Do tegorocznego zaćmienia przygotowywałem się już od dawna.
Kwestią najbardziej niepewną była pogoda - jeszcze trzy dni przed prognozy sugerowały częściowe zachmurzenie. Nie miałem ochoty na powtórkę z 2011 roku gdy jeszcze głębszego zaćmienia nie było w ogóle widać. Stopniowo jednak w przewidywaniach niebo coraz bardziej się klarowało.
Sprawdziłem czy wszystko w teleskopie działa jak trzeba i czy filtr się nie przetarł.
Pozostawało tylko zaczekać.
W dzień zaćmienia pogoda sprawiła mi miłą niespodziankę - wbrew zapowiedziom chmur piętra wysokiego i zakrycia 20% nieba chmurami niskimi, niebo było czyste i gładkie. Pogoda wręcz idealna. Szybko rozłożyłem teleskop i tuż przed pierwszym kontaktem, zacząłem go składać na trawniku przed blokiem. Zajęło mi to nieco dłużej, dlatego gdy pierwszy raz spojrzałem na słońce, było już lekko przesłonięte:
Plama słoneczna przy brzegu tarczy była bardzo dobrze widoczna. Lepiej udało mi się ją uchwycić na tym nieco późniejszym zdjęciu:
Jako że wraz ze sprzętem byłem dobrze widoczny w okolicy, zaczęli podchodzić przechodnie, aby też popatrzeć. Starsza pani wspominała jak to w latach 50. przerwali im lekcje w szkołach i rozdano okopcone szkiełka aby mogli popatrzeć bo było bardzo głębokie zaćmienie. Jakiś inny pan wspominał to samo zaćmienie, widziane przez niego znad morza, gdzie było tak mocno że na chwilę zrobiło się ciemno (chodzi o zaćmienie w 1954 roku, które w Sejnach było zaćmieniem całkowitym a na dużej połaci kraju miało fazę powyżej 90%).
Tymczasem zakrywanie słońca przez księżyc stawało się coraz wyraźniejsze i dało się je zobaczyć w plamkach światła rzucanych przez małe otwory, co starałem się uchwycić:
Im bliżej fazy maksymalnej tym wyraźniejsze było przyciemnienie blasku słońca. Wyglądało to trochę jakby na słońce nasunęła się cienka chmura. W fazie maksymalnej jeśli przymrużyło się powieki, można było gołym okiem dostrzec, że słońce jest rogalikiem. Mniej więcej na 20 minut przed momentem najgłębszego zakrycia, księżyc przesłonił plamę słoneczną:
Miałem wrażenie, że zrobiło się nieco chłodniej i ciszej. Nie słyszałem przechodniów, na pobliskim boisku szkolnym skończył się wuef i przez kilka minut w zasięgu wzroku nikogo nie spostrzegłem.
Faza maksymalna (ok. 10:48)
Gdy stopień zakrycia zaczął się zmniejszać, pomyślałem o innych metodach zobrazowania zaćmienia. Zdjąłem filtr i rzutowałem obraz na książkę:
Odsłoniłem też lunetkę celowniczą i wyostrzyłem obraz w cieniu teleskopu:
Zaczęło się robić wyraźnie jaśniej i cieplej. Podeszło jeszcze kilka osób. Starszy pan wspominał jak to w jednostce wojskowej obsługiwał lunetę do namierzania celów. Pytał czy mam tutaj okular eliptyczny albo obiektyw oscylacyjny, ale nie, takich sprzętów nie miałem. Ktoś inny zawołał syna, żeby też sobie zobaczył.
Tymczasem księżyc odsłonił plamę słoneczną:
Ostatnich kilka minut:
Gdy wróciłem już do domu, zaciekawiłem się tym, czy rzeczywiście w fazie maksymalnej zrobiło się chłodniej. Wedle wskazań najbliższej stacji w Terespolu, tuż po fazie maksymalnej, o godzinie 11 (10 UTC) dotychczasowy wzrost temperatury przyhamował ale nadal następował. Wrażenie chłodu wynikało więc nie z tego, że ochłodziło się powietrze, tylko stąd, że słońce słabiej przygrzewało.
Efekt zaćmienia w zmianie temperatur był widoczny w całym kraju, gdzieniegdzie było to jedynie przyhamowanie wzrostu, jak w Bydgoszczy:
W wielu miejscach był to spadek o 0,5-1 stopień. Efekt ten zarejestrowano na przykład w Warszawie:
Spadek odnotowała też automatyczna stacja pogodowa. Przy okazji ładnie widać korelację ze spadkiem natężenia promieniowania słonecznego:
Faza maksymalna w Warszawie to 66% co zmniejszyło moc promieniowania o ok. 70%. Spadek temperatury na tej stacji był mocniejszy, bo o około 2,5-3 stopnie.[1]
Podobny efekt widać na wskazaniach z Gdańska:
Największą fazę zaćmienia miało w kraju Świnoujście. Zasłonięcie 76% słońca obniżyło temperaturę o prawie 2 stopnie:
W kilku miejscowościach nadmorskich wpływ zaćmienia na temperaturę był jednak niemal niezauważalny. Wynikało to zapewne z silnego zachmurzenia, przez co temperatura powietrza nad gruntem nie zależała tak mocno od nasłonecznienia. Pełniejsze opracowanie tematu znajdziecie tutaj:
http://meteomodel.pl/BLOG/?p=9623
Dosyć ciekawie zaćmienie wyglądało z satelity pogodowego - widoczne jest stopniowe zaciemnianie aż do okolic Wysp Owczych, gdzie miało miejsce zaćmienie całkowite:
------
[1] http://www.label.pl/po/zacmienie-warszawa-20-03-2015.html
poniedziałek, 23 marca 2015
wtorek, 17 marca 2015
1903 - Katastrofa promu w Strzyżowie
W dawnej Polsce przeprawy promowe miały duże znaczenie w komunikacji. Mosty stawiano na najważniejszych szlakach, głównie w dużych miastach, toteż w wielu miejscach trzeba się było zdawać na przewóz łódkami i barkami, niejednokrotnie będącymi promami improwizowanymi, używanymi przy większej okazji. I niestety często zdarzało się że słaba konstrukcja czy też przeciążenie promu, prowadziły do tragedii.
Tak też było w przypadku katastrofy w Strzyżowie:
Informacje o liczbie ofiar nieco różnią się w różnych źródłach, Gazeta Lwowska donosiła tylko o ośmiu.
Strzyżów leżący nad Wisłokiem nie posiadał w tym czasie żadnego mostu. Właścicielem promu był niejaki Rubin, który miał zwyczaj zatrzymywać go na rzece i tam pobierać opłaty, aby nie trafił mu się żaden gapowicz. Tak postąpił też tamtego dnia, gdy spośród osób wracających z pogrzebu na prom władowało się niemal 60 osób. Traf chciał, że akurat w tym momencie ruszyły lody - kra uderzyła w bok barki, która przechyliła się i kilkanaście osób wpadło do wody. Równocześnie pękła lina utrzymująca prom, który zaczął spływać w dół rzeki.
Wiele osób wyskakiwało gdy tylko zbliżyli się do brzegu. Ostatecznie prom zatrzymano dopiero w Zaborowie, a więc po przepłynięciu 8 kilometrów, gdzie uratowano jeszcze 13 osób. Na brzegu rzeki zmarł na zawał serca ojciec tonącej dziewczynki.[1]
Katastrofa nie była w tym czasie wyjątkiem. Podobne zdarzały się co kilka lat. Najgorsze sytuacje dotyczyły wiernych wracających z pielgrzymki do jakiegoś sanktuarium - o ile do miejsca pielgrzymki udawano się w małych grupkach i w pewnym szerszym czasie, to już w podróż powrotną udawała się zwykle duża grupa na raz. Przeładowanie mogło prowadzić do zatonięcia barki. Co najmniej trzy takie katastrofy pociągłęły za sobą powyżej 100 ofiar śmiertelnych.
Będę się starał systematycznie je opisywać (ale o trąbach powietrznych też nie zapomnę).
-------
[1] Nowa Reforma 14.02.1903 JBC UJ
Tak też było w przypadku katastrofy w Strzyżowie:
Katastrofa na promie.
Jasło. W Strzyżowie nad Wisłokiem utonęło 28 osób, wracając z pogrzebu ks. kanonika Jabczyńskiego. — Płynąca rzeką kra rozbiła
prom, napełniony ludźmi. Zaczęto wskakiwać do wody; z tych, co to uczynili, prawie wszyscy utonęli; ci, co na promie pozostali, uratowali się. Prom złapano w Zaborowie.
[Kraków, 12 Lutego 1903 Nowa Reforma, JBC UJ]
Informacje o liczbie ofiar nieco różnią się w różnych źródłach, Gazeta Lwowska donosiła tylko o ośmiu.
Strzyżów leżący nad Wisłokiem nie posiadał w tym czasie żadnego mostu. Właścicielem promu był niejaki Rubin, który miał zwyczaj zatrzymywać go na rzece i tam pobierać opłaty, aby nie trafił mu się żaden gapowicz. Tak postąpił też tamtego dnia, gdy spośród osób wracających z pogrzebu na prom władowało się niemal 60 osób. Traf chciał, że akurat w tym momencie ruszyły lody - kra uderzyła w bok barki, która przechyliła się i kilkanaście osób wpadło do wody. Równocześnie pękła lina utrzymująca prom, który zaczął spływać w dół rzeki.
Wiele osób wyskakiwało gdy tylko zbliżyli się do brzegu. Ostatecznie prom zatrzymano dopiero w Zaborowie, a więc po przepłynięciu 8 kilometrów, gdzie uratowano jeszcze 13 osób. Na brzegu rzeki zmarł na zawał serca ojciec tonącej dziewczynki.[1]
Katastrofa nie była w tym czasie wyjątkiem. Podobne zdarzały się co kilka lat. Najgorsze sytuacje dotyczyły wiernych wracających z pielgrzymki do jakiegoś sanktuarium - o ile do miejsca pielgrzymki udawano się w małych grupkach i w pewnym szerszym czasie, to już w podróż powrotną udawała się zwykle duża grupa na raz. Przeładowanie mogło prowadzić do zatonięcia barki. Co najmniej trzy takie katastrofy pociągłęły za sobą powyżej 100 ofiar śmiertelnych.
Będę się starał systematycznie je opisywać (ale o trąbach powietrznych też nie zapomnę).
-------
[1] Nowa Reforma 14.02.1903 JBC UJ
piątek, 6 marca 2015
Kiedy zmienia się statystyka a nie zmienia się świat.
Ach te statystyki...
Zbiór liczb opisujących zachodzące zjawiska i mający pomóc w ich ogarnięciu i zrozumieniu. Zawierzamy im mając nadzieję, że przystają do rzeczywistości - i czasem prowadzi nas to na manowce.
Na początku zeszłego roku polskie media obiegła wiadomość: "Coraz więcej Polaków popełnia samobójstwa!". Ze statystyk udostępnianych przez Policję wynikało, że w roku 2013 samobójstwo skutecznie popełniło 6 tysięcy osób, co w porównaniu z 2012 rokiem w którym zanotowano ich o 2 tysiące mniej, stanowiło wyraźny i zastanawiający wzrost. Wzrost, który skłaniał do szukania przyczyn - do czego zaraz ochoczo wzięły się media.
Wedle prof. Marii Jarosz, poproszoną o komentarz przez Na Temat, ten nagły wzrost to oznaka coraz gorszej kondycji społeczeństwa, związanej także z kryzysem finansowym[1]. Wszakże - zauważa w pewnym momencie - liczba samobójstw wzrasta od roku 2009 czyli od początku kryzysu.. Wywiad ma jednak charakter rozważań bardziej ogólnych na temat zjawiska, a nie ma temat wzrostu w tym konkretnym roku.
Gazeta Wyborcza z kolei koncentrowała się na przewadze mężczyzn wśród samobójców, uważając to za wynik presji wizerunku "twardego faceta" który nie okazuje uczuć[2].
Najwyższy Czas uważa że to wina Tuska, bo jesli sięgnąć jeszcze dalej, do 2007 roku, to od tego czasu przyrost wynosi 50%! [3] Podobne przyczyny - złe rządy i długi (oraz wizyty komorników) widzą w tym przypadku inne portale.[4] Niekiedy wskazuje się, że mogą być to statystyki i tak zaniżone, bowiem dane publikowane przez policję dotyczą tylko potwierdzonych samobójstw.
Co więcej - pewne informacje wskazują że w roku 2014 samobójstw było jeszcze więcej.[5] Dane te nie zostały jeszcze opublikowane, ale gdy tak się stanie, z pewnością alarmistyczne głosy powrócą.
Skąd ten nagły wzrost? Ja gdy usłyszałem niedawno o tej sprawie, zaciekawiłem się przede wszystkim kwestią - skąd te dane. Źródłem są tu statystyki publikowane przez komendę główną Policji, a konkretnie tabela podsumowująca dotychczasowe raporty.[6]
Ale nie takie kwestie sprawiły, że napisałem ten artykuł - powodem była inna rzecz, którą zrobiłem, gdy już odpowiedziałem sobie na pytanie o źródło danych. Popatrzyłem na tabelkę na stronie policji i zastanowiłem się - a czy na pewno nie zmieniła się metoda statystyczna? Po czym zrobiłem coś na co nie wpadł ani jeden dziennikarz - kliknąłem na link do raportu podsumowującego ten tragiczny rok 2013.
A tam przeczytałem:
W poprzednich latach w tabelce zapisywano tylko dane dotyczące samobójstw potwierdzonych w dochodzeniu. Jeśli dany przypadek uznano za wypadek, morderstwo lub zgon naturalny, lub też nie było możliwe ustalenie jego natury, to w tabelce się nie pojawiał. Podobnie było z przypadkami dla których śledztwo dało wyniki w innym roku niż rok popełnienia.
W roku 2013 do statystyk wliczono wszystkie sprawy, dla których przyjęto samobójstwo wstępnie - także te które potem mogły mieć jednak inne przyczyny. Brak odrzucenia wątpliwych spraw spowodował gwałtowny i skokowy wzrost liczb w statystykach. I to była przyczyna.
W takiej sytuacji, gdy już znamy główną przyczynę, nasuwają się dosyć oczywiste wnioski - po pierwsze dziennikarze powinni zacząć dokładniej weryfikować informacje, bo to że na głównej stronie statystyk jest tabela, nie oznacza że nie warto zajrzeć w poszczególne dokumenty. Jeśli tego nie zrobią, to daję głowę, że w marcu wraz z publikacją kolejnych statystyk sprawa wybuchnie ponownie.
Po drugie panowie policjanci zajmujący się statystykami powinni się nauczyć dokładniej objaśniać wprowadzane zmiany, w tym także na głównej stronie. I ewentualnie prostować błędne rozumienie statystyk w mediach.
Po trzecie wypadałoby dodać teraz do tabeli trzecią kolumnę i podać w niej dane zgodne ze starym sposobem podliczania samobójstw, bo w obecnej sytuacji gdy zmieniło się naliczanie, nowych danych nie ma jak porównać ze starymi i tym samym sprawdzić jak się one rzeczywiście zmieniły, i czy nastąpił rzeczywisty wzrost w porównaniu z poprzednimi latami, czy nie.
Takie dobre rozwiązanie stosuje GIS w raportach na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych. Od kilku lat zmienił się sposób klasyfikowania stopnia ciężkości objawów - w starym używanym w Polsce, za ciężki uznawano objaw skutkujący hospitalizacją dłuższą niż 1 dzień, wedle norm WHO jest to każdy skutkujący obecnością w szpitalu, nawet jeśli pacjent był tam tylko na badaniu. Ta różnica daje ok. 20% więcej powikłań ciężkich i wynika tylko ze zmiany sposobu naliczania. Aby moc porównywać stare dane z nowymi, służba zdrowia zlicza powikłania na dwa sposoby, podając liczby zarówno wedle nowego i starego sposobu. O czymś takim właśnie powinni pomyśleć policyjni statystycy.
A po czwarte... Jak zobaczyłem, że to co ja spostrzegłem na początku, umknęło tym wszystkim dziennikarzom snującym rozważania na temat nagłego wzrostu, to nie wyobrażacie sobie jak mi się zrobiło ciepło na ego...
--------------
[1] http://natemat.pl/35151,wzrost-samobojstw-mamy-tak-wysoki-jak-w-grecji-zycie-odbiera-sobie-ponad-6-tys-osob-rocznie
[1] http://wyborcza.pl/1,75478,15713588,2013__rekord_samobojstw__Mezczyzni_pod_presja.html
[3] http://nczas.com/wiadomosci/polska/drastyczny-wzrost-liczby-samobojstw-za-tuska/
[4] https://www.eurogospodarka.eu/jezeli-liczba-samobojstw-rosnie-ze-spoleczenstwem-dzieje-sie-cos-niedobrego
[5] http://londynek.net/wiadomosci/article?jdnews_id=26198
[6] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa
[7] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa/100065,Samobojstwa-2013.html
Zbiór liczb opisujących zachodzące zjawiska i mający pomóc w ich ogarnięciu i zrozumieniu. Zawierzamy im mając nadzieję, że przystają do rzeczywistości - i czasem prowadzi nas to na manowce.
Na początku zeszłego roku polskie media obiegła wiadomość: "Coraz więcej Polaków popełnia samobójstwa!". Ze statystyk udostępnianych przez Policję wynikało, że w roku 2013 samobójstwo skutecznie popełniło 6 tysięcy osób, co w porównaniu z 2012 rokiem w którym zanotowano ich o 2 tysiące mniej, stanowiło wyraźny i zastanawiający wzrost. Wzrost, który skłaniał do szukania przyczyn - do czego zaraz ochoczo wzięły się media.
Wedle prof. Marii Jarosz, poproszoną o komentarz przez Na Temat, ten nagły wzrost to oznaka coraz gorszej kondycji społeczeństwa, związanej także z kryzysem finansowym[1]. Wszakże - zauważa w pewnym momencie - liczba samobójstw wzrasta od roku 2009 czyli od początku kryzysu.. Wywiad ma jednak charakter rozważań bardziej ogólnych na temat zjawiska, a nie ma temat wzrostu w tym konkretnym roku.
Gazeta Wyborcza z kolei koncentrowała się na przewadze mężczyzn wśród samobójców, uważając to za wynik presji wizerunku "twardego faceta" który nie okazuje uczuć[2].
Najwyższy Czas uważa że to wina Tuska, bo jesli sięgnąć jeszcze dalej, do 2007 roku, to od tego czasu przyrost wynosi 50%! [3] Podobne przyczyny - złe rządy i długi (oraz wizyty komorników) widzą w tym przypadku inne portale.[4] Niekiedy wskazuje się, że mogą być to statystyki i tak zaniżone, bowiem dane publikowane przez policję dotyczą tylko potwierdzonych samobójstw.
Co więcej - pewne informacje wskazują że w roku 2014 samobójstw było jeszcze więcej.[5] Dane te nie zostały jeszcze opublikowane, ale gdy tak się stanie, z pewnością alarmistyczne głosy powrócą.
Skąd ten nagły wzrost? Ja gdy usłyszałem niedawno o tej sprawie, zaciekawiłem się przede wszystkim kwestią - skąd te dane. Źródłem są tu statystyki publikowane przez komendę główną Policji, a konkretnie tabela podsumowująca dotychczasowe raporty.[6]
Liczby wyglądają przerażająco. Zarazem jednak przyglądając się im, trudno nie zauważyć, jak pewne wymienione wcześniej tezy o wzrostach i spadkach nie zupełnie stosują się do tych danych. Przykładowo trudno mówić o "wzroście od 2009 roku" w sytuacji gdy zmienność liczb w obrębie kolejnych lat jest dosyć duża - między 2009 a 2010 spadek o 400, potem spadek o 200 mimo że to środek kryzysu; potem wzrost o 350 i gdyby nie ten skok na końcu, trend byłby raczej spadkowy. Jeszcze dziwniej wygląda teza "wzrostu samobójstw od rządów Tuska" bo w roku 2007 w którym wygrał wybory, samobójstw było o 500 mniej niż w roku, w którym rządził jego antagonista.
LICZBA ZAMACHÓW SAMOBÓJCZYCH ZAKOŃCZONYCH ZGONEM*- w 1 przypadku brak danych ze względu na płeć
ROK OGÓŁEM MĘŻCZYŹNI KOBIETY 2013 6.101* 5.196 904 2012 4.177 3.569 508 2011 3.839 3.294 545 2010 4.087 3.517 570 2009 4.384 3.739 645 2008 3.964 3.333 631 2007 3.530 2.924 606 2006 4.090 3.444 646 2005 4.621 3.885 736 2004 4.893 4.104 789 2003 4.634 3.890 744 2002 5.100 4.215 885 2001 4.971 4.184 787 2000 4.947 4.090 857 1999 4.695 3.967 728 1998 5.502 4.591 911 1997 5.614 4.622 992 1996 5.334 4.392 942 1995 5.485 4.465 1.020 1994 5.538 4.541 997 1993 5.569 4.519 1.050 1992 5.453 4.426 1.027 1991 4.159 3.388 771
Ale nie takie kwestie sprawiły, że napisałem ten artykuł - powodem była inna rzecz, którą zrobiłem, gdy już odpowiedziałem sobie na pytanie o źródło danych. Popatrzyłem na tabelkę na stronie policji i zastanowiłem się - a czy na pewno nie zmieniła się metoda statystyczna? Po czym zrobiłem coś na co nie wpadł ani jeden dziennikarz - kliknąłem na link do raportu podsumowującego ten tragiczny rok 2013.
A tam przeczytałem:
Od 2013 roku zmienił się sposób gromadzenia i generowania danych statystycznych dotyczących zamachów samobójczych. Wcześniej dane do systemu wprowadzane były po przeprowadzeniu i zakończeniu postępowania: sprawdzającego* lub przygotowawczego. Obecnie wprowadzane są bezpośrednio po wydarzeniu jeżeli z okoliczności wynika, że doszło do zamachu samobójczego. System pozwala na modyfikację danych jeżeli okaże się, że nie był to zamach samobójczy.[7]Teraz rozumiecie?
W poprzednich latach w tabelce zapisywano tylko dane dotyczące samobójstw potwierdzonych w dochodzeniu. Jeśli dany przypadek uznano za wypadek, morderstwo lub zgon naturalny, lub też nie było możliwe ustalenie jego natury, to w tabelce się nie pojawiał. Podobnie było z przypadkami dla których śledztwo dało wyniki w innym roku niż rok popełnienia.
W roku 2013 do statystyk wliczono wszystkie sprawy, dla których przyjęto samobójstwo wstępnie - także te które potem mogły mieć jednak inne przyczyny. Brak odrzucenia wątpliwych spraw spowodował gwałtowny i skokowy wzrost liczb w statystykach. I to była przyczyna.
W takiej sytuacji, gdy już znamy główną przyczynę, nasuwają się dosyć oczywiste wnioski - po pierwsze dziennikarze powinni zacząć dokładniej weryfikować informacje, bo to że na głównej stronie statystyk jest tabela, nie oznacza że nie warto zajrzeć w poszczególne dokumenty. Jeśli tego nie zrobią, to daję głowę, że w marcu wraz z publikacją kolejnych statystyk sprawa wybuchnie ponownie.
Po drugie panowie policjanci zajmujący się statystykami powinni się nauczyć dokładniej objaśniać wprowadzane zmiany, w tym także na głównej stronie. I ewentualnie prostować błędne rozumienie statystyk w mediach.
Po trzecie wypadałoby dodać teraz do tabeli trzecią kolumnę i podać w niej dane zgodne ze starym sposobem podliczania samobójstw, bo w obecnej sytuacji gdy zmieniło się naliczanie, nowych danych nie ma jak porównać ze starymi i tym samym sprawdzić jak się one rzeczywiście zmieniły, i czy nastąpił rzeczywisty wzrost w porównaniu z poprzednimi latami, czy nie.
Takie dobre rozwiązanie stosuje GIS w raportach na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych. Od kilku lat zmienił się sposób klasyfikowania stopnia ciężkości objawów - w starym używanym w Polsce, za ciężki uznawano objaw skutkujący hospitalizacją dłuższą niż 1 dzień, wedle norm WHO jest to każdy skutkujący obecnością w szpitalu, nawet jeśli pacjent był tam tylko na badaniu. Ta różnica daje ok. 20% więcej powikłań ciężkich i wynika tylko ze zmiany sposobu naliczania. Aby moc porównywać stare dane z nowymi, służba zdrowia zlicza powikłania na dwa sposoby, podając liczby zarówno wedle nowego i starego sposobu. O czymś takim właśnie powinni pomyśleć policyjni statystycy.
A po czwarte... Jak zobaczyłem, że to co ja spostrzegłem na początku, umknęło tym wszystkim dziennikarzom snującym rozważania na temat nagłego wzrostu, to nie wyobrażacie sobie jak mi się zrobiło ciepło na ego...
--------------
[1] http://natemat.pl/35151,wzrost-samobojstw-mamy-tak-wysoki-jak-w-grecji-zycie-odbiera-sobie-ponad-6-tys-osob-rocznie
[1] http://wyborcza.pl/1,75478,15713588,2013__rekord_samobojstw__Mezczyzni_pod_presja.html
[3] http://nczas.com/wiadomosci/polska/drastyczny-wzrost-liczby-samobojstw-za-tuska/
[4] https://www.eurogospodarka.eu/jezeli-liczba-samobojstw-rosnie-ze-spoleczenstwem-dzieje-sie-cos-niedobrego
[5] http://londynek.net/wiadomosci/article?jdnews_id=26198
[6] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa
[7] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa/100065,Samobojstwa-2013.html
niedziela, 22 lutego 2015
Analizatornie
Analizatornie to jeden z najciekawszych wykwitów internetowej twórczości.
Z pewnością każdy spotkał się z blogami z amatorskimi opowiadaniami opartymi na znanej książce, serialu czy filmie. Jest to obecnie zjawisko równie powszechne, jak kilka dekad temu prowadzenie pamiętniczka czy sztambucha. W dużej mierze pisanie takich utworów bierze się ze znanej każdemu telewidzowi myśli "a ja bym tą historię rozegrał nieco inaczej". Wyobrażanie sobie alternatyw do znanych utworów, bądź umieszczanie siebie w ulubionej historii, stanowi dla wielu podstawę do tworzenia takich właśnie "utworów fanowskich" czyli Fan Fiction, nazywanych też fanfikami.
Im bardziej popularny utwór, tym więcej amatorskich opowiadań dziejących się w zapożyczonych realiach. Najobszerniejszy jest chyba zbiór utworów inspirowanych Harry Potterem, tysięcy blogów dorobił się także Zmierzch. W zasadzie każdy popularny serial też obrasta opowiadaniami będącymi alternatywnymi odcinkami. Na podobnej zasadzie powstają też opowiadania o sławnych ludziach, ulubionych zespołach muzycznych, czy osadzone w realiach popularnej gry komputerowej (są nawet o Minecraft).
I cóż - amatorskie opowiadania mają to do siebie, że nie zawsze są pisane dobrym stylem. Często biorą się za nie osoby nie wiedzące jak budować fabułę, nie mające własnych pomysłów lecz czerpiące pomysły z innych fanfików, nie wiedzące jak opisać swoje postaci, lub zapominające opisać. Zasadniczo większość takich tworów to grafomania. A ponieważ jest akcja, musi nastąpić reakcja.
Wraz z rozwojem i upowszechnieniem fan fiction, rozwinęła się też krytyka. Początkowo były to po prostu komentarze, czasem dyskusje na forach, aż wreszcie krytykowanie amatorskich opowiadań na tyle się uniezależniło, że stało się nurtem samo w sobie. Strony internetowe czy blogi, które zajmują się krytyką amatorskich opowiadań, z wytykaniem błędów, nielogiczności i ogólną oceną utworu, za sprawą zgryźliwego humoru dostarczające czytelnikom niemało rozrywki, to właśnie Analizatornie.
Warto przy tym odróżnić je od Ocenialni, czyli stron wystawiających oceny blogów i stron, z uwzględnieniem szablonu, przejrzystości czy czytelności, choć w pewnym stopniu obie formy się przenikają - ocena bloga może być bowiem połączona z oceną tekstu, choć zazwyczaj analizatornie czynią to dokładniej, rozbierając na czynniki pierwsze kolejne akapity.
Historia
Za granicą bardzo podobne w formie analizy są zwykle określane jako MSTing, ewentualnie MiSTing. Nazwa wzięła się od starego serialu telewizyjnego Mystery Science Theater 3000 opartego właśnie na zjadliwej krytyce (choć widziałem też rozwinięcie Marry Sue Torture). Był to dosyć dziwny twór. Zasadniczo fabuła przedstawiała się następująco: pewien astronauta i pomagające mu roboty zostają uwięzieni na statku kosmicznym w taki sposób, że cały czas muszą oglądać filmy klasy B i C, co stanowi formę psychologicznego eksperymentu szalonego naukowca. Nie mając nic innego do roboty, zaczynają bawić się w śmieszne docinki do fragmentów filmów, czepiając się błędów, wyśmiewając absurdy i opowiadając żarty. Serial tak bardzo spodobał się telewidzom, że miał kilka sezonów. Był kręcony od 1988 do 1999 roku.
Już u początków internetu fani serialu zaczęli naśladować jego styl, omawiając w formie zapisu odcinka bądź autentyczne filmy, bądź książki i wreszcie także fanowskie opowiadania. Najbardziej klasyczna forma to fragmenty tekstu przedzielone komentarzami fikcyjnych czytelników, takich samych jak bohaterowie serialu, czasem ze wstępem i zakończeniem, komentującymi mogą być też kanoniczne postaci z danej powieści. Obecnie jednak nazywa się tak także typowe analizy bez bawienia się w fikcyjne dialogi, ten typ określa się także sporking. Jest to forma najbardziej zbliżona do polskich analizatorni.
Obecnie najbardziej popularne jest chyba MiSTingowanie mangi i serialów, natomiast analizy fanfików mają chyba mniejszą popularność, w każdym razie mało znalazłem stron poświęconym konkretnie takiej krytyce. Wydaje się że obecnie ta forma nie jest zbyt popularna.
Historia polskich analizatorni ginie w mrokach internetu. Dosłownie. Zasadniczo z przejrzenia blogów i forów wynikałoby, że pierwszą analizatornią literacką w tym charakterystycznym stylu docinek do kolejnych fragmentów opowiadania, była Locha Snejpa, założona w kwietniu 2005 roku początkowo pod nazwą Jan Mylog. Archiwalne wpisy zachowały się w Wayback Internet Machine zanim około 2008 roku oryginalny blog został skasowany. Parę lat temu został odtworzony na blogspocie, gdzie znalazły się wszystkie archiwalne wpisy (Link).
Pytanie jednak - skąd autor tego bloga wziął pomysł? Sądząc po ukształtowanym stylu już w pierwszym wpisie, coś podobnego musiało istnieć wcześniej, nie mogłem jednak znaleźć co to było. Może dyskusje na forach albo listach dyskusyjnych, może dyskusje w komentarzach pod blogami - bez wątpienia z tych zjawisk wyrosły analizatornie, ale kto pierwszy wpadł na ten pomysł, i czy przypadkiem idea nie została zaimportowana z krajów zachodnich, gdzie podobne analizy w zinach i portalach istniały już dawno, tego nie sposób się dowiedzieć. Najbardziej prawdopodobne jest że styl krytyki skrystalizował się na forum literackim - tym bardziej że jedna z analizujących Lochy wywodziła się z forum Mirriel.
W każdym razie słynący z ciętych i ironicznych ocen blog przetrwał kilka lat, stając się inspiracją dla kolejnych. W Styczniu 2006 pojawia się analizatornia Ant Sweet znana też jako Złe Kaśki, już skasowana, choć archiwalne posty zostały ostatnio zamieszczone na innej stronie (link) W marcu 2006 powstaje strona Bill und Smerfy, także już nieistniejąca (Archiwum), choć jeszcze niedawno kontynuowana (Link). Równocześnie pojawia się Analizy Yakusoku (Archiwum) wspominana przez niektórych jako dobra i inspirująca. W 2006 powstaje jeszcze kilka analizatorni, które zaczęły być pisane w inspiracji Lochą, w tym Sailorki, Smirk, Dzicze Zagryzają, Qviatuszki.
We wrześniu 2007 powstaje Mrocna Cwoorca. W marcu 2008 poświęcona fandomowi Naruto Wioska Pisaków. Równocześnie inspirowana Lochą pojawia się Pesymistyczna Łączka Kłapouchego - blog zdecydowanie nietypowy, prezentujący kiepskie fragmenty książek które wycięto podczas redagowania przyjętych do druku tekstów, a więc te błędy które autor popełnił ale redaktor poprawił; blog z przerwami działał do minionego roku. Gdzieś w międzyczasie powstaje zbiorowa analizatornia KillerZ, w ramach akcji Podaruj Dziecku Słownik, nie jestem pewien kiedy bo była przenoszona.
W sierpniu 2008 pojawia się blog Sierżant und Saper (SuS), początkowo poświęcony opowiadaniom o zespole Tokio Hotel, z czasem rozwijający się we wszechstronną analizatornię rozmaitych blogów, który dorobił się kilku autorów. Z czasem między autorami założycielami a późniejszą ekipą zachodziły różne niesnaski, co zaowocowało w końcu podziałem i stworzeniem nowego bloga na który przeniesiono część starszych analiz. I tak w 2011 roku powstała Niezatapialna Armada Kolonasa Waazona (NAKWa), biorąca nazwę od charakterystycznego błędu w jednym z opowiadań* W międzyczasie w lipcu 2009 pojawia się Przyczajona Logika Ukryty Słownik (PLUS). Te dwie analizatornie stanowią dziś chyba najbardziej znane i wpływowe.
W tym okresie następuje prawdziwy rozkwit. Blogi typowo analizatorskie, lub ocenialnie blogów łączące ocenę szablonu i wyglądu z oceną literacką powstają jeden po drugim, często różnej jakości, dlatego w końcu powstał Karny Kaktus - ocenialnia ocenialni i analizatorni. W 2012 roku zaczyna działać blog Czarne Owce Literatury, zajmujący się analizą kiepskich lecz wydanych na papierze powieści i opowiadań.
Ze stosunkowo nowych wyróżnia się blog Pomackamy, będący w zasadzie pomocą dla początkujących autorów - w zgłoszonych opowiadaniach wytykane są i omawiane błędy, pojawiając się wraz z propozycjami jak można poprawić wątpliwe fragmenty czy w ogóle fabułę.
Poza omawianymi, które wydały mi się najbardziej reprezentatywnymi blogami w tym nurcie, istniało oczywiście wiele innych, jak Młot na Głupotę od grudnia 2008, Dementor-Demonter z lipca 2008, czy Cafe Gorgona od 2012 roku. Obecnie znaleźć można kilkanaście blogów o tej funkcji, często prowadzonych przez nastolatki i nie zawsze merytorycznych. Pojawiały się też blogi omawiające konkretne dzieła - w tym szczegółowe omówienia kolejnych książek Stephanie Meyer, analiza 50 twarzy Greya, analizy Eragona.
Podam cie do sondu czyli reakcje autorów
Jak łatwo przewidzieć, reakcje autorów analizowanych dzieł nie są zbyt optymistyczne. W końcu bądź co bądź każda taka analiza to dogłębne zjechanie czegoś, co było uważane za dzieło wprost z serca, w co zostało włożone wiele wysiłku, co stanowi często kolejny tom opowieści prowadzonej od maleńkości. A w takiej sytuacji łatwo nie zwracać uwagi na to, że duża część wytkniętych błędów i niedorzeczności warta jest jednak poprawy.
Jest kilka sposobów w jakie autorzy analizowanych dzieł mogą reagować. Najprostsza to zignorowanie i uznanie analizy za niesprawiedliwy hejt. Niektórzy blogerzy kasowali blogi lub zamykali dostęp. Od czasu do czasu autor pojawia się na analizatorni aby w różnorodnej formie przekazać swe oburzenie, czasem niecenzuralnie. Mogą wtedy paść takie argumenty, jak na przykład "piszę tylko dla siebie, nie musicie czytać jak się nie podoba" ewentualnie "mam dysleksję to dlatego piszę z błendami". Niejednokrotnie jednak padają groźby wytoczenia sprawy sądowej za kradzież intelektualną lub przedruk bez pozwolenia. Nad tym ostatnim wypadałoby się zatrzymać.
Polskie przepisy odnośnie praw autorskich z jednej strony bardzo dokładnie określają jakie są prawa autora i w jakim zakresie dzieło jest jego własnością, lecz równocześnie pozostawiają dość szeroki margines dozwolonego użytku. Dla recencentów znaczenie może mieć artykuł 25 (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631) mówiący o dozwolonym rozpowszechnianiu streszczenia utworu, jednak główną podstawą prawną legalizującą analizy, jest artykuł 29:
1. Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości.[1]Analizy cytujące obszerne fragmenty dzieł stanowią analizy krytyczne jak i omówienie; w pewnym stopniu cytowanie stanowi "prawo gatunku" jeśli uznać że analizatornia to osobny gatunek krytyki literackiej. Zgodnie z tym przepisem można cytować fragmenty krytykowanych dzieł nawet bez pytania o zgodę autora.
Czasem lepiej czasem gorzej
Choć bez wątpienia analizatornie propagują krytyczne podejście do tekstu i piętnują najgorsze motywy, trudno oprzeć się wrażeniu że czasem nie chodzi o to aby coś przeanalizować, tylko o to aby się pośmiać. Ironiczny styl niekiedy skłania analizujące do tego, aby wyolbrzymiać błędy i rozbudowywać komentarze do fragmentów bez błędów, tylko na tej zasadzie "bo ten kawałek mi się skojarzył". W dodatku niekiedy autor analizowanego opowiadania może mieć trudności w zrozumieniu jaki właściwie błąd ma być wytykany przez obszerny komentarz, z jakimś wierszykiem i wstawką obrazkową, a może chodzić o brak przecinka czy kropki. W ostatniej Sylwestrowej Ustawce na NAKWie na samym początku pojawił się taki fragment:
Ale że co jest źle? Dopiero w komentarzach analizatorki wyjaśniły, że pokrycie ścian tajnej mrocznej kwatery Złego tapetą brzmi prozaicznie. I dlatego musiały to podkreślić kilkoma rozbieżnymi dopiskami. Podobne wrażenie powstaje w sytuacji gdy analizę prowadzi na raz duża liczba osób, czasem pięć, czasem sześć, w jednym przypadku nawet jedenaście, gdy kolejni dopisują komentarze nie do fragmentu z błędem lecz do komentarza wcześniejszego. Zwrócił moją uwagę na przykład taki fragment analizy:Ponure. Tak można było określić to miejsce. Nie było tam kwiatów, nie świeciło słońce. Ściany były pokryte czarną tapetą.Nie stać nas na marmury. Nie stać nas nawet na czarny dąb. Oszczędzamy, żeby szybciej przejąć władzę nad światem!I na czarnych tapetach nie widać brudu.A przyklejono je czarnym klejem.[2]
Co tu jest takiego złego? Nie bardzo wiadomo o co chodzi z tą komórką w ramach kary, ale pięć kolejnych osób miało różne skojarzenia. Problem w tym, że w następnym zdaniu tego opowiadania wyjaśnia się, że kara polegała na zamknięciu w komórce. Jedno zdanie więcej i nie były by potrzebne dyskusje o wyświetlaczach i ładowarkach.Rozdział 1.1Mały, czarnowłosy chłopczyk załkał cichutko. Nie odważył się głośniej. Wiedział, że gdyby ktoś go usłyszał, awantura trwałaby dalej. Nikogo nie interesowało, że chciał się tylko napić, a kubek po prostu wyśliznął mu się z rąk. Kara była taka jak zawsze: komórka i brak kolacji.Nie zabrali mu komórki za karę? To dobrze.Ale pewnie nie dali ładowarki.Zamiast bezproduktywnie chlipać w kątku, mógłby sprzedać komórkę i kupić sobie kolację.Ciekawe, czy dostaje nową komórkę za każdym razem, kiedy stłucze kubek. W sumie nawet rozumiem tę karę: zanim zdąży się przyzwyczaić do nowego aparatu, jego klawiatury czy ustawień, to już musi przywykać do następnego.O ile zabierają mu te poprzednie. Kto wie, może ma już całą kolekcję.Łkał, bo miał być iPhone, a dostał tylko Nokię z Win8 na pokładzie.Z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem i bez aparatu.[3]
Zasadniczo NAKW i PLUS starają się trzymać jakiś poziom - zwłaszcza że oceniające to często dorosłe osoby po studiach, mogące z pewnym dystansem podchodzić do twórczości nastoletniej. Są jednak strony gdzie więcej jest dowcipu i docinek niż merytorycznej treści. Ironia i humor, będące podstawą analiz, podobają się wielu, ale nie każdy dowcip jest trafny. Niezbyt podobają mi się na przykład analizy Paskud, gdzie śmieszne komentarze do zdań bez błędów są częste. Jeszcze słabszy jest blog Oceniajo, gdzie humor opiera się na przekleństwach i wrzucaniu sprośnych aluzji gdzie się da.
I po co to wszystko?
Po to mianowicie, aby co niektóre osoby skłonić do podniesienia sobie poprzeczki. Bo niektóre fanfiki to na prawdę obiecujące teksty literackie, ale brak krytycznego podejścia do tekstu to brak rozwoju.
No i żeby się trochę pośmiać.
------------
- http://en.wikipedia.org/wiki/MSTing
- https://encyclopediadramatica.se/MST
- https://deadendsolutions.wordpress.com/fan-friction/
[1] http://pl.wikisource.org/wiki/Prawo_autorskie_%28ustawa_z_4_lutego_1994_r._tekst_jednolity_z_2006_r.%29
[2] http://przyczajona-logika.blogspot.com/2015/01/pupus-do-nogi-czyli-jak-przestaem-sie.html
[3] http://przyczajona-logika.blogspot.com/2014/01/wilkoacze-przywitanie-po-swietach.html
* Z oryginalnego opowiadania: "-No też własnie cziekawe czy to możliwe żeby on tutaj tak z nami mógłby dać jakiś znak że jest kołonas - i z momentem wypowiedenia tych słow spadł kolonas waazon jakby jakas nadprzyrodzona siła go tu zrzuciła ..." - analizatorki zażartowały w tym momencie, że Kolonas Waazon to pewnie słynny łotewski komandos, któremu nigdy nie otwierał się spadochron. Chodziło oczywiście o "koło nas wazon".
ps. Zrobiłem z tego Gif bo to klasyk:
niedziela, 1 lutego 2015
Trąby powietrzne w XVIII wieku
Właściwie nie byłem pewien jak zatytułować tą notkę. "Trąby powietrzne w zapiskach dominikanina księdza Bagińskiego" byłoby zbyt szczegółowe a przecież o to właśnie chodzi. Ksiądz Wojciech Wincenty Kanty Bagiński pozostawił po sobie "Księgę dziejów" w formie luźnych rękopisów gromadzonych od 1747 roku gdy wstąpił do zakonu aż prawie do końca życia.[1] W tych zapiskach na poły kronikarsko a na poły literacko opisywał wydarzenia w ostatnich dekadach Rzeczpospolitej, sięgając do wspomnień i kronik o dawnych czasach, powtarzając zasłyszane anegdoty, streszczając przeczytane książki i okraszając to luźnymi przemyśleniami.
I w tym przebogatym zbiorze znalazły się też dwa opisy które zainteresowały mnie, domorosłego trąbologa. Pierwszy dotyczy zjawiska obserwowanego w Wilnie w roku 1776:
Jak na mój gust to opis trąby powietrznej na tyle słabej, że nie utworzyła lejka kondensacyjnego, i dlatego jedynym widocznym objawem były ograniczone do pewnego miejsca zniszczenia i słup wodnej kurzawy. Byłaby to zatem siła w granicach F0-F1.
Drugi opis który zwrócił moją uwagę jest bardziej szczegółowy, dotyczy zjawiska obserwowanego w Kownie w roku 1781:
Z tego wieku mam jeszcze trzeci szczegółowy opis trąby, ze Szczerca pod Lwowem z roku 1775 jaki kiedyś już omawiałem. Odnośnie historii z granic obecnej Polski nie jest tak dobrze - podejrzane są opisy wichury z Koźmina Wielkiego z 1745 roku, gdzie wiatr porywał ludzi i przerzucał w powietrzu cegły, ale za mało mam szczegółów aby to potwierdzić. Mam też podejrzenia do "huraganu" z okolic Kielczy z roku 1777 ale też będzę musiał jeszcze poszukać.
W każdym bądź razie nawet w 18 wieku trąby powietrzne w środkowej europie nie były nigdy nie widzianym fenomenem.
--------
[1] http://www.kresy.pl/kresopedia,postacie?zobacz/wojciech-wincenty-kanty-baginski#
[2] Rękopism X. Bagińskiego, dominikanina prowincyi litewskiej (1747-1784) KPBC
I w tym przebogatym zbiorze znalazły się też dwa opisy które zainteresowały mnie, domorosłego trąbologa. Pierwszy dotyczy zjawiska obserwowanego w Wilnie w roku 1776:
Na przedmieściach Vileńskich okropne zdarzyły się przypadki: dnia 25 maja w poniedziałek o godzinie H, przy obfitym deszczu powstał za Wilią na przeciw Antokola przy kościołku Ś. Teressy straszny wicher, który całą niemal dachówkę z kościoła do Wilii powrzucał, ze śpiehrza na dwa piętra wysokiego, wyższe piętro z krokwiami razem i dachem zrzucił, parkany poobalał, dranice z dachów pozrywane na góry za Willą poprzenosił, z wody na Wilii wysokie dwie kolumny uformował, i gdyby dłużej jeszcze potrwał, ostatnią miejscu temu przyniosłby ruinę. [2]Willa czy Wilia to rzeczka przepływająca przez Wilno. Zatem opisuje on "wiatr" który zaczął wiać w konkretnym miejscu, zrywając dachówki i dachy i wrzucając je do rzeki a gdy przesunął się w tego miejsca (będąc najwyraźniej nadal skoncentrowanym w ograniczonym obszarze) poderwał wodę tworząc coś na kształt kolumn.
(...)
Jak na mój gust to opis trąby powietrznej na tyle słabej, że nie utworzyła lejka kondensacyjnego, i dlatego jedynym widocznym objawem były ograniczone do pewnego miejsca zniszczenia i słup wodnej kurzawy. Byłaby to zatem siła w granicach F0-F1.
Drugi opis który zwrócił moją uwagę jest bardziej szczegółowy, dotyczy zjawiska obserwowanego w Kownie w roku 1781:
V mieście Kownie, przy wypogodzonym niebie, dnia 9 lipca, słyszany na powietrzu straszliwy szelest, i z małego czarnego obłoku dym kręcący się w górę postrzeżony. Ten dym obrócił się w wielki kręcący się także wicher, mało bardzo miejsca w okręgu swem zajmujący, tak dalece, że go w blizkości zostający nie czuli. Obrócił się ten wichrowaty słup ku kępie na rzece Niemnie będącej i Wszystkie krzaki z korzeniem wyrwał, toż przechodząc przez tęż rzekę, wodę z niej na wiele sążni tak w góręNo. W tym przypadku chyba nie ma wątpliwości co do natury zjawiska; ów "dym kręcący się w górę" musiał być lejkiem kondensacyjnym. Siła trąby musiała osiągnąć F1-F2 skoro podnosiła ludzi i uszkodziła konstrukcję karczmy.
do siebie wciągnął, że Niemen rozdwojony i aż do dna wyczerpany na owem miejscu podówczas był widziany. I przechodził potem przez karczmę Szaniecką , i z części owej, gdzie żydzi mieszkali, dach cały na powietrze wysadził i słupy murowane zgruchotał. Drugą zaś część tejże karczmy, gdzie chrześcijaninie mieszkali, w całości zostawił. Dalej idąc wielkie drzewo z korzenia oderwał i na szmaty
pogruchotał. Dziewczynę niosącą pokarm i chłopca prowadzącego z ciężarem wóz, z tyłem tegoż wozu (zostawiwszy przód u konia) na powietrze wysoko porwał, a zaniosłszy o podal, bez żadnej ciężkiej obrazy na ziemię spuścił. Napadł naostatek we wsi Poniemuniu opółmili odległej na kupę leżącego drzewa, na której chłop spoczywał, porwał ją w górę i w wodę wrzucił, tak dotąd niesłychane widowisko, całe miasto zadziwiło. [2]
Z tego wieku mam jeszcze trzeci szczegółowy opis trąby, ze Szczerca pod Lwowem z roku 1775 jaki kiedyś już omawiałem. Odnośnie historii z granic obecnej Polski nie jest tak dobrze - podejrzane są opisy wichury z Koźmina Wielkiego z 1745 roku, gdzie wiatr porywał ludzi i przerzucał w powietrzu cegły, ale za mało mam szczegółów aby to potwierdzić. Mam też podejrzenia do "huraganu" z okolic Kielczy z roku 1777 ale też będzę musiał jeszcze poszukać.
W każdym bądź razie nawet w 18 wieku trąby powietrzne w środkowej europie nie były nigdy nie widzianym fenomenem.
--------
[1] http://www.kresy.pl/kresopedia,postacie?zobacz/wojciech-wincenty-kanty-baginski#
[2] Rękopism X. Bagińskiego, dominikanina prowincyi litewskiej (1747-1784) KPBC
niedziela, 25 stycznia 2015
O co plakacistom chodziło
Nie sądziłem że będę na tym blogu coś recenzował, ponieważ jednak z założenia tematycznie się tu nie ograniczam a te dwie rzeczy wpadły mi akurat w oko, to trudno.
Plakaty filmowe.
Każdy wie jak wyglądają plakaty filmowe - najważniejsze atuty filmu zgrupowane w jakąś ładną kompozycję, wybieraną zwykle spośród kilku popularnych szablonów. W założeniu jednak plakat ma przenosić pewną podstawową informację - odpowiadać na pytanie "Film? O czym?", ma sugerować jaki jest jego klimat i czego się po nim spodziewać. Jednak gdy zobaczyłem te dwa plakaty, wpadłem w konfuzję. Doskonale wiedziałem o co plakacistom chodziło, i cały problem polegał na tym, że akurat nie był to film.
Carte Blanche
Oparta na prawdziwym zdarzeniu historia nauczyciela z Lublina, który zaczyna tracić wzrok. Bojąc się utraty pracy zaczyna udawać że widzi i postanawia wytrwać w tym udawaniu do momentu, gdy prowadzona przez niego klasa dotrwa do matury. Krzepiąca opowieść o ambicjach i lękach, odniesienia do wizerunku nauczyciela-pasjonata, jakieś tam kwestie obyczajowe w tle. I taki film jest promowany przy pomocy plakatu, który sugeruje przypadkowemu przechodniowi, że jest to film o czymś całkiem innym:
To film o Chyrze!
Nie dość, że głównym elementem jest roześmiany Chyra, zupełnie jakby chodziło o jakąś komedię, to jeszcze na wszelki wypadek gdyby przechodzeń nie skojarzył twarzy usłużny plakacista podpowiedział nazwisko literkami na tablicy. I ta tablica z literkami jest jedynym elementem odwołującym się do fabuły (żenujące hasło reklamujące film o człowieku tracącym wzrok "Nie widzę inaczej!" pomijam). Nad tytułem mamy dodatkowo opis "prawdziwa historia niezwykłego człowieka" przez co osoba która nie słyszała wcześniej nic o filmie może autentycznie pomyśleć, że to film biograficzny o Chyrze.
Takie skupienie się na jednym elemencie budzi zresztą wątpliwość co do jakości filmu - jeśli uznano że nazwisko aktora jest jedynym elementem zasługującym na wyróżnienie, to co z resztą?
Przypomina mi się zresztą afera jaką wywołały plakaty filmu "12 lat w niewoli" opowiadającego o udrękach czarnoskórych zmuszanych do niewolnictwa, który to film był reklamowany we Włoszech w taki oto sposób:
alternatywnie:
Ponownie pokazując że pokazanie wielkiej gęby znanych i co ważniejsze białych aktorów zostało uznane za najważniejszy element promocji najwyraźniej fabułę opowiadająca o niewolnictwie czarnych uznając za sprawę drugorzędną.
400 tysięcy w Paryżu
W przypadku filmu Allena, przechodząc obok kina i spoglądając z odległości kilku metrów na ten plakat:
autentycznie sądziłem, że jego tytuł to "400 000". Gdybym nie podszedł, myślałbym pewnie że to film o aukcjach drogich obrazów. Rozsądny plakacista uwydatniłby raczej elementy "komedia romantyczna" i "Woody Allen", tymczasem najważniejszym elementem okazała się informacja o oglądalności.
ps.
Nie chciał bym wyjść na narzekacza, bo argument "Zrobił bym w lepsze w Paincie" jest taki właśnie typowo onetowo-bucowski, ale posługując się rzeczonym programem zmajstrowałem coś, co pokazuje jak wyobrażałbym sobie plakat pierwszego filmu:
Plakaty filmowe.
Każdy wie jak wyglądają plakaty filmowe - najważniejsze atuty filmu zgrupowane w jakąś ładną kompozycję, wybieraną zwykle spośród kilku popularnych szablonów. W założeniu jednak plakat ma przenosić pewną podstawową informację - odpowiadać na pytanie "Film? O czym?", ma sugerować jaki jest jego klimat i czego się po nim spodziewać. Jednak gdy zobaczyłem te dwa plakaty, wpadłem w konfuzję. Doskonale wiedziałem o co plakacistom chodziło, i cały problem polegał na tym, że akurat nie był to film.
Carte Blanche
Oparta na prawdziwym zdarzeniu historia nauczyciela z Lublina, który zaczyna tracić wzrok. Bojąc się utraty pracy zaczyna udawać że widzi i postanawia wytrwać w tym udawaniu do momentu, gdy prowadzona przez niego klasa dotrwa do matury. Krzepiąca opowieść o ambicjach i lękach, odniesienia do wizerunku nauczyciela-pasjonata, jakieś tam kwestie obyczajowe w tle. I taki film jest promowany przy pomocy plakatu, który sugeruje przypadkowemu przechodniowi, że jest to film o czymś całkiem innym:
To film o Chyrze!
Nie dość, że głównym elementem jest roześmiany Chyra, zupełnie jakby chodziło o jakąś komedię, to jeszcze na wszelki wypadek gdyby przechodzeń nie skojarzył twarzy usłużny plakacista podpowiedział nazwisko literkami na tablicy. I ta tablica z literkami jest jedynym elementem odwołującym się do fabuły (żenujące hasło reklamujące film o człowieku tracącym wzrok "Nie widzę inaczej!" pomijam). Nad tytułem mamy dodatkowo opis "prawdziwa historia niezwykłego człowieka" przez co osoba która nie słyszała wcześniej nic o filmie może autentycznie pomyśleć, że to film biograficzny o Chyrze.
Takie skupienie się na jednym elemencie budzi zresztą wątpliwość co do jakości filmu - jeśli uznano że nazwisko aktora jest jedynym elementem zasługującym na wyróżnienie, to co z resztą?
Przypomina mi się zresztą afera jaką wywołały plakaty filmu "12 lat w niewoli" opowiadającego o udrękach czarnoskórych zmuszanych do niewolnictwa, który to film był reklamowany we Włoszech w taki oto sposób:
alternatywnie:
Ponownie pokazując że pokazanie wielkiej gęby znanych i co ważniejsze białych aktorów zostało uznane za najważniejszy element promocji najwyraźniej fabułę opowiadająca o niewolnictwie czarnych uznając za sprawę drugorzędną.
400 tysięcy w Paryżu
W przypadku filmu Allena, przechodząc obok kina i spoglądając z odległości kilku metrów na ten plakat:
autentycznie sądziłem, że jego tytuł to "400 000". Gdybym nie podszedł, myślałbym pewnie że to film o aukcjach drogich obrazów. Rozsądny plakacista uwydatniłby raczej elementy "komedia romantyczna" i "Woody Allen", tymczasem najważniejszym elementem okazała się informacja o oglądalności.
ps.
Nie chciał bym wyjść na narzekacza, bo argument "Zrobił bym w lepsze w Paincie" jest taki właśnie typowo onetowo-bucowski, ale posługując się rzeczonym programem zmajstrowałem coś, co pokazuje jak wyobrażałbym sobie plakat pierwszego filmu:
niedziela, 28 grudnia 2014
Ktoś żartuje a ktoś kręci
Dawno już tu nie opisywałem naukowych wpadek portali, tymczasem na jednym z nich mi się nazbierało wątpliwych punktów.
Jak opisuje dziś portal Twoja Pogoda, po internecie krąży fałszywe ostrzeżenie NASA, przestrzegające przed efektem "grawitacyjnego wyrównania" i chwilowego zaniku grawitacji na Ziemi. Jak łatwo się domyśleć, jest to hoax mający tylko nakręcić klikalność. Wie zresztą o tym sam, portal, tytułując artykuł "4 stycznia na Ziemi zaniknie grawitacja? NASA ostrzega" zamiast "Zaniknie grawitacja? Kolejna mistyfikacja".
Zresztą, oddajmy głos TP. Najpierw informacja:
Sir Alfred Patrick Moore, lord Caldwell jest znaną postacią wśród brytyjskich popularyzatorów nauki. Nie miał formalnego wykształcenia astronomicznego, lecz interesując się tematem od dziecka, osiągnął w nim wielką biegłość. W 1953 napisał książkę o obserwacjach Księżyca, w późniejszym czasie napisał jeszcze wiele przewodników obserwacji, w tym znaną mi osobiście książkę "Niebo przez lornetkę", jednak jego największymi osiągnięciami były wykonywane wprawdzie amatorsko, lecz bardzo dokładne obserwacje.
Zbudował 12,5 calowy teleskop, i obserwował obszary księżyca położone teoretycznie po niewidocznej stronie, zauważalne czasami tylko dzięki libracji. Wśród nich znajdowało się Mare Orientale - ciemny basen uderzeniowy, widoczny jedynie jako cienka kreska na samej krawędzi w sprzyjąjących okolicznościach. W 1968 roku opisał Przemijające Zjawiska Księżycowe - anomalie wyglądu księżyca polegające na pojawianiu się na nim jasnych punktów lub cieni, bądź krótkotrwałe zmiany barwy pewnych obszarów; w późniejszym czasie stworzył katalog takich obserwacji.
Od 1957 roku prowadził comiesięczny program telewizyjny o astronomii The Sky at Night, nadawany aż do roku 2013 w którym umarł. Tym samym stał się najdłużej pracującym prezenterem telewizyjnym w historii i postacią najbardziej kojarzoną z astronomią w Wielkiej Brytanii.
I dlatego też mógł sobie pozwolić na pewien astronomiczny żart.
Podczas primaaprilisowej audycji w radiu BBC w 1976 roku ogłosił, ze tego dnia w wyniku koniunkcji Jowisza i Plutona, o godzinie 9:49 na chwilkę osłabnie grawitacja. Wielu słuchaczy dzwoniło tego dnia do studia donosząc o zauważonym spadku wagi, czy nawet unoszeniu się w powietrzu, co bywa czasem przedstawiana na dowód tego, jak bardzo ludzi może ogłupić sugestia i media. W rzeczywistości żartobliwy charakter miała zarówno audycja jak i telefony od słuchaczy.
Jak łatwo jest wam teraz zauważyć, tegoroczny hoax to po prostu powtórzenie tamtego żartu. Moim zdaniem miał to być w zamierzeniu twórców dowcip wyśmiewający apokaliptycznych panikarzy (apokalipaników), zawsze skłonnych uwierzyć w katastrofalną wieść z internetu.
I tylko zastanawia, czemu Twoja Pogoda uważa Patricka Moore, za postać rzekomą, która zapewne nie istnieje, skoro można to łatwo sprawdzić? I czemu nie publikuje komentarzy, zwracających ich uwagę na tą drobną pomyłkę?
Na początku grudnia TP opublikowała artykuł o przebiegunowaniu ziemskich biegunów magnetycznych, które zgodnie z badaniami może nastąpić szybciej niż sądzono. Oprócz informacji o samych badaniach i odkryciach, mamy tam standardową medialną papkę o potencjalnych zagrożeniach, jak burze magnetyczne, zwiększone promieniowanie itd. :
I w tym momencie nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać.
Położenie ziemskich biegunów magnetycznych nie ma zupełnie związku z nachyleniem osi ziemskiej, ani z kierunkiem obrotu planety. Bieguny wędrowały sobie przez setki lat z dużą dowolnością:
A Słońce przeżywa przebiegunowanie co 11 lat a ani się nie przekręca ani nie odwraca wirowania. Mars nie ma pola magnetycznego, i nie jest to wynik jakiejś strasznej katastrofy - jest o połowę mniejszy od Ziemi i jego wnętrze w znacznym stopniu ostygło. Materiał jądra jest tylko częściowo płynny, a słaba konwekcja nie wystarcza do stworzenia pola magnetycznego. Żadnej nagłej katastrofy związanej z przebiegunowaniem nie było.
Podobnie jest z Wenus - nieco inny skład jej wnętrza z większą ilością ciężkich pierwiastków powoduje, że konwekcja we wnętrzu jest słaba, a pole magnetyczne nie występuje. Tym samym nie było biegunów których nagłe przebiegunowanie miało rzekomo przekręcić planetę.
Powtarzając te bzdury za Patrickiem Gerylem, który opisał je w swej książce o katastrofie w roku 2012, redakcja naukowa TP strzela sobie w kolano. Niestety komentarze zwracające na to uwagę, nie są publikowane.
Jak opisuje dziś portal Twoja Pogoda, po internecie krąży fałszywe ostrzeżenie NASA, przestrzegające przed efektem "grawitacyjnego wyrównania" i chwilowego zaniku grawitacji na Ziemi. Jak łatwo się domyśleć, jest to hoax mający tylko nakręcić klikalność. Wie zresztą o tym sam, portal, tytułując artykuł "4 stycznia na Ziemi zaniknie grawitacja? NASA ostrzega" zamiast "Zaniknie grawitacja? Kolejna mistyfikacja".
Zresztą, oddajmy głos TP. Najpierw informacja:
Tydzień ciemności, którego mieliśmy doświadczyć tuż przed świętami, skończył się fiaskiem, a już media społecznościowe obiegła kolejna mrożąca krew w żyłach wiadomość. Tym razem mamy utracić swoją naturalną wagę, a to za sprawą pewnego, nie do końca poznanego zjawiska.Aha, znowu ktoś kogoś wkręca a setki internautów uwierzyło. Teraz jednak portal zaczyna demaskować historię, ujawniając ignorancję własną:
Jest nim wzajemne oddziaływanie grawitacyjne Plutona i Jowisza. Oba ciała niebieskie wraz z Ziemią mają się znaleźć na jednej linii w dniu 4 stycznia 2015 roku o godzinie 18:47 czasu polskiego (9:47 rano czasu pacyficznego). Ma to ponoć doprowadzić do zaniku grawitacji i wytworzenia się tzw. mikrograwitacji, którą znamy chociażby z pokładu Stacji Kosmicznej.
Tak wieści wpis na Twitterze, który miała opublikować NASA. Oczywiście wpis okazał się być spreparowany, bo żadnej takiej wiadomości NASA nigdy nie zamieściła.(...) Nie wiadomo też dokładnie, jak miałby wyglądać owy fenomen. Według jednej wersji zaczęlibyśmy się, wraz z wszelkimi przedmiotami, unosić w powietrze, a według innych wersji, tylko "zrzucić" kilka kilo wagi. Oczywiście na pierwszy rzut oka brzmi to zabawnie. W rzeczywistości mikrograwitacja na Ziemi mogłaby doprowadzić do kataklizmu, bo np. budynki obracałyby się w ruinę, a ludzie unosiliby się nad ulicami, niczym baloniki wypełnione helem.
Skąd wzięła się ta ponura wizja? Otóż wymyślił ją rzekomy brytyjski astronom Patrick Moore. Jeśli rzeczywiście jest naukowcem, i w ogóle istnieje, to z pewnością wie, że siły grawitacyjne planet innych niż Ziemia, ze względu na odległość, nie mają na nas żadnego, ale to żadnego wpływu. Jakby tego było mało, to jeszcze 4 stycznia Pluton, Jowisz i Ziemia wcale nie znajdą się na jednej linii. Cała teoria trzęsie się tym samym w posadach.Czego się tu czepiam? A no tego że wystarczy 15 sekund w Google aby sprawdzić, że Patrick Moore istnieje. I że cała historia to żart z długą brodą.
Sir Alfred Patrick Moore, lord Caldwell jest znaną postacią wśród brytyjskich popularyzatorów nauki. Nie miał formalnego wykształcenia astronomicznego, lecz interesując się tematem od dziecka, osiągnął w nim wielką biegłość. W 1953 napisał książkę o obserwacjach Księżyca, w późniejszym czasie napisał jeszcze wiele przewodników obserwacji, w tym znaną mi osobiście książkę "Niebo przez lornetkę", jednak jego największymi osiągnięciami były wykonywane wprawdzie amatorsko, lecz bardzo dokładne obserwacje.
Zbudował 12,5 calowy teleskop, i obserwował obszary księżyca położone teoretycznie po niewidocznej stronie, zauważalne czasami tylko dzięki libracji. Wśród nich znajdowało się Mare Orientale - ciemny basen uderzeniowy, widoczny jedynie jako cienka kreska na samej krawędzi w sprzyjąjących okolicznościach. W 1968 roku opisał Przemijające Zjawiska Księżycowe - anomalie wyglądu księżyca polegające na pojawianiu się na nim jasnych punktów lub cieni, bądź krótkotrwałe zmiany barwy pewnych obszarów; w późniejszym czasie stworzył katalog takich obserwacji.
Od 1957 roku prowadził comiesięczny program telewizyjny o astronomii The Sky at Night, nadawany aż do roku 2013 w którym umarł. Tym samym stał się najdłużej pracującym prezenterem telewizyjnym w historii i postacią najbardziej kojarzoną z astronomią w Wielkiej Brytanii.
I dlatego też mógł sobie pozwolić na pewien astronomiczny żart.
Podczas primaaprilisowej audycji w radiu BBC w 1976 roku ogłosił, ze tego dnia w wyniku koniunkcji Jowisza i Plutona, o godzinie 9:49 na chwilkę osłabnie grawitacja. Wielu słuchaczy dzwoniło tego dnia do studia donosząc o zauważonym spadku wagi, czy nawet unoszeniu się w powietrzu, co bywa czasem przedstawiana na dowód tego, jak bardzo ludzi może ogłupić sugestia i media. W rzeczywistości żartobliwy charakter miała zarówno audycja jak i telefony od słuchaczy.
Jak łatwo jest wam teraz zauważyć, tegoroczny hoax to po prostu powtórzenie tamtego żartu. Moim zdaniem miał to być w zamierzeniu twórców dowcip wyśmiewający apokaliptycznych panikarzy (apokalipaników), zawsze skłonnych uwierzyć w katastrofalną wieść z internetu.
I tylko zastanawia, czemu Twoja Pogoda uważa Patricka Moore, za postać rzekomą, która zapewne nie istnieje, skoro można to łatwo sprawdzić? I czemu nie publikuje komentarzy, zwracających ich uwagę na tą drobną pomyłkę?
Na początku grudnia TP opublikowała artykuł o przebiegunowaniu ziemskich biegunów magnetycznych, które zgodnie z badaniami może nastąpić szybciej niż sądzono. Oprócz informacji o samych badaniach i odkryciach, mamy tam standardową medialną papkę o potencjalnych zagrożeniach, jak burze magnetyczne, zwiększone promieniowanie itd. :
Już niewielki ubytek w polu magnetycznym może sprawić, że wszelkie urządzenia z nim skalibrowane będą zakłócane, z czasem stając się zupełnie bezużyteczne. Człowiek, zwierzęta i rośliny zostaną wystawieni na działalność wiatru słonecznego i promieniowania rentgenowskiego.No dobrze, możne przesadzają ze straszeniem i katastrofami, ale te rzeczy teoretycznie są możliwe. A na końcu portal strzela takiego babola:
Ptaki, używające pola magnetycznego do nawigacji, mogą nagle "zwariować". Magnetosfera jest dla nas jak ochronny klosz, bez którego znajdziemy się dla zabójczych sił działających w kosmosie, jak na przysłowiowym talerzu.
To oznacza powolną degradację wszelkich form życia. Skutki będą odczuwalne również na orbicie, gdzie na wyrzuty materii ze Słońca będą narażone satelity.
Nie wiadomo też jak pole magnetyczne wpływa na nachylenie osi obrotu Ziemi i czy zamiana biegunów np. nie spowoduje zmiany kierunku obrotu naszej planety wokół własnej osi lub jej "przewrócenia się". Skutki tego byłyby opłakane. Podobne zjawisko mogło mieć miejsce na Wenus, która wiruje w przeciwnym kierunku niż Ziemia.
U sąsiadujących z Ziemią planet proces zmiany pola magnetycznego był bardzo gwałtowny. Na przykład na Marsie mógł zakończyć proces tworzenia się prymitywnego życia, co miało miejsce 4 miliardy lat temu.
I w tym momencie nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać.
Położenie ziemskich biegunów magnetycznych nie ma zupełnie związku z nachyleniem osi ziemskiej, ani z kierunkiem obrotu planety. Bieguny wędrowały sobie przez setki lat z dużą dowolnością:
A Słońce przeżywa przebiegunowanie co 11 lat a ani się nie przekręca ani nie odwraca wirowania. Mars nie ma pola magnetycznego, i nie jest to wynik jakiejś strasznej katastrofy - jest o połowę mniejszy od Ziemi i jego wnętrze w znacznym stopniu ostygło. Materiał jądra jest tylko częściowo płynny, a słaba konwekcja nie wystarcza do stworzenia pola magnetycznego. Żadnej nagłej katastrofy związanej z przebiegunowaniem nie było.
Podobnie jest z Wenus - nieco inny skład jej wnętrza z większą ilością ciężkich pierwiastków powoduje, że konwekcja we wnętrzu jest słaba, a pole magnetyczne nie występuje. Tym samym nie było biegunów których nagłe przebiegunowanie miało rzekomo przekręcić planetę.
Powtarzając te bzdury za Patrickiem Gerylem, który opisał je w swej książce o katastrofie w roku 2012, redakcja naukowa TP strzela sobie w kolano. Niestety komentarze zwracające na to uwagę, nie są publikowane.
Subskrybuj:
Posty (Atom)