Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bzdury. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bzdury. Pokaż wszystkie posty

sobota, 21 lipca 2012

Nieukowcy II

 Kolejna porcja nieukowców i ich przedziwnych teorii, wybór przypadkowy. Przypadków mniej ale opisy szersze.

Trofim Łysenko
Łysenko był chyba najbardziej wpływowym pseudonaukowcem w dziejach. Ten radziecki agronom badając właściwości zbóż ozimych, wymagających przemrożenia zanim nie zaczną kiełkować, doszedł do pojęcia Jarowizacji, czyli zmiany właściwości żywotnych (kiełkowanie, kwitnienie) pod wpływem działania zewnętrznych czynników. Jeśli zboża ozime, zwykle wysiewane na jesień i nie zawsze się udające przy kapryśnych stepowych zimach, podda się okresowemu wychłodzeniu, to będzie je można wysiać na wiosnę tak jak zboża jare. W istocie nie było to nic innego jak sztuczne przeprowadzenie procesów zachodzących zwykle w ziemi pod śniegiem.
Łysenko twierdził przy tym, że jego proces jest przemianą biologiczną, zamieniającą odmianę ozimą w jarą, po czy zaproponował podobną zamianę odmian grochu. W doniesieniach o swym odkryciu przyprawił je komunistyczną ideologią, wpisując zmianę odmian w pogląd o pełnej władzy człowieka nad materią. W kolejnych artykułach wywodził, że wywołane zmiany są trwałe i przenoszą się na potomstwo. Konsekwentnie rozwijana teoria dziedziczenia cech nabytych zyskiwała poparcie władz promujących jego osiągnięcia z przyczyn ideologicznych - tak jak można było skłonić jabłoń, żeby owocowała dwa razy do roku, tak można było skłonić przywykłe do monarchistycznej polityki masy ludu, do przemiany w "nowego człowieka". Nie bez znaczenia była biografia Łysenki - syn chłopów, bez wykształcenia akademickiego, osiąga wielkie sukcesy.
Do jego odkryć dołączył Miczurin - sadownik zajmujący się hodowlą odmian i szczepieniem różnych roślin na sobie. O dawna wiadomo że niektóre odmiany choć dobrze owocują, mają wady związane na przykład ze słabym systemem korzeniowym bądź zbyt wczesnym rozwojem, toteż niekiedy szczepi się drzewka dobrej odmiany na "podkładkach" - zawierających korzeń częściach pędów innych odmian o silnych korzeniach i innej charakterystyce wzrostu, na przykład wiśnie na dzikiej trześni. Powstała chimera często rośnie inaczej niż roślina pierwotna, zmienia się termin kwitnienia i owocowania. Miczurin na podstawie tych obserwacji uznał że drzewo podkładki przejmuje panowanie nad drzewem "zraza" i przekazuje mu swoje cechy. W ten sposób szczepiąc, pobierając i znów przeszczepiając pędy można było podobno dowolnie wymieszać cechy między odmianami a nawet gatunkami i rodzajami. Potem dorzucono tu jeszcze kilka teorii samorództwa mówiących o formowaniu się komórek i organizmów z materii nieożywionej.

Zaczęto przeprowadzać "badania" polegające na nakazywaniu rolnikom aby sadzili zboża zgodnie z nakazami i raportowali czy plony są lepsze. Rolnicy oczywiście raportowali że są lepsze bo dostawali za to pochwały. Ponieważ jednak teoria zaczynała być coraz bardziej nie zgodna z resztą teorii biologicznych, uznano że genetyka nazywana Mendlizmem, to wymysł burżuazyjnych, kapitalistycznych naukowców Zachodu, głosy przeciwne cenzurowano. W 1935 roku rozwiązano Akademię Nauk Rolniczych, zaś kilku czołowych genetyków zginęło bądź zostało wtrąconych do łagrów w następnych latach. Czołowa rola Łysenkizmu utrzymywała się przez cały okres stalinowski i potem do połowy lat 60. będąc jednym z kolejnych objawów ideologicznego upadku radzieckiej nauki.
Teza o panowaniu człowieka nad naturą prowadziła do coraz dziwaczniejszych pomysłów, wpisując się w ten sam nurt, z którego wywodziły się pomysły zalesiania pustyń, odwracania biegu rzek, czy wyrąbania bombami atomowymi doliny w poprzek himalajów, którą kursowałby ponaddźwiękowy atomowy superpociąg (autentyk!). W dziedzinach biologicznych prowadziło to do pomysłów aby sadzić lasy jednogatunkowe w których pod wpływem warunków zewnętrznych sosny zamienią się w brzozy i dęby i powstanie las mieszany. U nas w latach 50. sadzono bawełnę, a gdy krótki okres wegetacyjny nie pozwolił jej wydać nasion, zwalono winę na rolników. W kilku miejscach sadzono też ryż w Polsce, na przykład w okolicach Puław - jedna z takich upraw miała postać stawu rybnego w nasłonecznionym miejscu, podlanego podgrzewaną wodą i osłoniętego od wiatru. Gdy ryż wydał plon pomnożono wynik tak aby otrzymać wydajność na jeden hektar i przedstawiono dane jako potwierdzenie możliwości takiej uprawy[1] Posuwano się nawet do fotomontaży publikowanych w prasie, aby pokazać kilkumetrowe słoneczniki czy pomidory jak piłki.

Niektóre polskie uczelnie obroniły się przed Łysenkizmem, głównie w Krakowie i Poznaniu, gdzieniegdzie uczono obu teorii delikatnie dając do zrozumienia która jest właściwsza, pojawiło się jednak także wielu młodych propagatorów tej "nauki". Jako ciekawostkę można dodać że jednym z przeciwników Łysenki był w tym czasie Lem - pisywał po pseudonimem do popularnonaukowego pisma wydawanego w Krakowie i relacjonując spór miedzy naukowcami na tyle dokładnie i obszernie przytoczył argumenty genetyków, że stawało się jasne kto ma rację. Redaktor pisma miał potem z tego powodu nieprzyjemności ale nie podał nazwiska redaktora.

Prosper-René Blondlot  
Blondlot stanowi tutaj przypadek szczególny - był dobrym naukowcem, członkiem Francuskiej Akademii Nauk, badaczem elektryczności i fal radiowych, ale w pewnym momencie uległ złudzeniu. Miał dobre osiągnięcia w badaniu elektromagnetyzmu - w 1891 roku zbadał prędkość fal radiowych, wykazując że jest tego samego rzędu co prędkość światła, co potwierdzało rozważania Maxwella. Przy pomocy komórki Kerra - układu w którym prostopadłe pole magnetyczne wymuszało dwójłomność kryształu, wpływając na przebieg promieni świetlnych - i iskrownika, dowiódł że prędkość rozchodzenia się impulsu elektrycznego w przewodniku jest podobna co prędkość światła.
Gdy niemiecki naukowiec Roentgen odkrył "promienie X" - niewidzialne promienie wywołujące świecenie ekranów z odpowiedniego materiału i naświetlające błony fotograficzne - począł badać lampy próżniowe i widma promieniowania iskier. Zauważył wtedy że gdy włączy lampę próżniową wymuszając powstanie promieniowania X, to generowane w pobliżu iskry elektryczne zwiększają swoją jasność. Co więcej, efekt ten pojawiał się nawet wtedy, gdy promienie X zostały ekranowane, doszedł zatem do wniosku że ma do czynienia z nowym typem promieniowania, który od miasta Nantes gdzie mieszkał nazwał promieniami N.
Gdy ogłosił swoją pracę na ten temat w 1903 roku zdobył w kraju wielkie uznanie. Wszyscy Francuzi zazdrościli Niemcom odkryć w dziedzinie fizyki, dlatego z zadowoleniem przyjęli wiadomość, że i u nich można dokonać czegoś epokowego.
W kolejnych pracach Blondlot poszerzał zakres doświadczeń. Okazało się że do emitowania promieni N wystarczy wielokrotnie zginany pręt z odpowiedniego metalu, a także uszkodzone rośliny, tkanki zwierzęce, drewno odpowiednich drzew... W ciągu następnego roku 120  francuskich badaczy ogłosiło prace na temat nowego promieniowania, kilku badaczy zajmujących się zjawiskami paranormalnymi zgłosiło że oni odkryli te promienie wcześniej, dostrzegając je jako świecenie ektoplazmy powstającej podczas seansów.
Istotnym problemem była natomiast rejestracja promieni. Nie wywoływały świecenia ekranów fluorescencyjnych ani zaczernienia błony fotograficznej; można je było dostrzec w częściowo zaciemnionym pomieszczeniu na jasnych, gładkich powierzchniach. Wydawało się zatem że nowo odkryte promienie wywołują szczególne oddziaływanie fizjologiczne. Jedynym fizycznym efektem działania promieni było pojaśnienie iskier elektrycznych, co rejestrowano na fotografiach, nie każdemu jednak się to udawało, toteż wielu badaczy przyjeżdżało do Blondlota aby dowiedzieć się jak robić zdjęcia aby za każdym razem rejestrować efekt.

W czym natomiast tkwił haczyk? Prace na ten temat ogłaszali wyłącznie badacze francuscy, zaś poza granicami tego kraju efektów nie obserwowano. Gdy naukowcy z innych krajów zgłaszali zastrzeżenia, Francuzi tłumaczyli że Anglicy mają zmysły przytępione przez niesprzyjającą pogodę, a Niemcy przez nadużywane piwo. Wreszcie zajmujący się demaskowaniem oszustów badacz Robert W. Wood znany z badań nad fluoryzacją pod wpływem ultrafioletu, na prośbę czasopisma Nature postanowił zbadać rzecz na miejscu. Udał się do laboratorium Blondlota i poprosił o zaprezentowanie wszystkich doświadczeń.

Pierwszą próbą była obserwacja iskier w iskrowniku poddanym działaniu promieni N. Blondlot włączył prąd i promienie po czym pokazał gościowi że iskry stają się jaśniejsze, czyż nie? Gość zaprzeczył, jego zdaniem jasność iskry zmieniała się nieregularnie, raz będąc większa a raz mniejsza. Badacz wyłączył promienie, jeszcze raz włączył i zażądał od gościa przyznania, że jasność iskry zmienia się zgodnie z oczekiwaniami. I znów gość stwierdził że jasność jest nieregularna a w momencie włączania i wyłączania źródła promieni nie widział skokowych zmian. Wytłumaczono zatem że widocznie jego wzrok jest za mało czuły. Na to gość zaproponował inne doświadczenie - on będzie zasłaniał i odsłaniał źródło promieniowania (wystarczało przesłonić je ręką) - a Blondlot będzie mówił kiedy źródło jest zasłonięte a kiedy nie. Badacz nie zgadł ani razu; gdy ręka była nieruchoma zgłaszał że promienie są co chwila zakrywane i odkrywane, gdy ręka zakrywała i odkrywała promienie, badacz opisywał blask iskry jako jednostajny.
Kolejną kwestią była rejestracja fotograficzna. Gdy robiono zdjęcia iskier Wood zauważył dosyć dziwną technikę - promienie na przemian przesłaniano i odsłaniano, zaś płyty fotograficzne przesuwano tak, że przez kilka sekund naświetlano jedną a potem drugą i tak na przemian. Po wielu takich ekspozycjach otrzymywano dwa zdjęcia, jedno składające się z ekspozycji z promieniami a drugie z ekspozycji bez nich. Taki sposób fotografowania miał podobno zapobiegać różnicom związanym ze zmianami natężenia prądu w baterii na początku i końcu sesji. Problem w tym że jasność iskier oscylowała mniej więcej o 25% co kilka sekund, mogło być zatem tak że jedna płyta otrzymała więcej jasnych błysków niż druga tylko z powodu nałożenia się tych okresów. Dodatkowo asystent badacza nie przekładał płyt w stałym rytmie, różny mógł być zatem czas ekspozycji.
Kolejnym doświadczeniem było załamywanie i rozszczepianie wiązki promieni przez aluminiowy pryzmat. Aby wykryć promienie i ich pasma stosowano tu pręcik szeroki na 0,5mm pokryty fosforyzującą farbą, poruszany w pionie małym silniczkiem. Gdy pręcik wpadał w bieg promieni miał stawać się nieco jaśniejszy. Wood po kilku nieudanych pokazach podszedł do sprawy jeszcze bardziej sceptycznie, toteż korzystając z tego że pokój był zaciemniony, wyjął z aparatu pryzmat i włożył do kieszeni. Po włączeniu promieni Blondlot i jego asystent opisali gościowi wygląd widma składającego się z szeregu wąskich pasm, szerokich nawet na 0,1 mm. Gdy Wood wyraził zdumienie że z wiązki o szerokości 3 mm można otrzymać tak wąskie pasma, badacz odpowiedział mu że to jedna z niezwykłych właściwości tych promieni. Włożył więc pryzmat z powrotem ale przekrzywiony, po czym zwrócił na to uwagę badaczy zauważając, że wobec tego widmo powinno pojawić się w innym miejscu, na co otrzymał odpowiedź że widocznie zmęczyli się eksperymentami i muszą odpocząć.
Kolejny eksperyment polegał na odczytywaniu godziny z zegara w ciemnym pomieszczeniu. Promienie N miały zwiększać czułość widzenia, czego Wood nie potwierdził. Gdy zasłonił ręką źródło promieni, badacz i asystent nie zauważyli pogorszenia widoczności[2]

Wreszcie w 1904 roku Wood opublikował miażdżące sprawozdanie z wizyty uznając że cała sprawa jest wynikiem złudzenia i silnej sugestii. Blondlot szczerze wierzył w prawdziwość obserwowanych efektów i tak prowadził doświadczenia, aby potwierdzić ich istnienie. Warunki w których przeprowadzano doświadczenia sprawiały, że efekty były na granicy rejestracji, nie trudno było zatem o pomyłkę. A inni badacze? Przyjeżdżali do Blondlota, utytułowanego fizyka, który dostał nagrodę, i który tak długo pokazywał im doświadczenia, aż zaczynali mu przyznawać że widzą promienie, czy dlatego że ulegli sugestii silnej przy autorytecie, czy choćby po to aby nie wyjść na tępaków o mało czułych zmysłach. Po tym wydarzeniu badacz wycofał się z aktywnej pracy zawodowej, zajmując się głównie tworzeniem podręczników i recenzji. Wiadomo że nadal wierzył w swoje promienie, choć ogłaszane na ten temat rozprawy nie budziły entuzjazmu. Plotka głosiła że na starość oszalał i zmarł w przytułku, jednak w rzeczywistości przeszedł na wcześniejszą emeryturę i osiadł w domu na wsi.

Od tego czasu aby uniknąć podobnych złudzeń stosuje się bardziej skrupulatne metody, obejmujące ślepą i podwójnie ślepą próbę, niezależne recenzowanie i kontrole niezależnych ekspertów, zas promienie N stały się przestrogą dla badaczy bardzo chcących odkryć coś przełomowego.


Bazijew i Waldemar M.
Bazijew Gabriel Harunowicz (lub Dżabraił Charunowicz, różnie to transkrybują) to rosyjski zoolog, znany chyba głównie z odkrycia kilku kaukaskich ptaków i czegoś nazywanego Gronostajem kaukaskim. Na wielu stronach jest przedstawiany jako twórca nowej i jedynej poprawnej teorii fizyki, bazującej na pojęciu Elektrino - antycząstki elektronu o ładunku dodatnim. Ponadto odkrył że prędkość światła nie jest stała a zależna od długości fali i od niebieskiego do czerwieni zmienia się półtora raza. Jak to możliwe, że fizycy tego nie zauważyli? A no podobno dotychczas badali białe światło będące sumą wszystkich barw i prędkość zmierzona jest średnią - nie zbyt to pasuje do faktu, że po odkryciu laserów wykonywano takie badania i różnic prędkości nie zauważono, choć pierwsze lasery były monochromatycznie czerwone. Polskim propagatorem tych teorii jest niejaki Waldemar M., magister chemii,  bardzo aktywny w internecie, choć na dobrą sprawę trudno stwierdzić ile z tego co pisze pochodzi od Bazijewa a na ile od niego samego.

 Teoria opisana na polskiej stronie internetowej obejmuje też nową rzeczywistość sformułowaną w kilkunastu twierdzeniach nazywanych aksjomatami, choć wywodzi je po kolei jeden z drugiego (aksjomat to twierdzenie przyjęte za pewnik, nie można go wywieść z jakiś założeń bo wtedy to one byłyby aksjomatami a on wnioskiem), są to twierdzenia co najmniej osobliwe np: " Jeśliby "Twórca" miał do dyspozycji tyle cząsteczek, ile już do dzisiaj "odkryli" fizycy (ponad 200), oraz chciał użyć tego aparatu matematycznego, którym operują współcześni matematycy, to Wszechświat nigdy nie powstałby - zbyt trudna decyzja z powodu dostępności zbyt dużej liczby kombinacji." - abstrahując od faktu wobec tego autor uznaje Boga za niewszechmocnego, jest to akurat żaden argument - albo mój ulubiony " 13. Wszechświat jest pulsującą kulą, w której długość fal elektrodynamicznych rośnie od centrum.  Nasz Swiat powstał w zakresie znanego nam widma tych fal (od fal gamma do radiowych) i ma formę "pustej" kuli o pewnej grubości (jak piłka o grubości ścianki w zakresie widma fal elektromagnetycznych). ".

Nie zbyt wiele objaśniają nam kolejne teksty. W tym opisującym kinetykę gazu z opisów makroskopowego i mikroskopowego wywodzi zachodzenie sprzeczności, następnie ze wzoru na energię kinetyczną cząstek w objętości wywodzi, że ciśnienie to koncentracja energii, i ta koncentacja to przestrzeń nazwana przez Bazijewa globulą. Następnie upraszcza atomy do formy punktowych oscylatorów, i z tego uproszczonego modelu wykazuje niezgodność ze stanem rzeczywistym, którą tajemniczo usuwa wprowadzając nową cząstkę - elektrino, mającą tłumaczyć wszystkie oddziaływania i fizyczny sens stałej Plancka. Tak tworząc nowe pojęcia i nazywając na nowo stare tworzy swoją nową fizykę. Gdy tylko jego obliczenia nie zgadzają się z wynikami doświadczeń, stwierdza że fizyka tu się myli bo to jego wyliczenia są poprawne.

Skąd się wzięło to elektrino nie wiadomo - na stronie poświęconej temu tematowi odnajduję skrajnie niespójny tekst, który najpierw z faktu niecałkowitych momentów magnetycznych protonu i neutronu wywodzi że składają się z elektrin i elektronów, następnie traktując te teoretyczne cząstki za już odkryte wprowadza znikąd pojęcie oscylacji polegających na pochłanianiu i emitowaniu eletrin przez jądra atomów, po czym uznając to zjawisko za pewne stwierdza że wobec tego obecna teoria budowy atomu nie może być poprawna bo do tego przed chwilą wymyślonego oscylowania nie pasuje. Następnie autor wylicza na swój sposób masy protonu i neutronu a gdy wychodzą mu znacząco za małe jak na wartości doświadczalne, rozwiązuje problem stwierdzając że pomiary są błędne a elektron ma ujemną masę.
Kręci się wam w głowie? A dalej jest jeszcze lepiej. Atomy w ogóle nie mają elektronów krążących wokół, wszystko to jest w jądrze zbudowanym wyłącznie z neutronów, posklejanych razem i nie wiadomo jak się siebie trzymających.

Jeszcze zabawniej wygląda nowa teoria chemii. Pierwiastki powstały z kondensacji energii począwszy od wodoru a trzy wodory to lit; ponieważ wodór daje z tlenem wodę to i jego troinka lit także daje wodę litową, ta woda to lit (3) i tlen (8) które pod wpływem wysokiego ciśnienia przeszły w krzem (14) budujący skorupę ziemską, będącą oceanem wody litowej, a dalej? Posłuchajcie:
" Klasyczna chemia zna kwas flourowy jak HF, a nowa jak LiF (kwas litowofluorowy). Ten nowy kwas ma dwanaście atomów wodoru (3+9), a więc wewnątrzn gwiazd i planet ten kwas przekształca się w magnez (Mg).
Jeśli roztopić piasek (Si) i wrzucić do niego magnez (Mg) to według nowej chemi dostaniemy roztwór kwasu litowofluorowego. Rol hydrooksydowej grupy gra w nim OLi.
Związek OLi z potasem (K) będzie zasadą KOLi z numerem atomowym 30, a więc cynk (Zn)!
Robimy doświadczenie: zmieszamy "nowy" kwas i "nową" zasadę, to jest do stopu roztworu litowofluorowego kwasu wrzucamy cynk. Powinna zajść reakcja neutralizacji:

Mg12 + Zn30 = Li3F9 + K19O8Li3 = Li3 + O8Li3 + K19F9 = (Li2O)14 + (KF)28 + Energia

W tej reakcji wydziela się energia rzędu 2 megaelektronowolt, a więc z zakresu jaki nie dostrzega klasyczna chemia
Oprocz litowej wody (krzemu) otrzymaliśmy sól, fluorek potasu, albo według obycznej chemii - nikiel!
  "

To już doprawdy nowa alchemia, oczywiście bez poparcia doświadczeniami. Jeśli to mają być wnioski z teorii, to jest z nią coś bardzo nie w porządku.
Z dalszych ekscesów można wymienić niezwykle uproszczony model mający objaśnić, że w słynnym eksperymencie z neutrinami wykryto nie wiązkę neutrin lecz promieniowania gamma (kierunkowego?) biegnącego nadświetlnie. Teraz okazało się że żadnej nadświetlności nie było. W innym miejscu stwierdził na postawie teorii, że temperatura powierzchni Słońca wynosi -155 st. C.

W polskojęzycznym internecie promocja tej teorii jest dosyć duża, do czego przyczynia się znacząco wspomniany Waldemar. Co do krytyki - znalazłem paru różnych blogerów zajmujących się czasem wyśmiewaniem co większych bzdur, ale jakoś żadnemu nie chciało się przeprowadzić szczegółowej dyskusji z podstawami teorii - a coś tak czuję że haczyk tkwi w nadmiernych uproszczeniach i założeniach z kapelusza wziętych.

Ps. A teraz jadę na tydzień na wieś, pod ciemne niebo i biorę ze sobą teleskop - życzcie mi pogodnych nocy!

european pseudoscientists lysenkoism 
--------
[1]  http://niniwa2.cba.pl/sadzimy_ryz.htm
[2] http://www.skeptic.com/eskeptic/10-10-13/

czwartek, 12 lipca 2012

I gdzie ta Nibiru?

Jak wszyscy wiedzą za kilka miesięcy ma być Koniec Świata. Znowu, bo w roku 2000 się nie udało. Jak natomiast się to odbędzie dokładnie nie wiadomo, wszyscy jednak wiążą to w jakiś sposób z planetą Nibiru, jak dotąd nie odkrytą przez astronomów, która przybliża się ku nam z kosmosu. Czasem pisze się o skalistej planecie większej od Ziemi, czasem o gazowym olbrzymie wielkości Jowisza, kiedy indziej o komecie albo roju asteroid.
Oczywiście wielu zarzuca astronomom że ją odkryli, tylko to ukrywają, jednak im bliżej do dnia zerowego tym bardziej jasne się dla ludzi staje, że obiekt ten powinien był już dawno widoczny. I to gołym okiem. Toteż pojawiały się i pojawiają się wciąż kolejne wyjaśnienia mające tłumaczyć dlaczego tak się nie dzieje, a jeśli zebrać je do kupy, wychodzi nam obraz co najmniej osobliwy:


Za Słońcem
Najpopularniejszym twierdzeniem jest to, że Nibiru nadlatuje od strony Słońca, które jest tak jasne że uniemożliwia obserwacje. Po raz pierwszy takie głosy pojawiły się niedługo po roku 2000 gdy obecna koncepcja zdobywała popularność i były uzasadniane jeszcze dosyć rozsądnie. Otóż nasza tajemnicza planeta ma nadlatywać od strony gwiazdozbioru Oriona, leżącego tuż pod ekliptyką - pozorną drogą Słońca na tle gwiazd. Miała być w zasięgu wzroku na kilka miesięcy przed grudniem, w miesiącach letnich. Zimą Orion jest bardzo dobrze widoczny nocą, bo Słońce znajduje się po przeciwnej stronie nieba, w Strzelcu, natomiast latem słońce przesuwa się na tle gwiazdozbiorów Byka i Bliźniąt, zatem Orion wypada wówczas po dziennej stronie nieba. Jeśli zatem wówczas - a więc właściwie teraz - Nibiru miała być już widoczna, to w jej obserwacjach przeszkadzałoby Słońce, koło którego by się znalazła.
Jakoś tak jednak tłumaczenie dotyczące zdarzeń na kilka miesięcy przed Końcem, zaczęło być wykorzystywane ładnych parę lat wcześniej, zaś dowodem stały się zdjęcia i filmy wykonywane w stronę słońca. Przykłady:
Jak łatwo się domyśleć, gdy skierujemy obiektyw wprost na słońce tworzą się odbicia w układzie optycznym aparatu, czasem zabarwione na czerwono lub niebiesko od powłoczki mającej wygaszać refleksy. Najładniejsze refleksy wychodzą gdy zdjęcie lub film jest robione przez szybę. Po prostu część światła odbija się od soczewki, potem od szyby i wraca pod nieco innym kątem. Podobne powstają między soczewkami a w teleobiektywach mogą powstać w samej soczewce, jeśli jest grubsza:

W dodatku tło na jakim znajduje się słońce nieustannie się zmienia. To by było bardzo dziwne aby od kilku lat bardzo odległy obiekt zawsze był koło słońca. Chyba że ma orbitę wewnątrz orbity Merkurego ale w związku z tym nie mógł by być niezauważony. Miłośnicy tej koncepcji skrupulatnie przeglądają zdjęcia z SOHO i odnotowują wszelkie zakłócenia i artefakty przetwarzania obrazu, uznając że coś tam jest.

Na Antarktydzie
Drugą koncepcją, która zdobyła popularność, pokazując tym samym kiepski stan szkolnictwa, jest ta że Nibiru nie widać z całej Ziemi. Płaszczyzna jej orbity miała bowiem być tak przekrzywiona względem ekliptyki, że przybliżając się znajduje się ciągle pod Ziemią, tuż nad południowym biegunem, a więc Antarktydą, i niestety da się ją zaobserwować tylko z najbardziej bliskich biegunowi skrawków lądu. A że tam mało kto mieszka, to nikt jej na razie nie widział.
Co to ma do szkoły? A no to, że na lekcjach fizyki bądź geografii nie omawia się astronomii za dokładnie i nie przypominam sobie aby omawiano tak widoczność obiektów astronomicznych na ziemi, gdyby jednak to zrobiono, każdy kto jeszcze coś z tamtych czasów pamięta powinien domyśleć się, że powyższe twierdzenia są bzdurą. Odległy obiekt jest widoczny na ziemi tak długo, jak długo nie schowa się za horyzontem, dzieje się to wtedy gdy linia łącząca go i obserwatora stanie się styczna do powierzchni kuli ziemskiej. Gdyby obiekt był tak daleko, że linie graniczne z obu stron byłyby praktycznie równoległe, wówczas musiałby być widoczny praktycznie na całej półkuli. I bliżej się będzie znajdował i im większy kąt będą tworzyły skrajne linie widoczności, tym mniejszy będzie obszar kuli z którego będziemy mogli go zobaczyć:
Na tym rysunku pokazuję jak by to wyglądało dla obiektu mniejszego od ziemi. Gdyby Nibiru była kilkukrotnie większa jak to się postuluje, obszar widoczności mógłby być nawet większy niż półkula dla większego zbliżenia.
Dla lepszego zrozumienia przeanalizujmy to sobie dla gwiazdy polarnej. Gdy stoimy na biegunie północnym, oczywiście zimą bo wtedy jest noc, gwiazda polarna jest nad nami, w zenicie. Gdy zaczniemy się oddalać od bieguna, gwiazda zacznie oddalać się od zenitu i przybliżać do horyzontu. Jeśli przyjedziemy do Polski gwiazda będzie widoczna na wysokości ok. 51-53 stopni kątowych nad północny horyzont, mimo że znajdziemy się kilkaset kilometrów od bieguna. Gdy pojedziemy do Włoch gwiazda obniży się ale będzie widoczna. W Kairze także choć znajdzie się już bardzo nisko. Teoretycznie na stałe schowa się za horyzont gdy miniemy równik.
Gdyby Nibiru miała pojawić się dokładnie nad biegunem południowym, na tle gwiazdozbioru Oktantu, to znajdując się w odległości wielokrotnie przekraczającej promień Ziemi byłaby widoczna z Antarktydy, Ameryki Południowej, Austalii, połowy Afryki, Nowej Zelandii i licznych wysepek.

Za Marsem albo Jowiszem
Kolejnym pomysłem było twierdzenie, że Nibiru jest już blisko, ale schowała się za jakimś innym obiektem. Gdy Mars znalazł się w opozycji, mówiono że znajduje się za nim, gdy na niebo wstąpił Jowisz, to on miał przesłaniać nam tą planetę. Nie trudno się domyślić że zsynchronizowanie ruchu jakiejś bardzo odległej planety z tą bardzo bliską, tak aby ciągle była przesłaniana, jest okropnie mało prawdopodobne.


Leci zygzakiem
Najzabawniejsze wyjaśnienie pojawiło się na jednej z sesji Projektu Cheops

EN-KI:
Planeta owa nie leci po swojej orbicie, co już o tym wiesz.

RAFAŁ:
Tak.

EN-KI: 
Czyli zmienia kierunki niczym piłka, przeskakuje z orbit... z danego kursu na kurs [w kierunku] danej planety. Czyli leci zygzakiem. I tym zygzakiem będzie się kierowała w stronę Słońca. Czyli pod takim kątem.
W jednej z kolejnych sesji ten tor miał być wytłumaczeniem dlaczego jej nie wykryto - gdy astronomowie nastawią swoje teleskopy na punkt gdzie Nibiru ma być, to ona się im złośliwie przesunie w inne miejsce, bo leci zygzakiem.

Jest jeszcze daleko...
No i na koniec ostatnia deska ratunku - nie jest widoczna bo jest bardzo daleko. Tylko jak daleko?
Znalazłem taki ciekawy program obliczeniowy, który na podstawie założonego albedo, czyli zdolności odbijania światła i jasności absolutnej - a więc jasności z odległości 1 JA, wylicza średnicę asteroidy. Przyjąłem więc albedo 0,15, co oznacza że obiekt odbija 15% padającego światła - zbliżone ma asfalt. Następnie powiększałem jasność absolutną dopóki nie uzyskałem wyliczonej średnicy równej 5 średnicom ziemskim (12 tyś. km*5= 60 tyś. km) a więc większy od Neptuna, wyszło mi, że jasność absolutna, w odległości równej dystansowi między Słońcem a Ziemią, wyniosłaby -6,2 M. To dużo? To znacznie więcej niż jasność Wenus (-4,4 M) zatem taki obiekt byłby widoczny w dzień.
Znając absolutną wielkość można policzyć jaka byłaby jasność obserwowalna w różnych odległościach, korzystając z prawa odwrotności kwadratów (ponieważ pole przekroju wiązki promieni wzrasta wraz z kwadratem odległości, jasność obserwowalna spada odwrotnie proporcjonalnie), znalazłem taki ładny wzór liczący wielkość wizualną dla znanych odległości od Ziemi i Słońca:

(r) to odległość od Ziemi,  (a) od Słońca, (X) to kąt fazowy, dla uproszczenia przyjmuję kąt 0 (w opozycji). Wsadźmy to w Exel i zobaczmy jaka wychodzi jasność dla różnych odległości od Ziemi.
Gdyby nasza modelowa Nibiru znalazła się w takiej odległości od nas jak Mars w opozycji (0,5 JA od Ziemi i 1,5 JA od Słońca) miałby jasność obserwowalną -6,8 magn. i byłby bardzo łatwo zauważalny
- w pasie planetoid (2,77 JA od Słońca) - -2,7 magn (tyle co Syriusz)
- koło Jowisza (5,2 JA) 0,8 magn. nieco mniej od Wegi
- koło Saturna (9,5 JA) 3,33 magn nieco mniej niż Pherkad
- Koło Urana (19,6 JA) 6,6 magn na granicy widoczności gołym okiem, dobrze widoczna przez lornetkę
- Koło Neptuna (30 JA) 8,49 magn - poza zasięgiem zwykłej lornetki, dostępna w lunetach powyżej 60 mm
- Koło Plutona (39 JA)  9,65 magn. - dostępne w lunetach ok. 80 mm

Czyli teoretycznie gdyby była na skraju układu słonecznego to mógłbym obserwować ją w swoim teleskopie, zaś koło Urana byłaby już widoczna gołym okiem. Aby stamtąd do nas nadlecieć musiałaby mieć niesamowitą prędkość, jakiej nie osiągają nawet komety i na dobrą sprawę nie da się podać powodów, dla których miałaby być tak rozpędzona.

Na postawie doniesień medialnych można próbować wyznaczyć orbitę Nibiru w ostatnich latach:

doprawdy osobliwa...

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Nieukowcy

Na świecie zdarzają się różni ludzie. Czasem wnoszą światłe idee, nowe wynalazki i odkrywcze teorie, a czasem... a czasem pojawia się ktoś kto znowu odkrył perpetuum mobile, stwierdził że Ziemia jednak jest płaska a Księżyc jest zbudowany z wyschniętego sera. Zwykle omijani szerokim łukiem znajdują swą niszę w internecie. Tutaj mogą publikować swoje teorie, propagować na cały świat i co ciekawsze często znajdują zainteresowanych. Ich dzieła stopniowo rozrastają się w grube tomiska, a przed nazwiskiem pojawiają się różne tytuły, na przykład profesor (uzyskany na prywatnej, nie uznawanej uczelni bioenergoterapeutycznej), czy doktor, nabierają powagi i wydają się coraz bardziej wiarygodni. Niektórzy rzeczywiście mają tytuły naukowe, ale z dziedzin zupełnie różnych od tych, którymi się zajmują.
Tacy "naukowcy" zdarzają się coraz częściej. Niektórzy rozpoczęli działalność już tak dawno temu, że ich idee rozpowszechniły się na zasadzie bezrefleksyjnie powtarzanego memu - przykładem powszechna opinia, że ludzie z małą głową muszą być głupsi od tych z dużą, wywodząca się z frenologii.

Ponieważ w ostatnim czasie natknąłem się z paroma takimi przypadkami, postanowiłem stworzyć takie małe zestawienie kilku odjechanych:

Anatolij Fomenko

Twórca systemu Nowej Chronologii. Na podstawie matematycznych porównań tekstów historycznych stwierdził, że kolejności i daty panowania królów w dynastiach starożytnych odpowiadają tym średniowiecznym, zaś takie wydarzenia jak najazdy, wojny czy kataklizmy, powtarzają się w starożytności i średniowieczu. Wysnuł z tego wniosek że cała Starożytność została wymyślona w X wieku przez kronikarzy, którzy przepisali współczesne wydarzenia, zmieniając nazwy i daty. Jezus urodził się w XII wieku w Stambule, dawni królowie Francji i Anglii to w rzeczywistości cesarze Bizancjum, a cała kultura bierze swój początek z wydarzeń na terenach dzisiejszej Rosji.
Wszystkie opisy wydarzeń z czasów wcześniejszych niż X wiek zostały sfałszowane we wszystkich krajach. Radiodatowanie jest niewiarogodne, a dendrochronologia nie potrafi datować drewna starszego niż X wiek.
Tak rzecz się przedstawia w jego książkach. Całość uzupełniają piękne grafiki mające pokazywać jak idealnie symetryczne są listy królów:

Przy czym czasem na jeden punkt na osi czasu przypada do pięciu królów, mających być jedną osobą. Punkty rozmijające się w czasie o kilka lat są umieszczane na tej samej wysokości. Niektórzy królowie są zamienieni miejscami, np. w grafice na temat dynastii cesarzy bizantyjskich, Konstantyn VIII następuje po Konstantynie X. Postępując w ten sposób i dowolnie rozciągając oś czasu, uzyskuje Fomenko idealną symetrię.

Jerzy Kijewski

Twórca teorii Przesilenia Grawitacyjnego, zaś od niedawna specjalista od betonowych neolitycznych budowli, błędnie uznawanych za starożytne świątynie, średniowieczne zamki, XIX wieczne fabryki i socrealistyczne bloki.
Wedle jego teorii pierwotnie Ziemia nie miała Księżyca. Jego przechwycenie 10 tyś. lat temu zaowocowało zmianami klimatycznymi i katastrofą znaną jako Potop. Około 2500 lat p.n.e. Księżyc znalazł się na bliskiej orbicie geostacjonarnej i osłabił swoją grawitacją przyciąganie ziemskie do tego stopnia, że ludzie lekko jak piórko przestawiali głazy, budując megality. Osłabienie grawitacji rozmiękczyło skały, które stały się miękkie jak glina modelarska, więc można było je ciąć nożem i wycinać idealnie do siebie pasujące bloczki. Wszystkie megality pochodzą z tego okresu, a dane wskazujące, że Piramidy zbudowano dwa millenia wcześniej, albo że miasta Inków pochodzą z XII wieku są fałszerstwem archeologów. Z tego okresu pochodzą też rzymskie budowle, rzekomo zbudowane tysiąc lat po tym okresie.
Niedawno spotkał się z teorią starożytnego betonu, tłumaczącą że bloki Piramid były odlewane z szybko schnącego betonu, co tłumaczy tajemnicę transportu na duże wysokości. Zaadaptował ją na swoje potrzeby, stwierdzając że ten beton jest neolityczny, a megality są odlewanym w dużej formie Monolitem, wyrzeźbionym tak, aby wyglądało że jest zbudowany z bloków kamiennych. Paleolityczni byli tak zaawansowani, że upodabniali beton do skał, ceglanego muru czy drewnianych belek, okazjonalnie stosując elementy żelazne. Każdy mur, w którym zamocowane są żelazne elementy, pochodzi z neolitu, a tłumaczenia że dom zbudowano niedawno, zaś te elementy to barierki, końce kotew murowych, blaszane pokrycie dachowe czy klamry wzmacniające, są fałszywe.
Często do monolitycznych murów dostawiano kratownicowe konstrukcje z żelaza lub betonu udającego drewno, wyglądające jak podpory bądź stemple. Ponieważ neolityczne monolity są bardzo trwałe i nie rozsypują się przez tysiące lat, nie mogły to być rzeczywiste podpory, lecz magiczne elementy mające odganiać Diabła (czyli grawitację). Każdy budynek wsparty taką konstrukcją jest neolityczny. Na tej podstawie Kijewski datuje na paleolit rzekomo średniowieczny kościół w Gnojniku, odlany wraz z pęknięciami sugerującymi, że budynek grozi zawaleniem; paleolityczne są też gdańskie spichrze, pewne amerykańskie budynki fabryczne czy pewna rzekomo socrealistyczna kamienica na Bałutach.

Do teorii włączył też rozważania na temat rozwoju człowieka, twierdząc, że nasi przodkowie aż do 10 tyś. lat temu nie byli ludźmi tylko bezrozumnymi, nieświadomymi zwierzętami, pozbawionymi umiejętności myślenia ale z dużym instynktem. Te bezrozumne zwierzęta, całkiem przypadkowo i bezwiednie osadziły krzemienne ostrza na kijach, instynktownie zgromadziły materiały, wytworzyły z nich trwałe barwniki i zupełnie przypadkowo, bez udziału wyobraźni, namalowały prehistoryczne zwierzęta i sceny polowania na ścianach jaskini. Zupełnie przypadkowo zdarzało się im podnieść płonący kij z drzewa uderzonego piorunem, instynktownie zanieść do jaskini i bezrozumnie podtrzymywać płomień przy pomocy nieświadomie zbieranego drewna a nawet bez udziału rozumu piec mięso nad tym ogniem. Tak samo bezrozumnie zdarzało się im grzebać zmarłych, tworzyć wisiorki, nacinać wzorki na kościach i drewnie. Skąd to wie? Nie bardzo wiadomo, ale wie.

Ostatnio prowadziłem z nim dłuższą dyskusję, bo zauważyłem że nikomu się nie chce tego robić. Dla ciekawych zapisy dyskusji: o Gibraltarze, o jaskiniowcach, o rzymskim dźwigu, o kościele w Gnojewie.

Jan Pająk

Teoretyk Grawitacji Dipolarnej. Doktor inżynier informatyki. Wynalazca nie zbudowanej komory oscylacyjnej i magnetokraftu - napędu antygrawitacyjnego używanego przez UFO. Ostrzega ludzkość przed złymi kosmitami o gadzim wyglądzie, którzy rządzą światem i szkodzą ludziom, wywołują katastrofy, wypadki drogowe, choroby i zmiany zachowania - stanowiąc polski odpowiednik Davida Icke. Kosmici ci są istotami podupadłymi moralnie i atakują tych, których moralność została osłabiona. Całość poglądów na właściwe zachowania moralne, na prawa fizyki, z naukowym dowodem na istnienie Boga (opartym na przykład na obserwacjach UFO) włącznie zawarł w filozofii nazwanej Totalizmem, opisanej w kilku tomach Monografii tematycznych. Jest to filozofia tak obszerna, że tłumaczy wszystko. Znajduje nawet wyjaśnienie dla faktu, że większość ludzi w nią nie wierzy.

W swojej teorii grawitacji wychodzi z założenia, że pola monopolowe, jak elektryczne, mogą tylko odpychać ciała, a dipolarne, jak magnetyzm, mogą tylko przyciągać. Jak to pasuje do przyciągających się magnesów nie wiem, ale wyciąga stąd wniosek że skoro grawitacja przyciąga, to musi być dipolem.
 Dalsze dowodzenie opiera się na dosyć dziwnych konceptach filozoficznych; pierwszy dowód opiera się na wymyślonej przez niego zasadzie, że jeśli jakiś opis jakiegoś zjawiska jest poprawny to nie da się znaleźć pokrewnych opisów mu zaprzeczających - czyli brak tez przeciwko ma automatycznie dowodzić prawdziwości, co akurat jest jednym z podstawowych błędów logicznych, za pomocą którego można dowodzić istnienia niewidzialnych skrzatów zwijających kurz pod fotelami w kotki ( nie mamy twierdzeń dotyczących skrzatów, mówiących że to niemożliwe, ergo skrzaty kurzotoczki muszą być prawdziwe).
Drugi dowód wynika z założenia, że jeśli dwie koncepcje są sobie sprzeczne, to jedna z nich musi być prawdziwa i dla Pająka prawdziwa jest ta jego koncepcja. Kolejne próby dowodzenia polegają na udowodnieniu że świat obserwowany spełnia przymioty wynikające z koncepcji, są to jednak przymioty co najmniej osobliwe, takie jak telepatia, telekineza, aura czy duchy i Bóg. W dalszej części swych monografii udowadnia istnienie tych zjawisk za pomocą swej teorii, popadając w błędne koło (jednym z dowodów prawdziwości teorii jest przesłanka, której prawdziwość jest wysnuta z tej teorii, zatem teoria dowodzi sama siebie). Porównując teorię aktualną i własną celem wykazania sprzeczności tkwiących w tej pierwszej sięga Pająk do argumentów, które trudno by było odnaleźć w podręcznikach fizyki, na przykład że nośniki ładunków o przeciwnych znakach się odpychają, albo że wedle naukowców na rubieżach wszechświata istnieje wszechświat antymaterii który wciąż próbują zaobserwować.
Następnie opierając się na zasadzie symetrii, sformułowanej dla naładowanych cząstek, stwierdza że wszystko ma swój przeciw-odpowiednik. A więc grawitacja ma przeciw-grawitację, materia ma przeciw-materię, a przestrzeń przeciw-świat. Ta symetria obejmuje też kategorie logiczne - zwykła materia jest bezrozumna, więc przeciw-materia musi być inteligentna; zwykły świat jest dostępny tylko zmysłami, więc przeciw-świat musi być niedostępny dla naszych badań; zwykłego świata nie postrzegamy w stanach psychicznych (a tylko się on nam wyobraża) więc przeciw-świat musi być dostępny w snach, jasnowidzeniach i hipnozie.

Źli kosmici kręcą się po ziemi, czasem udając ludzi ale najczęściej wysyłając sondy śledząco-szkodzące. Sondy są niewidzialne i niesłyszalne, ale Pająk wie o nich, wykrywając je przy pomocy pilota od telewizora. Ich obecność można też poznać po zepsutej spłuczce toaletowej oraz samoistnie odklejających się naklejkach. Kosmici ci regularnie, trzy razy w miesiącu, porywają każdego mężczyznę i kobietę i regularnie gwałcą. Mężczyzna może poznać to po kleistej substancji pokrywającej jego członek nad ranem, nazywanej kisielem, kobieta po zwiększeniu się obwodu szyi. Doprawdy nie sposób tego wszystkiego ogarnąć. Może kiedyś omówię niektóre rzeczy, na przykład teorię że trąby powietrzne są tworzone przez złych kosmitów ludziom na szkodę.

ks. Włodzimierz Sedlak

Twórca teorii Bioelektroniki i teorii mózgu - układu scalonego. Odkrywca skamieniałości krzemowych glonów sprzed pierwszych bakterii węglowych, zidentyfikowanych później jako naturalne wytrącenia mineralne. Uznaje że roztwory elektrolitów w płynach komórkowych są plazmą, że białka są różnego typu półprzewodnikami, a struktury biologiczne to tranzystory, kondensatory itp. a w tym wszystkim rolę pełni bioplazma, wytwarzająca bioenergię i inne bio-rzeczy, których oczywiście nie można wykryć w normalny sposób. Czym jest ta bioplazma nie sposób dociec, nigdzie bowiem nie podał jej jednoznacznej definicji, co chwila włączając w jej obrąb inne zjawiska, raz uważając że to szczególny rodzaj plazmy fizycznej, a więc cząstek, jonów, ładunków i pól, a raz za jakiś całkiem inny, nieznany stan materii.
 Cząsteczkom strukturalnym przypisuje właściwości nadprzewodnikowe w warunkach ustroju, przy czym podpiera się przykładem karotenu mającego być nadprzewodnikiem w temperaturze pokojowej - czego żadne badanie jeszcze nie potwierdziło.
Wszystkie te pomysły zebrał w koncepcję Homo Electronicus. Wszystko to pomieszał z teologią wywodząc że czyściec to rodzaj kosmicznej plazmy, i że z fizycznej plazmy złożone będą ciała zmartwychwstałych, albo że Bóg i aniołowie często objawiali się w otoczce chmury plazmowej, bo Bóg bardzo lubi plazmę. Mimo porządnej krytyki ze strony innych naukowców i braku doświadczalnych potwierdzeń, nadal, prawie 20 lat po śmierci jest w macierzystym KUL-u propagowany jako światły odkrywca.
Bardzo paradoksalne artykuły na ten temat publikuje jego zastępca w Katedrze Biologii Teoretycznej, prof Zon - w opracowaniu na temat krytyki Sedlaka  wymienia najważniejsze zarzuty i opinie krytyczne, zarzucające temu brak naukowej metodologii, niejasność sformułowanych określeń, bogatą metaforykę zaciemniającą obraz, nieznajomość najnowszej literatury czy wreszcie cytowanie prac źle rozumianych albo nawet nie zawierających stwierdzeń z nich podobno wziętych. Potem przyznaje rację krytykom odnośnie błędów metodologii, zarazem tłumacząc je śmiałością wizji aby na koniec stwierdzić, że choć słusznie wytknięto mu duże błędy co do podstaw koncepcji, to i tak wysnute z niej propozycje są bardzo wartościowe, zaś wkład Sedlaka sprowadza się do wprowadzenia pięknych metafor opisujących życie. Czyli napisał kilka tomów pięknych metafor, które mają być wartościowe nawet jeśli nie są prawdziwe.

Michał Gryziński

Fizyk teoretyk, twórca wielu prac na temat zderzeń cząstek elementarnych w ujęciu klasycznym. Ujęcie to, nie zakładające dualizmu materii na tyle mu się spodobało, że odrzucił koncepcje fizyki kwantowej tworząc własny model atomu - model spadku swobodnego. W publikowanych potem książkach i artykułach dowodzi, że przyjęty arbitralnie model Bohra zawierał liczne błędy i nie objaśniał należycie wszystkich zjawisk - całkowicie słusznie - oraz że ten model do dziś jest mimo to uważany za prawdziwy a nauka od tego czasu nie poszła do przodu - co już jest całkowicie błędne jako że koncepcję Bohra uznano za przestarzałą już w latach 40. Teorii elektronów orbitujących po kołowych orbitach, niczym planety wokół słońca, utrzymywanych w oddaleniu od jądra przez siłę odśrodkową, przeciwstawia swoją teorię elektronu spadającego na jądro. Ponieważ jądro atomu ma ładunek elektryczny oraz spin (to jest obraca się), to też musi wytwarzać pole magnetyczne. Elektron spadający na jądro wpada w to pole i pod wpływem siły Lorentza jego tor jest odchylany w bok, toteż z rozpędu mija jądro, wspina się na pewną odległość i znów spada. I tak w kółko po torze nazwanym przez Gryzińskiego Radiolą.

Model jest bardzo ładny i w miarę zrozumiały fizyką klasyczną, tylko że podobnie jak dla modelu Bohra nie daje się odnaleźć ścisłych rozwiązań dla atomów cięższych od wodoru, a rozwiązanie dla atomu helu jest co najmniej wątpliwe (jądro helu nie ma spinu, zatem nie obraca się i nie wytwarza pola magnetycznego, brak zatem siły odpychającej elektron). Podobnie jak model Bohra nie tłumaczy stacjonarności elektronu.
W klasycznej fizyce ładunek poruszający się ruchem przyspieszonym wypromieniowuje energię w postaci fali elaktromagnetycznej. Przyspieszenie dotyczy każdego ruchu niejednostajnego nie odbywającego się po linii prostej, zatem elektron orbitujący po kole lub elipsie będzie tracił energię i przybliżał się do jądra. Teoretycznie wyliczono że dla atomu wodoru elektron powinien spaść na jądro w ułamku sekundy. Jak łatwo się domyśleć ruch po radioli, będącej trzema hiperbolami, jest i niejednostajny i krzywoliniowy, toteż po każdym minięciu jądra elektron powinien tracić energię aż w końcu spadnie na jądro. A przecież atomy wciąż trwają.
Żeby jednak dać odpór krytykom zapytującym a co z kwantowo-mechaniczną teorią atomu z orbitalami, liczbami kwantowymi itd w kolejnych książkach rozwija pan profesor teorię że fizyka kwantowa została wymyślona i nie jest prawdziwa. Wymyślono ją aby ukryć niedoskonałości starej teorii, zaś Einstein z kolegami propagował ją aby utrudnić Niemcom budowę bomby atomowej, a pod koniec życia wstydził się przyznać.

Zastanawiam się jeszcze nad paroma innymi osobami, być może omówię ich kiedy indziej. Nie jestem pewien jak ocenić Białczyńskiego, miłośnika pogańskiej słowiańskości, twórcy własnego systemu mitologicznego przypisanego jako autentyczny przedchrześcijańskim słowianom. W sumie jego wpływy w internecie są dosyć duże, próbowano też dodawać niektóre z wymyślonych przezeń "stworzy" czy "zdusz" jako hasła na wikipedii, co ukrócili wikipedyści, wedle samego Białczyńskiego opłacani albo z Rosji albo z Niemiec. Co do Łągiewki to w sumie poza zamieszaniem z amortyzatorem nie tworzył nic większego, żadnych ksiąg o nowej nauce więc raczej tu nie pasuje. Zastanawiam się też nad niejakim Waldemarem M. ale on jest właściwie tylko polskim propagatorem Bazijewa. No i jeszcze Model 31 - ten to już chciał fizyków do sądu podawać, bo nie chce im się odpowiadać na jego listy.

european pseudoscientists alternative quantum theories

środa, 4 kwietnia 2012

Te paski na tubkach


Tubka jest bardzo wygodnym sposobem pakowania półpłynnych substancji, a więc past, klejów czy kremów. Jest to właściwie rurka z polietylenu, zgrzewana na jednym końcu, z drugiej strony zakończona "kapturkiem" z otworem zakończonym gwintem na nakrętkę. Jeśli się nie zaniedba wyciskana od końca, można z tubki wycisnąć praktycznie całą zawartość.
Co jednak zwraca uwagę, to dziwne paseczki na zgrzewach, nad nadrukowaną etykietą. Zwykle są czarne, czasem niebieskie lub zielone. Na ich temat powstało wiele teorii, ze spiskowymi włącznie, pozwólcie że zacytuję:

"Zapewne zauważyliście, że na opakowaniach kosmetyków, kremów .... znajdują się tajemnicze kolorowe paski. Jeszcze dzisiaj myślałem, że dotyczy to jakiś technicznych oznaczeń np: serii etc., otóż nic bardziej mylnego.

Czarny paseczek na tubce oznacza, że produkt to czysta chemia i nie posiada żadnych naturalnych składników.
Czerwony oznacza, że tubce znajdują się chemiczne dodatki.
Niebieski to pół na pół chemii i naturalnych składników.
Zielony pasek oznacza, że w tubce znajdują się wyłącznie naturalne składniki."[1]
niektórzy tłumaczą to jako unijne oznaczenia szkodliwości kosmetyków:
Każdy kolor tych pasków oznacza jakiej jakości jest zawartość w opakowaniu. A czym są te paski?
"Są to oznaczenia Certyfikatu Jakości ISO i bezwzględnie oznaczenie jest wymaganie dla BEZPIECZEŃSTWA stosowania produktów przez Unię Europejską w celu ochrony konsumenta."[2]
Brzmi to dosyć zabawnie, bo z jednej strony "trują nas" po kryjomu, a z drugiej wyraźnie to oznaczają, ale to jest właśnie zaleta teorii spiskowej - nawet sprzeczne fakty mogą ją wspierać.

Cały problem z tymi paskami polega na tym, że nijak nie da się znaleźć informacji o tym, czymże też są. Na pewno są na tubkach kosmetyków, ale też na tubkach klejów, past polerniczych i farb, a nawet na okrągłych aluminiowych tubach klejów i pianek izolacyjnych. Kolor paseczka czasem zgadza się z powyższą listą objaśnień, a czasem zupełnie nie (ktoś się skarżył na pewnym forum, że "organiczna" i "ayurwedyjska" pasta do zębów bez fluoru ma czarny pasek). Przeszukując pod tym kątem polski internet nie znalazłem nic konkretnego.
Z początku trochę nadziei dała mi dyskusja na forum davidicke.pl[3], gdzie jedna z użytkowniczek zasugerowała, że może chodzić o punktory (pasery) które zaznaczając położenie tekstu w druku offsetowym są też często miejscami z nałożonymi próbkami farby. Tłumaczyłoby to dlaczego kolor paska odpowiada kolorowi w jakim wydrukowano napisy etykiety, na przykład na ciemnej tubce z białym nadrukiem jest pasek biały, na białej z czarnym drukiem czarny, na białej z zielonym jest zielony, a na złotej z tekstem brązowym jest brązowy (przykłady z mojej łazienki).
Problemem tej koncepcji jest to, że pasery zwykle mają postać kółek przeciętych krzyżykiem a nie pasków. Natomiast znaczniki drukarskie zawierają próbki wszystkich kolorów, więc na mojej maści arnikowej gdzie tekst jest zielony i pomarańczowy, powinny pojawić się paski w tych kolorach.

Postanowiłem zatem poszukać informacji na temat techniki nadruków na tubkach, mając nadzieję, że rzecz zostanie przy okazji objaśniona. Już na pierwszej stronie znalazłem wzór układu graficznego tubki[4], przeznaczony dla zamawiających, gdzie pojawia się czarny paseczek przy zgrzewie. Bez opisu.
Szukałem więc dalej. Na stronie innej firmy na takim samym wzorze przy paseczku dopisano "center of reverse", co już było wskazówką. Najwyraźniej było to oznaczenie środka tylnej strony etykiety. Gdy jednak szukałem tej frazy w kontekście nadruków nic konkretnego nie znalazłem. Zacząłem więc szukać pod hasłem "graphic print design" i zaraz odnalazłem stronę pewnej firmy produkującej polietylenowe tubki, zamieszczającej specyfikację swych produktów, wraz z warunkami wykonania i ze wzorami tubek różnych rozmiarów[5]. Tam zaś znalazłem rysunek:
gdzie ów paseczek jest podpisany jako "eye mark".
Marker. Znacznik.

Teraz dalsze poszukiwania były już proste, znalazłem nawet szersze opisy stosowania tego znacznika. Rzecz wiąże się z techniką nadruku. Każda tubka jest bowiem pierwotnie bądź arkuszem bądź rurką z polietylenowej folii. Natomiast po złożeniu i zgrzewaniu ma kształt w przybliżeniu spłaszczony, na jednej stronie powinna mieć nazwę i etykietę, a na drugiej nadruk z informacjami i kod kreskowy. Problem w tym, że jeśli na pierwotnej rurce zgrzew zostanie wykonany w złym miejscu, wówczas tekst może wypaść na zagiętym boku, co będzie nieestetyczne i utrudni odczytanie tekstu.
Aby temu przeciwdziałać, w miejscach gdzie wypada środek kolumny tekstu nadrukowuje się znacznik, tak aby maszyna drukująca zaopatrzona w sensor optyczny wiedziała od jakiego punktu i wzdłuż jakiej osi biegnie tekst. Znaczniki są wydrukowane w pewnej określonej odległości. Gdy taka oznaczona rurka ma być potem cięta, jest rozcinana w odstępach oznaczonych tymi paseczkami przez inną maszynę zaopatrzoną w sensor. Potem następuje zgrzewanie tubki na lub nad paseczkiem, tak aby wypadał on pośrodku zgrzewu. A zatem paseczek przydaje się w trzech ważnym momentach produkcyjnych[6].

A kolor? Jak tłumaczy specyfikacja jednej z firm[7], aby nie dochodziło do błędów, pomiędzy kolorem eyemarka a tła musi zachodzić wyraźny kontrast. Zatem znacznik przybiera kolor najbardziej kontrastowy spośród użytych na nadruku. Dlatego więc na mojej maści paseczek był ciemnozielony, bo w takiej wersji był bardziej kontrastowy niż pomarańczowy. Tłumaczy to dlaczego na tubce jednej z maseczek paseczek był czarny, choć nadruk na przezroczystej tubce był ciemnozielony.

Żeby nie być gołosłownym, film z procesem napełniania:


Nie ma tutaj pokazanego drukowania. Tubki z zamkniętym jednym końcem i nadrukiem, są najpierw ustawiane pionowo w uchwycie, potem napełniane odmierzoną ilością pasty, następny uchwyt obraca tubkę względem sensora (niebieski) tak aby paseczek znalazł się w odpowiedniej pozycji. Bez dalszego przekręcania tubka trafia między szczęki zgniatające i zgrzewające góry koniec

I tak upadają ładnie brzmiące teorie, bazujące wyłącznie na ludzkiej niewiedzy.


------
[1] http://www.fx4.pl/index.php?str=lf&no=18872
[2] http://cudownediety.blogspot.com/2010/10/paski-na-zgrzewie-tubeko-toksycznych.html
[3] http://davidicke.pl/forum/czy-wiesz-co-oznaczaj-te-paski-t2571.html
[4] http://www.polyethylenetubes.eu/printing-on-polyethylene-tubes.htm
[5] http://www.vistatubes.com/tube_specification.html
[6] http://www.vision-systems.com/articles/print/volume-9/issue-11/features/profile-in-vision-solutions/vision-ensures-product-and-packaging-quality.html
[7] http://goodpac.com/wp-content/uploads/2009/12/LabelSpecificationsGP.doc

środa, 22 lutego 2012

Ktoś tu kręci a Ziemia się nie zatrzyma



I znów Zakrywcy powalają "naukowym" newsem. Oto 16 stycznia 2013 roku ma zatrzymać się ziemia:

Ostatnio do tego repertuaru dodano nowe zjawisko - zatrzymanie się Ziemi. Geofizyk, prof. Joseph Jankowski na łamach czasopisma "Weekly Word News" napisał, że Ziemia będzie stopniowo wygaszać ruch obrotowy, aż zatrzyma się zupełnie. Podał nawet przybliżoną datę tego wydarzenia - 16 stycznia 2013 roku!
Żaden szanujący się naukowiec nie podaje co do dnia, kiedy ma nastąpić przewidywane zjawisko. Aby to zrobić, musiałby mieć bardzo dokładne dane albo... znać przyszłość, dlatego teoria Jankowskiego jest wkładana między bajki. Mimo wszystko sama zmiana ruchu obrotowego Ziemi wcale nie jest niemożliwa.
Bardziej prawdopodobny scenariusz zatrzymania się Ziemi zaproponowany został przez Witolda Frączka - naukowca polskiego pochodzenia, pracującego dla ESRI Inc. (Environmental Systems Research Institute). Nie jest to futurystyczna wizja, ale przykład jak najbardziej poważnych rozważań akademickich i pokazu umiejętności programu ArcGIS do modelowania i wykonywania złożonych analiz i obliczeń pomiarowych oraz generowania na ich podstawie map.

(...)Wszystko na równiku zostałoby oderwane od ziemi z szybkością większą od szybkości dźwięku i wyrzucone z ogromną siłą w powietrze. Ponieważ prędkość ucieczki z Ziemi wynosi ok. 40 000 km/h, taka siła nie wystarczy, aby przedmioty, ludzie, zwierzęta itp. poleciały w kosmos.
Im dalej od równika, tym szybkość z jaką wszystko wzbijałoby się w powietrze, malałaby. Jedynie Ci, którzy mieszkają blisko bieguna nie odczuliby nagłego zatrzymania się Ziemi. Ale nie mieliby powodu do radości. Ponieważ Ziemia by się już nie obracała, dzień (i noc) trwałyby po 365 dni dla połowy oświetlanej przez Słońce i drugiej, będącej w ciągłym cieniu. Jasna połowa byłaby prażona przez Słońce, ciemna byłaby zimna i nieprzyjazna dla życia. Nie byłoby już cyklu noc-dzień, ani pór roku. Całe życie uległoby zniszczeniu w większości w pierwszych chwilach po zatrzymaniu się planety, a pozostałe, które mogłoby przetrwa w pobliżu biegunów, pod wodą, która by spłynęła z równików w kierunku biegunów oraz zalała dawne kontynenty, zwłaszcza na północy.[1]
Na początek poszukałem źródeł tych informacji. Weekly Word News to tygodnik brukowy wypełniony ciekawostkami, sensacyjnymi doniesieniami i innymi humbugami. Pismo przoduje w opisywaniu historii typu "Uprawiałem seks z kosmitką" (plus zdjęcia kosmitki), "Elwis żyje, ukrywa się w Chile", "Byłam kochanką Mubaraka" itp. Historyjki w większości zmyślone, mimo motta "Nic oprócz prawdy". Słynna stała się seria artykułów o Batboyu - nieletnim superbohaterze będącego wynikiem skrzyżowania człowieka z nietoperzem, czy o odnalezionym na strychu małym smoku w słoiku z formaliną, a nawet o mieszkańcach Merkurego wykupujących ziemię w okolicach San Francisco. Nasz Fakt z wielorybem z Wisły wysiada.
Parę razy publikowano tak skandaliczne artykuły, jak ten w którym pokazano zdjęcia seryjnego zabójcy Teda Bundyego po wykonaniu egzekucji na krześle elektrycznym, zasadniczo jednak gazeta ma charakter satyryczny.
Od 2007 roku w związku z niską sprzedażą, funkcjonuje jako serwis internetowy.

Sami przyznacie, że to mało wiarygodne źródło?

Artykuł opiera się na ich artykule ze stycznia 2010 roku. Bliżej nieokreślony prof. Jankowski stwierdza tam, że odkrył iż Ziemia zaczęła szybko zwalniać, i że zatrzyma się całkowicie 16 stycznia 2013 roku. Spowolnienie obrotu ma postępować coraz szybciej i już latem 2011 roku dzień miał mieć długość 38,6 godziny.[2] Prócz pisma nie ma innego źródła które potwierdzałoby teorię. To wymysł panów redaktorów, który już się nie sprawdził, ale mimo to wp.pl przedstawia rzecz jako nową teorię, nie podając tych szczegółów, które mogłyby poddawać ją w wątpliwość. Jest to praktyka godna potępienia, już bowiem znajduję liczne cytowania tego artykułu na stronach internetowych, więc fałszywa wieść poszła w świat.

Natomiast wymieniane dalej symulacje Frączaka to w zasadzie model sytuacji w której spowolnienie ruchu obrotowego ziemi, następowałoby szybcie niż kompensacyjne zmiany kształtu jej skorupy. Ziemia bowiem, wirując z dosyć dużą prędkością, wskutek siły odśrodkowej nie jest idealną kulą - dokładne pomiary pokazują, że jest nieco szersza "w pasie" niż wynosi średnica na biegunach. Jej kształt da się w przybliżeniu opisać jako obrotową elipsoidę, co można nazwać po prostu "spłaszczoną kulą".

Średnica na wysokości równika to 12 756,2 km zaś od bieguna do bieguna 12 713,6 km, zatem powierzchnia morza na równiku jest oddalona od jądra ziemi o 20 km bardziej niż na biegunie północnym. Powoduje to, że punktem najbardziej oddalonym od środdka Ziemi nie jest szczyt Mount Everestu lecz szczyt mało znanej góry Chimborazo , w Ekwadorze. Góra ma wysokość 6,28 km ponad poziom morza i jest oddalona od równika o jeden stopień, a jej szczyt jest pokryty wiecznym śniegiem i lodowcami. Dla porównania najwyższy szczyt Afryki, Kilimandżaro jest oddalony od równika o 3 stopnie i ma wysokość 5,895 km, w związku z czym wierzchołek jest oddalony od środka planety o jakieś pół kilometra bliżej.

Gdyby obroty Ziemi zwolniły, spadłaby siła odśrodkowa i spłaszczenie kształtu ulegałoby zmniejszeniu. Dla spowalniania bardzo powolnego, zmiany kształtu skorupy ziemskiej następowałyby równomiernie ze zmianą wartości przyspieszenia ziemskiego na jej powierzchni.
W proponowanej symulacji ziemia spowolniłaby szybciej, przez co dosyć sztywna skorupa nie miałaby czasu na zmianę kształtu. W efekcie to co było płaską powierzchnią, stałoby się niebotyczną wyniosłością.
Trzeba jednak zauważyć., że w symulacji nie zaproponowano żadnego konkretnego mechanizmu zatrzymania. Po prostu programista założył "powiedzmy że Ziemia się zatrzyma" i na tej podstawie przeprowadził symulację, która ma znaczenie raczej jako śmiała próba sprawdzenia możliwości programu modelującego, a nie jako konkretna teoria tego jak i czy Ziemia się zatrzyma. Sam zresztą o tym pisze.[3]
Ameryka po zatrzymaniu się ziemi, wedle symulacji Frączaka

Można oczekiwać że za rok Odkrywcy "odkryją" fałszywkę Weekly Word News z 2005 roku, mówiącą że do Ziemi zbliża się z kosmosu "chmura chaosu" powodująca rozpad wszystkiego z czym się zetknie, i które wedle pewnego bliżej nieznanego naukowca ma się zderzyć z Ziemią w 2014 roku. A gdy już popełnią taki artykuł, wspomnijcie mojego bloga.

A powieści o tym, że w wyniku nagłego przebiegunowania Ziemia się zatrzyma i zacznie kręcić w drugą stronę, należy między bajki włożyć.

--------
[1] http://odkrywcy.pl/kat,111402,page,3,title,Czy-Ziemia-przestanie-sie-krecic,wid,14270436,wiadomosc.html
[2] http://weeklyworldnews.com/headlines/15077/earths-rotation-slowing/
[3] http://www.esri.com/news/arcuser/0610/nospin.html

piątek, 17 lutego 2012

Krzywy księżyc

Podobno z księżycem jest coś nie tak. Zrobił się krzywy. Albo się przekrzywił. Podobno ma to związek z rokiem 2012. Podobno.

Każdy z nas ma zakodowany w głowach obraz księżyca jako ładnego rogalika, stanowiącego pionowo ustawiony wycinek koła. Pionowo. Czyli że jakby poprowadzić linię od jednego rogu do drugiego i przedłużyć w dół to by poszła pod kątem prostym do horyzontu. Wprawdzie nikt nie ma wyobrażeń aż tak geometrycznie uściślonych, ale gdy tylko coś zaczyna być nie tak, wszyscy zauważają odstępstwa od tak ustalonego obrazu.

W internecie pojawia się coraz więcej artykułów i filmów opisujących, że z Księżycem coś się stało, na przykład ten film. Pewien Niemiec donosi że 6 marca 2011 roku zaobserwował cienki sierp Księżyca leżący na boku, równocześnie program pokazujący fazy księżyca wskazuje, że powinien stać prosto:








Zatem i ja zaglądam do programu astronomicznego na ten dzień, konkretnie do HeavensAbove:
Program pokazuje nam sierp z boku, niewiele tylko przekrzywiony, tak samo jak temu panu. Dlaczego zatem gdy wyjrzał przez okno, sierp leżał na boku?

Na boku względem czego, że tak zapytam? Jaki punkt odniesienia uznajecie za górę a jaki za dół? Jeśli przyjrzeć się programowi, widać że położenie faz księżyca jest przez niego podawane względem osi północ-południe księżyca, ta zaś względem linii orbity, a linia orbity tworzy na niebie półkole. Podpis pod obrazkiem nie pozostawia wątpliwości - Księżyc został przedstawiony biegunem północnym ku górze. A ta góra to nasza północ a nie zenit. Co z tego wynika? A no to, że gdy księżyc wschodzi, to linia jego orbity tworzy z horyzontem pewien kąt, mniejszy lub większy, zależnie od położenia na orbicie. Gdy Księżyc znajduje się w punkcie najwyższym linia orbity jest prawie prostopadła do horyzontu, zaś gdy zachodzi znów tworzy z horyzontem pewien kąt ale od drugiej strony. Położenie cienia księżyca w ciągu jednej nocy zmienia się niezauważalnie, zaś układ rogów księżyca względem linii orbity również. Skoro tak, to wschodząc księżyc względem horyzontu leży na jednym boku, potem stoi prosto a potem leży na drugim boku. Lepiej objaśnię to na obrazkach:

Na tym schematycznym rysunku, Księżyc znajduje się w kwadrze. Wschodzi na wschodzie, góruje na południu i zachodzi na zachodzie, ponieważ półokrąg horyzontu jest tu wyprostowany, linia orbity księżyca przyjęła taką właśnie postać. Dla ułatwienia zrozumienia, zaznaczyłem na jasnej stronie kropkę, odpowiadającą jakiejś tak strukturze powierzchni.
A zatem najpierw księżyc wschodzi. Dla takiej fazy moment wchodu może być przeoczony, gdyż następuje około południa gdy słońce jest wysoko, ale kto wie to go wypatrzy, bo w dzień też go widać. Linia jego orbity wychodzi zza horyzontu pod pewnym kątem. Jeśli linia naroży, odpowiadająca przebiegowi terminatora, ma być w przybliżeniu prostopadła do linii orbity, to przy wchodzie, wobec ostrego kąta miedzy horyzontem a linią orbity, wypukłość celuje w górę a biegun północny na północ, czyli w lewo, i Księżyc "leży na lewym boczku".

Potem księżyc góruje, co oznacza że znajduje się w najwyższym punkcie orbity. Dla kwadry następuje to o zachodzie słońcu lub tuż po. Linia orbity jest tu w przybliżeniu równoległa do południowego horyzontu. Biorąc horyzont za punkt odniesienia widzimy, że terminator tworzy z nim kąt prosty. Nasz półksiężyc "stoi prosto" a wypukłość celuje na zachód, w stronę Słońca, zaś biegun północny na północ, czyli w górę. Jeśli zobaczymy księżyc w tym momencie, wszystko będzie dla nas w porządku.

Następnie księżyc zachodzi. Przy kwadrze następuje to około północy. Słońce jest schowane głęboko pod horyzontem i w jego stronę, a więc w dół, jest skierowana wypukłość półksiężyca. Terminator jest prawie równoległy w stosunku do zachodniego horyzontu. Księżyc "leży na prawym boczku".
Gdybyśmy zobaczyli zdjęcia księżyca w tych trzech momentach, zawsze robione z ziemi a więc mające horyzont za "dół", musielibyśmy uznać, że w ciągu jednej nocy księżyc obrócił się o 180 stopni. W rzeczywistości o dokładnie tyle stopni obrócił się nasz punkt odniesienia, bo najpierw był nim horyzont wschodni a potem zachodni. Ot i cała zagadka.

Dlaczego jednak czasem księżyc wschodzi prosto a czasem na boku? Bo przecież nie zawsze wygląda jak na rysunku.

Wiąże się to z paroma efektami. Po pierwsze, płaszczyzna orbity księżyca nie pokrywa się z płaszczyzną orbity Ziemi wokół Słońca, odchył wynosi 5 stopni kątowych co stanowi 10 obserwowalnych średnic księżyca. Gdyby obie płaszczyzny się pokrywały, przy każdym nowiu następowałoby zaćmienie słońca a przy każdej pełni zaćmienie księżyca. W rzeczywistości księżyc może znajdować się na niebie pięć stopni na lewo lub na prawo słońca. Zaćmienia następują gdy księżyc znajdzie się na takim punkcie orbity, w którym obie płaszczyzny się przecinają, a że miejsca te, nazywane punktami smoczymi, przesuwają się, trzeba trafu aby te trzy rzeczy ustawiły się na jednej linii.
Maksymalnie pięć stopni w każdą stronę to nie dużo, ale dochodzi tu do głosu drugi efekt - odległość mierzona prostopadle może wynieść tyle, zaś mierzona po innej linii, niekoniecznie. Jeśli narysujecie linijką dwie linie, odległe o 2 cm i zmierzycie ich odległość prostopadle - to wyniesie 2 cm, jeśli jednak przekrzywicie linijkę, to znajdziecie i taką linię, która ma 3 cm, i taką która ma 5 cm. Dla linii ekliptyki (pozornej drogi słońca) i orbity księżyca odległych o 5 stopni, i tworzących z horyzontem kąt 45 stopni, odległość liczona po horyzoncie wynosi 7 stopni, czyli 14 średnic księżyca. Im mniejszy będzie kąt między horyzontem a tymi liniami, tym większa będzie odległość dla tych linii mierzona po horyzoncie.
I co z tego? Wyobraźmy sobie że słońce właśnie zaszło a księżyc po nowiu właśnie zachodzi. Jeśli znajduje się kilkanaście stopni nad słońcem (gdyby był bliżej to byśmy go nie zobaczyli) i siedem stopni od niego po horyzoncie na lewo, to ma postać rogalika stojącego prosto i skierowanego wypukłością na północ. Jeśli obie linie prawie się nakładają to księżyc jest nad miejscem w którym pod horyzontem znajduje się słońce i jego wypukłość jest skierowana w dół - księżyc "leży na boku" niczym symbol islamu. Częściej się zdarza, że jest mniej lub bardziej odchylony, dlatego częściej obserwujemy rogal "stojący" niż "leżący". Tu, dla księżyca parę dni po nowiu:
Natomiast rogalika odwrotnego, a więc skierowanego wypukłością na południe nie zobaczymy, bo będzie wówczas parę stopni od słońca, w nowiu.
Takie położenie księżyca nad słońce następuje najczęściej pod koniec zimy, gdy orbita wznosi się wysoko, natomiast linia orbity słońca jest jeszcze dosyć nisko, przez co słońce nie wznosi się za wysoko i wcześniej wchodzi pod horyzont i z tych właśnie miesięcy pochodzą zdjęcia tak ustawionego rogala.

Ci, którzy rzadziej patrzą uważnie na niebo, nie zauważają tych prawidłowości, stąd gdy zobaczą że co jest nie tak, podnoszą alarm. Oczywiście gdy podczas ostatniej zimy księżyc znów przybrał taką pozycję, pojawił się wysyp teorii, ze spiskowo-katastroficznymi włącznie. Podaje się, że Ziemia się przekręciła o trzy stopnie, co ma być wynikiem oddziaływań Nibiru. Albo że oś księżyca się przewróciła, bo trafiła go kometa.
Nie trudno zauważyć, że w tym drugim przypadku, nie zaobserwujemy żadnych zmian zacienienia, natomiast w tym pierwszym, na pewno Islandczycy i mieszkańcy północnej Norwegii zauważyliby, że linia zasięgu nocy polarnych przesunęła się o 300 km w którąś ze stron, astronomowie zauważyliby, że punkt równonocy przesunął się nagle, zaś miłośnicy astronomii ustawiający oś główną swych teleskopów na biegun niebieski, spostrzegliby, że punkt ten przesunął się o sześć średnic księżyca. Nie mogłoby być zatem, że zauważył to tylko jakiś Niemiec, który wyjrzał przez okno.
Takie ustawienie się księżyca powtarza się co kilka lat, przegrzebując swoje archiwa znajduję zdjęcia takich ustawień z 2008 i 2009 roku:















Po lewej koniunkcja Księżyca i Merkurego z kwietnia 2009, po prawej Księżyc i Wenus z listopada 2008.

















Tak więc może w układzie Księżyc - obserwator dzieje się ostatnio coś nie tak, ale akurat z Księżycem wszystko jest w porządku.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Przedświąteczny atak bzdury

Jakość informacji w popularnych, internetowych serwisach informacyjnych, jest niekiedy porażająca. Lecz czy z braku lepszych tematów, czy zbiegu okoliczności, w ostatnim czasie zauważyłem jak jedna po drugiej pojawiają się bzdury, a jedna przebija drugą.
Nie było by to nic dziwnego, tylko że z takich stron wielu ludzi czerpie widzę, a jakoś tak mało komu chce się z nimi polemizować.

Jowisz się rozpuszcza...
Naukowcy z University of California dokonali zadziwiających obliczeń, z których wynika, że jądro tej planety się rozpuszcza. Może to doprowadzić to rozpadu Jowisza, a to będzie miało poważne konsekwencje również dla Ziemi - czytamy w prestiżowym czasopiśmie naukowym "Science".

Grupa naukowców z University of California wykonała kwantowe obliczenia prognozujące "zachowanie" tlenku magnezu (MgO), kluczowego związku występującego w jądrze Jowisza, w obecności mieszaniny ciekłego wodoru i helu z płaszcza planety. Według nich temperatura, która panuje we wnętrzu Jowisza wynosi około 16 tysięcy stopni Kelwina. W takich warunkach skała tworząca jądro planety ulega stopniowemu rozpuszczaniu. Najprawdopodobniej w przeszłości jadro Jowisza było większe niż obecnie, a proces jego rozpuszczania zachodzi od dłuższego czasu. Oznacza to, że planecie grozi zagłada. Nastąpi to dopiero za wiele milionów lat, jednak nie zmienia to faktu, że zdarzenie to będzie miało drastyczne skutki dla całego Układu Słonecznego.

Jowisz to największa planeta Układu Słonecznego. Cała planeta, poza stałym jądrem, składa się z mieszaniny gazów. Jej całkowita masa przekracza 300-krotnie masę Ziemi. Samo jądro Jowisza waży 10 razy tyle, co Ziemia. Powoduje to powstanie bardzo silnych oddziaływań grawitacyjnych. Na skutek silnego przyciągania, wokół Jowisza powstały pierścienie zbudowane głównie z asteroid, które planeta uwięziła w swoim polu grawitacyjnym.

Dodatkowo Jowisz zapewnia równowagę w całym Układzie Słonecznym. Bez tej planety najprawdopodobniej zmienią się orbity wszystkich pozostałych planet. Dodatkowo deszcz odłamków skalnych, pochodzących z pierścieni wokół Jowisza, mógłby zniszczyć pobliskie planety.
(...)
Na szczęście mamy jeszcze dużo czasu na zaobserwowanie nowych, niezwykłych zjawisk zachodzących na Jowiszu. Być może zanim jądro tej planety zupełnie się roztopi uda nam się opracować technologię, która ją uratuje lub znajdziemy sobie "drugą Ziemię", z dala od Układu Słonecznego, na której będziemy mogli się schronić.[1]
Zalew bzdury jest niesamowity. Jądro się rozpuści, Jowisz się rozpadnie a Ziemię trafią asteroidy, ale być może uda się nam naprawić tego gazowego olbrzyma...
Tymczasem oryginalna praca traktuje o czymś innym.

Uważa się, że Jowisz ma stałe, skaliste jądro, o masie 12-45 razy większej od Ziemi, zbudowane zapewne z glinokrzemianów, pokryte lodem wodnym, otoczone warstwą metalicznego wodoru, przechodzącego w ciecz helowo-wodorową, utrzymywana w tym stanie mimo wysokiej temperatury przez wysokie ciśnienie. Ciecz prawdopodobnie płynnie, przez fazę nadkrytyczą, a więc bez wyraźnej powierzchni, przechodzi w gaz, coraz chłodniejszy i coraz bardziej wzbogacony w substancje wysokowrzące.
W artykule zespołu Burkharda Militzera, przedstawiono wyniki obliczeń, w których badano, czy w opisanych warunkach minerały z jakich zapewne zbudowane jest jądro, mogą rozpuszczać się w ciekłym wodorze, który je otacza. Z drugiej jednak strony, jeśli warstwa ekstremalnie skompresowanego lodu jest szczelna, to do rozpuszczania nie będzie dochodziło. Nie da się sprawdzić tego doświadczalnie, dlatego trzeba było posłużyć się symulacjami komputerowymi.
Okazało się, że układ fazowy lód/ciekły wodór jest w tych warunkach niestabilny i wodór będzie rozpuszczał lód, mając kontakt bezpośrednio ze skalistym jądrem. Może zatem zachodzić erozja skalistego jądra. Teraz najważniejsze jest, aby zbadać jaką dokładnie średnicę ma wewnętrzne jądro. Jeśli okaże się, że jest duże, to ciśnienie na jego powierzchni jest mniejsze niż zakładano, i rozpuszczanie nie będzie zachodziło, jeśli jest małe, to znaczy, że proces jednak zachodzi. [2]

Tyle. Nic więcej artykuł nie zawiera. Jak łatwo się domyśleć, nawet jeśli jądro Jowisza rozpuści się, nie zmieni to jego całkowitej masy a co za tym idzie, nie zmieni jego olbrzymiej grawitacji, która utrzymuje go w jedności. Jowisz się nam zatem nie rozpadnie.
Najbardziej absurdalne jest w artykule z wp.pl domniemywanie, że człowiek może wymyśleć sposób powstrzymania procesów we wnętrzu tego 200 razy bardziej od Ziemi masywniejszego olbrzyma.

Przebudzenie czarnej dziury...

Astronomowie zaobserwowali gazową chmurę, która zmierza w sam środek supermasywnej czarnej dziury znajdującej się w centrum naszej galaktyki. Nikt nie potrafi do końca przewidzieć zachowania olbrzyma podczas spotkania z obłokiem. Może jednak zdarzyć się tak, że czarna dziura się przebudzi i zacznie wciągać pobliskie obiekty, w tym m.in. Ziemię.

(...)
W centrum naszej galaktyki również znajduje się supermasywna czarna dziura nazwana Sagittarius A* (symbol gwiazdki w nomenklaturze czarnych dziur wziął się stąd, że, zgodnie z obecną wiedzą, powstały one w wyniku zapadnięcia się gwiazdy właśnie). Olbrzym ma masę równą 4,3 milionom mas naszego Słońca i znajduje się 27 000 lat świetlnych od naszej planety. Jest to najbliższa nam supermasywna czarna dziura.

Jak dotąd z obserwacji astronomów wynika, że jest ona uśpiona. W porównaniu do innych czarnych dziur, nasz gigant wykazuje minimalną aktywność. Naukowcy nie znają przyczyny takiego dziwnego zachowania, ale wiedzą jedno: gdyby olbrzym mocniej oddziaływał z obiektami w naszej galaktyce, życie na Ziemi nigdy by nie powstało.

W 2011 roku astronomowie dokonali przerażającego odkrycia. Okazało się, że poruszająca się po naszej galaktyce chmura gazowa zmierza bezpośrednio w sam środek uśpionej czarnej dziury. Wcześniej takie obiekty jedynie przepływały w pobliżu olbrzyma, który „połykał” zaledwie minimalną ich część. Teraz „jedzenie” samo zmierza bezpośrednio do niego i być może zbudzi go ze snu.

Według naukowców czarne dziury powiększają się właśnie na skutek wciągnięcia chmur gazowych znajdujących się w ich pobliżu. Podczas takiego zjawiska następuje zwiększenie aktywności czarnej dziury, czyli obiekt zaczyna mocniej oddziaływać grawitacyjnie z materią. Oznacza to, że po pochłonięciu przez Sagittarius A* dostatecznie dużej ilości gazu może on zacząć „zjadać” obiekty znajdujące się w naszej galaktyce, czyli m.in. Ziemię.

Chmurę obserwowano już od 2003 roku. Jest ona trzykrotnie większa od Ziemi i początkowo poruszała się z prędkością około 1200 km/s. Przez lata przyspieszała i w tej chwili jej prędkość wynosi 2350 km/s. Obłok kieruje się bezpośrednio w sam środek Sagittariusa A*. Aktualnie gaz jest zimny, ma około 280 st. Celsjusza, ale gdy dotrze do czarnej dziury, jego temperatura gwałtownie wzrośnie.

Naukowcy twierdzą, że chmura osiągnie cel w ciągu dwóch lat. Ich zdaniem Ziemi nie grozi niebezpieczeństwo...[2]
Najoczywistsze co przychodzi do głowy, to: jak można straszyć konsekwencjami tego zdarzenia, gdy sami astronomowie mówią, że będzie ono niegroźne?! A no po to, aby zwiększyć klikalność na link do artykułu, a co za tym idzie, wpływy z reklam.

Zastanówmy się teraz nad tymi "przerażającymi konsekwencjami".
Sagittarius A* to intensywne, punktowe źródło promieniowania radiowego we wnętrzu naszej galaktyki, widocznego w obszarze gwiazdozbioru Strzelca. Same jądro jest zakryte chmurą pyłu międzygwiezdnego i w świetle widzialnym go nie dostrzeżemy. Wszystkie modele wskazują, że jedynym wyjaśnieniem właściwości obiektu, jest założenie, że mamy do czynienia z supermasywną czarną dziurą, o masie 2,3 miliona mas Słońca, pochłaniającą pewną ilość materii, która zbliżając się do niej rozgrzewa się, emitując promieniowanie w szerokim spektrum, w tym fale radiowe i promieniowanie X. Porcje pochłanianej materii są nieregularne i co jakiś czas obserwuje się mniejsze lub większe pojaśnienia.
Zaraz, zaraz... czarna dziura jest kilka milionów razy cięższa od Słońca, a obserwowane obłoki gazu o wielkości trzech średnic Ziemi. A zatem masa obłoku jest znikoma w porównaniu z masą obiektu. Co stanie się, gdy obok zostanie wessany przez dziurę? A no radioźródło pojaśnieje, pojawi się kilka rozbłysków a astronomowie będą mieli frajdę, że udało się im zaobserwować to "na żywo".
Ponieważ jak wspominałem, masa gazu jest w porównaniu z dziurą znikoma, znikomy będzie też wzrost oddziaływania grawitacyjnego. Dziura nie zacznie zatem wchłaniać na potęgę wszystkiego co jest wokół a już na pewno nie zassie nagle ziemi. Jest zresztą od niej oddalona o miliony milionów kilometrów. To co zrobili Zakrywcy jest więc sianiem dezinformacji pod pozorem serwisu popularnonaukowego.


---------
[1] http://odkrywcy.pl/kat,111402,title,Jadro-Jowisza-sie-topi,wid,14097067,wiadomosc.html
[2] http://sciencereview.berkeley.edu/read/fall-2011/core-issues/
[3] http://odkrywcy.pl/kat,111402,page,2,title,Ziemie-czeka-zaglada-poprzez-wessanie-przez-czarna-dziure,wid,14085263,wiadomosc.html

niedziela, 18 grudnia 2011

Wir umywalkowy

Jak każdy dobrze wie, po wyciągnięciu korka z napełnionej wodą umywalki, zacznie ona wirować przeciwnie do kierunku obrotu wskazówek zegara, i oczywiście przyczyną tego zachowania jest siła Coriolisa. Tylko że to akurat nie prawda.
Albo część prawdy.

Siła Coriolisa
jest uznawana przez fizyków za siłę pozorną. Siły takie związane się nie z rzeczywistym oddziaływaniem jakichś energii, a jedynie są odstępstwem od przewidywanego skutku działania tych sił rzeczywistych, a to dlatego, że działają w układzie nie inercjalnym. Tak jest na przykład z bezwładnością. Gdy siedzimy w wagonie kolejowym, a pociąg zaczyna hamować, czujemy że jakaś siła pcha nas do przodu a lżejsze przedmioty toczą się w tamtym kierunku. W rzeczywistości nie działa tu jednak żadna siła a tylko jej pozór. Gdy bowiem pociąg zwalnia, przestaje być dla nas układem inercjalnym, a tym co pcha nas do przodu jest nadany nam uprzednio pęd, za sprawą którego nasze ciało stara się zachować ruch jednostajny.
Podobne siły powstają gdy mamy do czynienia z układem obracającym się. Chęć zachowania przez ciała ruchu prostoliniowego, przybiera postać pozornej siły odciągającej je od osi obrotu - siły odśrodkowej.


Siła Coriolisa pojawia się gdy ciała poruszają się po wirującej powierzchni. Gdybyśmy stanęli na na przykład obrotowej scenie teatru i mieli za zadanie iść od jej środka po linii prostej do osoby stojącej na zwykłej scenie, to siłą rzeczy pozostawimy na jej obracającym się kręgu zakrzywiony ślad, co chwil bowiem musimy schodzić trochę w bok aby nadal być na wyznaczonej linii. Gdybyśmy znajdowali się na kilku kilometrowej obracającej się krze lodowej i dla zabawy puścilibyśmy z jej środka kulę aby się toczyła do brzegu, to jej tor również ulegnie zakrzywieniu, będzie bowiem toczyła się po linii, a kra będzie obracała się pod nią.
Gdyby jednak kra była tak wielka, że nie mieli byśmy porównania, czy obraca się ona czy też nie, to widząc takie zakrzywienie moglibyśmy uznać, że jakaś siła odchyliła tor kuli w jedną stronę. Ziemia jest taką krą, i choć obraca się na tyle jeszcze wolno, że nie czujemy siły odśrodkowej, to jest to obrót wystarczająco szybki, aby tor wystrzelonego pocisku został o pewną wartość odchylony, aby powietrze zasysane do środka niżu zaczęło po odchyleniu napędzać jego wirowanie i aby w podobny sposób odginały się prądy morskie prowokując cyrkulację.
Rzecz ładnie prezentuje ten film, na którym kulkę puszczano po wklęsłej, obracającej się tacy, do której przymocowano kamerę.


Innym efektem działania tych pozornych sił, jest Wahadło Foucaulta - przyrząd pozwalający zademonstrować ruch obrotowy ziemi. Główne założenie jest proste - płaszczyzna wahań wahadła swobodnego, pozostaje stała w przestrzeni. Gdy zawiesimy takie wahadło na biegunie ziemia będzie się obracała, ale wahadło nadal będzie wahało się w takim kierunku w jakim zostało puszczone. Dla obserwatora będzie to wyglądało tak, że linia łącząca punkty największych wychyleń powoli okręca się wokół środka, aby powrócić do pierwotnego położenia po 24 godzinach. Dla niższych szerokości geograficznych, ten czas całkowitego obrotu jest coraz dłuższy, bo i wahadło drga wtedy pod kątem do osi obrotu ziemi, a gdy znajdzie się na równiku, skręcanie płaszczyzny drgań ustaje zupełnie. Można to zobaczyć na żywo w centrum nauki "Kopernik" w Warszawie, ja zaś widziałem to na wieży zamkowej we Fromborku, podczas zlotu miłośników astronomii OZMA 2008. A tutaj film pokazujący 12 godzinne wahania takiego wahadła w Japonii, w 1000 krotnym przyspieszeniu. To wahadło ma magnetyczny mechanizm, napędzający je bez wpływu na kierunek drgań.

No i co to wszystko na ma wody w umywalce? Gdy wyciągamy korek, woda zaczyna być zaciągana do środka, pokonując pewną drogę. Ponieważ jednak dzieje się to na ziemi, na poruszającą się wodę powinna działać siła Coriolisa, zaś sumą odchyleń wszystkich strumieni powinno być powstanie wiru napędzającego się wraz z zacieśnianiem. Sęk w tym, że im mniejsza jest odległość po której porusza się strumień wodny, tym mniejsze wychylenie wynika z działania tej siły. W umywalkach jest ono tak małe, że ginie wobec takich zaburzeń, jak turbulencje przepływu, pozostałości wirowania po nalewaniu czy zaburzenia związane z wyciąganiem korka. Dziś z ciekawości parę razy sprawdzałem to w zlewie, i czasem woda kręciła się w lewo a czasem w prawo. Wydaje się, że duże znaczenie ma tu praworęczność i geometria umywalek. Czy jednak taki efekt nigdy nie może powstać? Może, ale w specyficznych warunkach.

w 1908 roku niejaki Otto Tumlirz przedstawił pracę naukową, w której opisał swoje doświadczenia z ruchem wody. Napełniał wodą zbiornik o średnicy 1,8 metra przy pomocy 1100 litrów wody i pozostawiał na dobę aby wszelkie ruchy związane z napełnianiem zamarły, w pomieszczeniu o stałej temperaturze aby wykluczyć wpływ konwekcji, i wyciągał od spodu korek zakrywający otwór dokładnie pośrodku zbiornika. W ten sposób mógł wykluczyć powstawanie zaburzeń ruchu. Po około kwadransie dawało się zauważyć, że woda w centrum zbiornika zaczęła wirować, co poznawał po ruchu rzuconych na powierzchnię kawałków korka. Po wielu takich spuszczeniach i uśrednieniu wyników uznał, że rzeczywiście efekt Coriolisa ma tutaj znaczenie.
Jak łatwo policzyć, po wyciągnięciu korka ruchowi do środka podlegała warstwa wody o grubości 4 cm i na odległości maksymalnie 90 cm.
Wyniki doświadczenia były zapewne opisywane przez ówczesną prasę i jak łatwo się domyślić, dziennikarze nie zaprzątali sobie głowy warunkami technicznymi, tylko ogłosili, że wyciągając korek z wanny możesz dowieść ruchu ziemi. Sami jednak przyznacie, że umywalka czy wanna z korkiem, to sytuacja całkiem inna od tej w doświadczeniu. I woda może zawirować tak "jak powinna" ale może i na odwrót. Zlew to nie ocean.

Ale zaraz zaraz - zapyta ktoś - przecież raz w jednym programie pokazywali, że jak się stanie na równiku i spuszcza wodę w umywalce, to na jednej półkuli wiruje w jedną a na drugiej w drugą stronę! A owszem, widziałem to raz u Cejrowskiego. W miejscach gdzie równik jest oznaczony, można to sobie zobaczyć za parę dolarów. Sęk w tym, że trzeba wiedzieć dokładnie gdzie jest równik, aby móc kilkoma krokami przejść z jednak półkuli na drugą. W większości przypadków oznaczenia stałe są raczej orientacyjne. Nawet GPS daje trochę rozbieżne wyniki, związane choćby z niezupełną kulistością Ziemi, i wyznaczana linia równika może raz znajdować się dokładnie tutaj, a raz kilkanaście metrów dalej.
Znacznie dokładniej można wyznaczyć przebieg południków, te bowiem liczy się od umownego punktu - południka 0 w Greenwich Dokładnie zaś, za linię południka uznaje się ten, który przebiega przez oś główną największego teleskopu w królewskim obserwatorium astronomicznym w Greewich (dziś dzielnica Londynu).
Więc to z pokazaniem wiru na równiku, to pic na wodę, tajemnica polega jak podejrzewam, na odpowiednim nalewaniu wody, aby wytworzyć pewien wstępny wir.
---------
źródła:
* http://en.wikipedia.org/wiki/Coriolis_effect
* http://www.jakubw.pl/faq/fizyka/node41.html
*