poniedziałek, 11 listopada 2013

Różaniec kontra bomba atomowa - cuda w Nagasaki i Hiroshimie

Jeśli myślicie, że będzie to wpis ewangelizacyjny, to grubo się mylicie.

Chrześcijaństwo przybyło do Japonii wraz z pierwszymi europejczykami, spotkało się z dosyć entuzjastycznym przyjęciem - praca misyjna Franciszka Ksawerego i innych Jezuitów doprowadziła do konwersji tysiące Japończyków. Jednak oficjalne władze odnosiły się do chrześcijaństwa chłodno. Nowa religia godziła w wielowiekowe tradycje. Japońscy bogowie mieli zarówno dobre jak i złe cechy, katolicyzm zrównywał wszystkich nazywając ich demonami, w dodatku ówczesna ostra interpretacja "poza nami nic" w zasadzie spychała wszystkich nieochrzczonych przodków, czczonych w domowych ołtarzykach, do piekła. Inną kwestią były polityczne wpływy chrześcijan - Europa ostrzyła sobie zęby na Azję, szukając miejsc do kolonizacji. Japonia wprawdzie stawiała temu opór, ale wraz z działalnością misyjną rosły wpływy europejczyków. Misje stały się też centrami handlu między kontynentami, co z czasem doprowadziło do sporu między Portugalią a Hiszpanią o to czyi duchowni mają prawdo do kontynuowania działalności (a tym samym który kraj ma utrzymywać handel). Ostatecznie prawa wyłączności przypadły Portugalii.
Jedną z pierwszych utworzonych diecezji, była ta w portowym mieście Funai, dziś znanym jako Nagasaki. Przez pewien czas jezuici pełnili w nim rzeczywistą władzę polityczną, zaś z całej Japonii ściągały tam rzesze chrześcijan. Ale taki spokojny stan nie mógł trwać długo.
Gdy generał Hideyoshi przejął władzę nad dopiero co zjednoczonym krajem, zwrócił uwagę na chrześcijan stanowiących zagrożenie dla stabilnych rządów. Nie tylko rozbijali strukturę klasową i wnosili elementy obce kulturowo, ale też zdobywali realną władzą zależną od Europy, pozwalając sobie na handel niewolnikami czy też podobno przymusowe chrzty. Wykorzystując za pretekst wieść, że kapitan rozbitego europejskiego statku rzekomo wyjawił, iż chrześcijanie przygotowują się do inwazji na Japonię, wydał edykt zakazujący nowych chrztów i nakazujący misjonarzom opuścić wyspy. Gdy ci nie podporządkowali się, nakazał ich schwytać i pokazowo zamęczyć przez przybijanie do krzyży i dźganie włóczniami. Zmarli stali się znani jako 26 męczenników z Nagasaki, zaś chrześcijaństwo zeszło do podziemia.

Japońscy chrześcijanie, oderwani od europy i zmuszeni do ukrywania się (za czasów Szogunatu ujawnieni chrześcijanie byli więzieni i torturowani), przyjęli ciekawą formułę, będącą w pewnym stopniu połączeniem pewnych dawnych elementów i maskowania się, stając się znani jako Kakure Krishitan.
Aby móc praktykować obrządek ale nie być zadenuncjowanymi, umieszczali w domach buddyjskie ołtarzyki, na odwrotnej stronie, obracanej na co dzień do ściany, mające wyryty krzyż i Chrystusa. Figury świętych i Maryi z dzieciątkiem odlewano w takiej formie, aby były zbliżone do wyglądu świętych buddyjskich. Modlitwy upodobniono w brzmieniu do mantr. Biblię przekazywano ustnie, tłumacząc pewne elementy na japońskie odpowiedniki.

Równocześnie jednak zmianie uległ obrządek. W europejskie kanony wpleciono dużą ilość elementów tradycji, przez co ukryte chrześcijaństwo zbliżyło się do kultu przodków, gdzie zamiast zmarłych członków rodziny kultem obdarzano pierwszych męczenników. Kult w takiej formie przetrwał bardzo długo, koncentrując się w okolicach Nagasaki, aż do połowy XIX wieku kiedy to poluzowano zakazy i pozwolono chrześcijanom wyjść z podziemia.
W tym samym czasie z europy przybyli misjonarze zarówno katoliccy, jak i protestanccy czy prawosławni. Pod koniec tego wieku w niemal w całości chrześcijańskiej wsi Urakami na obrzeżach Nagasaki, zbudowano pierwszą katedrę w stylu europejskim z dwiema wieżami.
W latach 30. do Japonii przybył Ojciec Kolbe, który przyczynił się do odnowy i wzrostu wspólnoty. Dziś chrześcijanie stanowią jednak ok. 1% ludności Japonii.

Uczestnictwo Japonii w II wojnie światowej oraz ataki na amerykańską flotę doprowadziły do jednych z najgorszych ataków w historii wojen. Najpierw naloty dywanowe wywołały pożar Tokio, zabijając około 120 tysięcy osób, aż wreszcie użyto najpotężniejszej broni - bomby atomowej.
Na Hiroshimę spadła niewielka i jak na późniejsze osiągi, raczej słaba bomba, nazwana żartobliwie Little Boy. Eksplodując 6 sierpnia 1945 roku, na wysokości 500 metrów nad centrum miasta, w jednej chwili burzyła i spaliła większość, przeważnie drewnianych budynków w mieście, zabijając ponad 70 tysięcy osób, a wielu skazując na ciężkie obrażenia i chorobę popromienną. Trzy dni po tym bomba Fat Man eksploduje nad miastem Nagasaki, zabijając co najmniej drugie tyle osób. Przerażony cesarz kilka dni później decyduje się wycofać z działań wojennych. Najkrwawsza wojna w historii świata wkrótce ma się zakończyć.

Wokół tego czy ataki na prawdę były potrzebne, i czy nalezy uznać je za uzasadnione działania czy raczej zbrodnię wojenną, do dziś trwają zażarte spory. Ja jednak skupię się na innym wątku - podczas ataków zginęło wielu chrześcijan, wielu też przetrwało go. Tymczasem na rozmaitych stronach internetowych krąży opowieść o cudzie niewytłumaczalnego przetrwania katolików odmawiających różaniec. Wpis będzie próbował zweryfikować te popularne twierdzenia i porównać ze zdarzeniami rzeczywistymi.

Hiroshima
Cud w Hiroszimie jest o tyle szczególny, że w miarę upływu czasu staje się coraz cudowniejszy. W podstawowej wersji przedstawiua się następująco - po wybuchu bomby atomowej wszyscy znajdujący się w pobliżu centrum zginęli. Ale zdarzył się cud - niedaleko epicentrum przetrwało ośmiu duchownych katolickich, którzy w tym czasie odmawiali różaniec. Zwykli Japończycy zginęli, katolicy odmawiający różaniec przetrwali - zatem obroniła ich modlitwa. Przykładową formułę cytuję poniżej:

Na sześć miesięcy przed atomowym atakiem lotnictwa USA w Hiroszimie i Nagasaki pojawiło się dwóch mistyków, którzy trzem milionom katolików głosili konieczność nawrócenia, odmawiania Różańca i pokuty jako jedynego ratunku przed czekającymi dniami nieszczęść. Nawoływali oni japońskich katolików, aby przygotowali się, żyli w stanie Łaski Uświęcającej, często przyjmowali Sakramenty Święte, nosili sakramentalia, byli ostrożni z kim obcują, a w swoich domach trzymali poświęconą wodę i świecę (gromnicę) i odmawiali codziennie Różaniec (przynajmniej jedna część).
    Po atomowym ataku okazało się, że:

- w Hiroszimie bomba została zrzucona o 5 mil od zaplanowanego celu i wylądowała w samym centrum społeczności katolickiej; (...)


Rankiem, 6 sierpnia 1945 r., po odprawionej Mszy Św. ojciec Schiffer właśnie zabierał się do śniadania. Kiedy zanurzył łyżeczkę w świeżej połówce grejpfruta, coś nagle błysnęło. Początkowo duchowny pomyślał, że pewnie eksplodował tankowiec w porcie. W końcu Hiroszima była głównym portem, w którym japońskie łodzie podwodne uzupełniały paliwo. Potem, jak powiedział ojciec Schiffer: "Nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy."
    Gdy ojciec znalazł się na ziemi i otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że wokół jego domu nie ma nic. Wszystko zostało zniszczone. Tymczasem on miał zaledwie niewielkie zadrapania z tyłu szyi.

    Nieliczna wspólnota, licząca ośmiu jezuitów, do której należał ojciec Schiffer, mieszkała w domu blisko kościoła parafialnego, oddalonego jedynie o osiem budynków od centrum wybuchu. W tym czasie, kiedy Hiroszima była pustoszona przez bombę atomową, wszyscy jezuici zdołali uciec nietknięci, podczas gdy każda inna osoba znajdująca się w odległości do półtora kilometra od centrum wybuchu natychmiast umierała.

    Dom, w którym mieszkali katoliccy duchowni, stał na swoim miejscu, podczas gdy wszystkie inne budynki rozpadły się niczym domki z kart.

    W czasie, kiedy to się zdarzyło, ojciec Schiffer miał 30 lat. Ten jezuita nie tylko przeżył, ale cieszył się również dobrym zdrowiem przez następne 33 lata.

    W jaki sposób kapłan i pozostali misjonarze mogli przeżyć wybuch atomowy, który spowodował śmierć wszystkich innych w promilu dziesięciu kilometrów od epicentrum wybuchu, a katoliccy duchowni byli oddaleni od niego zaledwie o jeden kilometr? Jest to absolutnie niewytłumaczalne z naukowego punktu widzenia.[1]
 Kolejne wersje dodają jeszcze inne cudowne szczegóły - budynek w którym mieszkali duchowni był nietknięty, nie pękła żadna szyba, nie spadła żadna dachówka, trawa nie spaliła się, nie zwiędły pomidory w ogródku, nawet kot siedzacy na ganku nie doznał żadnych obrażeń. Po prostu szklany klosz. A jak było?

Na początek rozprawię się z pierwszą nieprawdziwą informacją - bomba spadła dokładnie tam gdzie miała. Na przepływającej przez Hiroshimę rzece znajduje się wyspa, przez którą poprowadzono szeroki most Aioi oryginalnej konstrukcji - w kształcie litery T, a więc oparty na dwóch brzegach i z odchodzącą od środka odnogą na wyspę. Jego kształt jest dobrze widoczny z dużej wysokości i dlatego został ustalony jako punkt orientacyjny. Bomba wybuchła nad szpitalem w dzielnicy na brzegu rzeki 170 metrów od mostu; nie było żadnego nieplanowanego zboczenia o 5 mil.

Czy na prawdę każdy kto był bliżej niż półtora kilometra od centrum musiał zginąć?
Osoby które zostały dotknięte atakami jądrowymi są znane w Japonii jako Hibakusha, i zazwyczaj przysługują in renty lub wsparcie leczenia chorób związanych z doznaniami, są też żywymi świadkami historii dlatego stara się zebrać ich relacje aby odtworzyć tamte zdarzenia. Dzięki takim projektom dysponujemy opisami przypadków osób które przetrwały wybuch, często ze znaną odległością od miejsca wybuchu. Ostatnie badanie na ten temat, gdzie porównywano zeznania ze zdjęciami lotniczymi po wybuchu, pozwoliły określić położenie 540 osób będących w chwili wybuchu bliżej niż kilometr od epicentrum! [2]
20-letnia Akiko Takakura pracowała w banku zaledwie 300 metrów od epicentrum. Podmuch który wpadł przez okno przerzucił ją na drugi koniec pomieszczenia. Gdy odzyskała przytomność, pomogła kilku rannym pracownicom. Na ulicach miasta niemal została wessana przez ogniste tornado, które przebiegło tuż obok, opalając jej jedno ucho. Poza tym i oprócz pokaleczenia pleców szkłem, nic więcej się jej nie stało.[3]
15-letnia Taeko Temarae była w centrali telefonicznej pół kilometra od wybuchu, gdzie w ramach mobilizacji skierowano uczniów. Po wybuchu została przygnieciona ścianą, udało się jej jednak wyczołgać na zewnątrz. Wraz z grupą kilku innych uczennic i z nauczycielem przepłynęła przez rzekę do osiedla gdzie miał stać jej dom. Doznała drobnych ran na nogach i ramionach, oraz stłuczeń na twarzy.[4]
Znanym przykładem wręcz zbiorowego przetrwania, są pasażerowie tramwaju jadącego około 750 metrów od epicentrum. Z prawie setki, przeżyło dziesięć osób, spośród których znane są relacje siedmiu.[5]

16-letnia Akira Onogi mieszkała 1,2 km od epicentrum. Ich dom stał bardzo blisko murowanego magazynu, którego wysokie mury osłoniły dom przed falą uderzeniową. Gdy zaskoczona pięcioosobowa rodzina wyszła na zewnątrz, zobaczyli że wszystkie inne domy na ich ulicy zostały zniszczone.[6]
17-letnia Hiroko Fukada pracowała w biurze komunikacji pocztowej 1 km od epicentrum. Pamięta jasny rozbłysk i huk od którego wyleciały szyby. Gdy wraz z pracownicami wyszła na zewnątrz, zobaczyła zniszczenia i wielu rannych ludzi. Poczuła się nawet zakłopotana tym, że sama nie została choćby draśnięta. Pożar miasta był tak intensywny, że wraz z innymi udała się w stronę rzeki - nie było to zbyt bezpieczne miejsce, woda była ciepła a po powierzchni pływały na wpół spalone ciała. Próbowała wpław dostać się do dzielnicy w której mieszkała. Gdy była już na środku rzeki zaczęły na nią opadać gorące przedmioty uniesione silnym prądem pożaru. Zanurzyła więc twarz w wodzie i wówczas woda zaczęła wirować, niemal jej nie topiąc. Jak się potem okazało przez rzekę przeszło wtedy ogniste tornado zrodzone z burzy ogniowej nad zniszczonymi dzielnicami. Ostatecznie dopłynęła na miejsce i zaczęła szukać rodziny. Wybuch przeżył też jej starszy brat, który podczas akcji wyburzania budynków dla poszerzenia ulic, w trakcie eksplozji przebywał pod betonowym dachem, zaś młodszy przeżył pod gruzami zawalonej szkoły podstawowej.[7]

Zatem tak blisko wybuchu można było przeżyć - warunkiem było jednak posiadać jakąś osłonę, a więc dach, mur osłaniający o strony wybuchu, budynek czy nawet innych ludzi obok. W tej sytuacji historia duchownych nadal jest niezwykla, ale przestaje być tak cudowna. Ale idźmy dalej.
W którym dokładnie miejscu znajdowali się duchowni? W Hiroshimie było wówczas kilka kościołów, ale szukając po nazwiskach odnalazłem informację, że ojciec LaSalle przetrwał wybuch w kościele parafii Nobori-Cho, położonym 1,5 km od epicentrum[8] Kościół został po wojnie odbudowany w stylu modernistycznym z elementami sztuki japońskiej i dziś znany jest jako Katedra Pokoju .
Chm... Jeśli do kilometra od epicentrum przeżyło 500 osób, a ojcowie znajdowali się 1,5 km od tego miejsca, to mieli całkiem spore szanse.
Jest kilka źródeł, które mogą pomóc nam ustalić rzeczywisty przebieg wydarzeń. Najlepsze są oczywiście relacje samych duchownych. Jednym z nich był Ojciec Kleinsorge.

 Jest on znany na całym świecie jako jeden z bohaterów reportażu "Hiroshima" Johna Hersey'a. Ta niewielka, wydana w 1946 roku, opowiadała w  częściowo fabularyzowanej formie historie sześciu ocalonych, opracowane na podstawie wywiadów. Szybko stała się bestsellerem i do dziś ma nowe wydania. Jest także dostępna w wersji elektronicznej, dzięki czemu możemy dowiedzieć się jak przebiegały zdarzenia z punktu widzenia jednego z ocalonych duchownych.
Reporter opisuje go jako chudego człowieka i chłopięcym wyglądzie i słabej kondycji, nie mogącego przyzwyczaić się do orientalnej diety. Rankiem w dniu wybuchu sprawował mszę w niedużej kaplicy misyjnej, tego bowiem dnia przybyło niespełna trzech wiernych, w tym student teologii mieszkający opodal. Gdy już kończył mszę modlitwą dziękczynną, rozległ się alarm przeciwlotniczy, toteż z pozostałymi ojcami udał się do większego budynku. Tam przebrał się w wojskowy mundur, który nosił w trakcie nalotów (?). Po alarmie udał się z pozostałymi na śniadanie, podczas którego ogłoszono sygnał, że niebezpieczeństwo nalotów minęło - to tylko jeden samolot przeleciał nad miastem. Każdy udał się więc do swojego pokoju - Kleinsorge do pokoju na poddaszu, gdzie przebrał się i zaczął czytać, ojciec Cieslik do swojego pokoju, ojciec Schiffer usiadł, zamierzając napisać list, ojciec przełożony Lasalle stanął przy oknie. Tego co się stało w trakcie wybuchu, nie pamiętał, musiał zapaść się na niego dach, potem zapewne wyszedł na zewnątrz. Gdy ocknął się stał w ogrodzie czegoś szukając. Budynki dookoła zostały zniszczone, ich dom, o konstrukcji wzmocnionej na wypadek trzęsienia ziemi, ocalał.
Ojciec La Salle widząc błysk odwrócił się od okna, toteż wypchnięte szkło zraniło go tylko w plecy. Ojciec Cieslik wyszedł bez szwanku - zaraz po rozbłysku uciekł z pokoju, stając za drzwiami, które osłoniły go od szczątków. Ojciec Schiffer miał rozcięcie na głowie z którego bardzo krwawił. Wszyscy jednak żyli.
Wtedy przybiegła do nich jedna z katachetek prosząc o pomoc - dom jej rodziny opodal misji zawalił się, przysypując matkę i córkę. Kleinsorge zdołał odkopać przysypane. Tymczasem okazało się że dom mieszkającego najbliżej lekarza zawalił się i spłonął. Ogień z dzielnicy przybliżał się tak szybko, że niewiele zostało czasu na ratunek. Ojcowie szybko spakowali się i odeszli w stronę parku, zabierając ze sobą pana Fukai, który zajmował się finansami misji, a po eksplozji nie chciał opuścić domu, chciał zostać i umrzeć. Gdy dotarli do parku Fukai wyrwał się i odbiegł. Początkowo pobiegł w stronę mostu, ale zaraz zawrócił i wbiegł między płonące domy. Tyle go widzieli.
Ojcowie wysłali studenta teologii do nowicjatu na obrzeżach miasta, aby sprowadził pomoc. Gdy ojcowie z nowicjatu przybyli, przetransportowali rannych łodzią. Kleinsorge miesiąc po ataku zachorował, prawdopodobnie na chorobę popromienną, ale objawy cofnęły się po kilku miesiącach. Powróciły w postaci wysypki i spadku odporności w latach 70.[9]

Na temat tego zdarzenia mamy jeszcze jedno bardzo dobre źródło - relację księdza Johna Siemesa który był wówczas w mieście, i która jest dostępna w całości w ramach cyfrowego projektu Avalon biblioteki w Yale. Nie będę tłumaczył całego tekstu, który jest dosyć długi, a jedynie streszczę najważniejszy wątek.

Duchowny opisuje ten ranek, gdy cała dolina w której leżało miasto rozbłysła niesamowitym blaskiem, po którym całą okolicą wstrząsnął katastrofalny podmuch. Znajdował się on wówczas w Nowicjacie - zapewne chodzi o seminarium duchowne - należącym do Jezuitów i leżącym na przedmieściach, dwa kilometry od miasta. Podmuch dosłownie wdmuchuje szybę do środka, raniąc go szkłem. Wielu innych ludzi w budynku zostało zranionych w podobny sposób. Wkrótce do nowicjatu przybywają ranni i spragnieni ludzie z miasta, którym wszyscy starają się pomagać.
W ten sposób przybywa z miasta ojciec Kopp, który był w klasztorze w mieście, jest ranny w głowę i plecy, oraz poważnie poparzony w dłoń - w chwili wybuchu wychodził z kaplicy, sięgając dłonią do zewnętrznej klamki.
Siemes w tym momencie zaczyna się obawiać o czterech duchownych, którzy byli w centrum miasta w domu parafialnym - trzech księży i ojciec przełożony. Centrum podobno zostało całkowicie zniszczone, ale jak na razie nikt z Nowicjatu nie był jeszcze w mieście. Wreszcie pod wieczór do seminarium dociera student teologii mieszkający niedaleko plebanii. Opowiada, że ojciec przełożony LaSalle i ojciec Schiffer zostali ciężko ranni, i że uciekając przed pożarem schronili się w parku nad rzeką. Ponieważ jasne było, że ocalali nie przedostaną się do Nowicjatu o własnych siłach, zorganizowano wyprawę mającą im pomóc - znalazł się w niej też ojciec Siemes.
Jeśli chodzi o obrażenia czterech duchownych, jak się okazało na miejscu ojciec Schiffer miał ranę ciętą głowy, w wyniku której stracił dużo krwi; ojciec przełożony LaSalle miał głęboką ranę podudzia. Pozostali, ojcowie Cieslik i Kleinsorge mieli tylko drobne rany. Wybuch zastał ich w plebanii przyległej do kościoła. Podmuch eksplozji wybił wszystkie okna i poprzewracał meble. Ojciec Schiffer został przygnieciony fragmentem przewróconej ściany, ojciec LaSalle został trafiony odłamkami szyby, które zraniły go w nogi i plecy. Jednak poza tymi uszkodzeniami, sztywna konstrukcja plebanii wytrzymała wybuch. Znajdująca się obok szkoła katolicka zawaliła się, podobnie jak sklepienie kościoła.
Gdy zastanawiano się jak przetransportować rannych, pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony - pastor lokalnego kościoła protestanckiego, który też przeżył wybuch, oferuje swoją łódź. Kolejne akapity opisują nędzę ocalałych mieszkańców, próby uratowania rannych, mimochodem wspominając że ojcowie Cieslik i Kleinsorge  dwa tygodnie po wybuchu doznali silnego osłabienia, trwającego jeszcze do września, gdy pisano relację. Wedle lekarzy przyczyną była leukopenia, jeden z objawów choroby popromiennej...[10]

Co zatem pozostaje z całej legendy? Plebania i jej otoczenie zostały uszkodzone, sami ojcowie poranieni, nawet dosyć ciężko, doznali też choroby popromiennej. Budynek przylegał do murowanego kościoła, który w dużym stopniu został zniszczony, i który jak można przypuszczać częściowo zasłonił plebanię przed podmuchem eksplozji - w podobny sposób w innej części miasta przetrwała rodzina Onogi, której dom osłonił murowany magazyn, o czym pisałem wyżej. Gdy ojcowie uciekli przed ogniem, plebania została w dużej części spalona - w relacji wspomina się że możliwe do odzyskania były tylko naczynia liturgiczne zakopane na dziedzińcu przed ucieczką.
Kościół po wybuchu przedstawia prawdopodobnie to zdjęcie:


Wspomnę jeszcze o jednym aspekcie sprawy, będącym dość przykrym oszustwem. Artykuły o cudzie zwykle piszą o ojcu Schifferze, nawet cytując jego własną relację w taki oto sposób:

Rankiem, 6 sierpnia 1945 r., po odprawionej Mszy Św. ojciec Schiffer właśnie zabierał się do śniadania. Kiedy zanurzył łyżeczkę w świeżej połówce grejpfruta, coś nagle błysnęło. Początkowo duchowny pomyślał, że pewnie eksplodował tankowiec w porcie. W końcu Hiroszima była głównym portem, w którym japońskie łodzie podwodne uzupełniały paliwo. Potem, jak powiedział ojciec Schiffer: "Nagle potężna eksplozja wstrząsnęła powietrzem. Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy."

Gdy ojciec znalazł się na ziemi i otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że wokół jego domu nie ma nic. Wszystko zostało zniszczone. Tymczasem on miał zaledwie niewielkie zadrapania z tyłu szyi.[1]

Jak jednak stwierdziłem szukając źródeł pierwotnych, nawet tą jego własną, osobistą relację zdarzeń autor artykułu musiał pociąć i ukrywając kontekst, dopasować do legendy o cudzie. Ojciec Schiffer, który był jednym spośród tych cudownie ocalałych wydał w 1957 roku broszurkę "The Rosary of Hiroshima", która oprócz wezwań do odmawiania różańca z intencją zachowania światowego pokoju, zawierała jego relację z tego dnia. Ponieważ skan oryginalnego wydania jest dostępny elektronicznie [11] zacytuję tu fragmenty w moim tłumaczeniu, a trzeba przyznać, opis ten jest bardzo ciekawy:



Bomba wybuchła nad miastem o 8:15 rano. Nadeszła jako zupełna niespodzianka ze słonecznego, błękitnego nieba. Nagle, między jednym a drugim oddechem, w mgnieniu oka nieziemska, nie do wytrzymania jasność zalała wszystko wokół mnie; niewyobrażalne, wspaniałe światło o oślepiającej intensywności. Nie mogłem patrzeć ani myśleć. W jednej krótkiej chwili wszystko stanęło w miejscu. Zostałem sam zanurzony w oceanie światła,  bezradny i przestraszony. Pokój zdawał się brać oddech w tej śmiertelnej ciszy. Nagle straszliwa eksplozja wstrząsnęła powietrzem w jednym grzmocie. Niewidoczna siła podniosła mnie z krzesła i rzucała w powietrzu wstrząsając mną, obijając, wirując  ze mną wciąż wokoło, jak podmuch jesiennym liściem.
Nagle światło zniknęło.  Wszystko było ciemnościami, ciszą, pustką. Nie byłem nieprzytomny, ponieważ starałem się myśleć o tym co się dzieje. Czułem swoje palce w otaczającej mnie całkowitej ciemności. Leżałem twarzą w dół na połamanych i rozbitych kawałkach drewna, niektóre ciężkie kawały wgniatały się w moje plecy, krew spływała mi po twarzy. Nie widziałem niczego, nie słyszałem dźwięków. Muszę być martwy – pomyślałem.
Wtedy usłyszałem swój własny głos. Było to najbardziej przerażające doświadczenie w tym wszystkim, bowiem przekonało mnie, że jeszcze żyję i że doszło do straszliwej katastrofy. Wybuch? Boże, to była Bomba! Bezpośrednie trafienie! Potem uświadomiłem sobie z przerażeniem - Hiroszima, dom połowy miliona osób, został zmazany z powierzchni ziemi. Pozostały tylko ciemności, krew, oparzenia, jęki, ogień i rozprzestrzeniający się strach. Czterech jezuitów było wówczas w kościele Wniebowzięcia Matki Bożej: ojciec Hugo Lasalle, ojciec przełożony całej jezuickiej misji w Japonii, ojcowie Kleinsoge, Cieslik i Schiffer. Spędziliśmy cały dzień w piekle płomieni i dymu, zanim ratownikom udało się do nas dotrzeć. Wszyscy czterej zostali ranni, ale dzięki łasce Bożej przeżyliśmy

Ktoś kto wycinał fragment z tej relacji musiał wiedzieć, że przedstawia ona całkiem inny obraz zdarzeń, niż legenda o "szklanym kloszu" pod którym z plebanii ani dachówka, ani szyba. A jednak to zrobił.

Nagasaki
Odnośnie cudu w Nagasaki, to nie byłem w stanie znaleźć informacji, na czym własciwie polegał. W tekstach zazwyczaj jednym tchem wymienia się oba miasta i informację o cudownym przetrwaniu katolików odmawiających różaniec, ale o ile cud w Hioroshimie zostaje obszernie omówiony, to o Nagasaki zaledwie się wspomina. W przypadku tego miasta prawdą jest, że doszło do nieplanowanego zboczenia, bowiem wskutek złej pogody piloci zrzucili bombę nie nad centrum miasta lecz na położoną na obrzeżach dzielnicę katolicką. Nie wiem jednak co ma być w tym fakcie tak cudownego. Inną często powtarzaną kwestią ma być niewytłumaczalne ocalenie figur w katedrze Urakami. O samej katedrze nie da się tego powiedzieć: .

W dniu eksplozji wewnątrz modlilo się kilkadziesiąt osób i dwóch kapłanów, w wyniku zawalenia się stropu i pożaru wszyscy zginęli. Z całej katedry we w miarę dobrym stanie zachowały się narożniki i front, odsunięty tyłem do miejsca wybuchu i tam, w niszy portalu wzorowanego na styl romański, przetrwały nietknięte dwie figury: Ale czy przetrwanie kamiennych figur w osłoniętym miejscu, to jakiś specjalny cud?
 Katedra została po wojnie odbudowana w mniej ozdobnym stylu, z dawnego budynku zachowano fragment muru w podstawie jednej z dwóch wieżyczek. Potrzaskane figury oraz szczątki hełmu wieży stoją obok jako jedna z licznych pamiątek. Fragment muru z narożnika ze szkarpami przyporowymi i częścią łuku wejścia, został przeniesiony do Parku Pamięci w pobliżu symbolicznie oznaczonego epicentrum.

Podsumowując:
Historia o cudownym ocaleniu czwórki księży, których dom przetrwał nienaruszony, którym nic się nie stało i którzy byli jedynymi ocalonymi tak blisko centrum wybuchu - bo odmawiali różaniec - okazała się punkt po punkcie nie prawdziwa. Duchowni zostali ranni, ich plebania została poważnie uszkodzona a kościół zawalił się; dwóch z nich zapadło nawet na chorobę popromienną. Znaleźli się w odległości 1,5 km od centrum wybuchu, tymczasem do kilometra od tego punktu znane są przypadki 540 Japończyków którzy także przeżyli eksplozję. Istnieją trzy zgodne ze sobą relacje pochodzące od ocalonych duchownych, jednak autorzy artykułów o tym "cudzie" zupełnie pomijają je, nie pasują one bowiem do zmyślonej historii.
I tak fakt okazał się fałszem.


--------
http://www.lazyboysreststop.org/mary25.htm - strona chrześcijanina piszącego na temat Biblii i Kościoła, ale sceptycznie odnoszącego się do historii "cudu w Hiroszimie", dzięki niej odnalazłem większość cytowanych tekstów

[1]  http://www.tajemnicamilosci.pl/cudowne-zjawiska/cudowne-ocalenia-po-wybuchu-bomby-atomowej-hiroszima-nagasaki.html
[2] http://sciencelinks.jp/j-east/article/200414/000020041404A0349052.php
[3] http://www.inicom.com/hibakusha/akiko.html
[4] http://www.inicom.com/hibakusha/taeko.html
[5] http://www.inicom.com/hibakusha/hatchobori.html
[6] http://www.inicom.com/hibakusha/akira.html
[7] http://www.inicom.com/hibakusha/hiroko.html
[8] http://hiroshima.catholic.jp/~pcaph/cathedral/?page_id=2
[9] http://archive.org/stream/hiroshima035082mbp/hiroshima035082mbp_djvu.txt
[10] http://avalon.law.yale.edu/20th_century/mp25.asp
[11]  http://digitalcommons.sacredheart.edu/cgi/viewcontent.cgi?article=1001&context=library_specialcollections

9 komentarzy:

  1. Świetna robota.
    Niestety dla wielu wierzących samo Pismo jest niewystarczające, potrzebują jeszcze hagiografii. jak dla mnie to dowód małej wiary.
    Zresztą dokładnie tak samo jak uparte zwalczanie przez środowiska reformackie teorii ewolucji, kosmologii itp.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostawię to tutaj...

    https://pbs.twimg.com/media/Ba5TEUxCQAAPLLa.png:large

    OdpowiedzUsuń
  3. a co z tym źe ci Jezuici przeżyli jeszcze wiele lat, w takim przypadku normlnie powinni umierać niedługo po wybuchu od napromieniowania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Japońscy Hibakusha też przeżyli wiele lat, całkiem sporo ich żyje do dziś. Promieniowanie widocznie nie było aż tak duże, zwłaszcza że Little Boy była bardzo małą bombą. Główna siła rażenia to fala uderzeniowa i wysoka temperatura. Opad promieniotwórczy zwiększył zachorowalność na raka, ale nie wybił wszystkich mieszkańców.

      Usuń
    2. Zasadniczo nie ma czegoś takiego jak "opad promieniotwórczy" - jest opad radioaktywny - promieniotwórcze jest np. wnętrze reaktora, gdzie dochodzi do powstawania radioizotopów (które następnie w wyniku rozpadu, uwalniają do otoczenia promieniowanie jonizujące). Natomiast opad radioaktywny, to opad pyłów i cząsteczek które zostały poddane działaniu wybuchu nuklearnego, albo były wewnątrz reaktora.

      Usuń
  4. Dziękuję za dość wnikliwa analizę. Jak na amatora dysponującego tak małymi możliwościami to i tak dużo. Czy to był cud to zawsze można dyskutować. Przypuszczam, że dla ocalonych był to cud albo przynajmniej znak od Boga. To normalne, że Bóg może ochronić ludzi przed kataklizmem i ich wiara może się don tego przyczynić. To, że ocaleli także inni nie umniejsza wagi tego ocalenia. Do do oficjalnego stwierdzenia cudu Kościół jest dość sceptyczny bo potrzeba tu bardzo wnikliwych badań naukowych. Ale każdy wierny ma prawo do interpretacji wydarzeń z jego życia i może widzieć różne znaki od Boga z cudami włącznie. Warto przy okazji zapoznać się z definicją cudu w Kościele bo niektórzy szafują tym słowem nie bardzo wiedząc o czym mówią.
    Tak czy inaczej, gdyby ktokolwiek z nas znalazł by się w podobnej sytuacji zapewne nie wątpiłby w cudowne ocalenie. Dla wierzącego i mającego z Bogiem żywą relacje nie ma przypadków, wszystko staje się logiczne i sensowne. Dla niedowiarków pozostaje przypadek i haos. Oczywiście nie trzeba wszystkich niesamowitych wydarzeń interpretować jako cudów ale gdy żyje się w bliskiej relacji z Bogiem nic już nie jest zwyczajne ale "cudowne". Taki właśnie wspaniały i cudowny jest Bóg. Od każdego z nas zależy czy otworzymy się na Niego czy pozostaniemy w swoim ograniczonym materializmie. Każdy wybiera w co wierzy, w materię i swój rozumek czy w Wszechmocnego Stwórcę i Zbawiciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą. Jednak mnie także denerwuje, jak my katolicy dopowiadamy sobie kolejne argumenty do cudownych historii, aby historia była bardziej cudowna. Wiara zaczyna się tam, gdzie kończą się cuda... :) Chociaż Bóg tych cudów rzeczywiście nie skąpi i każdy może je zacząć dostrzegać w swoim życiu. Pozdrawiam wszystkich dociekających prawdy.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakie 5 mil?
    Wierzę w cud, ale w artykułach katolickich powtarza się tę informację. To gdzie bomba miała wybuchnąć, poza miastem?!!!
    cytuję:
    - w Hiroszimie bomba została zrzucona o 5 mil od zaplanowanego celu i wylądowała w samym centrum społeczności katolickiej; (...)

    O ile wiem, celem był most przy połączeniu dwóch odnóg rzeki. Oficjalnie zaskakuje niezwykła celność detonacji - 120 metrów obok! Eksplozja była przewidziana na wys. 580 m. nad miastem, by uzyskać większą siłę rażenia. Wybuch nastąpił na wys 565 m., więc z dokładnością 15 m...
    Myślę, że należałoby zweryfikować pierwotne źródło tych pięciu mil.

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń