czwartek, 19 lipca 2012

1884 - Trąba w Gostycynie

Jak zaświadczała Gazeta Toruńska w 1884 roku:

Szalona burza przeciągnęła w dniu 13 lipca pomiędzy
godziną 7 a 8 wieczorem przez wieś Gostycyn w powiecie
Tucholskim. Powstała nagle trąba powietrzna i w jednej
chwili obaliła kilka chlewów i stodół. Najwięcej szkody
stało się gospodarzom p. Borzyszowskiemu, Ciżmie i innym. Uragan pozrywał z domów nawet najmocniejsze dachy a zupełnie nowy gościniec karczmarza Cohna rzucił na odległą o 50 kroków karczmę. Rozrzucone deski zabiły kobietę idącą drogą. Ogólne straty gminy gostycyńskiej wynoszą do 2000 talarów[1]

Gostycyn to wieś koło Tucholi. Wspominany "gościniec" to osobny budynek w którym można było przenocować za niewielką opłatą, był to zapewne domek rozmiarów szopy, niemniej to że został rzucony o kilkadziesiąt metrów daje wyobrażenie o sile trąby. Jak widać była też niestety ofiara śmiertelna - w XIX wiecznych przypadkach trąb ma to miejsce dosyć często, głównie z powodu porażenia piorunem lub uderzenia belką walącej się chałupy.
Znalazłem niejasną wzmiankę o innej trąbie koło Tucholi, która w 1871 roku zabiła 5 osób ale brak mi tu szczegółów.


-------
[1] Gazeta Toruńska, Toruń, Piątek 18 lipca 1884 KPBC

czwartek, 12 lipca 2012

I gdzie ta Nibiru?

Jak wszyscy wiedzą za kilka miesięcy ma być Koniec Świata. Znowu, bo w roku 2000 się nie udało. Jak natomiast się to odbędzie dokładnie nie wiadomo, wszyscy jednak wiążą to w jakiś sposób z planetą Nibiru, jak dotąd nie odkrytą przez astronomów, która przybliża się ku nam z kosmosu. Czasem pisze się o skalistej planecie większej od Ziemi, czasem o gazowym olbrzymie wielkości Jowisza, kiedy indziej o komecie albo roju asteroid.
Oczywiście wielu zarzuca astronomom że ją odkryli, tylko to ukrywają, jednak im bliżej do dnia zerowego tym bardziej jasne się dla ludzi staje, że obiekt ten powinien był już dawno widoczny. I to gołym okiem. Toteż pojawiały się i pojawiają się wciąż kolejne wyjaśnienia mające tłumaczyć dlaczego tak się nie dzieje, a jeśli zebrać je do kupy, wychodzi nam obraz co najmniej osobliwy:


Za Słońcem
Najpopularniejszym twierdzeniem jest to, że Nibiru nadlatuje od strony Słońca, które jest tak jasne że uniemożliwia obserwacje. Po raz pierwszy takie głosy pojawiły się niedługo po roku 2000 gdy obecna koncepcja zdobywała popularność i były uzasadniane jeszcze dosyć rozsądnie. Otóż nasza tajemnicza planeta ma nadlatywać od strony gwiazdozbioru Oriona, leżącego tuż pod ekliptyką - pozorną drogą Słońca na tle gwiazd. Miała być w zasięgu wzroku na kilka miesięcy przed grudniem, w miesiącach letnich. Zimą Orion jest bardzo dobrze widoczny nocą, bo Słońce znajduje się po przeciwnej stronie nieba, w Strzelcu, natomiast latem słońce przesuwa się na tle gwiazdozbiorów Byka i Bliźniąt, zatem Orion wypada wówczas po dziennej stronie nieba. Jeśli zatem wówczas - a więc właściwie teraz - Nibiru miała być już widoczna, to w jej obserwacjach przeszkadzałoby Słońce, koło którego by się znalazła.
Jakoś tak jednak tłumaczenie dotyczące zdarzeń na kilka miesięcy przed Końcem, zaczęło być wykorzystywane ładnych parę lat wcześniej, zaś dowodem stały się zdjęcia i filmy wykonywane w stronę słońca. Przykłady:
Jak łatwo się domyśleć, gdy skierujemy obiektyw wprost na słońce tworzą się odbicia w układzie optycznym aparatu, czasem zabarwione na czerwono lub niebiesko od powłoczki mającej wygaszać refleksy. Najładniejsze refleksy wychodzą gdy zdjęcie lub film jest robione przez szybę. Po prostu część światła odbija się od soczewki, potem od szyby i wraca pod nieco innym kątem. Podobne powstają między soczewkami a w teleobiektywach mogą powstać w samej soczewce, jeśli jest grubsza:

W dodatku tło na jakim znajduje się słońce nieustannie się zmienia. To by było bardzo dziwne aby od kilku lat bardzo odległy obiekt zawsze był koło słońca. Chyba że ma orbitę wewnątrz orbity Merkurego ale w związku z tym nie mógł by być niezauważony. Miłośnicy tej koncepcji skrupulatnie przeglądają zdjęcia z SOHO i odnotowują wszelkie zakłócenia i artefakty przetwarzania obrazu, uznając że coś tam jest.

Na Antarktydzie
Drugą koncepcją, która zdobyła popularność, pokazując tym samym kiepski stan szkolnictwa, jest ta że Nibiru nie widać z całej Ziemi. Płaszczyzna jej orbity miała bowiem być tak przekrzywiona względem ekliptyki, że przybliżając się znajduje się ciągle pod Ziemią, tuż nad południowym biegunem, a więc Antarktydą, i niestety da się ją zaobserwować tylko z najbardziej bliskich biegunowi skrawków lądu. A że tam mało kto mieszka, to nikt jej na razie nie widział.
Co to ma do szkoły? A no to, że na lekcjach fizyki bądź geografii nie omawia się astronomii za dokładnie i nie przypominam sobie aby omawiano tak widoczność obiektów astronomicznych na ziemi, gdyby jednak to zrobiono, każdy kto jeszcze coś z tamtych czasów pamięta powinien domyśleć się, że powyższe twierdzenia są bzdurą. Odległy obiekt jest widoczny na ziemi tak długo, jak długo nie schowa się za horyzontem, dzieje się to wtedy gdy linia łącząca go i obserwatora stanie się styczna do powierzchni kuli ziemskiej. Gdyby obiekt był tak daleko, że linie graniczne z obu stron byłyby praktycznie równoległe, wówczas musiałby być widoczny praktycznie na całej półkuli. I bliżej się będzie znajdował i im większy kąt będą tworzyły skrajne linie widoczności, tym mniejszy będzie obszar kuli z którego będziemy mogli go zobaczyć:
Na tym rysunku pokazuję jak by to wyglądało dla obiektu mniejszego od ziemi. Gdyby Nibiru była kilkukrotnie większa jak to się postuluje, obszar widoczności mógłby być nawet większy niż półkula dla większego zbliżenia.
Dla lepszego zrozumienia przeanalizujmy to sobie dla gwiazdy polarnej. Gdy stoimy na biegunie północnym, oczywiście zimą bo wtedy jest noc, gwiazda polarna jest nad nami, w zenicie. Gdy zaczniemy się oddalać od bieguna, gwiazda zacznie oddalać się od zenitu i przybliżać do horyzontu. Jeśli przyjedziemy do Polski gwiazda będzie widoczna na wysokości ok. 51-53 stopni kątowych nad północny horyzont, mimo że znajdziemy się kilkaset kilometrów od bieguna. Gdy pojedziemy do Włoch gwiazda obniży się ale będzie widoczna. W Kairze także choć znajdzie się już bardzo nisko. Teoretycznie na stałe schowa się za horyzont gdy miniemy równik.
Gdyby Nibiru miała pojawić się dokładnie nad biegunem południowym, na tle gwiazdozbioru Oktantu, to znajdując się w odległości wielokrotnie przekraczającej promień Ziemi byłaby widoczna z Antarktydy, Ameryki Południowej, Austalii, połowy Afryki, Nowej Zelandii i licznych wysepek.

Za Marsem albo Jowiszem
Kolejnym pomysłem było twierdzenie, że Nibiru jest już blisko, ale schowała się za jakimś innym obiektem. Gdy Mars znalazł się w opozycji, mówiono że znajduje się za nim, gdy na niebo wstąpił Jowisz, to on miał przesłaniać nam tą planetę. Nie trudno się domyślić że zsynchronizowanie ruchu jakiejś bardzo odległej planety z tą bardzo bliską, tak aby ciągle była przesłaniana, jest okropnie mało prawdopodobne.


Leci zygzakiem
Najzabawniejsze wyjaśnienie pojawiło się na jednej z sesji Projektu Cheops

EN-KI:
Planeta owa nie leci po swojej orbicie, co już o tym wiesz.

RAFAŁ:
Tak.

EN-KI: 
Czyli zmienia kierunki niczym piłka, przeskakuje z orbit... z danego kursu na kurs [w kierunku] danej planety. Czyli leci zygzakiem. I tym zygzakiem będzie się kierowała w stronę Słońca. Czyli pod takim kątem.
W jednej z kolejnych sesji ten tor miał być wytłumaczeniem dlaczego jej nie wykryto - gdy astronomowie nastawią swoje teleskopy na punkt gdzie Nibiru ma być, to ona się im złośliwie przesunie w inne miejsce, bo leci zygzakiem.

Jest jeszcze daleko...
No i na koniec ostatnia deska ratunku - nie jest widoczna bo jest bardzo daleko. Tylko jak daleko?
Znalazłem taki ciekawy program obliczeniowy, który na podstawie założonego albedo, czyli zdolności odbijania światła i jasności absolutnej - a więc jasności z odległości 1 JA, wylicza średnicę asteroidy. Przyjąłem więc albedo 0,15, co oznacza że obiekt odbija 15% padającego światła - zbliżone ma asfalt. Następnie powiększałem jasność absolutną dopóki nie uzyskałem wyliczonej średnicy równej 5 średnicom ziemskim (12 tyś. km*5= 60 tyś. km) a więc większy od Neptuna, wyszło mi, że jasność absolutna, w odległości równej dystansowi między Słońcem a Ziemią, wyniosłaby -6,2 M. To dużo? To znacznie więcej niż jasność Wenus (-4,4 M) zatem taki obiekt byłby widoczny w dzień.
Znając absolutną wielkość można policzyć jaka byłaby jasność obserwowalna w różnych odległościach, korzystając z prawa odwrotności kwadratów (ponieważ pole przekroju wiązki promieni wzrasta wraz z kwadratem odległości, jasność obserwowalna spada odwrotnie proporcjonalnie), znalazłem taki ładny wzór liczący wielkość wizualną dla znanych odległości od Ziemi i Słońca:

(r) to odległość od Ziemi,  (a) od Słońca, (X) to kąt fazowy, dla uproszczenia przyjmuję kąt 0 (w opozycji). Wsadźmy to w Exel i zobaczmy jaka wychodzi jasność dla różnych odległości od Ziemi.
Gdyby nasza modelowa Nibiru znalazła się w takiej odległości od nas jak Mars w opozycji (0,5 JA od Ziemi i 1,5 JA od Słońca) miałby jasność obserwowalną -6,8 magn. i byłby bardzo łatwo zauważalny
- w pasie planetoid (2,77 JA od Słońca) - -2,7 magn (tyle co Syriusz)
- koło Jowisza (5,2 JA) 0,8 magn. nieco mniej od Wegi
- koło Saturna (9,5 JA) 3,33 magn nieco mniej niż Pherkad
- Koło Urana (19,6 JA) 6,6 magn na granicy widoczności gołym okiem, dobrze widoczna przez lornetkę
- Koło Neptuna (30 JA) 8,49 magn - poza zasięgiem zwykłej lornetki, dostępna w lunetach powyżej 60 mm
- Koło Plutona (39 JA)  9,65 magn. - dostępne w lunetach ok. 80 mm

Czyli teoretycznie gdyby była na skraju układu słonecznego to mógłbym obserwować ją w swoim teleskopie, zaś koło Urana byłaby już widoczna gołym okiem. Aby stamtąd do nas nadlecieć musiałaby mieć niesamowitą prędkość, jakiej nie osiągają nawet komety i na dobrą sprawę nie da się podać powodów, dla których miałaby być tak rozpędzona.

Na postawie doniesień medialnych można próbować wyznaczyć orbitę Nibiru w ostatnich latach:

doprawdy osobliwa...

środa, 4 lipca 2012

Ten burzliwy 4 lipca...

Gdy przeglądałem listę odnotowanych dawnych tornad i ich podejrzeń, jaką sobie zestawiłem z różnych wzmianek, stwierdziłem że na ten sam dzień przypadają aż dwa zdarzenia z okrągłymi lub połowicznymi rocznicami, toteż zamiast dwóch artykułów tworzę jeden, zbiorczy.

1827 - Trąba powietrzna koło Stopnicy
Stopnica należy do dosyć nieszczęsnych regionów, skoro kilkakrotnie znalazłem opisy gwałtownych burz w tamtej okolicy, i tak 185 lat temu:
W dniu 4 b. no. i r. o godzinie lej z południa , po ponurej ciszy, która zazwyczaj zapowiada nadchodzącą burzę, okazała się w mieście Stopnicy od strony południowo - zachodniej okropna czarna chmura , i postępuiąc z nadzwyczajną szybkością w prostej linji od miasta Wiślicy, wzięła potem od Stopnicy kierunek ku wschodowi. Chmura ta nie idąc szeroko , bo tylko ćwierć mili , 5 mil wzdłuż ślady spustoszenia zostawiła. Grad z ulewą pola zupełnie zniszczył , tak , iż w niektórych miejscach rozpoznać niemożna co za zboże było. Wicher zaś wieś, to iest Górki z 61 budynkami dworskiemi i wiejskiemi zupełnie zniszczył, tak iż z daleka patrząc, widzieć tylko można kupy zwalisk; inne zaś wsie na drodze tego orkanu , także wiele w budynkach ucierpiały. W wsi Strożyskach moc wiatru tak była nadzwyczajna, iż wywracaiąc budynek mieszkalny, płatwę z niego o parę set kroków uniosła , kopy siana wszystkie poroznosiła, bydło zaś paszące się i zaprzężone, z łykiem po polu szukaiąc schronienia , biegało.[1]
Burza szeroka tylko na 400 metrów i dająca szkody na 8 km? Mało prawdopodobne aby była to zwykła burza, dlatego choć zdarzenie nie zostało tak nazwane, stawiam na trąbę. Z nazwy wymienione zostały tylko dwie miejscowości, oddalone od siebie o 2 km. Następny raz trąba pojawiła się koło Stopnicy w 1829 roku. Tymczasem niedaleko wymienionych wsi, po drugiej stronie Wisły koło Woli Żelichowskiej trąba pojawiła się w 1865 roku.

1862 - Trąba powietrzna w Niemieniu koło Krasnegostawu:

Tymczasem 150 lat temu na lubelszczyźnie:
Dnia 4go z. m. o godzinie 4ej po południu, we wsi Niemieniu, do donacji Błaska należącej, pod miastem Krasnymstawem położonej, burza nadzwyczajnej siły, przechodząc w kierunku wschodnio-połudaiowym od strony północno-zachodniej, zrujnowała ze szczętem 11 budowli kolonijnych, i wyłamywała i wywracała z korzeniami drzewo w lesie, w przestrzeni kilkomorgowej, którego odłamami smuciła pobliskie pola, I zniszcsyła wzoaesnej massie dojrzewające zboże i ogrodowizny. Wyłamała massę drzew owocowych i kilka fur siana z łąk nie wiedzieć gdzie zaniosła. Burza ta była szczególniejszego rodzaju, toczyła się w postaci czarnego kłębu dymu, wirując ciągle, porwała wołu, wyniosła o kilka łokci nad ziemię, przewracała go w różnych kierunkach, a po uderzeniu o ziemię, zdruzgotała mu nogę. Przyniosła do wsi Niemienie, ogromną starą gruszę, jakiej w okolicy tej wcale nie było; w przelocie przez rzekę Żółkiewkę, w zetknięciu z wodą, wydała głos jakby kilka wystrzałów, massę wody wyrzuciwszy w powietrze na kilkadziesiąt stóp w górę. Słowem była to trąba, w rodzaju afrykańskich huraganów, bo liście drzew nim rażonych, są jakby po dotknięciu ogniem, i mają w sobie jakiś osad czarnego koloru udzielający się, który w kilka godzin dopiero znikał. O tej samej godzinie burza ta przeszła na drogą stronę Krasnegostawu, we wsi Surrowie poniszczyła zboże, uszkodziła dom Organisty, przewróciła zupełnie zabudowania Probostwa, ogrody i płoty do Plebanji należące. Drzewa nadzwyczajnej wielkości około 100 sztuk, wraz z korzeniami wyrwała, a ludzi kilku w polu pokaleczonych zostało, od gradu wielkości jaja kurzego, jaki z sobą przyniosła. Przejście to nie trwało więcej jak 5 minut.
Taż sama burza około Radecznicy znaczne szkody zrządziła. [2]
Dawny Niemień przez lata zmienił nazwę na bardziej prozaiczne Niemienice, leżące obecnie na przedmieściach Krasnegostawu, nad rzeczką Żółkiewką, natomiast opisywany Surrów to zapewne Surhów. Znajduje się tam klasycystyczny kościół, na stronie parafii brak wzmianek o jakichś zniszczeniach w tamtym roku. Jeśli zniszczenia w obu miejscowościach wywołała ta sama trąba, to długość ścieżki kontaktu wynosiłaby 14 kilometrów.


2002 - Huragan nad Puszczą Piską
4 lipca 2002 roku nad Mazurami i Podlasiem przeszła wyjątkowa wichura - wiatr osiągający do 180 km/h powalił 12 tysięcy hektarów lasu w Puszczy Piskiej, Romnickiej i innych obszarach leśnych. Uszkodzonych zostało kilkaset budynków, rannych 13 osób jedna zginęła. IMGW opisuje ten przypadek jako front szkwałowy z trąbami powietrznymi, media pisały że wszytstkie lasy powaliła trąba powietrzna, natomiast Łowcy burz uznali że to przypadek derecho, czyli linii szkwałowej z silnymi podmuchami. Na dobrą sprawę nie wiadomo mi aby potwierdzono powstanie choć jednej trąby tamtego dnia.

Jakby tego było mało opisywany przeze mnie huragan z roku 1928 być może też będący Derecho, miał miejsce... 4 lipca! Mam z tego przypadku jedno mocne podejrzenie trąby w Jaktorach, gdzie dwie dziewczynki zostały porwane przez wiatr i rzucone na korony drzew, czego niestety nie przeżyły. Dzisiejszy dzień jest bardzo gorący i upalny, jednak na zachodzie jest chłodniej, szykuje się zatem kolejny dzień z gwałtownymi burzami. Miejmy nadzieję, że pogoda nie sprawi nam powtórki z rozrywki.

-------
[1] Kurjer Warszawski D. 13. Lipca. PIĄTEK. ROK 1827. EBUW
[2] Kurjer Warszawski  Dnia 4-go Sierpnia Rok 1862 nr.176 EBUW

sobota, 30 czerwca 2012

Pławienie czarownic sposobem na suszę - w 1874 roku!

Jak przekazywał "Wiarus" z 20 sierpnia 1874 roku:

Pławienie czarownic. Na jak niskim stopniu stoi jeszcze we Węgrzech wykształcenie ludu wiejskiego, świadczą o tem dwa wypadki, które się niedawno we wsiach węgierskich Dombo i Krasnisora wydarzyły
W Dombo dawno już nie padało. Zabobonni mieszkańcy tej wsi oskarżali cztery biedne kobiety, że bylły powodem panującej tam suszy i chcieli je z wysokiego brzegu wrzucić w rzekę. Kobiety biadały, prosiły, aby ich nie męczono i ofiarowały się same wnijść we wodę.
- I rzeczywiście 4 te kobiety poszły do rzeki i w niej się skąpały. Tego samego dnia po południu nagle się zachmurzyło i lunął deszcz rzęsisty, co mieszkańców Dombo jeszcze bardziej utwierdziło w mniemaniu, że 4 wspomnione kobiety: to czarownice, których wypławienie deszcz sprowadziło. Jedna z tych kobiet
w skutek udręczeń jej zadawanych zwaryowała, druga ze wsi uciekła, trzecia, by uniknąć ponownego pławienia, schowała się.
Również skandalicznem było pławienie czarownic w Krasnisorze. Przy biciu dzwonów musiały wszystkie kobiety tamtejsze, młode i stare, udać się do rzeki i tam się przepławić, ażeby można było rozpoznać czarownice, któreby z pewnością potonęły. W pobliskiej wsi skradł kurator sierot dzwon z dzwonnicy i wrzucił go do studni, myśląc przez to na swe pole deszcz upragniony sprowadzić*.
 Jak zatem widać o mało nie utopiono kilku kobiet z powodu bardzo późno przetrwałego zabobonu. Warto dodać że ostatnim takim wiejskim samosądem w Polsce, gdzie mniemana "czarownica" zginęła, było utopienie kobiety w morzu w okolicach wioski Cejnowa, obecnie stanowiącej część Chałup na Helu, w roku 1836, choć i w późniejszych latach dochodziło do napaści na osoby podejrzewane o czary. Przypadek z Cejnowej i najpóźniejsze procesy o czary omówię w osobnych notkach.

------
*  Wiarus. Pismo średniego stanu polskiego Czwartek dnia 20 sierpnia 1874 WBC

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Nieukowcy

Na świecie zdarzają się różni ludzie. Czasem wnoszą światłe idee, nowe wynalazki i odkrywcze teorie, a czasem... a czasem pojawia się ktoś kto znowu odkrył perpetuum mobile, stwierdził że Ziemia jednak jest płaska a Księżyc jest zbudowany z wyschniętego sera. Zwykle omijani szerokim łukiem znajdują swą niszę w internecie. Tutaj mogą publikować swoje teorie, propagować na cały świat i co ciekawsze często znajdują zainteresowanych. Ich dzieła stopniowo rozrastają się w grube tomiska, a przed nazwiskiem pojawiają się różne tytuły, na przykład profesor (uzyskany na prywatnej, nie uznawanej uczelni bioenergoterapeutycznej), czy doktor, nabierają powagi i wydają się coraz bardziej wiarygodni. Niektórzy rzeczywiście mają tytuły naukowe, ale z dziedzin zupełnie różnych od tych, którymi się zajmują.
Tacy "naukowcy" zdarzają się coraz częściej. Niektórzy rozpoczęli działalność już tak dawno temu, że ich idee rozpowszechniły się na zasadzie bezrefleksyjnie powtarzanego memu - przykładem powszechna opinia, że ludzie z małą głową muszą być głupsi od tych z dużą, wywodząca się z frenologii.

Ponieważ w ostatnim czasie natknąłem się z paroma takimi przypadkami, postanowiłem stworzyć takie małe zestawienie kilku odjechanych:

Anatolij Fomenko

Twórca systemu Nowej Chronologii. Na podstawie matematycznych porównań tekstów historycznych stwierdził, że kolejności i daty panowania królów w dynastiach starożytnych odpowiadają tym średniowiecznym, zaś takie wydarzenia jak najazdy, wojny czy kataklizmy, powtarzają się w starożytności i średniowieczu. Wysnuł z tego wniosek że cała Starożytność została wymyślona w X wieku przez kronikarzy, którzy przepisali współczesne wydarzenia, zmieniając nazwy i daty. Jezus urodził się w XII wieku w Stambule, dawni królowie Francji i Anglii to w rzeczywistości cesarze Bizancjum, a cała kultura bierze swój początek z wydarzeń na terenach dzisiejszej Rosji.
Wszystkie opisy wydarzeń z czasów wcześniejszych niż X wiek zostały sfałszowane we wszystkich krajach. Radiodatowanie jest niewiarogodne, a dendrochronologia nie potrafi datować drewna starszego niż X wiek.
Tak rzecz się przedstawia w jego książkach. Całość uzupełniają piękne grafiki mające pokazywać jak idealnie symetryczne są listy królów:

Przy czym czasem na jeden punkt na osi czasu przypada do pięciu królów, mających być jedną osobą. Punkty rozmijające się w czasie o kilka lat są umieszczane na tej samej wysokości. Niektórzy królowie są zamienieni miejscami, np. w grafice na temat dynastii cesarzy bizantyjskich, Konstantyn VIII następuje po Konstantynie X. Postępując w ten sposób i dowolnie rozciągając oś czasu, uzyskuje Fomenko idealną symetrię.

Jerzy Kijewski

Twórca teorii Przesilenia Grawitacyjnego, zaś od niedawna specjalista od betonowych neolitycznych budowli, błędnie uznawanych za starożytne świątynie, średniowieczne zamki, XIX wieczne fabryki i socrealistyczne bloki.
Wedle jego teorii pierwotnie Ziemia nie miała Księżyca. Jego przechwycenie 10 tyś. lat temu zaowocowało zmianami klimatycznymi i katastrofą znaną jako Potop. Około 2500 lat p.n.e. Księżyc znalazł się na bliskiej orbicie geostacjonarnej i osłabił swoją grawitacją przyciąganie ziemskie do tego stopnia, że ludzie lekko jak piórko przestawiali głazy, budując megality. Osłabienie grawitacji rozmiękczyło skały, które stały się miękkie jak glina modelarska, więc można było je ciąć nożem i wycinać idealnie do siebie pasujące bloczki. Wszystkie megality pochodzą z tego okresu, a dane wskazujące, że Piramidy zbudowano dwa millenia wcześniej, albo że miasta Inków pochodzą z XII wieku są fałszerstwem archeologów. Z tego okresu pochodzą też rzymskie budowle, rzekomo zbudowane tysiąc lat po tym okresie.
Niedawno spotkał się z teorią starożytnego betonu, tłumaczącą że bloki Piramid były odlewane z szybko schnącego betonu, co tłumaczy tajemnicę transportu na duże wysokości. Zaadaptował ją na swoje potrzeby, stwierdzając że ten beton jest neolityczny, a megality są odlewanym w dużej formie Monolitem, wyrzeźbionym tak, aby wyglądało że jest zbudowany z bloków kamiennych. Paleolityczni byli tak zaawansowani, że upodabniali beton do skał, ceglanego muru czy drewnianych belek, okazjonalnie stosując elementy żelazne. Każdy mur, w którym zamocowane są żelazne elementy, pochodzi z neolitu, a tłumaczenia że dom zbudowano niedawno, zaś te elementy to barierki, końce kotew murowych, blaszane pokrycie dachowe czy klamry wzmacniające, są fałszywe.
Często do monolitycznych murów dostawiano kratownicowe konstrukcje z żelaza lub betonu udającego drewno, wyglądające jak podpory bądź stemple. Ponieważ neolityczne monolity są bardzo trwałe i nie rozsypują się przez tysiące lat, nie mogły to być rzeczywiste podpory, lecz magiczne elementy mające odganiać Diabła (czyli grawitację). Każdy budynek wsparty taką konstrukcją jest neolityczny. Na tej podstawie Kijewski datuje na paleolit rzekomo średniowieczny kościół w Gnojniku, odlany wraz z pęknięciami sugerującymi, że budynek grozi zawaleniem; paleolityczne są też gdańskie spichrze, pewne amerykańskie budynki fabryczne czy pewna rzekomo socrealistyczna kamienica na Bałutach.

Do teorii włączył też rozważania na temat rozwoju człowieka, twierdząc, że nasi przodkowie aż do 10 tyś. lat temu nie byli ludźmi tylko bezrozumnymi, nieświadomymi zwierzętami, pozbawionymi umiejętności myślenia ale z dużym instynktem. Te bezrozumne zwierzęta, całkiem przypadkowo i bezwiednie osadziły krzemienne ostrza na kijach, instynktownie zgromadziły materiały, wytworzyły z nich trwałe barwniki i zupełnie przypadkowo, bez udziału wyobraźni, namalowały prehistoryczne zwierzęta i sceny polowania na ścianach jaskini. Zupełnie przypadkowo zdarzało się im podnieść płonący kij z drzewa uderzonego piorunem, instynktownie zanieść do jaskini i bezrozumnie podtrzymywać płomień przy pomocy nieświadomie zbieranego drewna a nawet bez udziału rozumu piec mięso nad tym ogniem. Tak samo bezrozumnie zdarzało się im grzebać zmarłych, tworzyć wisiorki, nacinać wzorki na kościach i drewnie. Skąd to wie? Nie bardzo wiadomo, ale wie.

Ostatnio prowadziłem z nim dłuższą dyskusję, bo zauważyłem że nikomu się nie chce tego robić. Dla ciekawych zapisy dyskusji: o Gibraltarze, o jaskiniowcach, o rzymskim dźwigu, o kościele w Gnojewie.

Jan Pająk

Teoretyk Grawitacji Dipolarnej. Doktor inżynier informatyki. Wynalazca nie zbudowanej komory oscylacyjnej i magnetokraftu - napędu antygrawitacyjnego używanego przez UFO. Ostrzega ludzkość przed złymi kosmitami o gadzim wyglądzie, którzy rządzą światem i szkodzą ludziom, wywołują katastrofy, wypadki drogowe, choroby i zmiany zachowania - stanowiąc polski odpowiednik Davida Icke. Kosmici ci są istotami podupadłymi moralnie i atakują tych, których moralność została osłabiona. Całość poglądów na właściwe zachowania moralne, na prawa fizyki, z naukowym dowodem na istnienie Boga (opartym na przykład na obserwacjach UFO) włącznie zawarł w filozofii nazwanej Totalizmem, opisanej w kilku tomach Monografii tematycznych. Jest to filozofia tak obszerna, że tłumaczy wszystko. Znajduje nawet wyjaśnienie dla faktu, że większość ludzi w nią nie wierzy.

W swojej teorii grawitacji wychodzi z założenia, że pola monopolowe, jak elektryczne, mogą tylko odpychać ciała, a dipolarne, jak magnetyzm, mogą tylko przyciągać. Jak to pasuje do przyciągających się magnesów nie wiem, ale wyciąga stąd wniosek że skoro grawitacja przyciąga, to musi być dipolem.
 Dalsze dowodzenie opiera się na dosyć dziwnych konceptach filozoficznych; pierwszy dowód opiera się na wymyślonej przez niego zasadzie, że jeśli jakiś opis jakiegoś zjawiska jest poprawny to nie da się znaleźć pokrewnych opisów mu zaprzeczających - czyli brak tez przeciwko ma automatycznie dowodzić prawdziwości, co akurat jest jednym z podstawowych błędów logicznych, za pomocą którego można dowodzić istnienia niewidzialnych skrzatów zwijających kurz pod fotelami w kotki ( nie mamy twierdzeń dotyczących skrzatów, mówiących że to niemożliwe, ergo skrzaty kurzotoczki muszą być prawdziwe).
Drugi dowód wynika z założenia, że jeśli dwie koncepcje są sobie sprzeczne, to jedna z nich musi być prawdziwa i dla Pająka prawdziwa jest ta jego koncepcja. Kolejne próby dowodzenia polegają na udowodnieniu że świat obserwowany spełnia przymioty wynikające z koncepcji, są to jednak przymioty co najmniej osobliwe, takie jak telepatia, telekineza, aura czy duchy i Bóg. W dalszej części swych monografii udowadnia istnienie tych zjawisk za pomocą swej teorii, popadając w błędne koło (jednym z dowodów prawdziwości teorii jest przesłanka, której prawdziwość jest wysnuta z tej teorii, zatem teoria dowodzi sama siebie). Porównując teorię aktualną i własną celem wykazania sprzeczności tkwiących w tej pierwszej sięga Pająk do argumentów, które trudno by było odnaleźć w podręcznikach fizyki, na przykład że nośniki ładunków o przeciwnych znakach się odpychają, albo że wedle naukowców na rubieżach wszechświata istnieje wszechświat antymaterii który wciąż próbują zaobserwować.
Następnie opierając się na zasadzie symetrii, sformułowanej dla naładowanych cząstek, stwierdza że wszystko ma swój przeciw-odpowiednik. A więc grawitacja ma przeciw-grawitację, materia ma przeciw-materię, a przestrzeń przeciw-świat. Ta symetria obejmuje też kategorie logiczne - zwykła materia jest bezrozumna, więc przeciw-materia musi być inteligentna; zwykły świat jest dostępny tylko zmysłami, więc przeciw-świat musi być niedostępny dla naszych badań; zwykłego świata nie postrzegamy w stanach psychicznych (a tylko się on nam wyobraża) więc przeciw-świat musi być dostępny w snach, jasnowidzeniach i hipnozie.

Źli kosmici kręcą się po ziemi, czasem udając ludzi ale najczęściej wysyłając sondy śledząco-szkodzące. Sondy są niewidzialne i niesłyszalne, ale Pająk wie o nich, wykrywając je przy pomocy pilota od telewizora. Ich obecność można też poznać po zepsutej spłuczce toaletowej oraz samoistnie odklejających się naklejkach. Kosmici ci regularnie, trzy razy w miesiącu, porywają każdego mężczyznę i kobietę i regularnie gwałcą. Mężczyzna może poznać to po kleistej substancji pokrywającej jego członek nad ranem, nazywanej kisielem, kobieta po zwiększeniu się obwodu szyi. Doprawdy nie sposób tego wszystkiego ogarnąć. Może kiedyś omówię niektóre rzeczy, na przykład teorię że trąby powietrzne są tworzone przez złych kosmitów ludziom na szkodę.

ks. Włodzimierz Sedlak

Twórca teorii Bioelektroniki i teorii mózgu - układu scalonego. Odkrywca skamieniałości krzemowych glonów sprzed pierwszych bakterii węglowych, zidentyfikowanych później jako naturalne wytrącenia mineralne. Uznaje że roztwory elektrolitów w płynach komórkowych są plazmą, że białka są różnego typu półprzewodnikami, a struktury biologiczne to tranzystory, kondensatory itp. a w tym wszystkim rolę pełni bioplazma, wytwarzająca bioenergię i inne bio-rzeczy, których oczywiście nie można wykryć w normalny sposób. Czym jest ta bioplazma nie sposób dociec, nigdzie bowiem nie podał jej jednoznacznej definicji, co chwila włączając w jej obrąb inne zjawiska, raz uważając że to szczególny rodzaj plazmy fizycznej, a więc cząstek, jonów, ładunków i pól, a raz za jakiś całkiem inny, nieznany stan materii.
 Cząsteczkom strukturalnym przypisuje właściwości nadprzewodnikowe w warunkach ustroju, przy czym podpiera się przykładem karotenu mającego być nadprzewodnikiem w temperaturze pokojowej - czego żadne badanie jeszcze nie potwierdziło.
Wszystkie te pomysły zebrał w koncepcję Homo Electronicus. Wszystko to pomieszał z teologią wywodząc że czyściec to rodzaj kosmicznej plazmy, i że z fizycznej plazmy złożone będą ciała zmartwychwstałych, albo że Bóg i aniołowie często objawiali się w otoczce chmury plazmowej, bo Bóg bardzo lubi plazmę. Mimo porządnej krytyki ze strony innych naukowców i braku doświadczalnych potwierdzeń, nadal, prawie 20 lat po śmierci jest w macierzystym KUL-u propagowany jako światły odkrywca.
Bardzo paradoksalne artykuły na ten temat publikuje jego zastępca w Katedrze Biologii Teoretycznej, prof Zon - w opracowaniu na temat krytyki Sedlaka  wymienia najważniejsze zarzuty i opinie krytyczne, zarzucające temu brak naukowej metodologii, niejasność sformułowanych określeń, bogatą metaforykę zaciemniającą obraz, nieznajomość najnowszej literatury czy wreszcie cytowanie prac źle rozumianych albo nawet nie zawierających stwierdzeń z nich podobno wziętych. Potem przyznaje rację krytykom odnośnie błędów metodologii, zarazem tłumacząc je śmiałością wizji aby na koniec stwierdzić, że choć słusznie wytknięto mu duże błędy co do podstaw koncepcji, to i tak wysnute z niej propozycje są bardzo wartościowe, zaś wkład Sedlaka sprowadza się do wprowadzenia pięknych metafor opisujących życie. Czyli napisał kilka tomów pięknych metafor, które mają być wartościowe nawet jeśli nie są prawdziwe.

Michał Gryziński

Fizyk teoretyk, twórca wielu prac na temat zderzeń cząstek elementarnych w ujęciu klasycznym. Ujęcie to, nie zakładające dualizmu materii na tyle mu się spodobało, że odrzucił koncepcje fizyki kwantowej tworząc własny model atomu - model spadku swobodnego. W publikowanych potem książkach i artykułach dowodzi, że przyjęty arbitralnie model Bohra zawierał liczne błędy i nie objaśniał należycie wszystkich zjawisk - całkowicie słusznie - oraz że ten model do dziś jest mimo to uważany za prawdziwy a nauka od tego czasu nie poszła do przodu - co już jest całkowicie błędne jako że koncepcję Bohra uznano za przestarzałą już w latach 40. Teorii elektronów orbitujących po kołowych orbitach, niczym planety wokół słońca, utrzymywanych w oddaleniu od jądra przez siłę odśrodkową, przeciwstawia swoją teorię elektronu spadającego na jądro. Ponieważ jądro atomu ma ładunek elektryczny oraz spin (to jest obraca się), to też musi wytwarzać pole magnetyczne. Elektron spadający na jądro wpada w to pole i pod wpływem siły Lorentza jego tor jest odchylany w bok, toteż z rozpędu mija jądro, wspina się na pewną odległość i znów spada. I tak w kółko po torze nazwanym przez Gryzińskiego Radiolą.

Model jest bardzo ładny i w miarę zrozumiały fizyką klasyczną, tylko że podobnie jak dla modelu Bohra nie daje się odnaleźć ścisłych rozwiązań dla atomów cięższych od wodoru, a rozwiązanie dla atomu helu jest co najmniej wątpliwe (jądro helu nie ma spinu, zatem nie obraca się i nie wytwarza pola magnetycznego, brak zatem siły odpychającej elektron). Podobnie jak model Bohra nie tłumaczy stacjonarności elektronu.
W klasycznej fizyce ładunek poruszający się ruchem przyspieszonym wypromieniowuje energię w postaci fali elaktromagnetycznej. Przyspieszenie dotyczy każdego ruchu niejednostajnego nie odbywającego się po linii prostej, zatem elektron orbitujący po kole lub elipsie będzie tracił energię i przybliżał się do jądra. Teoretycznie wyliczono że dla atomu wodoru elektron powinien spaść na jądro w ułamku sekundy. Jak łatwo się domyśleć ruch po radioli, będącej trzema hiperbolami, jest i niejednostajny i krzywoliniowy, toteż po każdym minięciu jądra elektron powinien tracić energię aż w końcu spadnie na jądro. A przecież atomy wciąż trwają.
Żeby jednak dać odpór krytykom zapytującym a co z kwantowo-mechaniczną teorią atomu z orbitalami, liczbami kwantowymi itd w kolejnych książkach rozwija pan profesor teorię że fizyka kwantowa została wymyślona i nie jest prawdziwa. Wymyślono ją aby ukryć niedoskonałości starej teorii, zaś Einstein z kolegami propagował ją aby utrudnić Niemcom budowę bomby atomowej, a pod koniec życia wstydził się przyznać.

Zastanawiam się jeszcze nad paroma innymi osobami, być może omówię ich kiedy indziej. Nie jestem pewien jak ocenić Białczyńskiego, miłośnika pogańskiej słowiańskości, twórcy własnego systemu mitologicznego przypisanego jako autentyczny przedchrześcijańskim słowianom. W sumie jego wpływy w internecie są dosyć duże, próbowano też dodawać niektóre z wymyślonych przezeń "stworzy" czy "zdusz" jako hasła na wikipedii, co ukrócili wikipedyści, wedle samego Białczyńskiego opłacani albo z Rosji albo z Niemiec. Co do Łągiewki to w sumie poza zamieszaniem z amortyzatorem nie tworzył nic większego, żadnych ksiąg o nowej nauce więc raczej tu nie pasuje. Zastanawiam się też nad niejakim Waldemarem M. ale on jest właściwie tylko polskim propagatorem Bazijewa. No i jeszcze Model 31 - ten to już chciał fizyków do sądu podawać, bo nie chce im się odpowiadać na jego listy.

european pseudoscientists alternative quantum theories

niedziela, 24 czerwca 2012

1997 - Huragan na wschodzie

Rok 1997 zapisał się w annałach polskiej meteorologii jako wyjątkowo obfitujący w groźne zjawiska. Już tragiczna wichura w Wielkanoc*, która wyrządziła dużo strat na terenie całego kraju stanowiła preludium ciągu dalszych nie mniej groźnych anomalii, których kulminacją była lipcowa powódź nazwana, nie całkiem przesadnie, Tysiącletnią. Ogrom strat jaki spowodowała przesłonił jednak zdarzenie jakie miało miejsce tuż przed nią, będące wydarzeniem bez precedensu.

Huragan
Poniedziałek, 23 czerwca był w regionie Zamojskim dniem parnym. Wyraźnie zbierało się na burzę, nie zapowiadano jednak niczego groźnego, toteż nikt się tym nie przejmował. Po południu, około 15 na zachodzie pojawiła się szybko zbliżająca ciemna chmura. Świadkowie mówili potem o siwej ścianie deszczu od strony której dobiegał szum i grzmoty. A potem nie było nic widać. Następne minuty wypełniał huk potężnego wichru, łoskot walących się dachów i trzask łamanych drzew. A gdy kataklizm przeszedł i skuleni w domach mieszkańcy wyszli na zewnątrz, nie poznali swej okolicy. Kwadrans silnego wiatru wystarczał aby zerwać w wioskach większość dachów na domach i innych budynkach, zawalić stodoły i obory, wyłamać rozległe płaty lasu. W wielu miejscowościach uszkodzeniu uległy wszystkie budynki. Również rozległość kataklizmu była porażająca. Dotknął praktycznie cały powiat Tomaszowski i część Zamojskiego i Hrubieszowskiego. Jak się doliczono całkowitemu zniszczeniu uległo 33 domy mieszkalne i 45 innych budynków, uszkodzeniu zaś blisko 2 tysiące domów i 3,5 tysiąca innych budynków. Największe straty poniosły gminy Łaszczów i Mircze (po 1800 budynków). W większości były to zerwania, całkowite lub częściowe dachów, czasem przewracane były kominy i ściany szczytowe, które upadając na strop uszkadzały go. W szkole podstawowej w Łaszczowie przewrócony komin kotłowni uszkodził ścianę i przebił dwa stropy, na szczęście dzieci nie miały tam wówczas zajęć. W Nobrożu wiatr wybył witraż w rozecie, poważnie uszkodził organy, przekrzywił sygnaturkę i naderwał dach, tam też uszkodzona została strażnica OSP. Odłamki eternitowych płyt wbijały się w ściany, blachy znajdowano kilkaset metrów od domów.  Zdarzało się, że po zniszczeniu stodoły, wicher wypychał traktory na odległość kilkudziesięciu metrów.[1]
Ponadto zniszczeniu uległo 8 tysięcy hektarów lasu, głównie w nadleśnictwach Tomaszów i Mircze.[2] Zatarasowane drzewa utrudniały komunikację. Z powodu złamania kilkuset słupów, w wielu miejscach nie było prądu jeszcze tydzień po zdarzeniu.

Co zaskakujące mimo tak rozległych strat, do szpitali trafia tylko 7 ciężej rannych osób. Koło Łaszczowa ginie mężczyzna przygnieciony przewróconym drzewem. Zaledwie dzień wcześniej odbywał się tam festyn na którym bawiły się setki osób.

Kataklizm za granicą
Wichura jaka przeszła wówczas nad tym skrawkiem Polski była zaledwie odpryskiem większej, jaka dała się we znaki na Białorusi i Ukrainie.
Wedle podawanych informacji na Białorusi prędkość wiatru dochodziła do 32 m/s, uszkodzeniu uległo tam 7200 domów, zginęło 5 osób a 50 zostało rannych.[3][5] Straty dotyczyły głównie obwodu Brzeskiego, w regionach Iwanowskim, Iwacewiczowskim i Hancewiczowskim oraz w obwodzie Mińskim w okolicach Nieświeża, Klecka, Kopyla i Wołożyna. W samym Mińsku połamane zostały drzewa w parkach i rannych 9 osób.[4] 200 miejscowości pozbawionych było prądu. Straty sięgające 150 mln dolarów spowodowały, że Łukaszenko zwrócił się do międzynarodowych organizacji o pomoc finansową
 
Zniszczenia w obwodzie Mińskim

Na terenie Ukrainy uszkodzonych zostało 3500 domów (wraz budynkami gospodarskimi 11 tysięcy[6]), zginęło 11 osób a 90 zostało rannych. Wiatr dochodził w porywach do 50m/s[7] Huragan dotknął głównie Wołyń

Jeśli zatem traktować ten kataklizm łącznie, to zginęło w nim 17 osób zaś uszkodzonych zostało 15 tysięcy budynków. Była to zatem najgorsza wichura w europie środkowej w ostatnich dekadach, nie związana z orkanem. Zbliżoną wielkość zniszczeń w kraju miała dopiero wichura z 20 maja 1960 połączona z kilkoma trąbami powietrznymi.

Wichura? Trąba?
Opisy na jakie się natknąłem były dosyć skromne. Dziennik Wschodni ledwie o tym wspomniał, podobnie Kurier Lubelski, szersze artykuły opublikować dopiero Tygodnik Zamojski. Mam wrażenie że media wciąż jeszcze żyły wizytą papieża i mało się zaprzątały innymi, lokalnymi sprawami. Rozległość zjawiska jest oczywiście zbyt duża aby mogła je wywołać trąba powietrzna, ale niewykluczone że mogła się taka tam uformować w którymś z miejsc. Pewna kobieta w Podhajcach opisywała że gdy burza zaskoczyła ją na polu w trakcie pielenia, zaczęła uciekać w stronę domu i w pewnej chwili wiatr przeniósł ją na drugą stronę drogi, dobrych 40 metrów - kto wie czy aby sprawcą nie było jakieś chwilowe zawirowanie. W tej samej wsi wiatr przepchnął traktor na kilkadziesiąt metrów.
Co prawda znalazłem ówczesne mapy pogodowe ale nie umiem ich czytać, w każdym razie kontrast temperatur i ciśnień w tamtej okolicy nie wyglądał na jakoś szczególnie wielki, mimo to doszło do utworzenia linii burz generujących silny szkwał. Niewykluczone ze powstało tam bow echo, to jest łukowate wybrzuszenie linii burz, wywołujące bardzo silne podmuchy - tak to jak sądzę miało miejsce w zeszłym roku w Opoczyńskim, gdzie porwało tunele foliowe i uszkodziło wiele domów.
Jeśli próbować zbadać rozkład strat, to można zauważyć że choć duże zniszczenia stwierdzono w obwodzie Brzeskim, to nie dotyczyły samego Brześcia i nie dotarły do Polski. Na Ukrainie dotknęły okolice Kowla. Zatem pas burz musiał przebiegać ukośnie z południowego zachodu w Polsce na północny wschód na Białorusi, gdzie straty są szczególnie rozległe.

------

* chodzi o wichurę z 23 marca, która zabiła 11 osób
[1] Tygodnik Zamojski, 25 czerwca i 2 lipca 1997
[2] http://www.lublin.lasy.gov.pl/web/tomaszow/hodowla
[3] http://www.stolin.biz/arch_news_2008_07.htm
[4] http://www.belarus.net/minsk_ev/97/russia/n7/uragan25.htm
[5] http://reliefweb.int/node/31244
[6] http://reliefweb.int/node/31329
[7] http://pulib.if.ua/part/9535

czwartek, 21 czerwca 2012

O śmiertelności stróżów w Lesznie

W Kurjerze Warszawskim z dnia 21 kwietnia (3 maja) 1884 r, nr 122a, czytamy taką opowieść:

Śmiertelność stróżów.
Jeden z domów położonych w okolicy Leszna pozbawiony jest obecnie stróża stałego, tak, iż właściciel musi się za sowitą opłatą posługiwać zastępczo posłańcami publicznymi, którzy zmieniają się kolejno. Zdawałoby się w obec tyla indywiduów poszukujących pracy, iż miejsce stróża łatwo da się obsadzić...
Tymczasem kandydatów brak zupełny, a przyczyny tego szukać należy w dziwnym zbiegu okoliczności, który ludek prosty uważa za jakiś osobliwy dopust. Oto w ciągu pięciu lat zmarło w owej kamienicy pięciu stróżów...
Z tych pierwszy zeszedł z tego świata śmiercią samobójcy, powiesił się bowiem w swojej izdebce pod schodami. W parę miesięcy później następca jego zmarł naturalna śmiercią, lecz między kumoszkami rozeszła się wiadomość, że pierwszy nieboszczyk, jako samobójca zamienił się w upiora i wyssał krew drugiemu stróżowi.
Z kolei dokonało żywota w sposób całkiem naturalny jeszcze trzech stróżów, w krótkim stosunkowo odstępie czasu, a śmierć ich jeszcze bardziej utrwaliła wiarę w „upiora samobójcę..."
Ostatni stróż zmarł przed dwoma miesiącami, a kilku jego następców chociaż wzięło na odwagę, po kilku dniach zrzekło się nowego miejsca.
Ciekawi jesteśmy, jak długo jeszcze „upiór-samobójca" psocić będzie?!
Klątwa stróża czy zbieg okoliczności? W każdym razie nietypowa historia.