niedziela, 21 maja 2023

1960 - Trąby powietrzne na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie

Kilka lat po omawianych tu już trąbach powietrznych z połowy maja 1958, nastąpiło drugie zdarzenie o podobnych rozmiarach i sile, jednak w tym przypadku informacje są bardziej skąpe i mniej jednoznaczne. Znów maj, znów napływ chłodnego powietrza, tylko tym razem dotknięta została wschodnia Polska, a zwłaszcza okolica Rzeszowa.

Maj 1960 zaczął się dość sucho i ciepło. Rolnicy obawiali się o plony z tego powodu. Ale jak to u nas bywa, stan ten nie mógł trwać długo. 19 maja w Starym Sączu temperatura osiągnęła 30 stopni, natomiast na północy, w Ustce, zaledwie 8. Tak potężna różnica temperatur doprowadziła więc do fali burz, ale nigdzie nie osiągnęły tak dużego natężenia, jak w południowo-wschodnich rejonach kraju. Z licznych opisów wynika, że front burzowy wywoływał przede wszystkim silny wiatr, dający  szkody na sporym obszarze. Dodatkowo jednak w kilku miejscach pojawiły się skupione silne szkody, które musiały być wywołane przez trąby powietrzne. Jednak to ile ich było i gdzie dokładnie wystąpiły, a gdzie punktowe szkody wywołał zwykły wiatr, trudno dziś ustalić ze względu na mało precyzyjne opisy, mieszające razem różnego typu szkody w różnych miejscach.



Dość wspomnieć, że sumarycznie fala burz, nazywanych ówcześnie "huraganem" wywołała uszkodzenie lub zniszczenie kilku tysięcy domów na obszarze Zamojszczyzny, okolic Tomaszowa Lubelskiego, Rzeszowa i Łańcuta. W kilku nadleśnictwach w rejonie Roztocza: Tomaszów, Józefów, Tereszpol i Lubycza Królewska powstały szkody w drzewostanie wymagające usunięcia 22 tys. metrów sześciennych drewna.[1]  

W ówczesnych województwie rzeszowskim burze wywołały śmierć 3 osób - jedna zginęła w katastrofie pociągu zdmuchniętego z szyn pod Przeworskiem; jedna koło Gorliczyny przygnieciona przewróconym drzewem a jedna w Białobokach. Rannych zostało 77 osób, z czego 20 ciężej rannych musiało zostać w szpitalu. W Lubelskim  zginęła jedna osoba.

Niedługo po tych wydarzeniach szkody oceniło na miejscu kilku meteorologów i to od nich pochodzą najbardziej dokładne informacje, pozwalające ocenić naturę zjawiska. Opierałem się tu głównie na artykule Salamonika przedrukowanym w Gazecie Obserwatora PIHM.

Niechobrz - Rzeszów
Jedno ze zjawisk otarło się o Rzeszów. Zniszczenia zaczynały się w Niechobrzu, dużej wsi rozciągniętej wokół małej rzeczki. Ponieważ pas zniszczeń przebiegał wzdłuż tej osi, niemal wszystkie budynki we wsi zostały uszkodzone, a połowa, czyli 140, nie nadawała się do użytku i musiały zostać odbudowane od nowa. Większość była domami drewnianymi, wiele jeszcze krytych strzechą, więc zniszczenia nie wymagały bardzo dużej siły. W artykule Salamonika na temat tych wydarzeń podawana jest relacja mieszkańców wsi, którzy opisywali zjawisko jako białą wirującą chmurę sięgającą aż do ziemi, która nadeszła od zachodu o godzinie 14. Podczas jej przejścia pojawił się silny wiatr i objawy zasysania - ludzie stojący w otwartych drzwiach domów byli wyrzucani na zewnątrz. W jednej z chat wokół komina została wyrwana szczelina w słomie; pod nią wypadła z sufitu jedna deska. Przez tą szczelinę z izby wyssanych zostało kilka pustych worków, które znaleziono na zewnątrz.

Burza poruszała się od południowego-zachodu i pas zniszczeń przebiega w tym kierunku. Wydaje się to brzmieć jednoznacznie. Meteorolodzy badający zniszczenia nie potrafili ustalić jakiegoś charakterystycznego kierunku rozrzutu szczątków.

Na przedłużeniu tego pasa leżą kolejne uszkodzone miejscowości - gdzie, ze względu na inne rozłożenie zabudowy, szkody przecinały wsie pasem o szerokości 150-300 m. W Racławówce uszkodzonych zostało 30 budynków i szkoła. W Kielanówce uszkodziło 100 budynków, oraz przewrócony został komin cegielni. Kolejne miejsce w tym pasie to PGR Liwcze, gdzie połamane zostały drzewa w lesie, oraz dojść miało do uniesienie w powietrze i zabicia 30 owiec na pastwisku.
W dalszej kolejności na pasie zniszczeń pojawiają się jeszcze miejscowości Przybyszówka, Zgłobień i Staroniwa  ale tutaj szkody były rozproszone i nie dało się wyróżnić jednoznacznego pasa. Prasa wymienia ponadto Łąkę, Boguchwałę, Świliczę, Trzebownisko  i Zaczernie. Część z nich leży bardziej po bokach głównego pasa,  dwie ostatnie na przedłużeniu za Rzeszowem. 

Interesującą kwestią jest zarazem twierdzenie Salamonika, że szkody zaczynały się w Niechobrzu i na SW od wsi ich nie było, ale zarazem wymieniony zostaje Czudec jako miejscowość ze stratami, który leży właśnie w tym kierunku. Mapka sytuacyjna zaznacza też powierzchniowe szkody w lesie koło Czudca z kierunkiem padania drzew niezgodnym z kierunkiem ruchu frontu, zgodnym z ruchem cyklonicznym. Może więc komórka burzowa zaczęła generować niebezpieczne zjawiska wcześniej i na chwilkę zeszła tam trąba, ale ciągły pas zniszczeń zaczął się dopiero w Niechobrzu?


Pas ten ociera się wreszcie o Rzeszowską dzielnicę Staromieście, gdzie doszło do uszkodzenia wielu budynków mieszkalnych. Chełm z wieży kościoła św. Józefa został zwiany i spadając na dach właściwego korpusu wpadł do środka, niszcząc fragment stropu. Połamane zostały też drzewa w miejskim parku, przy czym szkody koncentrowały się w pasie szerokim na 100-150 m i długim na 500 m. Silny wiatr związany z burzą odczuto zresztą w całym mieście. Stacja meteorologiczna w Jasionce, oddalona od tego miejsca o 12 km zanotowała poryw 35 m/s z kierunku 320 stopni, cała nawałnica wedle obserwatora trwała  8 minut, towarzyszył jej ulewny deszcz ograniczający widoczność.


Tutaj też oceniono dokładniej kierunki rozrzutu szczątków. Pas zniszczeń przebiegał w kierunku około 300 stopni, kierunki padania drzew były zbliżone (300-280), kierunek uderzenia wiatru w kościół także zgadzał się z pozostałymi (290). I tu pojawia się problem. Zniszczenia w mieście nie wskazują na dużą siłę (około F1), tymczasem typowo w niezbyt silnych tornadach kierunki upadku drzew i rozrzucenia szczątków są poprzeczne do kierunku pasa, z częstym przeplotem zmiennych kierunków oraz z charakterystycznym pojawianiem się osi zbieżności. 



Wynika to stąd, że wiatr wokół tornada wiruje, z pojawianiem się w warstwie granicznej dodatkowego ruchu do centrum, w związku z różnicą ciśnień. Pierwsze obiekty, objęte zewnętrznymi warstwami wiru, doznają więc przede wszystkim wiatru poprzecznego. Obiekty bardziej wytrzymałe zostają zniszczone gdy znajdą się głębiej w wirze, lub w momencie gdy jego centrum już je minie a wiatr odwraca kierunek. Przez to zwykle mimo dominującego kierunku poprzecznego pojawiają się krzyżujące się kierunki padania. Obiekty objęte tą częścią wiru, która porusza się w przeciwnym kierunku niż sam wir, odczuwają osłabiony wiatr i przez to większe znaczenie ma dla nich ruch ssący do centrum, stąd pojawienie się przy tym brzegu dominującego kierunku w przeciwną stronę i ujawnienie się w pasie zniszczeń asymetrycznej linii zbieżności.
Zaciąganie obiektów w kierunku zgodnym z kierunkiem pasa zniszczeń obserwuje się dla bardzo silnych tornad ale tutaj nie ma o tym mowy.

Jak rozwiązać tą sprzeczność - lokalizację zniszczeń nie pasującą do słabych trąb i zarazem wąski pas zniszczeń i doniesienia świadków? Jednym z rozwiązań może być transformacja komórki burzowej i związana z tym zmiana zjawiska działającego.
Front burzowy przesuwał się raczej z kierunku północno-zachodniego, taki też był przeważający kierunek upadku drzew w rozległym obszarze. Na nim, lub tuż przed nim powstała superkomórka lewoskrętna, która w związku z ruchem wirowym odbiła w lewo od kierunku przepływu, poruszając się z południowego zachodu. Była to początkowo superkomórka niskoopadowa, świadkowie z Niechobrza i Kielanówki twierdzili, że w ogóle nie padało. Wytworzyła ona tornado, które zniszczyło trzy pierwsze wsie. Następnie trąba powietrzna zanikła a komórka zmieniła charakter na superkomórkę średnio lub wysokoopadową. Towarzyszył jej silny wiatr szkwałowy związany z chłodnym prądem spadającym. Rdzeń tego prądu wywołał powstanie pasa zniszczeń na Staromieściu. Z 
Na mapce kierunków powalenia drzew z pracy Salomonika kierunek niezgodny z kierunkiem ruchu frontu pojawia się w okolicy Lipnik (SW), Dachnowa ( SSW) oraz Rudy Różanieckiej (W). 

Przeworsk

W rejonie Przeworska wiatr podczas burzy wywołał chyba najbardziej spektakularny efekt - przewrócenie pociągu z pasażerami. Parowóz wąskotorowy został wywrócony w okolicy Krzeczowic, na wysokim nasypie za mostem kolejowym. Był załadowany i wywróciło się w nim kilka ostatnich wagonów. Zginęła jedna osoba, ośmioletnia dziewczynka, a 20 innych zostało rannych [K] Nie sposób określić jakie zjawisko za to odpowiadało. Pociągi wąskotorowe są siłą rzeczy bardziej podatne na wywrócenie i już wiatr taki, jaki może wytworzyć silna burza, może być wystarczający.  W przypadku, gdy nie ma jasnych informacji od świadków a rozkład przestrzenny zniszczeń nie jest oczywisty, można uznać że za szkody odpowiadała trąba jeśli uszkodzenia wskazują na siłę powyżej F2 bo rzadko się zdarza liniowy wiatr tej siły.

W samym Przeworsku zerwanych zostało 80 dachów. Mocno uszkodzone zostały wsie Mokrzec i Gołęczyna pod Pilznem.


Ulhówek

Miejscem o największych uszkodzeniach na lubelszczyźnie była wieś Uhlówek, w której podobnie jak w Niechobrzu pas największych zniszczeń przebiegał wzdłuż osi zabudowy. Uszkodzonych zostało ponad 300 budynków, niektóre nadawały się tylko do rozbiórki.  

36 budynków zniszczonych zostało w Chodywańce, w Chorążańce 16 domów zniszczonych całkowicie a w Weresznicy 5 budynków. Szkody zgłaszano też z Jarczowa i Podłodowa. 

We wsi Żulice, pod gruzami chaty, na którą przewróciło się drzewo, zginęło jedno dziecko.


Ruda Różaniecka
W nadleśnictwie w okolicy tej miejscowości zanotowano wielkopowierzchniowe zniszczenia w lasach, całkowicie zniszczone zostało 100 hektarów lasu. Z relacji świadków wynika, że burza trwała 13 minut ale początkowo padał tylko deszcz, a dopiero pod koniec pojawił się silny wiatr. Szkody wystąpiły w kilku krótkich pasach oddzielonych nieuszkodzonym lasem. Co ciekawsze pojawia się tu pewna niezgodność przeważającego kierunku z którego powalane były drzewa i kierunku pasa - pasy zniszczeń rozkładały się na linii z kierunku 270, zaś drzewa były łamane podmuchem od kierunku 300. Zdaniem oglądających szkody, pasowałoby to do trąby powietrznej o ruchu antycyklonicznym. 

 Przykład: Złamane na wysokości 3-4 metrów sosny 20-30 cm średnicy w pasie 100/600 metrów; kierunek pasa 270 a kierunek padania 300; 400 metrów przerwy i równoległy do poprzedniego pas 50/300 metrów z powalonymi wysokimi sosnami 40-50 cm, ten sam kierunek .Takie przesieki o długości do 1km i szerokości 100-300 metrów wystąpiły według Salamonika "kilkakrotnie" (ile?) W jednym miejscu las sosnowy był rzadki a drzewa wysokie i tam w dużo szerszym pasie drzewa zostały wykarczowane w kierunku pasa

Tych kilka pasów zupełnie zniszczonego lasu wskazywałoby na pojawienie się równocześnie kilku wirów, lub jednego odrywającego się kilka razy od ziemi. Szkoda że nie zostały bardziej dokładnie opisane - ile ich w sumie było, jakie miały wymiary i położenie. 

Narol 

Charakterystyczne szkody w lasach koło Narola opisał Salamonik. Były to dwie wyrwy w lasach po dwóch stronach drogi, tworzące pas, z drzewami połamanymi poprzecznie, czyli charakterystycznie dla trąb powietrznych. 
Po jednej stronie drogi powalony pas lasu szerokości 200 metrów i długości 700-100 m. Po drugiej stronie drogi drzewa powalone z kierunku 210-230 stopni, część w kierunku 300. Był to w jego ocenie jedyny pas zniszczeń w tym rejonie.



Lubycza Królewska

Szkody w lasach ciągnęły się z Rudy do Lubyczy, gdzie także zostały uszkodzone budynki. Na miejscowej szkole zerwany został dach i złamany komin.[L] 

Sieniawa i dalej

Przebieg wydarzeń w Sieniawie, na Podkarpaciu, opisał w liście [s] profesor Kazimierz Suchecki, zajmujący się leśnictwem i badaniem drzew. Według jego relacji o godzinie 12 przeszła tam zwykła letnia burza termiczna, idąca z zachodu na wschód. Po jej przejściu nadal było pogodnie i ciepło. O godzinie 15 zauważył nadciągającą od północy ciemną chmurę, poprzedzoną bardzo wyraźną chmurą szelfową "miała formę wału, niby zwisającej firanki".  Podczas przechodzenia nawałnicy wiał bardzo silny wiatr, który zerwał kilka dachów. Jedna stara, drewniana stodoła została całkowicie zawalona a w niej ranny właściciel. W miejscowości padło wiele drzew, ale największe szkody ograniczały się do wąskiego pasa, szerokości 200 merów, przebiegającego przez miejski park, gdzie powalone zostały liczne stare dęby i lipy. 

Dalej za miejscowością rozciągały się tereny rolnicze, na których nie było dużych szkód, po czym 12 kilometrów później w obrębie leśnym Kot duże szkody pojawiły się w około 60-letnim lesie sosnowym. W pasie szerokim na 200 metrów powalone zostało 50 hektarów. Za tym obszarem znów znikają szkody i tereny są bezleśne, po czym kolejne 15 km dalej powalony zostaje młodnik w rewirze Majdan, tu bez informacji o wielkości szkody. Profesor nie podaje informacji o tym jak wyglądały szkody i w jakich kierunkach padały drzewa, więc trudno ocenić rodzaj zjawiska; interesująco brzmi jednak opisana relacja leśniczego z lasu Kot, który znajdował się właśnie w tym zniszczonym fragmencie. Obserwował on jak drzewa najpierw są powalane w jednym kierunku, po czym następnie w przeciwnym, co brzmi podobnie do trąbowych szkód z krzyżującymi się kierunkami łamania. Leśniczy przetrwał wichurę stojąc zanurzony po ramiona pośrodku stawu o takiej średnicy, że padające drzewa tam nie sięgały.  

Burzę przetrwała okazała limba rosnąca przed apteką w Sieniawie, której wzrost i żywotność daleko poza naturalnym obszarem obserwował profesor. Jego staraniami drzewo objęto ochroną jako pomnik przyrody. [N]


Artykuł z pewnością nie wyczerpuje tematu i pewnie będę do niego wracał. Być może pomocne będzie zwrócenie się do nadleśnictw po raporty ze szkód, aby zlokalizować miejsca wystąpienia zniszczeń w pasach i określić ile potencjalnie mogło pojawić się trąb. 

------

*  "Dziennik Polski" numery z dni 20, 21, 22 i 24 maja 1960, Małopolska Biblioteka Cyfrowa

* "Kurier Lubelski" 26 maja 1960, Biblioteka Teatr NN

[1]  https://agro.icm.edu.pl/agro/element/bwmeta1.element.agro-36d866ce-2da7-4b26-9e23-6b47a911caef/c/57-66.pdf 

[K] https://www.facebook.com/2234156136901923/posts/2753526658298199/

[L] https://splubycza.szkolna.net/o-instytucji 

[s] k. Sucharski,"Jeszcze o huraganie z 20 maja 1960", Gazeta Obserwatora PIHM nr.12, s. 9-10

[N] https://sieniawa.krosno.lasy.gov.pl/aktualnosci/-/asset_publisher/1M8a/content/sieniawska-limba

piątek, 19 maja 2023

1946 - Trąba powietrzna na Zaolziu

 Krótka, ciekawa notka, z lokalnej gazety, co do której początkowo nie byłem pewny lokalizacji.

Wędrynia (niezwykła trąba powietrzna)
17 maja b.r. w godzinach popołudniowych przeszła nad naszą wsią niezwykła burza, powodując rzadko spotykaną trąbę powietrzną. Wir ten zniszczył doszczętnie stodołę, szopę i lodownię p. Musioła, rzeźnika, wyrządzając mu szkodę z sumie około 100.000 Kcs. Wir ten wyrywał nawet słupy telegraficznei obalił drzewa owocowe. Z paru domów odniosło strzechy na odległość 150 m. Jedna osoba została ranna. Na miejsce ma przybyć specjalna komisja ONV, by stwierdzić stan szkód. Sz. J.
[Głos Ludu s.4 nr. 47 23 maja 1946, Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa]
W pierwszej chwili po sprawdzeniu nazwy sądziłem, że chodzi o Wędrynię w województwie opolskim. Ale podczas przepisywania dotarłem do tych koron czeskich i zwątpiłem. Gazeta wydawana była w czeskim Cieszynie i stanowiła gazetę lokalną Polonii na Zaolziu, widocznie więc chodziło o dziś czeską Wędrynię nad Olzą.

Opis mówiący o obserwacji wiru wydaje się wystarczający aby uznać, że była to trąba powietrzna. Siła zapewne nie przekroczyła F1. Przypadku tego nie znalazłem na czeskich stronach i nie ma go na ESWD więc widocznie nie znają go czescy łowcy burz.

sobota, 8 kwietnia 2023

Podlesie - największy polski krater meteorytowy?

Jak na tak duży kraj kolekcja kraterów meteorytowych na terenie Polski wygląda dość skromnie - jedno zgrupowanie blisko położonych kraterów w rezerwacie Morasko koło Poznania i to w zasadzie tyle. Jest to głównie kwestia specyficznych warunków na tym terenie - uderzenia meteorytowe zdarzają się rzadko, ze sporymi odstępami czasowymi. W terenie o łaskawie małej erozji nagromadzić się nam mogą kratery z różnego okresu. W Polsce ciężej o to, teren ten był bowiem kilka razy przeorany przez lądolody, każdy zostawiał po sobie nagromadzenia osadów, większość struktur została więc albo zniszczona albo zasypana i dziś odnaleźć je mogą już tylko badania geologiczne.
Lepiej więc szukać bardziej na południe, gdzie skały podłoża wychodzą bliżej powierzchni. Z drugiej strony bardzo stare kratery zostały naruszone przez erozję, te o małych rozmiarach mogą być trudne do uchwycenia. Lepiej więc szukać nietypowych struktur o większych rozmiarach, które mogły jeszcze nie zostać całkowicie zasypane i rozmyte.

Taki przypadek podejrzanie wyglądającej struktury na mało zniszczonym kawałku terenu przytrafił się przypadkiem panu Wiesławowi Czajce, który przeglądał w pracy numeryczny model terenu, szukając możliwych artefaktów i błędów przetwarzania danych. Zauważył wówczas na obszarze Roztocza, w województwie Lubelskim, szczególną sytuację - na stoku wyżyny, głęboko pociętym siatką pierzasto rozprzestrzenionych wąwozów, pojawiało się okrągłe zagłębienie, zupełnie nie pasujące do okolicy. Czyżby bug? A jednak kontrola z innymi mapami pokazała, że struktura istnieje realnie, więc nie ma błędu.[1]
Jeśli nie jest więc to błąd, to skąd to się wzięło? Idealnie okrąglutka kotlinka, otwarta tylko z jednej strony wąskim prześwitem, wewnątrz nieco zerodowana lecz raczej wydająca się brać z ukształtowania głębszego podłoża:

Morfologia okolicy, hipsometria i cieniowanie, Geoportal

Coś musiało usunąć z tego miejsca kawał skały, dopiero po tym zagłębienie zasypały osady. Może więc jednak krater uderzeniowy? Gdyby tak było, to mielibyśmy do czynienia z dość poważnym kraterem - średnica najbardziej kolistej części to 4 kilometry. Wewnątrz mieszczą się wsie Podlesie Małe i Podlesie Duże, w gminie Radecznica. Dno łagodnie opada w stronę wylotu kotliny, jest pocięte płytkimi wąwozami, które tylko podkreślają od wewnątrz okrągły kształt. W południowej części znajduje się jezioro, będące jednym z nielicznych naturalnych jezior okolicy. Wnętrze leży średnio 45 metrów niżej niż otaczający z wszystkich stron teren.  



Kotlina Podlesia nie była wcześniej nieznana geologom. Nietypowy kształt struktury już wcześniej wzbudził zainteresowanie, w centrum wykonano odwiert geologiczny. Wysuniętym przypuszczeniem na temat pochodzenia była lokalizacja na przecięciu uskoków dzielących różne bloki kredowego podłoża budującego masyw Roztocza, wciąż ulegające ruchom neotektonicznym. Miałaby to być zatem po prostu dziura między rozsuwającymi się częściami podłoża, małe zapadlisko. Podobne znajdować się ma w okolicy Majdanu Sopockiego i też zawierać kopalne osady jeziorne. Tego jednak nie widać tak wyraźnie w terenie. [k] 

Przyglądając się układowi wąwozów wokół kotliny da się zauważyć struktury liniowe nakładające się w kolejnych kilku, będące zapewne liniami uskoków aktywnych przed nałożeniem na teren warstwy lessu i powstałej na nim gleby. Gdyby jednak struktura była z nimi powiązana, byłaby bardziej kanciasta, bo prawdopodobne uskoki tworzą wokół niemal równy kwadrat.

Czajka zwraca jednak uwagę w późniejszej publikacji [2], że w badaniach terenowych znalazł osady jeziorne na rzędnej terenowej sporo powyżej wylotu kotliny. Wychodzi więc na to, że w pewnym okresie miejsce to musiało być całkowicie zamkniętą misą



W zaproponowanym przez Czajkę przebiegu wydarzeń, w obszar około 50 milionów lat temu ten uderzył meteoryt o średnicy 50 metrów, który utworzył krater o średnicy 3,5 km i głębokości 150-200 metrów. Opadłe na dno szczątki rozbitych skał utworzyły cienką warstwę, którą późniejsze wiercenie zinterpretowały jako brekcję z mastrychtu. Podczas kolejnych zlodowaceń działała erozja, która usunęła ślady po wale na brzegu krateru, zaś zagłębienie zostało zasypane osadami, kolejno: piaskami i żwirami peryglacjalnymi zlodowacenia południowopolskiego, mułkami ilastymi zlodowacenia środkowopolskiego, iły jeziorne w późniejszej fazie, w końcu less z okresu zlodowacenia północnopolskiego, który pokrył wcześniejszą rzeźbę terenową. Strop osadów jeziornych sięga powyżej dna wylotu kotliny, więc sądząc po jego wieku jeszcze 250 tysięcy lat temu zagłębienie było zamknięte, a wylot powstał później. 

Pozostaje to teraz tylko udowodnić. Ślady brekcji pouderzeniowej, wraz ze szczątkami meteorytu powinny być na dnie zagłębienia, jakieś 100 metrów pod powierzchnią. Być może w wapieniach podłoża była domieszka ziaren kwarcu i uda się znaleźć minerały szokowe. Od kiedy po raz pierwszy Czajka ogłosił swoją hipotezę, minęło 20 lat i jak na razie nie było nowych badań geologicznych w kotlinie.

Kilka kilometrów od kotliny, znaleziony został w 1998 roku meteoryt Zakłodzie, który jednak na podstawie izotopów w zewnętrznej skorupce oceniono jako mody, młodszy niż 200 lat, prawdopodobnie związany z dużym bolidem z 1897 roku.[3]

-------
[1] Astroblemy.pl, Struktura Podlesie, wersja zarchiwizowana.
[2] Wiesław Czajka, "Struktura Podlesie — czy w Polsce znajduje się wielki krater uderzeniowy?" Przegląd Geologiczny, vol. 52, nr 3, 2004 www.pgi.gov.pl/images/stories/przeglad/pdf/pg_2004_03_05a.pdf
* badania terenowe,
* nowe hipotezy,
[k] Objaśnienia do szczegółowej mapy geologicznej Polski, Arkusz Szczebrzeszyn (860) http://bazadata.pgi.gov.pl/data/smgp/arkusze_txt/smgp0860.pdf

[3] http://wiki.meteoritica.pl/index.php5/Zak%C5%82odzie

czwartek, 30 marca 2023

Zorza polarna 24.03

 Zorza polarna dająca się zobaczyć w Polski jest niezbyt częstym zjawiskiem.  Z uchwyceniem fotograficznym jest trochę łatwiej. Ze względu na znaczną wysokość na jakiej pojawia się zjawisko, nawet jeśli obszar występowania nie przesunął się wyjątkowo na południe, to przy mocniejszych burzach magnetycznych szczyt zorzy jest teoretycznie widoczny nisko nad horyzontem. Jednak znaczna odległość i efekty osłabienia światła przez mgły i zanieczyszczenia powodują, że łunę zorzową trudno jest wyróżnić gołym okiem z rozjaśnienia dalekich świateł i zwykle nie widać żadnych struktur. Wtedy jednak fotografia z dłuższą ekspozycją i dobrą czułością ujawnia charakterystyczne kolory i struktury.

Gdy więc zaczęły się pojawiać informacje, że są warunki zorzowe (na przykład na blogu astronomicznym https://www.polskiastrobloger.pl/2023/03/gotowosc-zorzowa-24.03.2023.html ) wyczekiwałem, czy trafią się dobre warunki. Z tym było jednak słabo. Całą noc z 23 na 24 marca było u mnie pochmurnie. Tymczasem z innych regionów kraju ludzie donosili, że świetnie wygląda, ci znad morza, że nawet gołym okiem coś się da zauważyć.

Gdy przyszła kolejna noc sytuacja się zaczęła powtarzać. U mnie chmury a z reszty regionów doniesienia, że super, świetnie wygląda. Było mi z tym niezbyt wesoło. Nawet jak już położyłem się do łózka, czasem wstawałem aby zobaczyć czy dalej są chmury czy nie. I gdy około 3:30 zobaczyłem, że coś się przejaśnia, postanowiłem nie czekać, narzuciłem ubranie na piżamę i poleciałem na drogę, dalej od domu, gdzie nie przeszkadzały mi drzewa. Zdjęcie próbne. Jest!

Warunki do fotografowania nieba po północnej stronie mam niezłe. Od tej strony są już tylko łąki i pastwiska, dalej Bug, po drugiej stronie, na Białorusi kolejny pas łąk i lasów i najbliższe miejscowości są jakieś 5 km dalej. Łuna dalekich świateł nie jest więc duża i nie ma problemu z kontrastem. 

Patrząc gołym okiem widziałem, że generalnie niebo nad horyzontem jest nieco rozjaśnione, bez szczegółłw. Jednak od czasu do czasu, po przywyknięciu wzroku do ciemności, dawało się zauważyć w tej poświacie nieco jaśniejsze pasma. Pojawiały się po zachodniej stronie, w pobliżu jasnej gwiazdy Capella i w momencie pojawienia się były nieco wyraźniejsze. na fotografiach widać, że pod nimi pojawia się słabo tutaj widoczna, zielonkawa poświata niższej zorzy.

 

Potem przesuwały na wschód aby po przebyciu 20-30 stopni zatrzymać się i tam wygasnąć. I często w tym ostatnim punkcie były najjaśniejsze i miały najbardziej kontrastową granicę. W pewnym momencie pasmo osiągnęło na tyle duże natężenie, że wyglądało gołym okiem jak oddalony snop światła z szerokiego reflektora, oraz dało się zauważyć, że światło jest lekko różowawe. Także na fotografiach zorza stała się w tamtej chwili wyraźna i ostro odgraniczona od tła.






Stopniowo niebo nad wschodnim horyzontem stawało się coraz jaśniejsze i różowa zorza zaczęła być widoczna na tle już bardziej granatowym niż czarnym. 




W końcu mimo kombinowania z przesłoną, ekspozycją i czułością zorza przestała być widoczna na niebie. Był tu już świt żeglarski.




Cieszę się, że udało się zobaczyć choć tyle.
 

środa, 15 marca 2023

1961 - Ksiądz skazany za pedofilię

 Przypadki procesów księży pedofilów zaczęły się na większą skalę dosyć niedawno - w 2001 skazano Wojciecha Cz. z parafii w Gdyni; sprawa potoczyła się bardzo szybko bo pokrzywdzony chłopiec sam przyszedł na posterunek policji aby się poskarżyć, a gdy policjanci przesłuchiwali księdza, ten się przyznał. Potem wybuchła głośna afera o molestowanie w Tylawie i od tego czasu co roku coś się pojawiało. 

A czy coś na temat takich przypadków można znaleźć jeszcze wcześniej? 


"Za deprawowanie nieletnich ksiądz skazany na 3 lata"

Nie często spotykana sprawa trafiła kilka miesięcy temu do prokuratury w Lublinie. Oto w maju ub. roku jedna z mieszkanek Lublina zaalarmowała przechodniów, że nie znany jej osobnik na schodach pewnej kamienicy dopuścił się czynu nierządnego względem 9-letniej dziewczynki, dotykając rękami jej organów płciowych. Osobnik ów uciekł do zabudowań przykościelnych, przy ul. Hanki Sawickiej. Liczna grupa mieszkańców rzuciła się w pogoń. Dzięki temu osobnik ów został schwytany i okazało się, że jest nim 38-letni studen KUL, ksiądz zakonny zgromadzenia Werbistów (wtedy był bez sutanny), mgr Bernard Wodecki.

Studiował on teologię a jednocześnie pisał pracę doktorską. Ks. Wodecki zna podobno kilkanaście języków obcych... Prokuratura wszczęła przeciwko niemu postępowanie wynikiem którego był akt oskarżenia, zarzucający ks. Wodeckiemu dopuszczenie się czynu nierządnego przez dotykanie rękami organów płciowych nie tylko w przypadku, o którym napisaliśmy, ale także w stosunku do innej 7-letniej dziewczynki.

Sąd powiatowy w Lublinie skazał ks. Wodeckiego na 3 lata więzienia. 

[Kurier Lubelski nr. 31 , 5-6 lutego 1961 Biblioteka TeatrNN]


Wymieniony w artykule ksiądz, to nie jest zapomniany przestępca, którego nazwisko zaginęło w mrokach dziejów. Ks. Bernard Wodecki ze zgromadzenia Werbistów był później znanym wykładowcą, autorem wielu publikacji i jednym z tłumaczy Biblii Poznańskiej. Ma swoją stronę na Wikipedii:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Bernard_Wodecki

Informacji o tym, że studiował na KUL i z tajemniczego powodu nie ukończył tych studiów próżno szukać w biogramach. W jednym opisie wspomina się, że przeniósł się do Lublina i do 1963 należał do Domu Werbistów, po czym przeniósł się w okolice Poznania.[1] Wydaje się, że większość życia spędził na pracy naukowej oraz jako wykładowca w seminarium. Pozostaje mieć nadzieję, że nie miał kontaktu z dziećmi. 

------

[1] https://docplayer.pl/5939187-Ks-dr-bernard-wodecki-svd-22-xi-1922-13-vii-2008.html

środa, 18 stycznia 2023

Patyczaki i piramida

Wulkaniczna wyspa Ball's Pyramid u wybrzeży Australii. Fragment komina dawnego wulkanu będący ostatnią pozostałością po dawnej wyspie, teraz zerodowanej do podwodnego płaskowyżu na głębokości 50 m. 


 Ma ponad 500 metrów wysokości i 300 m szerokości i jest najwyższą tego typu wyspą na świecie. Rzadko zdarza się, że przyjeżdżają na nią wspinacze ale pozwolenie jest wydawane od wielkiej okazji i podobno mniej osób zdobyło ten szczyt niż było w kosmosie (nie weryfikowałem) 

W latach 60. wyprawa badająca wyspę odkryła na niej szczątki jednego osobnika Patyczaka Z Lord Howe, dużego (do 20 cm) owada który był endemitem wyspy leżącej 20 km dalej. Na tamtej wyspie owad wyginął po tym jak w latach 20. na mieliźnie obok osiadł statek i z niego przybyły na wyspę szczury. Żarłoczne stworzenia ograniczyły populację wielu roślin i przyczyniły się do wyginięcia kilku endemicznych gatunków ptaków gniazdujących na ziemi. 

Wyspa Lord Howe ze względu na odizolowane położenie jest domem wielu rzadkich gatunków które zniknęły już z kontynentu australijskiego. Leżąc na ciepłym prądzie morskim posiada lagunę z najbardziej na południe wysuniętą rafą koralową. Porasta ją las tropikalny z karłowatą palmą Howea, znaną też jako "kentia" będącą rośliną ozdobną, niegdyś szczególnie popularną w Anglii. Większość wyspy zajmuje rezerwat przyrody.


Ślad po rzadkim owadzie zainteresował biologów. Kilka kolejnych wypraw wspinaczkowych na Ball's Pyramid donosiło o znalezieniu fragmentów martwych owadów co wskazywało na to, że populacja gdzieś się tam utrzymuje. 

W końcu w 2001 roku przeprowadzono inwentaryzację wyspy i z znaleziono 24 osobniki kryjące się pod jedynym na wyspie krzewem. Zabrano dwie pary które rozmnożono w Australii aby zachować gatunek. Obecnie na Lord Howe trwa akcja tępienia szczurów po której patyczak zostanie tam reintrodukowany. Ostatnią parę szczurów złapano w kwietniu 2021 i przyrodnicy liczą na to, że to już koniec. Wstępnie mieszkańcy donoszą o wzroście liczby śpiewających ptaków na wyspie.



piątek, 23 grudnia 2022

Najwcześniejszy zachód, najpóźniejszy wschód i wielka ósemka

Minęło Przesilenie zimowe, zaraz Boże Narodzenie, teraz narzekający na ciemne dni pocieszają się, że od tego momentu słońce wschodzi coraz wcześniej, a zachodzi coraz później. Tylko, że to akurat nieprawda.

Można to łatwo sprawdzić w kalendarzach podających godziny wschodów i zachodów słońca - w tym roku najwcześniejszy zachód słońca miał miejsce 12 grudnia, a wschód słońca opóźnia się nadal aż do 30 grudnia*. W zestawieniu z faktem, że najdłuższa noc ma miejsce 21 grudnia wydaje się to trochę nielogiczne.

Generalnie zmiany długości dni w roku wynikają z faktu, że oś Ziemi nie jest doskonale prostopadła do płaszczyzny jaką wyznacza orbita, a więc słońce jest widoczne z ziemi pod kątem. Ze względu na zjawisko żyroskopowe, oś ta jest nakierowana w przestrzeni stale w tym samym kierunku i w przeciągu roku nie następują istotne zmiany tego kierunku. Obecnie jest skierowana w okolice Gwiazdy Polarnej. Gdy kierunek w który odchylona jest ta oś, pokryje się z linią skierowaną do słońca, następują przesilenia. Na półkuli północnej w czerwcu oś ziemi jest skierowana w stronę słońca, jest więc widoczne wysoko na niebie a dzień trwa długo. W grudniu oś jest skierowana w przeciwną stronę, słońce jest więc nisko a dzień jest krótki. W dniu równonocy dzień i noc trwają równo 12 godzin, słońce wschodzi dokładnie na geograficznym wschodzie a linia osi jest prostopadła do kierunku z jakiego widać słońce.
Różnica drogi słońca na niebie w dniu przesilenia letniego, równonocy i przesilenia zimowego. 
Marcella Giulia Pace


 Nachylenie osi do orbity wynosi 23 stopnie, o tyle więc  wyżej latem zniesie się słońce nad wysokość w dniu równonocy, i o tyle samo się obniży zimą. Gdyby więc Ziemia krążyła wokół słońca po idealnie kołowej orbicie i jedynie miała to przekrzywienie osi, to co 24 godziny słońce górowałoby w punktach położonych na linii o długości 46 stopni kątowych. Gdybyśmy codzienne robili słońcu zdjęcie o tej samej godzinie i nałożyli na siebie 365 fotografii, to powstałaby jasna prosta krecha na niebie, bez żadnych dodatkowych efektów.

Ale ziemska orbita nie jest idealnie kołowa co skutkuje dodatkowym efektem. 


Przez część roku Ziemia jest dalej od słońca niż wynosi średnia odległość. Tak się składa, że wypada to w lipcu, czyli wtedy, gdy na półkuli północnej jest lato. Ze względu na większą odległość od słońca, na tym odcinku orbity krąży nieco wolniej niż średnia szybkość. Zimą jest odwrotnie; 3 lub 4 stycznia wypada moment największego zbliżenia ziemi do słońca, a planeta porusza się wtedy szybciej. 

Te drobne efekty powodują, że słońce nie trzyma się stale tego samego położenia co dobę. W czasie gdy ziemia porusza się szybciej, szybszy jest też widoczny z ziemi ruch słońca na tle nieba. Powoduje to, że słońce "nie trafia" dokładnie w to miejsce, w którym powinno się znaleźć. Gdy ziemia wykona cały pełny obrót, to słońce jest już nieco z boku. Zależnie od miesiąca ziemia albo musi wykonać jeszcze trochę obrotu aby swoją pozycją dogonić mknące słońce, albo już zdążyła zanim upłynął pełen obrót. Jeśli byśmy wykonywali o tej samej godzinie zdjęcia co miesiąc z nieruchomego aparatu i po roku nałożylibyśmy wszystkie zdjęcia na siebie, to okazałoby się, że słońce poruszając się po linii od najwyższego górowania do najniższego "chwieje się na boki" wykonując ruch podobny do dużej ósemki. Jest to tak zwana analemma i są miłośnicy fotografii, którzy starają się ten efekt uchwycić.

Na tym zdjęciu słońce fotografowano z tego samego miejsca co miesiąc o tej samej godzinie po południu. Dolna pętla to część roku, gdy ziemia jest bliżej słońca, wtedy wszystko dzieje się szybciej i efekty wpływające na przesunięcie słońca są większe. Górna pętla jest mniejsza, bo to ten czas gdy ziemia jest dalej. Na półkuli południowej mniejsza pętla jest widoczna niżej niż większa. Szerokość analemmy wynosi 6 stopni kątowych i jest niezależna od miejsca geograficznego.

Gdybyśmy rejestrowali analemmę w południe słoneczne, wybierając sobie godzinę, o której słońce góruje w równonoc, to odtworzona figura stałaby pionowo - większa pętla na dole, mniejsza na dole, z pionową linią między maksymalnymi wychyleniami. Im bliżej ranka lub zachodu, tym bardziej nachylona jest ta linia. Aż w końcu dochodzimy do sytuacji, gdy w pewnych dniach słońce o tej godzinie jest w części analemmy pod horyzontem, i jest noc. Łatwo zrozumiałe staje się więc, że od tego czy w danym miesiącu słońce jest bardziej po prawej czy lewej od linii punktów skrajnych, ten niewielki efekt wpływa na to czy zachód lub wschód są o parę minut przesunięte.

Nachylenie tego kształtu w porze zachodu słońca jest zależne od szerokości geograficznej. Na biegunach analemma jest pionowa, na równiku leży całkowicie na boku. W obszarach pomiędzy analemma "o godzinie zachodu" jest pochylona na ukos, tym bardziej, im bliżej jesteśmy równika. Zauważmy w tym momencie, że ze względu na zaokrąglony kształt końców tak przekrzywionej figury, najniższy punkt słońca na tej krzywej nie leży wcale w punkcie skrajnym, w położeniu słońca podczas przesilenia zimowego, lecz w rzeczywistości nieco z boku:

Oznacza to, że pomimo iż położenie słońca w południe jest najniższe w dniu przesilenia, to w godzinie zachodu i wschodu słońca może ono jeszcze opadać. A zmiany położenia w górę i w dół w tej szczególnej godzinie decydują o tym kiedy dokładnie minie horyzont.

Popatrzmy więc jeszcze na jedną ilustrację:

Kształt analemmy powoduje, że kilka dni przed przesileniem zimowym słońce osiąga horyzont kilka minut wcześniej niż w dniu przesilenia, mimo że jest jeszcze wtedy odrobinkę wyżej w południe. W godzinie wschodu słońca ten kształt jest obrócony i tego dnia, gdy następuje wcześniejszy zachód, słońce jest w niekorzystnym położeniu do tego aby wcześniej wzejść. Dopiero po minięciu punktu skrajnego w dniu przesilenia, zaczyna wyprzedzać swoje położenie z tego dnia aby dojść do punktu, w którym wschodzi kilka minut później, pomimo ogólnie wyższego górowania słońca. To wtedy następuje najpóźniejszy wschód słońca. 

Skutkuje to nietypowym przebiegiem godzin wschodu, zachodu i długości dnia. W miarę zbliżania się do końca grudnia długość dnia spada, coraz później następuje wschód a coraz wcześniej zachód. Oba efekty skracają dzień. Słońce zachodzi w Polsce najwcześniej w dniu 12 grudnia, po czym zaczyna zachodzić później, dodając sekundy i minuty do długości dnia. Ale efekt związany z coraz późniejszymi wschodami na razie jest szybszy i nadal skraca dzień. Stopniowo zaczyna on słabnąć i w dniu 21 grudnia jest taki sam jak efekt coraz późniejszych zachodów. Następuje najkrótszy dzień. Ale nie stopuje do zera i wciąż przez kolejny tydzień słońce wschodzi jeszcze trochę później aż do 30 grudnia. Od tego dnia zarówno późniejsze zachody jak i wcześniejsze wschody wydłużają dzień. 

Daty tych skrajnych dni podaję dla obszaru środka Polski 52*N, bo zależy on od tego jak bardzo nachylona jest analemma godziny zachodu, a to od szerokości geograficznej. Im bliżej bieguna, tym mniej daty skrajnych zachodów i wschodów są od siebie oddalone, bo punkty najniższe wypadają na zaokrąglonym końcu ósemki bliżej punktu przesilenia. Największe oddalenie dotyczy okolic równikowych, w których w godzinie zachodu analemma leży na boku. 

Śledząc samo tylko położenie słońca na niebie co miesiąc o tej samej godzinie można więc znaleźć dowód na tego, że ziemia jest okrągła, obraca się wokół osi i okrąża słońce. 

-------
* Różnice czasów zachodu i wschodów w grudniu w kolejnych dniach stają się tak małe, że przez kilka kolejnych dni zachód następuje o tej samej godzinie co do minuty, już tylko z sekundowymi różnicami 
http://www.sciquill.com/analemma/more.html