piątek, 7 lutego 2025

Moje artykuły splagiatowano

 

 

Miło jest zobaczyć, że ktoś w mediach powołuje się na moje artykuły, bo to oznacza, że udało się rozpowszechnić jakiś temat, że wywiera się jakiś wpływ i komuś się spodobało. Mniej miłe jest zobaczenie, że ktoś przepisał sobie fragmenty bez pytania. Takie też miałem niemiłe odkrycie na początku stycznia, a ponieważ sprawa się już zakończyła, dobrze jest to opisać w ramach przestrogi.

Poprzedni artykuł na blogu dotyczył mało znanej historii katastrofy podczas pogrzebu w małej wsi pod Cieszynem. W zasadzie w polskojęzycznym internecie nic o tym nie było. Jednak na początku stycznia, gdy szukałem wzmianek czy kiedyś zdarzył się podobny przypadek, znalazłem że na Onecie ukazał się artykuł dotyczący tej właśnie historii, którą opisałem. Artykuł pochodził z portalu FacetXL, który ma partnerstwo z Onetem i dostarcza większemu portalowi teksty. Pod artykułem podpisał się redaktor naczelny Krzysztof Załuski. 
Pierwsza myśl była taka, że widocznie artykuł zaciekawił kogoś nieznaną historią i ten ktoś postanowił opracować swój artykuł na bazie mojego. Pod tekstem jako źródła wymieniony był blog oraz dwie gazety, co wyglądało tak, jakby ktoś nawet zajrzał w źródła pierwotne. Niestety już podczas szybkiego przeglądu zorientowałem się, że artykuł jest w zasadzie plagiatem. Powtarzał te same informacje co ja i żadnej więcej, w tej samej kolejności co ja i cytował fragmenty gazet ale tylko te same co moje cytaty i ani litery więcej. Pominął kawałek o tym, kim był ksiądz, z którego pamiętnika brałem informacje, skupiając się tylko na streszczeniu wydarzeń. Samo to jest pójściem na łatwiznę, gdy dziennikarz jedynie streszcza czyjąś treść i nie ma wkładu własnego, ale to nie jest jeszcze zabronione. Ale wśród zdań streszczenia i cytatów znalazły się też zdania przepisane z drobnymi zmianami lub bez żadnych zmian i stanowiło to zauważalną część objętości dość krótkiego artykułu.

Jeśli ktoś nie wie - podanie źródła, z którego zerżnięto tekst wcale nie oznacza, że nie doszło do plagiatu, bo jeśli przepisany tekst nie jest w żaden sposób zaznaczony jako cytat, to dochodzi do naruszenia jasnego określenia, kto te słowa stworzył; nie tak dawno wyłożył się na tym pewien były już doktor politologii.

Przykłady które są najbardziej wyraziste:
Onet
„W środku był tłok, pastor podobnie jak inne osoby początkowo opierał się plecami o ścianę, ale w pewnym momencie chciał wyjrzeć przez okno. Wtedy błysnęło, a pastor stracił przytomność.”
Blog
„W środku był tłok, pastor podobnie jak inne osoby początkowo opierał się plecami o wilgotną ścianę, ale w pewnym momencie podniósł się aby wyjrzeć przez okno. Wtedy błysnęło a pastor stracił przytomność.”

Onet
„Według relacji świadków piorun wpadł do wnętrza kaplicy przez mały otwór w ścianie i wydostał się na zewnątrz, gdzie stało czterech mężczyzn, którzy opierali się o ścianę pod daszkiem — wszyscy oni zginęli, a ich ciała zesztywniały i stały nadal wyprostowane, dopóki wiatr ich nie poprzewracał.”
Blog
„Pastor opisuje mały otwór w ścianie powstały w wyniku przebicia się pioruna na zewnątrz; obok tego otworu od zewnątrz stało czterech mężczyzn, którzy opierali się o ścianę pod daszkiem - wszyscy oni zginęli a ich ciała zesztywniały i stały nadal wyprostowane dopóki wiatr ich nie poprzewracał.”

(przy okazji drobnych przeróbek pomylono otwór wyjściowy iskry z wejściowym - tak uważnie dziennikarz czytał)

Onet
„Ofiar być może byłoby mniej, gdyby nie powolna akcja ratunkowa. Dopiero po godzinie dojechał na miejsce wezwany lekarz z Cieszyna. Niewiele mógł już jednak zrobić. Został późno powiadomiony. Ci, którzy przeżyli i uciekli z kościoła, byli w szoku.”
Blog
„ Do liczby ofiar przyczyniła się zapewne powolna akcja ratunkowa. Cmentarz był widocznie trochę oddalony od wsi, uczestnicy pogrzebu w większości zostali porażeni i albo byli nieprzytomni albo w szoku. Kilka lżej porażonych i tych poza zasięgiem pioruna w szoku uciekło do domów i tam dopiero ocknęli się, że trzeba ludzi ratować. Jeden z gospodarzy pojechał do Cieszyna po lekarza, ale ten niewiele już mógł na miejscu zrobić,”
(w gruncie rzeczy ta przeróbka pomija rzecz, na jaką zwracały uwagę gazety - że przyczyną opóźnienia wezwania pomocy był szok wśród porażonych)

Oprócz tych oczywistych kopii w artykule były zdania bardziej zmienione, z dodanymi synonimami czy podziałem długiego zdania na dwa. Cytując fragment z pamiętnika księdza, plagiator przedstawił  jako jeden cytat coś, co było w rzeczywistości dwoma fragmentami, co zaznaczało ujęcie ich w osobne cudzysłowy. Przy okazji poprawił język tekstu na bardziej zgodny ze współczesną pisownią, czego w takich przypadkach nie powinno się robić. Stare teksty mogą zawierać inaczej pisane słowa nie z powodu błędu, tylko zmian językowych. 

To już wyglądało grubo. Postanowiłem jednak sprawdzić, czy FacetXL nie robił czegoś takiego wcześniej, i przejrzałem pod tym kątem inne artykuły. I znalazłem dwa kolejne ze zbyt daleko sięgającymi zapożyczeniami. Artykuł "Panika w kościele i pogrom" opisywał historię paniki w kościele świętego krzyża w Warszawie w roku 1881 i dalszych wydarzeń. Nie jest to historia tak całkiem nieznana, trochę już było o tym artykułów i mój tekst nie jest wymieniony jako jedyne źródło, jakieś akapity były oparte na czymś innym. Ale podczas opisywania wydarzeń plagiator właśnie ode mnie wziął niektóre fragmenty. I podobnie jak poprzednio, jest to streszczenie tego samego w tej samej kolejności z podaniem tego samego cytatu, zdania brzmiące dość podobnie ale trochę zmienione i kilka zdań prawie takich samych:
Onet
„ Jeden z cukierników przystawił do podestu drabinę, próbując pomóc uwięzionym w tłumie. Najbardziej spanikowani rozpychali się łokciami i nogami, wydostając się nad zgniecioną masą ludzką, i depcząc innych po głowach, po twarzach, zbiegali w dół lub przeskakiwali balustradę.”
Blog
„ Najbardziej spanikowani rozpychali się łokciami i nogami, wydostając się nad zgniecioną masę ludzką, i depcząc byle jak, po głowach, po twarzach, zbiegali w dół lub przeskakiwali balustradę. Jakiś cukiernik złapał drabinę, i podstawiwszy ją pod balustradę zaczął wyciągać jedną po drugiej osoby pod samą balustradą. ”

Onet
„Zginęli wskutek uduszenia i urazów głowy.
W sumie było 30 ofiar śmiertelnych, w tym m.in. hrabina Stanisława Aleksandrowiczowa z Konstantynowa wraz ze służącym. Do szpitali przewieziono wielu rannych. Ponad trzydziestu odniosło ciężkie obrażenia.”
Blog
„Po podliczeniu zmarłych na miejscu i zaraz potem w szpitalu, okazało się, że panika wywołała aż 30 ofiar śmiertelnych[1] w większości z powodu uduszenia w ścisku, lub podeptania głowy. Wśród nich znalazła się też hrabina Stanisława Aleksandrowiczowa z Konstantynowa, wraz ze służącym. Ponad trzydziestu ciężej rannych odwieziono do szpitali…”

Onet
„Tłum nie tylko rozbijał szyby, ale też wyważał drzwi; włamywano się do sklepów, niszcząc i rabując zgromadzone tam towary. Początkowo zamieszki ograniczyły się do pobliskich uliczek — Ordynackiej, Wróblej, Tamce i Browarnej.”
Blog
„Tłum rozbijał szyby, wyważał drzwi, towary ze sklepów tłuczono, rwano i wyrzucano na bruk. Tam lądował też dobytek rodzin. Niektórzy posuwali się do rozbijania pieców kaflowych. Początkowo plądrowanie ograniczało się do pobliskich uliczek - Ordynackiej, Wróblej, Tamce i Browarnej.”

Onet
„Pierwszego dnia zamieszek policja i wojsko ograniczyło się głównie do zabezpieczenia instytucji rządowych i dzielnic willowych.
Drugiego dnia zaczęły się masowe aresztowania osób biorących udział w niszczeniu kolejnych domów i sklepów. Sytuacja została opanowana dopiero trzeciego dnia, gdy do miasta przybył nieobecny wcześniej naczelnik policji, który spędzał święta w Petersburgu.”
Blog
„pierwszego dnia policja i wojsko właściwie nie przeszkadzały rozbojom - zamykano jedynie dostęp do ważniejszych gmachów rządowych i dzielnic willowych, rozbijano większe zbiorowiska na mniejsze grupy, nie pozwalano zbierać się na Nowym Mieście.
Drugiego dnia rozboje przerodziły się właściwie w grabież, zabierano to co wcześniej zostało wywleczone na ulice. Wtedy też zaczęły się masowe aresztowania osób biorących udział w niszczeniu kolejnych domów i sklepów. Sytuacja została opanowana dopiero trzeciego dnia, gdy do miasta przybył nieobecny wcześniej naczelnik Policji, który spędzał święta w Petersburgu.”

Artykuł "Morderca zabijał ofiary młotkiem, nie oszczędził nawet dzieci" był streszczeniem mojego o zabójstwie rodziny Kosterów i też zawierał zdania prawie bez zmian.

Onet
„Wszedł do domu. Już w kuchni natknął się na zwłoki dzieci Kosterów — 6-letniego Edwarda i 12-letniej Genowefy, urodzonych jeszcze w Ameryce. Wszędzie było pełno krwi. Na głowie dzieci widać były rany zadane tępym narzędziem.”
Blog
„W kuchni, na podłodze, leżały ciała dzieci Kostery - 6 letniego Edwarda i 12 letniej Genowefy, urodzonych jeszcze w Ameryce. Ich głowy porozbijano tępym narzędziem. Wszędzie widać było ślady krwi.”

Blog
„Dopiero przybyła policja ujawniła rozmiary tragedii. Oprócz zwłok dzieci w kuchni, w pokoju leżało ciałko 2 letniego Ludwika, zabitego w ten sam sposób. W piwnicy stodoły, zagrzebane w sianie, leżały ciała Piotra Kostery i parobka, 16 letniego Jana Kopy. W chlewie znaleziono Kosterową i służącą Maciaszkównę. Wszyscy zabici uderzeniami tępym narzędziem. „
Onet
„W pokoju leżało ciało 2-letniego Ludwika. Zginął w taki sam sposób. Przybyła policja znalazła kolejne ofiary — w piwnicy stodoły, zagrzebane w sianie leżały ciała Piotra Kostery i 16-letniego parobka. W chlewie znaleziono Kosterową i ich służącą. Wszyscy zostali zabici uderzeniami w głowę tępym narzędziem.”

Blog
„Zamiast tego Sobczak przedsięwziął plan rabunku.
Ukradł ze sklepu chleb i cały weekend przebywał poza gospodarstwem. W niedzielę wieczorem przyszedł do Kosterów i zagrzebał się w sianie na piętrze stodoły. Gdy w poniedziałek o świcie przyszedł parobek, zaczekał aż wejście na drabinę, i ciosem młota zabił go na miejscu, przysypując ciało sianem.
Onet
„Sobczak już wtedy obmyślił plan rabunku. W niedzielę wieczorem ukrył się w sianie w stodole. Gdy w poniedziałek o świcie przyszedł parobek, zaczekał, aż wejdzie na drabinę i ciosem młotka zabił go na miejscu, przysypując ciało sianem."
(zamiana młota na młotek to za mało żeby zdanie stało się oryginalne)

Na FacetXL pojawił się też artykuł o strzelaninie na ulicy Złotej z 1904 roku i tam takich wprost przepisanych zdań nie było, a autor nawet chyba zajrzał do źródeł bo podał trochę więcej opisów. Czyli jak się chce, to można.

Nie wiedziałem jak wygląda umowa między portalami, jak krążą informacje. Obawiałem się, że jeśli odezwę się tylko do Facetxla, redaktor po cichu wycofa teksty i redakcja Onetu nie dowie się co się stało. A plagiator dalej będzie zarabiał na dostarczaniu streszczeń cudzych rzeczy do dużych portali.  Dlatego napisałem o tym bezpośrednio do redakcji Onet. Nie wysuwałem żadnych konkretnych roszczeń, żądałem wyjaśnienia co się stało i zareagowania adekwatnie. Taki duży portal powinien wiedzieć jakie mogą być skutki prawne naruszenia autorstwa. Wymieniłem w mailu wszystkie fragmenty, w tym też takie o mniejszym stopniu podobieństwa, których nie pokazałem tutaj. I czekałem. 

Mail został wysłany późno, ale liczyłem na to, że redakcja zaczyna przeglądać wiadomości z nocy wcześnie. I wydawało się oczywiste, że najpierw pojawi się jakaś krótka odpowiedź, w stylu "przyjęliśmy pańskie zgłoszenie, proszę poczekać aż je rozpatrzymy". Zaglądam do skrzynki o 7, nic. Zaglądam o 8, nic. Zirytowałem się i pomyślałem, że może jednak trzeba zrobić trochę szumu - opisałem wszystkie żale na Wykopie, informacja zaczęła krążyć. Pierwszy efekt pojawił się półtora godziny później - linki do artykułów przestały być aktywne. Plagiaty zniknęły z wyszukiwarek. OK, czyli jakaś reakcja jest. 
Na odpowiedź mailową musiałem jednak poczekać do wieczora, aż dotarła bardzo ostrożna i wyważona odpowiedź, ale nie od redaktora tylko od prawnika. Że wyrażają ubolewanie z tego, że zaszła taka sytuacja (czyli jaka?), że wysłali pytanie do autora tekstu i czekają aż odpowie na zarzuty, że ukryli artykuły do czasu wyjaśnienia, i oczywiście nie mają z tym nic wspólnego bo teksty pisał autor portalu zewnętrznego i to on ich zapewniał, że ma pełnię praw. Czyli mniej więcej to, czego się spodziewałem. I żeby nie było za bardzo przyjemnie, prosili żeby rozważyć usunięcie tekstu z Wykopu, który ujawniał, że w ogóle coś się stało. Nie wiem za bardzo po co, skoro tam też było wprost stwierdzone, że to nie ich redaktor napisał tekst. A akurat dziennikarze powinni być ostatnimi ludźmi, którym trzeba tłumaczyć, jakie są zalety nagłaśniania spraw. 

Ktoś może zapytać - a czemu zamiast tego nie poleciałem od razu po prawnika, żeby złożyć pozew i zażądać grubego bilonu? Taka sprawa trochę by się pewnie przeciągnęła a rezultaty mogłyby wcale nie być imponujące. Ciężko określić jakie są straty finansowe wynikające z publikacji kilkunastu przepisanych zdań w portalu, który nigdy nie zamierzał publikować moich tekstów, więc trudno mówić o na przykład uniemożliwieniu mi publikacji. Byłoby ryzyko, że po kilku czy kilkunastu miesiącach sąd uzna, że szkodliwość czynu była niska i wyda wyrok bez odszkodowania lub postąpi tak jak utrwaliło się w takich sprawach. Zwykle sądy zasądzają w takich sprawach odszkodowanie w wysokości trzykrotności wynagrodzenia jakie plagiator dostał za tekst. Prawdopodobnie koszt prawnika byłby podobnej wysokości lub większy.

No więc sprawa się toczyła i toczyła, minął tydzień, minął drugi tydzień i dalej nie było odpowiedzi. plagiaty zniknęły też z portalu FacetXL.  Zaczynałem się obawiać, że oba portale przyjmą strategię "nie mamy pańskiego płaszcza".  Jakby tak się to potoczyło, to oczywiście o sprawie nie było by cicho, zadbałbym o to. Wysłałem maila do naczelnego. Brak odzewu. Wysłałem kolejnego do redakcji. I znowu czekanie. No ile może zajmować ustalenie, że kropka w kropkę identyczne zdania zostały skopiowane bez pytania? 

Odpowiedź była bardzo krótka i prosta. Zgłoszone teksty zostały usunięte a Onet przestaje współpracować z portalem z którego pochodziły plagiaty. I w zasadzie tyle. Liczyłem na jakieś "przepraszam" ale widocznie tamte pierwsze "ubolewanie" miało już załatwiać sprawę. Zerwanie współpracy oznacza, że portal przestanie zarabiać na artykułach będących w najlepszym razie streszczeniami i w dużej mierze o to mi chodziło. Na razie na głównej FacetXL nadal wisi napis, że są partnerem Onetu. 





piątek, 31 stycznia 2025

1855 - Trąba powietrzna koło Błonia

  Ten przypadek dotychczas umknął mojej uwadze, a jest bardzo ciekawy. Na początku Czerwca 1855 roku przez centralną Polskę przetoczyła się fala burz z gradem i silnym wiatrem, a ostatecznie jak niektóre wzmianki wskazują, też co najmniej jedna trąba powietrzna, która stała się wyjątkowo tragiczna.

  Opisów jest kilka ale są dość skąpe, wymieniają jedynie kilka miejsc i trudno określić dokładniej obszar ze szkodami. Najbardziej precyzyjny ale lokalny opis pochodzi z korespondencji, jaka ukazała się dopiero po kilku miesiącach w gazecie "Korespondent Handlowy, Przemysłowy i Rolniczy". Było to pismo, w którym wyżyć się mogli inteligenci mający różne pomysły na poprawę stanu kraju, przekazujący jak zakładać uprawy drzew owocowych, jak przetwarzać lokalne rudy itd. ale też jakie problemy rodzi system ekonomii folwarków i jak należałoby poprawić sytuację na mniejszych dominiach. 

  Jednym z aktywnych korespondentów, który co kilka tygodni przesyłał wielostronnicowy list, był Bernard Hantke, nie byle kto. Pochodzący z mocno spolonizowanej, warszawskiej żydowskiej rodziny, absolwent Instytutu Agronomicznego (poprzednik SGGW), w tym czasie autor poradnika hodowli buraków. Właściciel gospodarstwa Drybus koła Sochaczewa. W latach 60. XIX wieku wszedł w spółkę, która wybudowała fabrykę narzędzi rolniczych. Fabryka bardzo dobrze się dzięki niemu rozwinęła, a on na tym nie poprzestał. W 1870 roku założył fabrykę drutu i gwoździ, która przekształciła się w sieć zakładów metalowych w kilku miejscach Rosji i Niemiec. Aby zapewnić sobie stały dopływ surowców, założył spółkę wydobywającą rudy żelaza i ostatecznie Hutę Częstochowa, istniejącą do dziś. Zmarł w roku 1900 nie ukończywszy wszystkich planowanych interesów. 

  Tak więc bez wątpienia był to człowiek inteligentny i przedsiębiorczy, który przyczynił się do poprawy gospodarki. I dlatego ciekawe jest, że wplątał się w tę katastrofę naturalną, która zastała go właśnie w Drybusie, a która mogła zakończyć jego życie przedwcześnie. 

  W liście wysłanym dopiero w październiku opisuje dzień 1 czerwca 1855, gorący, duszny, męczący. Po zajęciu się rozmaitymi sprawami gospodarczymi powrócił zmęczony do domu. Gdy po południu pytano go o różne sprawunki, zauważył przez okno, że horyzont nagle się zachmurzył. Burza dotarła do majątku dość szybko. Deszcz był rzadki, jednak ochłodziło się. Jeden z robotników pokazał mu przez okno, że z nieba spadła kula gradowa wielkości połowy kurzego jaja. Zaciekawiony tym wyszedł, aby zobaczyć czy nie padają jeszcze większe. I trafił na idealny moment.

"W jednej bowiem chwili otoczyła mnie ciemność, podziemny jakby chłód zaległ atmosferę, słychać było tylko szum, ale ani nieba, ani świata, ani żadnego w około siebie przedmiotu rozpoznać nie mogłem. Porwany siłą wiatru, schwytawszy się blisko stojącego płota ogrodowego, posuwałem się zrazu; ale słabemi są siły ludzkie a raczéj żadnemi w walce z przyrodzonemi. Dla tego naturalnie powalony i bezprzytomny, po niejakiej chwili znalazłem się pod drzewem; tu zebrałem całą przytomność umysłu a niespodziewając się wyjść żywym z podobnej walki, z rezygnacyą dysponowałem się na śmierć, żegnając nieobecną żonę, dzieci i świat cały. Lecz w téj saméj chwili, porwany i uniesiony impetem uraganu może o łokci 10, straciłem nawet przytomność (była to chwila jak się zdaje wirowania w tém miejscu fali) i znalazłem się otworzywszy oczy w ogrodzie, pod grubą topolą, zlany do nitki, bo deszcz rzęsisty padał, po ustaniu już trąby (...) obejrzałem się w około siebie, na obraz swojego mienia, w którém przed chwilą panował porządek i pewien ład. Ale jakież było moje przerażenie, albo raczéj osłupienie, gdym na raz ujrzał cały folwark zburzony w gruzach, a dom z któregom dopiéro co wyszedł z ziemią zrównany."[1]

  Po chwili z gruzów zaczęli wychodzić robotnicy, którzy nie wierzyli, że mógł coś takiego przeżyć. Rozpoczęto akcję ratunkową rozbierając gruzy zawalonej stajni, skąd wydobyto szczęśliwie fornali i 14 żywych koni i tylko 6 zwierząt padło martwych. Z całego gospodarstwa 11 budowli zostało uszkodzonych, miały zerwane dachy i kominy, zawalona została stajnia i mniejsze chlewy. W sadzie wyrwanych zostało 200 drzew, niedaleko 30 topoli w alei. Cała burza potrwała kilka minut, między 14:35 a 14:45. Co do zawalonego domu, opis tego jak duży był stopień zniszczenia nie jest precyzyjny. Autor podaje, że szukał potem na polach belek, gontów, krokwi, płatwi, całych mebli i sprzętów, najwyraźniej dom był drewniany. 

  Części domów i dachów zostały rozrzucone po polach na odległość wiorsty (około 1 km). W polu buraków leżały spłaszczone rondle i oderwane rękojeści sprzętów, oraz rozerwana pierzyna i pierze. Papiery i dokumenty porwało na całe mile. Maciora została przeniesiona w powietrzu do sąsiedniej wsi i tam postawiona na ziemi bez szkody. Magla z kamieniami, który stał na strychu domu, nie odnaleziono. Droga zablokowana została powalonymi drzewami. Obserwując szkody Hantke ocenił, że widać w nich dowody ruchu wirowego. Niektóre drzewa zostały wykręcone jak bicze. Dalej postępując burza wywołała wiele szkód w "różnych dominiach", ale żadnej innej nazwy autor listu nie podaje. W jego gospodarstwie dwóch ludzi zostało okulawionych a jedno dziecko zmarło po dwóch dniach "z przestrachu". Nie była to jednak jedyna ofiara tego dnia. 

O spustoszeniach, jakie zrządziła burza zeszłego piątku w okolicach Warszawy i Błonia, smutne dochodzą wiadomości. — Oprócz budowli w wielu miejscach obalonych i pozrywanych dachów, ucierpiały od gradu mniejwięcej zboża, mianowicie żyta już wykłoszone. Lecz najdotkliwszą klęskę poniosła wieś Czubin, pod Błoniem, gdzie dworskie murowane stodoły i obora, zupełnie uległy zniszczeniu, a na domiar nieszczęścia z 20 osób, które dla doju krów i posług gospodarskich były zebrane, 16 zostało przywalonych upadłemi dachami i ścianami z tych ośm wydobyto zabitych, a ośm mocno pokaleczonych. Nadto z 76 sztuk bydła w holenderni, 36 zostało zabitych, tudzież 9 koni.[2]

Ta dość wczesna notka prasowa nie była dalej aktualizowana. W pisanym z dłuższej perspektywy liście Hantke pisze jednak, że ostatecznie spośród dójek w zawalonej dużej oborze zginęło 12 kobiet. Według jego opisu była to mocna budowla murowana z kamienia polnego o ścianach grubości 1 i 1/2 łokcia (około 85 cm) i fundamentach głębokich na 2 łokcie. 

Potwierdzeniem tych liczb wydaje się ogólnikowa relacja korespondenta "rg" spod Prószkowa, który widział zniszczenia w okolicy i wymienił, że w Czubinie doszło do "kilkunastu ofiar". Inne miejsce wymienione, gdzie też były duże straty to Żbików, poza tym opisuje on szkody w nie określonych bliżej wielu miejscach, gdzie wiatr zrywał dachy lub niszczył całe zabudowania w folwarkach, roznosząc części na dwie wiorsty, drzewa połamane lub wyrwane z korzeniami, w tym jedno, które zostało wepchnięte do góry nogami do studni, a także przypadki wyssania wody wraz z rybami ze stawów i rzucania w powietrzu zwierząt i ludzi. [3]

Bardziej precyzyjnych informacji brak. Między Drybusem koło Sochaczewa a Czubinem koło Błonia jest w linii prostej 17 km.  Na linii leży też Kłudno Nowe, Górna, Milęcin, Żukówka, niektóre domy Izdebna Kościelnego. Sąsiednią wsią do której z Drybusa przeniosło świnię mógł być Stanisławów albo Baranów (trasa przecina obszar planowanego lotniska CPK). Żbików leży bardziej na południe od tej linii, obecnie to peryferyjne osiedle Pruszkowa. 

Według artykułu z lokalnej gazety podczas "huraganu" w Czubinie w 1855 zniszczone zostały dwie murowane stodoły i obora, oraz zginęło 8 osób a 8 zostało rannych. Jest to najwyraźniej powtórzenie wczesnej informacji prasowej. W późniejszych latach najwyraźniej odbudowano stodoły, zaś owczarnię przebudowano na oborę (więc najwidoczniej zawalona obora była na tyle uszkodzona, że jej nie odbudowano).[4] Ta nowsza obora zachowała się do dziś, przebudowana na budynek mieszkalny. W głównym dworze jest dziś DPS. 

Warunki meteo

Według opisu Dostrzeżeń Meteorologicznych w obserwatorium Warszawskim za czerwiec, dnia 1 czerwca ciśnienie powietrza początkowo spadało - o 6 rano 749,47 mmHg, o 10 rano 749,45; o 16 po południu 748,26 a już o 10 wieczór wzrosło do 751,11. Nie są to wysokie różnice i sugerują przejście zatoki niżowej popychanej wyżem. Od tego czasu ciśnienie wzrastało, wraz z nim temperatura osiągając +33,3 trzeciego czerwca; termometrograf zapisujący wartości skrajne pokazał tego dnia maksimum 26,7 R czyli 34,5 C. Szkoda że nie ma informacji o maksymalnej i minimalnej z dnia 1 czerwca.

Przed pojawieniem się burz o 10 rano temperatura wzrosła do 23,4 C a tuż po, o 16 po południu spadła do 16,7. Tego dnia spadło 18 mm deszczu. Odnotowano też dla tego dnia grad, grzmoty, błyskawice oraz "wichry" z kierunkami wiatru południowo zachodnim i zachodnim. W godzinach terminów zapisywania stanu wiatr był natomiast południowo wschodni. 

Biblioteka Warszawska T.3 1855, s.390-392 SBC 

Inne miejsca

Burzę tego dnia zanotowano też w Warszawie. Miała nadejść po 3 po południu i przynieść silny wiatr i grad wielkości orzecha laskowego, który stłukł szyby w oknach. [5] Wiatr wyrywał drzewa, w jednym miejscu drzewo zniszczyło parkan, inne parkany przewróciły się od wiatru. Redaktor pisze nawet o "trąbie powietrznej" która szła jedną linią i na tej linii niszczyła budynki i drzewa, ale trudno wyciągnąć z tego jakieś wnioski. [6]

Korespondent Adam Mieczyński, z Pepłowa koło Płocka donosił o burzy z gradem, która przeszła koło Płocka o 4 po południu. Grad "niezwyczajnej wielkości" przyniósł szkody w zbożach i drzewach owocowych, a towarzysząca burzy ulewa zalała drogi.[7]

Podobnie korespondent Kuźniarski opisze, że 1 czerwca około godziny 4, w rejonie Siennicy przeszła burza z gradem i silnym wiatrem. Burza nadeszła od strony południowo-zachodniej i towarzyszył jej grad wielkości orzecha, który wybijał szyby.[8]

W tym samym numerze opublikowano też list St.J. z okolic Rawy, który donosi o gradobiciu z 1 czerwca, które wyrządziło szkody na polach. 

Korespondent -rg.- opisuje ogólnikowo, że gradobicie wywołało szkody w rejonach rawskim, radomskim i wieluńskim, czyli na sporym obszarze. 

Z okolic Namysłowa donoszono, że o godzinie 15 padający pół godziny duży grad wyrządził duże zniszczenia, a w pobliskiej wsi Jacobsdorf (Jakubowice) grad dochodzący do masy 7-10 łutów poranił zwierzęta, ludzi i zabił dwoje dzieci.[9] 

Siła

Po takich ogólnikowych wzmiankach trudno podać dokładniejszą ocenę siły. Jeśli w Czubinie doszło do zerwania dachu i przynajmniej częściowego zburzenia ścian tak mocno zbudowanej obory, mogłoby to być uszkodzenie na granicy F3/F4. W Drybusie z budynków zerwane zostały dachy z konstrukcją co odpowiada sile F2. Rozwalenie drewnianego domu mogłoby odpowiadać sile na granicy F2/F3 zależnie od konstrukcji i stopnia uszkodzenia. Poderwanie na chwilę człowieka i zwierzęcia to już co najmniej siła na granicy F1 i F2. Potencjalnie więc mogła to być jedna z silniejszych trąb powietrznych w Polsce, i o ile nie znajdę nowych doniesień o ofiarach, jedna z najtragiczniejszych. 13 ofiar śmiertelnych to ex aequo z trąbą w Krośnie Odrzańskim w 1886 roku. 

I proszę dziennikarzy żeby nie kopiować artykułów bez pytania.

-----

[1] Korrespondent Handlowy, Rolnicy i Przemysłowy nr. 84 21 października 1855 s 1,2,3 B. Hantke https://crispa.uw.edu.pl/object/files/692775/display/PDF?pageNumber=2

[2] Gazeta Lwowska 11 czerwca 1855 nr. 132 https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/29065/download?format_id=2

[3] Korrespondent Handlowy, Przemysłowy i Rolniczy, nr. 55 12 lipca 1855 s 1-2 

https://crispa.uw.edu.pl/object/files/692746/display/PDF

[4] https://www.obiektywna.pl/brwinow/jakie-byly-losy-brwinowskich-wlosci

[5]  Kurjer Warszawski. nr 143 (2 czerwca 1855)

[6] Kurjer Warszawski. nr 147 (8 czerwca 1855)

[7] Korrespondent Handlowy, Rolnicy i Przemysłowy nr.46 10 czerwca 1855

[8] Korrespondent Handlowy, Rolnicy i Przemysłowy nr.47 10 czerwca 1855 s.3

[9]  Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego 1855, nr 133 (12 czerwca)


wtorek, 15 października 2024

1906 - Katastrofalny pogrzeb koło Cieszyna



 Dziś burze z piorunami nie są traktowane jak bardzo duże zagrożenie. Obawiamy się raczej szkód od wiatru czy gradu, może nawet trąby powietrznej, a zagrożenie wywołane piorunami jest dopiero na dalszym miejscu. Prędzej pomyślimy o ryzyku dla sprzętu i elektroniki, niż o ryzyku porażenia, bo zawsze można się gdzieś schować, są prognozy, ostatecznie doniesień medialnych jest po kilka na sezon a większe wypadki zdarzają się rzadko. 

W dawnej prasie widać jednak, że kiedyś zagrożenie wywołane samymi tylko piorunami było znaczne. Często burza nie wywołała żadnych poważnych szkód, ale wystarczył jeden piorun w bardzo pechowym miejscu, aby stworzyć duże straty. Pioruny podpalały budynki, od których nieraz zapalały się sąsiednie aż do rozmiaru pożarów miast.  Większość budynków nie miała piorunochronów, ani metalowych rynien dochodzących prawie do ziemi. Uderzający piorun spływał po mokrej elewacji, szukał linii mniejszego oporu, wnikał w wilgotne szczeliny czy zawilgocone ściany, odbijając kawały tynku i wybijając dziury; czasem wnikał do środka przez dach, przewód kominowy, ścianę czy okno, gdzie niszczył sprzęty, raził i zabijał mieszkańców. Nieraz domownicy padali nieprzytomni i dzieła śmierci dopełniał pożar. Wiele osób na wsiach pracowało na odsłoniętym terenie, bez możliwości schowania się przy nagłej zmianie pogody, bez szybko jadącego pojazdu, w który można wsiąść i zdążyć przed burzą do domu. Ludzie zaskoczeni przez silną burzę chowali się pod drzewem, szopą czy stodołą bez piorunochronu, zagrzebywali się w stogu siana albo ostatecznie chowali się pod krową czy koniem. I tam raził ich piorun i znajdowano ich rannych lub zabitych dopiero po pewnym czasie. 

Liczba takich tragicznych przypadków była duża. Szczególnie tragiczne były przypadki porażenia wielu ludzi, którzy stłoczyli się pod jakimś daszkiem czy dorodnym dębem. Ale taka wielka katastrofa piorunowa, do jakiej doszło pod Cieszynem 17 maja 1906 roku zdarza się rzadko. 

Według lokalnej gazety [1], wszystko zaczęło się od burzy z gradem i ulewnym deszczem, który niszczył zasiewy w kilkunastu wioskach. Pas zniszczeń zaczynał się w okolicy Gródka i Bystrzycy, (gdzie burza zaczęła się między godziną 3 a 4 po południu [2]), idąc dalej przez Trzyniec, Leszną, Kojkowice, Puńców, Dzięgielów, Bazanowice,  Żuków, Mosty, Koniaków i Mistrzowice koło Cieszyna. Chodzi tu o obszar czeskiej strony śląska cieszyńskiego, dziś część z tych wsi to dzielnice Cieszyna, po polskiej stronie także jest Koniaków koło polskiego Cieszyna, ale sądząc po trasie burzy nie o tą miejscowość chodziło.  I choć już samo to było katastrofalne, to najgorsze zdarzenie wywołał zaledwie jeden piorun. W czasie burzy odbywał się w Koniakowie pogrzeb Mateusza Farnego. Mszę pogrzebową prowadził w kaplicy cmentarnej duchowny ewangelicki ks. dr Jan Pindór. Burza przestraszyła uczestników pogrzebu, którzy stłoczyli się wewnątrz lub pod samymi ścianami. W pewnym momencie w kaplicę uderzył piorun i wszyscy zostali porażeni. Kilkanaście osób zginęło na miejscu, dalszych 20 odniosło ciężkie obrażenia, w tym sam pastor. 

Kaplica w Koniakowie współcześnie


Prowadzący mszę pastor, doktor Jan Pindór to nie byle kto. Działacz narodowy, tłumacz dzieł religijnych, organizator szkolnictwa, pisarz. W ramach działań ewangelizacyjnych zwiedził Anglię i Amerykę, ale i we wcześniejszych latach podróżował po Europie. To, że ktoś taki znalazł się na miejscu tragedii to szczególny zbieg okoliczności, zostawił bowiem po sobie napisany pod koniec życia pamiętnik, w którym opisał to zdarzenie.

"Pamiętnik", wydany już po jego śmierci na podstawie rękopisu, to dzieło stanowiące raczej luźny zbiór tych wspomnień, które w ostatnich latach życia były najbardziej żywe, stąd trochę nieuporządkowana forma, nadająca duże znaczenie emocjonalnym epizodom. Ksiądz Michejda w przedmowie do pierwszego wydania tłumaczy tą luźną formę wiekiem i pośpiechem, ale jak dla mnie może te wspomnienia miały z założenia mieć taką formę. O wydarzeniach, które dla innych były najbardziej interesujące, to jest o podróżach do Ameryki i innych krajów, Pindór napisał już wcześniej, w dziele pisanym na świeżo, tutaj więc niewiele im poświęca. Na początku udziela więcej miejsca wspomnieniom z dzieciństwa, opisuje bycie polskim ewangelikiem na Śląsku na początku drugiej połowy XIX wieku; układa opowieść o pierwszych latach posługi według zwyczajów w dni świąteczne, by przejść do wspomnień z pierwszych podróży po Europie. Po przeczytaniu większości wydanego tekstu stwierdzam, że jest to całkiem nieźle napisane, prostym, opisowym stylem. 



Tam też opisał tragedię na wiejskim cmentarzu, która zresztą przyniosła mu skutki zdrowotne, które odczuwał przez lata. Opisuje, że był to dość zwykły pogrzeb wiejski. Cmentarz był położony na dość eksponowanym pagórku, przechodziło się do niego przez kapliczkę z bramą. Gdy zaczęło się chmurzyć, grzmieć i zbierało się na deszcz, chciał zakończyć pogrzeb jak najszybciej, złożyć ciało do grobu, żeby mogli udać się do domów, ale obecni przekonali go, że najlepiej będzie przeczekać deszcz w kaplicy. Kobiety przestraszyły się piorunów i nie chciały wychodzić zanim się nie przejaśni. Nie wszyscy się mieścili, w środku zrobiło się dość tłoczno, inne osoby przylgnęły od zewnątrz do muru pod daszkiem, kolejne czekały na deszczu na mokrej ziemi. W środku był tłok, pastor podobnie jak inne osoby początkowo opierał się plecami o wilgotną ścianę, ale w pewnym momencie podniósł się aby wyjrzeć przez okno. Wtedy błysnęło a pastor stracił przytomność.

"Próbuję wołać, lecz nie mogę głosu z siebie wydać; 

chcę wargi otworzyć, — nie mogę; oczy otworzyć, — powieki jakby martwe. 

Próbuję ruszyć ręką i nogą, — nie mogłem. Straciłem na nowo przytomność i

zasnąłem twardo. Byłbym może już się nie obudził, jak kilku

innych, którzy z nami tam byli, gdy naraz usłyszałem głos:

— Czy też pastor żyje? I znowu trochę wróciłem do przy­tomności."

"Po chwili mogłem podnieść powieki — lecz iakiż miałem przed sobą obraz. 

Na podłodze przedemną leżało kilku dobrych znajomych, wszyscy zabici od uderzenia

pioruna. Szczególnie jednego zacnego przyjaciela dobrze pa­miętam. 

Spotkaliśmy się u wejścia do kaplicy i przywitali podaniem dłoni. Ani on, ani ja nie pomyśleliśmy, 

że to po­witanie było zarazem ostatniem pożegnaniem się tu na ziemi."

  Według relacji piorun wszedł do wnętrza kaplicy spływając po murze od sygnaturki z dzwonem, poraził najciężej tych, którzy opierali się o ścianę, i wyszedł na zewnątrz, rażąc zbitych ciasno ludzi przy wrotach i pod daszkiem. Pastor opisuje mały otwór w ścianie powstały w wyniku przebicia się pioruna na zewnątrz; obok tego otworu od zewnątrz stało czterech mężczyzn, którzy opierali się o ścianę pod daszkiem - wszyscy oni zginęli a ich ciała zesztywniały i stały nadal wyprostowane dopóki wiatr ich nie poprzewracał. 
  Na miejscu zginęła 13 osób, w tym ludzie dobrze mu znani. Poranionych lub lżej porażonych było natomiast nawet 50-60 osób, co pokazuje jakie skutki daje uderzenie pioruna w skupiony tłum.

   Do liczby ofiar przyczyniła się zapewne powolna akcja ratunkowa. Cmentarz był widocznie trochę oddalony od wsi, uczestnicy pogrzebu w większości zostali porażeni i albo byli nieprzytomni albo w szoku. Kilka lżej porażonych i tych poza zasięgiem pioruna w szoku uciekło do domów i tam dopiero ocknęli się, że trzeba ludzi ratować. Jeden z gospodarzy pojechał do Cieszyna po lekarza, ale ten niewiele już mógł na miejscu zrobić, poza zabraniem ciężej rannych. Nikt widać nie kierował akcją zbyt sprawnie a czas udzielania pierwszej pomocy jest w takich sytuacjach kluczowy. Pastor ocenił po czasie na zegarku, że przeleżał pod stołem w kaplicy, między ciałami zabitych, przez godzinę, zanim ktoś wyciągnął go na zewnątrz i ocucił.  

Kilka osób wśród rannych doznało uszkodzenia wzroku, u jednej kobiety pojawiła się zaćma, to jest zmętnienie soczewki oka. Potrafiono wtedy tylko usuwać zmętniałą soczewkę, więc po operacji potrzebowała szklanych soczewek aby widzieć ostro. Sam Pindór doznał uszkodzenia oczu, rozwinęło się zapalenie, szczególnie silnie bolało prawe oko, gdzie doszło do pęknięcia rogówki. Z trudem udało się ten stan zaleczyć, jednak wzrok nigdy już nie był tak dobry a po wielu miesiącach rozwinęła się u pastora cukrzyca.

Lista ofiar "Z Koniakowa: Andrzej Niemiec, rolnik Jerzy Kotajny, gospodny; Paweł Onderek, rolnik; Jan Kocur, grabarz; Paweł Sztwiertnia, wymownik; Zuzanna Ruśniok, żona właściciela realności; Retka, uczeń szkolny; Matula, służąca; Helena Pociorek, żona chałupnika. Z Mistrzowic: Jan Charwot, właściciel gruntu; Adam Wałek, chałupnik; Anna Siostrzonek, żona właściciela gruntu. Ze Stanisłowic: Jerzy Jadwiszczok, chałupnik " [1]

Na kaplicy w Koniakowie ma się znajdować tablica upamiętniająca zdarzenie. Nie wiem czy jest ono znane w Polsce w regionie. 


---------
[1] Przyjaciel Ludu s.85, nr. 11, 3 czerwca 1906, Śląska Biblioteka Cyfrowa  https://www.sbc.org.pl/dlibra/publication/20421 
[2] Przegląd Polityczny, nr.20 19 maja 1906, Śląska Biblioteka Cyfrowa 
[p] "Pamiętnik ks. dr Jana Pindóra" cz.I, Towarzystwo Ewangelickie Oświaty Ludowej, Cieszyn 1932 (drugi tom nigdy się nie ukazał)  https://sbc.org.pl/dlibra/publication/31591?language=en 

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Drobne rośliny kwiatowe (29.) - Lepnica rozdęta

 Drobna, dość pospolita roślina o charakterystycznym wyglądzie kwiatów - lepnica rozdęta, dęta, zwyczajna (Silene vulgaris)



Podobnie jak inne gatunki z tego rodzaju kwiat posiada wydłużony kielich z którego  dopiero końce wywijają się na boki tworząc to co widać jak płatki korony. Wnętrze kwiatów ze źródłami nektaru jest u lepnic zasłonięte zieloną trąbką powstałą ze zrośniętych działek okwiatu. U innych gatunków ta zielona trąbka jest cylindryczna i dość dobrze przylega do wydłużonej części kwiatu, u trochę podobnej rośliny bniec biały jest poszerzona ale też silnie karbowana i pergaminowa. 
W przypadku lepnicy rozdętej ta poszerzona osłonka jest sztywna i okrągła, jak napompowany balonik, ma zielonkawo biały kolor, na którym widać różowe czy wręcz purpurowe żyłkowanie. 


 

Rośnie na suchych łąkach, na ubogiej glebie. Jest krótkotrwałą byliną. Nocą kwiaty zaczynają słabo pachnieć, przyciągając motyle nocne. Nie jest gatunkiem za bardzo cenionym na pastwiskach, z drugiej strony w  miejscach, gdzie rośnie, nie ma zwykle zbyt wiele paszy poza nią. 

Po przekwitnięciu rozdęty kielich wysycha i w końcu odpada, odsłaniając suchy owoc podobny do miniaturowej makówki, zawierający drobne, czarne nasiona. 



 

Nie mam zbyt wiele informacji o zastosowaniach leczniczych. Znając specyfikę rodziny goździkowatych i innych gatunków z tego rodzaju można się domyślać, że zawiera saponiny, więc zapewne będzie działać wykrztuśnie, moczopędnie, poprawiać krążenie limfy i obniżać cholesterol. Według pojedynczych wzmianek istotnie wywaru z korzeni używano do prania, podobnie jak bardziej cenionej mydlnicy. 

Może być sadzona na skalniakach i w ogrodach naturalistycznych. Jako głęboko korzeniąca się bylina dobrze znosi suszę.

W krajach śródziemnomorskich młode liście i pędy lepnicy rozdętej są używane jako warzywo, zwykle podgotowane kilka minut jak szpinak lub surowe. Mają mieć lekko słodkawy smak, są uważane za smaczne dzikie warzywo.


wtorek, 11 czerwca 2024

1924 - Tragiczna burza w Wyśmierzycach

 Przypadek bardzo ciekawy, ale wiele rzeczy pozostaje niepewnych

"Trąba powietrzna"
Donoszę o tragicznym wypadku, jaki miał miejsce w Wyśmierzycach powiatu radomskiego nad Pilicą. W sobotę dnia 24 czerwca o g.4 po poł. ukazały się w okolicy dwie wielkie chmury, jedna na południu, druga na północy (chmura na północy z ciepłym deszczem, a na południu z zimnym gradem wielkości orzecha włoskiego). Po zetknięciu się ze sobą obudwóch chmur powstał straszny wicher "trąba powietrzna", z deszczem i z rzadkim lecz dużym gradem, ciemność wielka, istne piekło na ziemi. Skutek był taki, że w Wyśmierzycach wiatr przewrócił 7 stodół, wyrwał kilkanaście drzew z korzeniami i narobił dużych szkód w zbożu, zwłaszcza warzywnictwie.
Wiatr był tak silny, że gdy pod jedną stodołą skryło się około 40 ludzi (brukowali drogę polną) i gdy się stodoła przewróciła nie zdążyli wszyscy uciec i 4 osoby przywaliła, które poniosły śmierć na miejscu; wśród nich staruszka 62 lata, dwie dziewczynki 1 i 2 letnie i jedna starsza panna. Inne osoby zostały lekko poranione.

[Wola Ludu nr. 29 20 lipca 1924 s.9 CRISPA]

Drugiego źródła nie znalazłem

Bez wątpienia wiał tam silny wiatr i doszło do tragedii, ale czy przeszła trąba? Opis nie jest jednoznaczny. 

wtorek, 21 maja 2024

1927 - Trąby powietrzne pod Szczecinkiem

 Kolejny interesujący przypadek z przeszłości kraju. W dodatku obecny w kilku bardzo pomocnych źródłach. 

Najwięcej informacji dostarcza artykuł z niemieckiego kalendarza tłumaczony przez Jarosława Leszczełowskiego i opublikowany na lokalnym forum:

"(...) Było to 31 maja 1927 r. popołudniu między 17.00 a 18.00, kiedy przynoszący niebezpieczeństwo, czarny, i charakterystycznie nisko zawieszony obłok zbliżał się z południowego zachodu. Wkrótce znalazł się nad wsią i pokazał jak wielką siłę przywlókł ze sobą. W towarzystwie silnego gradu, burzy i ulewy w dolnej części obłoku pojawiła się trąba powietrzna, która w stosunkowo krótkim czasie dokonała strasznych zniszczeń.
Najpierw dopadła wiatrak w Trzesiece, który ucierpiał jednak stosunkowo niewiele. Oderwane zostały jedynie skrzydła. Potem jednak znacznie silniej chwyciła stodołę należącą do Hamerla. Zerwała dach, zburzyła ściany i poniosła wielkim łukiem duże jej części nad inne domy. Leżały one później na polach w odległości 600 metrów. 10 metrowa belka, która oderwała się podczas lotu z konstrukcji dachowej uderzyła w znajdujący się 250 m dalej dom Timma z taką mocą, że przebiła dach, sufit i nawet masywną kamienną ścianę i dopiero zatrzymała się na drugiej takiej ścianie. Następnie trąba przekroczyła drogę Trzesieka – Radacz i pochwyciła cały rząd innych domów mieszkalnych i obór. Wiele dachów zostało zerwanych i porwanych, masywne ściany zostały zburzone, a na drodze z Trzesieki do Dalęcina duża liczba drzew została wyrwana z korzeniami i przewrócona. Również słupy oświetleniowe i maszty telegraficzne, które dopadł wiatr, leżały na ziemi.
Jeden z właścicieli, który właśnie wrócił z pola tak opisuje te zdarzenia:
„Załadowałem brony na wóz i pojechałem, gdy w ostrym tempie nadciągnęła do wsi ta niepogoda. Nagle wszystko całkowicie pociemniało wokół mnie. Słyszałem w powietrzu głośne wycie. Porwana słoma frunęła razem z wielkimi ziarnami gradu. Znajdowałem się jeszcze na wolnym polu kilkaset metrów od zachodniego wylotu wsi, gdy nagle potężna siła porwała konia, wóz i brony i rzuciła 5 metrów na bok. Leżałem na ziemi w wirującym kłębie między koniem, naczyniami, bronami i wozem. Wszystko przebiegało piorunująco szybko. Nie mogłem zobaczyć swojej ręki wyciągniętej przed oczyma. W następnym momencie wszystko minęło. Kiedy chciałem się wyprostować, zobaczyłem, że mój koń leży na ziemi przyciśnięty ostrymi bolcami brony. Pięć bolców wbiło mu się w mięso lędźwi, również na brzuchu płynęła krew z wielu ran. Jakimś cudem poza draśnięciem na nodze i paroma guzami na głowie nic mi się nie stało. Itd.”
Trąba poruszała się z dość znaczną prędkością przez wieś. Jej droga była wyraźnie oznaczona szerokim na 80 m. pasem zniszczeń. Poza tym pasem nie było we wsi żadnych zniszczeń. Ale poza obszarem wsi na tzw. „Hohle Grund”, w odległości ok. 1200 m. równolegle do toru pierwszej powstała druga trąba, która nie osiągnęła wprawdzie siły pierwszej, ale jednak wyrwała z korzeniami 60 drzew."

(...)

 Różne zerwane dachy trzesieckich domów i obór zostały podniesione najpierw do góry i dopiero później po wpływem swego ciężaru upadały w mniejszej lub większej odległości. Przez siłę nośną wiatru chwycony został nawet chłopiec w wieku szkolnym i został przerzucony przez płot. Na szczęście nie odniósł większych obrażeń. Dalej charakterystyczne dla tego zjawiska było tworzenie się w centrum trąby obszaru rozrzedzonego powietrza. Również to obniżone ciśnienie powietrza było stwierdzone w Trzesiece. Jeden z właścicieli, który wpadł w środek trąby i przy tym został rzucony na ziemię, walczył z wielkim wysiłkiem z uczuciem braku powietrza.
Na szczęście przy wszystkich podobieństwach katastrofie w Trzesiece daleko było do straszliwej gwałtowności amerykańskich tornad. W wyniku jej działania nikt nie zginął, wystąpiły jedynie szkody materialne, które można było nadrobić. Pomimo tego niebezpieczeństwo stworzono przez latające belki i elektryczne przewody, które znajdowały się w pierwszych minutach pod napięciem, było bardzo duże. Bogu dzięki nikt nie został poważnie ranny.

[ http://www.szczecinek.org/forum/viewtopic.php?t=2486]

Mamy tutaj zatem bez wątpienia niezwykle szczegółowy opis bazujący na relacjach świadków. Mimo wszystko brakuje pewnych informacji pomocnych w dalszej ocenie - jakiej długości był tor zniszczeń?  Czy zniszczone domy były drewniane, murowane, kamienne czy szachulcowe? 

Jeśli trąba wyrywała drzewa, przewracała słupy telegraficzne, zrywała dachy z grubych belek, przewracała ściany w stodole i być może uszkadzała część murów w domach mieszkalnych (bo o zburzeniu jakiegoś domu nie ma wzmianki) to mogła osiągnąć siłę przynajmniej w zakresie F2, może nawet słabej F3. Siły potrzebnej do rzucenia tak mocno opisanej drewnianej belki chyba się nie da łatwo ocenić. Jeśli poleciała sama, po rozpadzie dachu, musiała zostać pchnięta z dużą prędkością i lecieć pod małym kątem w stosunku do ziemi, skoro po przebiciu dachu, sufitu i ściany zatrzymała się też na ścianie a nie na podłodze. Mogło zapewne chodzić o belkę kalenicową, na której zbiegają się krokwie, i która w starym budownictwie była gruba i długa, był to więc niezły kawał drewna.

W polskich źródłach znajduję na ten temat jedynie trochę wzmianek:

"Katastrofalne burze"
'Wieś zniszczona przez cyklon w przeciągu dwóch minut'
Nowy Szczecin (Niemcy) - Onegdaj koło godz. 6 wieczorem, wieś Streitzig oddalona o 3 kilometry od Nowego Szczecina, nawiedzona została straszną katastrofą atmosferyczną i prawie zupełnie zniszczona. Szalejący cyklon zniszczył 12 domów, zerwał 10 dachów i rzucił je na odległość 250 metrów
Straszliwy wicher wyrwał stuletnie drzewa z korzeniami i łamał je niby zapałki. Ta straszna burza trwała tylko 2 minuty, a jednak zdołała dokonać swego dzieła zniszczenia. Wichurze towarzyszyły opady gradowe(...) Sieć przewodów elektrycznych i linja telefoniczna uległy zupełnemu zniszczeniu(...)
[Polska Zachodnia, Katowice 5 czerwca 1927 SBC.org]
Kolejnego dnia, 1 czerwca, podobne gwałtowne burze z trąbami powietrznymi nawiedziły teren pogranicza Niemiec i Holandii. Zwłaszcza dużo szkód wywołało tornado F3 w Lingen, mające szerokość pół kilometra, które unosiło samochody i wykoleiło pociąg, ale wydaje się, że obie sytuacje meteorologiczne nie były jakoś bardziej bezpośrednio powiązane.

Jedno zdjęcie i krótki opis publikuje Düsseldorfer Stadt-Anzeiger z 4 czerwca



" W Streitzig, trzy kilometry od Neustettin, zniszczonych zostało dwanaście domów, dziesięć dachów zostało przykrytych i zniesionych na odległość 250 metrów. " [tłumaczenie automatyczne z warstwy tekstowej skanu] [1]

Jedno publikuje Der Grafshafter z 4 czerwca  [2]
Jedno zdjęcie przy okazji relacjonowania strat w Lingen i innych miejscach, opublikował też Der Rottumbote: amtliches und private Anzeigeblatt für Ochsenhausen und Umgebung w numerze z 18 czerwca.[3] I jest to ta najbardziej efektowna szkoda:

"Belka zniszczonej stodoły w Streitzig niedaleko Neustettin (Pommern) przeleciała 400 metrów dalej i rozbiła dach i sufit domu. "
 
Widać tu wyraźnie, że raczej belka doleciała do domu samodzielnie a nie niesiona wraz z konstrukcją dachu, dom zaś ma solidną, murowaną konstrukcję. 

--------
[1]  https://www.deutsche-digitale-bibliothek.de/newspaper/item/OQHBZROTTJHUEUC7J6RHC655BWSE5O7D?lang=en&query=streitzig+1927&hit=2&issuepage=1   
[2] https://www.deutsche-digitale-bibliothek.de/newspaper/item/7Q4INEXYHXYQFGP64GZT5WZSLOK56ZWO?lang=en&query=streitzig+1927&hit=3&issuepage=1 
[3]  https://www.deutsche-digitale-bibliothek.de/newspaper/item/2RLXNYX3KHLHSQRLZCSHC6NA3BTV2N7O?tx_dlf[highlight_word]=streitzig%2B1927&issuepage=14&query=streitzig+1927&lang=en&sort=sort.publication_date+asc&page=5&hit=6 

czwartek, 2 maja 2024

1853 - Trąba powietrzna w Sokolnikach

 Niezwykle szczegółowa i ciekawie napisana relacja z trąby powietrznej  sprzed 170 lat, znaleziona dzięki przeszukiwaniu źródeł pod kątem opisów. Autor relacji poczynił bardzo ciekawe obserwacje, ale zarazem nie znał zjawiska jakie opisuje, dlatego ani razu nie nazwał go trąbą, a jedynie... rękawem. 

Czas. Kronika miejscowa. Graboszewo, 10. Maja. — Dzień 2. Maja r. b. był z rana piękny, jasny i ciepły, ale już około godziny 8 pokazywały się na błękitnem niebie białawe lub żółtawe obłoki, osobliwie w stronie północnej, jak gdyby skały jedne na drugie powalone: zapowiadały później deszcz. Jakoż tego samego dnia spadł w Gnieźnie deszcz ulewny. Około 11 godz. obłoki kupiły się, stawały coraz ciemniejszemi, ku wschodowi grzmieć zaczęło, a wkrótce i u nas przy powietrzu zupełnie spokojnem przeszedł deszcz rzęsisty, który jednak po 8 może chwilach (minutach) zupełnie ustał; gdyż chmury pociągły na zachód, gdzie jeszcze raz poraz lubo nie często zabłysło, zagrzmiało. O 2 z południa wywołał mię ze stancyi 14-letni syn mój pokazując mi zjawisko, wydarzone w Sokolnikach powiatu wrzesińskiego, o którem z Graboszewa w odległości półmilowej wspominano. 

Od chmury, z której jeszcze w Bieganowie i okolicy deszcz padał, wystawał obłok czarny rozciągnięty aż po nad Sokolnikami. Niżej obłoku niebo było pogodne, dla tego spadający deszcz z chmur nakształt promieni można było dokładnie widzieć. Z tego czarnego obłoku wywieszone było coś nakształt rękawa, podobne do rękawa płaszcza koloru siwego, który w odległości pól mili na 1 1/2 łokcia zdawał się być długi, skierowany ku wschodowi t. j. ku Gałęzewu wyprężony w prostej linii, i zdawało się że nim silnie powietrze przeciągać musi, gdy tymczasem mały tylko wiaterek od wschodu czuć się dawał. Rękaw ów przedłużał się co chwila i wywieszonym końcem ku ziemi nachylał.  Obok ku wschodowi na tymże obłoku czarnym około 15 łokci od rękawa wywieszony był ogon krzywy tegoż koloru co rękaw, podobny do ogona Iwa, z małą na końcu kitką, około 3 łokci długi, co wszystko mocno patrzącego zadziwiało; dla tego też gdy to kto ujrzał, wywoływał kogo mógł z izby, aby widowisko uważać i podziwiać. 

Rękaw tymczasem przedłużał się i opuszczał jednym końcem ku ziemi, drugim wisząc u obłoku, tak dalece, że się prawic z ziemią łączył, czyli dotykał Ziemi, i gdy był prostopadle, powstał na ziemi tuman jakby dymu kiedy dom pokryty słomą stanie w płomieniu. Tu dopiero podziwienie zamieniło się w strach, każdy tłumacząc sobie zjawisko wedle swego pojęcia, okropnych rzeczy się obawiał. Proboszcz miejscowy gdy go o tem zawiadomiono, rozumiejąc z początku zdala, że we wsi gore kazał uderzyć w dzwony, a każdy co mógł z narzędziem do gaszenia ognia popieszał, nawet nauczyciel tameczny z sikawką dworską na miejscu niezpieczeństwa stanął. Ale jakże się z dziwili, gdy zamiast ognia, dymu, czyli owego tumanu, który się już prawie skończył, ujrzeli rozrzuconą oborę, chlew, ule i kószki z pszczołami, połamane i powyrywane drzewa w sadku, uszkodzony dach na owczarni gospodarza Kosmali w Sokolnikach; a to wszystko zrządził gwałtowny wiatr wychodzący z owego rękawa, który z takim naciskiem uderzał, że nic mu się oprzeć niemogło. 

Szum i jakiś huk tak był wielki, że zdawało się, że kamienie z nieba walą się, wszystko mieszają, tłuką i niszczą, a tuman, była to słoma, łaty, kozły, belki, siano a nawet mierzwa i ziemia z budynku, do znacznej wysokości wzniesione po powietrzu latały. Rękaw ukończywszy zniszczenie, począł się skracać, końcem owieszonym ku obłokowi zwracać, i w ciągu może pół godziny bez postąpienia w którąkolwiek stronę z obłokiem się złączył i zginął. Gdy niebezpieczeństwo minęło, wyszedł z izby przelękły gospodarz z żoną i czeladką oglądać szkody, jakie mu ten fenomen zrządził, przybyli do pomocy sąsiedzi, zaczęto odwalać słomę, drzewo z połamanych kozłów i belek i znaleziono krowę zabitą i dwie inne znacznie uszkodzone. Zjawisko było zastraszające. Patrzącemu zdała, srogie się rzeczy przedstawiały. W Graboszewie powstał między ludźmi krzyk, z obawy bliskiego końca świata, lub zagniewanego i srożącego się nieba. 


Około roku 1808 także w Maju, o ile sobie przypomnieć mogę w niedzielę czy jakieś święto, po południu około 4 godziny, dzień był pochmurny, powietrze zupełnie spokojne, powstał między Bieżanowem a Sokolnikami wir, unoszący tuman z piasku od ziemi aż pod chmury, przedstawiający patrzącemu zdało słup dymu powstałego z pożaru, który postępując ku Sokolnikom, uszkodził jeden z budynków Kosmali, ojca dzisiejszego gospodarza; a postępując dalej mimo wsi zawadził o gościniec (karczmę) i zrzucił dach, uszkodził dach na stajni wjezdnej, i minąwszy budynki dworskie, między Sokolnikami i Szamarzewem, rozszedł sie i zginął. Starsi gospodarze w Sokolnikach pamiętają go dobrze.

[Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego no. 111 (15 maja) 1853, s.3 ]

https://academica.edu.pl/reading/readSingle?page=3&uid=89468631

Mamy tu więc nie tylko relację trąby, ale też wspomnienie o drugiej sprzed 45 lat. I jest to rzeczywiście bardzo ciekawe, że dwa takie zjawiska nie tylko pojawiły się w tym samym miejscu, ale też że obserwował je autor listu. 

Sokolniki o które chodzi w tym, opisie znajdują się w województwie wielkopolskim, powiecie słupeckim, na południowy wschód od Wrześni.  Połamanie drzew i zniszczenie budynków gospodarczych, zapewne drewnianych, to siła około F1. W Sokolnikach nadal mieszkają osoby o nazwisku Kosmala, jedna ma firmę z lokalizacją zaznaczoną na mapie, w domu na skraju wsi w stronę Bieganowa. I to by było interesujące jeśli jest to mniejwięcej ta sama lokalizacja gospodarstwa.