czwartek, 14 lipca 2011

Diabeł wirujący



Powstaje nagle, bez ostrzeżenia. Najczęściej jest to słoneczny, upalny dzień, miejscem zaś może być sprażony kanikułą miejski plac, boisko, pole czy skoszona łąka. Wśród rozedrganej śreżogi pojawia się wir, zrazu niewielki, podobny tym, które w listopadowe słoty przetacza spadłe liście po parku, potem coraz większy i szybszy, porywający kłęby kurzu, trawy, liści, gałązek...

Czyżby trąba powietrzna? Skądże.

Znad nagrzanej słońcem ziemi unosi się ciepłe, więc lżejsze powietrze. W dużej skali, przebijając się przez warstwy chłodniejszego powietrza tworzy kominy termiczne, na których szczycie tworzą się czasem chmury cumulus. Chętnie korzystają z nich szybownicy, którzy dzięki pędowi unoszącego się powietrza mogą nabrać wysokości bez używania silnika. Również ptaki wykorzystują ten efekt aby zaoszczędzić sił w trakcie dalekich lotów, stąd często można zobaczyć jak kołują w grupie nad jakimś miejscem.
W mniejszej skali strugi powietrza o różnej temperaturze, załamując promienie światła wywołują drżenie krajobrazu, i miraże, zwłaszcza nad asfaltową nawierzchnią ulicy.
Gdy jednak powietrze unosi się nierównomiernie, wskutek nierówności terenu, czy zróżnicowanego nagrzewania się terenu, mogą w nim powstać zawirowania. Jeśli są one wystarczająco silne aby obniżone ciśnienie wewnątrz utrzymywało strugi wirującego powietrza w coraz bardziej zacieśniającej się kolumnie, przekształcają się w wiry podobne do tornada, gdy zaś osiągną siłę wystarczającą, aby unieść kurz z podłoża, stają się widoczne dla ludzi. Kolejne porcje zassanego ciepłego powietrza napędzają wir obniżając ciśnienie, co powoduje zassanie kolejnej porcji powietrza, tworząc stosunkowo stabilną strukturę. Najchętniej pojawia się na wykoszonych łąkach, zaoranych polach, nad placami i ulicami miast, na plażach i polanach. Czasem może zapędzić się nad taflę wody, zasysając pył wodny.
Co ciekawsze, taki wir pyłowy nie powstaje wyłącznie na Ziemi - już sondy Viking sfotografowały na Marskie długie, ciemne smugi, których pochodzenie była dla naukowców niejasne aż do czasu wprowadzenia na Marsjańską orbitę sondy Mars Global Surveyor, która sfotografowała tuman kurzu kreślący jedną ze smug. Również marsjańskie łaziki Spirite i Opportunity sfotografowały ich pojawianie się na powierzchni planety - akurat dla nich były to zbawienne spotkania, bowiem silniejsze podmuchy zwiewały z paneli słonecznych osiadły na nich pył.
Nie znalazłem informacji, czy zjawisko to ma naukową, meteorologiczną nazwę. Zwykle mówi się na nie z angielska Dust Devil - czyli diabełek pyłowy, czasem też przez analogię do innych takich zjawisk używa się określenia Dustnado. U nas najczęściej używa się określeń "trąba pyłowa" bądź "trąbka powietrzna" - choć to ostatnie jest już mylące.

Jest to zjawisko krótkotrwałe, trwa od kilkunastu sekund do kilku minut, w wyjątkowych przypadkach do pół godziny, zazwyczaj osiąga średnicę jednego-dwóch metrów i wysokość do kilkunastu, jednak niekiedy osiąga znaczne rozmiary ze średnicą do 50 metrów i wysokości nawet kilometra. Od trąby powietrznej poza rozmiarami odróżniają go też warunki - powstaje w gorące, słoneczne dni, często przy bezchmurnej i bezwietrznej pogodzie. Mimo to często jest z nią mylony; dwa lata temu media doniosły, że na mazurach przy słonecznej pogodzie pojawiła się trąba powietrzna. [1] Wir pyłowy, obserwowany wówczas nad jeziorem Nidzkim, mógł być tylko dustnadem, a to z braku chmur burzowych, które mogą wygenerować prawdziwą trąbę.

Jak silny może być taki wir?
Siła takiego zjawiska jest znacznie mniejsza niż dla prawdziwego tornada, i zwykle wystarcza do zassania kurzu, piasku, słomy i liści; przewrócenia ogrodowych parasoli, plastikowych krzeseł i koszy na śmieci; czy wywrócenia źle zakotwiczonych namiotów - dlatego też tylko w wyjątkowych warunkach Dust Devil może wywołać szkody czy jakiekolwiek zagrożenie. Najbardziej chyba znanym takim przypadkiem, jest wypadek polskich paralotniarzy uwieczniony na tym filmie . Podczas startu ze szczytu Skrzycznego opodal Szczyrku, będącego jednym z ulubionych miejsc startu, krótkotrwały wir pyłowy, który utworzył się na stoku, zassał dwóch przygotowujących się do startu paralotniarzy. Gdy zanikł, pozostali oni w powietrzu z nieprawidłowo rozłożonymi skrzydłami; twarde lądowanie skończyło się potłuczeniami i złamaniem paru żeber.
14 września 2000 roku bardzo silny wir pyłowy zdemolował tereny targowe w Coconino Country, (USA) unosząc i uszkadzając namioty i wiaty stoisk. Kilka osób zostało wówczas rannych, zaś siłę wiatru w wirze oceniono na dochodzącą do 120 km/h , co odpowiada sile tornada EF0 (zdjęcia). Spotkałem się z podobnym przypadkiem w Polsce, bodaj z 2007 roku, gdy trąba rudego pyłu rozrzuciła namioty na festynie, raniąc niegroźnie jedną osobę, nie mogłem jednak ponownie odnaleźć tej informacji.
W maju tego roku w USA trąbka pyłowa uniosła nadmuchiwany zamek podczas festynu, raniąc sześcioro znajdujących się tam dzieci [2]. Ogółem zatem są to sytuacje, gdy podmuch uniósł lekkie konstrukcje. Znane są jednak przypadki, gdy zjawisko osiągało wyjątkowo dużą siłę, powodując ciężkie obrażenia, a nawet śmierć.
Znany stał się przypadek śmierci amerykańskiego pilota , który w 2008 roku zmarł przygnieciony przewróconą przez wiatr szopą. Początkowo sądzono, że ów silny wiatr był skutkiem burzy bądź zjawiska microburst, powodującego gwałtowny i krótkotrwały podmuch, jednak wyjątkowo lokalny zasięg i brak odpowiednich warunków sprawiły, że za winowajcę uznano silnego Dust Devila, którzy przewrócił budynek [3]. W 2003 roku silna trąba pyłowa poderwała dach domu w Lebanon w stanie Maine, zapadnięty dach zabił starszego mężczyznę [4]. W Australii za najsilniejszy przypadek takiego zjawiska, nazywanego tam Willy-Willy lub Whirly-Whirly, uznano ten z West Perth Swan w stanie Victoria. 26 listopada 1996 roku, co na półkuli południowej odpowiada początkowi lata, wir pyłowy pojawił się na przedmieściach, przechodząc między domami trasą o długości kilkuset metrów. Wedle świadków poruszał się szybciej od innych dotychczas widywanych, i bardzo szybko urósł do wysokości kilkudziesięciu metrów. Uderzywszy w jeden z domów zerwał z niego całkowicie solidny dach i przeniósł na kilkanaście metrów, mógł zatem osiągnąć wyjątkową dla takich zjawisk siłę F1. Ciekawa jest tu relacja jednego ze świadków, który twierdzi, że gdy wir przechodził obok niego dostrzegł w jego półprzezroczystym wnętrzu ciemny rdzeń, co sugerowałoby że spadek ciśnienia w leju był na tyle duży, że zaczynało dochodzić do krótkotrwałej kondensacji pary wodnej w zassanym powietrzu. [5]

W Polsce na szczęście nie notowano tak silnych zjawisk, choć natknąłem się na relację z roku 1936 z okolic Warszawy, gdzie kilkumetrowy wir kurzu wyrywał młode drzewka a nawet przewrócił przechodzącego obok człowieka. Zjawisko wiru pyłowego jest stosunkowo częste, w minionych latach mieliśmy bardzo liczne przykłady sfotografowane bądź sfilmowane przez przypadkowe osoby, na przykład we Wrocławiu, czy w Warszawie, zaś dwa lata temu znany stał się przypadek z Krakowa, gdy wir pojawił się nad torowiskiem tramwaju - zdjęcie z tego przypadku zamieściłem powyżej. Przykładem wyjątkowo dużego zjawiska, osiągającego jak oceniam wysokość 100 metrów jest dust devil z Niwek na tym filmie, zaś za najładniejszy uznaję ten wir z kopalni w Bogatyni. W dawniejszych czasach takie przypadki nie były odnotowywane bądź to dlatego, że obserwujący uważali je za zjawisko normalne, często się pojawiające, bądź to z powodu małego rozpowszechnienia aparatów fotograficznych i kamer. Dziś trąba powietrzna jest zjawiskiem znanym, dlatego bardzo do nich podobne trąby pyłowe wzbudzają zainteresowanie.

Najstarszym polskim przypadkiem jaki znalazłem i któremu można przypisać konkretne miejsce i czas, jest ten z roku 1822 z Warszawy, gdy wir kurzu wywołał zdumienie przechodniów. Jak opisuje Kurjer Warszawski z dnia 20 maja (pisownia oryginalna) :

Wczoraj ogodzinie 2 popołudniu, na placu za Żelazną bramą, przed straganami przekupek, na przeciw Saskiego ogrodu siedzących, powstała Trąba powietrzna która niebardzo silna, iednakże porwała kurg i piasek uliczny, wzniosła go wpostaci słupa zupełnie prosto padłego, w ogólności kilkunastu sążni, i w wirowym swoim biegu postąpiwszy w linii równo odległej od ogrodu Saskiego kilkanaście kroków, wzięła kierunek przeciwny tamtemu, słabieiąc co raz bardziej zniknęła w pierwszym kląbie ogrodu. Patrzący pytali się nawzaiem co to znaczy? powstały rozmaite domysły i wnioski bardzo zabawne; iednak to zdarzenie naturalne nie pociąga za sobą żadnych złych skutków; a niniejsze opisanie udzielonem zostało Redakcji Kurjera od naocznego świadka iednego z uczonych Professorów Uniwersytetu.
"Kurjer Warszawski" Nr. 120. Poniedziałek. 20. Maja. r: 1822. [6]


Ciekawym wątkiem są nazwy tego zjawiska, wszędzie bowiem utożsamiano je z diabłami, demonami, nieprzyjaznymi duchami. Angielska nazwa Dust Devil, to przecież "Diabeł pyłowy". Nie inaczej jest w Polsce.
Glogier podaje, że mówiono na takie wiry "Djabelskie wesele" bądź "Djabły tańcują", mówiono też "Diabeł wirujący" czy "Diabeł tańczący oberka". Wir taki rozrzucał złośliwie stogi siana, sypał piaskiem w oczy i znikał równie raptownie jak się pojawiał. Wierzono, że napotkanie takiego "kręciołka" może przynieść nieszczęście bądź chorobę "z zawiania cugiem", charakterystyczny jest tu taki opis:
Sam rozmawiałem kiedyś ze starym wieśniakiem, z okolic Lipska nad Biebrzą, który mi z całą stanowczością dowodził, że kiedy przed laty spocony wyszedł ze stodoły, w której młócił cepem żyto, nadleciał "cug". W wirze powietrza zauważył on maleńkiego czarno ubranego człowieczka, który radośnie klaskał w dłonie. Kiedy po kilku minutach wrócił do stodoły stwierdził, że prawy bark oraz szyję ma jakby sparaliżowane. Nie miał więc żadnych wątpliwości, że został "zawiany" przez powietrzne istoty demoniczne. [7]
Czasem ów demon powietrzny miał konkretne imię, przy czym najczęściej mówiono nań Bartek, Bartek Srala, Antek, Kusy Kuba, Pijany Jaś itp. Na pomorzu nazywano je "kręćkami". Niekiedy uważano, że jest to dusza powieszonego, która została niejako w powietrzu, zawieszona między niebem a ziemią. Możliwe, że w czasach przedchrześcijańskich mówiono na nie Wiły, jak to zdarza się jeszcze niekiedy na Bułgarii, sądząc że to powietrzne demony "wijące się" w powietrzu. W słowiańskiej demonologii - a przynajmniej w tej jej postaci, jaka dostępna była etnografom - wichrami i burzami zajmował się Latawiec. A tak swe spotkanie z Bartkiem opisywała mieszkanka wsi Dziurków:
"Ano wsieło się, tako kołyska była zrobiona, takie cóś, płachte się przywiązało i dziecko się włożyło. Spory kwawałek śmy w pole tam pośli, akurat od lasu był taki Bartek, że tak mówu, że zawsze w tym miejscu taki Bartek jest wychodzi z lasu i tak wirował. Boze kochany, prosto w kołyskę, hyyy! dziecko już leży. Jo krzycze, lece pryndko, mówie: Oj Boże ta Madzia się chyba udusiła. Ale nic się nie stało. Toto leciało i tak zwijało się, zwijało i tako trąba leciała, aby pisgało wszystko"[8]
Można jednak było takiego diabła wirującego odpędzić. Zwykle wystarczyło przeżegnać się, lub wezwać Boga; mówiono "Jezu, Maryja Ratujcie!", inna formułka brzmiała ""Wiatereczku kochany leć tam, gdzie złe pany". Można było wreszcie zaszkodzić diabłowi czyniąc mu krzywdę, zatem rzucano w wiry widłami, grabiami, kamieniami, nożami... Zwykle po zaniknięciu wiru miano znajdować na ziemi plamę krwi, choć w niektórych opowieściach rzucony nóż zwracał mężczyzna ze świeżą blizną. [6] Z kolei we wsi Włosłów mówiono, że jeśli rzucić w wir święcone jajko, to się tego diabła wewnątrz zabije - ciekawe tylko kto zwykł nosić przy sobie taki ładunek? [9]
Wyjątkowo ładny wir z Norwegii

Opisane warunki powstania takich zawirowań, mogą zaistnieć też i w innych sytuacjach, wywołując zjawiska podobne. Bardzo silne zawirowania powstają niekiedy w ogniu wielkich pożarów. To tak zwane tornado ogniowe (Firenado), może wyrywać drzewa, rzucać ludźmi a przede wszystkim przenosić pożar na większe odległości. Opisywano wiry ogniste, które podczas burzy ognia w zbombardowanym przez amerykanów niemieckim mieście Drezno w 1945 roku, niszczyły budynki i wrzucały ludzi w płomienie. Wir powietrzny powstać może również nad śniegiem, będąc nazywany diabłem śniegowym (Snow Devil). Inne wiry powstają w mglistych oparach pojawiających nad dużymi zbiornikami wodnymi wieczorem wraz z obniżeniem temperatury, nazywane Steam Devil lub Fognado . Podobne, krótkotrwałe zawirowania powstają w kłębach pary ulatniającej się z kominów dużych elektrociepłowni - sam obserwowałem kiedyś, jak przy dwudziestostopniowym mrozie z komina pobliskiej ciepłowni wysunął się cienki, szybko wirujący wąż pary, sięgający kilku metrów w dal.

W którymś z następnych artykułów może opiszę i inne ciekawe przypadki takich zjawisk.

-----
[1] http://www.ro.com.pl/aktualnosci/tresc/2452/Traba_powietrzna_nad_Jeziorem_Nidzkim/
[2] http://www.asylum.co.uk/2011/05/17/bouncy-castle-tossed-into-the-air-by-dust-devil-injures-six/
[3] http://trib.com/news/local/article_4110c8cd-9301-506d-87b4-b42efd543e00.html
[4] http://www4.ncdc.noaa.gov/cgi-win/wwcgi.dll?wwevent~ShowEvent~499035
[5] http://australiasevereweather.com/storm_news/1996/docs/9611-03.htm
[6] Kurjer Warszawski, Nr. 120. Poniedziałek 20 Maja. r: 1822. ,EBUW Warszawa
[7] Świat topielców i rusałek, Bohdan Baranowski
[8] Piotr Lasota, Ludowa wizja postrzegania rzeczywistości w świetle historii mówionej, s.37 Biblioteka Teatr NN
[9]R. KOSEŁA. Świat nadprzyrodzony Włosłowa. PBC Rzeszów

* http://en.wikipedia.org/wiki/Dust_devil

niedziela, 3 lipca 2011

Uczeni w masce jaskiniowca




Zawsze wydawało mi się, że najdziwniejsze eksperymenty przeprowadzają psycholodzy. Biorą jakąś grupę ludzi, stawiają ich w głupiej sytuacji i wyciągają niezwykłe wnioski. Do takich należy na pewno eksperyment, w którym badani pisali na balonach to czego nienawidzą, następnie przekłuwali je i odczuwali ulgę. Inny badacz rozrzucał na ulicach Nowego Jorku zaadresowane listy, a następnie sprawdzał jak wiele zostało wysłanych przez przypadkowych znalazców - te adresowane do fundacji pomocy niepełnosprawnym były wysyłane częściej niż te adresowane do fundacji pomocy byłym więźniom czy chorym na HIV, co pokazywało nastroje społeczne. W innym badaniu ochotnicy woleli wziąć brudne swetry mające pochodzić z darów pomocy społecznej, niż wyprane mające pochodzić z więzień, zupełnie jakby bali się "przeniesienia" się czegoś od złych ludzi ( motyw taki wykorzystał w jednym z opowiadań grozy Grabiński). Natomiast studenci generalnie oceniali, że opis ich osobowości stworzony na podstawie ich horoskopów odpowiada prawdzie, choć cała grupa dostała ten sam ogólnikowy tekst.

Tymczasem przedwczoraj Gazeta Wyborcza opisała eksperyment na tyle zabawny, że idealnie nadał się do tego, aby go szerzej opisać na tym blogu. Biolog John Marzluff z University of Washington w Seattle postanowił zbadać pamięć wron zamieszkujących drzewa uniwersyteckiego kampusu. W tym celu odłowił kilkanaście sztuk, zaobrączkował i wypuścił na wolność, przez cały czas nosząc na twarzy maskę jaskiniowca. Gdy później wyszedł na zewnątrz w masce, źle przez niego potraktowane ptaki krążyły nad nim pokrakując dla odstraszenia. Ale nie tylko one; inne ptaki, obserwując zachowanie tamtych, również reagowały w taki sposób kracząc na ludzi noszących taką maskę a ignorując noszących inną. W dwa tygodnie po odłowieniu, około 26% uczelnianych wron krakało na maskę. Dwa i pół roku potem reagowało tak 66% wron. Gdy dziś, w pięć lat po odłowieniu, naukowiec wychodzi w masce z uczelni (chętnie bym to zobaczył) nie ujdzie kilkunastu kroków gdy zrywają się całe stada dokuczliwych ptaków.
Jednak ta zabawa w przebieranki miała konkretny cel. Wrona Amerykańska jest ptakiem stadnym, z wyznaczonym podziałem ról dla poszczególnych osobników, i jak wszystkie krukowate jest bardzo inteligentna. Wrony potrafią się nauczyć, że dla rozbicia orzeszka wystarczy rzucić go na ulicę i poczekać aż rozgniecie go jakieś auto (widywałem w moim mieście kawki które tak robiły), a kruki potrafią nauczyć swoje małe jak otwierać kubły na śmieci by wygrzebać smakowite resztki. Praca Marzluffa [1] pokazała, że wrony potrafią rozpoznać i zapamiętać na długo konkretnego człowieka, kojarzonego z zagrożeniem, odróżniając go po rysach twarzy od innych osób. W dodatku źródłem wiedzy o zagrożeniu nie jest dla nich tylko własne doświadczenie, lecz również obserwacja zachowań innych ptaków, co wyjaśnia skąd młode ptaki, nie mogące pamiętać odłowu wiedzą, że trzeba krakać na "jaskiniowca". Wiedza została przekazana z pokolenia na pokolenie i ze stada na stado, tak że na człowieka w masce reagują ptaki w promieniu 1,5 km od kampusu. "Wrony są dużo bardziej spostrzegawcze wobec siebie i ludzi, niż sądziliśmy" - zauważył inny badacz [2].

Maska jaskiniowca przywodzi mi na myśl inne doświadczenie, w sposobie prowadzenia znacznie bardziej ekscentryczne, a w wynikach mniej praktyczne. Christopher Stringer opisuje je w (całkiem niezłej swoją drogą) książce "Afrykański exodus"[3]. Czaszki archaicznych gatunków człowieka wyróżniają się pogrubionym, wydatnym łukiem brwiowym, u Neandertalczyków i ich przodków Homo Erectus, przybierającym postać kostnego "łuku nadoczodołowego", którego wydatność nie jest prosta do wyjaśnienia na gruncie ewolucji. Aby sprawdzić jakie korzyści mogło przynosić posiadanie takiej anatomii antropolog Groover Krantz, z Uniwersytetu Waszyngtońskiego (szerzej znany jako jeden z nielicznych badaczy zajmujących się tematem Wielkiej Stopy) wykonał replikę wału nadoczodołowego H. Erectus, przyczepił sobie na czoło i chodził tak pół roku. Przez ten czas zauważył, że oczy są doskonale osłonięte od słońca, jednak za najważniejszą wału funkcję uznał odgarnianie włosów.
W tamtych czasach raczej nie znano grzebieni, może poza własnymi palcami, a już na pewno nie istnieli fryzjerzy, a włosy wpadające do oczu w krytycznej sytuacji wypatrywania zagrożenia mogły stanowić istotną przeszkodę. Krantz na potrzeby badania zapuścił długie włosy i brodę, stwierdzając że dzięki wypukłości czoła włosy odgarniają się na boki, tworząc przedziałek. Potwierdzili to również jego znajomi, którym dał replikę do wypróbowania. Ostatecznie jednak wnioski te są wątpliwe, i wydają się niewystarczające. Możliwe, że funkcją wypukłości było uwydatnianie brwi sygnalizujących zamiary danego osobnika. Wyobrażam sobie, że dwaj Erectusy w sporze najpierw mierzą się oczyma, strojąc groźne miny, a gdy przeciwnik nie zrezygnuje zaczynają walczyć. Jeśli tak było - a czynią podobnie zwierzęta najpierw prezentujące pazury, kły i rogi - a sprawny język nie istniał, uwydatnienie mimiki mogło być tym czynnikiem warunkującym, który stworzył takie fizjonomiczne kuriozum.
Proszę sobie jednak wyobrazić teraz poważnego badacza, który zarośnięty, z repliką archaicznej wypukłości kostnej chodzi tak przez kilka miesięcy. W książce są zdjęcia, lecz w internecie ich niestety nie znalazłem, a szkoda, bo widok musiał był to niecodzienny.

Uczeni mogą jednak nie tylko nakładać maski, ale i przebierać się w całości. Daniel Simons i Chritopher Chabris z Harwardu badali uwagę ochotników, pokazując im film meczu koszykarskiego. Badani mieli liczyć ile podań wykonała która drużyna. Po obejrzeniu filmu pytano ich o wyniki, i tu nie było zaskoczenia, następnie pytano badanych czy nie zauważyli czegoś dziwnego w trakcie meczu. Na przykład goryla.
Jak się okazało, ponad połowa badanych nie zauważyła, że w środku meczu na salę wchodzi człowiek przebrany za goryla, staje pośrodku kadru, uderza kilkukrotnie w pierś i wychodzi. Najwyraźniej na tyle skupili się na zadaniu, na tyle wybiórczo koncentrowali się na jednym aspekcie filmu, że nie zwrócili uwagi na dziwny wgląd jednego z ludzi. Był to dla nich kolejny gracz, bo znajdował się przecież na boisku, a że nie podawał piłki nie był ważny w zliczaniu. Eksperyment powtarzano wielokrotnie z tym samym wynikiem. Gdy pokazano film grupie ludzi, z których część słyszała wcześniej o tym efekcie, wszyscy znający sprawę zauważyli goryla; natomiast spośród pozostałych nie spostrzegła go połowa grupy. Nawet jednak ci, którzy wiedzieli na czym może polegać badanie, nie zauważyli że w trakcie meczu zmieniło się tło...
Efekt polega na wybiórczej percepcji zdarzeń, sprawiającej że pewne szczegóły, uznane za nieistotne, nie spodziewane w danej sytuacji, nie brane pod uwagę ale i nie efektowne, są po prostu ignorowane i nie zostają świadomie zapamiętane. Wyjaśnia to dlaczego, jak to się często przydarza, dwie osoby oglądające ten sam film, mogą opowiedzieć dwie różne fabuły gdy spytać co widziały. Zniekształcenie percepcji jest też dobrze znane policjantom, przepytującym świadków zdarzenia, który podają odmienne rysopisy a nawet odmienne relacje przebiegu zdarzeń. Niekończące się pytania, raz po raz powracające do tych samych spraw, jakie zadaje się w przesłuchaniach, mają za zadanie wydobyć te wspomnienia, jakie mogą się przypomnieć świadkom, gdy ci inaczej zastanowią się nad tym co obserwowali.

Najciekawszy był jednak wynik pokazu filmu wśród naukowców z brytyjskiego Royal Society. Naukowcy, potrafiący bardzo dobrze skupiać się na postawionym sobie celu, tak skupili się na liczeniu punktów, że goryla nie zauważył ani jeden z nich! [4]

----------
Źródła:
[1] Proceedings of the Royal Society B, DOI: 10.1098/rspb.2011.0957, Social learning spreads knowledge about dangerous humans among American crows, Heather N. Cornell, John M. Marzluff and Shannon Pecoraro
[2] www.newscientist.com
[3] Christopher Stringer, Robin McKie, "Afrykański exodus. Pochodzenie człowieka współczesnego", Prószyński i Ska. Warszawa 1999
[4] http://www.rp.pl/artykul/514447.html?print=tak

sobota, 2 lipca 2011

Dziwne rzeczy dzieją się w Lublinie...

Pewna kobieta za bardzo lubiła kwiaty:

37-letnia mieszkanka gminy Głusk została wczoraj rano przyłapana na kradzieżach. Interesowały ją wyłącznie kwiaty. Około piątej rano kobieta podjechała samochodem w pobliże ogródków działkowych przy ul. Janowskiej w Lublinie. Weszła na teren działek. Zaczęła wyrywać kwiaty. Nie spodziewała się, że tak rano ktoś ją tam zauważy. Jeden z działkowców zawiadomił policję.
- Policjanci zastali tam mężczyznę, który zgłaszał kradzież oraz 37-letnią mieszkankę gm. Głusk – mówi Renata Laszczka-Rusek, z KWP w Lublinie. Kobieta ukradła kwiaty z dwóch działek. W jej samochodzie policjanci odnaleźli powyrywane z korzeniami rośliny i kilka doniczek z kwiatami. 37-latka ukradła je z pasa zieleni przy ul. Jana Pawła w Lublinie. [1]
Pewien złodziej okazał się bardzo uczciwy:
Kradzież miała miejsce w miniony poniedziałek. 35-letnia siostra zakonna przemierzała drogę z ul. 1 Maja w kierunku ul. Zana kilkoma środkami komunikacji miejskiej. Miała ze sobą torbę przewieszoną przez ramię. W środku był dokumenty oraz portfel z gotówką – 2,9 tys. zł, które tego samego dnia wypłaciła z banku. O utracie dokumentów i pieniędzy zakonnica zorientowała się późnym wieczorem po powrocie do domu. Okazało się, że złodziej przeciął torbę by skraść łup.
Następnego dnia siostra poszła na policję, żeby zgłosić przestępstwo kradzieży. – Jakież duże było jej zdziwienie, kiedy wracając do domu, w skrzynce pocztowej zauważyła podrzucone skradzione dokumenty – mówi st. sierż. Anna Smarzak z lubelskiej policji. – Ale to nie wszystko.
W środę rozbrzmiał dzwonek przy wejściowej furtce do posesji, na której mieszkała zakonnica. Na zewnątrz nie było nikogo, oprócz pozostawionej na ziemi reklamówki. Kiedy zajrzała do środka, jej oczom ukazał się skradziony portfel i cala gotówka. Do tego wszystkiego skruszony złodziej zostawił kartkę formatu A-4 z wydrukowanym dopiskiem "Siostro przepraszam”. [2]
Pewien złodziej okazał się bardzo nieuważny:
Dzielnicowy Andrzej Misztal (36 l.) po skończonej służbie na II komisariacie ruszył do domu. Kiedy na przystanku czekał na autobus, usłyszał podejrzane stukanie.
– Musiałem się zainteresować. To mój rejon i nie mogę pozwolić sobie, żeby coś umknęło mojej uwadze. Nawet jeśli jestem już po pracy – wyjaśnia dzielnicowy.
Andrzej Misztal podszedł pod ciąg sklepów, z którego dochodziły podejrzane odgłosy. W pomieszczeniach należących do harcerzy, nad którymi od wielu lat wisi stary szyld jubilera, zauważył odgiętą kratę. Podejrzewając włamanie, mundurowy natychmiast zawiadomił kolegów mających służbę. Ale gdy znalazł się pod otwartym oknem, niespodziewanie ze środka ktoś się wychylił.
– Bierz to! – rzucił młody, ubrany w dres mężczyzna, podając dzielnicowemu torbę z laptopem. Dopiero po chwili dziarski włamywacz zorientował się, że to nie jego kumpel, tylko znany mu z widzenia policjant. I oniemiał niemal jak filmowy szef gangu! Tyle że ten lubelski Olsen nie miał w ustach cygara, które mogłoby zgasnąć wraz z jego uśmiechem.
– Oczy zrobiły mu się jak pięciozłotówki. Natychmiast uciekł do środka. A ja wtedy zacząłem wzywać złodziejaszków do poddania się – wspomina dzielnicowy. [3]
Pewni złodzieje byli bardzo niedoinformowani:

Dwójka nastolatków przyszła na policję pytając ile grozi za kradzież. Okazało się, że problem dotyczy ich bezpośrednio, bo niedawno zabrali komuś telefon na ulicy.
18-letnia mieszkanka Lublina oraz towarzyszący jej 17-latek przyszli na IV komisariat w sobotę.
- Zapytali policjantów, ile może grozić za kradzież telefonu komórkowego – mówi Anna Smarzak, z KWP w Lublinie. - Wzbudziło to podejrzenia u funkcjonariuszy, którzy postanowili bliżej "przyjrzeć się” nastolatkom. Okazało się, że ich ciekawość nie była przypadkowa. Przyznali, że sami ukradli telefon. Wyznali, że w centrum Lublina zaczepili innego nastolatka.
- 18-latka podbiegła do młodego chłopca i zażądała telefonu – dodaje Smarzak. - Złapała go za szyję i zaciskając place zagroziła, że spali mu włosy. Pokazała zapalniczkę. Chłopiec oddał telefon. Napastnicy pozwolili mu zachować kartę SIM.

Napastniczka ostrzegła jeszcze ofiarę, żeby nie zgłaszał się na policję. [4]
A pewni sąsiedzi nie umieli się dogadać:
Wojna o to, kto gdzie może zostawić samochód, rozgorzała na parkingu na osiedlu Felin w Lublinie w rejonie ulicy Zygmunta Augusta. 19-letni kierowca volvo wraz ojcem odśnieżyli miejsce na parkingu przed blokiem, w którym mieszkali. Śniegu było sporo, więc mężczyźni musieli się trochę napracować. Tym większa była irytacja 19-latka, kiedy na początku tygodnia zobaczył, że na "jego” miejscu ktoś zaparkował swoje auto. Młody mężczyzna orientował się do kogo należy samochód. Zapukał do drzwi jego właściciela – 23-letniego Cezarego K.
- Chciał, żeby przestawił pojazd. Tłumaczył, że w odśnieżanie włożył dużo pracy – mówi Anna Smarzak z KWP w Lublinie. – Właściciel zaparkowanego samochodu wyśmiał młodzieńca. Ani myślał przestawiać auto. Nastolatek oznajmił, że w takim razie odśnieży sobie drugie miejsce, ale w zamian zasypie śniegiem koła jego auta.Tak też zrobił. Następnego dnia zaczepił go ojciec Cezarego K. Miał pretensję, że 19-latek uszkodził zderzak w samochodzie syna. Młody mężczyzna przyznał, że rzeczywiście zasypał śniegiem koła. Zaprzeczał aby cokolwiek zniszczył.

W środę wieczorem 19-latek zobaczył na parkingu, jego volvo ma stłuczoną przednią szybę, wybitą lampę, uszkodzoną maskę oraz lusterko. Straty oszacował na około 5 tys. zł. Od razu domyślił się to zniszczył mu samochód. [5]
No coment ...

-----
[1] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110519/LUBLIN/633834597
[2] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100917/LUBLIN/632648660
[3] http://nasygnale.pl/kat,1025341,title,Policjant-w-szoku-tak-glupich-zlodziei-jeszcze-nie-bylo,wid,12752342,wiadomosc.html?ticaid=6c96d
[4] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100928/LUBLIN/8818936
[5] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20101210/LUBLIN/281876377 - to i tak lepiej, bo w Gorzowie
pobili się za miejsce na parkingu

czwartek, 30 czerwca 2011

O Blogu

Witam

Blog ten ma być w założeniu luźny i bardzo różnorodny tematycznie. Już od paru miesięcy prowadzę bloga Nowa Alchemia, poświęconego głownie chemii i mimo dość ścisłej tematyki jest przeglądany zaskakująco często. Stwierdziłem jednak, że są prawy, o których chętnie bym napisał, lecz które zdecydowanie nie mieszczą się w tak określonym zakresie. Stąd drugi blog - i oby starczyło mi pomysłowości, aby prowadzić obydwa równocześnie na równie wysokim poziomie

Biblia Curiosa to księga ciekawostek, choć słowo "ciekawostka" będzie tu rozumiane trochę inaczej. Będę pisał o rzeczach, które mnie zaciekawiły, zastanowiły, skłoniły do rozważań i wyszukiwania w różnych źródłach dodatkowych informacji na ich temat. Szczególnie chętnie będę przypominał różne, drobne zdarzenia z przeszłości, o jakiś dziś zupełnie się już nie pamięta.

Na pewno więc będę pisał o katastrofach, anomaliach i niezwykłych zdarzeniach. O literaturze, psychologii, naukach ścisłych, zjawiskach paranormalnych, historii, teoriach spiskowych, fotografii... Pojawi się też długa seria artykułów o polskich trąbach powietrznych, co do czego mam już zebraną część materiałów. O Biblii też się coś znajdzie.