Myśląc o zjawisku Tsunami, kojarzymy je prawie wyłącznie z krajami tropikalnymi, z egzotycznymi wysepkami położonymi w otoczeniu jakiegoś podmorskiego wulkanu od czasu do czasu zmiatającego roztaczający się wokół rajski krajobraz - tymczasem fala ta powstać może praktycznie w dowolnym zakątku Ziemi, również w Europie, i co więcej, nie tylko może się zdarzyć, ale już się zdarzała.
Tsunami jest słowem pochodzenia japońskiego, oznaczającym dosłownie "falę portową". Sejsmiczny region wysp japońskich wielokrotnie był dotykany przez wielkie fale, czego szczególnie tragiczny przykład obserwowaliśmy w tym roku. Wedle najnowszych danych z sierpnia potwierdzono śmierć 15 tysięcy osób, zaś 5 tysięcy uważa się za zaginione.[1] Można więc w zasadzie uznać, że
liczba ofiar sięga 20 tysięcy.
Przyczyną tsunami jest zawsze gwałtowne przemieszczenie dużej masy wody, wywołane pionowym przesunięciem dna morskiego podczas trzęsienia ziemi, ale też na przykład podwodnym osuwiskiem, osunięciem się brzegu czy nawet cieleniem się lodowca. W odpowiednich warunkach fala może powstawać na dużych jeziorach. To gwałtowne przesunięcie wielkiej masy nie jest niczym innym jak ogromną pracą, przekazującą wodzie energię, ta zaś rozchodzi się pod postacią zafalowania w sposób podobny jak stuk uderzenia młotka rozchodzi się w metalowej szynie. Właśnie dlatego fala jest tak niebezpieczna. Taką pracą wykonaną na wodzie, może być też przesuwanie się nad morzem bardzo silnych niż, które unoszą poziom wody o niewielką wartość na bardzo dużym obszarze; wypełnienie się niżów, który "puszcza" podnoszoną wodę, lub przesunięcie się go na płycizny głębokich zatok może wywołać falę bardzo przypominającą tsunami, nazywaną
meteotsunami.
W odróżnieniu od powierzchniowych zafalowań, wywołanych wiatrem, fala tsunami przesuwa się całą objętością danego akwenu. Gdy znajduje się na głębinie nie jest zauważalna - szczegółowe pomiary z wykorzystaniem automatycznych boi pokazały, że na otwartym oceanie osiąga maksymalnie metr wysokości (co prawdopodobnie przedstawia
ten film), porusza się jednak z prędkością do 800 km/h, zaś szerokość (długość fali) sięga wielu kilometrów. Gdy fala dociera do płytszych wód przybrzeżnych zostaje spowolniona, jej długość spada, lecz amplituda zwiększa się wielokrotnie.
Wbrew powszechnemu mniemaniu tsunami nie przybiera postaci pojedynczej, załamującej się fali o wysokości takiej, do jakiej dosięga na lądzie - jest to raczej bardzo gwałtowny przypływ, co zresztą mieliśmy możliwość obserwować w tym roku. Wprawdzie gdy woda wdzierała się na brzeg, przybierała postać fali, lecz po jej przeminięciu morze nadal wpływało na ląd z ogromną siłą, niczym fala powodziowa po pęknięciu wałów. Impet jaki został nadany tsunami przez trzęsienie jest tak wielki, że wpływa na brzeg wyżej niż wypiętrzyła się fala, mniej więcej w taki sposób, w jaki woda chluśnięta z wiadra może przez pewien czas płynąć pod górkę.
Jeśli do lądu wpierw dotrze nie szczyt lecz dolina fali, morze cofa się odsłaniając dno, często ofiarami zostają ludzie zaciekawieni tym fenomenem, bądź pragnący zebrać pozostawione ryby - podczas tsunami w 2004 roku wielu turystów wychodziło na odsłonięte płycizny, sądząc że to silny odpływ. W tym roku w Japonii obniżenie morza w głębokich portach sięgało do dwóch metrów.
Tak opisane zjawiska mogą zajść w każdym miejscu, jeśli tylko nastąpią odpowiednie warunki. Niedawno niewielkie tsunami pojawiło się w Wielkiej Brytanii. Nazwano je mini-tsunami bo miało tylko 30-40 cm wysokości[2]. Podejrzewa się, że wygenerowało je lokalne podwodne osuwisko, choć meteorolodzy uznali, że falę wygenerowało uderzenie wiatru podczas burzy w kanale La Manche.
Bardzo liczne przypadki notowano w rejonie morza śródziemnego, będącego bardzo aktywną sejsmicznie okolicą. Prawdopodobnie to ogromna fala tsunami była głównym czynnikiem niszczącym po wybuchu w
1600 roku p.n.e. wulkanu
Santoryn, który rozsadził całą wyspę powodując na całym świecie wulkaniczną zimę. Po tym kataklizmie zniknęły obiecujące i zaawansowane cywilizacje na Krecie i innych greckich wyspach. Szacunkowa wielkość fali sięgała od 35 do 120 metrów w okolicach Krety.
Kolejny przypadek miał miejsce w 426 r. p.n.e. w okresie wojny Peloponeskiej. Grecki historyk Taukidydes, który opisywał to zdarzenie, był zarazem pierwszy który powiązał je z silnym trzęsieniem ziemi, uważając, że jest ono przyczyną powstania fali. Kolejne kataklizmy następowały w latach 373 p.n.e. i
365 n.e. przy czym to ostatnie zapamiętano jako wyjątkowo niszczące, zwłaszcza na wybrzeżach Krety i delty Nilu, sięgało bowiem do 9 metrów. Następne miało miejsce w 1303 roku i osiągnęło rozmiary zbliżone do tych sprzed tysiąclecia.
Kolejne znane przypadki miały miejsce w okolicy Włoch. Szczególnie w
1783 roku, gdy w czasie serii pięciu niszczących trzęsień ziemi od lutego do końca marca, dwa z nich wywołały falę w okolicach miasta Sycylia, zabijając prawie 1500 osób.
Trzęsienie ziemi w Calabrii 1783
Aż wreszcie w
1907 trzęsienie w okolicach
Messyny wywołało 12 metrową falę i zabiło do 100 tyś. osób w całych Włoszech. Był to najtragiczniejszy wstrząs w tej okolicy.
Bardziej zaskakujące przypadki miały miejsce na północy
30 stycznia 1607 roku wysokie fale spustoszyły wybrzeża Wielkiej Brytanii i Irlandii, zalewając 200 mil kwadratowych gruntów, powodując śmierć ok. 3 tyś. osób. Szczególnie ucierpiała Walia i hrabstwa Devon i Somerset. Woda wdzierając się w górę rzek dotarła aż do Glastonbury, ponad 20 km od wybrzeża. Licznie zachowane do dziś tabliczki zaznaczające poziom wody wskazują, że maksymalnie sięgała miejscami do 8 metrów ponad poziom morza. W owym czasie uważano to za efekt kary Bożej - wszakże niecałe pół wieku wcześniej król angielski Henryk VIII wypowiedział posłuszeństwo papieżowi i ogłosił się głową angielskiego Kościoła. Później uważano, że przyczyną był bardzo silny sztorm połączony w przypływem, a nawet że była to powódź wskutek silnych deszczy. W ostatnich latach pojawiła się teoria, że przyczyną mogło być tsunami, wywołane osuwiskiem dna morskiego na krawędzi szelfu kontynentalnego.[3]
Z badań dna wiemy, że tego typu zdarzenia, połączone czasem z wybuchami metanu, miały już miejsce. Około 8,5 tyś. lat temu w okolicach morza norweskiego szelf oceaniczny osunął się na długości 260 km, przemieszczeniu uległo 3,5 tyś. km sześciennych materiału skalnego. Ślady po wywołanym osuwiskiem tsunami znaleziono w Szkocji, 80 km od obecnego wybrzeża. Osuwisko
Storegga odkryto dopiero podczas badań terenów roponośnych.
[4]
Zdecydowanie najtragiczniejsze europejskie tsunami miało miejsce w
1755 roku, w związku z
trzęsieniem ziemi opodal Lizbony. Wstrząs był niezwykle silny - na podstawie opisów oceniono, że mógł sięgać nawet 9 Richterów - i trwał ponad trzy minuty. Lizbona została praktycznie w całości zrujnowana, na ulicach otwierały się i zamykały kilkumetrowe szczeliny w które wpadali ludzie. Cała stolica została zburzona zaś na gruzach rozpętał się gwałtowny pożar. Gdy mieszkańcy zbiegli do portu, z morza powstała fala sięgająca do 20 metrów. Rodzina królewska spędzała ten dzień za miastem, natomiast mieszkańcy udali się na msze do kościołów - był 1 listopada, dzień Wszystkich Świętych. Kościoły runęły w trakcie nabożeństw.
Fala spustoszyła wybrzeża Portugalii i Hiszpanii. W mieście Kadyks dwunastometrowa fala sięgnęła szczytów murów miejskich. Dotarła też do Irlandii i Wielkiej Brytanii sięgając do 3 metrów. Na wybrzeżach Maroko kilkunastometrowe fale zabiły do 10 tysięcy osób. Fale notowano też na Islandii i w Ameryce. Liczbę ofiar trzęsienia i fal tsunami szacuje się na
80-100 tysięcy osób. Był to jeden z największych europejskich kataklizmów tych czasów, zaraz po średniowiecznych powodziach w Holandii.
Dosyć szczególnym przypadkiem były fale, jakie uderzyły w wybrzeża Anglii w okolicach Brington i Hastings
20 lipca 1929 roku. Miały wysokość od 3 do 6,5 metra. Utonęły wówczas dwie osoby. Sądzi się, że był to przypadek meteotsunami spowodowanego przez linię szkwałową nad kanałem La Manche.
A w bliższych nam czasach?
W
1979 roku na wybrzeżu zatoki Nicejskiej miało miejsce bezprecedensowe zdarzenie. Podczas rozbudowy lotniska
Côte d'Azur Airport w
Nicei postanowiono powiększyć ląd i jeden z pasów startowych umieścić na sztucznie usypanym na przybrzeżnej płyciźnie półwyspie. U ujścia rzeki Var morze było dosyć płytkie, dzięki zdeponowanym przez tysiące lat osadom niesionych przez rzekę, przedzielonych jedynie w jednym miejscu przez podmorski kanion. Głębokość morza rosła w tym miejscu bardzo szybko w miarę oddalania się od lądu. Już podczas usypywania nawiezionej ziemi zauważono powolne osiadanie blisko 130 hektarowego sztucznego półwyspu, co rekompensowano dosypując więcej ziemi. 16 października doszło jednak do obrywu. Usypany ląd raptownie zapadł się stając się zaczątkiem większego osunięcia podmorskich osadów, które było zdolne uszkodzić kable ułożone na dnie 100 km od wybrzeża. Wraz z ziemią w kipiel wciągniętych zostało kilku robotników. Gdy pozostali rzucili się na ratunek spostrzegli, że morze w zatoce opadło, po czym powróciło na tyle raptownie, że utworzyło falę sięgającą do trzech metrów na terenie samej Nicei, oraz do półtora metra na blisko stukilometrowym odcinku wybrzeża.[5] Na terenie lotniska zginęło wówczas 11 robotników, dziesięć osób na okolicznych plażach, i po jednej w
Antibes i Garoupe. Blisko 100 domów zostało uszkodzonych. Kilkadziesiąt jachtów w porcie Salinas zostało rzuconych na falochron [6]
Zniszczenia w Antibes.[6]
Władze lotniska zawarły wówczas ugodę z rodzinami ofiar, na mocy której utajnione zostały materiały procesowe badające przyczyny i odpowiedzialność za katastrofę, znane są tylko ogólne ustalenia. Sądzi się, że pozostały teren położonego na półwyspie lotniska jest raczej stabilny, jednak geologia okolicy jest na bieżąco badana. Choć ta największa antropogeniczna katastrofa tego typu, miała miejsce niespełna 25 lat temu, pozostaje dziś praktycznie nie znana. Nawet we francuskojęzycznym internecie nie ma na ten temat za dużo. Nie jest pewne czy może się powtórzyć - Nicea leży na terenach sejsmicznych.
Ostatnie większe tsunami w Grecji miało miejsce na wyspie Dodekanez w 1956 roku. W wyniku trzęsienia oraz fali, która rozbiła rybackie łodzie w porcie, zginęło 56 osób.
Inny ciekawy przypadek miał miejsce
30 grudnia 2002 roku na włoskiej wyspie
Stromboli. Jest to właściwie wystający z morza wulkan, nieustannie aktywny już od kilku tysięcy lat, zazwyczaj co pół godziny wyrzucający z siebie popiół i dużo pumeksu osiadającego na bardzo stromych stokach tej sięgającej prawie kilometra góry. W 2002 roku nieoczekiwanie nastąpiła większa erupcja a po niej jeden z nielicznych odnotowanych wypływów lawy. Równocześnie zwały dawno naniesionego pumeksu osunęły się z sięgającego wprost do wody stoku powodując dwie fale sięgające w porcie na wysokie do kilku metrów. Na szczęście poza uszkodzeniami jachtów i paroma rannymi, nie doszło do niczyjej śmierci, zaś fala dość szybko rozproszyła się[7]
Z chłodniejszych krajów nie sposób ominąć kilku przypadków z Norwegii, gdzie lawiny kamienne osuwające się do fiordów (a w niektórych przypadkach bardzo strome zbocza, sięgają od ośnieżonych szczytów wprost do morza) mogą wywoływać w ich wąskich gardłach nie zbyt rozległe ale niszczycielskie fale.
Tak było
7 kwietnia 1934 roku, gdy obryw dwóch milionów metrów sześciennych skał z siedmiuset metrowego stoku Tafjordu wywołało falę, w pobliżu obrywu sięgającą do 67 metrów, która gdy dotarła do wioski Tafjord miała jeszcze 16 metrów. Zginęło wówczas 47 osób. [8]
Dwa podobne wypadki miały miejsce w Loen nad Nordfjordem w 1905 i 1936 roku, kiedy to zginęło odpowiednio 61 i 73 osoby.[9] Pomnik ofiar pierwszej katastrofy, postawiony na wysokości 40 metrów, został zniszczony przez drugą falę.
Obecnie monitorowane jest zbocze góry Åknes górującej nad ujściem Tafjordu, gdzie pięć lat temu wykryto ogromne pęknięcie. Gdyby doszło do obrywu, do fiordu wpadłoby dziesięć razy więcej skał niż podczas katastrofy sprzed 75 lat.
A w środkowej Europie? Czy tsunami może mieć miejsce nad Bałtykiem?
Bałtyk to raczej małe morze, dosyć zresztą płytkie. Wprawdzie największa głębia ma prawie 500 metrów, ale zajmuje nie zbyt rozległy obszar. Pozostała część Bałtyku ma głębokość średnio 100 metrów z licznymi płyciznami. Pływy są na nim ledwie wykrywalne, osiągając kilkanaście centymetrów. Jedynie podczas przechodzenia głębokich niżów obserwuje się niekiedy zachybotanie wody zwane Sejszą, rozpięte między Lubeką a Sankt Petersburgiem o wysokości do dwóch metrów. Znalazłem jakieś niejasne wzmianki o wielkiej fali, notowanej w 1760 roku w Danii i Niemczech, co do której są podejrzenia, ale nic to konkretnego. Mimo to dawne kroniki odnotowują kilka bardzo podejrzanych zdarzeń.
Przykładowo w
Darłowie w roku
1497 podczas gwałtownego sztormu doszło do zdarzenia nazwanego "niedźwiedziem morskim" od pomruku który towarzyszył falom. Woda wdarła się wówczas do miasta, sięgając, wedle przekazów, aż do kaplicy św. Gertrudy 20 m n.p.m. i osadzając tam statek. Wedle geologa Andrzeja Piotrowskiego prawdopodobnie trzęsienie ziemi w Szwecji spowodowało uwolnienie metanu spod dna morza, to zaś wywołało wysokie choć obejmujące mały odcinek wybrzeża tsunami. Podobne zdarzenie miało miejsce przy dobrej pogodzie w Trzebiatowie
1752 roku.[10] Osobiście sądzę, że w tym pierwszy przypadku, na nieduże tsunami nałożyła się fala sztormowa, i to spowodowało tak duże rozmiary powodzi.
Podobny kataklizm miał nawiedzić Łebę w 1555 roku, która została po tym zdarzeniu przeniesiona w inne miejsce, oraz ponownie w 1779 roku.
Niektórzy z tego powodu mają zastrzeżenia co do planów polskiej energetyki jądrowej na Pomorzu, choć prawdę mówiąc trzęsienie i tsunami, które dotarłoby aż do Kopania (16 km od brzegu) czy do Żarnowca, byłoby większą katastrofą niż ewentualna awaria.
A inne możliwości?
Niedawno pojawiła się informacja, że na Bałtyckiej wyspie
Hiddensee pojawiło się pęknięcie długie na dwa kilometry, świadczące o osuwaniu się kredowego klifu, sięgającego tak do 50 metrów.[11] Jak na razie szczelina ma 4 centymetry. Gdyby doszło do raptownego, jednoczesnego obsunięcia się tej masy do Bałtyku, to można się liczyć z powstaniem kilkumetrowej fali, niebezpiecznej dla pobliskiej Danii, choć do prawdy sądzę że rzecz skończy się raczej na powolnym osuwaniu się brzegu, jak to miało miejsce w poprzednich latach (w 2006 r. do morza spełzło w ten sposób 200 metrów brzegu Rugii i nic się nie stało).
Myślę, że podobne rzeczy mogłyby mieć miejsce na Mazurach, gdzie niektóre brzegi jezior bardzo stromo wchodzą w wodę, będąc zbudowane z nie zbyt spoistej mieszaniny żwiru i gliny, choć nie słyszałem aby coś takiego notowano. Nie jest też wykluczone powstanie fali w wyniku osunięcia się na przykład brzegu Wisły koło Kazimierza, czy Bugu w okolicach Drohiczyna (tam skarpa sięga do 20 metrów), ale to mało prawdopodobne.
Czy mamy się bać? Ostrożność nigdy nie zawadzi, ale raczej bym się nie obawiał.
------
[1]
onet.pl
[2]
http://www.guardian.co.uk/
[3]
http://en.wikipedia.org/wiki/Bristol_Channel_floods,_1607
[4]
http://www.tgpx.de/reisetipps/tsunami-europa-amerika.html
[5]
http://www.lamouettelaurentine.net/st_laurent_du_var/port/tsunami.htm tu dużo informacji
[6]
http://www.nicematin.com/article/diaporama/tsunami-a-antibes-levenement-en-images zdjęcia
[7]
http://www.swisseduc.ch/stromboli/volcano/beso/bes02c-it.html
[8]
http://www.dagbladet.no/nyheter/2006/10/25/480857.html
[9]
http://www.adressa.no/kultur/bok/bokanmeldelser/article1309469.ece
[10]
http://szkolnictwo.pl/index.php?id=PU9042
[11] http://www.tvn24.pl/1,1732866,druk.html