Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bzdury. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bzdury. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 września 2013

W próżnej głowie dźwięczy mrowie

Media znów się popisały. Tym razem napisano o odgłosach nagranych w kosmicznej próżni:

Amerykańska agencja kosmiczna (NASA) umieściła w internecie bardzo niezwykłe nagranie dźwięków pochodzących z kosmosu. Są to odgłosy wydawane przez przestrzeń międzygwiazdową. Nagranie przesłał na Ziemię próbnik międzyplanetarny Voyager 1, który jako pierwszy stworzony przez człowieka obiekt opuścił Układ Słoneczny.

Poniższe nagranie powstało z dźwięków odebranych przez instrumenty Voyagera 1 w okresach od października do listopada 2012 r. oraz od kwietnia do maja 2013 r. Naukowcy jako datę opuszczenia przez sondę Układu Słonecznego podają dzień 27 lipca 2012 r. Oznacza to, że nagrane dźwięki są pierwszymi, które udało się nam zarejestrować za pomocą urządzenia znajdującego się poza granicą naszego systemu planetarnego.
 Na filmie pokazano wykres, z którego można wyczytać częstotliwość odbieranych fal. Kolorami natomiast oznaczono natężenie dźwięków (czerwone są najmocniejsze, a niebieskie najsłabsze). [1]
Cóż, zobaczny nagranie:
Brzmi interesująco. Dlaczego jednak artykuł jest bzdurą?

Dźwięk jest mechaniczną falą podłużną rozchodzącą się wewnątrz ośrodka materialnego. Takim ośrodkiem jest zazwyczaj powietrze. Drgająca struna przenosi swą wibrację na powietrze, uderzając o warstewkę tuż przy niej i sprężając ją. Cząsteczki tej warstwy uderzają w warstwę powietrza tuż obok i przekazują jej energię, podobnie jak kulki w znanej zabawce. Ta warstwa powietrza uderza w następną, tamta w kolejną itp tworząc przemieszczającą się falę zmiany ciśnienia. Tymczasem drgająca struna wciąż drga, ponownie, po czasie zależnym od częstotliwości drgań, popychając warstewkę powietrza. Struna drgająca 30 razy w ciągu sekundy, stworzy fale docierające do ucha 30 razy w ciągu sekundy - usłyszymy wtedy dźwięk o częstotliwości 30 Hz czyli bardzo niskie, basowe buczenie.
 Na podobnej zasadzie dźwięk rozchodzi się w wodzie i ciałach stałych. (pouczające może być tu doświadczenie w którym kolega odległy o 50 metrów upuszcza stalowy pręt na szynę, przy której siedzimy, opierając na niej łokieć ręki z palcem wsadzonym do jednego ucha. Dźwięk rozchodzący się przez szynę i naszą rękę słyszymy niemal natychmiast, zaś ten rozchodzący się powietrzem do drugiego ucha po chwili).

A w próżni? Cóż, tam nie ma żadnych cząsteczek które mogłyby przekazać falę. To znaczy może są, w ilości 2-3 cząsteczek na centymetr sześcienny przestrzeni, ale to zbyt mało aby pozwolić na rozchodzenie się dźwięków. W próżni nic nie da się usłyszeć, w związku z czym nie da się usłyszeć tam dźwięków. Artykuł Zakrywców jest zatem bzdurą. Skąd wobec tego dźwięki z nagrania?
Dane użyte w nagraniu pochodzą z przyrządu do badania fal plazmowych. Plazma to naładowane cząsteczki, a więc jony i wolne elektrony. Ich znacznie rozproszenie w próżni powoduje, że nie rekombinują ze sobą tak szybko (nie łączą się w obojętne atomy) i mogą pozostawać w takim stanie dosyć długo. Cząstki naładowane, zgodnie z prawami elektrostatyki, ulegają ruchowi w polu magnetycznym. Efektem takich ruchów jest choćby zorza polarna - rozproszona plazma z wiatru słonecznego wpada w ziemskie pole magnetyczne, zaś jony ulegają odchyleniu; poruszając się wzdłuż linii ziemskiego pola wpadają w atmosferę na wysokości biegunów, tworząc zorze.

Bardzo podobna sytuacja zachodzi gdy cząstki silnie rozproszonej plazmy międzygwiezdnej, wpadają w pole magnetyczne Słońca. Na granicy z polem powstaje lokalne zagęszczenie plazmy, zaś jej cząstki zostają odchylone. Właśnie w tym miejscu znalazł się Voyager.
Jego przyrząd badał drgania cząstek plazmy a konkretnie elektronów, wywołane zmianami zagęszczenia. Wprawdzie jest ich tam bardzo mało - rzędu jednego elektronu na centymetr sześcienny - ale pędzą na tyle szybko że w każdej sekundzie do instrumentu wpada ich dosyć dużo, przy czym zmienne natężenie pól magnetycznych, słonecznego i kosmicznego - powoduje że plazma dociera do detektorów falami. Można te fale przedstawić jako dźwięki, konwertując dane o częstości na częstotliwość dźwięku. Nagranie powstało właśnie w ten sposób.
Wykres pokazuje z jaką amplitudą (kolory) i jaką częstotliwością (oś pionowa) fale plazmy docierały do detektora. Mamy tu dwa zgrupowania sygnałów, o coraz większej częstotliwości. Większa częstość fal plazmy przelicza się na wzrost ogólnego zagęszczenia docierających cząstek. Zauważmy jednak, że wedle wykresu jest to zmiana z 0,05 na 0,1 cząstki na centymetr sześcienny. To wciąż jest próżnia. Gdy Voyager pokazał że opuścił obszar małej gęstości (heliosfera) i zmiennej (heliopauza) a dostał się w obszar nieco większej i stałej gęstości, można było uznać że opuścił heliosferę a tym samym też Układ Słoneczny.

Nagranie to nie są zatem dźwięki, lecz pewne drgania które na dźwięki przekonwertowano. W podobny sposób na dźwięki można przerobić dowolny sygnał radiowy, co już zresztą było źródłem podobnych newsów. Gdy w 2001 roku sonda Voyager przelatywała obok Jowisza, zarejestrowała sygnały radiowe wysyłane przez zorze polarne tej planety. Po przekonwertowaniu na dźwięki powstało nagranie, opisywane jako "Tajemnicze odgłosy z Jowisza", możecie posłuchać tutaj.
Znam też zabawny program, zamieniający na dźwięk sygnały rejestrowane techniką MNR, czyli magnetycznego rezonansu związków chemicznych. "Odgłosy" cząsteczek brzmią jak dzwony. Kiedyś słyszałem nagranie w którym dźwiękiem oddano zmiany funkcji falowej orbitala atomu wzbudzonego. Jacob Kierkegaard nagrał całą płytę w której dźwiękiem oddał zmiany radioaktywności rejestrowane przez czujniki elektrowni atomowej. Wszystko można przedstawić jako dźwięk. Ale nie wszystko jest dźwiękiem...

piątek, 2 sierpnia 2013

O niemoralnych i bałwochwalczych szczepieniach na ospę - ks. Piksa

Gdy szukając materiałów poszerzających poprzednią notkę o skutkach szczepień na ospę, z cytowanym starym artykułem o szczepieniach, ponownie zajrzałem w daleką przeszłość, aby znaleźć argumenty dawnych przeciwników szczepień, moje wrażenie że pewne rzeczy od tamtych czasów się nie zmieniły, pogłębiło się jeszcze bardziej. Zwłaszcza gdy w śląskim czasopiśmie wiedzy duchowej "Odrodzenie" będącym czymś w rodzaju połączenia Wróżki z Naszym Dziennikiem, odnalazłem tekst księdza Wincentego Piksy, o niemoralnych szczepieniach na ospę. Na temat samego Piksy nie ma zbyt wiele informacji - jego broszurka "O krzyczącej niedorzeczności i strasznej szkodliwości szczepienia ospy" z roku 1907 [1] była chętnie cytowana w pismach z kręgów spirytystyczno-teozoficznych lat 20. i 30.; prawdopodobnie został pochowany na cmentarzu Rakowieckim w 1927 roku.

Jego artykuł wzywający rodziców do nieszczepienia, zawiera dziwaczną mieszaninę domysłów i mitów, łącząc argumenty moralne, teologiczne i pseudomedyczne. Zresztą przekonajcie się sami:

 ODEZWA ks. Piksy przeciwko szczepieniu ospy z r. 1911.


Czem jest szczepienie ospy, wiemy wszyscy ze smutnego doświadczenia. Dużo daloby się o tem mówić, ale muszę krótko sprawić się na tem miejscu.
Wys. c. k. Rząd. zaprowadził szczepienie ospy w najlepszej, ale mylnej intencji, t. j. w tym celu, aby narodom wyświadczyć dobrodziejstwo, dać im ochronę od epidemji ospy, wedle twierdzenia lekarzy wiedeńskich i berlińskich, jakoby ospa była najstraszniejszą i nieuleczalną chorobą, a szczepienie chroniło od niej i by to wcale nieszkodliwe. Wielka to nieprawda i straszna pomyłka. 1 )
Ja niżej podpisany, zajmują się tą sprawą od 15 przeszło lat gorliwie, piszę do wysokich Władz, duchownej i świeckiej, do lekarzy i uczonych naszych, aby skasowano szczepienie, bo nie jest dobrodziejstwem a jego nieszczęściem dla narodu i grzechem ciężkim u Boga. Nie chcą mi wierzyć, dziwują się jedni, gniewają się drudzy na mnie i dokuczają mi. Tak to bywa na świecie, gdzie łatwiej coś zepsuć ale trudno naprawić; łatwo zrobić omyłkę ale przykro przyznać się do błędu i odwołać go, zwłaszcza przy braku pokory chrześcijańskiej miłości, prawdy i życzliwości dla bliźniego.
Ale przecież pisma moje zachwiały mocno tą razą szczepieniem, bo wykazały także i to że po wsiach dzieją się nadużycia; oporni bowiem bywają postrachem, groźba i karą pieniężną lub aresztem zmuszani do dawania swych dzieci pod nieszczęsną operację szczepnictwa, co być nie powinno w państwie konstytucyjnym, gwarantującym każdemu obywatelowi wolność osobistą (...) Gazety jednak o tem milczą, bo tego chce kilku potężnych obrońców szczepienia i ma posłuch u wielu, nawet u władz wysokich. Mądrej głowie, dość na słowie.
My zas milczeć nie możemy, bo sumienie głośno wola na każdego z nas: Powiedz o tem jeden drugiemu! Powiedz że szczepienie jest zostawione wolnej woli każdego i przymuszać do niego, jakąbądź groźbą lub karą nie wolno, gdyż tego zabraniają ustawy państwa!

Przeto, gdy przyjdzie termin szczepienia, i otrzymasz wezwanie, Kochany Rodaku! możesz podziękować za szczepienia i uwolnić się od utrapienia wielkiego, jeśli tylko zechcesz. W takim razie staw się bez dziecka, Ojcze lub Matko i powiedz p. fizykowi: Nie dam mego dziecka do szczepienia! Nie pozwolę go szczepić! Dlaczego? Bo ze szczepienia dzieci chorują, a Ja chcę, żeby moje było zdrowe, nie boję się kary za to, bo znam reskrypt Wys. c. k. Namiestnictwa z dnia 7 lipca 1903 L. 76,423, ani tei ospy się nie boję, bo łatwo się leczy i po niej zdrowie się polepsza! itd. Poczem, pokłoniwszy się odejdz do domu spokoiny, ze nic złego za ten opor Cię nie spotka i ciesz się dziękując Bogu, żeś sobie tak mędrze postąpił.

Teraz parę słów o ospie. Jest ona zdrowotnym procesem przyrody, która wyrzuca z ciala na wierzch skóry soki nieczyste, aby potem wyparowaly, słońce je wyciągnęło, powietrze zabrało, woda wymyła i t.d. i dziecko potem miało się lepiej, niz przedtem. Leczy się samo, bez lekarstw aptecznych i smarowideł, świeżem powietrzem i dyetą; otworz okno, by weszlo do izby świeze, czyste powietrze lub wynieś dziecko pod gołe niebo, do ogrodu i t.d. wykąp lub obmyj je w letniej wodzie, daj mu się napić wody czystej lub ze sokiem owocowym, nie dużo, ale częściej.
 Pokarmu nie dawać cały dzień lub i drugi, aż zapragnie jeść, bo żołądek potrzebuje odpoczynku i apetyt znika; gdy zaś przyjdzie ochota do jedzenia, dać nieco zupy, kaszki, owoców, ale nic z mięsa lub rosołu, żadnych ciastek i cukierków, żadnych napojów alkoholowych. I dziecko wyzdrowieje 3 ).
 Od ospy zaś chroni nie szczepienie, jak twierdzą ludzie zabobonni, choćby byli uczonymi, ale czystość i ochędostwo we wszystkiem: w powietrzu, w mieszkaniu, w bieliznie, w pokarmach, obmywanie i kąpanie. X. Kneipp radzil matkom, by parę razy w tygodniu na noc wdziewaly dziecku koszulkę mokrą zmaczaną w wodzie, czy to letniej, czy zirnnej, rano zas ją zdejmowały i dawaly koszulkę suchą i czystą po kąpieli lub obmyciu dziecka.
Z tego bywają dzieci zdrowiutkie.

Dopisek.
1. Trzej papieże: Leon XII., Grzegorz XVI. i Pius IX., duchowni i świeccy, uczeni, filozofowie, geometrzy, urzędnicy, profesorowie i t. d., a nawet sarni lekarze uczciwi, sumienni i światli, ci wszyscy potępili szczepienie ospy, jako bluźnierstwo przeciw najmędrszemu Stworcy, jako gwałcenie przykazań boskich (nie zabijaj, nie kalecz, nie kłam, nie oszukuj!) przestępstwo ustaw państwowych i praw rodzicielskich do opieki nad dziecmi;
jako wyzysk ludzkiej nieświadomości i łatwowierności, jako pogański starożytny zabobon przeciwny zdrowemu rozsądkowi moralnosci, doświadczeniu i samej sztuce lekarskiej i wiedzy naukowej, jako obskurantyzm, hamulec oświaty itd.

2. P. Jezus nauczał, że zdrowi nie potrzebują lekarza jeno chorzy, i prosty rozum to mówi, ze dzieci nie potrzebują szczepiciela, coby je ranil, zatruwał materją jadowitą i robił choremi; a rodzice mają święty obowiązek bronić i chronić od tego i wszelkiego złego wypadku.
       
3. Obrońcy i zwolennicy szczepienia nie mogli i nie mogą szczepienie ospy uzasadnić naukowo, a jednak uporczywie za niem obstawaja, dla czego? Wiedzą oni to dla siebie samych, ale nam powiedziec nie chcą i nie śmią, bo to rzecz niehonorowa; lecz my się tego domyślamy i za złe im to poczytujemy.
Brońmy dzieci niewinnych, a ospy się; nie bójmy, jak właśnie o tem przy końcu Odezwy była mowa. Bóg i prawda z nami !

4. Szanowny czytelniku ! podaj tą odezwę drugiemu i powiedz to dla miłosci Boga i bliźniego swego, dziesiątem i setnemu, coś dobre o z niej wyczytal, aby o tem i drudzy się dowiedzieli dla swej przestrogi.

5. Łaskawi, Wysocy, Panowie i Dygnitarze, duchowni i świeccy! raczcie czytac to i inne pisma moje i dzieła o tem przedmiocie traktujące, rozważyć racje pro et contra, protegować dobre sprawy a wykorzeniać złe: wszak na to czeka Was sąd boski i ludzki, nagroda i pochwala aut econtral - Szanowni pp. Lekarze, nie broncie szczepienia, lecz je potępcie za wzorem waszych przezacnych Koleg6w z fachu (dr. Maytzer, BiIfiner, Czarnowski, Drzewiecki, Klimaszewski etc.). uznajcie swój błąd w pokorze, a osiągniecie przebaczenie, cześć i wdzięczność od narodu.
Precz z bluźnierczym zbrodniczym zabobonem szczepienia ospy!! -
Ks. Wincenty Piksa
.


Prz. Red.: Tak pisał przed 14 laty ks. Piksa o szczepieniu ospy za czasów austrjackich. Dziś Sejm nasz obdarzył nas ustawą przymusowem szczepieniu ospy - sroższem od niewoli niemieckiej. Przymusowe bowiem szczepienie przeciwko którem zwracają się najlepsze umysły cywilizowanego świata całego jest niesłychanem pogwałceniem wolności człowieka, jest sprzeczne z konstytucją polską która wolność tą z jednej strony gwarantuje a z drugiej strony ci sami posłowie wolność tą znoszą wobec bezbronnych dzieci, lecz oni i lakarze sami nie mają nabożeństwa do szczepienia i nie poddawają o ile możności co dnia tej operacji obrzydliwej tak powszechnie zachwalanej! W Anglji np. już w r. 1912 zniesiono przymusowe szczepienie ospy a tylko polski Sejm i polscy lekarze w swej gorliwości trwają nadal w swem błędzie i dalszej uporczywosci - do czasu. Odzywamy się przeto do Sejmu i rządu, że jeśli narzucają gwałtem szczepienie ospy - niechaj też ponoszą odpowiedzialność za wszelkie wypadki powstające.

(1) Szczepienie krowianką, czy limfą zwierzęcą t.j. obrzydliwą ropą ospową z cielęcia na sztuczną ospę chorującego wziętą, pełną trupiego jadu i zarazków chorobotwórczych, od ospy nie chroni ale ją konserwuje i niekiedy szerzy wśród domowników i sąsiadów (dr. med Blumlein etc.) szkodzi zdrowiu i zagraża życiu (dr. med. Bilfinger etc.). Ospa zaś naturalna nie jest straszna  jest łagodna i względnie dla życia pożądana, latwo się leczu i łatwo jej zapobiedz można. Jeśli zaś lekarze o tem nie wiedzą, to bardzo źle. Szczepienia są potrzebne jak dziura w moście.

(3) Tak leczyli skutecznie setki i tysiące chorujących na ospę W. Prysznic. X. Kneipp, putkownik Spohr, dr. rned. Albu etc.[2]
I czego tu nie ma? Lekarze którzy się nie szczepią, szczepionka z trupim jadem, szczepienia jako pogański zabobon przeciwny prawom boskim będący grzechem ciężkim. I doktor Prysznic. Ospa jako naturalny sposób uwolnienia toksyn z organizmu, która jest dobra dla zdrowia i po niej człowiek jest zdrowszy, i która nie jest chorobą groźną - dla przypomnienia w 1911 roku na tą "niegroźną" chorobę podczas dużej epidemii w Łodzi, zmarło 1300 osób, z czego 1200 stanowiły dzieci do 12 lat. Dziś ksiądz z pewnością dobrze dogadałby się z tymi którzy za naturalny proces oczyszczania uważają anginę.
A sam ksiądz - od lat walczący z przeciwnikami, którzy mu przeszkadzają i utajniają jego pisma, bo nie jest to na rękę kilku potężnym osobom... Gdyby ten artykuł ze zmienionymi datami opublikować dziś, nikt nie zauważyłby  różnicy.
------------
[1] http://koha.wsd.rzeszow.pl/cgi-bin/koha/opac-detail.pl?bib=31978
[2] Odrodzenie. Miesięcznik poświęcony sprawom odrodzenia człowieka i badaniom zjawisk duchowych, Wrzesień 1925 SBC Katowice

czwartek, 27 czerwca 2013

Diabeł w Polsce rodzony - dawne plotki brukowe

Historia niesamowitej mistyfikacji, jakiej uwierzyły setki zdawałoby się rozsądnych Krakowian jest tak niezwykła, że byłbym w nią nie uwierzył. Ale ówczesna prasa opisywała sprawę szeroko, i pozostaje mi tylko obszernie cytować. Jak powiem pisała prasa, w czerwcu 1920 roku:

"...od wtorku widać w ulicy Kopernika krążące procesye ludzi złożone ze sfer robotniczych, a nawet inteligencji, którzy namiętnie o czemś rozprawiają. Równocześnie po mieście rozszerzają się wersje, że w klinice ginekologicznej z 10-letniej izraelitki miał się urodzić "potworek" z rogami, kopytami i ogonkiem, słowem - dyabełek.
Wczorajszy dzień należał do tych, w którym napięcie u tych ludzi, rozbujałych fantazyą o narodzinach dyabła, doszło do ostateczności. Od wczesnego ranka zalegli oni przestrzeń przed kliniką, żądając dopuszczenia ich do wnętrza kliniki, celem oględzin potwora. Wśród tysięcznych tłumów dają się zauważyć także i eleganckie panie, które głośno twerdziły, że dyabła widziały na własne oczy, za opłatą 40 MK.
Według słów tych pań, którym widocznie "myszki" bzykają w głowie, dyabełek ów przywiązany jest łańcuchem w parterowej sali kliniki - ma ogon, rogi i pyszczek młodego cielęcia, bodzie i bryka kto tylko do niego dostąpi.
Krąży także wersya, że we wtorek próbowano dyabełka ochrzcić w kościele św Mikołaja - równocześnie błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad wieżą kościelną, a świątynia zatrzęsła się w posadach.
Księdzu znowu, który dokonywać miał chrztu, wyleciało kropidło z ręki. Doktorzy próbowali otruć dyabła. Podsuwali mu nawet cyankali, bezskutecznie jednak, gdyż dyabeł okazywał jeszcze większe zaniedowolenie, parskając ogniem.

W miarę rozgłaszania tych niedorzecznych wersyi w tłumie rosła niezaspokojana niczem ciekawość Dyabła obejrzeć za wszelką cenę... Nie pomogły perswazya służby szpitalnej i światlejszych ludzi, oraz lekarzy, tłum uporczywie stał przy swojem. Wreszcie gruchnęła wieść między tłumami, że dyrektor szpitala wziął łapówkę od spowinowaconych z nowonarodzonym dyabłem, celem zatuszowania skandalu rodzinnego.
Popołudniu tłumy wzrosły do niebywałych rozmiarów. Ktoś znowu twierdził, że zna "pewne osoby" które zostały wpuszczone do dyabła. Tłum wtedy zaczął nacierać i awanturować się. Głośno rozlegały się okrzyki "Puść nas pan do Dyabła!". Bezradny portyer zaklinał, i zapewniał tłumy, że dyabła nie ma. Tłumy ruszyły pod szpital św. Łazarza i Ludwika w mniemaniu, że może tam dyabeł się ukrzył.
Po chwili jednak tłum zawrócił i wzburzony, że wzięto go "na kawał", zażądał stanowczo teraz wpuszczenia do gmachu szpitalnego. (...)
Nagle obeszła tłumy inna wieść, że w nocy dyabeł będzie przewieziony specyalnym pociągiem przez Berlin do Moskwy, celem zmacerowania w spirytusie. Nie pomogła interwencja policji - późno już noc zalewała miasto a ciemne masy jeszcze oczekiwały dyabła[1].
Historia w takiej obszernej i szczegółowej wersji jak podejrzewam, mogła być wymyślona przez jakiegoś kawalarza na kanwie wcześniejszej plotki, o czym świadczą charakterystyczne szczegóły: chrzest kropidłem, czy pociąg do Moskwy ale przez Berlin, tym dziwniejsze że taki hoax wywołał tak żywy oddźwięk. Najwidoczniej było w nim coś, w co dawano wiarę - a więc poród diabła z Żydówki, wiążący się z dawnymi posądzeniami żydów o różne satanistyczne praktyki, i wreszcie autorytet lekarzy. Jeśli tylko powiedzieć, że coś się na pewno stało, bo pan doktór sam to mówił, to informacja wydaje się wiarygodniejsza.
Skąd jednak pierwotny pomysł?
Kuryer z następnego dnia drukuje artykuł na temat rozmaitych możliwych deformacji płodu, począwszy od zajęczej wargi a skończywszy na ciąży syjamskiej, pod sam koniec wspominając, że okaz takiego kalekiego dziecka, zachowany w formalinie i stojący w prosektorium, stał się przyczyną plotki, która "dziecko brzydkie jak diabeł" zamieniło na "dziecko diabła" [2] Jest to jednak, jak można sądzić, raczej domysł. Podobną wersję podaje kolejnego dnia dowcip, będący rozmową o Diable między chłopem a inteligentem, przy czym pierwszy dopytuje o diablątko, a drugi sądzi że chodzi mu o dwutygodnik humorystyczny "Diabeł", ostatecznie uświadamiając rozmówcy, że zapewne chodzi tu o jakiś okaz w słoiku[3]. Kwestii czy przypadkiem historii nie rozpropagowało wspomniane czasopismo nie udało mi się ustalić.
Przypomina mi to sprawę sprzed paru lat, gdy wszystkie światowe portale ufologiczne obiegł film "dziecka kosmity" w rzeczywistości przedstawiający odbieranie porodu dziecka cierpiącego na rzadką wadę, nazywaną zwykle "płodem arlekina" bo większość rodzi się martwa. W tej chorobie skóra traci spoistość i pęka na płaty od byle powodu.

Najwyraźniej ówczesne zauwanie do medycyny i lekarzy było na tyle duże, że każda plotka podparta twierdzeniem, że dany okaz lub zdarzenie, zostały potwierdzone, a nawet są badane w szpitalu, brzmiała wiarygodnie. Historia krakowskiego diablątka nie była bowiem pierwszym przypadkiem takiej absurdalnej historii, o czym dwa przykłady z Warszawy:
Było to przed 25-ciu laty, a nawet może i dawniej...
Pewnego pięknego poranku rozeszła się po Warszawie wieść, która zelektryzowała cale miasto. Gdzieś w niedalekiej okolicy, nie pamiętam już za któremi rogatkami, spełniła się straszliwa tragedja... Umarł pewien poczciwy wieśniak. Złożono go do trumny...
Gdy miano zabijać wieko, zbliżył się do trupa brat, pragnąc pożegnać nieboszczyka.
W chwli jednakże, kiedy pochylał się nad ciałem, aby ostatni złożyć na zastygłej twarzy pocałunek, trup podniósł dłoń stężałą i pochwycił brata za rękę... Żyjący w siłnym uścisku nieboszczyka omdlał z przerażenia, a wszyscy obecni na widok tego cudu skostnieli. Po niejakim czasie odważniejsi, panując nad przerażeniem, zbliżyli się do trumny i usiłowali otworzyć rękę zmarłego. Ale dłoń nieboszczyka była silną jak żelazne kleszcze!
Wyjęto trupa z trumny i wraz z żyjącym zawieziono do miejscowego felczera. Usiłowania otworzenia ręki ciągle okazywały się daremnemi, felczer zatem spróbował odciąć rękę zmarłego. Wówczas żyjący krzyczał z bólu jak gdyby na nim samym dokonywano operacji.
Nie wiedząc co począć odwieziono obu braci do szpitala Dzieciątka Jezus, gdzie najpierwsze znakomitości mcdyctne nadaremnie przedsiębrały wszelkie środki rozłączenia żyjącego z umarłym...

Taką historję powtarzano z ust do ust, z powoływaniem się na świadków naocznych tej okropnej katastrofy. Wieść znalazła wiarę powszechną. Mnóstwo osób śpieszyło do szpitala Dzieciątka Jezus po informacje. A nie były to same Kaśki i Marysie, sami Wojciechy i Bartłomieje, ale nawet ludzie inteligentni, którzy niedowierzając trochę legendzie we wszystkich szczegółach przypuszczali jednak, iź powód do niej musiał dać jakiś fakt niezwykły. I niełatwo było wmówić w tłumy gromadzące się na placu Wareckim, iż za żadnemi rogatkami nie pojawił się żaden nieboszczyk, któryby brata swojego pochwycił w nierozerwalny pośmiertny uścisk
braterski...
Powód do całej tej baśni dała ogłoszona podówczas w jednem z pism przedwiekowa bajka ludowa, zasłyszana gdzieś na Rusi i z ust opowiadacza przez feljetonistę spisana.

Wczoraj znowu przed szpitalem Dzieciątka Jezus, ale tym razem nie od strony placu Wareckiego lecz od Marszałkowskiej, u drzwi kliniki położniczej, zaczęły się gromadzić liczne gromady Kasiek i Maryś, Wojciechów i Bartłomiejów, między którymi dostrzedz było można jednostki z klas inteligentnych.
CÓŻ się stało?
Czy ów brat nieboszczyk z przed lat 30-tu namyślił się i teraz dopiero pochwycił za rękę brata żyjącego, aby go z sobą pociągnąć do grobu? Nie - w tem co zaszło żaden nieboszczyk nie odgrywa roli. To co się stało było faktem zupełnie naturalnym, ale niemniej przerażającym...
Pod Grodziskiem jest drzewo, a pod drzewem siedziała matka karmiąca niemowlę. Pełniąc tę funkcję macierzyńską biedna kobieta usnęła... Gdy się obudziła ujrzała dziecko daleko od siebie i jednocześnie uczuła dotkliwy ból w piersi. Rzuciła okiem i spostrzegła węża, który się przyczepił do jej piersi i wysysał z niej krew... Usiłowała go oderwać, ale daremnie!
Wołając ratunku pośpieszyła do osady, a tam ją zaprowadzono do felczera. Felczerowi nie powiodło się odjąć strasznej gadziny od ciała nieszczęśliwej ofiary, poradził zatem odesłać ją do kliniki położniczej. Uskuteczniono to pierwszym nadchodzącym pociągiem. Taką historję opowiedziało pisemko brukowe, ale... ternpora mutantur... już nie jako baśń ludową
przedstuletnią, lecz jako fakt autentyczny, zaszły
przed killcoma dniami. Rzecz przeszła z ust do ust...
I znaleźli się ludzie, którzy uwierzyli temu opowiadaniu, mnóstwo ciekawych pośpieszyło do kliniki, ażeby zobaczyć dziwowisko, inni listami niepokoją redakcje domagając się objaśnień, a są i tacy, którzy telegraficznie lub osobiście w samym Grodzisku, u źródła starają się szukać informacji.
Nie skończylibyśmy, gdybyśmy chcieli spisać wszystkie wersje, które krążą o owym wężu. Jedni twierdzą, iź to wąż morski, o którym niegdyś gazety perjodycznie donosiły. Popłynął on z morza do Wisły, a znalazłszy się pod Warszawą plantem kolejowym zapełznął do Grodziska i tu dokonał krwawego swojego dzieła...
Inni powiadają, iż wąż ten jest straszliwie długą gadziną, która zwojami swemi jak żelazną siecią wieśniaczkę w wielki kłąb oplotła, tak, że jej odplątanie jest wprost niepodobne.
Jeszcze inni zapewniają, iż to pół węża i... pół kaczki.
Naszem zdaniem jest to cała kaczka, nie pierwsza jaką OWO pisemko w obieg puściło.
Z całej historji prawdą jest, iż istnieje osada Grodzisk, że w tej osadzie jest felczer, że pod osadą znajduje się niejedno drzewo i że tor kolejowy łączy tę osadę z Warszawą; faktem jest również, że w Warszawie mamy szpital Dzieciątka Jezus i klinikę położniczą... Zresztą fałsz wszystko![4]
Mamy zatem podobny schemat - na prowincji dzieje się coś niesamowitego, z czym felczerzy nie mogą sobie poradzić, więc całe to dziwo przybywa do szpitala. Historia o morskim wężu, który płynął Wisłą, jako żywo przypomina mi słynną serię artykułów o Wielorybie w Wiśle, jakie publikował parę la temu Fakt[5].
Tego typu historie nadal są żywe, czego przykładem niektóre popularne miejscie mity - już kilka razy słyszałem historię o człowieku, który dla zakładu włożył do ust żarówkę, po czym dostał jakiegoś skurczu mięśniowego i nie mógł jej wyjąć, toteż taksówką pojechał do szpitala. Bardziej rozbudowane wersje dodają, że za kilka dni do szpitala trafił tasówkarz, którzy chciał pokazać znajomym jak to wyglądało.

Plotki bywają jednak niebezpieczne - gdy w latach 80. XIX wieku w wyniku masowej paniki w Warszawskim kościele, zadeptano na schodach kilkadziesiąt osób, po mieście rozeszła się wieść, że tragedię wywołali Żydzi, zmówiwszy się aby z kilku miejc krzyczeć że się pali. Choć policja temu zaprzeczyła, przez kilka dni na ulicach trwały zamieszki - o czym napiszę szerzej, za jakiś czas.
-----------
[1] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków sobota 26 czerwca 1920 Małopolska Biblioteka Cyfrowa
[2] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków niedziela 27 czerwca 1920 MBC
[3] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków poniedziałek 28 czerwca 1920 MBC
[4] Kurjer Warszawski Dnia 7 (19) lutego 1884
[5]  http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/kultura-i-media/wieloryb-z-wisly-wyjety,1,3331873,wiadomosc.html

środa, 10 kwietnia 2013

Ufo obok słońca i inne bzdury

To niesamowite jak silne jest ludzkie pragnienie potwierdzenia. Ludzie tak bardzo chcą aby ich myśli i pomysły okazały się tymi najwłaściwszymi, że skłonni są odnajdywać ich potwierdzenie w przypadkowych miejscach. U osób silnie religijnych prowadzi to do doszukiwania się cudów we wszystkich zdarzeniach i dostrzegania cudownych wizerunków w plamach wilgoci na murze, cieniu drzew czy zaciekach na suficie. U miłośników New Age do wyczuwania "energii" w przeciągach. A miłośników UFO do dostrzegania statków kosmicznych w chmurach, refleksach świetlnych i błędach fotograficznych.
Plamki i refleksy na fotografiach, póki znajdują się na tle ścian, czy drzew, nie są interesujące. Ale niech taki nasunie się na niebo, a już staje się "tajemniczym obiektem". Podobną rzecz obserwuję przy interpretacji starych obrazów - dopóki złote aureole świętych wypadają na tle budynków i drzew, nie wzbudzają zainteresowania. Gdy tylko aureola pojawi się na tle nieba, dla rozmaitych nieukowców staje się "wizerunkiem metalicznego obiektu". Ostatnio Witkowski napisał książkę pełną tego typu rewelacji.

Im bardziej kosmiczne są okoliczności powstania takich zdjęć, tym prawdziwsza wydaje się ich ufologiczna interpretacja. Stąd też miłośnicy UFO z uwagą śledzą zdjęcia NASA szukając na nich tajemniczych obiektów. Jednymi z takich obleganych miejsc, są zdjęcia z automatycznych sond obserwujących Słońce.
Sonda SOHO jest wyposażona w koronograf - teleskop którego układ optyczny przesłania tarczę słoneczną, pozwalając obserwować jego otoczenie. Obserwuje się w ten sposób koronę słoneczną i wyrzuty materii, a także spadające na Słonce niewielkie komety. Od czasu do czasu w polu widzenia pojawiają się też kropki lub kreski na tle nieba:


Wygląda niesamowicie, prawda? Ale jeszcze bardziej niesamowite są interpretacje. Otóż każda taka plamka lub kreska ma być statkiem kosmicznym. Ale to jeszcze nic - zakładając że obiekty są tak samo dalekie jak Słonce, to porównując ich rozmiary z jego wielkością, okaże się, że są to podłużne obiekty mające kilka tysięcy kilometrów o masach rzędu milionów ton. Czy to możliwe?
Cóż, wprawdzie wydaje się niemożliwe istnienie takich obiektów, ale właśnie to jest dla niektórych dodatkowym dowodem - jeśli takie obiekty nie mogłyby istnieć w naturze, to wobec tego muszą być sztucznymi konstrukcjami bardzo zaawansowanej cywilizacji. Reszta tego typu rozważań nieuchronnie zmierza w stronę teorii, wedle której astronomowie ukrywają istnienie UFO.

Czy jednak istnieje jakieś naturalne wyjaśnienie tych niezwykłych obiektów? No cóż; kamery automatycznych sond są zasadniczo zbudowane tak samo jak zwykłe, może tylko mają lepszą optykę i matrycę o niesamowitej rozdzielczości, mimo to przydarzają się im te same wady jakie niejednokrotnie psują zwykłe, ziemskie fotografie. Przykładem jest prześwietlenie obrazu jasnego, bardzo kontrastowego obiektu. W koronografie słonce jest przesłonięte, więc matryca może być ustawiona na dużą czułość. Wobec tego gdy w kadrze znajdzie się jakiś bardzo jasny obiekt da on na matrycy na tyle silny sygnał, że za sprawą przebicia się na pola sąsiednie zostanie zarejestrowany jako smuga wychodząca z dwóch stron obiektu (tzw pixlel bleeding). A jaki to może być obiekt?
Słonce nieustannie przesuwa się na tle nieba więc pierwszą możliwością są oczywiście gwiazdy, jednak zdecydowanie silniejszy błąd tego typu wywołują planety przelatujące przed lub za słońcem. Druga fotografia od dołu przedstawia koniunkcję Jowisza i Merkurego, zaś nad Słońcem widać jeszcze charakterystyczny kształt Plejad:
Wychodzące od planet promienie prześwietlenia upodabniają je do płaskich dysków. Podobne kształty mogą dawać najjaśniejsze gwiazdy, a nawet, jak pokazuje to poniższe zdjęcie, jądra jasnych komet:
 Podobny efekt zdarza się na ziemskich fotografiach, tu w wykonaniu słońca:

Nie tłumaczy to jednak wszystkich dziwności. Bo czym są pojawiające się na jednym tylko ujęciu, rozbłyski, kreski lub zgrupowania kresek, nie mające związku z planetami czy gwiazdami?
Nie są to raczej rzeczywiste obiekty, czy, jak to pisano o powyższym obrazku "trójkątne UFO". Wyjaśnienie wiąże się z właściwościami matryc cyfrowych i z położeniem sond w przestrzeni.

Cyfrowa matryca jest układem mikroskopijnych elementów światłoczułych. Gdy fotony ze skupionego światła padną na taki element, pobudzają elektrony światłoczułego materiału do przejścia. Elektrony są rejestrowane a informacja o ich liczbie, przetwarzana na informację o jasności. Taki układ jest jednak nieodporny na spontaniczne przejścia, wywołujące efekt szumów, ani na przejścia wywołane promieniowaniem innym niż świetlne.
Przenieśmy się teraz w wyobraźni na orbitę, gdzie, w punkcie Langrage'a, umiejscowiony jest nasz koronograf. Przestrzeń kosmiczna pozbawiona jest gazów rozpraszających i pochłaniających promieniowanie. Pięknym przykładem zdjęcia Hubble'a, mimo dość starej elektroniki i nie największego układu optycznego, wciąż z trudem przebijane przez ziemskie teleskopy, muszące zmagać się z drżeniem atmosfery, pochłanianiem ultrafioletu i podczerwieni przez grubą warstwę atmosfery. Nasza sonda obserwująca słońce nie ma z tym problemu, może więc obserwować je w różnych zakresach widma. Niestety równocześnie wystawiona jest na nieustający strumień wysoko energetycznego promieniowania kosmicznego, oraz promieni emitowanych przez koronę słoneczną. Spośród nich najistotniejsze jest promieniowanie gamma i rentgenowskie, na tyle przenikliwe, aby mogły dotrzeć do matrycy pod dowolnym kątem.
Kwant takiego promieniowania jest bardzo twardy. Zachowuje się niczym kula karabinowa. Gdy padnie na materiał matrycy zdarza mu się przekazać część pędu elektronowi czujnika. Ten tak zwany efekt Comptona może być na tyle duży, że elektron wystrzeli ze swojego miejsca i zanim nie zostanie pochłonięty, zdąży pobudzić dość dużą ilość czujników na swym torze. Przelot takiego wybitego elektronu jest więc obserwowany jako kreska na obrazie, o różnej długości i szerokości, zależnie od niesionej energii. Gdy zaś kreska taka pojawi się na zdjęciu, na tle nieba, miłośnik Ufo zakreśla ją czerwonym kółeczkiem i publikuje jako "tajemniczy podłużny obiekt". Ilość takich kreseczek wzrasta podczas rozbłysków słonecznych, a po najsilniejszych obraz potrafi być dosłownie zapstrzony:

albo:

 Jak widać, kresek do wyboru do koloru. Pęki smug powstają, gdy równocześnie wybitych zostanie kilka elektronów. Minki rzedną? A przecież to jeszcze nie koniec dziwnych artefaktów. Od czasu do czasu zdarza się, że ziarenko międzyplanetarnego pyłu uderzy w osłonę termiczną sondy, odrywając od niej drobne kawalątki, które oświetlone słońcem dają w kamerze niezwykły efekt:





No dobrze, powie teraz miłośnik Ufo, a co z tajemniczym obiektem obok Merkurego? rzeczywiście, gdy planeta ta przechodziła blisko słońca, na zdjęciach tuż za nią pojawił się tajemniczy, czarny obiekt:

dziwnym zbiegiem okoliczności wyglądający tak samo, jak negatyw planety. Nic dziwnego, to po prostu obraz Merkurego z dnia poprzedniego. Aby tło na jakim obserwowane są wyrzuty materii było kontrastowe, obraz jest pozbawiany rozjaśnienia wywołanego pyłem wokół przez odjęcie od obrazu bazowego któregoś z wybranych obrazów z dni poprzednich. Poprzedniego dnia Merkury był nieco przesunięty w prawo. Po odjęciu jego bardzo jasnego obrazu, od tła, pozostała ciemna plama. Podobne rzeczy przydarzają się innym planetom - poniżej efekt odjęcia obrazu wenus od tła kilka dni później:
W miejscu po planecie powstała ciemna plama. Zbliżony efekt pojawia się po ręcznym usunięciu niektórych artefaktów. Prześwietlenie obrazu komety McNaughta sprzed paru lat było tak silne, że po odfiltrowaniu powstała w tym miejscu ciemna krecha przez cały kadr:
 Ot i tyle.
----------
* http://stereo.gsfc.nasa.gov/artifacts/artifacts.shtml
* http://sohowww.nascom.nasa.gov/hotshots/2003_01_17/ 

czwartek, 13 grudnia 2012

Co się będzie działo, jeśli nic się nie wydarzy

21 grudnia tuż tuż a zapowiadana apokalipsa opóźnia się nie gorzej, niż pociąg ekspresowy na polskich kolejach. Od dwóch miesięcy najczęstszym hasłem kluczowym, przez które ludzie odnajdują mojego bloga jest "gdzie jest nibiru" czy "niezwykły układ planet 21.12.12' - zostało już tak mało czasu że nawet najbardziej naiwny zaczął się domyślać, że nawet najdziwniejsze wykręty z chowaniem się za planetami czy zygzakowatą orbitą nic nie pomocą, i Planeta Zagłady albo powinna już być dobrze widoczna, albo w ogóle nie istnieje.
Raczej nie nadleci z głębin kosmosu nieznana planeta, bieguny się nie odwrócą, Ziemia nie zatrzyma, nie zaleje nas kilometrowe tsunami i ocean lawy. Najwyżej parę sekt popełni zbiorowe samobójstwo. Może ktoś podpali dom a ktoś inny wpadnie na pomysł wystrzelania sąsiadów. Ale świat będzie trwał.

Co jednak będzie później? Co się stanie, gdy nic się nie stanie? Cóż, na podwiązywanie pomidorów jest trochę za zimno. Choć zostało jeszcze trochę czasu, to jednak znając media i ich rządzę sensacji, znając pokrętne ludzkie myślenie i wreszcie paradoksalne nadzieje wiążące się z tematem, mogę się już teraz dziś pobawić w jasnowidza. A na pewno będzie się mówiło o Słońcu.

I - To wszystko prawda ale data była zła
Zbyt dużo jest idiotyzmów w które uwierzyły masy ludzi, aby teraz nagle je wszystkie odrzucić. Jedną z oznak umysłowego bezwładu jest niechęć do zmiany punktu widzenia oraz porzucenia pewnych myśli, choćby były najbardziej sprzeczne i absurdalne, zaś im większy jest myślowy konglomerat jaki przychodzi odrzucić, tym większy jest opór. Łatwiej zmienić zdanie na temat konkretnego polityka, niż zakwestionować jakąś teologię. Dlatego teorie Nibiru, Przebiegunowania, Apokalipsy Majów itp. nadal będą trwały z drobnymi modyfikacjami. Ludzie będą sądzili że to wszystko to jest prawda, tylko pomyliła się nam data. Zaś sposobów jej przesuwania jest na prawdę sporo, stąd podpunkty:

*Trzy dni niepewności
Aby wiedzieć kiedy kończy się cykl Długiej Rachuby, trzeba znać datę początkową, a do tej nie ma zupełnej zgodności. Data obecnie najbardziej uznana - ale nie jedyna z proponowanych - to 11 sierpnia 3114 r. p.n.e. . Jednak są wyliczenia, które sugerują przesunięcie o trzy dni do przodu. Możliwość połączenia Końca z Bożym Narodzeniem jest na tyle kusząca, że już spotkałem się z takimi opiniami.

*Bo reformowano nasz kalendarz czyli 10 dni
Gdy papież Grzegorz zreformował kalendarz, dla usunięcia pewnego nadmiaru dni, jakie zostały błędnie naliczone w latach przestępnych, zarządzono że po 5 października ma następować od razu 14. Uznano po prostu, że dziesięciu dni nie było. Czy zatem oznacza to, że nastąpiło przesunięcie w stosunku do "czasu prawdziwego" i do wyliczeń majów powinniśmy dodać 10 dni? Już się spotykałem z takimi tłumaczeniami. Wszystkie one mają wadę wynikającą z niezrozumienia sensu reformy - dziesięciodniowe przesunięcie było właśnie powrotem do "czasu prawdziwego". Kalendarz juliański naliczał 1 dzień co 128 lat, którego to dnia nie było. Do dziś to już niemal dwa tygodnie różnicy. Reform zatem minimalizowała to przesunięcie (aczkolwiek nie do końca - zredukowano przesunięcia nie od czasów początków ery chrześcijańskiej, tylko od soboru w Konstancji, dlatego przesilenie zimowe, które kiedyś wypadało 25 grudnia, przesunęło się na 21). Jakkolwiek jednak by nie przesuwano, nie zmienia się jedno - gdy wyliczano korelację długiej rachuby z naszymi datami, to znaleziono ją dla naszego, gregoriańskiego kalendarza, a nie jakiegoś wyimaginowanego "prawdziwego czasu".

*Przecież Jezus urodził się kiedy indziej
Parę razy spotykałem się z pomysłem związanym z niepewnością co do daty narodzin Jezusa. Otóż wygląda na to, że gdy pierwsi historycy próbowali ustalić datę tego zdarzenia, będącą początkiem "naszej ery", pomylili się o kilka lat. Już tu pisałem o rozbieżnościach w tekście samej Biblii, pozwalających wybiegać w czasie o dekadę do przodu lub tyłu, w każdym razie obecnie akceptowany jest pogląd, że Jezus urodził się w roku 6 po Chrystusie. Czy to oznacza - pytają niektórzy - że teraz tak na prawdę mamy rok 2006?
Data zawsze jest w jakimś stopniu kwestią umowną. Wszyscy umawiamy się a to, że teraz mamy taki to a taki rok, począwszy od jakiegoś wybranego punktu. W naszej wersji jest to rok 2012, u Żydów jest to rok 5773 od stworzenia świata, zaś dla Muzułmanów rok 1434 od hidżry. Na coś musimy się umówić. Nasz umowny punkt początkowy nastąpił 2012 lat temu, i dziś nie ma faktycznego związku z jakimś rzeczywistym zdarzeniem.
Pozostaje tylko pytanie co to wszystko ma do kalendarza Majów, którzy przecież nie ustalali swych rachub wedle narodzin Jezusa, o których nie mieli pojęcia?

II - Mogliśmy się mylić, ale idea była słuszna
Inna opcja to stwierdzenie, że może Majowie się mylili co do roku, ale przecież "jest tyle Znaków" i zapowiedzi Końca, że to musi nastąpić. Albo że w tym szczególnym dniu kosmiczna katastrofa miała nie tyle nastąpić, co zostać uruchomioną. W ten sposób bez żadnych sztuczek matematycznych teorie katastroficzne przesuną się na rok 2013.
Patrick Geryl, który być może zapadnie się pod ziemię wraz z milionami, jakie zarobił na książkach i sprzedaży bunkrów, zostawił podobną furtkę - od czasu do czau, między obrazami wielkiej katastrofy jaka na pewno nastąpi, wspomina "o ile dobrze wyliczyłem datę". Możliwe więc że już w styczniu ukaże się jego książka tłumacząca, że pomylił się w obliczeniach, ale teraz na pewno już się nie myli.
Kwestię rzeczy jakie na pewno się nie zdarzą już omawiałem, i w zasadzie mógłbym w tamtym wpisie tylko zmienić datę, a więc:
- Nie nastąpi nagłe przebiegunowanie
- Ziemia nie przejdzie przez równik galaktyczny
- W roku 2013 wszystkie planety nie ustawią się na jednej linii
najbardziej liniową koniunkcję pokazuję na obrazku:


III - To my uratowaliśmy świat
Bez wątpienia już nazajutrz po Wielkim Dniu pojawią się grupy, które będą próbowały się podczepić pod Ocalenie. Przedsmak na mniejszą skalę obserwowaliśmy po niedawnym awaryjnym lądowaniu kapitana Wrony. Podczas gdy wielu jeszcze chwaliło umiejętności pilota, szybko pojawiły się alternatywne wyjaśnienia. I oto okazało się, że ktoś na pokładzie miał relikwie JPII, ale jeśli nie one to na pewno pomógł duchowy opiekun pewnej mistrzyni jogi, albo modlitwa pewnego pastora...
Takie działania w mniejszym lub większym stopniu są nie tyle objawem ludzkiej naiwności co raczej próbą zawłaszczenia choć części uwagi dla tego zjawiska, które jest ważne dla danej osoby. Najcześciej przybiera to postać niedoszłego cudu - gdy zdarza się że mogło dojść do katastrofy ale do niej nie doszło, ktoś wpada na pomysł, że nie doszło dzięki Bożej interwencji. Przykładem cud w Białymstoku polegający na tym, że gdy w środku miasta wykoleiła się cysterna z chlorem, to nie doszło do jej rozszczelnienia, zatem za dowód tego, iż stało się coś cudownego, uznano to, że nie stało się nic.
Gdy już stanie się oczywiste, że świat będzie nadal trwał, szybko pojawią się grupy dowodzące, że to dzięki nim. Będą to głównie stowarzyszenia medytacyjne lub modlitewne, jak stowarzyszenie medytacji transcedentalnej, twierdzące że odpowiednio duża liczba medytujących niejako automatycznie wywoła powszechny pokój. Najciekawsze jest jednak to, jak może zachować się stowarzyszenie Projekt Cheops.

Sadząc po relacjach, stopień uwikłania członków tej sektopodobnej grupy jest na tyle duży, że z powodzeniem przetrwa ona niespełnienie się najgorszych przepowiedni. Po prostu powiedzą wyznawcom, że ich działania uratowały świat. Że pomimo iż nie dokopali się do sztolni pod Ślężą ani do Wielkiego Labiryntu i nie znaleźli absolutnie niezbędnych artefaktów, to i tak coś tam zadziałało i niewidzialna, lecąca zygzakiem planeta Nibiru minęła nas bez echa. Już tak raz było.
Gdy w listopadzie zeszłego roku mieliśmy bardzo jedynkową datę, już na kilka miesięcy przedtem PCh zbierał pieniądze i biżuterię potrzebna na odlanie ze szczerego złota prętów, które umieszczone w komorze królewskiej piramidy Cheopsa miały być absolutnie niezbędne do uruchomienia kosmicznej anteny w niej zawartej[1]. Pieniędzy było mało, zaś zarządzający terenem zamknęli piramidy w ten dzień, obawiając się najazdu innych podobnych nawiedzeńców. Pręty nie zostały umieszczone wewnątrz na czas, ale po kilku dniach radośnie obwieszczono, że piramida włączyła się sama. Na co poszła zebrana kasa nie wiadomo, bo fotografii odlanych prętów nie przedstawiono...

III - To wszystko pic na wodę, a tak na prawdę zniszczy nas już niedługo...
I wreszcie nowe idee, podczepione pod obumierającą większą, w jej chłodnym cieniu wyrosłe. Główne strachy będą dotyczyły Słońca i Komet.

Jedną z popularnych teorii na ten rok, było iż Słońce wywoła na ziemi wielką burzę magnetyczną, która spali cała elektronikę. Potwierdzeniem wydawało się to, że spodziewano się maksimum aktywności słonecznej właśnie na rok 2012. Słońce tymczasem sprawiło wszystkim niespodziankę i rozleniwiło się do tego stopnia, że prognozy przesuwają ten punkt na połowę 2013 roku. Nie trudno zatem domyśleć się, że gdy odrzucimy bzdury o niewidzialnych planetach i niedokończonych kalendarzach, to nadal aktualnym strachem pozostaje obawa o to, co też nam może zrobić Słońce.
Często można się spotkać wręcz z twierdzeniem, że niszcząca burza słoneczna już została przewidziana, że naukowcy się jej spodziewają i że sama NASA pisze, że na pewno nastąpi w przyszłym roku. Na pewno? Nastąpi? Jak zwykle ktoś tu poprzekręcał niektóre rzeczy...
Źródłem pierwotnym był artykuł na stronie głównej NASA na temat raportu o potencjalnych skutkach silnej burzy słonecznej. Różne instytucje co jakiś czas wypuszczają takie analizy, aby pokazać co może się stać gdy zrealizuje się któryś z czarnych scenariuszy i jak się na to przygotować. Jeśli w waszej okolicy znajdują się chłodnie, zapory wodne lub zbiorniki gazu, to na pewno jakaś instytucja stworzyła już raport nt. skutków wycieku amoniaku z instalacji, przerwania zapory czy wybuchu gazu. Podobnie rzecz wyglądała tutaj - NASA omówiła w artykule z roku 2009 raport przygotowany przez amerykańską Academy of Science[2] na temat tego jakie mogą być globalne skutki silnej burzy magnetycznej, ale potencjalnie. Niedługo potem pojawił się artykuł o prognozach na najbliższe maksimum - w roku 2013 gdzie oprócz stwierdzeń, że cykl będzie zapewne najsłabszy od 80 lat zawiera ostrzeżenie, że mimo to kosmicznej pogody nie powinno się lekceważyć, bo nawet w okresach spokojnych zdarzają się silne rozbłyski - jako przykład podano rozbłysk z roku 1859 który wywoływał uszkodzenia w sieci telegraficznej, a który miał miejsce podczas słabego cyklu[3].
Szybko media wyłapały, że następne maksimum aktywności będzie w okolicach roku 2012 i już szybko pojawiły się alarmistyczne artykuły o tym jak to naukowcy spodziewają się, że w tymże roku taka katastrofalna burza będzie. Sami chyba przyznacie, że między przestrogą aby być na coś gotowym, a informacją że coś się zdarzy, jest całkiem spora różnica.
Czy zatem słoneczna burza się w przyszłym roku nie zdarzy? Cóż, jasnowidzem nie jestem i tego powiedzieć nie mogę. Wiem jedynie że nikt nie powiedział, że będzie na pewno.

Od wieków ludzie mieli coś do komet. Ilekroć się pojawiały wieszczyli nieszczęście. Prawdopodobnie więc gdy w zbliżającym się roku pojawią się aż dwie jasne, będzie to okazją do kolejnych katastroficznych ostrzeżeń. Już w marcu przez kilka dni wieczorem będzie można zauważyć gołym okiem kometę C/2011 L4, ale to jeszcze nic, gdyż w listopadzie pojawi się kometa C/2012 S1 (Newski-Nowiczonok) która prawdopodobnie przez jeden-dwa dni osiągnie jasność księżyca w pełni i będzie widoczna w dzień. Pozwoli to odgrzebać stare historie o "drugim słońcu" i morderczej komecie, z którymi mieliśmy do czynienia podczas paniki związanej z kometą Elenina.

IV - Przecież to miała być tylko duchowa przemiana...
Gdy ucichną katastroficzne wątki, na światło dzienne wyjdzie dotychczas mało emocjonujący ruch New Age, który w tymże przerażającym dniu upatrywał nie katastrofy, lecz Wielkiej Przemiany; masowego oświecenia narodów i czegoś tam w tym stylu. I tutaj głównym tematem będzie stwierdzenie, że Przemiana się dokonała, jeśli zaś ktoś stwierdzi ze jej u siebie nie spostrzegł, zostanie zglebiony łagodnym stwierdzeniem, że widocznie ma zbyt ograniczony umysł, albo znajduje się bardzo nisko na mapach świadomości, albo ma pecha i u niego nie zadziałało.
Bardziej jednak prawdopodobne wydaje mi się tłumaczenie, że Przemiana dotyczyła tylko wybranych, i tymi wybranymi są akurat oni, bo jedli dużo zieleniny, wstawali o świcie i stawali na głowie. W ten sposób grupy rozwijających się duchowo będą mogły poczuć się wyróżnione. Zarazem pojawi się w nich już zresztą zauważalny pogląd kryptokatastroficzny, polegający na stwierdzeniu, że teraz "wibracje" czy "gęstości" na planecie są tak wysokie, że ci którzy nie zaczną zaraz medytować i wykonywać codziennie 108 pokłonów do Bóstwa, najpewniej tego nie przetrzymają, dostaną raka albo zawału i powymierają.
Trudno przewidzieć jakie się pojawią nowe pomysły. Gdy jeszcze popularna była idea Końca/nadejścia ery wodnika w roku 2000, mówiono że od przełomu lat 80 - 90. rodzą się na świecie szczególne dzieci, oświecone od urodzenia, nazywane Dziećmi Indygo. Potem okazało się, że to za mało, i teraz zaczną się rodzić Kryształowe. Teraz zgodnie z tą logiką powinny rodzić się Dzieci Złote, lub Ultrafioletowe.

Tak na prawdę dużą część osób przerażonych apokalipsą stanowią nie ci, którzy wierzą w takie rzeczy, lecz ci, którzy zewsząd o tym słyszą i sami nie wiedzą co o tym myśleć. Duża część z nich uspokoi się pod koniec grudnia i nie nabierze się drugi raz, toteż ruch Końca Świata 2013 powinien przyjąć mniejsze rozmiary, zaś entuzjazm wokół takich tez będzie słabł. A ja za rok podsumuję swoje przewidywania.


-------
[1] "Ta pani pyta – już odpowiadam: te złote pręty mają być przekaźnikiem energii, te złote pręty mają być od was kochani. Nie chodzi nawet o złoto, tylko najważniejsza jest wasza ENERGIA MIŁOŚCI. Dlatego w dniu dzisiejszym, tak bardzo oficjalnie - ja, Samuel proszę was o dar waszego serca w formie złota.
Kochani, czy to zerwany łańcuszek, czy pierścionek bez oczka – jeżeli dacie to z miłością, to wtedy to jest najpiękniejszy dar i z tego złota będą zrobione pręty, na których w sarkofagu zostanie umieszczona kryształowa piramidka"
.
Sesja 14 2011
[2]  http://science.nasa.gov/science-news/science-at-nasa/2009/21jan_severespaceweather/
[3]  http://science.nasa.gov/science-news/science-at-nasa/2009/29may_noaaprediction/

czwartek, 20 września 2012

Co na pewno nie zdarzy się w grudniu 2012

Ponieważ wokół tematyki Wielkiego Czegoś za kilka miesięcy narosło bardzo wiele rozmaitych teorii, a niektóre z nich zdają się brzmieć bardzo wiarogodnie, postanowiłem obalić co niektóre w podsumowaniu. Znając jak działa świat, jaka jest budowa kosmosu i prawidła geometrii możemy powiedzieć, która z propagowanych po różnych stronach możliwości, na pewno nie zajdzie w ciągu następnych trzech miesięcy.

Wszystkie planety na jednej linii


Nie wiedzieć czemu ludzie przywiązują szczególne znaczenie do takiego ustawienia planet, na tyle szczególne że oczekują go podczas każdej większej katastrofy. Tak miało być w roku 2000, ale najwyraźniej 12 lat temu nic się nie stało. Dlatego termin przesunięto:

Wszyscy jednak czekają na paradę, do której dojdzie 21 grudnia 2012 roku. Być może to, dlatego Majowie zwracają tak dużą uwagę na ten dzień. W jednej linii będzie wtedy Saturn, Jowisz, Wenus, Merkury, Mars i Ziemia. Tego typu wyrównanie ciał niebieskich jest niezwykle rzadkie. Majowie posiadający zdumiewającą wiedze astronomiczną z pewnością byli w stanie to przewidzieć.[1]

Brzmi groźnie? To przeczytajcie taki fragment artykułu z 2002 roku:
 Wieczorem na zachodnim horyzoncie rozgrywa się zdumiewające widowisko. Pięć widocznych gołym okiem planet: Merkury, Wenus, Saturn, Mars i Jowisz zbliżyło się do siebie, stając niemal w jednej linii jak perły nanizane na nić. Można więc zasłonić je dłonią. Tę zadziwiającą koniunkcję da się obserwować nawet bez lornetki. Po raz drugi tak widowiskowy spektakl na firmamencie nastąpi dopiero za kilkadziesiąt lat.
Ciała niebieskie przez pierwsze dwa tygodnie maja grupują się na przestrzeni zaledwie 10 stopni. 10 maja Wenus spotka się z Marsem. Planety znajdą się w odległości ledwie jednej trzeciej stopnia kątowego (czyli zasłoni je koniuszek palca wyciągniętej ręki). Oba ciała niebieskie będzie można jednocześnie zobaczyć w teleskopie (Wenus będzie 100 razy jaśniejsza niż Mars). Ten układ pięciu planet jest unikalny w XXI w.(...) Indyjska astrolożka, Gayatri Devi Vasudev, twierdzi, że osobliwy układ pięciu ciał niebieskich, zwłaszcza w 13 i 14 maja, zapowiada w najbliższych miesiącach ciężkie wojny i zaburzenia. [2]
Już mniej groźnie? To może taki tekst z roku 2000:

5 maja 2000. Trzęsienia ziemi, wielkie, kilkusetmetrowe fale na oceanach, ruchy pokrywy lodowej, huragany... Tak miała wyglądać Ziemia tego dnia. Tymczasem 5 maja trwa, za oknem świeci słońce i...nic się nie dzieje. Skąd więc te apokaliptyczne doniesienia.

Na niebie dzieje się dziś rzadki spektakl. W jednej linii, po tej samej stronie Ziemi, spotykają się Merkury, Wenus, Mars, Jowisz i Saturn, a także słońce i nasz księżyc. Wielu domorosłych katastrofistów przepowiadało, że doprowadzi to do końca świata. Podobno taki sam układ planet był 5 tysięcy lat temu. Co się wtedy stało? Ano, Ziemię zalał potop.... Uratował się jedynie Noe...[3]
 Coś z tymi planetami nie tak, co pewien czas mają się ustawić na jednej linii i wywołać wielką katastrofę i nic się nie dzieje. Jak się wydaje takimi katastroficznymi memami rządzi zasada "niezwykły układ planet musi towarzyszyć niezwykłemu zjawisku" im bardziej jest to układ niezwykły, tym bardziej niezwyczajne musi być zjawisko, a koniec świata jest w pewnością absolutnie niespotykanym.
Niespotykanym jest też układ wszystkich planet ustawionych na jednej linii, dlaczego? Planety poruszają się prawdzie w jednej płaszczyźnie ale czasy ich obiegów są na tyle różne, że trzeba na prawdę niesamowitego trafu aby ustawiły się w rządku. Znalazłem gdzieś wyliczenia, że układy planet powtarzają się co 81 milionów lat, a więc też i co tyle następowałoby nasze rządkowe ustawienie. W rzeczywistości to co nazywamy ustawieniem na jednej linii, najczęściej jest tylko bliską koniunkcją - obserwowanym z ziemi zbliżeniem planet. Gdyby planety ułożyły się dokładnie na jednej linii, to zasłaniałyby się wzajemnie.

No dobrze, a w jaki niby sposób taki układ miałby działać? Oczywiście mówię o wpływie pozaastrologicznym. Wielka katastrofa "krzyża kosmicznego" prognozowana na rok 1999 się nie sprawdziła, więc lepiej szukać wpływów bardziej fizycznych. Oczywiście najczęściej obstawia się grawitację - każda masa oddziałuje grawitacyjnie na inne masy, więc planety, mimo dużej odległości, powinny mieć jakiś wpływ na grawitację Ziemi. Jeśli ustawienie w linii Słońca i Księżyca zwiększa pływy, to ustawienie się w rządku planet, powinno dawać wyjątkowo silne oddziaływanie. Niestety pamiętajmy, że choć łączna masa innych planet kilkaset razy przekracza masę Ziemi, są one dosyć znacznie rozłożone w przestrzeni, zaś zgodnie w prawem ciążenia, siła oddziaływania maleje wraz ze wzrostem odległości i to w dodatku to kwadratu (przyciąganie z odległości równej dwom promieniom planety jest słabsze niż w odległości jednego promienia, ale nie dwa lecz cztery razy). W efekcie silniejszy wpływ na Ziemię ma Wenus podczas koniunkcji górnych niż Jowisz w opozycji, a i tak stanowi to ok. 0,0001% wpływu grawitacyjnego Księżyca.
Podczas wielkiej koniunkcji z maja 2000 roku, gdy na niebie dokładnie za słońcem znalazło się 5 planet a księżyc znalazł się w nowie, wenus była na tyle oddalona że wpływ całego układu był nieznaczący[4]

Cała historia z planetami na linii ma chyba swój początek w roku 1919 kiedy to meteorolog Albert Porta ogłosił, że w wyniku koniunkcji aż sześciu planet i księżyca powstanie "strumień grawitacji" który uderzy w słońce i wywoła na nim wybuch, który płomieniem ogarnie ziemię. Miało to mieć miejsce w połowie grudnia. Gdy nic się nie stało, Porta został zwolniony, po czym zająć się wydawaniem gazet brukowych, w których mógł publikować takie pogłoski zupełnie bezkarnie.
Teoria poszła w zapomnienie do roku 1975 gdy astrofzyk John Gribbin wydał wraz ze Stephenem Plagemannem książkę "Efekt Jowisza" która szybko stała się bestsellerem. Opisywała ona wielką koniunkcję z 10 marca 1982 roku, kiedy to wszystkie planety od Merkurego aż po Plutona znajdą się z tej samej strony Słońca, rozrzucone w przestrzeni w ćwiartce ekliptyki, co ma sprowokować katastrofalne przemiany na Ziemi. Oczywiście byli za mądrzy, aby zrzucać winę na bezpośredni wpływ grawitacyjny - otóż ich zdaniem przesunięcie punktu ciężkości układu tak bardzo w jedną stronę wywoła zmiany na słońcu. W efekcie nastąpi niewielka zmiana natężenia wiatru słonecznego, ta spowoduje niewielką zmianę stanu atmosfery Ziemi i wpłynie nieco na prędkość jej wirowania. Te niewielkie zmiany miały wpłynąć na aktywność sejsmiczną i wywołać trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów, szczególnie zaś od dawna oczekiwane wielkie trzęsienie na Uskoku świętego Andrzeja. Brzmi to zagmatwanie.[5]
 Szybko policzono że podobne zdarzenie miało miejsce w XII wieku i kroniki nie notowały wówczas znaczącego wzrostu aktywności sejsmicznej. Kilka podobnych koniunkcji, bez Plutona, miało miejsce w XIX i XX wieku i nie udało się ich powiązać ze znaczącymi zdarzeniami, zaś dowodzenie że mniejszy od Księżyca Pluton, krążący na rubieżach układu może odegrać tu jeszcze jakieś znaczenie, brzmiało śmiesznie. Gdy w 1980 roku wybuchł wulkan St.Helens autorzy napisali artykuł, w którym dowodzili że jest to już pierwsza oznaka postulowanego efektu. Problem w tym, że planety były jeszcze dosyć odległe od przewidywanego wielkiego zbliżenia, a dotychczas nie znaleziono zjawiska fizycznego, które dawałoby skutki przed zaistnieniem.
Ostatecznie w 1982 roku nic się nie stało zaś autorzy odpowiedzieli krytykom, że postulowane przez nich wpływy miały być na tyle subtelne, że coś mogło je akurat zniwelować. Pieniędzy ze sprzedanych książek nie zwracali.

 Czy układ planet na jednej linii, bądź w bliskiej koniunkcji jest rzadki? Raczej tak sobie. Bawiąc się świetnym programem symulatorskim znalazłem parę takich zjawisk

Jedna z najciekawszych koniunkcji  miała miejsce 4 lutego 1962 roku:

 Inna, na mniejszą skalę, w 1966 roku:

z nowszych można przypomnieć układ z roku 2003:

No dobrze. A 21 grudnia 2012? No cóż, układ planet nie zapowiada się nadzwyczajnie:





 Może Wenus i Jowisz tworzą jakąś linię z Ziemią, ale inne to ani kwadratury ani trygonu.

Mimo to pojawiają się wciąż artykuły mówiące o "paradzie planet" które "ustawią się na jednej linii" i że to rzadkie zjawisko. Jak można jednak sądzić choćby po tym filmiku, ta linia dotyczy ustawienia na niebie, a więc nie w przestrzeni lecz optycznie na jakiejś jednej linii. Czy to rzadkość?
Jeśli uważaliście na fizyce i przyjrzeliście się prezentowanym grafikom, z pewnością wiecie że planety układu słonecznego krążą wokół słońca po pewnej płaszczyźnie, z odchyleniami maksymalnie kilku stopni. Ta płaszczyzna przedstawia się dla ziemskiego obserwatora, jako pozorna droga planet i słońca po niebie.
 I cóż.... ta pozorna droga zawsze jest linią prostą.
Jak zwykle więc mamy tu wciskanie kitu na zasadzie "nie znają się na astronomii to się nie skapną".

Galaktycznie wyrównanie

Następna teoria wydaje się jedynie przekształceniem poprzedniej - znów rzadkie ustawienie kosmiczne które ma prowokować katastrofę. Tym razem skala jest szersza - do ustawienia na jednej linii dołącza się centrum galaktyki.
Galaktyka w której znajduje się nasz układ słoneczny, jest widoczna nocą jako jaśniejszy pas, nazywany drogą mleczną. Znajdujemy się w jej płaszczyźnie, dlatego nie widzimy jej struktury, jedynie przez pomiar odległości gwiazd i porównania w innymi galaktykami możemy określić, że Droga Mleczna jest galaktyką spiralną z poprzeczką. Słońce leży w punkcie raczej nieszczególnym, na skraju Ramiona Oriona, mniej więcej w połowie odległości między jądrem a krawędzią, wykonując powolny obrót wokół jądra w okresie 250 mln lat. Teoria przedstawia się następująco: ponieważ Ziemia wykonuje ruch precesyjny, widoma droga słońca na niebie nieco się przesuwa, co 26 tysięcy lat w wyniku tego przesunięcia słońce ustawia się podczas przesilenia zimowego na jednej linii z płaszczyzną galaktyki a więc i z jego jądrem. Jako pierwszy napisał o tym w 1991 roku amerykański astrolog Raymond Mardyks. Wedle jego wyliczeń owo przecięcie miało nastąpić w latach 1998-1999.
Niedługo potem John Major Jenkis, opierając się na teorii lingwisty i historyka Munro Edmondsona że Majowie oparli kalendarz na obserwacjach "ciemnej szczeliny" rozcinającej drogę mleczną w gwiazdozbiorze Łabędzia, stwierdził że na pewno znali oni przebieg równika galaktycznego zaś daty początków i końców cykli kalendarzowych wyznaczały momenty przecięcia tej płaszczyzny przez Słońce. Skoro zaś tak, to najbliższe takie zdarzenie przypada na rok 2012. Co to zaś miałoby sprawić?
A tu już zależy od interpretujących. Wedle jednych w centrum galaktyki znajdują się "gwiezdne wrota" które zostaną przez tą konfigurację otworzone i spłynie przez nie na Ziemię strumień energii, który wprawdzie raptownie podniesie poziom rozwoju duchowego ludzkości, ale 90% ludzi tego nie wytrzyma i umrze. Inni mówią o wpływach grawitacyjnych, które wywołają katastrofalne trzęsienia ziemi. Jeszcze inni o tym, że podczas przejścia z jednej strony galaktyki na drugą, Ziemia zostanie raptownie obrócona, co zaowocuje wielką katastrofą, jeszcze inni że pierścień energii galaktycznej rozerwie Słońce.... Do wyboru, do koloru.

A tak na prawdę? Aby określić gdzie dokładnie znajduje się równik galaktyki, trzeba najpierw dokładnie wyznaczyć jej granice, a to nie jest takie oczywiste. Błąd wyznaczenia jest na tyle duży, że równie dobrze mogliśmy przejść przez tą linię wczoraj i nie zauważyć. Nawet z wyliczeń samego Jenkinsa wynika, że Słońce najbliżej centrum galaktyki było w połowie lat 90., mimo to pisze on dziś o jakichś opóźnionych efektach.
Centrum naszej galaktyki leży w gwiazdozbiorze Strzelca, nie widoczne z powodu grubej warstwy ciemnych mgławic. Gdyby nie one widzielibyśmy je jako chmurkę wielkości pięści jasną jak księżyc w pełni. W Strzelcu leży też ten fragment ekliptyki, w którym znajduje się Słońce podczas przesilenia zimowego w Grudniu. Czy Słońce może się zatem nasunąć na centrum gaaktyki? A no popatrzmy na niebo. Centrum zaznaczyłem krzyżykiem:




Ten czajniczek, to zarys najjaśniejszych gwiazd Strzelca widocznych w Polsce. Centrum galaktyki leży u wylotu "dzióbka" w punkcie zaznaczonym białym krzyżykiem. Ekliptyka, czyli droga po której widoczne z Ziemi Słońce porusza się na tle gwiazd, to różowa linia. Linia czerwona to odstęp między tymi punktami.
Jak widać, obecny przebieg ekliptyki powoduje, że Słońce nie może nasunąć się na jądro drogi mlecznej. Odstęp to ok. 6 stopni kątowych, czyli 12 widomych średnic Słońca. I wbrew temu co się wypisuje się na rozmaitych stronach, astronomowie NASA nie potwierdzają tego scenariusza.
To co wiemy o grawitacji i magnetyzmie przekonuje nas, i z w obrębie równika dużych ciał nie następują jakieś wyjątkowe, silne oddziaływania, mające niszcząco działać na ciała, które tą linię przecinają. W przeciwnym razie samoloty spadałyby po przekroczeniu ziemskiego równika magnetycznego, którzy przebiega przez okolice zwrotników.

Często spotykaną modyfikacją jest wersja, wedle której w grudniu 2012 wszystkie planety ustawią się na jednej linii z centrum galaktyki. Prawdziwość ma wzmacniać wieść, że wcześniej dojdzie do dwóch zaćmień Słońca i tranzytu wenus. Cóż... poprzedni tranzyt wenus miał miejsce w roku 2004, kiedy to miały miejsce dwa zaćmienia księżyca i dwa Słońca. A świat to jakoś przeżył.
Natomiast co do ustawienia się planet na linii to już wiecie jaka to bzdura.


Wejście w pierścień fotonowy Plejad
Ta teoria jest jeszcze dziwniejsza:

Już Edmund Halley (1655-1742) odkrył dziwną przestrzeń wokół Plejad. Sto lat później Friedrich Wilhelm Bessel potwierdził odkrycie Halleya. W roku 1961 Paul Otto Hesse doniósł o niezwykłym pierścieniu światła o nieprawdopodobnych rozmiarach - 760 000 bilionów mil szerokości. Potwierdziły to badania prowadzone przez satelity. Astronomowie zauważyli wielki pas światła wokół Plejad opasujący je niczym obrączka.
Promienie idące z Centralnego Słońca Alkione są ułożone z północy na południe. F. W. Bessel również obwieścił światu, że nasz glob jest niemalże jedną minutę przed zetknięciem się z tym pierścieniem. Zaobserwował ruch tego pasa światła i obliczył cały jego cykl obrotu wokół Alkione. Określił go na około 25 000 lat ziemskich. Pas ten jest pasem wielkiej światłości o wielkiej radiacji, naukowcy nazwali go Photon Belt (Pas Światła) Photon Belt zwany również  Quantum zawiera w sobie  energie gamma, X-rays, widzialnego światła i niższych energii o częstotliwości radiowej. Podrożuje po wszechświecie wokół Centralnego Słońca Alcione - jednej z siedmiu gwiazd Plejad, ruchem odwrotnym do wskazówek zegara z prędkością światła. Jego obrót - pełna orbita wynosi 25 860 lat. Centralne Słońce Alkione jest ustawione w pośrodku wszechświata. Jest niczym latarnia w środku morza, która rozświetla ciemności.[6]
Czyli że co? Układ słoneczny orbituje wokół gwiazdy Alkione w plejadach? A pozostałe gwiazdy też? Rysunek którym zwykle ilustruje się ideę wprowadza tylko więcej zamieszania:

Pozostaje tylko pytanie jak to możliwe, że gwiazdy plejad poruszają się tak jak na rysunku a my jesteśmy w płaszczyźnie ich układu, a zarazem widzimy całą gromadę z zewnątrz o tak:
W dodatku gwiazdy gromady (a wszystkich jest prawie 250) są właściwie jednakowo odległe od Ziemi o 400 lat świetlnych. Na dodatek cała gromada systematycznie oddala się od Ziemi z taką prędkością, że za kilkanaście tysięcy lat trudno będzie ją dostrzec. Trudno zatem aby układ słoneczny orbitował wokół niej.

Skąd wzięła się ta bzdura?
Jako pierwszy o pasie światła co pewien czas omiatającego Ziemię napisał niejaki Otto Hese, niemiecki ezoteryk w swojej książce Ostatni Dzień wydanej w roku 1950. Nieco później koncepcję rozwinął  Samuel Aun Weor w serii wykładów o pierścieniach Alkione.
 Wedle tej koncepcji co pewien czas planeta nasza dostaje się w intensywny strumień fotonów pochodzenia kosmicznego. Mają one na tyle niezwykłe właściwości, że znoszą zwykłe światło i zmieniają własności materii. Przejście przez pas fotonowy miało być zatem katastrofą, objawiającą się pięcioma dniami ciemności, zanikiem prądu elektrycznego we wszystkich urządzeniach, zmianami klimatycznymi i co tam jeszcze można wymyśleć. Podobno zbliżanie się do pasa wykryły sondy kosmiczne w 1962 roku a w latach 70. astronauci. Podobno naukowcy są pewni że do czegoś takiego dojdzie ale nie chcą ujawniać. Podobno.
Podobno też mieliśmy wejść w pas świetlny w 1992 roku. Potem w 1995, potem 1997, potem 2000, potem 2011 a teraz mówi się oczywiście o tym roku.

Ów pas fotonów ma być pierścieniem takim jak pierścienie Saturna, złożonym z kosmicznych fotonów krążących wokół Alkione. Sęk w tym że bezmasowe fotony nie mogą być złapane na żadną orbitę wokół gwiazdy a tym samym nie mogą utworzyć takiego pierścienia. Jedyną możliwością jest okolica czarnej dziury na horyzoncie zdarzeń - wtedy zakrzywienie przestrzeni powoduje, że światło może poruszać się wyłącznie po zamkniętym okręgu. Ale nikt tu o czymś takim nie mówi.
Moje zdjęcie Plejad sprzed zaledwie miesiąca, możecie obejrzeć tutaj.

Nagłe jednodniowe odwrócenie Ziemi
Ta teoria wynika głównie z niejasnych opisów książce o przebiegunowaniu pana Patricka Geryla. Pisze on o nagłym, mającym trwać jeden dzień przebiegunowaniu, w wyniku którego Ziemia zatrzyma się a potem zacznie obracać w drugą stronę. Albo nie - w innym rozdziale pisze, że cała ziemia obróci się do góry nogami. Te rozbieżności zaowocowały różnymi wersjami krążącymi po świecie, a obie wynikają z niezrozumienia natury ziemskiego pola magnetycznego.
Ziemia nie jest magnesem stałym takim jak sztabka, zatem nie musi się fizycznie odwracać aby bieguny jej pola usytuowały się odwrotnie, gdyby zresztą tak było, nie mogli byśmy wykryć że dochodziło do przebiegunowania. Samo zjawisko odkryto podczas badań magnetyzmu skał. Gdy wulkaniczna lawa zastyga, tworzące się w niej kryształki magnetytu utrwalają aktualny przebieg linii pola. W różnych warstwach kolejnych wylewów, datowanych metodą potasowo-argonową, linie te przebiegały nieco inaczej, dając znać o wędrówce biegunów, a co pewien czas następowało całkowite odwrócenie kierunku pola.
A co by było, gdyby pole odwracało się wraz z ziemią? Wyobraźmy sobie taki obszar koło Wezuwiusza, gdzie obecnie znajduje się jakaś winnica, a na którym ongiś wielokrotnie zastygała lawa wulkaniczna. Jednego razu gdy lawa zastygała, utrwaliło się w niej pole w którym południowy biegun magnetyczny leży na biegunie północnym, polem pole się odwróciło i odwróciła się ziemia a wraz z nią nasz wulkan i skała. W drugim wylewie utrwali się pole odwrotne, z biegunem magnetycznym południowym na południowym biegunie ziemi, ponieważ jednak odwrócona będzie cała ziemia, kierunek tego pola będzie taki sam jak w warstwie starszej. W efekcie otrzymalibyśmy serie skał o jednakowej biegunowości rozdzielonych okresami zaburzeń pola.

Jeśli jesteśmy wykryć przebiegunowanie, to znaczy, że o obróceniu całej planety nie może być mowy.

A zmiana kierunku obrotu? To znów wiąże się z niezrozumieniem ziemskiego magnetyzmu - ziemia nie jest ani magnesem sztabkowym ani cewką. Dla cewki kierunek pola możemy określić tzw. regułą prawej ręki - jeśli ustawić rękę tak, aby palce pięści miały kierunek zgodny z kierunkiem z jakim w sprzężynkowej cewce płynie prąd, to północny biegun pola magnetycznego cewki pokaże wyprostowany kciuk. Jeśli by uznać, że pole Ziemi powstaje w wyniku obrotu planety a wraz z nią obrotu ładunków elektrycznych w magmie, to odwrócenie pola zaszłoby tylko dla odwrócenia kierunku obrotu. Jeśli uznać.
Ale wygląda na to że przyczyna powstawania pola jest całkiem inna i taka właśnie jak na Słońcu - wznoszące się i opadające strumienie konwekcyjne w jądrze generują w wyniku ruchu ładunków małe pola magnetyczne o różnym ustawieniu; pole dla całej planety jest wypadkową tych małych pól. Wystarczy przesunąć jedne z tych strumieni, wywołać zanik jednych i powstanie drugich, aby wypadkowe pole wychodziło odwrotne. Tak to zachodzi na Słońcu, gdzie mała gęstość gazu sprawia, że odwracanie się biegunów następuje w ciągu kilku miesięcy co 11 lat. Kierunek obrotu Słońca się podczas tego procesu nie zmienia. Dla ziemi strumienie roztopionej materii są dosyć gęste, dlatego obracanie pola zajmuje kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy lat. W skali geologicznej to mgnienie oka, zaś dla nas zjawisko na tyle powolne, że trudne do zauważenia bez przyrządów.

Jedyne niebezpieczeństwo jakie widzę w tym dniu, wiąże się z ludźmi. Historia zna już apokaliptyczne sekty, popełniające zbiorowe samobójstwo, czy przeprowadzające ataki terrorystyczne (choćby sarin w tokijskim metrze). Zresztą nie tylko sekty. Pomyślmy co będzie jeśli w jakimś mieście akurat przypadkiem 21 grudnia dojdzie do awarii energetycznej, albo pożaru, albo trzęsienia ziemi - co wtedy zrobią ludzie którzy zewsząd słyszą o wielkiej katastrofie, a wszystkie bez wyjątku media straszą takimi scenariuszami już od dłuższego czasu? Panika gwarantowana. A w panice robi się rzeczy, na jakie człowiek by się nie poważył. Na przykład wyskakuje się z dziesiątego pięta.

-------
 * http://www.gunn.co.nz/astrotour/?data=tours/retrograde.xml
*   http://en.wikipedia.org/wiki/Photon_belt


[1]  http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/bardzo-rzadkiej-parady-planet-dojdzie-21-grudnia-2012
[2]  http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/planety-wieszcza-zaglade
[3]  http://www.rmf24.pl/nauka/news-5-maja-2000-czas-apokalipsy,nId,198501
[4]  http://www.clockwk.com/tides/
[5]  http://www.luckystarz.com/Catharsis/Chapters/grand.html
[6]  http://www.vismaya-maitreya.pl/rok_2012_pierscien_swiatla.html