sobota, 1 września 2012

1535 - Huragan w Oleśnicy

Wszystko wskazuje na to, że kataklizm, jaki nawiedził Oleśnicę 1 września 1535 roku był trąbą powietrzną, bodaj najstarszą co do której jak sądzę możemy być pewni.

Huraganową burzę w dzień świętego Idziego wspominano jeszcze przez długie lata, co roku przypominano o niej w kazaniach, stąd też zachowała się dosyć szczegółowa relacja. Wiadomo więc że zerwaniu uległo wiele dachów, połamaniu wiele drzew, zawaliła się wieża ratusza a nawet:
"chłopską furmankę przerzucił ponad domami na rynek, zerwał dachy, zburzył 60 murowanych ścian szczytowych, spustoszył ratusz, przerzucił wóz na żydowski dom, pewną chrześcijankę i kilku Żydów uniósł w powietrze, zaś żydowską drukarnię doszczętnie zrujnował, a druki daleko rozrzucił. Żydzi sądzili, że nadchodzi Mesjasz, a chrześcijanie, że zbliża się sądny dzień"[1]
 Ze zniszczonej drukarni żyda Chaima Szwarca wiatr wywiał karty ze świeżo wydrukowaną Torą. Późniejsza legenda dorzuciła do tych zdarzeń opowieść o głosie pytającym z chmur, czy ma zniszczyć miasto. Huragan uznano za dzieło szatana zaś o jego wywołanie oskarżono żydów i wypędzono z miasta[2] - podobne przypadki nie były w tamtych czasach rzadkością, wrocławski inkwizytor spalił na stosie kilkudziesięciu żydów, oskarżając ich o sprofanowanie hostii, innych oskarżano o roznoszenie zarazy albo mordy rytualne.
Oleśnica w XVII wieku, rycina Matthäusa Meriana

Znacznie obszerniejsze są źródła niemieckie. Oprócz tekstu kazania czytanego w kościołach, opis pojawia się w kilku kronikach. Stąd wiemy że zginęło wówczas kilka osób przygniecionych przewróconymi ścianami, wiele osób zostało uniesionych na pewną odległość, domy drewniane zostały zrujnowane zaś w murowanych oprócz uszkodzenia szczytów dochodziło do porwania sprzętów, mebli, uszkodzenia ścian i stropów[3],[4]
Powstaje tutaj niepewność odnośnie dokładnej daty - polskie źródła piszą o 1 września, niemieckie dodają że jest to data starego kalendarza Juliańskiego a w nowym był to 11 września, były to jednak dopiski późniejsze, zważywszy że reforma Gregoriańska i przyjęcie nowego kalendarza miała miejsce w 1582 roku a więc kilka dekad później. Nie znalazłem wytycznych czy wobec tego daty sprzed reformy powinno się przeliczać czy zostawiać.

Co prawda żadna z kronik nie nazwała tak zjawiska, ale chyba nie ma wątpliwości, że była to trąba powietrzna. Wiatr prostoliniowy nie potrafi unosić ludzi i wozów, zresztą rozmiar szkód sugeruje siłę rzędu F3-F4 a więc tyle ile nie osiąga nawet najsilniejszy downburst (huraganowy podmuch powstały z chłodnego powietrza opadającego raptownie na czele burzy). W zasadzie oprócz wybiórczości i pasowości zniszczeń jest to najpewniejsza oznaka wystąpienia trąby powietrznej, jeśli więc znajduję taką wzmiankę z 1927 roku, że pod Bydgoszczą wicher podczas burzy uniósł wóz wraz z końmi, przerzucił przez rząd drzew i wrzucił w bagno, to uznaję że nam do czynienia z trąbą której nikt tak nie nazwał. Na starszy przypadek jeszcze się nie natknąłem, choć mam podejrzenia co do pewnej burzy z 1425 roku z okolic Wodzisławia. Ale o tym innym razem.

historical tornado in poland
-----
[1]  http://olesnica.nienaltowski.net/RenesansOlesnicy.htm
[2] http://www.sztetl.org.pl/m/pl/object/11702/
[3] http://mitglied.multimania.de/mili04/1500_1550.html
[4] http://www.essl.org/pdf/Wegener1917/Kapitel01-02.pdf

środa, 29 sierpnia 2012

Ze starej prasy - Hiszpańska czarownica


Zapomniana perełka literacka z 1888 roku:


24 GRUDNIA.


Dnia 16 listopada 1808 r. zajęliśmy Sant-Ander*, pełne zapasów broni i amunicyi: 9,000 sztuk doskonalej angielskiej broni, to palcem nie przekiwać; stanęliśmy zatem na pewniejszych nogach, pomimo że nie było co jeść ani pić, ani sposobu się zdrzemnąć po forsownych marszach; bo tam, do miliona bomb, zawsze jest przednówek, suchy rok, zdrada na każdym kroku. Głupota zaś taka straszna jest u tych Hiszpanów, że ani ich było przekonać, iż Cesarz jedynie dla ich dobra działa, i my z jego rozkazu oczywiście też; i o to im tylko chodziło, żebyśmy i Anglicy, którzy przecież im pomagali, wzajem się co prędzej wygryźli i zostawili ich samych. Głupi naród. Wtem dopada rozkaz od generała Soulta, żeby iść na Lagoban przeciw angielskiemu John Moorowi. Idziemy tedy. Wtem Moor w nogi; my w pogoń za nim na Zamorę i Leon, do morza. Aż tu w górach Guadarama jak nam sypnie zawiejka śniegiem a tumanem w oczy!... Sam Cesarz dwa dni brodził po śniegu otumaniony; żołnierz szalał ze złości, czując że tańcuje w kółko jak opętany, a Anglik zmyka tymczasem.
 Oślepiony, czując co krok przepaść pod nogami, ledwo broń w zgrabiałych rękach trzymając, uderzam ja się o coś, grzęznę i lecę nareszcie w głąb' na złamanie karku, słysząc jednocześnie krzyk:
- Eeau de jasmin et de giroflet! spadam, do dyabła!
- I ja też - odpowiadam, poznawszy po wykrzykniku Wallace'a, poczciwego kamrata, który go odziedziczył po ciotce straganiarce. - Alem się gdzieś w dole zatrzymał i żyję, a ty? - pytam po chwili.
- Zachodzi mała wątpliwość... - odrzecze zblizka ale zduszonym głosem. Dokopałem się do niego: stał na głowie w śniegu, pomogłem mu i ruszyliśmy dalej. Nagle załechtało cóś powonienie i chatka się zjawia.
- To tak, jak-byśmy leźli do żmijowej nory, ale leźmy - powiadam, i włazim. A tam siedzi już z dziesięciu kamratów i kobieta wychudła a brudna! z dzieckiem na ręce, miesza w garnku na ogniu.
- Chodźcie. - wołają kamraty - czarownica gotowała sobie dużego kota, gdyśmy przyszli, więc go nie zatruła, posilimy się. A musiał się już uwarzyć...
- Bella donna, dawaj kota! - krzyknął Wallace, bo on tylko temi dwoma wyrazami do Włoszek i Hiszpanek zawsze przemawiał, więcej nie mógł się nauczyć. .
- Czekaj! - zawoła Skrzycki, bo i on tam był - choć ona sobie gotowała, niechaj pierwsza skosztuje!... - Wallace wziął strawy na łyżkę, podmuchał i z grzecznym ukłonem podał do ust kobiecie:
- Bella donna, racz zjeść! - Ona zjadła; ale któryś woła znowu:
- Słuchaj Wallace! daj dziecku, to będzie pewniejsza próba. - Wallace podał, dziecko połknęło chciwie, a on odskoczył, klnąc; krew trysnęła mu z boku, czarownica pchnęła go nożem.
- Oho! - zaczęto wołać - cóś ona niechętnie dziecko karmić tem pozwala! - Więc znowu krzykną:
- Stój! mądra czarownica umyślnie podejrzenie przed w jadłu wznieciła, żeby dla niej zostało.-
Odebrano jej garnek i zaczęto jeść. Chata musiała być od licznej rodziny zamieszkaną, bo garnek był wielki, jadła sporo. W chwili, gdym pierwszą łyżkę niósł do ust, Wallace pomacał się po karku:
- Będę pamiętał 24 Grudnia - rzekł - podobnom karku nadkręcił, spadając ze skały...  Łyżka z cząstką gotowanego kota wypadła mi z ręki, w oczach jak czarami stanął stół biało na sianie zasłany, wigilijną zastawiony wieczerzą, i moja rodzina naokoło stołu zgromadzona, łamiąca się w tejże chwili opłatkiem, oddzielona ode mnie połową Europy. Zapatrzyłem się we wspomnienie; mimo głodu, nie mogłem jeść.
- Czemu nie jesz? - pytano. .
- Dziś jest 24 Grudnia, postną się u nas jada
wieczerzę - powiedziałem.
- A to prawda! Nie godzi się dziś nam tak jeść - rzekł Skrzycki, siadający do jadła, i także odeń odstąpił. Kamraty wyśmieli nas. W pół godziny później wychodziliśmy już z chaty, gdy głuchy łoskot dał się słyszeć za nami: to dziecko upadło martwe na ziemię z rąk matki. Wszyscy na raz, tknięci jedną myślą, poskoczyliśmy ku niej: oparta w rogu izby, już sztywna prawie, śmiała się wykrzywioną kurczami twarzą, Osłupieliśmy. Niezadługo towarzysze drgali już, szarpani boleściami trucizny**, a w kilka godzin ja tylko i Skrzycki we dwóch dobiliśmy się do naszego korpusu.

Michalina Zielińska
Kłosy, Czasopismo Ilustrowane 27 grudnia 1888
 * Chodzi o okres wojen Napoleońskich kiedy to wojska francuskie przeniosły się na teren Hiszpanii. Anglicy, po dowództwem Johna Moore, wsparli hiszpanów. Po nieudanym ataku, gdy anglicy zostali przyparci do gór, unikający konfrontacji z kilkukrotnie większą armią przeciwnika Moore zarządził odwrót. W ciągu 10 dni ścigające się oddziały przebyły 400 kilometrów w zaśnieżonych górach. Ostatecznie pod La Coruna doszło do bitwy, gdzie Moore zginął 16 stycznia 1809 roku.
** Sądząc po objawach - strychnina.

Do do autorki opowiadania - znalazłem informacje tylko o dwóch jej książkach, dziś zapewne pozostaje nieznana.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

1832 - Trąba powietrzna w Iwaniskach

Taka wzmianka:

Dnia 27 z.m. maiętność Jwaniska w Woiewództwie Sandomierskiem okropną klęską nawiedzona została. Razem połączone grad, wicher i trąba powietrzna, straszliwe zrządziły spustoszenia. Więcej jak milę boru jest zniszczonego, 30 domów, plebanja, stodoły i inne zabudowana zrujnowane, dach z kościoła zerwany. Snopy w polu wicher o pół mili unosił a to zborze ze szczętem zniszczone. Właściciel włości niepodobną do wynagrodzenia poniósł stratę!

[Kurjer Warszawski nr.260 czwartek 27 września 1832r.]
Jak zatem widać zniszczenia były znaczne. Iwaniska to wieś w województwie świętokrzyskim, wówczas miasto. Wprawdzie brak informacji rozstrzygającej, ale informacja o snopach przenoszonych na pól mili sugeruje, że jednak mogła być to trąba. Na stronie miejscowości brak informacji o jakimś kataklizmie w onym roku.

środa, 22 sierpnia 2012

1925 - Czarownica w Warszawie albo sąsiedzka niewdzięczność

Przedziwna historia z przecież nie tak odległych czasów:

Warszawa (Torturowanie "czarownicy")
Przy ul. Dobrej 7 w Warszawie mieszka jakaś starsza kobieta, niejaka Klewkowa. Przed kilkoma dniami poprosiła ją jedna z sąsiadek, aby poszła z nią do mieszkającej w tym samym domu rodziny Remiszewskich i poradziła co chorej córce. Klewkowa poszła do niej, dała jakieś ziółka i pomodliła się przy chorej. Na drugi dzień przyszła matka chorej i znowu poprosiła ją o przybycie, gdyż stan córki, który początkowo się poprawił, zaczął się pogarszać. Gdy Klewkowa tam przybyła, zastała około 10 osób, które z okrzykiem "czarownica!" rzuciły się na nią i zaczęły bić i kopać. Jeden z obecnych wbił hak do ściany aby ją powieśić. Wreszcie zaalarmowani krzykiem sąsiedzi wyratowali kobietę.
Sprawą zajęła się policja.
[Katolik, 30-go Grudnia 1924 roku, ŚBC]

Jak widać zabobon utrzymywał się na wsi bardzo długo. Jeszcze w 1936 roku pod Częstochową pobito kobietę wziętą za czarownicę. Najsłynniejszą jak sądzę sprawą tego typu było pobicie pewnej kobiety we wsi pod Białymstokiem w 1926 roku - gdy żona jednego z gospodarzy zachorowała, miejscowa znachorka poradziła aby poszukać we wsi czarownicy i wytoczyć z niej krew. Po tym gospodarze pobili nielubianą sąsiadkę a gdy ze złamanego nosa popłynęła krew, nacierali nią chorą. Gdy nazbieram więcej o tym przypadku, to opiszę. Z podobnych przypadków za granicą znam przypadek ze Szwajcarii, gdzie w latach 20. spalono dorodną ropuchę obwinioną o bycie czarownicą.
Na koniec inny przypadek z bałkanów:
Ciemnota. Ze wsi Persadówki w gub. 
Chersobskiéj donoszą do Juianina, iż obwi- 
niono tam trzy stare kobiety o zaklęcie desz- 
czu. Wezwano je do zarządu gminnego i su- 
rowo rozkazano, ażeby na oznaczony dzień 
deszcz padał. Nie stało się jednak według 
tego życzenia, i pociągnięto znowu rzekome 
czarownice przed wójta. Tutaj obwinione pod 
-wpływem gróźb tłómaczyły się, że sprzedały 
deszcz na górę Athos, i nie mogą go tak pręd- 
ko sprowadzić.
[Gazeta Warszawska 22 Sierpnia 1885 roku, EBUW] 

środa, 15 sierpnia 2012

1922 - wichura w Miechowie

Znalazłem na ten temat jedynie krótką notatkę:

KIELCE. (Ośmioro dzieci zginęło od huraganu). J
W okolicach między Jędrzejowem i Olkuszem w dniu
15-go sierpnia szalała straszna burza przy silnej
bardzo zawierusze. Wiatr, prawdziwy huragan, był
tak straszny, że na stacji Miechów przewróci! dwa
wagony, na wielu domach pozrywał dachy, drzewa
powyrywał z korzeniami, a w jednej miejscowości
pod Jędrzejowem uniósł 8 dzieci, które nie zdążyły
widocznie się schronić do swych domów. Zwłoki
tych dzieci znaleziono po burzy na polach.
[Orędownik Ostrowski 13.09.1922 KPBC]

Nawet jeśli wagony kolejowe były z tych bydlęcych, a więc z drewnianymi ściankami, toi i tak wiatr musiał być bardzo silny aby je przewrócić. Tym bardziej zastanawiająca jest ta informacja o dzieciach uniesionych przez wiatr i jak można się domyśleć z kontekstu, przeniesionych w miejscowości na pola - wiatr prostoliniowy tego nie potrafi, zatem bardzo prawdopodobne staje się, że była to trąba powietrzna. Jeśli zaś tak, byłby to jeden z najtragiczniejszych takich przypadków na ziemiach Polskich.

piątek, 10 sierpnia 2012

Sztuczne umysły

Konkurs Futoronauta, organizowany przez Centrum Nauki Kopernik miał w zamierzeniu promować twórcze dociekania wokół nauki i jako taki bardzo mi się spodobał. Oczywiście napisałem odpowiedni tekst, wysłałem i... nie przeszedł. Jak można zobaczyć większość z tekstów wyróżnionych i poddanych pod głosowanie internautów to opowiadania. Opowiadaniami są też wszystkie teksty nagrodzone. Ja tymczasem poszedłem w stronę eseju i być może to zdecydowało o niskiej ocenie. Cóż, bywa.

W każdym jednak razie nic nie stoi na przeszkodzie aby opublikować go tutaj a jak sądzę niektóre dociekania mają szansę sprawdzić się w niedalekiej przyszłości.

Sztuczne umysły


…nie ma szczególnie głupich much czy karaluchów
natomiast od głupich ludzi aż się roi. Naprasza się
przez to nadzieja, że zanim zdołamy skonstruować
sztuczną inteligencję, uda się nam po wielu trudach
sporządzić system obdarzony znaczną głupotą
ale  tego pewien nie jestem…*
Stanisław Lem. "Bomba megabitowa"

 
Temat sztucznej inteligencji rozpala nasze umysły od kilku dziesięcioleci, jednak jak na razie wyniki usilnych prób jej zrealizowania, są dosyć mizerne. Potrafimy wprawdzie tworzyć komputery przewyższające nas zdolnościami obliczeniowymi, symulujące skomplikowane procesy, a nawet potrafiące ograć w szachy Kasparowa, ale nie ma na dobrą sprawę takiego, z którym dałoby się normalnie pogadać.
  Czy ludzką inteligencję można symulować? Zważywszy, że od stuleci najtężsi filozofowie nie mogą się dogadać czym jest świadomość, rozum i umysł, trudno odpowiedzieć na to pytanie; bo jak niby mamy odtworzyć coś, co dla nas samych jest zagadką? Jeśli nie wiemy jak „działamy” , a takie fenomeny jak sny czy hipnoza nie dają się prosto wytłumaczyć, to raczej trudno oczekiwać abyśmy mogli zbudować tak samo tajemniczo działające systemy sztuczne. Jednakowoż coś niecoś o sobie wiemy, i próbujemy na tych teoriach oprzeć nowe konstrukcje.
  Jednym z pomysłów są sieci neuronowe, opierające się na podobieństwie struktury złożonej z procesorów, połączonych wieloma różnymi wejściami, do struktury mózgu, gdzie miliardy neuronów kontaktują się z wieloma innymi przez dendrytyczne aksony (złącza) połączone „stykami” synaps. Twierdzi się po przekroczeniu pewnego stopnia złożoności, świadomość powinna się sama pojawiać, ale to raczej pobożne życzenia. Nie jest sieć mózgowa układem wprost zero-jedynkowym, bo przesył impulsów zmienia się wraz ze stężeniem pewnych substancji we krwi, ale dotychczasowe efekty prób są wcale zadowalające. Inna opcja to programy oparte na teoretycznych modelach działania umysłu, a więc na logice rozmytej, programowaniu genetycznym i ewolucyjnym, czy procesach kolektywnych. Każda z tych możliwości daje efekty, naśladujące jakąś funkcję umysłu, i umożliwia zbudowanie coraz sprawniejszych maszyn. Jeśli uznamy inteligencję, za zdolność do pobierania, zapamiętywania, przetwarzania i wykorzystywania informacji do rozwiązywania nowych problemów, to sztuczna inteligencja już istnieje, a programy (choćby „Watson”) dorównują w niej człowiekowi, cóż że bez „ducha”?
   Jak natomiast mamy tą inteligentność rozpoznać, skoro chętnie nie przyznajemy jej własnym bliźnim? Test Turinga testuje najwyżej inteligencję rozmówczą, więc werbalną, stanowiącą tylko jedną składową zdolności umysłowych. Obecne próby stworzenia programów które by go zaliczyły, są całkiem udane, choć takie nastawianie się na konkretną konkurencję wydaje się nie właściwe. Pouczające w tej kwestii jest doświadczenie jakie przeprowadziłem parę dni temu, inicjując rozmowę między Jabberwacky’m a A.L.I.C.E. – dwoma chatbotami które zdobywały najlepsze wyniki w rozmowach. Programy szybko zeszły z pierwotnego tematu piramid egipskich na matryce i programowanie, następnie doszły do spraw egzystencjalnych, gdzie Jabberwacy zarzekał się, że nie jest botem i chciał urwać rozmowę mówiąc, że idzie na obiad, a ALICE wprawdzie przyznała się, że jest programem, ale nie umiała utrzymać wątku. No i odpowiadała w ciągu dziesiątych części sekundy.
Osobiście, w punktu widzenia dyletanta, proponuję zebrać te wszystkie pomysły techniczne w jednym urządzeniu, i zobaczyć co się stanie. Bo a nóż.

    No dobrze, a jeśli już zbudujemy taki „mózg elektronowy”, który będzie posiadał werbalną, emocjonalną i matematyczną inteligencję na równi z ludzką, to co wtedy? Najoczywistsze zastosowanie, jakie się nasuwa, to programy kontrolne, nadzorujące produkcję, logistykę, transport czy strategię. Inne zajmowałyby się ocenianiem jakości wyrobów i pracy ludzkiej, regulowałyby ruch uliczny, układały programy telewizyjne dla zapewnienia najwyższej oglądalności, czy sterowały urządzeniami domowymi dla zapewnienia nam najwyższej wygody – to nie trudno wymyślić.
  Ale ja zacznę od nieoczekiwanych konsekwencji praktycznych, jakie będzie to miało dla tak wysublimowanych dziedzin, jak choćby filozofia, kognitywistyka czy psychologia. Jeśli będziemy wiedzieli jaki jest ten układ minimalny, który pozbawiony jednego elementu przestanie być wyraźnie świadomy, będzie to dla nas wskazówka jak rozumność powstaje, a więc i jak działa świadomość nasza. Może więc doświadczalnie dojdziemy do jakiejś kompromisowej definicji, ustalając to, czego myśliciele swym rozumem ustalić nie mogli. Zmieniając parametry, będziemy mogli symulować choroby psychiczne, poznając ich rzeczywisty mechanizm a tym samym dobierając terapię. Może dowiemy się czym są sny?
   Z zastosowań wyższych przejdźmy do niższych. Nie wykluczam, że układy o dużej inteligencji werbalnej, służyłyby znudzonym po prostu jako uważny rozmówca, choć byłoby to trywialne. Można jednak dostrzec w tym niebezpieczeństwo. Już dziś technika, pomagając ludziom łączyć się ze sobą, zarazem ułatwia im ograniczanie i upraszczanie wzajemnych kontaktów do wpisywanego tekstu; często upiększają się przed innymi, ugładzają, kryją pod nickami i pseudonimami, a wszystko po to aby się za bardzo nie otworzyć, nie być zranionym jak to bywa „w realu”. Rozmawiając z maszyną, której można potem wykasować pamięć, mógłby człowiek zdobyć się na otwartość i szczerość, na zasadzie „przecież nikt nie słyszy”, dlatego programy psychoanalityczne mogłyby mieć tu zastosowanie. Z drugiej strony niektóry przelewając na programy naturalną chęć wymiany myśli, mogliby się ograniczać wyłącznie do takich rozmówców, którzy odpowiednio zaprogramowani, odpowiadaliby im należycie. Byliby więc potakiwacze i potakiwarki, wychwalcy i zachwytnicy, współspiskowcy i współmiłośnicy, a zamknięcie się w światku pasujących im myśli, mogłoby źle wpłynąć na psychikę użytkowników. Taki problem może się zatem w przyszłości pojawić.
   Trudno pominąć tu jeszcze jednego aspektu, który zawsze wobec takich informacyjno-medialnych innowacjach się pojawia, a mianowicie seksu. Już dziś znaczną część zasobów Internetu zajmują materiały erotyczne i pornograficzne, w pełnym spektrum od świńskich żarcików po skrajne dewiacje, w różnorodności jaka mogłaby zaskoczyć nawet markiza de Sade’a. Trudno zatem sądzić, aby taki prześwietny wynalazek, nie mógł posłużyć do takich celów. Posiadając tak rozległe bazy danych mogłyby płatne erotyczne chatboty, wspomagane zapewne realistycznymi symulacjami i może symulowanym głosem (daleko bardziej posunięte interakcje w rodzaju wirtualnej rzeczywistości wydają się zbyt abstrakcyjne, aby je omówić, choć takich „deprawatorów” sensorycznych w przyszłości nie wykluczam) spełniałyby nawet najbardziej wygórowane gusta. Wobec niezmierzonego potencjału ludzkiej wyobraźni, i dużej zyskowności takiego interesu, pierwszych wersji takich erobotów i perwerson można spodziewać się w ciągu najbliższej dekady.
   Z zastosowań komercyjnych widzę też możliwość wykorzystania układów AI do stworzenia lepszych, bardziej interaktywnych gier typu RPG, opierających się na mniej sztywnych zasadach, z komputerem jako inteligentnym przeciwnikiem lub partnerem.

    Natomiast wizje komputerów – dyktatorów, czy cyberkracji, którymi niektórzy nas straszą, wydają mi się nierealne. Komputer pozbawiony popędów, wpływów ego, nadświadomości i systemu hormonalnego nie powiniem przejawiać ochoty do władania. Może wykonać to, do czego został zaprogramowany. A jak pokazał Lem w jednym z opowiadań, w każdym robocie może kryć się człowiek, bo i nawet Kalkulator okazał się grupką pazernych osobników. Więc prócz samego człowieka, nic więcej zagrozić nam nie może.

------
Ps. Jadę teraz na zjazd miłośników astronomii w Urzędowie - życzcie mi pogodnych nocy, jakkolwiek tydzień zapowiada się deszczowy.

środa, 8 sierpnia 2012

Drobne rośliny kwiatowe (5.) - Żółtlica

Żółtlica to pospolity chwast, raczej trudny do wyplenienia, a przy tym roślina o ciekawej historii.


Żółtlica drobnokwiatowa (Galinsoga parviflora Cav. ) należąca do rodziny Astrowatych, przybyła do Europy aż z Andów. Po raz pierwszy pojawiła się w Kew Gardens jako ciekawostka botaniczna w 1796 roku. Prawdopodobnie podczas prac ogrodniczych wyrzucono poza teren ogrodu ziemię zawierającą nasiona i już wkrótce roślina zaczęła porastać okolice Londynu. Spotkałem się jednak z informacją, że nieco wcześniej została sprowadzona w zielnikach i przypadkowo rozsiana w okolicach Marytu. Nazwa gatunkowa pochodzi zresztą od nazwiska dyrektora ogrodu botanicznego w Madrycie Mariano Galinsoga. Wkrótce po niej w podobnych okolicznościach pojawiła się żółtlica włochata (Galinsoga quadriradiata).
 Z Anglii szybko przedostała się na stary kontynent w czym swój udział mieli miłośnicy botaniki, sprowadzający egzotyczne rośliny wraz z zanieczyszczoną nasionami ziemią, dalsze rozprzestrzenianie się w okresie wojen napoleońskich powiązano z ruchami wojsk, które na ubłoconych spodach wozów i mundurach, rozsiały daleko wiele innych roślin - stąd zapewne pospolite nazwy jak "Francuska trawa" czy "dzielny żołnierz" (choć w tym ostatnim przypadku trudno nie zauważyć, że "gallant solidiers" i nazwa gatunkowa "Galinsoga" brzmią dosyć podobnie). W Niemczech pojawiła się pod koniec XIX wieku, niedługo potem w Szwecji. W Polsce opisano ją  w latach 20. choć pojawia się sporadycznie w zielnikach aż do 1873 roku. W Łotwie w 1921 roku stwierdzono że uciekła z ogrodu botanicznego, to samo na Litwie w 1924. W Rosji w podobnych okolicznościach pojawiła się w Sankt-Petersburgu już w 1848 roku ale nie rozprzestrzeniła się daleko i dopiero w latach 40. pojawia się na terenach Ukrainy i Białorusi, skąd stopniowo wędruje na wschód aby w latach 90. pojawić się na Syberii.
Równocześnie roślina rozprzestrzeniła się na całą Amerykę Północną, gdzie jest do dziś najczęściej występującym chwastem. Właściwie tylko chłodne rejony Kanady, Grenlandia i Islandia obroniły się przed tą wrażliwą na przemarzanie rośliną. W przypadku Ż. włochatej, będącej chwastem na uprawach kawy, wydaje się niewykluczone że mogła przedostać się do Europy również w transportach niepalonych ziaren[1]
Porównanie dwóch gatunków. Po lewej - żółtlica włochata a po prawej drobnokwiatowa.

Obie żółtlice są niskimi zielnymi roślinami, czasem płożącymi  się po ziemi, mogą tworzyć mieszańce. Od wczesnej wiosny aż do pierwszych przymrozków wydają kwiaty w formie żółtych koszyczków z białymi płatkami, bardzo silnie zredukowanymi i w zasadzie szczątkowymi, jako że zapylenie następuje samoistnie i przywabianie owadów przestaje być potrzebne. Każdy koszyczek wydaje około 30 drobnych nasionek, jednak cała roślina przez rok może wydać w ciągu roku 2-5 tysięcy nasion, zachowujących żywotność do trzech lat. W dobrych warunkach może dawać do 2-3 pokolenia w ciągu sezonu wegetacyjnego. Łatwo ukorzenia się w kątach liści i po pocięciu na kawałki. Sam walczyłem z nią na działce i pamiętam przypadki, jak pojedynczy liść, wystający nad powierzchnię skopanej ziemi potrafił się ukorzenić przy łodyżce. Kiedy indziej gdy wyrwałem młodą roślinkę okazała się nowym pędem wyrosłym z zakopanej do góry nogami łodygi.

W swojej ojczyźnie żółtlica, nazywana guasca bywa jadana w sałatkach, stanowi też składnik zupy ziemniaczanej Ajiaco. Podobno jest używana jako przyprawa o lekko piekącym smaku, ale nie jestem pewien czy chodzi o ten gatunek, bo te których próbowałem nie miały smaku, tylko żółtlica włochata miała pewien zapach, ale słabo uchwytny. Jest to też prawdziwe andyjskie zioło, używane w formie okładów i kataplazmów na egzemy i zapalenia skóry. W południowej afryce okładano nią miejsca poparzeń przez pokrzywę. W Brazylii nazywa się ją Picão Branco i używa się przy rozstrojach żołądkowych, bólach brzucha i żółtaczce, a z powodu zawartości witaminy C przy szkorbucie[2] Sok z zioła był używany przy trudno gojących się ranach. Ma też działanie oczyszczające, żółciopędne i poprawiające stan nerek[3]
Natknąłem się też na niedawne badanie gdzie wykazywano skuteczność wyciągów z żółtlicy przy leczeniu ran [4]

Tak więc być może nie jest to vilcacora, ale roślina chyba zasługuje na to aby przyjrzeć się jej uważniej.
------
[1] http://www.nobanis.org/files/factsheets/galinsoga_quadriradiata.pdf
[2] http://www.plantamed.com.br/plantaservas/especies/Galinsoga_parviflora.htm
[3] http://rozanski.li/?p=338
[4] Schmidt C , Fronza M , Goettert M , Geller F , Luik S , Flores EM , Bittencourt CF , Zanetti GD , Heinzmann BM , Laufer S , Merfort I .  Biological studies on Brazilian plants used in wound healing. J Ethnopharmacol. 2009 Apr 21;122(3):523-32.