poniedziałek, 27 sierpnia 2012

1832 - Trąba powietrzna w Iwaniskach

Taka wzmianka:

Dnia 27 z.m. maiętność Jwaniska w Woiewództwie Sandomierskiem okropną klęską nawiedzona została. Razem połączone grad, wicher i trąba powietrzna, straszliwe zrządziły spustoszenia. Więcej jak milę boru jest zniszczonego, 30 domów, plebanja, stodoły i inne zabudowana zrujnowane, dach z kościoła zerwany. Snopy w polu wicher o pół mili unosił a to zborze ze szczętem zniszczone. Właściciel włości niepodobną do wynagrodzenia poniósł stratę!

[Kurjer Warszawski nr.260 czwartek 27 września 1832r.]
Jak zatem widać zniszczenia były znaczne. Iwaniska to wieś w województwie świętokrzyskim, wówczas miasto. Wprawdzie brak informacji rozstrzygającej, ale informacja o snopach przenoszonych na pól mili sugeruje, że jednak mogła być to trąba. Na stronie miejscowości brak informacji o jakimś kataklizmie w onym roku.

środa, 22 sierpnia 2012

1925 - Czarownica w Warszawie albo sąsiedzka niewdzięczność

Przedziwna historia z przecież nie tak odległych czasów:

Warszawa (Torturowanie "czarownicy")
Przy ul. Dobrej 7 w Warszawie mieszka jakaś starsza kobieta, niejaka Klewkowa. Przed kilkoma dniami poprosiła ją jedna z sąsiadek, aby poszła z nią do mieszkającej w tym samym domu rodziny Remiszewskich i poradziła co chorej córce. Klewkowa poszła do niej, dała jakieś ziółka i pomodliła się przy chorej. Na drugi dzień przyszła matka chorej i znowu poprosiła ją o przybycie, gdyż stan córki, który początkowo się poprawił, zaczął się pogarszać. Gdy Klewkowa tam przybyła, zastała około 10 osób, które z okrzykiem "czarownica!" rzuciły się na nią i zaczęły bić i kopać. Jeden z obecnych wbił hak do ściany aby ją powieśić. Wreszcie zaalarmowani krzykiem sąsiedzi wyratowali kobietę.
Sprawą zajęła się policja.
[Katolik, 30-go Grudnia 1924 roku, ŚBC]

Jak widać zabobon utrzymywał się na wsi bardzo długo. Jeszcze w 1936 roku pod Częstochową pobito kobietę wziętą za czarownicę. Najsłynniejszą jak sądzę sprawą tego typu było pobicie pewnej kobiety we wsi pod Białymstokiem w 1926 roku - gdy żona jednego z gospodarzy zachorowała, miejscowa znachorka poradziła aby poszukać we wsi czarownicy i wytoczyć z niej krew. Po tym gospodarze pobili nielubianą sąsiadkę a gdy ze złamanego nosa popłynęła krew, nacierali nią chorą. Gdy nazbieram więcej o tym przypadku, to opiszę. Z podobnych przypadków za granicą znam przypadek ze Szwajcarii, gdzie w latach 20. spalono dorodną ropuchę obwinioną o bycie czarownicą.
Na koniec inny przypadek z bałkanów:
Ciemnota. Ze wsi Persadówki w gub. 
Chersobskiéj donoszą do Juianina, iż obwi- 
niono tam trzy stare kobiety o zaklęcie desz- 
czu. Wezwano je do zarządu gminnego i su- 
rowo rozkazano, ażeby na oznaczony dzień 
deszcz padał. Nie stało się jednak według 
tego życzenia, i pociągnięto znowu rzekome 
czarownice przed wójta. Tutaj obwinione pod 
-wpływem gróźb tłómaczyły się, że sprzedały 
deszcz na górę Athos, i nie mogą go tak pręd- 
ko sprowadzić.
[Gazeta Warszawska 22 Sierpnia 1885 roku, EBUW] 

środa, 15 sierpnia 2012

1922 - wichura w Miechowie

Znalazłem na ten temat jedynie krótką notatkę:

KIELCE. (Ośmioro dzieci zginęło od huraganu). J
W okolicach między Jędrzejowem i Olkuszem w dniu
15-go sierpnia szalała straszna burza przy silnej
bardzo zawierusze. Wiatr, prawdziwy huragan, był
tak straszny, że na stacji Miechów przewróci! dwa
wagony, na wielu domach pozrywał dachy, drzewa
powyrywał z korzeniami, a w jednej miejscowości
pod Jędrzejowem uniósł 8 dzieci, które nie zdążyły
widocznie się schronić do swych domów. Zwłoki
tych dzieci znaleziono po burzy na polach.
[Orędownik Ostrowski 13.09.1922 KPBC]

Nawet jeśli wagony kolejowe były z tych bydlęcych, a więc z drewnianymi ściankami, toi i tak wiatr musiał być bardzo silny aby je przewrócić. Tym bardziej zastanawiająca jest ta informacja o dzieciach uniesionych przez wiatr i jak można się domyśleć z kontekstu, przeniesionych w miejscowości na pola - wiatr prostoliniowy tego nie potrafi, zatem bardzo prawdopodobne staje się, że była to trąba powietrzna. Jeśli zaś tak, byłby to jeden z najtragiczniejszych takich przypadków na ziemiach Polskich.

piątek, 10 sierpnia 2012

Sztuczne umysły

Konkurs Futoronauta, organizowany przez Centrum Nauki Kopernik miał w zamierzeniu promować twórcze dociekania wokół nauki i jako taki bardzo mi się spodobał. Oczywiście napisałem odpowiedni tekst, wysłałem i... nie przeszedł. Jak można zobaczyć większość z tekstów wyróżnionych i poddanych pod głosowanie internautów to opowiadania. Opowiadaniami są też wszystkie teksty nagrodzone. Ja tymczasem poszedłem w stronę eseju i być może to zdecydowało o niskiej ocenie. Cóż, bywa.

W każdym jednak razie nic nie stoi na przeszkodzie aby opublikować go tutaj a jak sądzę niektóre dociekania mają szansę sprawdzić się w niedalekiej przyszłości.

Sztuczne umysły


…nie ma szczególnie głupich much czy karaluchów
natomiast od głupich ludzi aż się roi. Naprasza się
przez to nadzieja, że zanim zdołamy skonstruować
sztuczną inteligencję, uda się nam po wielu trudach
sporządzić system obdarzony znaczną głupotą
ale  tego pewien nie jestem…*
Stanisław Lem. "Bomba megabitowa"

 
Temat sztucznej inteligencji rozpala nasze umysły od kilku dziesięcioleci, jednak jak na razie wyniki usilnych prób jej zrealizowania, są dosyć mizerne. Potrafimy wprawdzie tworzyć komputery przewyższające nas zdolnościami obliczeniowymi, symulujące skomplikowane procesy, a nawet potrafiące ograć w szachy Kasparowa, ale nie ma na dobrą sprawę takiego, z którym dałoby się normalnie pogadać.
  Czy ludzką inteligencję można symulować? Zważywszy, że od stuleci najtężsi filozofowie nie mogą się dogadać czym jest świadomość, rozum i umysł, trudno odpowiedzieć na to pytanie; bo jak niby mamy odtworzyć coś, co dla nas samych jest zagadką? Jeśli nie wiemy jak „działamy” , a takie fenomeny jak sny czy hipnoza nie dają się prosto wytłumaczyć, to raczej trudno oczekiwać abyśmy mogli zbudować tak samo tajemniczo działające systemy sztuczne. Jednakowoż coś niecoś o sobie wiemy, i próbujemy na tych teoriach oprzeć nowe konstrukcje.
  Jednym z pomysłów są sieci neuronowe, opierające się na podobieństwie struktury złożonej z procesorów, połączonych wieloma różnymi wejściami, do struktury mózgu, gdzie miliardy neuronów kontaktują się z wieloma innymi przez dendrytyczne aksony (złącza) połączone „stykami” synaps. Twierdzi się po przekroczeniu pewnego stopnia złożoności, świadomość powinna się sama pojawiać, ale to raczej pobożne życzenia. Nie jest sieć mózgowa układem wprost zero-jedynkowym, bo przesył impulsów zmienia się wraz ze stężeniem pewnych substancji we krwi, ale dotychczasowe efekty prób są wcale zadowalające. Inna opcja to programy oparte na teoretycznych modelach działania umysłu, a więc na logice rozmytej, programowaniu genetycznym i ewolucyjnym, czy procesach kolektywnych. Każda z tych możliwości daje efekty, naśladujące jakąś funkcję umysłu, i umożliwia zbudowanie coraz sprawniejszych maszyn. Jeśli uznamy inteligencję, za zdolność do pobierania, zapamiętywania, przetwarzania i wykorzystywania informacji do rozwiązywania nowych problemów, to sztuczna inteligencja już istnieje, a programy (choćby „Watson”) dorównują w niej człowiekowi, cóż że bez „ducha”?
   Jak natomiast mamy tą inteligentność rozpoznać, skoro chętnie nie przyznajemy jej własnym bliźnim? Test Turinga testuje najwyżej inteligencję rozmówczą, więc werbalną, stanowiącą tylko jedną składową zdolności umysłowych. Obecne próby stworzenia programów które by go zaliczyły, są całkiem udane, choć takie nastawianie się na konkretną konkurencję wydaje się nie właściwe. Pouczające w tej kwestii jest doświadczenie jakie przeprowadziłem parę dni temu, inicjując rozmowę między Jabberwacky’m a A.L.I.C.E. – dwoma chatbotami które zdobywały najlepsze wyniki w rozmowach. Programy szybko zeszły z pierwotnego tematu piramid egipskich na matryce i programowanie, następnie doszły do spraw egzystencjalnych, gdzie Jabberwacy zarzekał się, że nie jest botem i chciał urwać rozmowę mówiąc, że idzie na obiad, a ALICE wprawdzie przyznała się, że jest programem, ale nie umiała utrzymać wątku. No i odpowiadała w ciągu dziesiątych części sekundy.
Osobiście, w punktu widzenia dyletanta, proponuję zebrać te wszystkie pomysły techniczne w jednym urządzeniu, i zobaczyć co się stanie. Bo a nóż.

    No dobrze, a jeśli już zbudujemy taki „mózg elektronowy”, który będzie posiadał werbalną, emocjonalną i matematyczną inteligencję na równi z ludzką, to co wtedy? Najoczywistsze zastosowanie, jakie się nasuwa, to programy kontrolne, nadzorujące produkcję, logistykę, transport czy strategię. Inne zajmowałyby się ocenianiem jakości wyrobów i pracy ludzkiej, regulowałyby ruch uliczny, układały programy telewizyjne dla zapewnienia najwyższej oglądalności, czy sterowały urządzeniami domowymi dla zapewnienia nam najwyższej wygody – to nie trudno wymyślić.
  Ale ja zacznę od nieoczekiwanych konsekwencji praktycznych, jakie będzie to miało dla tak wysublimowanych dziedzin, jak choćby filozofia, kognitywistyka czy psychologia. Jeśli będziemy wiedzieli jaki jest ten układ minimalny, który pozbawiony jednego elementu przestanie być wyraźnie świadomy, będzie to dla nas wskazówka jak rozumność powstaje, a więc i jak działa świadomość nasza. Może więc doświadczalnie dojdziemy do jakiejś kompromisowej definicji, ustalając to, czego myśliciele swym rozumem ustalić nie mogli. Zmieniając parametry, będziemy mogli symulować choroby psychiczne, poznając ich rzeczywisty mechanizm a tym samym dobierając terapię. Może dowiemy się czym są sny?
   Z zastosowań wyższych przejdźmy do niższych. Nie wykluczam, że układy o dużej inteligencji werbalnej, służyłyby znudzonym po prostu jako uważny rozmówca, choć byłoby to trywialne. Można jednak dostrzec w tym niebezpieczeństwo. Już dziś technika, pomagając ludziom łączyć się ze sobą, zarazem ułatwia im ograniczanie i upraszczanie wzajemnych kontaktów do wpisywanego tekstu; często upiększają się przed innymi, ugładzają, kryją pod nickami i pseudonimami, a wszystko po to aby się za bardzo nie otworzyć, nie być zranionym jak to bywa „w realu”. Rozmawiając z maszyną, której można potem wykasować pamięć, mógłby człowiek zdobyć się na otwartość i szczerość, na zasadzie „przecież nikt nie słyszy”, dlatego programy psychoanalityczne mogłyby mieć tu zastosowanie. Z drugiej strony niektóry przelewając na programy naturalną chęć wymiany myśli, mogliby się ograniczać wyłącznie do takich rozmówców, którzy odpowiednio zaprogramowani, odpowiadaliby im należycie. Byliby więc potakiwacze i potakiwarki, wychwalcy i zachwytnicy, współspiskowcy i współmiłośnicy, a zamknięcie się w światku pasujących im myśli, mogłoby źle wpłynąć na psychikę użytkowników. Taki problem może się zatem w przyszłości pojawić.
   Trudno pominąć tu jeszcze jednego aspektu, który zawsze wobec takich informacyjno-medialnych innowacjach się pojawia, a mianowicie seksu. Już dziś znaczną część zasobów Internetu zajmują materiały erotyczne i pornograficzne, w pełnym spektrum od świńskich żarcików po skrajne dewiacje, w różnorodności jaka mogłaby zaskoczyć nawet markiza de Sade’a. Trudno zatem sądzić, aby taki prześwietny wynalazek, nie mógł posłużyć do takich celów. Posiadając tak rozległe bazy danych mogłyby płatne erotyczne chatboty, wspomagane zapewne realistycznymi symulacjami i może symulowanym głosem (daleko bardziej posunięte interakcje w rodzaju wirtualnej rzeczywistości wydają się zbyt abstrakcyjne, aby je omówić, choć takich „deprawatorów” sensorycznych w przyszłości nie wykluczam) spełniałyby nawet najbardziej wygórowane gusta. Wobec niezmierzonego potencjału ludzkiej wyobraźni, i dużej zyskowności takiego interesu, pierwszych wersji takich erobotów i perwerson można spodziewać się w ciągu najbliższej dekady.
   Z zastosowań komercyjnych widzę też możliwość wykorzystania układów AI do stworzenia lepszych, bardziej interaktywnych gier typu RPG, opierających się na mniej sztywnych zasadach, z komputerem jako inteligentnym przeciwnikiem lub partnerem.

    Natomiast wizje komputerów – dyktatorów, czy cyberkracji, którymi niektórzy nas straszą, wydają mi się nierealne. Komputer pozbawiony popędów, wpływów ego, nadświadomości i systemu hormonalnego nie powiniem przejawiać ochoty do władania. Może wykonać to, do czego został zaprogramowany. A jak pokazał Lem w jednym z opowiadań, w każdym robocie może kryć się człowiek, bo i nawet Kalkulator okazał się grupką pazernych osobników. Więc prócz samego człowieka, nic więcej zagrozić nam nie może.

------
Ps. Jadę teraz na zjazd miłośników astronomii w Urzędowie - życzcie mi pogodnych nocy, jakkolwiek tydzień zapowiada się deszczowy.

środa, 8 sierpnia 2012

Drobne rośliny kwiatowe (5.) - Żółtlica

Żółtlica to pospolity chwast, raczej trudny do wyplenienia, a przy tym roślina o ciekawej historii.


Żółtlica drobnokwiatowa (Galinsoga parviflora Cav. ) należąca do rodziny Astrowatych, przybyła do Europy aż z Andów. Po raz pierwszy pojawiła się w Kew Gardens jako ciekawostka botaniczna w 1796 roku. Prawdopodobnie podczas prac ogrodniczych wyrzucono poza teren ogrodu ziemię zawierającą nasiona i już wkrótce roślina zaczęła porastać okolice Londynu. Spotkałem się jednak z informacją, że nieco wcześniej została sprowadzona w zielnikach i przypadkowo rozsiana w okolicach Marytu. Nazwa gatunkowa pochodzi zresztą od nazwiska dyrektora ogrodu botanicznego w Madrycie Mariano Galinsoga. Wkrótce po niej w podobnych okolicznościach pojawiła się żółtlica włochata (Galinsoga quadriradiata).
 Z Anglii szybko przedostała się na stary kontynent w czym swój udział mieli miłośnicy botaniki, sprowadzający egzotyczne rośliny wraz z zanieczyszczoną nasionami ziemią, dalsze rozprzestrzenianie się w okresie wojen napoleońskich powiązano z ruchami wojsk, które na ubłoconych spodach wozów i mundurach, rozsiały daleko wiele innych roślin - stąd zapewne pospolite nazwy jak "Francuska trawa" czy "dzielny żołnierz" (choć w tym ostatnim przypadku trudno nie zauważyć, że "gallant solidiers" i nazwa gatunkowa "Galinsoga" brzmią dosyć podobnie). W Niemczech pojawiła się pod koniec XIX wieku, niedługo potem w Szwecji. W Polsce opisano ją  w latach 20. choć pojawia się sporadycznie w zielnikach aż do 1873 roku. W Łotwie w 1921 roku stwierdzono że uciekła z ogrodu botanicznego, to samo na Litwie w 1924. W Rosji w podobnych okolicznościach pojawiła się w Sankt-Petersburgu już w 1848 roku ale nie rozprzestrzeniła się daleko i dopiero w latach 40. pojawia się na terenach Ukrainy i Białorusi, skąd stopniowo wędruje na wschód aby w latach 90. pojawić się na Syberii.
Równocześnie roślina rozprzestrzeniła się na całą Amerykę Północną, gdzie jest do dziś najczęściej występującym chwastem. Właściwie tylko chłodne rejony Kanady, Grenlandia i Islandia obroniły się przed tą wrażliwą na przemarzanie rośliną. W przypadku Ż. włochatej, będącej chwastem na uprawach kawy, wydaje się niewykluczone że mogła przedostać się do Europy również w transportach niepalonych ziaren[1]
Porównanie dwóch gatunków. Po lewej - żółtlica włochata a po prawej drobnokwiatowa.

Obie żółtlice są niskimi zielnymi roślinami, czasem płożącymi  się po ziemi, mogą tworzyć mieszańce. Od wczesnej wiosny aż do pierwszych przymrozków wydają kwiaty w formie żółtych koszyczków z białymi płatkami, bardzo silnie zredukowanymi i w zasadzie szczątkowymi, jako że zapylenie następuje samoistnie i przywabianie owadów przestaje być potrzebne. Każdy koszyczek wydaje około 30 drobnych nasionek, jednak cała roślina przez rok może wydać w ciągu roku 2-5 tysięcy nasion, zachowujących żywotność do trzech lat. W dobrych warunkach może dawać do 2-3 pokolenia w ciągu sezonu wegetacyjnego. Łatwo ukorzenia się w kątach liści i po pocięciu na kawałki. Sam walczyłem z nią na działce i pamiętam przypadki, jak pojedynczy liść, wystający nad powierzchnię skopanej ziemi potrafił się ukorzenić przy łodyżce. Kiedy indziej gdy wyrwałem młodą roślinkę okazała się nowym pędem wyrosłym z zakopanej do góry nogami łodygi.

W swojej ojczyźnie żółtlica, nazywana guasca bywa jadana w sałatkach, stanowi też składnik zupy ziemniaczanej Ajiaco. Podobno jest używana jako przyprawa o lekko piekącym smaku, ale nie jestem pewien czy chodzi o ten gatunek, bo te których próbowałem nie miały smaku, tylko żółtlica włochata miała pewien zapach, ale słabo uchwytny. Jest to też prawdziwe andyjskie zioło, używane w formie okładów i kataplazmów na egzemy i zapalenia skóry. W południowej afryce okładano nią miejsca poparzeń przez pokrzywę. W Brazylii nazywa się ją Picão Branco i używa się przy rozstrojach żołądkowych, bólach brzucha i żółtaczce, a z powodu zawartości witaminy C przy szkorbucie[2] Sok z zioła był używany przy trudno gojących się ranach. Ma też działanie oczyszczające, żółciopędne i poprawiające stan nerek[3]
Natknąłem się też na niedawne badanie gdzie wykazywano skuteczność wyciągów z żółtlicy przy leczeniu ran [4]

Tak więc być może nie jest to vilcacora, ale roślina chyba zasługuje na to aby przyjrzeć się jej uważniej.
------
[1] http://www.nobanis.org/files/factsheets/galinsoga_quadriradiata.pdf
[2] http://www.plantamed.com.br/plantaservas/especies/Galinsoga_parviflora.htm
[3] http://rozanski.li/?p=338
[4] Schmidt C , Fronza M , Goettert M , Geller F , Luik S , Flores EM , Bittencourt CF , Zanetti GD , Heinzmann BM , Laufer S , Merfort I .  Biological studies on Brazilian plants used in wound healing. J Ethnopharmacol. 2009 Apr 21;122(3):523-32.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Woda z topniejących lodowców spływa do mózgów...

Jednym z ostatnich "naukowych" newsów jest wiadomość, że coś nie dobrego stało się w lodowcami na Grenlandii - natomiast co do tego co konkretnie, to całkiem niewinna informacja zdążyła w ciągu jednego dnia przejść ciekawą ewolucję. O ile nad ranem Odkrywcy informowali jeszcze że:
Niespotykany proces topnienia pokrywy lodowej na Grenlandii zarejestrowały w ciągu kilku dni lipca satelity NASA. Lód na praktycznie całej wyspie w niezwykle dużym stopniu uległ topnieniu – podała na swojej stronie amerykańska agencja kosmiczna. Takie zjawisko jest bardzo rzadko spotykane. Co mogło je wywołać?

W lecie średnio około połowy powierzchni lądolodu topnieje w sposób naturalny. Jednak tegoroczny poziom topnienia lodu drastycznie się zwiększył. Zgodnie z danymi satelitarnymi około 97 proc. powierzchni pokrywy lodowej w połowie lipca uległo powierzchniowemu topnieniu. Badacze nie wiedzą jeszcze, czy to zjawisko wpłynie na końcową letnią utratę lodu i czy podniesie się w związku z tym poziom mórz.

O tyle teraz Onet.pl pisze:
Niemal cała pokrywa lodowa Grenlandii stopniała. NASA była tak zaszokowana tym widokiem, że myśleli, że popełnili błąd. Pokrywa lodowa Grenlandii co roku trochę topnieje, ale w tym roku stopniała prawie zupełnie i było to zupełnie zaskakujące.
Można z tego tekstu zrozumieć, że gruba na ponad trzy kilometry pokrywa lodowa Grenlandii, stopniała całkowicie w kilka dni, co jest oczywistą bzdurą. W czym natomiast rzecz?

Lodowiec, zasadniczo jest wielką kupą śniegu, który tak się swoją masą sprasował, że przeobraził się w lód i zaczął spływać w dół od miejsca w którym się akumulował. Lód bowiem, choć wydaje się bardzo twardy, zmienia swe właściwości pod wpływem bardzo wysokich ciśnień, ulegając "płynięciu" i zachowując się troszeczkę jak bryła miękkiego metalu. Poddany naciskowi powoli ale jednak odkształci się. W podobny sposób zachowuje się sól kamienna - sprasowana przez kilometry skał zostaje wyciśnięta w górę w miejscu osłabienia lub tektonicznej nieciągłości warstw, tworząc "buławę" nazywaną wysadem, sięgającą nieraz bardzo płytko. Wysad w Wapnie zaczynał się tylko 50 metrów pod powierzchnią.
Jeśli więc w miejscu gdzie gromadzi się śnieg, zwykle górskiej kotlinie, utworzy się go odpowiednio gruba warstwa, zmiękczone warstwy spodnie zostaną wypchnięte gdzie tylko mogą, na przykład do leżącej poniżej doliny. Z wyciśniętego lodu tworzy się jęzor, płynący przez dolinę dzięki popychaniu przez kolejne partie akumulowanego materiału, oraz dzięki lekkiemu nadtapianiu w spodnich warstwach, co tworzy wodno-błotny smar.
Jeśli chodzi o akumulację i topnienie, to lodowiec można podzielić na dwa obszary - pola firnowe i obszary ablacji. Na tych pierwszych spada więcej śniegu niż topnieje go w okresie ciepłym. To tu przyrasta ilość lodu i stąd ruszają lodowce. Drugi, leżący niżej obszar, to ten gdzie więcej lodu topnieje co roku niż spada. Granica miedzy tymi obszarami, wyznaczającą wysokość powyżej której spadły śnieg będzie się utrzymywał, to granicy wiecznego śniegu, której przebieg zależy od warunków lokalnych, szerokości geograficznej i ilości opadów. To chyba zrozumiałe.

W przypadku Grenlandii wysokość granicy wiecznego śniegu wynosi około 1000-500 metrów nad morze, ponieważ zaś większość lądolodu leży powyżej tej wysokości, to i większość jego powierzchni stanowią pola firnowe. W normalnej zatem sytuacji lodowce topnieją silnie na obrzeżach, na części pól firnowych topnieją słabo, na tyle mało, że nie przekraczają ilości spadłej podczas zimy, a na części powierzchni, w głębi kontynentu, śnieg praktycznie nie topnieje, najwyżej staje się wilgotny i po nocnym przemrożeniu zbija się w twardy firn, od którego obszary te wzięły nazwę.
Wiedząc to wszystko, łatwo możemy zinterpretować doniesienia - dotychczas obszar objęty topnieniem obejmował tylko 40% powierzchni Grenlandii, jednak masa bardzo ciepłego powietrza, jaka przez kilka dni oddziaływała na tamte tereny spowodowała, że na większości powierzchni stało się wykrywalne powierzchniowe topnienie. Stan ten minął a i tak dotyczył tylko cienkich warstw zewnętrznych. Nie ma mowy o "całkowitym stopieniu pokrywy lodowej" jak to idiotycznie piszą media.
Tak wyglądałaby Grenlandia bez lodowców

Odniosę się też może do ostatnich anomalii pogodowych w naszym kraju, o których piszą u nas media. Co jest przyczyną, że pojawiają się obecnie zjawiska, jakich nigdy nie było? Krótka pamięć. Cały ten blog dowodzi, że tego typu zjawiska nie są u nas żadną nowością, może jedynie dawniej nie było telewizji na okrągło zalewającej nas tymi samymi, wciąż powtarzanymi zdjęciami, filmami i komentarzami, co współcześnie sprzyja rozwijaniu atmosfery zagrożenia. Tak więc nie przejmujcie się za bardzo co tam piszą w gazetach - czasem piszą nie zbyt mądrze.

piątek, 27 lipca 2012

1857 - Trąba powietrzna w Łazach

Jak czytamy w Gazecie Lwowskiej, 155 lat temu koło Bochni:

Donoszą nam z Bocheńskiego: pusze "Czas" 24 sierpnia o niesłychanej burzy w dniu 27 lipca i szkodach poczynionych przez nią we wsi Łazy pod Bochnią, należącej do klasztoru pp. Benedyktynek w Staniątkach.
Dnia tego był nadzwyczajny upał; o godzinie 5 3/4 wieczór ukazała się od północo-zachodu chmura ku wschodowi ciągnąca; od niej odłączać się zaczęła szybko inna mniejsza chmura, zwróciwszy się ku południowi. W tej chwili płat czarnej chmury pędząc od południa ku północy z towarzyszeniem grzmotu i dziwnego szelestu, starł się z ową małą chmurą, przeciwny kierunek mającą. Nagle usłyszano szum nadzwyczajny i zadało się, że większa chmura pochłonęła mniejszą. To połączenie chmur zaszło po nad grontami dworskimi w Łazach. Bydło strwożone zaczęło uciekać w pola, lecz w jednej chwili taka zapadła ciemność, że o krok niemożna było rozpoznać przedmiotów; do tego rozległ się huk i trzask, iż słowa rozumieć nie można było, a bicie nieprzerwane piorunów, nie wydawało się wśród tego głośniejszem nad odgłos plutonowych strzałów w pewnym oddaleniu. Pioruny biły jakby z chmur ku ziemi i nawzajem z ziemi ku chmurom, a domy i sprzęty w nich trzęsły się jakby w trzęsieniu ziemi. Taki stan nie trwał ponad 5 minut, a potem nagle się rozwidniło i ujrzeliśmy ziemię pokrytą grubą warstwą gradu wielkości orzechów laskowych. Nie dość, że grad ten wytłukł zboże, lecz inne jeszcze szkody i nieszczęścia ukazały się niebawem w całej okropności spustoszenia. trąba powietrzna obaliła zupełnie stodołę murowaną, mieszczącą zwykle 1500 kóp krescencyi i gorzelnia wielka murowana straciła pół dachu z krokwiami, płatwami i murem szczytowym; stajnie murowane również wielce ucierpiały; belki, cegły i gonty burza poniosła w lasek pod górę o kilkaset kroków; drzewa owocowe i inne, znacznej grubości, jak daleko wir ich dosięgnął, połamane jak źdźbła lub wyrwane z korzeniem; mnóstwo drzew połupanych pod pioruna, zborze pożęte na jednym polu, porwane z pokłosów i rozmiecione bez śladu.
Niedosyć na tem: jeden z parobków dworskich rażony od pioruna, zaledwie przywróconym został do życia; dwóch pasterzy wir porwał i uniósł o kilkaset kroków nie bez mocnego szwanku, bo jeden uszkodzony w nogę, może na całe życie kalectwem dotknięty będzie. Dwie dziewki będące podówczas w polu, chorują od potłuczenia, krowa jedna zabita od pioruna.
Jak powstała ta burza na grontach dworskich, tak się i na nich skończyła, a uszkodziwszy kilkanaście posiadłości włościańskich sąsiednich, przeniosła się o ćwierć mili ztamtąd i poczyniła wielkie szkody w lesie rudawy, należącym do dóbr Łazy. Otóż i kometa większej by szkody nie poczyniła.[1]
Łazy to nadal wieś opodal Krakowa w gminie Rzezawa. Obecnie znajduje się tu doświadczalna winnica. Niestety nić nad ten artykuł na ten temat nie znalazłem. W bibliotekach cyfrowych można znaleźć Czas z tego roku, ale nie z tego dnia.
Trąba musiała być silna skoro zrywała dachy, przewracała ściany szczytowe i unosiła ludzi na duże odległości.

--------
[1] Gazeta Lwowska Piątek 7 sierpnia 1857. Jagiellońka Biblioteka cyfrowa