poniedziałek, 25 marca 2013

1926 - Trąba powietrzna we Wrocławiu

Interesujący opis:

   Latający słup piasku                                                                                                                                                   Trąba powietrzna na Górnym Śląsku.
Z Wrocławia donoszą, że na placach
leżących między miejscowościami Marschwitz i
Muckerau pojawiła się olbrzymia, sięgająca
zda się nieba trąba powietrzna, która wśród
strasznych grzmotów posuwała się szybko
ku wschodowi.
Na cmentarzu w Marschwitz trąba ta powyrywała
z korzeniami drzewa,których jeden człowiek
nie byłby w stanie objąć. Trąba skierowała się
następnie ku wsi, gdzie zrywała dachy z domostw
i zwróciła się ku przędzalni, w okolicy której z domów
mieszkalnych również pozrywała dachy, wyrzucając
je ze straszliwą siłą w powietrze.
Tam trąba powietrzna straciła swą siłę i znikła

[Wtorek 23 Marca 1926 Łódzkie Echo Wieczorne]
Kopie tej notki można znaleźć też w innych gazetach z tego okresu - brak jednak daty zdarzenia. Dawne wsie Marshwitz i Muckerau, to Marszowice i Mokra, dziś stanowiące dzielnice Wrocławia. Na terenie dawnego cmentarza w Marszowicach dziś stoi kościół pw.Matki Bożej Nieustającej Pomocy, natomiast przędzalnia to dziś dawne zakłady włókiennicze. Na podstawie tych dwóch punktów można wyznaczyć długość pewnej trasy na ok. 1,2 km. Ponieważ trąba pojawiła się między Marszowicami a Mokrą długość ścieżki kontaktu musiałaby nieco przekroczyć dwa kilometry, ale nie sposób wyznaczyć rzecz dokładniej.
Zerwanie dachów i wyrywanie drzew to siła rzędu F1.

Pewne źródło niemieckie wskazywałoby na datę 3 marca[1], co jest porą zdecydowanie nietypową, zwłaszcza że trąbie miały towarzyszyć grzmoty.
--------
[1] http://lowcyburz.pl/forum/viewtopic.php?p=9961  

środa, 13 marca 2013

1931 - To nie był szczęśliwy tydzień dla aktorów...

Trzy informacje z tego samego wydania:

Autobus z artystami teatr. wywrócił się
przygniatając kilka osób
.

Grodno.
Autobus w którym jechali artyści
teatru objazdowego z Grodna do Białegostoku na
przedstawienie, wywrócił się na przedmieściu Grodna
do rowu i przygniótł jadących. Dyrektor teatru
p. Brokowski i 5 artystów ponieśli podczas katastrofy
ciężkie rany, 6 osób jest lżej rannych. 4 zaś wyszły
bez szwanku.
Ciężko rannych artystów umieszczono w szpitalu miejskim,
życiu ich nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
--
Morderstwo na scenie.
Ludność wioski Hifnerbaden w Czechosłowacji
żyje obecnie pod wrażeniem krwawej tragedji, jaka
rozegrała się w czasie przedstawienia amatorskiego
ochotniczej straży pożarnej. Wystawiono mianowicie
sztukę pt: "Mord na ulicy" a czysty dochód
przeznaczono na kupno kilku hydrantów i drabinek
sznurowych, używanych w pożarnictwie. Kiedy
w drugim akcie rozgrywało się na scenie morderstwo,
wtedy jeden z aktorów 24 letni J. Rezciak,
wyciągnął z kieszeni nóż kuchenny i ugodził nim
śmiertelnie drugiego odtwórcę Józefa Strobia, który
w kilka minut później zmarł w oczach... bijącej
rzęsiste brawa widowni. Publiczność nie przeczuwała
bowiem nic złego i sądząc, że owa scena należy
do sztuki - nagrodziła aktorów oklaskami. Dopiero
później odkryto morderstwo: w teatrze powstała
nieopisana panika. Tłum rzucił się na poszukiwanie
zbrodniarza. W odległości kilkudziesięciu kroków
od budynku teatralnego znaleziono już zwłoki mordercy.
Wskutek podniecenia i zbyt silnego wzruszenia
po dokonaniu czynu zmarł on prawdopodobnie na udar serca.
--
Zgon śpiewaczki na scenie.
Podczas przedstawienia opery Webera "Wolny Strzelec"
na scenie teatru miejskiego w Zittau, w Saksonji,
licznie zebraną w teatrze publiczność wstrząsnęło
zajście tragiczne.
Znana śpiewaczka saska, pani Walerja Eilers von Linien,
małżonka sekretarza zarządu tego teatru, uległa,
gdy znajdowała się na scenie, atakowi apoplektycznemu i
runęła na podłogę. Przywołany natychmiast lekarz teatralny
mógł już tylko stwierdzić śmierć.
Śpiewaczka, licząca 61-szy rok życia i należąca od lat 25
do zespołu artystów teatru w Zittau, zmarła na otwartej scenie.
Publiczność, patrząca na to zajście wstrząsające, nie zdawała sobie
sprawy z powagi sytuacji. Dopiero gdy opuszczono zasłonę i
dyrektor teatru, wystąpiwszy przed nią zawiadomił zebranych o zgonie
artystki, wszystkich ogarnęło wzruszenie głębokie i jakby na komendę
cała publiczność powstała z miejsc swoich dla uczczenia zmarłej.

[Dodatek do Orędownika Ostrowskiego
Ostrów  Odolanów dn. 27. listopada 1931]
Jak to się czasem przypadki zbiegają....

piątek, 8 marca 2013

Piaskowe trąby

Kilka dawnych przypadków dust devilów:

Łódź 1936:
''Trąba powietrzna w Łodzi''
'Zniszczyła kilka straganów na placu Reymonta'

Niecodzienne zjawisko obserwowano wczoraj na terenie targowiska i hal targowych przy ul. Piotrkowskiej 317.
Mimo że pogoda dopisywała i nie było silnego wichru, około godziny 11 przed południem nagle na terenie targowiska w pobliżu hal utworzył się wir powietrzny (trąba powietrzna).
Silny wicher porwał trzy stragany, które uniósł na wysokość około dwu pięter, poczem zerwał dachy ze straganów i poniósł je aż na ulicę Wólczańską.
Zdruzgotane szczątki ścianek drewnianych straganów upadły za budynkiem hal. Na szczęście nikt z przechodniów nie doznał szwanku
[Głos Poranny  9 lipca 1936]
 Warszawa 1886:

Kurjer Warszawski nr. 146
28 maja 1886

"Niezwykłe zjawisko"
Przechodzący dnia wczorajszego, o godzinie 2-ej po południu przez plac Zamkowy, byli świadkami niezwykłego zjawiska. W kierunku od Bednarskiej ku Zjazdowi mknęła szybko trąba powietrzna en miniature. Był to sięgający do pierwszego piętra, znacznej objętości, słup piasku, unoszonego przez silny wiatr i obracający się z wielką szybkością około swej osi.

Wawer 1915
 Kuryer dla wszystkich
 31 Maja 1915 roku
 Trąba powietrzna (or.) Wczoraj o godz. 3-ej po południu pod lasem między Wawrem a Aninem w chwili odejścia kolei konnej Wawer —Wiązowna pasażerowie mieli widok niezwykły. W pobliżu utworzyła się trąba powietrzna, która uniosła w górę wirujący słup kurzu' i piasku  niezwykle grubego obwodu. Robiło ' to wrażenie strasznego dymu pożaru olbrzymiego. Słup wirował tak z 5 minut, posuwając się na przestrzeni 1/4 wiorsty poczem się ulotnił i zanikł nie dogoniwszy odjeżdżającego wagonu, którego pasażerowie mieliby nieprzyjemną niespodziankę, gdyby ich  dosięgnął.

Zgierz 2006
Trąba szalała na rynku

Prawdziwy horror przeżyli w minioną niedzielę (23 lipca) mieszkańcy placu Targowego w Zgierzu. Około godz. 14 w okolicach rynku z płodami rolnymi przeszła trąba powietrzna.
- Siedziałem na stole pod wiatą - opowiada pan Janek. - Był morderczy upał. Nagle z daleka zobaczyłem coś niesamowitego. W moim kierunku zbliżał się wirujący w powietrzu tuman kurzu. Podmuch był tak silny, że zrzucił mnie na ziemię.
Wichura zerwała dach nad jedną z hal targowych i rzuciła go na ziemię. W tym tygodniu pracownicy służb komunalnych naprawiali szkody.
[Ekspress Ilustrowany]


czwartek, 28 lutego 2013

1923 - Masowe morderstwo w Piątkowie

W latach międzywojennych miało miejsce wiele tragicznych i okrutnych historii, jednak to co zdarzyło się w lutym 1923 roku w Piątkowie pod Poznaniem, jest wstrząsające jeszcze dziś.

Rodzina Kosterów przybyła do Piątkowa koło Winiar, obecnie dzielnicy Poznania, na początku lat 20., przybywszy z Ameryki. Powrócili z emigracji, osiedlając się wśród krewnych i prowadzili duże gospodarstwo, opierając się na  pieniądzach przywiezionych z zagranicy - a te budziły pokusy.
14 lutego 1923 roku sąsiedzi zauważyli, że w gospodarstwie panuje zaskakujący spokój. Przez cały dzień nikt nie widział członków rodziny, a krowy ryczące w oborze wskazywały, że nikt ich nie wydoił. Gdy sąsiad zajrzał na podwórko zobaczył psa zabitego siekierą niedaleko domu. Zaniepokojony wszedł do środka.
W kuchni, na podłodze, leżały ciała dzieci Kostery - 6 letniego Edwarda i 12 letniej Genowefy, urodzonych jeszcze w Ameryce. Ich głowy porozbijano tępym narzędziem.Wszędzie widać było ślady krwi.
Dopiero przybyła policja ujawniła rozmiary tragedii. Oprócz zwłok dzieci w kuchni, w pokoju leżało ciałko 2 letniego Ludwika, zabitego w ten sam sposób. W piwnicy stodoły, zagrzebane w sianie, leżały ciała Piotra Kostery i parobka, 16 letniego Jana Kopy. W chlewie znaleziono Kosterową i służącą Maciaszkównę. Wszyscy zabici uderzeniami tępym narzędziem.

Wkrótce przypomniano sobie, że nad ranem mleczarz dobijał się do Kosterów, od których miał wziąć mleko. Bliżej nieokreślony głos z wnętrza domu powiedział mu, że dziś mleka nie będzie, zaś mleczarz, nie podejrzewając niczego złego, odjechał. Do zbrodni musiało zatem dojść wczesnym rankiem.
Początkowo sądzono, że sprawcą musiała być banda grasująca w okolicy, jednak już po kilku dniach pojawia się pierwszy ślad - w Poznaniu próbowano sprzedać złoty zegarek, należący do Kostery. Gdy jubiler zażądał dowodu osobistego, sprzedający ulotnił się. Jedyne co można było powiedzieć o nim, to że był polakiem, z pewnością należącym do przestępczego półświatka. Zarządzono obserwację w miejscach gdzie widziano tego człowieka, ale bez skutku. Dopiero pod koniec tygodnia patrol zauważył dwóch ludzi niosących duży kosz na stację kolejową. Jednym z nich był dobrze znany policji Panowicz, zaś drugim niejaki Sobczak, niespełna 24 letni.
W koszu który nieśli znaleziono ubrania i biżuterię Kosterów oraz 200 tysięcy marek.  Panowicz wyparł się wszystkiego, natomiast Sobczak opowiedział nieprawdopodobną historię. Otóż miał on pewnego dnia spotkać dwóch nie znanych mu ludzi, którzy zaproponowali mu udział w "skoku" we wsi pod Poznaniem. Umówionego dnia miał on za zadanie dać znać, że wszyscy już śpią i pilnować na zwenątrz czy nikt nie nadchodzi. Gdy było już po wszystkim przestępcy dali mu część łupów i zniknęli. Opisał ich na tyle szczegółowo, że już wkrótce znaleziono człowieka odpowiadającego wyglądem jednemu z nich, zaś Sobczak twierdził że to właśnie jeden ze wspólników. Niestety człowiek ten miał mocne alibi - w dniu zbrodni był widziany w Gnieźnie. Potem znaleziono jeszcze jedną osobę, ale wówczas Sobczak pękł.

Antoni Sobczak był typem włóczęgi. Nigdzie nie mógł dłużej zagrzać miejsca nie popełniając jakiegoś przestępstwa. Zarazem jednak pisano o nim, że wypowiadał się inteligentnie. Pochodził z Bomblina koło Węgrowa i z zawodu miał być ślusarzem. Raz już przesiedział ponad póltora roku za kradzież Przez pewien czas pracował jako parobek u gospodarza pod Obornikami, ale gdy ukradł mu worek zboża, został wydalony. idąc do Poznania napotkał Kostera, który podwiózł go. Zgadali się do tego, że Sobczak potrzebuje zajęcia, więc Koster najął go na parobka. Już po kilku dniach zauważył że parobek jest leniwy i niedbały. Skrytykował go za niechlujstwo i wysłał do miasta aby kupił sobie porządne ubranie. Zamiast tego Sobczak przedsięwziął plan rabunku.
Ukradł ze sklepu chleb i cały weekend przebywał poza gospodarstwem. W niedzielę wieczorem przyszedł do Kosterów i zagrzebał się w sianie na piętrze stodoły. Gdy w poniedziałek o świcie przyszedł parobek, zaczekał aż wejście na drabinę, i ciosem młota zabił go na miejscu, przysypując ciało sianem.
Wkrótce Koster, nie mogąc się doszukać parobka wszedł do stodoły i zginął w podobny sposób. Szukającą ich służącą zabił w wejściu do obory. Gdy wreszcie Kosterowa, nie mogąc znaleźć męża, zobaczyła krew na ziemi przy oborze, zaniepokojona wbiegła do środka i zginęła od uderzenia młotem.

Po tej masakrze wchodzi do domu. Odprawia dobijającego się mleczarza i wywołuje małego Edwarda na zewnątrz, gdzie zabija go ciosem w pierś. Prosi niczego nie świadomą Genowefę o wodę do mycia, i gdy na chwilę się odwraca, zabija ją w kuchni. Teraz, spokojny że nikt mu nie przeszkodzi, zabiera ubrania i kosztowności, załadowuje wóz zbożem i szykuje się do wyjazdu. Z wnętrza domu dobiega go płacz najmłodszego Ludwika. Bojąc się, aby ten odgłos nie zdradził go za wcześnie, kładzie chłopca na podłodze i zabija uderzeniem młota.
Przed południem przybywa do Poznania. Tu sprzedaje zboże i udaje się do jadłodajni na ulicy świętego Wojciecha. To przedziwne, ale ten "niechluj" którego złościło gdy zarzucono mu niedbalstwo, idzie teraz do fryzjera, który porządnie go goli, a u krawca kupuje nową koszulę. Spotyka Panowicza, z którym się przyjaźnił i zostawia mu swoje rzeczy. Resztę dnia spędzają na popijawie i wspólnej znajomej. Gdy Panowicz pyta go o źródło pieniędzy, których dotychczas raczej mu brakowało, przyznaje się do zbrodni. "Szkoda że ja mam byłem" - odpowiada z podziwem młody Panowicz. Na bazarze wymieniają dolary na marki i sprzedają cześć biżuterii, potem udają się do jubilera, który zaskoczony skąd człowiek, nie wyglądający na majętnego ma złoty zegarek, nabiera podejrzeń. Gdy klienci próbują się wykręcić i nie chcą pokazać swych dowodów, posyła pomocnika na policje, jednak tamci znikają przed jej przybyciem. Przez pewien czas Sobczak ukrywa się u znajomych, by wreszcie próbować ucieczki koleją.

To dziwne zachowanie i brak jakiejkolwiek skruchy wywołują wrażenie, że Sobczak musiał  nie być zupełnie normalny, jednak badający go psychiatrzy stwierdzili, że w czasie morderstwa był w pełni świadomy swych czynów. Zbrodnię opisywał ze spokojem, bez emocji, tylko gdy przyszło mu opisać zabicie najmłodszego dziecka na chwilę się załamał. Wobec braku okoliczności łagodzących już w kwietniu tego samego roku Sobczak zostaje uznany winnym siedmiokrotnego morderstwa i skazany na śmierć. Nawet jego adwokat nie zgłosił żadnych zastrzeżeń. Towarzyszący mu Panowicz trafia na dwa lata do więzienia za pomoc. Ostatnia informacja na jego temat mówiła o zatwierdzeniu wyroku przez prezydenta w czerwcu, zatem zapewne w sprawie nie było już potem żadnych apelacji. Wyrok prawdopodobnie wykonano jeszcze w tym samym miesiącu.

Niespełna sześć lat później w tej samej okolicy doszło do niemal identycznego zdarzenia, o czym, być może, napiszę innym razem.
-------
*Orędownik Wrzesiński,  numery z 17; 21 i 22 lutego oraz 17 kwietnia 1923, WBC Poznań
* Goniec Wielkopolski 17 i 20 lutego 1923 r
*Orędownik Ostrowski 21 lutego i 6 czerwca 1923
*Gazeta Wągrowiecka 18 kwietnia 1923

poniedziałek, 18 lutego 2013

1924 - Diabeł na dzwonnicy

 Lublin, "Diabeł" na wieży kościelnej.

    Wieś Fejslawice pod Lublinem była widownią niezwykłego zdarzenia.   Pewnej nocy zbudził mieszkańców wsi przeciągły jęk dzwonów, co wywołało zrozumiały popłoch. Stwierdzono, że żadnego pożaru we wsi niema. Organista zdołał nakłonić kilku chłopaków, wdrapali się oni wraz z nim na dzwonnicę. Zgromadzeni przed dzwonnicą ujrzeli za chwilę organistę wypadającego z drzwi z okrzykiem "uciekajcie, djabeł dzwoni!" Przerażenie objęło całą masę zgromadzonych. Uspokoił ich dopiero proboszcz, który udał się na górę do dzwonów i po chwili zeszedł na dół, pędząc przed sobą prosiaka. Okazało się, że świnia była własnością jednego z gospodarzy i została skradziona przez nieznanych opryszków. Opryszki, bojąc się, by nie wpadli w ręce ścigających, zaprowadzili świnię na dzwonnicę, przywiązali ją do dzwonu poczem zbiegli. Świnia czując się skrępowaną w pętli, usiłowała się wydobyć i pociągała za sznur


    Gazeta Wągrowiecka
    Wągrowiec, czwartek, dnia 15 maja 1924. WBC

Najedli się więc strachu. A na darmo.

piątek, 15 lutego 2013

1928 - Meteoryt na Syberii zabił 8 osób

Chcąc być na bieżąco skomentuję wycinkiem historii najnowsze ekscytujące zdarzenia:

Spadający meteor zburzył cztery domy i zabił osiem osób

Wedle doniesień z Moskwy w jednej z osad syberyjskich spadł w ostatnich dniach
olbrzymiej wielkości meteor, który zburzył cztery domy oraz zabił osiem osób.
Jak wielką była siła spadającej gwiazdy, świadczy najlepiej fakt, iż meteor
zniszczył całkowicie dwupiętrowy budynek, zbudowany całkowicie z żelaza i betonu. W miejscu w którym meteor zarył się w ziemię powstała wielkich rozmiarów dziura, podobna zupełnie do otworu wulkanicznego.
Wśród ludności tych okolic zapanowała panika. Przerażeni mieszkańcy opuszczali domy, szukając schronienia w polu. W pierwszej chwili bowiem sądzono, że ma się do czynienia z trzęsieniem ziemi.
Oprócz osób zabitych skutkiem upadku meteora jest też wiele osób rannych.

[Gazeta Sępoleńska 22 listopada 1928 r KPBC]
Podobny, choć mniej tragiczny przypadek zdarzył się dziesięć lat wcześniej w Hiszpanii:


Olbrzymi meteor. Spadł ubiegłej niedzieli we wsi Ćubilla olbrzymi meteor, niedaleko Burgos, w Hiszpanii. Mieszkańcy wsi szli właśnie do kościoła, gdy zobaczyli na niebie ogromną kulę ognistą, która spadała ze straszliwą szybkością, poczem nastąpił gwałtowny wybuch i długim 1 głośnym grzmotem. Przerażeni włościanie myśleli, że nadszedł koniec świata 1 padli na kolana. Dom, na który spadł meteor, uległ zdruzgotaniu 1 z dwoma sąsiedniemi stanął w płomieniach. Ody włościanie ochłonęli z przerażenia, rzucili się do gaszenia pożaru. Gruzy zburzonego domu pokryte były masą żelaza krystalicznego. "Większe odłamy meteoru przesłano do muzeum w Madrycie. [Głos Warszawski Niedziela, 24 stycznia 1909 r. EBUW]

Ówczesne gazety nie raz podawały informacje o meteorytach, które swym upadkiem poczyniły wielkie szkody. W 1931 roku meteoryt miał podobno zburzyć dom leśnika w Stanach, zabijając dwie osoby, a niewiele wcześniej inny miał zrujnować magazyny pod Tromso, wywołując podobny skutek[1].

Powracając zaś do współczesności - meteoryt w okolicach Czelabińska był prawdopodobnie niewiele mniejszy od tego z roku 1908, który spadł w dorzeczu rzeki Podkamienna Tunguska, i jak się wydaje praktycznie wszystkie zniszczenia są wywołane przez falę uderzeniową po eksplozji w atmosferze a nie przez upadek szczątków na ziemię. Oprócz licznych zdjęć i filmów z ziemi, najciekawsze jest chyba zdjęcie rozbłysku uchwycone z kosmosu, przez satelitę Meteostat 10:

Prawdopodobnie odnaleziono też krater, ale ten pokazywany na zdjęciach wygląda mi za gładko:

 Wydaje się jednak, że wbrew twierdzeniom lokalnych władz, ten meteoryt nie ma związku z przelatującą dziś obok ziemi małą asteroidą. Obiekt ten nadlatuje bowiem z południa na północ, zaś meteor leciał od wschodu. Pierwsze szacunki wskazują, że prawdopodobny radiant leży w okolicach gwiazdozbioru Pegaza, a orbita ciała jest całkowicie inna niż orbita planetoidy.[2] Zatem nie jest to jej odłamek jak piszą media.

-----
[1] Pałuczanin 1931.03.08
[2]  http://kaira.sgo.fi/2013/02/are-2012-da14-and-chelyabinsk-meteor.html
http://slon.ru/fast/russia/foto-dnya-voronka-ot-chelyabinskogo-meteorita-909960.xhtml

poniedziałek, 4 lutego 2013

1921 - Trąba powietrzna w grudniu?

Sezon na gwałtowne zjawiska zasadniczo przypada u nas na okres od maja do września, toteż wszelkie odchylenia od tej normy są zastanawiające. Styczniowa trąba zdarzyła się u nas bodaj tylko raz, podczas przechodzenia orkanu Cyryl, a więc w specyficznych warunkach, natomiast o grudniowej jeszcze nie słyszałem - wyjątkiem są informacje z roku 1921:
Trąba powietrzna w Rawiczu i powiecie rawickim. W niedzielę 18. 12. około godz. 4 po poło rozhukała się nad okolicą burza z deszczem i śniegiem, która wkrótce zmieniła się w huragan i trąbę powietrzną. Rozpętany żywioł niszczył po drodze wszystko, co napotkał, stąd też mało jest w mieście i okolicy domostw, które od szalonego wichru nie ucierpiały. Między innemi zniszczone zostały w Rawiczu: Tunel kolejowy na dworcu głównym, budynek fabryczny Koszewskiego i Ski, dach Seminarjum nauczycielskiego, mnóstwo domów w mieście, które straciły w całości lub części swoje dachy, parkany, drzwi, okna itp. W okolicy np. w Sarnowej uszkodzony dworzec kolejowy, w Zielonej wsi zwalona stodoła i odkryty dom gościnnego itd. Słowem tego rodzaju zjawiska nie pamiętają tutejsi ludzie od dziesiątek lat. Była chwila, kiedy ogólny łoskot spadających cegieł, dachówek, grzymsów, całych dachów, szyb, zamienił miasto na istne piekło. Na szczęście obeszło się bez ofiar w ludziach, gdyż deszcz i zimno zatrzymały mieszkańców w domach. Szkody wynikłe z burzy są ogromne, zapewne pójdą dziesiątki miljonów.[1]
Jak więc widać, szkody były znaczne, więc i wiatr musiał być niczego sobie. Ale czy było to to zjawisko o jakie nam chodzi? Na dobrą sprawę nic konkretnego tu nie rozstrzyga, równie dobrze mógł to być microburst podczas burzy śnieżnej. Niestety poza kopiami tej notki nic konkretnego nie odnalazłem, toteż nie nie mogę potwierdzić tego przypadku. Ale odnotować warto.




------
 [1] Głos Rolnika Nr. 2 (36) Poznań, niedziela 8 stycznia 1922.