Z Marienwerder donoszą, że tam w d. 2 b. m. przy przeprawie przez Wisłę, zatonął prom napełniony pielgrzymami; 30 osób tylko uratowano, jakkolwiek prom odbił ledwo o 5 prętów od brzegu; 100 osób przeszło zatonęło, i to powiększej części z różnej klassy biedniejszej, których nazwiska niewiadomo.—Prawdopodobnie była to istniejąca do niedawna przeprawa Janowo-Gniew. Nie był to jednak najtragiczniejszy wypadek promu na polskich rzekach. Ale o tym innym razem.
[KURJER WARSZAWSKI. D. 12. Czerwca. Rok 1850. EBUW]
wtorek, 2 czerwca 2015
1850 - katastrofa promu w Kwidzynie
Kolejna zapomniana tragedia na rzecznych promach:
piątek, 29 maja 2015
Błędy astronomów
Kuriozalne pomyłki, źle postawione przecinki...
Planetoida której nie było
2 lutego 1892 roku Max Wolf, niemiecki astronom znany z wielu odkryć asteroid, zaobserwował obiekt, który wstępnie oznakował jako 330 Adalbertia. Wolf fotografował wybrane fragmenty nieba i porównywał ich wygląd z mapami. Dzięki tej metodzie odkrył ponad 200 asteroid i kilka komet.
Z tamtym obiektem był jednak ten problem, że kolejni obserwatorzy nie mogli odnaleźć asteroidy, wyglądało zatem na to, że był to kolejny przypadek zagubionej asteroidy, to jest takiej, której jasność bądź zbyt słabo poznana orbita nie pozwoliły na ponowne obserwacje.
Dopiero sto lat później podczas dokładnego przeglądu materiałów astronoma i porównaniu ze znanymi danymi, wyszło na jaw, że doszło do gigantycznej pomyłki. Obiekt który odkrył Wolf był zwykłą gwiazdą, nie było żadnej asteroidy.[1]
Nazwa i cyfrowe oznaczenie zostały więc wykorzystane do nazwania innej asteroidy odkrytej przez Wolfa w 1902 roku.
Gwiazdy które nie były zmienne
W połowie lat dwudziestych astronom Ceraski porównywał z nowszymi danymi stare klisze z obrazami nieba naświetlonymi w moskiewskim obserwatorium jeszcze w czasie I wojny światowej. Mierząc jasności poszczególnych gwiazd i porównując ich położenie z nowszymi danymi, zauważył iż pewna gwiazdka w gwiazdozbiorze Lwa, która zwykle miała jasność na samej granicy uchwytności dla użytego aparatu, na kliszy z dnia 25 marca 1917 roku niespodziewanie zwiększyła swoją jasność o kilka wielkości. Ponieważ jednak późniejsze obserwacje wykazały że gwiazda znów świeci tym samym blaskiem co poprzednio, uznano że nagłe pojaśnienie było związane z wybuchem, a samą gwiazdę sklasyfikowano jako zmienną kataklizmiczną.
Dopiero w 1995 roku stwierdzono, że przed laty doszło do pomyłki - za gwiazdę wzięto obiekt znajdujący się obok, była to planetoida Flora kilka dni po opozycji. W czasie kolejnych obserwacji planetoida odsunęła się od tamtego miejsca, a obserwatorzy znaleźli tam jedynie niezmienną gwiazdę. Wprawdzie między położeniem gwiazdki a jaśniejszego obiektu była pewna rozbieżność, ale Ceraski uznał że poprzednicy popełnili błąd wyznaczenia pozycji gwiazdy.[2]
Identyczna pomyłka zdarzyła się w 1934 roku, gdy w podobnych okolicznościach zaobserwowano i sklasyfikowano gwiazdę wybuchową CV Aquari, która ostatecznie okazała się planetoidą Europa.
Planetoidy odkryte dwa razy
W czasach gdy nie było jeszcze komputerowych baz danych z możliwością szybkiego wyszukiwania, badacze asteroid musieli opierać się tylko na papierowych spisach znanych, odkrytych obiektów o wyznaczonej orbicie.
I zdarzały się w związku z tym błędy.
W 1904 roku Wolf odkrył planetoidę oznaczoną jako 525 Adelajda. W 1930 roku odkryto obiekt nazwany 1171 Rusthawela. Dopiero w latach 50. zorientowano się, że to jeden i ten sam obiekt. Spór co do nazwy rozwiązano w ten sposób, że pozostawiono nowsza nazwę a starą wykorzystano do nazwania innej planetoidy[3]. Identycznie postąpiono w przypadku planetoid 787-Moskva/1317 Silvretta; 1095 Tulipa/1449 Virtanen; 864 Aase/1078 Menthia i 715 Transvaalia/933 Susi.
Planetoida która straciła dobre imię
21 października 1928 roku chiński astronom odkrył planetoidę oznaczoną patriotycznie 1125 China. Potem nie udało się jej odnaleźć więc uznano, że to kolejna zgubiona planetka. W 1957 roku odkryto kolejny obiekt o tymczasowym oznaczeniu 1957 ONZ1. Wstępne wyliczenia orbity wskazywały na to, że jest to tamta zaginiona planetoida, toteż obiekt o lepiej opisanej orbicie nazwano w ten sposób.
Jednak w 1987 roku odkryto kolejny obiekt, zaś po przekopaniu baz danych i wykonaniu symulacji okazało się, że na pewno jest to tamta, chińska planetoida z 1928 - zaś ta z lat 50. miała źle wyliczoną orbitę i błędnie uznano, że jest to odnalezienie zagubionego obiektu.
Przeprawianie nazwy uznano chyba za zbytnią komplikację, dlatego obiekt z 1957 roku pozostał przy błędnie przypisanej nazwie China, zaś teraz już na pewno ponownie odnaleziony obiekt z lat 20. nazwano 3789 ZhongGuo.[4] Nazwa to transliteracja nazwy Chin w dialekcie mandaryńskim.
Galaktyka zdublowana
Gdy w XIX wieku astronom John Dryer przygotowywał swój Nowy Generalny Katalog zbierający informacje o znanych galaktykach i gromadach gwiazd, posługiwał się głównie zapisami innych obserwatorów, donoszących o wykryciu nowego obiektu. Niestety, bywało że zapisy te były błędne, co prowadziło do zabawnych pomyłek. Tak było z galaktyką wpisaną na listę jako NGC 20 - jako pierwszy opisał ją R. J. Mithell. Trzydzieści lat później ponownie odkrył ją Swift, jednak ustalając jej pozycję na niebie, popełnił błąd i przypisał jej położenie bliskie, lecz różne niż rzeczywiste.
Opierający się na różnych doniesieniach Dryer nie miał jak tego zweryfikować, dlatego ta sama galaktyka pojawia się na liście dwa razy, jako NGC 20 i NGC 6.
--------
[1] West, R, Madsen, C and Schmadel, L: "On the Reality of Minor Planet (330) Adalberta", Astronomy and Astrophysics 110, 1982.
[2] Schmadel, L. D., Schmeer, P., & Börngen, F., TU Leonis = (8) Flora: the non-existence of a U Geminorum star, Astronomy and Astrophysics 312, 496
[3] http://pl.wikipedia.org/wiki/%28525%29_Adelaide
[4] http://ssd.jpl.nasa.gov/sbdb.cgi?sstr=3789+Zhongguo
Planetoida której nie było
2 lutego 1892 roku Max Wolf, niemiecki astronom znany z wielu odkryć asteroid, zaobserwował obiekt, który wstępnie oznakował jako 330 Adalbertia. Wolf fotografował wybrane fragmenty nieba i porównywał ich wygląd z mapami. Dzięki tej metodzie odkrył ponad 200 asteroid i kilka komet.
Z tamtym obiektem był jednak ten problem, że kolejni obserwatorzy nie mogli odnaleźć asteroidy, wyglądało zatem na to, że był to kolejny przypadek zagubionej asteroidy, to jest takiej, której jasność bądź zbyt słabo poznana orbita nie pozwoliły na ponowne obserwacje.
Dopiero sto lat później podczas dokładnego przeglądu materiałów astronoma i porównaniu ze znanymi danymi, wyszło na jaw, że doszło do gigantycznej pomyłki. Obiekt który odkrył Wolf był zwykłą gwiazdą, nie było żadnej asteroidy.[1]
Nazwa i cyfrowe oznaczenie zostały więc wykorzystane do nazwania innej asteroidy odkrytej przez Wolfa w 1902 roku.
Gwiazdy które nie były zmienne
W połowie lat dwudziestych astronom Ceraski porównywał z nowszymi danymi stare klisze z obrazami nieba naświetlonymi w moskiewskim obserwatorium jeszcze w czasie I wojny światowej. Mierząc jasności poszczególnych gwiazd i porównując ich położenie z nowszymi danymi, zauważył iż pewna gwiazdka w gwiazdozbiorze Lwa, która zwykle miała jasność na samej granicy uchwytności dla użytego aparatu, na kliszy z dnia 25 marca 1917 roku niespodziewanie zwiększyła swoją jasność o kilka wielkości. Ponieważ jednak późniejsze obserwacje wykazały że gwiazda znów świeci tym samym blaskiem co poprzednio, uznano że nagłe pojaśnienie było związane z wybuchem, a samą gwiazdę sklasyfikowano jako zmienną kataklizmiczną.
Dopiero w 1995 roku stwierdzono, że przed laty doszło do pomyłki - za gwiazdę wzięto obiekt znajdujący się obok, była to planetoida Flora kilka dni po opozycji. W czasie kolejnych obserwacji planetoida odsunęła się od tamtego miejsca, a obserwatorzy znaleźli tam jedynie niezmienną gwiazdę. Wprawdzie między położeniem gwiazdki a jaśniejszego obiektu była pewna rozbieżność, ale Ceraski uznał że poprzednicy popełnili błąd wyznaczenia pozycji gwiazdy.[2]
Identyczna pomyłka zdarzyła się w 1934 roku, gdy w podobnych okolicznościach zaobserwowano i sklasyfikowano gwiazdę wybuchową CV Aquari, która ostatecznie okazała się planetoidą Europa.
Planetoidy odkryte dwa razy
W czasach gdy nie było jeszcze komputerowych baz danych z możliwością szybkiego wyszukiwania, badacze asteroid musieli opierać się tylko na papierowych spisach znanych, odkrytych obiektów o wyznaczonej orbicie.
I zdarzały się w związku z tym błędy.
W 1904 roku Wolf odkrył planetoidę oznaczoną jako 525 Adelajda. W 1930 roku odkryto obiekt nazwany 1171 Rusthawela. Dopiero w latach 50. zorientowano się, że to jeden i ten sam obiekt. Spór co do nazwy rozwiązano w ten sposób, że pozostawiono nowsza nazwę a starą wykorzystano do nazwania innej planetoidy[3]. Identycznie postąpiono w przypadku planetoid 787-Moskva/1317 Silvretta; 1095 Tulipa/1449 Virtanen; 864 Aase/1078 Menthia i 715 Transvaalia/933 Susi.
Planetoida która straciła dobre imię
21 października 1928 roku chiński astronom odkrył planetoidę oznaczoną patriotycznie 1125 China. Potem nie udało się jej odnaleźć więc uznano, że to kolejna zgubiona planetka. W 1957 roku odkryto kolejny obiekt o tymczasowym oznaczeniu 1957 ONZ1. Wstępne wyliczenia orbity wskazywały na to, że jest to tamta zaginiona planetoida, toteż obiekt o lepiej opisanej orbicie nazwano w ten sposób.
Jednak w 1987 roku odkryto kolejny obiekt, zaś po przekopaniu baz danych i wykonaniu symulacji okazało się, że na pewno jest to tamta, chińska planetoida z 1928 - zaś ta z lat 50. miała źle wyliczoną orbitę i błędnie uznano, że jest to odnalezienie zagubionego obiektu.
Przeprawianie nazwy uznano chyba za zbytnią komplikację, dlatego obiekt z 1957 roku pozostał przy błędnie przypisanej nazwie China, zaś teraz już na pewno ponownie odnaleziony obiekt z lat 20. nazwano 3789 ZhongGuo.[4] Nazwa to transliteracja nazwy Chin w dialekcie mandaryńskim.
Galaktyka zdublowana
Gdy w XIX wieku astronom John Dryer przygotowywał swój Nowy Generalny Katalog zbierający informacje o znanych galaktykach i gromadach gwiazd, posługiwał się głównie zapisami innych obserwatorów, donoszących o wykryciu nowego obiektu. Niestety, bywało że zapisy te były błędne, co prowadziło do zabawnych pomyłek. Tak było z galaktyką wpisaną na listę jako NGC 20 - jako pierwszy opisał ją R. J. Mithell. Trzydzieści lat później ponownie odkrył ją Swift, jednak ustalając jej pozycję na niebie, popełnił błąd i przypisał jej położenie bliskie, lecz różne niż rzeczywiste.
Opierający się na różnych doniesieniach Dryer nie miał jak tego zweryfikować, dlatego ta sama galaktyka pojawia się na liście dwa razy, jako NGC 20 i NGC 6.
--------
[1] West, R, Madsen, C and Schmadel, L: "On the Reality of Minor Planet (330) Adalberta", Astronomy and Astrophysics 110, 1982.
[2] Schmadel, L. D., Schmeer, P., & Börngen, F., TU Leonis = (8) Flora: the non-existence of a U Geminorum star, Astronomy and Astrophysics 312, 496
[3] http://pl.wikipedia.org/wiki/%28525%29_Adelaide
[4] http://ssd.jpl.nasa.gov/sbdb.cgi?sstr=3789+Zhongguo
czwartek, 14 maja 2015
1908 - Trąba powietrzna w Białymstoku
Czas otworzyć sezon z trąbami.:
Czy zaś zjawisko było rzeczywiście trąbą powietrzną? Niewykluczone, wprawdzie nie ma jednoznacznego opisu ale to "przewracanie i taczanie" ludzi mogłoby sugerować trąbę.
Trąba wietrzna.Wieś Piaski pod Białymstokiem obecnie jest jedną z dzielnic tego miasta. Co do daty - właściwa jest data 25 maja. Wcześniejsza o 13 dni data 12 maja to data "starego porządku" czyli kalendarza juliańskiego, obowiązującego wówczas w zaborze rosyjskim.
Dnia 25-go (12) maja nad wsią Piaskami w powiecie białostockim, gubernji grodzieńskiej, przeciągnęła burza z gwałtownym wiatrem,
który pozrywał z budynków dachy, a nawet same budynki poskręcał i pokrzywił. Była to trąba wietrzna. Narobiła ona dużo szkody. Cała wieś zasnuta była słomą ze strzech. Ludzi, którzy byli natenczas w polu, wiatr poprzewracał
i taczał po ziemi.
Gazeta Świąteczna nr. 23 1908 EBUW
Czy zaś zjawisko było rzeczywiście trąbą powietrzną? Niewykluczone, wprawdzie nie ma jednoznacznego opisu ale to "przewracanie i taczanie" ludzi mogłoby sugerować trąbę.
czwartek, 9 kwietnia 2015
1886 - Wiekanocne przesądy
Śmieszny zabobon na lud w okolicach Łukowa w Siedleckiem. Oto powiadają tam, że kto pierwszy powróci z rezurekcji do domu, temu najlepiej będzie się przez cały rok wiodło. To też jak włościanie wyjdą z kościoła, każdy chce sąsiadów prześcignąć. Choć ksiądz proboszcz upomina, aby tego nie czynili, bo to i śmiech i grzech wierzyć w takie przesądy, a i nieszczęście z tego być może - jednakowoż nie wszyscy słuchają dobrej rady. Więc i tej wielkiejnocy ścigali się tam wieśniacy po drogach. Aż podczas takich gonitw trzy wozy starły się nagle ze sobą i połamały się w kawałki, a ośmioro ludzi jadących tak się poraniło i pokaleczyło, że musiano ich odwieźć do szpitala w Łukowie. Najciężej został pobity Jak Ciszak, tak, że lekarze nie mieli nadzieji utrzymać go przy życiu. Co się z nim w końcu stało, nie wiemy. - Takie to powodzenie tych, co w głupie przesądy wierzą.
[Gazeta Świąteczna dnia 23 maja roku 1886]
Wielkanoc w roku 1886 wypadała 25 kwietnia, co stanowi najpóźniejszą możliwą datę.
poniedziałek, 23 marca 2015
Zaćmienie 2015
Do tegorocznego zaćmienia przygotowywałem się już od dawna.
Kwestią najbardziej niepewną była pogoda - jeszcze trzy dni przed prognozy sugerowały częściowe zachmurzenie. Nie miałem ochoty na powtórkę z 2011 roku gdy jeszcze głębszego zaćmienia nie było w ogóle widać. Stopniowo jednak w przewidywaniach niebo coraz bardziej się klarowało.
Sprawdziłem czy wszystko w teleskopie działa jak trzeba i czy filtr się nie przetarł.
Pozostawało tylko zaczekać.
W dzień zaćmienia pogoda sprawiła mi miłą niespodziankę - wbrew zapowiedziom chmur piętra wysokiego i zakrycia 20% nieba chmurami niskimi, niebo było czyste i gładkie. Pogoda wręcz idealna. Szybko rozłożyłem teleskop i tuż przed pierwszym kontaktem, zacząłem go składać na trawniku przed blokiem. Zajęło mi to nieco dłużej, dlatego gdy pierwszy raz spojrzałem na słońce, było już lekko przesłonięte:
Plama słoneczna przy brzegu tarczy była bardzo dobrze widoczna. Lepiej udało mi się ją uchwycić na tym nieco późniejszym zdjęciu:
Jako że wraz ze sprzętem byłem dobrze widoczny w okolicy, zaczęli podchodzić przechodnie, aby też popatrzeć. Starsza pani wspominała jak to w latach 50. przerwali im lekcje w szkołach i rozdano okopcone szkiełka aby mogli popatrzeć bo było bardzo głębokie zaćmienie. Jakiś inny pan wspominał to samo zaćmienie, widziane przez niego znad morza, gdzie było tak mocno że na chwilę zrobiło się ciemno (chodzi o zaćmienie w 1954 roku, które w Sejnach było zaćmieniem całkowitym a na dużej połaci kraju miało fazę powyżej 90%).
Tymczasem zakrywanie słońca przez księżyc stawało się coraz wyraźniejsze i dało się je zobaczyć w plamkach światła rzucanych przez małe otwory, co starałem się uchwycić:
Im bliżej fazy maksymalnej tym wyraźniejsze było przyciemnienie blasku słońca. Wyglądało to trochę jakby na słońce nasunęła się cienka chmura. W fazie maksymalnej jeśli przymrużyło się powieki, można było gołym okiem dostrzec, że słońce jest rogalikiem. Mniej więcej na 20 minut przed momentem najgłębszego zakrycia, księżyc przesłonił plamę słoneczną:
Miałem wrażenie, że zrobiło się nieco chłodniej i ciszej. Nie słyszałem przechodniów, na pobliskim boisku szkolnym skończył się wuef i przez kilka minut w zasięgu wzroku nikogo nie spostrzegłem.
Faza maksymalna (ok. 10:48)
Gdy stopień zakrycia zaczął się zmniejszać, pomyślałem o innych metodach zobrazowania zaćmienia. Zdjąłem filtr i rzutowałem obraz na książkę:
Odsłoniłem też lunetkę celowniczą i wyostrzyłem obraz w cieniu teleskopu:
Zaczęło się robić wyraźnie jaśniej i cieplej. Podeszło jeszcze kilka osób. Starszy pan wspominał jak to w jednostce wojskowej obsługiwał lunetę do namierzania celów. Pytał czy mam tutaj okular eliptyczny albo obiektyw oscylacyjny, ale nie, takich sprzętów nie miałem. Ktoś inny zawołał syna, żeby też sobie zobaczył.
Tymczasem księżyc odsłonił plamę słoneczną:
Ostatnich kilka minut:
Gdy wróciłem już do domu, zaciekawiłem się tym, czy rzeczywiście w fazie maksymalnej zrobiło się chłodniej. Wedle wskazań najbliższej stacji w Terespolu, tuż po fazie maksymalnej, o godzinie 11 (10 UTC) dotychczasowy wzrost temperatury przyhamował ale nadal następował. Wrażenie chłodu wynikało więc nie z tego, że ochłodziło się powietrze, tylko stąd, że słońce słabiej przygrzewało.
Efekt zaćmienia w zmianie temperatur był widoczny w całym kraju, gdzieniegdzie było to jedynie przyhamowanie wzrostu, jak w Bydgoszczy:
W wielu miejscach był to spadek o 0,5-1 stopień. Efekt ten zarejestrowano na przykład w Warszawie:
Spadek odnotowała też automatyczna stacja pogodowa. Przy okazji ładnie widać korelację ze spadkiem natężenia promieniowania słonecznego:
Faza maksymalna w Warszawie to 66% co zmniejszyło moc promieniowania o ok. 70%. Spadek temperatury na tej stacji był mocniejszy, bo o około 2,5-3 stopnie.[1]
Podobny efekt widać na wskazaniach z Gdańska:
Największą fazę zaćmienia miało w kraju Świnoujście. Zasłonięcie 76% słońca obniżyło temperaturę o prawie 2 stopnie:
W kilku miejscowościach nadmorskich wpływ zaćmienia na temperaturę był jednak niemal niezauważalny. Wynikało to zapewne z silnego zachmurzenia, przez co temperatura powietrza nad gruntem nie zależała tak mocno od nasłonecznienia. Pełniejsze opracowanie tematu znajdziecie tutaj:
http://meteomodel.pl/BLOG/?p=9623
Dosyć ciekawie zaćmienie wyglądało z satelity pogodowego - widoczne jest stopniowe zaciemnianie aż do okolic Wysp Owczych, gdzie miało miejsce zaćmienie całkowite:
------
[1] http://www.label.pl/po/zacmienie-warszawa-20-03-2015.html
Kwestią najbardziej niepewną była pogoda - jeszcze trzy dni przed prognozy sugerowały częściowe zachmurzenie. Nie miałem ochoty na powtórkę z 2011 roku gdy jeszcze głębszego zaćmienia nie było w ogóle widać. Stopniowo jednak w przewidywaniach niebo coraz bardziej się klarowało.
Sprawdziłem czy wszystko w teleskopie działa jak trzeba i czy filtr się nie przetarł.
Pozostawało tylko zaczekać.
W dzień zaćmienia pogoda sprawiła mi miłą niespodziankę - wbrew zapowiedziom chmur piętra wysokiego i zakrycia 20% nieba chmurami niskimi, niebo było czyste i gładkie. Pogoda wręcz idealna. Szybko rozłożyłem teleskop i tuż przed pierwszym kontaktem, zacząłem go składać na trawniku przed blokiem. Zajęło mi to nieco dłużej, dlatego gdy pierwszy raz spojrzałem na słońce, było już lekko przesłonięte:
Plama słoneczna przy brzegu tarczy była bardzo dobrze widoczna. Lepiej udało mi się ją uchwycić na tym nieco późniejszym zdjęciu:
Jako że wraz ze sprzętem byłem dobrze widoczny w okolicy, zaczęli podchodzić przechodnie, aby też popatrzeć. Starsza pani wspominała jak to w latach 50. przerwali im lekcje w szkołach i rozdano okopcone szkiełka aby mogli popatrzeć bo było bardzo głębokie zaćmienie. Jakiś inny pan wspominał to samo zaćmienie, widziane przez niego znad morza, gdzie było tak mocno że na chwilę zrobiło się ciemno (chodzi o zaćmienie w 1954 roku, które w Sejnach było zaćmieniem całkowitym a na dużej połaci kraju miało fazę powyżej 90%).
Tymczasem zakrywanie słońca przez księżyc stawało się coraz wyraźniejsze i dało się je zobaczyć w plamkach światła rzucanych przez małe otwory, co starałem się uchwycić:
Im bliżej fazy maksymalnej tym wyraźniejsze było przyciemnienie blasku słońca. Wyglądało to trochę jakby na słońce nasunęła się cienka chmura. W fazie maksymalnej jeśli przymrużyło się powieki, można było gołym okiem dostrzec, że słońce jest rogalikiem. Mniej więcej na 20 minut przed momentem najgłębszego zakrycia, księżyc przesłonił plamę słoneczną:
Miałem wrażenie, że zrobiło się nieco chłodniej i ciszej. Nie słyszałem przechodniów, na pobliskim boisku szkolnym skończył się wuef i przez kilka minut w zasięgu wzroku nikogo nie spostrzegłem.
Faza maksymalna (ok. 10:48)
Gdy stopień zakrycia zaczął się zmniejszać, pomyślałem o innych metodach zobrazowania zaćmienia. Zdjąłem filtr i rzutowałem obraz na książkę:
Odsłoniłem też lunetkę celowniczą i wyostrzyłem obraz w cieniu teleskopu:
Zaczęło się robić wyraźnie jaśniej i cieplej. Podeszło jeszcze kilka osób. Starszy pan wspominał jak to w jednostce wojskowej obsługiwał lunetę do namierzania celów. Pytał czy mam tutaj okular eliptyczny albo obiektyw oscylacyjny, ale nie, takich sprzętów nie miałem. Ktoś inny zawołał syna, żeby też sobie zobaczył.
Tymczasem księżyc odsłonił plamę słoneczną:
Ostatnich kilka minut:
Gdy wróciłem już do domu, zaciekawiłem się tym, czy rzeczywiście w fazie maksymalnej zrobiło się chłodniej. Wedle wskazań najbliższej stacji w Terespolu, tuż po fazie maksymalnej, o godzinie 11 (10 UTC) dotychczasowy wzrost temperatury przyhamował ale nadal następował. Wrażenie chłodu wynikało więc nie z tego, że ochłodziło się powietrze, tylko stąd, że słońce słabiej przygrzewało.
Efekt zaćmienia w zmianie temperatur był widoczny w całym kraju, gdzieniegdzie było to jedynie przyhamowanie wzrostu, jak w Bydgoszczy:
W wielu miejscach był to spadek o 0,5-1 stopień. Efekt ten zarejestrowano na przykład w Warszawie:
Spadek odnotowała też automatyczna stacja pogodowa. Przy okazji ładnie widać korelację ze spadkiem natężenia promieniowania słonecznego:
Faza maksymalna w Warszawie to 66% co zmniejszyło moc promieniowania o ok. 70%. Spadek temperatury na tej stacji był mocniejszy, bo o około 2,5-3 stopnie.[1]
Podobny efekt widać na wskazaniach z Gdańska:
Największą fazę zaćmienia miało w kraju Świnoujście. Zasłonięcie 76% słońca obniżyło temperaturę o prawie 2 stopnie:
W kilku miejscowościach nadmorskich wpływ zaćmienia na temperaturę był jednak niemal niezauważalny. Wynikało to zapewne z silnego zachmurzenia, przez co temperatura powietrza nad gruntem nie zależała tak mocno od nasłonecznienia. Pełniejsze opracowanie tematu znajdziecie tutaj:
http://meteomodel.pl/BLOG/?p=9623
Dosyć ciekawie zaćmienie wyglądało z satelity pogodowego - widoczne jest stopniowe zaciemnianie aż do okolic Wysp Owczych, gdzie miało miejsce zaćmienie całkowite:
------
[1] http://www.label.pl/po/zacmienie-warszawa-20-03-2015.html
wtorek, 17 marca 2015
1903 - Katastrofa promu w Strzyżowie
W dawnej Polsce przeprawy promowe miały duże znaczenie w komunikacji. Mosty stawiano na najważniejszych szlakach, głównie w dużych miastach, toteż w wielu miejscach trzeba się było zdawać na przewóz łódkami i barkami, niejednokrotnie będącymi promami improwizowanymi, używanymi przy większej okazji. I niestety często zdarzało się że słaba konstrukcja czy też przeciążenie promu, prowadziły do tragedii.
Tak też było w przypadku katastrofy w Strzyżowie:
Informacje o liczbie ofiar nieco różnią się w różnych źródłach, Gazeta Lwowska donosiła tylko o ośmiu.
Strzyżów leżący nad Wisłokiem nie posiadał w tym czasie żadnego mostu. Właścicielem promu był niejaki Rubin, który miał zwyczaj zatrzymywać go na rzece i tam pobierać opłaty, aby nie trafił mu się żaden gapowicz. Tak postąpił też tamtego dnia, gdy spośród osób wracających z pogrzebu na prom władowało się niemal 60 osób. Traf chciał, że akurat w tym momencie ruszyły lody - kra uderzyła w bok barki, która przechyliła się i kilkanaście osób wpadło do wody. Równocześnie pękła lina utrzymująca prom, który zaczął spływać w dół rzeki.
Wiele osób wyskakiwało gdy tylko zbliżyli się do brzegu. Ostatecznie prom zatrzymano dopiero w Zaborowie, a więc po przepłynięciu 8 kilometrów, gdzie uratowano jeszcze 13 osób. Na brzegu rzeki zmarł na zawał serca ojciec tonącej dziewczynki.[1]
Katastrofa nie była w tym czasie wyjątkiem. Podobne zdarzały się co kilka lat. Najgorsze sytuacje dotyczyły wiernych wracających z pielgrzymki do jakiegoś sanktuarium - o ile do miejsca pielgrzymki udawano się w małych grupkach i w pewnym szerszym czasie, to już w podróż powrotną udawała się zwykle duża grupa na raz. Przeładowanie mogło prowadzić do zatonięcia barki. Co najmniej trzy takie katastrofy pociągłęły za sobą powyżej 100 ofiar śmiertelnych.
Będę się starał systematycznie je opisywać (ale o trąbach powietrznych też nie zapomnę).
-------
[1] Nowa Reforma 14.02.1903 JBC UJ
Tak też było w przypadku katastrofy w Strzyżowie:
Katastrofa na promie.
Jasło. W Strzyżowie nad Wisłokiem utonęło 28 osób, wracając z pogrzebu ks. kanonika Jabczyńskiego. — Płynąca rzeką kra rozbiła
prom, napełniony ludźmi. Zaczęto wskakiwać do wody; z tych, co to uczynili, prawie wszyscy utonęli; ci, co na promie pozostali, uratowali się. Prom złapano w Zaborowie.
[Kraków, 12 Lutego 1903 Nowa Reforma, JBC UJ]
Informacje o liczbie ofiar nieco różnią się w różnych źródłach, Gazeta Lwowska donosiła tylko o ośmiu.
Strzyżów leżący nad Wisłokiem nie posiadał w tym czasie żadnego mostu. Właścicielem promu był niejaki Rubin, który miał zwyczaj zatrzymywać go na rzece i tam pobierać opłaty, aby nie trafił mu się żaden gapowicz. Tak postąpił też tamtego dnia, gdy spośród osób wracających z pogrzebu na prom władowało się niemal 60 osób. Traf chciał, że akurat w tym momencie ruszyły lody - kra uderzyła w bok barki, która przechyliła się i kilkanaście osób wpadło do wody. Równocześnie pękła lina utrzymująca prom, który zaczął spływać w dół rzeki.
Wiele osób wyskakiwało gdy tylko zbliżyli się do brzegu. Ostatecznie prom zatrzymano dopiero w Zaborowie, a więc po przepłynięciu 8 kilometrów, gdzie uratowano jeszcze 13 osób. Na brzegu rzeki zmarł na zawał serca ojciec tonącej dziewczynki.[1]
Katastrofa nie była w tym czasie wyjątkiem. Podobne zdarzały się co kilka lat. Najgorsze sytuacje dotyczyły wiernych wracających z pielgrzymki do jakiegoś sanktuarium - o ile do miejsca pielgrzymki udawano się w małych grupkach i w pewnym szerszym czasie, to już w podróż powrotną udawała się zwykle duża grupa na raz. Przeładowanie mogło prowadzić do zatonięcia barki. Co najmniej trzy takie katastrofy pociągłęły za sobą powyżej 100 ofiar śmiertelnych.
Będę się starał systematycznie je opisywać (ale o trąbach powietrznych też nie zapomnę).
-------
[1] Nowa Reforma 14.02.1903 JBC UJ
piątek, 6 marca 2015
Kiedy zmienia się statystyka a nie zmienia się świat.
Ach te statystyki...
Zbiór liczb opisujących zachodzące zjawiska i mający pomóc w ich ogarnięciu i zrozumieniu. Zawierzamy im mając nadzieję, że przystają do rzeczywistości - i czasem prowadzi nas to na manowce.
Na początku zeszłego roku polskie media obiegła wiadomość: "Coraz więcej Polaków popełnia samobójstwa!". Ze statystyk udostępnianych przez Policję wynikało, że w roku 2013 samobójstwo skutecznie popełniło 6 tysięcy osób, co w porównaniu z 2012 rokiem w którym zanotowano ich o 2 tysiące mniej, stanowiło wyraźny i zastanawiający wzrost. Wzrost, który skłaniał do szukania przyczyn - do czego zaraz ochoczo wzięły się media.
Wedle prof. Marii Jarosz, poproszoną o komentarz przez Na Temat, ten nagły wzrost to oznaka coraz gorszej kondycji społeczeństwa, związanej także z kryzysem finansowym[1]. Wszakże - zauważa w pewnym momencie - liczba samobójstw wzrasta od roku 2009 czyli od początku kryzysu.. Wywiad ma jednak charakter rozważań bardziej ogólnych na temat zjawiska, a nie ma temat wzrostu w tym konkretnym roku.
Gazeta Wyborcza z kolei koncentrowała się na przewadze mężczyzn wśród samobójców, uważając to za wynik presji wizerunku "twardego faceta" który nie okazuje uczuć[2].
Najwyższy Czas uważa że to wina Tuska, bo jesli sięgnąć jeszcze dalej, do 2007 roku, to od tego czasu przyrost wynosi 50%! [3] Podobne przyczyny - złe rządy i długi (oraz wizyty komorników) widzą w tym przypadku inne portale.[4] Niekiedy wskazuje się, że mogą być to statystyki i tak zaniżone, bowiem dane publikowane przez policję dotyczą tylko potwierdzonych samobójstw.
Co więcej - pewne informacje wskazują że w roku 2014 samobójstw było jeszcze więcej.[5] Dane te nie zostały jeszcze opublikowane, ale gdy tak się stanie, z pewnością alarmistyczne głosy powrócą.
Skąd ten nagły wzrost? Ja gdy usłyszałem niedawno o tej sprawie, zaciekawiłem się przede wszystkim kwestią - skąd te dane. Źródłem są tu statystyki publikowane przez komendę główną Policji, a konkretnie tabela podsumowująca dotychczasowe raporty.[6]
Ale nie takie kwestie sprawiły, że napisałem ten artykuł - powodem była inna rzecz, którą zrobiłem, gdy już odpowiedziałem sobie na pytanie o źródło danych. Popatrzyłem na tabelkę na stronie policji i zastanowiłem się - a czy na pewno nie zmieniła się metoda statystyczna? Po czym zrobiłem coś na co nie wpadł ani jeden dziennikarz - kliknąłem na link do raportu podsumowującego ten tragiczny rok 2013.
A tam przeczytałem:
W poprzednich latach w tabelce zapisywano tylko dane dotyczące samobójstw potwierdzonych w dochodzeniu. Jeśli dany przypadek uznano za wypadek, morderstwo lub zgon naturalny, lub też nie było możliwe ustalenie jego natury, to w tabelce się nie pojawiał. Podobnie było z przypadkami dla których śledztwo dało wyniki w innym roku niż rok popełnienia.
W roku 2013 do statystyk wliczono wszystkie sprawy, dla których przyjęto samobójstwo wstępnie - także te które potem mogły mieć jednak inne przyczyny. Brak odrzucenia wątpliwych spraw spowodował gwałtowny i skokowy wzrost liczb w statystykach. I to była przyczyna.
W takiej sytuacji, gdy już znamy główną przyczynę, nasuwają się dosyć oczywiste wnioski - po pierwsze dziennikarze powinni zacząć dokładniej weryfikować informacje, bo to że na głównej stronie statystyk jest tabela, nie oznacza że nie warto zajrzeć w poszczególne dokumenty. Jeśli tego nie zrobią, to daję głowę, że w marcu wraz z publikacją kolejnych statystyk sprawa wybuchnie ponownie.
Po drugie panowie policjanci zajmujący się statystykami powinni się nauczyć dokładniej objaśniać wprowadzane zmiany, w tym także na głównej stronie. I ewentualnie prostować błędne rozumienie statystyk w mediach.
Po trzecie wypadałoby dodać teraz do tabeli trzecią kolumnę i podać w niej dane zgodne ze starym sposobem podliczania samobójstw, bo w obecnej sytuacji gdy zmieniło się naliczanie, nowych danych nie ma jak porównać ze starymi i tym samym sprawdzić jak się one rzeczywiście zmieniły, i czy nastąpił rzeczywisty wzrost w porównaniu z poprzednimi latami, czy nie.
Takie dobre rozwiązanie stosuje GIS w raportach na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych. Od kilku lat zmienił się sposób klasyfikowania stopnia ciężkości objawów - w starym używanym w Polsce, za ciężki uznawano objaw skutkujący hospitalizacją dłuższą niż 1 dzień, wedle norm WHO jest to każdy skutkujący obecnością w szpitalu, nawet jeśli pacjent był tam tylko na badaniu. Ta różnica daje ok. 20% więcej powikłań ciężkich i wynika tylko ze zmiany sposobu naliczania. Aby moc porównywać stare dane z nowymi, służba zdrowia zlicza powikłania na dwa sposoby, podając liczby zarówno wedle nowego i starego sposobu. O czymś takim właśnie powinni pomyśleć policyjni statystycy.
A po czwarte... Jak zobaczyłem, że to co ja spostrzegłem na początku, umknęło tym wszystkim dziennikarzom snującym rozważania na temat nagłego wzrostu, to nie wyobrażacie sobie jak mi się zrobiło ciepło na ego...
--------------
[1] http://natemat.pl/35151,wzrost-samobojstw-mamy-tak-wysoki-jak-w-grecji-zycie-odbiera-sobie-ponad-6-tys-osob-rocznie
[1] http://wyborcza.pl/1,75478,15713588,2013__rekord_samobojstw__Mezczyzni_pod_presja.html
[3] http://nczas.com/wiadomosci/polska/drastyczny-wzrost-liczby-samobojstw-za-tuska/
[4] https://www.eurogospodarka.eu/jezeli-liczba-samobojstw-rosnie-ze-spoleczenstwem-dzieje-sie-cos-niedobrego
[5] http://londynek.net/wiadomosci/article?jdnews_id=26198
[6] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa
[7] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa/100065,Samobojstwa-2013.html
Zbiór liczb opisujących zachodzące zjawiska i mający pomóc w ich ogarnięciu i zrozumieniu. Zawierzamy im mając nadzieję, że przystają do rzeczywistości - i czasem prowadzi nas to na manowce.
Na początku zeszłego roku polskie media obiegła wiadomość: "Coraz więcej Polaków popełnia samobójstwa!". Ze statystyk udostępnianych przez Policję wynikało, że w roku 2013 samobójstwo skutecznie popełniło 6 tysięcy osób, co w porównaniu z 2012 rokiem w którym zanotowano ich o 2 tysiące mniej, stanowiło wyraźny i zastanawiający wzrost. Wzrost, który skłaniał do szukania przyczyn - do czego zaraz ochoczo wzięły się media.
Wedle prof. Marii Jarosz, poproszoną o komentarz przez Na Temat, ten nagły wzrost to oznaka coraz gorszej kondycji społeczeństwa, związanej także z kryzysem finansowym[1]. Wszakże - zauważa w pewnym momencie - liczba samobójstw wzrasta od roku 2009 czyli od początku kryzysu.. Wywiad ma jednak charakter rozważań bardziej ogólnych na temat zjawiska, a nie ma temat wzrostu w tym konkretnym roku.
Gazeta Wyborcza z kolei koncentrowała się na przewadze mężczyzn wśród samobójców, uważając to za wynik presji wizerunku "twardego faceta" który nie okazuje uczuć[2].
Najwyższy Czas uważa że to wina Tuska, bo jesli sięgnąć jeszcze dalej, do 2007 roku, to od tego czasu przyrost wynosi 50%! [3] Podobne przyczyny - złe rządy i długi (oraz wizyty komorników) widzą w tym przypadku inne portale.[4] Niekiedy wskazuje się, że mogą być to statystyki i tak zaniżone, bowiem dane publikowane przez policję dotyczą tylko potwierdzonych samobójstw.
Co więcej - pewne informacje wskazują że w roku 2014 samobójstw było jeszcze więcej.[5] Dane te nie zostały jeszcze opublikowane, ale gdy tak się stanie, z pewnością alarmistyczne głosy powrócą.
Skąd ten nagły wzrost? Ja gdy usłyszałem niedawno o tej sprawie, zaciekawiłem się przede wszystkim kwestią - skąd te dane. Źródłem są tu statystyki publikowane przez komendę główną Policji, a konkretnie tabela podsumowująca dotychczasowe raporty.[6]
Liczby wyglądają przerażająco. Zarazem jednak przyglądając się im, trudno nie zauważyć, jak pewne wymienione wcześniej tezy o wzrostach i spadkach nie zupełnie stosują się do tych danych. Przykładowo trudno mówić o "wzroście od 2009 roku" w sytuacji gdy zmienność liczb w obrębie kolejnych lat jest dosyć duża - między 2009 a 2010 spadek o 400, potem spadek o 200 mimo że to środek kryzysu; potem wzrost o 350 i gdyby nie ten skok na końcu, trend byłby raczej spadkowy. Jeszcze dziwniej wygląda teza "wzrostu samobójstw od rządów Tuska" bo w roku 2007 w którym wygrał wybory, samobójstw było o 500 mniej niż w roku, w którym rządził jego antagonista.
LICZBA ZAMACHÓW SAMOBÓJCZYCH ZAKOŃCZONYCH ZGONEM*- w 1 przypadku brak danych ze względu na płeć
ROK OGÓŁEM MĘŻCZYŹNI KOBIETY 2013 6.101* 5.196 904 2012 4.177 3.569 508 2011 3.839 3.294 545 2010 4.087 3.517 570 2009 4.384 3.739 645 2008 3.964 3.333 631 2007 3.530 2.924 606 2006 4.090 3.444 646 2005 4.621 3.885 736 2004 4.893 4.104 789 2003 4.634 3.890 744 2002 5.100 4.215 885 2001 4.971 4.184 787 2000 4.947 4.090 857 1999 4.695 3.967 728 1998 5.502 4.591 911 1997 5.614 4.622 992 1996 5.334 4.392 942 1995 5.485 4.465 1.020 1994 5.538 4.541 997 1993 5.569 4.519 1.050 1992 5.453 4.426 1.027 1991 4.159 3.388 771
Ale nie takie kwestie sprawiły, że napisałem ten artykuł - powodem była inna rzecz, którą zrobiłem, gdy już odpowiedziałem sobie na pytanie o źródło danych. Popatrzyłem na tabelkę na stronie policji i zastanowiłem się - a czy na pewno nie zmieniła się metoda statystyczna? Po czym zrobiłem coś na co nie wpadł ani jeden dziennikarz - kliknąłem na link do raportu podsumowującego ten tragiczny rok 2013.
A tam przeczytałem:
Od 2013 roku zmienił się sposób gromadzenia i generowania danych statystycznych dotyczących zamachów samobójczych. Wcześniej dane do systemu wprowadzane były po przeprowadzeniu i zakończeniu postępowania: sprawdzającego* lub przygotowawczego. Obecnie wprowadzane są bezpośrednio po wydarzeniu jeżeli z okoliczności wynika, że doszło do zamachu samobójczego. System pozwala na modyfikację danych jeżeli okaże się, że nie był to zamach samobójczy.[7]Teraz rozumiecie?
W poprzednich latach w tabelce zapisywano tylko dane dotyczące samobójstw potwierdzonych w dochodzeniu. Jeśli dany przypadek uznano za wypadek, morderstwo lub zgon naturalny, lub też nie było możliwe ustalenie jego natury, to w tabelce się nie pojawiał. Podobnie było z przypadkami dla których śledztwo dało wyniki w innym roku niż rok popełnienia.
W roku 2013 do statystyk wliczono wszystkie sprawy, dla których przyjęto samobójstwo wstępnie - także te które potem mogły mieć jednak inne przyczyny. Brak odrzucenia wątpliwych spraw spowodował gwałtowny i skokowy wzrost liczb w statystykach. I to była przyczyna.
W takiej sytuacji, gdy już znamy główną przyczynę, nasuwają się dosyć oczywiste wnioski - po pierwsze dziennikarze powinni zacząć dokładniej weryfikować informacje, bo to że na głównej stronie statystyk jest tabela, nie oznacza że nie warto zajrzeć w poszczególne dokumenty. Jeśli tego nie zrobią, to daję głowę, że w marcu wraz z publikacją kolejnych statystyk sprawa wybuchnie ponownie.
Po drugie panowie policjanci zajmujący się statystykami powinni się nauczyć dokładniej objaśniać wprowadzane zmiany, w tym także na głównej stronie. I ewentualnie prostować błędne rozumienie statystyk w mediach.
Po trzecie wypadałoby dodać teraz do tabeli trzecią kolumnę i podać w niej dane zgodne ze starym sposobem podliczania samobójstw, bo w obecnej sytuacji gdy zmieniło się naliczanie, nowych danych nie ma jak porównać ze starymi i tym samym sprawdzić jak się one rzeczywiście zmieniły, i czy nastąpił rzeczywisty wzrost w porównaniu z poprzednimi latami, czy nie.
Takie dobre rozwiązanie stosuje GIS w raportach na temat niepożądanych odczynów poszczepiennych. Od kilku lat zmienił się sposób klasyfikowania stopnia ciężkości objawów - w starym używanym w Polsce, za ciężki uznawano objaw skutkujący hospitalizacją dłuższą niż 1 dzień, wedle norm WHO jest to każdy skutkujący obecnością w szpitalu, nawet jeśli pacjent był tam tylko na badaniu. Ta różnica daje ok. 20% więcej powikłań ciężkich i wynika tylko ze zmiany sposobu naliczania. Aby moc porównywać stare dane z nowymi, służba zdrowia zlicza powikłania na dwa sposoby, podając liczby zarówno wedle nowego i starego sposobu. O czymś takim właśnie powinni pomyśleć policyjni statystycy.
A po czwarte... Jak zobaczyłem, że to co ja spostrzegłem na początku, umknęło tym wszystkim dziennikarzom snującym rozważania na temat nagłego wzrostu, to nie wyobrażacie sobie jak mi się zrobiło ciepło na ego...
--------------
[1] http://natemat.pl/35151,wzrost-samobojstw-mamy-tak-wysoki-jak-w-grecji-zycie-odbiera-sobie-ponad-6-tys-osob-rocznie
[1] http://wyborcza.pl/1,75478,15713588,2013__rekord_samobojstw__Mezczyzni_pod_presja.html
[3] http://nczas.com/wiadomosci/polska/drastyczny-wzrost-liczby-samobojstw-za-tuska/
[4] https://www.eurogospodarka.eu/jezeli-liczba-samobojstw-rosnie-ze-spoleczenstwem-dzieje-sie-cos-niedobrego
[5] http://londynek.net/wiadomosci/article?jdnews_id=26198
[6] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa
[7] http://statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/samobojstwa/100065,Samobojstwa-2013.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)