów powraca - i tak kilka czy kilkanaście razy, przy czym jeden cykl może trwać 5 -15 minut, czasm krócej.
Sejsza w norweskim fjordzie w marcu 2011. Poziom wody zmienił się o metr w ciągu minuty

Zafalowania tego typu na pewno były obserwowane już dawno, ale pierwszy dokładny opis podał Alphonse Forel badający jezioro Genewskie w 1890 roku. Wahania poziomu sięgały 40 centymetrów w rejonie Genewy. Nazwa pochodzi od francuskiego słowa oznaczającego "wahać się w tę i z powrotem". Znane jest z wielkich jezior amerykańskich. Jezioro Erie jest pod tym względem na tyle korzystnie ukształtowane, że tutaj sejsze mogą osiągać podczas huraganów amplitudę do pięciu metrów, przyczyniając się do strat na brzegach. Na jeziorze Michigan w 1955 roku sejsza wywołana linią szkwałową osiągnęła 3 metry u wybrzeży Chicago, ośmiu wędkarzy utonęło gdy napływająca woda zmyła ich z falochronu[3]
Sejsze wywołane trzęsieniami ziemi zdarzają się też na basenach, doprowadzając do wychlupania się części wody. Skrajnym przykładem może być ten film hotelowego basenu, gdzie rezonans stworzył wyjątkowo wysokie zafalowanie:



Na tej samej zasadzie sejsze powstają na jeziorach, nieraz bardzo odległych od epicentrum. Po trzęsieniu ziemi w Assamie w 1950 roku, sejsze pojawiły się w norweskich fjordach i w brytyjskich jeziorach. Tak też było po trzęsieniu w Japonii - sejsza w Norwegii osiągała miejscami amplitudę do 2 metrów i okres od kilku do kilkunastu minut[4]. W samej Japonii sejsza powstała w jeziorze Saiko opodal Fujijamy, wyrzucając ryby na brzeg metr nad normalny poziom; okres wahań tej sejszy wynosił tylko dwie minuty. Okoliczni wędkarze myśleli że to tsunami.[5]. Badania geologiczne wykazały że co pewien czas w jeziorze Tahoe w Kaliforni, po wstrząsie na jednym z okolicznych uskoków, może formować się fala o wysokości od trzech do nawet dziesięciu metrów, interpretowana jako sejsza wzbudzona rezonansem ze wstrząsami. Poprzedni taki przypadek miał miejsce po zakończeniu zlodowacenia ale okoliczne służby biorą pod uwagę scenariusz powtórzenia się fali.[6]

A w Polsce? Cóż, wiadomo o sejszach w Bałtyku - okres wahań to 36 godzin a amplituda zwykle około pół metra, jednak czasem w okolicach Sankt Petersburga może osiągać trzy metry. Na pewno występują też na podłużnych polskich jeziorach - na Jezioraku czy Miedwie - zdaje się jednak że nikt tego specjalnie nie badał.
------
[1]  http://odkrywcy.pl/kat,1038063,title,Wiry-w-norweskich-fiordach-to-efekt-trzesienia-ziemi-w-Japonii,wid,15913319,wiadomosc.html
[2] Stein Bondevik, Bjørn Gjevik, Mathilde B. Sørensen  Norwegian seiches from the giant 2011 Tohoku earthquake, Geophysical Research Letters Volume 40, Issue 13, pages 3374–3378, 16 July 2013
[3]  http://articles.chicagotribune.com/1994-06-19/news/9406190133_1_lake-michigan-breakwater-chicago-river
[4] https://www.youtube.com/watch?v=sa1ogAA8WCE
[5] http://www.iitk.ac.in/nicee/wcee/article/WCEE2012_0935.pdf
[6]  The potential hazard from tsunami and seiche waves generated by future largeearthquakes within the Lake Tahoe basin, California-Nevada

sobota, 22 czerwca 2013

Powódź błyskawiczna

Jak donoszono prawie 150 lat temu:

* Wiek dowiaduje się, że w dzień oktawy Bożego Ciała, kiedy w Krakowie spadł tylko deszcz gwałtowny, w okolicy Ojcowa w Królestwie Polskiem nastąpiło prawdopodobnie oberwanie chmury, a ztąd taka nagła powódź w dolinie ojcowskiej, że w samym Ojcowie 13 ludzi utonęło, oprócz koni, bydła i innego dobytku. W Sąspowie, wsi leżącej w dolinie bocznej, prytykającej do ojcowskiej, zniosła woda kilka zabudowań.

[Nadwiślanin, Chełmno 22.06.1864 KPBC]
Powodzie błyskawiczne należą do najgroźniejszych zjawisk pogodowych. Gwałtowność i szybkość przebiegu potrafią zaskoczyć postronne osoby, przez to też często wywołują równie dużo ofiar co rozległe, powolne powodzie. Dochodzi do nich gdy na stosunkowo niewielkim obszarze wystąpią bardzo intensywene opady, znacznie przekraczające zdolności retencyjne gleby i zbiornikow wodnych, a także pojemność koryt naturalnych cieków. Czasem zalicza się tu powodzie po pęknięciu sztucznych czy naturalnych zbiorników wodnych nad danym obszarem. Woda spływa wówczas po powierzchni dążąc do najniższego miejsca na tym terenie, osiągając często zaskakujące prędkości i siłę niszczącą, powiększoną po porwaniu drzew, szczątków budowli czy kamieni, po czym szybko opada, nieraz wszystkie zdarzenia rozgrywają się w ciągu jednej doby. Już 60 cm wody wystarczy, aby unieść większość samochodów - z tego też powodu na terenach zurbanizowanych, największą ilość ofiar nagłych wylewów stanowią kierowcy, sądzący że przez strumień wpoprzek drogi uda im się przejechać.

Podniesienie się poziomów rzek i strumieni może przybrać postać fali, która rozbijając się o brzegi niszczy domy i mosty, często porywając przypadkowe osoby. Szczególnie niebezpieczną formę przyjmują takie wylewy w pustynnych wąwozach - sucha, często kamienista gleba pustyń, zwykle bardzo trudno przyjmuje wodę, toteż po każdej większej ulewie tworzy się fala, która spływając do wyrytych kanionów spiętrza się nieraz do dużej wysokości. Zdarzało się, że nieświadomi turyści ginęli, gdy dosięgła ich fala pochodząca od ulewy kilka a nawet kilkanaście kilometrów dalej.
Niejednokrotnie w wąskich, skalistych dolinach rzek, jesli tylko powódź taka nie zdarzyła się od kilku dziesięcioleci, zakładane są osady i miasta, przez co kolejne takie zdarzenie pociąga za sobą wiele ofiar.
Tak było w 1976 roku w dolinie rzeki Big Thompson w USA. Podczas czterech godzin w czasie niezwykle gwałtownych opadów w górzystej zlewni rzeki spadło 300 mm deszczu na każdy metr kwadratowy, co stanowiło 3/4 opadów rocznych. Woda ta spłynęła do zazwyczaj spokojnej rzeki, tworąc falę wysoką na 6 metrów, która zmyła kilka miejsowości, zabijając 143 osoby

Podobna katastrofa dotknęła cztery lata wcześniej region Black Hills, powodując zniszczenie ponad tysiąca domów w Rapid City, i zabijając 238 osób.

Czy jednak zdarzenie tego typu może zdarzyć się w Europie, czy nawet w Polsce? Jak najbardziej.

Jednym z najbardziej znanych przykładów była powódź w Lynmouth - małym, agielskim miasteczku, słynącym z pięknego krajobrazu, nadawanego przez małe, stare domy rozłożone na dnie wąskiej doliny, dość ostro schodzącej do morza. Po ulewie 16 sierpnia 1952 roku, kilkumetrowa fala zmyła połowę domow, zabijając 34 osoby. Były one zupłnie zaskoczone. Ostatnią taką powódź zanotowano tam w XVII wieku, i nikt już o tym nie pamiętał. Niedługo potem w 1967 roku ogromne deszcze nawiedzają Portugalię. Nagłe wezbania kilku rzek w okolicach Lizbony zabijają ponad 500 osób - ile dokładnie, nie wiadomo; rząd portugalski utajnił dokładną informację niedługo po ostatniej informacji o 427 ofiarach. Szacunki mówią nawet o 700. Z bliższych nam okolic warto przypomnieć częściowo zapomniany kataklizm z lipca 1998 roku, ze Słowacji.
Gdy nadzwyczaj obfite opady 20 lipca przekroczyły dwukrotną sumę miesięczną, niewielka rzeczka Mala Svinka na zachodzie kraju wezbrała do czterometrowej fali. Pech chciał że w jej dolinie, na błotnistych gruntach, rozsiadły się Jarovnice - osada Romow, bardziej przypominająca slumsy niż wieś, sklecona z małych drewnianych domków i zameszkana przez trzy tysiące osób. Ponad połowa budynków została zniszczona i porwana przez wodę. Spośród mieszkańców zginęły 53 osoby, kilka kolejnych osób zginęło w głębi kraju.




W wyniku tych samych opadów we wschodnich Czechach zginęło dalszych 6 osób. Dwa dni później mały odprysk opadów dotarł nad Polską - oberwanie chmury w Kotlinie Kłodzkiej spowodowało zalanie Duszników Zdroju, Polanicy, i kilku mniejszych miejsowości. Kilkadziesiąt domów zostało zniszczonych, dziewięć osób zginęło.

Całkiem niedawno z tego typu powodzią mieliśmy do czynienia w Bogatyni, gdzie, jak wiadomo, straty były ogromne. Tamtejsza okolica należy do bardzo mocno narażonych na podobne zdarzenia - dość duży obszar gór jest odwadniany przez małą rzeczką, zaś miejsowości obudowały ją tak szczelnie, że domy stoją tuż przy korycie, w dodatku położenie Gór Izerskich sprzyja występowaniu silnych opadów. Poprzednia tak duża powódź zdarzyła się tam w 1916 roku, zaś największą była ta z roku 1897 - w jednej z miejsowości zanotowano wóczas opad dobowy 345 litrów na metr, co stanowi do dziś nie pobity rekord dla środkowej europy. W Czechach i na Śląsku zginęło wówczas ponad 120 osób. Znaczna część Kowar została wtedy zniszczona.

Ostatnim zdarzeniem jakie chcę przypomnieć, była katastrofa w Juszczynie. Ta niewielka wieś nad potokiem Juszczynką, została dotknięta niezwykle gwałtowną ulewą w dniu 15 lipca 1908 roku. Potok wezbrał, i zapewne nie wywołałoby to tragedii, gdyby nie uniesione wodą drzewa, słoma i deski, które utknęły pod mostem tworząc tamę, piętrzącą falę powodziową. Woda wystąpiła z koryta i wylała na damy. Połowa budynków została zniszczona, 21 osób zginęło. Trzy ciała znaleziono potem aż w Sole, gdzie poniosła je woda.
----------
* http://en.wikipedia.org/wiki/Big_Thompson_River
* http://en.wikipedia.org/wiki/1972_Black_Hills_flood
* http://en.wikipedia.org/wiki/Lynmouth_Flood
* http://tvnoviny.sk/sekcia/spravy/domace/pred-13-rokmi-zabijala-povoden-po-desiatkach.html 
* http://www.sme.sk/c/3981004/jarovnice-zaplavila-beznadej.html
* http://dolny-slask.org.pl/527157,Polanica_Zdroj,Powodz_w_Polanicy_Zdroj_1998.html
* http://www.powiat.klodzko.pl/ochrona-przeciwpowodziowa/o-powodzi-na-ziemi-klodzkiej/rozklad-opadow-na-terenie-kotliny-klodzkiej-w-czasie-powodzi-1997-i-1998.html
* http://nieregularnik-nieperiodyczny.blogspot.com/2009/03/wielka-powodz-w-kowarach-czerwiec-1897.html

piątek, 15 lutego 2013

1928 - Meteoryt na Syberii zabił 8 osób

Chcąc być na bieżąco skomentuję wycinkiem historii najnowsze ekscytujące zdarzenia:

Spadający meteor zburzył cztery domy i zabił osiem osób

Wedle doniesień z Moskwy w jednej z osad syberyjskich spadł w ostatnich dniach
olbrzymiej wielkości meteor, który zburzył cztery domy oraz zabił osiem osób.
Jak wielką była siła spadającej gwiazdy, świadczy najlepiej fakt, iż meteor
zniszczył całkowicie dwupiętrowy budynek, zbudowany całkowicie z żelaza i betonu. W miejscu w którym meteor zarył się w ziemię powstała wielkich rozmiarów dziura, podobna zupełnie do otworu wulkanicznego.
Wśród ludności tych okolic zapanowała panika. Przerażeni mieszkańcy opuszczali domy, szukając schronienia w polu. W pierwszej chwili bowiem sądzono, że ma się do czynienia z trzęsieniem ziemi.
Oprócz osób zabitych skutkiem upadku meteora jest też wiele osób rannych.

[Gazeta Sępoleńska 22 listopada 1928 r KPBC]
Podobny, choć mniej tragiczny przypadek zdarzył się dziesięć lat wcześniej w Hiszpanii:


Olbrzymi meteor. Spadł ubiegłej niedzieli we wsi Ćubilla olbrzymi meteor, niedaleko Burgos, w Hiszpanii. Mieszkańcy wsi szli właśnie do kościoła, gdy zobaczyli na niebie ogromną kulę ognistą, która spadała ze straszliwą szybkością, poczem nastąpił gwałtowny wybuch i długim 1 głośnym grzmotem. Przerażeni włościanie myśleli, że nadszedł koniec świata 1 padli na kolana. Dom, na który spadł meteor, uległ zdruzgotaniu 1 z dwoma sąsiedniemi stanął w płomieniach. Ody włościanie ochłonęli z przerażenia, rzucili się do gaszenia pożaru. Gruzy zburzonego domu pokryte były masą żelaza krystalicznego. "Większe odłamy meteoru przesłano do muzeum w Madrycie. [Głos Warszawski Niedziela, 24 stycznia 1909 r. EBUW]

Ówczesne gazety nie raz podawały informacje o meteorytach, które swym upadkiem poczyniły wielkie szkody. W 1931 roku meteoryt miał podobno zburzyć dom leśnika w Stanach, zabijając dwie osoby, a niewiele wcześniej inny miał zrujnować magazyny pod Tromso, wywołując podobny skutek[1].

Powracając zaś do współczesności - meteoryt w okolicach Czelabińska był prawdopodobnie niewiele mniejszy od tego z roku 1908, który spadł w dorzeczu rzeki Podkamienna Tunguska, i jak się wydaje praktycznie wszystkie zniszczenia są wywołane przez falę uderzeniową po eksplozji w atmosferze a nie przez upadek szczątków na ziemię. Oprócz licznych zdjęć i filmów z ziemi, najciekawsze jest chyba zdjęcie rozbłysku uchwycone z kosmosu, przez satelitę Meteostat 10:

Prawdopodobnie odnaleziono też krater, ale ten pokazywany na zdjęciach wygląda mi za gładko:

 Wydaje się jednak, że wbrew twierdzeniom lokalnych władz, ten meteoryt nie ma związku z przelatującą dziś obok ziemi małą asteroidą. Obiekt ten nadlatuje bowiem z południa na północ, zaś meteor leciał od wschodu. Pierwsze szacunki wskazują, że prawdopodobny radiant leży w okolicach gwiazdozbioru Pegaza, a orbita ciała jest całkowicie inna niż orbita planetoidy.[2] Zatem nie jest to jej odłamek jak piszą media.

-----
[1] Pałuczanin 1931.03.08
[2]  http://kaira.sgo.fi/2013/02/are-2012-da14-and-chelyabinsk-meteor.html
http://slon.ru/fast/russia/foto-dnya-voronka-ot-chelyabinskogo-meteorita-909960.xhtml

sobota, 28 stycznia 2012

Tsunami w Europie?

Myśląc o zjawisku Tsunami, kojarzymy je prawie wyłącznie z krajami tropikalnymi, z egzotycznymi wysepkami położonymi w otoczeniu jakiegoś podmorskiego wulkanu od czasu do czasu zmiatającego roztaczający się wokół rajski krajobraz - tymczasem fala ta powstać może praktycznie w dowolnym zakątku Ziemi, również w Europie, i co więcej, nie tylko może się zdarzyć, ale już się zdarzała.

Tsunami jest słowem pochodzenia japońskiego, oznaczającym dosłownie "falę portową". Sejsmiczny region wysp japońskich wielokrotnie był dotykany przez wielkie fale, czego szczególnie tragiczny przykład obserwowaliśmy w tym roku. Wedle najnowszych danych z sierpnia potwierdzono śmierć 15 tysięcy osób, zaś 5 tysięcy uważa się za zaginione.[1] Można więc w zasadzie uznać, że liczba ofiar sięga 20 tysięcy.

Przyczyną tsunami jest zawsze gwałtowne przemieszczenie dużej masy wody, wywołane pionowym przesunięciem dna morskiego podczas trzęsienia ziemi, ale też na przykład podwodnym osuwiskiem, osunięciem się brzegu czy nawet cieleniem się lodowca. W odpowiednich warunkach fala może powstawać na dużych jeziorach. To gwałtowne przesunięcie wielkiej masy nie jest niczym innym jak ogromną pracą, przekazującą wodzie energię, ta zaś rozchodzi się pod postacią zafalowania w sposób podobny jak stuk uderzenia młotka rozchodzi się w metalowej szynie. Właśnie dlatego fala jest tak niebezpieczna. Taką pracą wykonaną na wodzie, może być też przesuwanie się nad morzem bardzo silnych niż, które unoszą poziom wody o niewielką wartość na bardzo dużym obszarze; wypełnienie się niżów, który "puszcza" podnoszoną wodę, lub przesunięcie się go na płycizny głębokich zatok może wywołać falę bardzo przypominającą tsunami, nazywaną meteotsunami.
W odróżnieniu od powierzchniowych zafalowań, wywołanych wiatrem, fala tsunami przesuwa się całą objętością danego akwenu. Gdy znajduje się na głębinie nie jest zauważalna - szczegółowe pomiary z wykorzystaniem automatycznych boi pokazały, że na otwartym oceanie osiąga maksymalnie metr wysokości (co prawdopodobnie przedstawia ten film), porusza się jednak z prędkością do 800 km/h, zaś szerokość (długość fali) sięga wielu kilometrów. Gdy fala dociera do płytszych wód przybrzeżnych zostaje spowolniona, jej długość spada, lecz amplituda zwiększa się wielokrotnie.
Wbrew powszechnemu mniemaniu tsunami nie przybiera postaci pojedynczej, załamującej się fali o wysokości takiej, do jakiej dosięga na lądzie - jest to raczej bardzo gwałtowny przypływ, co zresztą mieliśmy możliwość obserwować w tym roku. Wprawdzie gdy woda wdzierała się na brzeg, przybierała postać fali, lecz po jej przeminięciu morze nadal wpływało na ląd z ogromną siłą, niczym fala powodziowa po pęknięciu wałów. Impet jaki został nadany tsunami przez trzęsienie jest tak wielki, że wpływa na brzeg wyżej niż wypiętrzyła się fala, mniej więcej w taki sposób, w jaki woda chluśnięta z wiadra może przez pewien czas płynąć pod górkę.
Jeśli do lądu wpierw dotrze nie szczyt lecz dolina fali, morze cofa się odsłaniając dno, często ofiarami zostają ludzie zaciekawieni tym fenomenem, bądź pragnący zebrać pozostawione ryby - podczas tsunami w 2004 roku wielu turystów wychodziło na odsłonięte płycizny, sądząc że to silny odpływ. W tym roku w Japonii obniżenie morza w głębokich portach sięgało do dwóch metrów.

Tak opisane zjawiska mogą zajść w każdym miejscu, jeśli tylko nastąpią odpowiednie warunki. Niedawno niewielkie tsunami pojawiło się w Wielkiej Brytanii. Nazwano je mini-tsunami bo miało tylko 30-40 cm wysokości[2]. Podejrzewa się, że wygenerowało je lokalne podwodne osuwisko, choć meteorolodzy uznali, że falę wygenerowało uderzenie wiatru podczas burzy w kanale La Manche.


Bardzo liczne przypadki notowano w rejonie morza śródziemnego, będącego bardzo aktywną sejsmicznie okolicą. Prawdopodobnie to ogromna fala tsunami była głównym czynnikiem niszczącym po wybuchu w 1600 roku p.n.e. wulkanu Santoryn, który rozsadził całą wyspę powodując na całym świecie wulkaniczną zimę. Po tym kataklizmie zniknęły obiecujące i zaawansowane cywilizacje na Krecie i innych greckich wyspach. Szacunkowa wielkość fali sięgała od 35 do 120 metrów w okolicach Krety.
Kolejny przypadek miał miejsce w 426 r. p.n.e. w okresie wojny Peloponeskiej. Grecki historyk Taukidydes, który opisywał to zdarzenie, był zarazem pierwszy który powiązał je z silnym trzęsieniem ziemi, uważając, że jest ono przyczyną powstania fali. Kolejne kataklizmy następowały w latach 373 p.n.e. i 365 n.e. przy czym to ostatnie zapamiętano jako wyjątkowo niszczące, zwłaszcza na wybrzeżach Krety i delty Nilu, sięgało bowiem do 9 metrów. Następne miało miejsce w 1303 roku i osiągnęło rozmiary zbliżone do tych sprzed tysiąclecia.
Kolejne znane przypadki miały miejsce w okolicy Włoch. Szczególnie w 1783 roku, gdy w czasie serii pięciu niszczących trzęsień ziemi od lutego do końca marca, dwa z nich wywołały falę w okolicach miasta Sycylia, zabijając prawie 1500 osób.
Trzęsienie ziemi w Calabrii 1783

Aż wreszcie w 1907 trzęsienie w okolicach Messyny wywołało 12 metrową falę i zabiło do 100 tyś. osób w całych Włoszech. Był to najtragiczniejszy wstrząs w tej okolicy.

Bardziej zaskakujące przypadki miały miejsce na północy

30 stycznia 1607 roku wysokie fale spustoszyły wybrzeża Wielkiej Brytanii i Irlandii, zalewając 200 mil kwadratowych gruntów, powodując śmierć ok. 3 tyś. osób. Szczególnie ucierpiała Walia i hrabstwa Devon i Somerset. Woda wdzierając się w górę rzek dotarła aż do Glastonbury, ponad 20 km od wybrzeża. Licznie zachowane do dziś tabliczki zaznaczające poziom wody wskazują, że maksymalnie sięgała miejscami do 8 metrów ponad poziom morza. W owym czasie uważano to za efekt kary Bożej - wszakże niecałe pół wieku wcześniej król angielski Henryk VIII wypowiedział posłuszeństwo papieżowi i ogłosił się głową angielskiego Kościoła. Później uważano, że przyczyną był bardzo silny sztorm połączony w przypływem, a nawet że była to powódź wskutek silnych deszczy. W ostatnich latach pojawiła się teoria, że przyczyną mogło być tsunami, wywołane osuwiskiem dna morskiego na krawędzi szelfu kontynentalnego.[3]
Z badań dna wiemy, że tego typu zdarzenia, połączone czasem z wybuchami metanu, miały już miejsce. Około 8,5 tyś. lat temu w okolicach morza norweskiego szelf oceaniczny osunął się na długości 260 km, przemieszczeniu uległo 3,5 tyś. km sześciennych materiału skalnego. Ślady po wywołanym osuwiskiem tsunami znaleziono w Szkocji, 80 km od obecnego wybrzeża. Osuwisko Storegga odkryto dopiero podczas badań terenów roponośnych. [4]


Zdecydowanie najtragiczniejsze europejskie tsunami miało miejsce w 1755 roku, w związku z trzęsieniem ziemi opodal Lizbony. Wstrząs był niezwykle silny - na podstawie opisów oceniono, że mógł sięgać nawet 9 Richterów - i trwał ponad trzy minuty. Lizbona została praktycznie w całości zrujnowana, na ulicach otwierały się i zamykały kilkumetrowe szczeliny w które wpadali ludzie. Cała stolica została zburzona zaś na gruzach rozpętał się gwałtowny pożar. Gdy mieszkańcy zbiegli do portu, z morza powstała fala sięgająca do 20 metrów. Rodzina królewska spędzała ten dzień za miastem, natomiast mieszkańcy udali się na msze do kościołów - był 1 listopada, dzień Wszystkich Świętych. Kościoły runęły w trakcie nabożeństw.
Fala spustoszyła wybrzeża Portugalii i Hiszpanii. W mieście Kadyks dwunastometrowa fala sięgnęła szczytów murów miejskich. Dotarła też do Irlandii i Wielkiej Brytanii sięgając do 3 metrów. Na wybrzeżach Maroko kilkunastometrowe fale zabiły do 10 tysięcy osób. Fale notowano też na Islandii i w Ameryce. Liczbę ofiar trzęsienia i fal tsunami szacuje się na 80-100 tysięcy osób. Był to jeden z największych europejskich kataklizmów tych czasów, zaraz po średniowiecznych powodziach w Holandii.


Dosyć szczególnym przypadkiem były fale, jakie uderzyły w wybrzeża Anglii w okolicach Brington i Hastings 20 lipca 1929 roku. Miały wysokość od 3 do 6,5 metra. Utonęły wówczas dwie osoby. Sądzi się, że był to przypadek meteotsunami spowodowanego przez linię szkwałową nad kanałem La Manche.

A w bliższych nam czasach?

W 1979 roku na wybrzeżu zatoki Nicejskiej miało miejsce bezprecedensowe zdarzenie. Podczas rozbudowy lotniska Côte d'Azur Airport w Nicei postanowiono powiększyć ląd i jeden z pasów startowych umieścić na sztucznie usypanym na przybrzeżnej płyciźnie półwyspie. U ujścia rzeki Var morze było dosyć płytkie, dzięki zdeponowanym przez tysiące lat osadom niesionych przez rzekę, przedzielonych jedynie w jednym miejscu przez podmorski kanion. Głębokość morza rosła w tym miejscu bardzo szybko w miarę oddalania się od lądu. Już podczas usypywania nawiezionej ziemi zauważono powolne osiadanie blisko 130 hektarowego sztucznego półwyspu, co rekompensowano dosypując więcej ziemi. 16 października doszło jednak do obrywu. Usypany ląd raptownie zapadł się stając się zaczątkiem większego osunięcia podmorskich osadów, które było zdolne uszkodzić kable ułożone na dnie 100 km od wybrzeża. Wraz z ziemią w kipiel wciągniętych zostało kilku robotników. Gdy pozostali rzucili się na ratunek spostrzegli, że morze w zatoce opadło, po czym powróciło na tyle raptownie, że utworzyło falę sięgającą do trzech metrów na terenie samej Nicei, oraz do półtora metra na blisko stukilometrowym odcinku wybrzeża.[5] Na terenie lotniska zginęło wówczas 11 robotników, dziesięć osób na okolicznych plażach, i po jednej w Antibes i Garoupe. Blisko 100 domów zostało uszkodzonych. Kilkadziesiąt jachtów w porcie Salinas zostało rzuconych na falochron [6]

Zniszczenia w Antibes.[6]

Władze lotniska zawarły wówczas ugodę z rodzinami ofiar, na mocy której utajnione zostały materiały procesowe badające przyczyny i odpowiedzialność za katastrofę, znane są tylko ogólne ustalenia. Sądzi się, że pozostały teren położonego na półwyspie lotniska jest raczej stabilny, jednak geologia okolicy jest na bieżąco badana. Choć ta największa antropogeniczna katastrofa tego typu, miała miejsce niespełna 25 lat temu, pozostaje dziś praktycznie nie znana. Nawet we francuskojęzycznym internecie nie ma na ten temat za dużo. Nie jest pewne czy może się powtórzyć - Nicea leży na terenach sejsmicznych.

Ostatnie większe tsunami w Grecji miało miejsce na wyspie Dodekanez w 1956 roku. W wyniku trzęsienia oraz fali, która rozbiła rybackie łodzie w porcie, zginęło 56 osób.

Inny ciekawy przypadek miał miejsce 30 grudnia 2002 roku na włoskiej wyspie Stromboli. Jest to właściwie wystający z morza wulkan, nieustannie aktywny już od kilku tysięcy lat, zazwyczaj co pół godziny wyrzucający z siebie popiół i dużo pumeksu osiadającego na bardzo stromych stokach tej sięgającej prawie kilometra góry. W 2002 roku nieoczekiwanie nastąpiła większa erupcja a po niej jeden z nielicznych odnotowanych wypływów lawy. Równocześnie zwały dawno naniesionego pumeksu osunęły się z sięgającego wprost do wody stoku powodując dwie fale sięgające w porcie na wysokie do kilku metrów. Na szczęście poza uszkodzeniami jachtów i paroma rannymi, nie doszło do niczyjej śmierci, zaś fala dość szybko rozproszyła się[7]

Z chłodniejszych krajów nie sposób ominąć kilku przypadków z Norwegii, gdzie lawiny kamienne osuwające się do fiordów (a w niektórych przypadkach bardzo strome zbocza, sięgają od ośnieżonych szczytów wprost do morza) mogą wywoływać w ich wąskich gardłach nie zbyt rozległe ale niszczycielskie fale.
Zniszczenia w Tafjord[8]

Tak było 7 kwietnia 1934 roku, gdy obryw dwóch milionów metrów sześciennych skał z siedmiuset metrowego stoku Tafjordu wywołało falę, w pobliżu obrywu sięgającą do 67 metrów, która gdy dotarła do wioski Tafjord miała jeszcze 16 metrów. Zginęło wówczas 47 osób. [8]
Dwa podobne wypadki miały miejsce w Loen nad Nordfjordem w 1905 i 1936 roku, kiedy to zginęło odpowiednio 61 i 73 osoby.[9] Pomnik ofiar pierwszej katastrofy, postawiony na wysokości 40 metrów, został zniszczony przez drugą falę.
Obecnie monitorowane jest zbocze góry Åknes górującej nad ujściem Tafjordu, gdzie pięć lat temu wykryto ogromne pęknięcie. Gdyby doszło do obrywu, do fiordu wpadłoby dziesięć razy więcej skał niż podczas katastrofy sprzed 75 lat.

A w środkowej Europie? Czy tsunami może mieć miejsce nad Bałtykiem?

Bałtyk to raczej małe morze, dosyć zresztą płytkie. Wprawdzie największa głębia ma prawie 500 metrów, ale zajmuje nie zbyt rozległy obszar. Pozostała część Bałtyku ma głębokość średnio 100 metrów z licznymi płyciznami. Pływy są na nim ledwie wykrywalne, osiągając kilkanaście centymetrów. Jedynie podczas przechodzenia głębokich niżów obserwuje się niekiedy zachybotanie wody zwane Sejszą, rozpięte między Lubeką a Sankt Petersburgiem o wysokości do dwóch metrów. Znalazłem jakieś niejasne wzmianki o wielkiej fali, notowanej w 1760 roku w Danii i Niemczech, co do której są podejrzenia, ale nic to konkretnego. Mimo to dawne kroniki odnotowują kilka bardzo podejrzanych zdarzeń.
Przykładowo w Darłowie w roku 1497 podczas gwałtownego sztormu doszło do zdarzenia nazwanego "niedźwiedziem morskim" od pomruku który towarzyszył falom. Woda wdarła się wówczas do miasta, sięgając, wedle przekazów, aż do kaplicy św. Gertrudy 20 m n.p.m. i osadzając tam statek. Wedle geologa Andrzeja Piotrowskiego prawdopodobnie trzęsienie ziemi w Szwecji spowodowało uwolnienie metanu spod dna morza, to zaś wywołało wysokie choć obejmujące mały odcinek wybrzeża tsunami. Podobne zdarzenie miało miejsce przy dobrej pogodzie w Trzebiatowie 1752 roku.[10] Osobiście sądzę, że w tym pierwszy przypadku, na nieduże tsunami nałożyła się fala sztormowa, i to spowodowało tak duże rozmiary powodzi.
Podobny kataklizm miał nawiedzić Łebę w 1555 roku, która została po tym zdarzeniu przeniesiona w inne miejsce, oraz ponownie w 1779 roku.
Niektórzy z tego powodu mają zastrzeżenia co do planów polskiej energetyki jądrowej na Pomorzu, choć prawdę mówiąc trzęsienie i tsunami, które dotarłoby aż do Kopania (16 km od brzegu) czy do Żarnowca, byłoby większą katastrofą niż ewentualna awaria.

A inne możliwości?
Niedawno pojawiła się informacja, że na Bałtyckiej wyspie Hiddensee pojawiło się pęknięcie długie na dwa kilometry, świadczące o osuwaniu się kredowego klifu, sięgającego tak do 50 metrów.[11] Jak na razie szczelina ma 4 centymetry. Gdyby doszło do raptownego, jednoczesnego obsunięcia się tej masy do Bałtyku, to można się liczyć z powstaniem kilkumetrowej fali, niebezpiecznej dla pobliskiej Danii, choć do prawdy sądzę że rzecz skończy się raczej na powolnym osuwaniu się brzegu, jak to miało miejsce w poprzednich latach (w 2006 r. do morza spełzło w ten sposób 200 metrów brzegu Rugii i nic się nie stało).
Myślę, że podobne rzeczy mogłyby mieć miejsce na Mazurach, gdzie niektóre brzegi jezior bardzo stromo wchodzą w wodę, będąc zbudowane z nie zbyt spoistej mieszaniny żwiru i gliny, choć nie słyszałem aby coś takiego notowano. Nie jest też wykluczone powstanie fali w wyniku osunięcia się na przykład brzegu Wisły koło Kazimierza, czy Bugu w okolicach Drohiczyna (tam skarpa sięga do 20 metrów), ale to mało prawdopodobne.

Czy mamy się bać? Ostrożność nigdy nie zawadzi, ale raczej bym się nie obawiał.
------
[1] onet.pl
[2] http://www.guardian.co.uk/
[3] http://en.wikipedia.org/wiki/Bristol_Channel_floods,_1607
[4] http://www.tgpx.de/reisetipps/tsunami-europa-amerika.html
[5] http://www.lamouettelaurentine.net/st_laurent_du_var/port/tsunami.htm tu dużo informacji
[6] http://www.nicematin.com/article/diaporama/tsunami-a-antibes-levenement-en-images zdjęcia
[7] http://www.swisseduc.ch/stromboli/volcano/beso/bes02c-it.html
[8] http://www.dagbladet.no/nyheter/2006/10/25/480857.html
[9] http://www.adressa.no/kultur/bok/bokanmeldelser/article1309469.ece
[10] http://szkolnictwo.pl/index.php?id=PU9042
[11] http://www.tvn24.pl/1,1732866,druk.html

niedziela, 25 września 2011

Kilka dziwnych katastrof

Już po napisaniu notki o dziurach w Gwatemali znalazłem stronę opisującą podobne przypadki. Niektóre przykłady katastrof kanalizacyjnych były na tyle osobliwe, że warto zaprezentować je osobno:

Chicago 1930
30 maja 1930 roku eksplozja gazu bagiennego nagromadzonego w kanalizacji, wyrwała pokrywę włazu, która wyrzucona na wysokość 25 metrów przebiła szklaną kopułkę nad szybem windy w budynku Hollander Storage and Moving company, i spadając na dno wpadła do windy zabijając 57-letniego operatora i raniąc dwójkę pasażerów[1]

Seattle 1957

Kanał ściekowy pod Ravenna Boulvard w Seattle założono w 1910 roku. Ze względu na pagórkowaty teren z jakiego zbierane były ścieki, kanał drążono metodą górniczą na głębokości 45 metrów, jako tunel o średnicy 2 metrów. Gleba w jakiej powstał byłą zwięzła i gliniasta i dlatego po załamaniu odcinka kanału woda przez długi czas mogła wymywać coraz większą jamę, aż do 11 maja 1957 roku. Zapadnięcie się jamy pochłonęło całą ulicę, tworząc lej o głębokości 45 metrów i wymiarach 30/40 metrów[2] Nikt nie zginął lecz naprawianie uszkodzenia zajęło prawie dwa lata.

Była to największa katastrofa tego typu.

A teraz z innej beczki, a raczej kadzi, bo oto w Londynie:

Londyńska Powódź Piwna 1814

17 października 1814 roku w browarze Meux and Company na Tottenham Court Road, znanym też od logo etykiet jako Horseshoe Brewery (browar "podkówka") doszło do przedziwnego wypadku, nie znajdującego odpowiednika w historii browarnictwa. Oto ogromna kadź warzącego się piwa, o wysokości prawie 6 metrów i pojemności 135 tysięcy galonów (610000 litrów czyli 610 metrów sześciennych) pękła, powodując przewrócenie innych kadzi w budynku. W efekcie
1470000 litrów piwa wypłynęło z browaru falą tak wielką, że poważnie uszkodziła dwa domy i przewróciła mur pobliskiego pubu, pod którym zginęła barmanka. Okolica należała do biednych dzielnic miasta, wiele osób mieszkało więc w najtańszych mieszkaniach w suterenach i piwnicach, które natychmiast zalał złocisty płyn. Wiadomo o 8 osobach, które utonęły. Browar został pozwany do sądu, lecz katastrofę uznano za efekt zbiegu okoliczności i powołując się na Wolę Boską uniewinniono go. Mimo to właściciele zbankrutowali.[3]
Jak łatwo się domyśleć piwne tsunami wywołało żywe zainteresowanie okolicznej ludności, która przybyła z wiaderkami, czajnikami i kubkami, aby skosztować darmowego trunku, co wedle ówczesnej prasy zaowocowało wieloma gorszącymi scenami. Zapach piwa utrzymywał się w okolicy jeszcze kilka miesięcy[4]. Nie mniej osobliwy przypadek miał miejsce niemal sto lat później:

Bostońska Powódź Melasy 1919
Melasa jest odpadem przy produkcji cukru białego. Po wykrystalizowaniu cukru z surowego soku i odwirowaniu, pozostaje gęsta, syropowata masa, zawierająca jeszcze cukier ale z której nie opłaca się go odzyskiwać. Pozostałości soków roślinnych nadają jej brązowy kolor i silny aromat. Bywa używana w browarnictwie do słodzenia słodu jęczmiennego, np. przy produkcji rumu (tu jednak tylko melasa z cukru trzcinowego, przynajmniej w oryginalnych markach).
Na początku XX wieku zużywano ją w dużych ilościach, również jako dodatek do żywności* a nawet produkcji materiałów wybuchowych. Jeden z dużych magazynów melasy znajdował się w Bostonie przy Keany Square w dzielnicy portowej. Główny zbiornik był wysoki na 15 metrów i szeroki na 27 metrów, i mieścił 2.300.000 galonów amerykańskich czyli 8700 m3. zbiornik ten, wskutek pęknięcia nitów przy wspornikach, przewrócił się.
Wysoka na 2 do 4 metrów fala melasy wylała na okolicę z prędkością ok. 50 km/h, niszcząc odcinek podmiejskiej kolejki na estakadzie i unosząc pociąg. Kilkanaście budynków zostało zburzonych, ciężarówka wepchnięta do rzeki, wiele budynków częściowo zalanych. Ogółem 21 osób zginęło a 150 zostało rannych.[5]
Dochodzenie wykazało, że zbiornik został błędnie wykonany. Do katastrofy przyczyniło się też zmęczenie materiału, niewłaściwa eksploatacja oraz stosunkowo ciepła jak na styczeń pogoda do 4 stopni powyżej zera, co sprzyjało fermentacji w zbiorniku i wzrostowi ciśnienia. Usuwanie wylanej masy trwało kilka tygodni, a podobno do dziś, w upalne dni, czuć w tamtej okolicy słodki zapach, choć wydaje mi się to nie prawdopodobne.

Ze zbliżonych katastrof można wymienić liczne eksplozje pyłu mącznego i cukrowego w zakładach, oraz wybuch warnika w cukrowni w Głogowie, gdzie gorący syrop zabił 7 osób, ale te sprawy opiszę innym razem.

-----
*W amerykańskich filmach spotykam się z melasą dodawaną do ciasteczek domowej roboty bardzo często, natomiast w Polsce, nie wiedzieć czemu, nie jest tak powszechnie dostępna, jak by to wynikało z ilości krajowych cukrowni. Co ciekawsze nasz kraj bezcłowo eksportuje rocznie prawie 300 tyś. ton melasy, głównie do UE i USA, dlatego teoretycznie powinna być tańsza od cukru, tymczasem widuję ją tylko w sklepach ze zdrową żywnością i to bardzo drogą.

[1] http://www.sewerhistory.org/images/mi/mid/1937_mid01.jpg
[2]Przegląd Budowlany, Katastrofy kanalizacyjne i ich przyczyny
[3] http://en.wikipedia.org/wiki/London_Beer_Flood
[4] http://londonhistorians.wordpress.com/2010/10/17/the-london-beer-flood-of-1814/

zdjęcie dziury w Seattle z: http://www.flickr.com/photos/seattlemunicipalarchives/4328053801/

poniedziałek, 12 września 2011

W windzie



11 września 2001 roku Jan Demczur jak co dzień wstał o 4:45. Z jego domu w New Jersey jest zaledwie kilka minut drogi do dworca kolejowego, skąd tunelem dojeżdża do pracy, na Manhattan. W roboczym kombinezonie, z nieodłączną myjką, zabiera się za mycie setek szklanych drzwi i ścianek działowych biur na 90-95 piętrze North Tower w kompleksie WTC. Mijają go setki ludzi, niektórych rozpoznaje, wita się z nimi, może chwilkę rozmawia. Przez 11 lat pracy zdążył niektórych poznać, jak choćby ten strażnik w japońskim banku na 93 piętrze, czy recepcjonista z Carr Futures. Nowy pracownik pyta go, gdzie ma się udać; później pracuje z nim przez resztę ranka na tym samym piętrze.
Po godzinie ósmej zjeżdża na 43 piętro do kawiarni, zjeść śniadanie, a po kwadransie wsiada do windy ekspresowej, by powrócić na swoje piętro. Wkrótce potem słyszy głośny huk zaś winda zaczyna chybotać się na boki niczym wahadło i spada. Na szczęście automatyczne hamulce zatrzymują ją po paru chwilach. "Pewnie dźwig pękł" - stwierdza jeden ze współpasażerów. Zaledwie miesiąc wcześniej doszło do podobnego wypadku, wtedy winda zatrzymała się po 35 piętrach. Demczur i piątka pechowych pasażerów czeka więc na ekipy ratownicze sądząc, że skończy się na chwilach strachu. Jednak z góry, z szybu, napływa gęsty gryzący dym. Staje się jasne, że z windy trzeba się szybko wydostać, jednak po otworzeniu drzwi okazało się, że wyjście blokuje ściana szybu. "Czu ktoś ma nóż?" - pyta spokojnie.

W tym samym czasie Mike Komorowski, nowojorski strażak, jest jeszcze w domu, przygotowując się do porannej zbiórki, jednak szybki telefon ściąga go do remizy. Z Chinatown do WTC było zaledwie kilka minut. Na miejscu zastał płonącą wieżę i szczątki wyposażenia biur rozrzucone wokół. Wydaje się, że doszło do wybuchu gazu. Dowodzący John Jonas nakazuje udać się strażakom na górę. Zanim jednak to następuje, głośny huk i błysk ognia rozdziera powietrze. W drugą wieżę uderza samolot. "Strzelają z rakiet!" krzyczy jeden ze strażaków.
Klatka schodowa B jest jedyną, która sięga od parteru aż na samą górę, dlatego nią właśnie, gęsiego, przepuszczając bokiem ewakuujących się pracowników, wchodzą na wyższe piętra. Najbardziej zadziwiające jest, że niektórzy z uciekających cofają się aby podać strażakom kubek wody. Padają słowa otuchy "Niech bóg was błogosławi", "Zasługujecie na podwyżkę, ". Po kilkunastu piętrach przystają dla nabrania oddechu. Mają na sobie kilkadziesiąt kilogramów sprzętu nie licząc dodatkowych butli z powietrzem. Na 27 piętrze budynek drży, z zewnątrz dobiega głośny huk. Dowódca pyta innego strażaka, który wychylił się z drzwi prowadzących na piętro "czy to było to co myślę?", na co ten odpowiada "Tak. Druga wieża zawaliła się". Dowódca obraca się do swoich ludzi i rozkazuje: "Schodzimy!"

Ściana, która uniemożliwiała wyjście z windy, była ścianką z płyt gipsowych. Demczur zaczyna kuć w niej ostrzem zmywaczki, a gdy te odpada, kuje samym trzonkiem rakla. Co kilka minut zmienia go któryś ze współpasażerów. Ma parę chwil aby odpocząć i pomyśleć. Jak to się zaczęło?
Z zawodu był hydraulikiem. Urodził się w Janiewicach koło Sławna. W 1980 roku wyjechał na zaproszenie ciotki. Przez kilka lat dorabiał na czarno jako hydraulik nim w 1987 ożenił się z Nadią, amerykanką. Spodobał się jej ten cichy, drobny człowieczek, który potrafi wszystko naprawić i skonstruować. W 1991 roku, dzięki wstawiennictwu krewnych żony, zaczyna zajmować się myciem szyb w najwyższym budynku Nowego Jorku. To dlatego znalazł się teraz w tym miejscu; gdyby jednak wrócił na swoje piętro, już by nie żył. Myśli o dzieciach i o tym, że jest im potrzebny. To mobilizuje go do walki o życie.
Przekuwanie się przez dziesięciocentymetrową ściankę zajmuje im 45 minut, za nią natykają się na następną, ta jednak pęka po kilku kopniakach. Tak przeciskają się do łazienki. Demczur, odruchowo cofa się po wiadro. Na opustoszałym piętrze natykają się na strażaka, który każe się im ewakuować. Schody są gęste od ludzi, niektórzy są poparzeni, ranni. Gdy są już na 12 piętrze budynek drży. Właśnie zawaliła się druga wieża. "Szybko!" popędza ich strażak.
Na wysokości 2 piętra schody są zawalone gruzem. Pracownicy wychodzą na hol, panuje zamieszanie, nikt nie wie którędy iść. Demczur przypomina sobie o dodatkowych schodach sięgających niższych kondygnacji, za nim idą pozostali ocaleni. Gdy wreszcie zmęczony wydostaje się na zakurzoną ulicę ze zdumieniem rozgląda się wokół. Dotychczas nie wiedział co się stało, teraz widzi płonącą wieżę i dymiące guzy drugiej, ludzie wokół mówią o ataku. Sanitariusz, który podał mu kubek wody popędza go aby odszedł. Demczur odbiega, stwierdzając, że zgubił gdzieś wiadro. Po pewnym czasie odwraca się aby spojrzeć na wieżę akurat gdy antena na dachu zaczyna chwiać się i osuwać. Wieża zapada się rozrzucając wokół gruz i betonowo-azbestowy pył, który zakrywa wszystko...

Gdy strażacy schodzą na schodach pojawia się kobieta; zeszła z 73 piętra, jest tak słaba, że nie może iść. "Nazywam się Josephine" - mówi, "Josephine, wydostaniemy cię stąd" - odpowiada strażak, obejmuje ją w talii i pomaga iść. Pozostali zwalniają kroku aby nie rozdzielać grupy, mówią "Josephine, twoje dzieci i wnuki chcą cię widzieć dziś w domu", i tak wolno, krok za krokiem schodzą aż do czwartego piętra, aż kobieta przysiada, mówiąc "dalej już nie mogę". I wtedy strażacy słyszą huk.
"Pierwszą rzeczą jaką poczułem, był niesamowity pęd powietrza na plecach" - powie później Matt. Narastające dudnienie dobiegało z wyższych pięter, ściany zaczęły się trząść. Podmuch huraganowego wiatru, zmieszanego z gruzem roztrąca strażaków. Podłoga faluje i opada niczym spadająca winda. Gdy wszystko się kończy, zasypami pyłem strażacy nie wierzą że żyją.
Znaleźli się w obszernej kieszeni między gruzami, na samym gole, na zwałowisku pokruszonego betonu, wylądował Matt. Miejsce wydawało się bezpieczne, wyglądało na to, że zawaliła się tylko część budynku. Po dłuższych próbach uruchomienia krótkofalówki udaje się im znaleźć połączenie z Tomem Haringiem, zastępcą szefa straży.
"Gdzie jesteście?"
"W wieży północnej, w klatce schodowej B"
"Nie możemy znaleźć"
"Jak to? Po wejściu do hallu są schody. Jesteśmy między czwartym a drugim piętrem"
"zaraz... gdzie tu jest North Tower?..."
Sytuacja okazuje się bardziej skomplikowana. W miejscu wieży północnej znajduje się wysoka na sześć pięter kupa gruzu. Tuż obok, wciąż płonie ogień. Po kilku godzinach podejmują próbę ucieczki. Ich droga prowadzi między skręconymi dźwigarami, ledwie trzymającymi się betonowymi blokami, po stalowych belkach nad głębokimi szczelinami, w gęstym dymie trwającego w gruzach pożaru. Wreszcie o godzinie 2:34 wychodzą na zewnątrz.

Bohater
Gdy Demczur dochodzi do swojego domu nie wie jeszcze, że piątka ocalonych przez niego opowie o swej przygodzie mediom. Nie wie, że w ciągu następnego roku udzieli setki wywiadów, wystąpi w programie w którym łamaną angielszczyzną opowie co przeżył. W zdenerwowaniu wciąż ściska trzonek rakla. Kilka miesięcy później producent myjki zaprosi go aby przemówił. Nie może wyjść z zachwytu, że to ich myjka posłużyła do wydostania się z windy. Druga taka okazja się nie powtórzy. Demczur staje na mównicy, krótko przemawia, daje się sfotografować z myjką. To nie ta sama, tamtą, wraz z roboczym mundurem zabrudzonym pyłem, oddał do muzeum. Za darmo.

Gregore W. Bush wysłał mu list: "Przesyłamy panu płynące z głębi serca podziękowania i podziękowania od pełnego wdzięczności Narodu za pańskie bezinteresowne wysiłki w odpowiedzi na tragiczne wydarzenia 11 września. Pańskie działania w mgle tej narodowej tragedii były naprawdę heroiczne" Cała Ameryka uznała go za bohatera.

Cała piątka współpasażerów - Shivam Iyer, Jan Paczkowski, George Phoenix, Colin Richardson i Al Smith - przetrwała.




Ocaleni
Wiadomo o 20 osobach które przeżyły upadek wieży.
Matt Komorowski należał do grupy 13 strażaków, którzy przetrwali w szybie klatki schodowej. Szyb schodów ewakuacyjnych w którym się znajdowali, nie załamał się na krótkim odcinku między czwartym a drugim piętrem. Gdyby schodzili szybciej bądź wolniej, zginęliby. Pozostali to: Billy Butler, Tommy Falco, Jay Jonas, Michael Meldrum, Sal D'Agastino, Mickey Kross , Jim McGlynn, Rob Bacon, Jeff Coniglio i Efthimiaddes Jim ; Policjant Dave Lim, szef batalionu Rich Picciotto z 11 batalionu; i pracownica WTC Josephine Harris. 341 innych strażaków zginęło.

Ostatnią osobą wyniesioną żywą z gruzów była Genelle Guzman-McMillan, pochodząca z Trynidadu sekretarka w Port Authority. Uciekając zatrzymała się na 13 piętrze aby odłamać szpilki od butów. Zasypana w gruzach przetrwała 28 godzin zanim znaleźli ją ratownicy. Inżynier z tej samej firmy Pasquale Buzzelli szedł obok niej. Po zawaleniu się budynku ocknął się na samym szczycie gruzów ze złamaną nogą. Dwaj policjanci John McLoughlin i William Jimeno przeżyli w gruzach szybu windy 13 i 21 godzin. Tom Canavan z First Union Banku utknął w przejściu podziemnym pomiędzy wieżami gdy pierwsza z nich upadła. Wyczołgał się spomiędzy betonowych płyt na kilka minut przed upadkiem drugiej wieży.[1]

-----
Na podstawie:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,1011836.html
http://911research.wtc7.net/cache/wtc/analysis/theories/acfd_miraclecompany_6.htm

http://www.csmonitor.com/2002/0909/p01s02-ussc.html
http://www.nytimes.com/2001/10/09/nyregion/09OBJE.html?searchpv=past7days
http://www.christianpost.com/news/last-world-trade-center-survivor-tells-of-meeting-god-in-the-rubble-55373/
[1] http://911research.wtc7.net/sept11/victims/wtcsurvivors.html