wtorek, 18 czerwca 2013

1896 - Trąba powietrzna pod Kościerzyną


Kolejny ciekawy opis z XIX wieku:

Z Wieprznicy pod, Kościerzyną (Berent w Zach. Prusach) donoszą: Przed trzema już tygodniami mieliśmy tu podczas burzy zjawisko powietrzne, o którem nie pisałem, myśląc, że kto zdolniejszy piórem opisze. Otóż w tym czasie od strony Bytowa zbliżyła się czarna chmura ku Kościerzynie, spuszczając na naszą okolicę słup wodny, biały jak śnieg, w postaci węża, który pyskiem zdawał się trzymać chmury, a ogonem spuszczać ku ziemi. Niby wałek lub koło młyńskie obracał się do koła. Nagle ogon zamienił się niby w kłęby dymu, a trąba wodna pędząc przed siebie wszystko, co w drodze natrafiła, uniosła w górę drzewa, wyrywając je z korzeniami z ziemi, zrywała dachy domostw, rzucając niemi niby piórkiem w powietrzu.

Ludziska wybiegli przestraszeni, to uciekali dalej, myśląc, iż już doprawdy koniec świata się zbliża. Zdawało się w tej chwili, że Bóg karząc świat za jego grzechy, ogniem lub wodą w niwecz go obrócić zamierzał.
Ziemia i lasy wydawały się niby w płomieniach. Kogo Bóg kocha na tego krzyżyk kładzie, doświadczył na sobie niestety prawdziwości tego właścicieł Kublikowski z Wieprznicy, gorliwy katolik a i dobry gospodarz, który niedawno temu tu się okupił. Wpadła owa wichura i na jego domostwo. Przelękła rodzina schroniła się przed ulewą pod dach, lecz i tutaj schroniska nie znalazła.
Budynek cały trzeszczał, wicher okna wyłamywał i porywa] ze sobą drzwi, a potem dach cały był za słaby, by się oprzeć, uleciał w powietrze, na wszystkie strony sypiąc szczątki drzewa. W izbie nic się nie pozostało, wicher istny taniec piekielny ze sprzętami wyprawiał, aź wszystko zdruzgotane poległo na ziemi. Ze stodoły nic nie pozostało, tylko szczątki i gruzy, a pod niemi przywalony inwentarz martwy i żywy, jak kury, prosięta i t. d.
[Kronika Tygodniowa do Przyjaciela Rodzinnego, Mikołów 17 lipca 1896 SBC Katowice]
Tak więc jest to kolejny przypadek, co do którego nie ma wątpliwości. Problemem jest tu jednak dokładny termin - wedle autora listu, zdarzenie zaszło "przed trzema tygodniami" co zważywszy na datę wydrukowania, dawałoby ostatni lub przedostatni tydzień czerwca. Nic pewniejszego nie udało mi się odnaleźć.

Swoją drogą tłumaczenie zjawiska jest dosyć charakterystyczne - jeśliby ominęło dom katolika, to byłby to cud, zaś gdy trafiło, to jest to boska próba. Tak czy siak Bóg zrobił dobrze. Gdyby trąba uderzyła w dom Żyda lub Protestanta, autor z pewnością nie omieszkałby zasugerować, że może to być kara za grzechy.

niedziela, 9 czerwca 2013

1866 - Najbardziej śmiercionośne tornado w Polsce

Tytuł może brzmieć sensacyjnie, ale ma uzasadnienie - trąby powietrzne, które pojawiły się 31 maja 1866 roku należały do tych polskich, które wywołały najwięcej ofiar śmiertelnych. Mimo upływu czasu pozostawione opisy są na tyle dokładne, że można odtworzyć przebieg zdarzeń, aczkolwiek każde z kilku różnych źródeł podaje nieco inne miejsce wystąpienia.

Pierwszą wzmiankę o tych zdarzeniach znalazłem w Nadwiślaninie z 17 czerwca, przy czym sprawozdanie to jest raczej tłumaczeniem zapewne szerszej relacji z grudziądzkiej gazety Geselige Graudenzer Zeitung wydawanej w Grudziądzu w języku niemieckim. Jest to zresztą powodem paru pomyłek geograficznych, nie pierwszych zresztą w tej sprawie, o czym szerzej za chwilę. Sprawozdanie jest na tyle dokładne, że lepiej zacytuję je w całości a nawet zilustruję:

"Rzadkie zjawisko powietrzne widziano 31 maja nad Opalenicą, w powiecie brodnickim, którego to dnia i w naszej okolicy nadzwyczajny grzmot i gradobicia panowały.
Ukazało się tam owo straszliwie piękne zjawisko - trąba powietrzna. Przy ładnym, południowozachodnim wietrze o 2 z południa zaciemniło się na północzachód nazdwyczajnie. O 3 już cały północwschód i południe już się zaciemniło, tylko zachód był lekko powleczony. Grzmot właściwy wisiał ponad Królestwem i stąd był o ćwierć mili oddalony. W obec największej ciszy i nieznośnej gorączki kilka razy zabłysło, za każdym razem niezwłoczne uderzały silne gromy. Po ostatnim uderzeniu gromu usłyszano w powietrzu pękający szelest, mocniejszy i popędliwszy jak zwykłe padanie gradu; niebawem zaczęły padać ziarna gradu, najpierw jak groch, potem jak kule karabinowe a wreszcie jak średnie kartofle i większe jeszcze, a spadały tak gwałtownie, że na pulchnej roli na dwa cali się zaorywały.
Im bliżej ku granicy, tem warstwy gradu były coraz grubsze, a na pobliskiem polu za granicą jeszcze nad wieczorem grad się bielił. Tutaj miało być gradu na 9 cali. Po gradzie i gdy niebo jakby się zaczęło wypogadzać, zapanowała znów cisza niezwykła; teraz jęło się łyskać raz po raz, ale bez gromu, i teraz pojawiło się wspomniane zjawisko.
Czarny słup w kształcie ogromnego ostrokręgu wirując nagle wzbił się nagle w kierunku południowym. Każdy mniemał, że to pali się wieś Budki, o pół mili za granicą położona, i zaczęto tam śpieszyć; boć któż ów słup mógł uważać za co innego, jak dym? Buchało podobnie jak przy wzniecaniu się wielkiego pożaru niezliczone czarne i białobrzeżyste kłęby dymu potężnie wirują. Omamienie atoli nie trwało długo, bo słup jął się z wolna posuwać w towarzystwudziwnego szumu, z południa na północ; ku przeciwległej chmurze; potem widziano blisko za granicą walący się wiatrak, którego część ów słup porwał i na dół spuścił; równierz krzaki, drzewa, gałęzie i piasek, pędzący do góry i na dół, aż ów wirujący ostrosłup wleciał do bliskiego boru.                                         

Kto dotąd był jeszcze w omamieniu, teraz zeń wyzwolony został, gdy najprzód ostrosłup zamienił się w stojący wał, a potem w ostrosłup odwrotny, że podstawa obócona była ku chmurom, a kończyna ziemię lizała.                                                                                                                                                  Najprzód był ten przewrócony ostrosłup prawie w postawie pionowej, i gdzie dotknął swym końcem wierzchu drzew, to zostały jakby ogniem zwarzone. Im więcej zaś wzbijał się do góry, tem jego koniec był bardziej prostszy, dłuższy, cieńszy i jaśniejszy, aż wreszcie został cienki jak nitka, wężowato posuwając się za wypukłą częścią w kierunku południowozachodnim. Aż na samym końcu było widać coraz słabiej wijące poruszenie jego wirujących kłębów.
Niestety opowiadają przybyli z Królestwa, że pod Ryczycą trąba dwie włóki lasu zniszczyła, a w Świniarach dwie chaty zmiotła. A w Umieczynie pod Ciechanowcem wyczerpała wodę z niewielkiego stawu i zdruzgotała 7 chat, przy czem 7 osób zostało zabitych a 12 jeszcze 3 czerwca nie zdołano odszukać. 17 ciężko zranionych leży w szpitalu w Przasnyszu. Z jak wielkim impetem wirował rozjuszony żywioł, dość przytoczyć, co opowiadają naoczni, że jednym z tych 7 zabitych tak silnie o słup uderzyło, iż został rozcięty na dwoje. Ojciec z dzieckiem w ręku uciekał ze wsi, szalona zamieć nie uchwyciła go całego, ale urwała mu rękę i wraz z dzieckiem, którego dotychczas nie odnaleziono.
Obywatel Żmijewski ze Strzelna, został wraz z koniem, na którym siedział, podźwignięty do góry i daleko rzucony. Straszna to była jazda napowietrzna, w towarzystwie kłód, krokwi, słomy do strzechy, a nawet trupów. Żyje on dziś jeszcze i utrzymuje podobno, że i owo dziecię widział.
Tak opisuje Geselige, który przecież mylnie mieni Opalenicę miastem w powiecie Bukowskim, WXPoznańskim, która od granicy polskiej 12 mil oddalona a od Przasnysza mil przynajmniej 35. Ile w tym prawdy, dopiero potem będzie można wiedzieć [1]

Jak zatem widzicie, opis jest niesamowicie dokładny. W zasadzie jest to najdokładniejszy opis z XIX wieku, zaraz obok relacji z Kołomyi. Trąba pojawiła się na tyłach chmury burzowej, już po przejściu opadów i gradu, toteż był to zapewne typ związany z superkomórką burzową. Na początku uwidoczniła się podnosząc szczątki i częściowo kondensując, co widziano jako podobne do słupa unoszącego się dymu, szerszego przy ziemi. Potem trąba zgrubła do klasycznej formy walca i stopniowo unosiła się, stając się stożkiem zwisającym z chmur. Opis końcówki podobnej do wijącego się sznurka jest charakterystyczny, w ten bowiem sposób wygląda często zanik trąby (tzw. rope tornado).
Jak to natomiast wyglądało geograficznie? Opalenica faktycznie leży dosyć daleko od Przasnysza, ale na północ od niego koło Chorzel leży wieś Opaleniec, z pewnością więc doszło do pomyłki w nazwie. Pasują za to nazwy innych miejscowości - na południe od Opaleńca leżą Świniary a obok wieś Budki, na dodatek zaraz obok wsi przebiegała granica między zaborem pruskim a niesuwerennym Królestwem Polskim. Z kolei wspomniane w tekście Ryczyce to zapewne Rycice, leżące nad Świniarami. Obok tej wsi rozciągają się lasy, widoczne już na mapie z 1879 roku, zapewne zatem są to te same, w których trąba dokonała zniszczeń.
A co z Umieczynem? Niestety miejscowości tej nie mogłem znaleźć na mapach, ani współczesnych ani dawnych. Możliwe więc że doszło do pomyłki przy tłumaczeniu albo zupełnego zniekształcenia nazwy, co zresztą, jak wspominałem w poprzednich wpisach, było w ówczesnej prasie dosyć częste. Jest to okoliczność dosyć kłopotliwa, bo właśnie tam było najwięcej rannych i zabitych.
Zacząłem więc szukać w innych źródłach, oczywiście w dostępnej cyfrowo prasie z tamtego okresu, i oto w Kurjerze Warszawskim znalazłem taką krótką notkę:

W powiecie Przasnyskim, dnia 31 Maja, w oko- 
licy wsi Chumięcino-Redki, powstała straszliwa trąba 
powietrzna, która zniszczywszy około tysiąca drzew 
w pobliskim lesie, we wsi tej zerwała wiele dachów 
i unosiła zabudowania i płoty. Nic nie mogło się o- 
przeć gwałtowności wirującego wichru. Sześciu ludzi 
utraciło przy tem życie, a 16tu zostało pokaleczonych.[2]
Liczba rannych jest podobna, zatem artykuł na pewno dotyczy tego samego zdarzenia, jakiego jednak miejsca? Miejsowości Chumięcino-Redki nie ma na mapie... ale jest Humięcino-Retki, niedaleko Ciechanowca.
No dobra, okolicę z grubsza ustaliliśmy. Jednak pojawia się nowy problem - Ciechanowiec leży 30 kilometrów od Opaleńca. Nie możliwe aby chłopi mogli stamtąd obserwować powstanie trąby w tak dużej odległości i opisać rzecz na tyle dokładnie. Zatem trąba pod Ciechanowcem i pod Przasnyszem to dwa różne zjawiska. Tylko czy to, co spustoszyło Humięcino, na pewno było trąbą? Nie mamy co do tego jednoznacznego opisu.
Nie mogąc naleźć nic, co rozstrzygnęło by wątpliwości, w ostatni piątek, kiedy to nie miałem zajęć, pojechałem do Warszawy i zajrzałem do biblioteki UW. W innym numerze Kurjera zapowiadano nowy numer tygodnika Zorza - pisma niedzielnego, gdzie jeden z artykułów miał dotyczyć trąby powietrznej. Czy tej?
Artykuł miał formę popularno naukową, omawiał powstawanie trąb powietrznych, gdzie najczęsciej występują i jakie wywołują stroty, a na koniec posłużył się przykładem świeżo zaistniałego przypadku, z 31 maja.
Wedle artykułu tego dnia o godzinie 2 pod Płockiem, a powiecie przasnyskim koło wsi Jarłuty, podczas silnego wiatru powstała trąba powietrzna, porównywana do wirującego wrzeciona. Wpadła w las koło wsi łamiąc lub wyrywając z korzeniami 1000 drzew, w samej wsi zrywała dachy z domów, płoty i przewracała stodoły. Z pewnego domu wyssało przez komin pierzynę. We wsi zginęło 6 osób, w tym 3 żydów, a 18 zostało ciężko rannych. Wśród nich kobieta, którą wraz z dzieckiem trąba uniosła w powietrze i zrzuciła z dużej wysokości. Pewnego Węgra wiatr przerzucił przez staw, na odległość 200 kroków; tamże trafił też jeździec, uniesiony wraz z koniem. Powtarza się też informacja o zabitym rzuconym o słup. Następnie trąba miała przejść jeszcze 2 mile w ciągu pół godziny.[3] Jeśli spojrzymy teraz na mapę to okaże się, że trzy kilometry od Jarłut, leży Humięcino, jest to zatem ten sam przypadek.

Zgadzają się też liczby - nieco wcześniejsza relacja z Zorzy mówi o 6 ofiarach i 18 rannych, nieco póżniejsza z Nadwiślanina o 7 ofiarach i 17 rannych - więc jedna z rannych osób zmarła. Zastanawiająca jest natomiast informacja o 12 zaginionych - część mogła został przeniesiona na pewną odległość, i mimo ran przeżyć, a jedynie zamieszanie powodowało że brakowało o nich informacji. Część jednak mogła zginąć a ich ciała musiały być trudne do odnalezienia między drzewami czy innymi szczątkami. Liczba ofiar zapewne była więc wyższa, przez co ten przypadek trąby byłby najtragiczniejszym na ziemiach polskich. Siła tej trąby sięgnęła zapewne F2, skoro unosiła ludzi, ale nie wiem jak musiało być silne, aby unieść jeźdźca wraz z koniem?

Inne gazety wspominają że tamtego dnia nastąpiły bardzo silne grady, donoszono o nich z okolic Miłobędza, Wojciechowa i Chobienic, a w Skarszewach osiągał wielkość jaja gęsiego. Na koniec pozostało jeszcze jedno ciekawe doniesienie z tamtego dnia:
Z Bischdorf pod Nowym Targiem, na Szląsku, piszą 1 t.m.: Siedziba nasza przedstawia obraz spustoszenia i trwogi. Podczas wczorajszej nawałnicy, która popołudniu nad nami zawiłła, powstała z dwóch ciągnących ku sobie naprzeciwko nawałnic trąba napowietrzna, która w ciągu 4-5 minutach 13 domów spustoszyła, uczyniwszy z nich 9 do zamieszkania nie zdatnych Znawcy szacują sprawione szkody na 12-15,000 talerów. Trąba napowietrzna utworzyła się tuż przy wsi na południowschód, stojącą na otwartem polu stodołę, jakby domek karciany przewróciła, we wsi zrządziwszy wielkie spustoszenia, skąd na północny wschód podniosła wiatrak z ziemi, postawiła na ziemię, na nowo dźwignęła w górę i wraz z całą postawą daleko rzuciła w stronę. Belki 6 cali średnicy na 125, a 12 cali średnicy na 85 krokow zostały przeniesione. Wodę ze stawu, będącego we wsi, uniosła trąba w górę, a potem rzuciła ją na ziemię. Wicher porywał ludzi i daleko ich niósł.[4]
Wygląda zatem na to, że tamtego dnia pojawiły się nad Polską trzy trąby powietrzne.  Jeśli trąba niszczyła domy i unosiła ludzi, musiała osiągnąć siłę F2. Pozostaje tylko jeden problem - o którą miejscowość chodzi? Nowy Targ nie leży oczywiście na śląsku, więc autor relacji miał za pewne na myśli pogórze. Niemiecka nazwa Bischdorf odpowiada polskim Biskupie lub Biskupin. W Województwie małopolskim są cztery miejscowości o tej nazwie z czego dwie między Krakowem a Nowym Targiem, najbliższe koło Wieliczki, ale wówczas raczej pisano by że chodzi o tamte okolice. Gdzieś zatem to zdarzenie miało miejsce, ale nie jest pewne gdzie.
ps. Jak mi uświadomiono w komentarzu, chodziło o okolice Środy Śląskiej, po niemiecku Neumark in Sleschien czyli dosłownie "Nowy Targ na Śląsku", a mój Bischdorf (dosłownie "Biskupia wieś") to dzisiejsza wieś Święte. Redaktor przetłumaczył nazwę niemiecką dosłowie i stąd zamieszanie.

------
[1] Nadwiślanin, Chełmno, niedziela 17 czerwca 1866 Ner 67 KPBC
[2] Kurjer Warszawski, dnia 19go czerwca 1866 EBUW
[3] Zorza. Pismo niedzielne, nr. 25, 26 czerwca 1866
[4] Nadwiślanin,  Chełmno, 8 czerwca 1866 KPBC

sobota, 1 czerwca 2013

1881 - O bezpiecznej metodzie prowadzenia pojedynków

Tym razem wpis obrazkowy:

Najbardziej w tym artykule rozbawiło mnie przedstawienie strzelających postaci za pomocą złożenia znaków graficznych. Takie przedpotopowe emotikony...

Źródło to oczywiście Gazeta Narodowa, Lwów 4 grudnia 1881 roku, wedle zbiorów Jagiellońskiej Biblioteki Cyfrowej.

wtorek, 28 maja 2013

1865 - Trąba w Gręboszowie

Opis:
Z Gręboszowa w obwodzie tarnowskim, otrzymuje Czas następujący opis trąby powietrznej, jaka w tamtej okolicy pojawiła się 28 maja: W nocy 27 padał deszcz dość obfity, rano 28 niebo grubemi i ciemnemi okryte chmurami, które powoli przerzedzają się, a w miarę coraz goręcej aż około 10-tej duszno i parno. Ciepłomierz w cieniu 20 st. R. Wiatr ustaje, cisza najzupełniejsza w całej okolicy.
Wtem widać jak jednem pasmem od brzegów Wisły zarośla i gałęzie drzew nachylają się do samej ziemi, i coraz dalej tak idzie w kierunku od strony północno-zachodniej.
Smuga ta wiatru wpada do wsi Karsy, wyrywa okno w jednym domu, porywa płótno z bielnika i wynosi tak wysoko w górę, że wydaje się jak kawałek tasiemki, dalej zrywa strzechę na karczmie w tej wsi, unosi w górę słomę i kurz i tu uwydatnia się jako trąba powietrzna, która coraz dalej postępuje ku stronie południowo wschodniej.
Na polach, któremi przeciąga, kłoni zboże do samej ziemi. Wśród pól między Wolą Gręboszowską a Gręboszowem spotyka drugą trąbę, która wysokością sięga chmur, poczyna niemi, w kole paręset sążni w przecięciu mającem, jak najszybciej wirować, targa i roztrąca na kawały, ściąga chmurę raz ku ziemi w kształcie ogromnego leja, to znów chmurę wiruje ku górze z strasznym szumem, do koła na pół mili słyszeć się dającym. Lud patrzy na to widowisko z całej okolicy z przestrachem, jedni kładą się na ziemi, inni się modlą. Trąba postępuje z wolna w kierunku raz obranym, idąc po nad wody wynosi je na kilka sążni wysoko, z pastwisk porywa gęsi i wiruje niemal w górze, przebiega koło lasu Miłocina, wpada do wsi Woli Żelechowskiej, tam podnosi całą stodołę z miejsca, przerzuca kilkanaście sążni i łamie drzewo w drobne kawałki, snopki z dachu wynosi w górę tak wysoko, że je o pól mili widać w powietrzu krążące, dalej porywa skrzynię, w której dwa korce zboża na polu wietrzono, wynosi w górę i spuszczają w dół, gruchocze na kawałki.
Posuwając się dalej wpada do wsi Zalipia, tam na błoniu zabiera gęsi, jeden dom posuwa kilka łokci z miejsca, burzy komin i piec, stodołę podnosi w górę i trzaska na kawałki, wyrywa z korzeniami gruszę około 20 cali grubą, unosi kilkanaście sążni w dal i rzuca w zborze i tak przebiegłszy w równym kierunku 1,5 mili, zwraca się ku wsi Podlipie w kierunku północno wschodnim i ginie. Następnie pogoda i cisza aż do nocy[1].
Opis jest nadzwyczaj dokładny i obrazowy. Można pokusić się nie tylko o wyznaczenie przybliżonej ścieżki przejścia, ale i wyznaczenia siły w danym miejscu.

A zatem najpierw trąba była na tyle słaba, że nie była widoczna. Mogła przyginać gałązki drzew i trzciny, unosić słomę i kurz, jednak jej siła rosła, aż mogła zerwać strzechę z dachu. Mamy więc przejście siły od F0/T1 do F1/T2. Potem połączyła się z lejem kondensacyjnych od strony chmury i zaczęła następować chwilowa kondensacja co obserwowano jako to obniżanie się i podnoszenie chmur. W Woli Żelichowskiej jej siła jest już większa - może niszczyć drewniane stodoły i unosić cięższe przedmioty, można więc ocenić wzrost siły do F1/T3). We wsi Zalipe (znanej dziś z chat malowanych w kwiaty) jej siła jest nie mniejsza, skoro dochodziło do zburzenia kominów. Tutaj natomiast wyraźnie skręca i osłabia się na polach, po czym zanika. Daje się na tej podstawie wyrysować orientacyjną mapkę jej przebiegu, ze zmianami siły:
Jest to oczywiście zaledwie przybliżony rysunek, nie wiem bowiem jaki obszar wsie te zajmowały dawniej, w związku z czym także gdzie miałyby być pozbawione zabudowy tereny między Gręboszowem a Wolą Gręboszowską. Długość toru zniszczeń sięgała by 7-8 km.
Brak informacji o grzmotach wskazuje, że mieliśmy do czynienia z trąbą typu ladspout, związaną z zawirowaniami w strefie zbieżności wiatrów. Jest to doprawdy jeden z najlepiej opisanych przypadków z XIX wieku.
---------
[1] Nadwiślanin. Chełmno, niedziela dnia 4 czerwca 1865. WBC Poznań

sobota, 25 maja 2013

1858 - Trąba powietrzna w Andrychowie

Jak pisała Gazeta Lwowska:

Dnia 25. maja po południu o godzinie 11. zerwała się w Andrychowie nadpowietrzna trąba, i posuwała się z południowo-zachodniej na poludniowo-wschodnią stronę po pod same miasto ku gościńcowi prowadzącemu do Targanie. W przechodzie nietylko, że zerwała dachy z dwóch domów i z jednej stodoły, ale poszarpała je na kawałki w powietrzu, Zdaje się, że ta trąba zerwała się najsamprzód na andrychowskiej górze tak zwanej "Pańska góra," Na szczęście z ludzi niezostał nikt uszkodzony.
[Gazeta Lwowska sobota 12 czerwca 1858 JBC UJ]

Wskazówką, że rzeczywiście mogła to być trąba jest informacja o rozerwaniu dachów w powietrzu na kawałki, bo opisu wyglądu zjawiska brak.

poniedziałek, 20 maja 2013

Miodek mniszkowy

Nie sądziłem, że przydarzy mi się kiedyś na tym blogu, napisać coś o tematyce kulinarnej - a jednak.

Maj kojarzy się jednym z lilakami, innym z kasztanami lub konwaliami, mi zaś z kwitnącymi mleczami i miodkiem, jaki co roku z nich wyrabiamy w domu. Ów miodek jest właściwie syropem, jednak wyglądem i smakiem tak bardzo przypomina miód, że nie zorientowani mogą je ze sobą pomylić.
Mniszek lekarski to pospolita roślina kwiatowa z rodziny astrowatych, o mięsistym, palowym korzeniu i krótkich pędach kwiatowych. Wydziela gorzki, mleczny sok, bardzo lepki dzięki zawartości niewielkich ilości kauczuku. Zakwita charakterystycznymi, pełnymi, żółtymi kwiatami wydzielającymi dużą ilość nektaru i pyłku. Po przekwitnięciu wydaje owoce w formie suchych ziarenek zakończonych ością z "parasolką" włosków, umożliwiających unoszenie ich wiatrem. Po zdmuchnięciu wszystkich ziarenek pozostaje tylko "łyse" dno kwiatowe, okolone przylistkami, skąd też przez skojarzenia z tonsurą wzięła się nazwa mniszek.

A teraz opiszę co też takiego robiłem.
Najpierw należało znaleźć ukwieconą łąkę w pewnym oddaleniu od dróg - nie było to zbyt łatwe, mniszek bowiem uwielbia rosnąć przy drogach, na trawnikach i skwerach miejskich, czy na wysepkach między ulicami, natomiast niespecjalnie odpowiadają mu kośne, wilgotne łąki. Ostatecznie znaleźliśmy pas trawy niedaleko ogródków działkowych. Kwiatów było sporo - rwąc same koszyczki w wielkim zapamiętaniu, szybko uzbieraliśmy całą torbę, czyli sporo ponad tysiąc kwiatków.
Mniszki, jak się rzekło, wydzielają dosyć dużo nektaru, toteż chętnie są odwiedzane przez owady. Szczególnie chętnie przez mrówki i małe, czarne żuczki, wysiadujące cały dzień w gęstwie opyłkowanych złociście płatków. Nie chcemy ich zjadać, dlatego nieproszonych amatorów należy jakoś wypędzić. W tym celu kwiatki rozsypuje się na białej tkaninie i wystawia na słońce:

Silny, biały blask wypędza owady. Następnie kwiaty wkłada się do garnka i zalewa zimną wodą w takiej ilości, aby tylko je zakrywała, i na małym ogniu ogrzewa do zagotowania. Można dodać soku z cytryny.

Gdy już to nastąpi, garnek odstawia się na całą noc, aby kwiaty się macerowały w wodzie. Dopiero następnego dnia odcedza się je i do powstałego wyciągu dodaje cukru - wedle znanego mi przepisu w ilości 1 kg na odwar z ok. 600 kwiatków. W tym przypadku poszły trzy kilogramy.
A dalej? Jak to z syropami - powolne zagęszczanie na małym ogniu, odstawianie na kolejną noc i znów zagęszczanie, aż początkowo leisty syrop nabierze odpowiedniej konsystencji.

Produkt ostateczny ma postać syropowatej cieczy, o żółto-pomarańczowym kolorze, nieco nawet zielonkawym za sprawą zielonych części. Pyłek kwiatowy i domieszki mlecznego soku nadają mu lekkie zmętnienie. A aromat - przewspaniały!

Przepisy domowe zwykle zalecają taki miodek jako środek wykrztuśmy, albo na choroby wątroby.

niedziela, 19 maja 2013

1936 - Czas zemsty

 Przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie toczyła się sprawa skazanego na śmierć za 6-krotne morderstwo Józefa Zmijka. Józef Zmijek znany był jako zawadjaka i awanturnik. Z tego powodu miał wielu wrogów. Pewnego dnia Zmijek podczas sprzeczki z bratem na tle podziału schedy zastrzelił go z rewolweru.
 Widząc padającego trupa oświadczył z cynizmem, że i tak teraz zginie na szubienicy, może więc przedtem pozałatwiać wszystkie porachunki z wrogami. Udał się na wieś, do chłopów, z którymi miał zadawnione zatargi i mordował ich kolejno wystrzałami z rewolweru. Zgładził w ten sposób jeszcze 5 osób. Zapanowała panika. Zmobilizowani mieszkańcy zdołali wreszcie przy pomocy policji ująć i obezwładnić zbrodniarza.
Okoliczności mordu nasuwały podejrzenia co do stanu umysłowego zabójcy. Ekspertyza psychjatryczna wykazała jednak, że Zmijek jest osobnikiem o zupełnie stępionych uczuciach moralnych, jednak zdrowym umysłowo. Sąd okręgowy skazał go na śmierć.
Skazany zaapelował. Sprawa toczyła się bez udziału obrońcy ponieważ oskarżony nie miał żadnego adwokata i nie prosił o wyznaczenie mu obrońcy z urzędu.
Sąd apelacyjny zatwierdził wyrok skazujący mordercę na śmierć motywując, że niema żadnej nadziei poprawy takiego jak on, zbrodniarza i że musi za swe czyny odpowiedzieć śmiercią. Ponieważ sprawa Zmijki nie podlega amnestji, zbrodniarz zawiśnie na szubienicy, o ile sąd najwyższy zatwierdzi wyrok.

[Orędownik na powiaty nowotomyski i wolsztyński, Wtorek, dnia 25 sierpnia 1936 r. WBC poznań]
W sprawie tej najdziwniejsze nie są rozmiary zbrodni czy przebieg, ale motyw - skoro już nic mu nie zostało, to teraz może zrobić wszystko. Tacy są najniebezpieczniejsi.
Dziwne jednak, że poza tym jednym artykułem, nie mogę znaleźć innego wspomnienia o tej "głośnej sprawie", co wzbudza moje do niej wątpliwości.