piątek, 31 stycznia 2025

1855 - Trąba powietrzna koło Błonia

  Ten przypadek dotychczas umknął mojej uwadze, a jest bardzo ciekawy. Na początku Czerwca 1855 roku przez centralną Polskę przetoczyła się fala burz z gradem i silnym wiatrem, a ostatecznie jak niektóre wzmianki wskazują, też co najmniej jedna trąba powietrzna, która stała się wyjątkowo tragiczna.

  Opisów jest kilka ale są dość skąpe, wymieniają jedynie kilka miejsc i trudno określić dokładniej obszar ze szkodami. Najbardziej precyzyjny ale lokalny opis pochodzi z korespondencji, jaka ukazała się dopiero po kilku miesiącach w gazecie "Korespondent Handlowy, Przemysłowy i Rolniczy". Było to pismo, w którym wyżyć się mogli inteligenci mający różne pomysły na poprawę stanu kraju, przekazujący jak zakładać uprawy drzew owocowych, jak przetwarzać lokalne rudy itd. ale też jakie problemy rodzi system ekonomii folwarków i jak należałoby poprawić sytuację na mniejszych dominiach. 

  Jednym z aktywnych korespondentów, który co kilka tygodni przesyłał wielostronnicowy list, był Bernard Hantke, nie byle kto. Pochodzący z mocno spolonizowanej, warszawskiej żydowskiej rodziny, absolwent Instytutu Agronomicznego (poprzednik SGGW), w tym czasie autor poradnika hodowli buraków. Właściciel gospodarstwa Drybus koła Sochaczewa. W latach 60. XIX wieku wszedł w spółkę, która wybudowała fabrykę narzędzi rolniczych. Fabryka bardzo dobrze się dzięki niemu rozwinęła, a on na tym nie poprzestał. W 1870 roku założył fabrykę drutu i gwoździ, która przekształciła się w sieć zakładów metalowych w kilku miejscach Rosji i Niemiec. Aby zapewnić sobie stały dopływ surowców, założył spółkę wydobywającą rudy żelaza i ostatecznie Hutę Częstochowa, istniejącą do dziś. Zmarł w roku 1900 nie ukończywszy wszystkich planowanych interesów. 

  Tak więc bez wątpienia był to człowiek inteligentny i przedsiębiorczy, który przyczynił się do poprawy gospodarki. I dlatego ciekawe jest, że wplątał się w tę katastrofę naturalną, która zastała go właśnie w Drybusie, a która mogła zakończyć jego życie przedwcześnie. 

  W liście wysłanym dopiero w październiku opisuje dzień 1 czerwca 1855, gorący, duszny, męczący. Po zajęciu się rozmaitymi sprawami gospodarczymi powrócił zmęczony do domu. Gdy po południu pytano go o różne sprawunki, zauważył przez okno, że horyzont nagle się zachmurzył. Burza dotarła do majątku dość szybko. Deszcz był rzadki, jednak ochłodziło się. Jeden z robotników pokazał mu przez okno, że z nieba spadła kula gradowa wielkości połowy kurzego jaja. Zaciekawiony tym wyszedł, aby zobaczyć czy nie padają jeszcze większe. I trafił na idealny moment.

"W jednej bowiem chwili otoczyła mnie ciemność, podziemny jakby chłód zaległ atmosferę, słychać było tylko szum, ale ani nieba, ani świata, ani żadnego w około siebie przedmiotu rozpoznać nie mogłem. Porwany siłą wiatru, schwytawszy się blisko stojącego płota ogrodowego, posuwałem się zrazu; ale słabemi są siły ludzkie a raczéj żadnemi w walce z przyrodzonemi. Dla tego naturalnie powalony i bezprzytomny, po niejakiej chwili znalazłem się pod drzewem; tu zebrałem całą przytomność umysłu a niespodziewając się wyjść żywym z podobnej walki, z rezygnacyą dysponowałem się na śmierć, żegnając nieobecną żonę, dzieci i świat cały. Lecz w téj saméj chwili, porwany i uniesiony impetem uraganu może o łokci 10, straciłem nawet przytomność (była to chwila jak się zdaje wirowania w tém miejscu fali) i znalazłem się otworzywszy oczy w ogrodzie, pod grubą topolą, zlany do nitki, bo deszcz rzęsisty padał, po ustaniu już trąby (...) obejrzałem się w około siebie, na obraz swojego mienia, w którém przed chwilą panował porządek i pewien ład. Ale jakież było moje przerażenie, albo raczéj osłupienie, gdym na raz ujrzał cały folwark zburzony w gruzach, a dom z któregom dopiéro co wyszedł z ziemią zrównany."[1]

  Po chwili z gruzów zaczęli wychodzić robotnicy, którzy nie wierzyli, że mógł coś takiego przeżyć. Rozpoczęto akcję ratunkową rozbierając gruzy zawalonej stajni, skąd wydobyto szczęśliwie fornali i 14 żywych koni i tylko 6 zwierząt padło martwych. Z całego gospodarstwa 11 budowli zostało uszkodzonych, miały zerwane dachy i kominy, zawalona została stajnia i mniejsze chlewy. W sadzie wyrwanych zostało 200 drzew, niedaleko 30 topoli w alei. Cała burza potrwała kilka minut, między 14:35 a 14:45. Co do zawalonego domu, opis tego jak duży był stopień zniszczenia nie jest precyzyjny. Autor podaje, że szukał potem na polach belek, gontów, krokwi, płatwi, całych mebli i sprzętów, najwyraźniej dom był drewniany. 

  Części domów i dachów zostały rozrzucone po polach na odległość wiorsty (około 1 km). W polu buraków leżały spłaszczone rondle i oderwane rękojeści sprzętów, oraz rozerwana pierzyna i pierze. Papiery i dokumenty porwało na całe mile. Maciora została przeniesiona w powietrzu do sąsiedniej wsi i tam postawiona na ziemi bez szkody. Magla z kamieniami, który stał na strychu domu, nie odnaleziono. Droga zablokowana została powalonymi drzewami. Obserwując szkody Hantke ocenił, że widać w nich dowody ruchu wirowego. Niektóre drzewa zostały wykręcone jak bicze. Dalej postępując burza wywołała wiele szkód w "różnych dominiach", ale żadnej innej nazwy autor listu nie podaje. W jego gospodarstwie dwóch ludzi zostało okulawionych a jedno dziecko zmarło po dwóch dniach "z przestrachu". Nie była to jednak jedyna ofiara tego dnia. 

O spustoszeniach, jakie zrządziła burza zeszłego piątku w okolicach Warszawy i Błonia, smutne dochodzą wiadomości. — Oprócz budowli w wielu miejscach obalonych i pozrywanych dachów, ucierpiały od gradu mniejwięcej zboża, mianowicie żyta już wykłoszone. Lecz najdotkliwszą klęskę poniosła wieś Czubin, pod Błoniem, gdzie dworskie murowane stodoły i obora, zupełnie uległy zniszczeniu, a na domiar nieszczęścia z 20 osób, które dla doju krów i posług gospodarskich były zebrane, 16 zostało przywalonych upadłemi dachami i ścianami z tych ośm wydobyto zabitych, a ośm mocno pokaleczonych. Nadto z 76 sztuk bydła w holenderni, 36 zostało zabitych, tudzież 9 koni.[2]

Ta dość wczesna notka prasowa nie była dalej aktualizowana. W pisanym z dłuższej perspektywy liście Hantke pisze jednak, że ostatecznie spośród dójek w zawalonej dużej oborze zginęło 12 kobiet. Według jego opisu była to mocna budowla murowana z kamienia polnego o ścianach grubości 1 i 1/2 łokcia (około 85 cm) i fundamentach głębokich na 2 łokcie. 

Potwierdzeniem tych liczb wydaje się ogólnikowa relacja korespondenta "rg" spod Prószkowa, który widział zniszczenia w okolicy i wymienił, że w Czubinie doszło do "kilkunastu ofiar". Inne miejsce wymienione, gdzie też były duże straty to Żbików, poza tym opisuje on szkody w nie określonych bliżej wielu miejscach, gdzie wiatr zrywał dachy lub niszczył całe zabudowania w folwarkach, roznosząc części na dwie wiorsty, drzewa połamane lub wyrwane z korzeniami, w tym jedno, które zostało wepchnięte do góry nogami do studni, a także przypadki wyssania wody wraz z rybami ze stawów i rzucania w powietrzu zwierząt i ludzi. [3]

Bardziej precyzyjnych informacji brak. Między Drybusem koło Sochaczewa a Czubinem koło Błonia jest w linii prostej 17 km.  Na linii leży też Kłudno Nowe, Górna, Milęcin, Żukówka, niektóre domy Izdebna Kościelnego. Sąsiednią wsią do której z Drybusa przeniosło świnię mógł być Stanisławów albo Baranów (trasa przecina obszar planowanego lotniska CPK). Żbików leży bardziej na południe od tej linii, obecnie to peryferyjne osiedle Pruszkowa. 

Według artykułu z lokalnej gazety podczas "huraganu" w Czubinie w 1855 zniszczone zostały dwie murowane stodoły i obora, oraz zginęło 8 osób a 8 zostało rannych. Jest to najwyraźniej powtórzenie wczesnej informacji prasowej. W późniejszych latach najwyraźniej odbudowano stodoły, zaś owczarnię przebudowano na oborę (więc najwidoczniej zawalona obora była na tyle uszkodzona, że jej nie odbudowano).[4] Ta nowsza obora zachowała się do dziś, przebudowana na budynek mieszkalny. W głównym dworze jest dziś DPS. 

Inne miejsca

Burzę tego dnia zanotowano też w Warszawie. Miała nadejść po 3 po południu i przynieść silny wiatr i grad wielkości orzecha laskowego, który stłukł szyby w oknach. [5] Wiatr wyrywał drzewa, w jednym miejscu drzewo zniszczyło parkan, inne parkany przewróciły się od wiatru. Redaktor pisze nawet o "trąbie powietrznej" która szła jedną linią i na tej linii niszczyła budynki i drzewa, ale trudno wyciągnąć z tego jakieś wnioski. [6]

Korespondent Adam Mieczyński, z Pepłowa koło Płocka donosił o burzy z gradem, która przeszła koło Płocka o 4 po południu. Grad "niezwyczajnej wielkości" przyniósł szkody w zbożach i drzewach owocowych, a towarzysząca burzy ulewa zalała drogi.[7]

Podobnie korespondent Kuźniarski opisze, że 1 czerwca około godziny 4, w rejonie Siennicy przeszła burza z gradem i silnym wiatrem. Burza nadeszła od strony południowo-zachodniej i towarzyszył jej grad wielkości orzecha, który wybijał szyby.[8]

W tym samym numerze opublikowano też list St.J. z okolic Rawy, który donosi o gradobiciu z 1 czerwca, które wyrządziło szkody na polach. 

Korespondent -rg.- opisuje ogólnikowo, że gradobicie wywołało szkody w rejonach rawskim, radomskim i wieluńskim, czyli na sporym obszarze. 

Z okolic Namysłowa donoszono, że o godzinie 15 padający pół godziny duży grad wyrządził duże zniszczenia, a w pobliskiej wsi Jacobsdorf (Jakubowice) grad dochodzący do masy 7-10 łutów poranił zwierzęta, ludzi i zabił dwoje dzieci.[9] 

Siła

Po takich ogólnikowych wzmiankach trudno podać dokładniejszą ocenę siły. Jeśli w Czubinie doszło do zerwania dachu i przynajmniej częściowego zburzenia ścian tak mocno zbudowanej obory, mogłoby to być uszkodzenie na granicy F3/F4. W Drybusie z budynków zerwane zostały dachy z konstrukcją co odpowiada sile F2. Rozwalenie drewnianego domu mogłoby odpowiadać sile na granicy F2/F3 zależnie od konstrukcji i stopnia uszkodzenia. Poderwanie na chwilę człowieka i zwierzęcia to już co najmniej siła na granicy F1 i F2. Potencjalnie więc mogła to być jedna z silniejszych trąb powietrznych w Polsce, i o ile nie znajdę nowych doniesień o ofiarach, jedna z najtragiczniejszych. 13 ofiar śmiertelnych to ex aequo z trąbą w Krośnie Odrzańskim w 1886 roku. 

I proszę dziennikarzy żeby nie kopiować artykułów bez pytania.

-----

[1] Korrespondent Handlowy, Rolnicy i Przemysłowy nr. 84 21 października 1855 s 1,2,3 B. Hantke https://crispa.uw.edu.pl/object/files/692775/display/PDF?pageNumber=2

[2] Gazeta Lwowska 11 czerwca 1855 nr. 132 https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/29065/download?format_id=2

[3] Korrespondent Handlowy, Przemysłowy i Rolniczy, nr. 55 12 lipca 1855 s 1-2 

https://crispa.uw.edu.pl/object/files/692746/display/PDF

[4] https://www.obiektywna.pl/brwinow/jakie-byly-losy-brwinowskich-wlosci

[5]  Kurjer Warszawski. nr 143 (2 czerwca 1855)

[6] Kurjer Warszawski. nr 147 (8 czerwca 1855)

[7] Korrespondent Handlowy, Rolnicy i Przemysłowy nr.46 10 czerwca 1855

[8] Korrespondent Handlowy, Rolnicy i Przemysłowy nr.47 10 czerwca 1855 s.3

[9]  Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego 1855, nr 133 (12 czerwca)


wtorek, 15 października 2024

1906 - Katastrofalny pogrzeb koło Cieszyna



 Dziś burze z piorunami nie są traktowane jak bardzo duże zagrożenie. Obawiamy się raczej szkód od wiatru czy gradu, może nawet trąby powietrznej, a zagrożenie wywołane piorunami jest dopiero na dalszym miejscu. Prędzej pomyślimy o ryzyku dla sprzętu i elektroniki, niż o ryzyku porażenia, bo zawsze można się gdzieś schować, są prognozy, ostatecznie doniesień medialnych jest po kilka na sezon a większe wypadki zdarzają się rzadko. 

W dawnej prasie widać jednak, że kiedyś zagrożenie wywołane samymi tylko piorunami było znaczne. Często burza nie wywołała żadnych poważnych szkód, ale wystarczył jeden piorun w bardzo pechowym miejscu, aby stworzyć duże straty. Pioruny podpalały budynki, od których nieraz zapalały się sąsiednie aż do rozmiaru pożarów miast.  Większość budynków nie miała piorunochronów, ani metalowych rynien dochodzących prawie do ziemi. Uderzający piorun spływał po mokrej elewacji, szukał linii mniejszego oporu, wnikał w wilgotne szczeliny czy zawilgocone ściany, odbijając kawały tynku i wybijając dziury; czasem wnikał do środka przez dach, przewód kominowy, ścianę czy okno, gdzie niszczył sprzęty, raził i zabijał mieszkańców. Nieraz domownicy padali nieprzytomni i dzieła śmierci dopełniał pożar. Wiele osób na wsiach pracowało na odsłoniętym terenie, bez możliwości schowania się przy nagłej zmianie pogody, bez szybko jadącego pojazdu, w który można wsiąść i zdążyć przed burzą do domu. Ludzie zaskoczeni przez silną burzę chowali się pod drzewem, szopą czy stodołą bez piorunochronu, zagrzebywali się w stogu siana albo ostatecznie chowali się pod krową czy koniem. I tam raził ich piorun i znajdowano ich rannych lub zabitych dopiero po pewnym czasie. 

Liczba takich tragicznych przypadków była duża. Szczególnie tragiczne były przypadki porażenia wielu ludzi, którzy stłoczyli się pod jakimś daszkiem czy dorodnym dębem. Ale taka wielka katastrofa piorunowa, do jakiej doszło pod Cieszynem 17 maja 1906 roku zdarza się rzadko. 

Według lokalnej gazety [1], wszystko zaczęło się od burzy z gradem i ulewnym deszczem, który niszczył zasiewy w kilkunastu wioskach. Pas zniszczeń zaczynał się w okolicy Gródka i Bystrzycy, (gdzie burza zaczęła się między godziną 3 a 4 po południu [2]), idąc dalej przez Trzyniec, Leszną, Kojkowice, Puńców, Dzięgielów, Bazanowice,  Żuków, Mosty, Koniaków i Mistrzowice koło Cieszyna. Chodzi tu o obszar czeskiej strony śląska cieszyńskiego, dziś część z tych wsi to dzielnice Cieszyna, po polskiej stronie także jest Koniaków koło polskiego Cieszyna, ale sądząc po trasie burzy nie o tą miejscowość chodziło.  I choć już samo to było katastrofalne, to najgorsze zdarzenie wywołał zaledwie jeden piorun. W czasie burzy odbywał się w Koniakowie pogrzeb Mateusza Farnego. Mszę pogrzebową prowadził w kaplicy cmentarnej duchowny ewangelicki ks. dr Jan Pindór. Burza przestraszyła uczestników pogrzebu, którzy stłoczyli się wewnątrz lub pod samymi ścianami. W pewnym momencie w kaplicę uderzył piorun i wszyscy zostali porażeni. Kilkanaście osób zginęło na miejscu, dalszych 20 odniosło ciężkie obrażenia, w tym sam pastor. 

Kaplica w Koniakowie współcześnie


Prowadzący mszę pastor, doktor Jan Pindór to nie byle kto. Działacz narodowy, tłumacz dzieł religijnych, organizator szkolnictwa, pisarz. W ramach działań ewangelizacyjnych zwiedził Anglię i Amerykę, ale i we wcześniejszych latach podróżował po Europie. To, że ktoś taki znalazł się na miejscu tragedii to szczególny zbieg okoliczności, zostawił bowiem po sobie napisany pod koniec życia pamiętnik, w którym opisał to zdarzenie.

"Pamiętnik", wydany już po jego śmierci na podstawie rękopisu, to dzieło stanowiące raczej luźny zbiór tych wspomnień, które w ostatnich latach życia były najbardziej żywe, stąd trochę nieuporządkowana forma, nadająca duże znaczenie emocjonalnym epizodom. Ksiądz Michejda w przedmowie do pierwszego wydania tłumaczy tą luźną formę wiekiem i pośpiechem, ale jak dla mnie może te wspomnienia miały z założenia mieć taką formę. O wydarzeniach, które dla innych były najbardziej interesujące, to jest o podróżach do Ameryki i innych krajów, Pindór napisał już wcześniej, w dziele pisanym na świeżo, tutaj więc niewiele im poświęca. Na początku udziela więcej miejsca wspomnieniom z dzieciństwa, opisuje bycie polskim ewangelikiem na Śląsku na początku drugiej połowy XIX wieku; układa opowieść o pierwszych latach posługi według zwyczajów w dni świąteczne, by przejść do wspomnień z pierwszych podróży po Europie. Po przeczytaniu większości wydanego tekstu stwierdzam, że jest to całkiem nieźle napisane, prostym, opisowym stylem. 



Tam też opisał tragedię na wiejskim cmentarzu, która zresztą przyniosła mu skutki zdrowotne, które odczuwał przez lata. Opisuje, że był to dość zwykły pogrzeb wiejski. Cmentarz był położony na dość eksponowanym pagórku, przechodziło się do niego przez kapliczkę z bramą. Gdy zaczęło się chmurzyć, grzmieć i zbierało się na deszcz, chciał zakończyć pogrzeb jak najszybciej, złożyć ciało do grobu, żeby mogli udać się do domów, ale obecni przekonali go, że najlepiej będzie przeczekać deszcz w kaplicy. Kobiety przestraszyły się piorunów i nie chciały wychodzić zanim się nie przejaśni. Nie wszyscy się mieścili, w środku zrobiło się dość tłoczno, inne osoby przylgnęły od zewnątrz do muru pod daszkiem, kolejne czekały na deszczu na mokrej ziemi. W środku był tłok, pastor podobnie jak inne osoby początkowo opierał się plecami o wilgotną ścianę, ale w pewnym momencie podniósł się aby wyjrzeć przez okno. Wtedy błysnęło a pastor stracił przytomność.

"Próbuję wołać, lecz nie mogę głosu z siebie wydać; 

chcę wargi otworzyć, — nie mogę; oczy otworzyć, — powieki jakby martwe. 

Próbuję ruszyć ręką i nogą, — nie mogłem. Straciłem na nowo przytomność i

zasnąłem twardo. Byłbym może już się nie obudził, jak kilku

innych, którzy z nami tam byli, gdy naraz usłyszałem głos:

— Czy też pastor żyje? I znowu trochę wróciłem do przy­tomności."

"Po chwili mogłem podnieść powieki — lecz iakiż miałem przed sobą obraz. 

Na podłodze przedemną leżało kilku dobrych znajomych, wszyscy zabici od uderzenia

pioruna. Szczególnie jednego zacnego przyjaciela dobrze pa­miętam. 

Spotkaliśmy się u wejścia do kaplicy i przywitali podaniem dłoni. Ani on, ani ja nie pomyśleliśmy, 

że to po­witanie było zarazem ostatniem pożegnaniem się tu na ziemi."

  Według relacji piorun wszedł do wnętrza kaplicy spływając po murze od sygnaturki z dzwonem, poraził najciężej tych, którzy opierali się o ścianę, i wyszedł na zewnątrz, rażąc zbitych ciasno ludzi przy wrotach i pod daszkiem. Pastor opisuje mały otwór w ścianie powstały w wyniku przebicia się pioruna na zewnątrz; obok tego otworu od zewnątrz stało czterech mężczyzn, którzy opierali się o ścianę pod daszkiem - wszyscy oni zginęli a ich ciała zesztywniały i stały nadal wyprostowane dopóki wiatr ich nie poprzewracał. 
  Na miejscu zginęła 13 osób, w tym ludzie dobrze mu znani. Poranionych lub lżej porażonych było natomiast nawet 50-60 osób, co pokazuje jakie skutki daje uderzenie pioruna w skupiony tłum.

   Do liczby ofiar przyczyniła się zapewne powolna akcja ratunkowa. Cmentarz był widocznie trochę oddalony od wsi, uczestnicy pogrzebu w większości zostali porażeni i albo byli nieprzytomni albo w szoku. Kilka lżej porażonych i tych poza zasięgiem pioruna w szoku uciekło do domów i tam dopiero ocknęli się, że trzeba ludzi ratować. Jeden z gospodarzy pojechał do Cieszyna po lekarza, ale ten niewiele już mógł na miejscu zrobić, poza zabraniem ciężej rannych. Nikt widać nie kierował akcją zbyt sprawnie a czas udzielania pierwszej pomocy jest w takich sytuacjach kluczowy. Pastor ocenił po czasie na zegarku, że przeleżał pod stołem w kaplicy, między ciałami zabitych, przez godzinę, zanim ktoś wyciągnął go na zewnątrz i ocucił.  

Kilka osób wśród rannych doznało uszkodzenia wzroku, u jednej kobiety pojawiła się zaćma, to jest zmętnienie soczewki oka. Potrafiono wtedy tylko usuwać zmętniałą soczewkę, więc po operacji potrzebowała szklanych soczewek aby widzieć ostro. Sam Pindór doznał uszkodzenia oczu, rozwinęło się zapalenie, szczególnie silnie bolało prawe oko, gdzie doszło do pęknięcia rogówki. Z trudem udało się ten stan zaleczyć, jednak wzrok nigdy już nie był tak dobry a po wielu miesiącach rozwinęła się u pastora cukrzyca.

Lista ofiar "Z Koniakowa: Andrzej Niemiec, rolnik Jerzy Kotajny, gospodny; Paweł Onderek, rolnik; Jan Kocur, grabarz; Paweł Sztwiertnia, wymownik; Zuzanna Ruśniok, żona właściciela realności; Retka, uczeń szkolny; Matula, służąca; Helena Pociorek, żona chałupnika. Z Mistrzowic: Jan Charwot, właściciel gruntu; Adam Wałek, chałupnik; Anna Siostrzonek, żona właściciela gruntu. Ze Stanisłowic: Jerzy Jadwiszczok, chałupnik " [1]

Na kaplicy w Koniakowie ma się znajdować tablica upamiętniająca zdarzenie. Nie wiem czy jest ono znane w Polsce w regionie. 


---------
[1] Przyjaciel Ludu s.85, nr. 11, 3 czerwca 1906, Śląska Biblioteka Cyfrowa  https://www.sbc.org.pl/dlibra/publication/20421 
[2] Przegląd Polityczny, nr.20 19 maja 1906, Śląska Biblioteka Cyfrowa 
[p] "Pamiętnik ks. dr Jana Pindóra" cz.I, Towarzystwo Ewangelickie Oświaty Ludowej, Cieszyn 1932 (drugi tom nigdy się nie ukazał)  https://sbc.org.pl/dlibra/publication/31591?language=en 

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Drobne rośliny kwiatowe (29.) - Lepnica rozdęta

 Drobna, dość pospolita roślina o charakterystycznym wyglądzie kwiatów - lepnica rozdęta, dęta, zwyczajna (Silene vulgaris)



Podobnie jak inne gatunki z tego rodzaju kwiat posiada wydłużony kielich z którego  dopiero końce wywijają się na boki tworząc to co widać jak płatki korony. Wnętrze kwiatów ze źródłami nektaru jest u lepnic zasłonięte zieloną trąbką powstałą ze zrośniętych działek okwiatu. U innych gatunków ta zielona trąbka jest cylindryczna i dość dobrze przylega do wydłużonej części kwiatu, u trochę podobnej rośliny bniec biały jest poszerzona ale też silnie karbowana i pergaminowa. 
W przypadku lepnicy rozdętej ta poszerzona osłonka jest sztywna i okrągła, jak napompowany balonik, ma zielonkawo biały kolor, na którym widać różowe czy wręcz purpurowe żyłkowanie. 


 

Rośnie na suchych łąkach, na ubogiej glebie. Jest krótkotrwałą byliną. Nocą kwiaty zaczynają słabo pachnieć, przyciągając motyle nocne. Nie jest gatunkiem za bardzo cenionym na pastwiskach, z drugiej strony w  miejscach, gdzie rośnie, nie ma zwykle zbyt wiele paszy poza nią. 

Po przekwitnięciu rozdęty kielich wysycha i w końcu odpada, odsłaniając suchy owoc podobny do miniaturowej makówki, zawierający drobne, czarne nasiona. 



 

Nie mam zbyt wiele informacji o zastosowaniach leczniczych. Znając specyfikę rodziny goździkowatych i innych gatunków z tego rodzaju można się domyślać, że zawiera saponiny, więc zapewne będzie działać wykrztuśnie, moczopędnie, poprawiać krążenie limfy i obniżać cholesterol. Według pojedynczych wzmianek istotnie wywaru z korzeni używano do prania, podobnie jak bardziej cenionej mydlnicy. 

Może być sadzona na skalniakach i w ogrodach naturalistycznych. Jako głęboko korzeniąca się bylina dobrze znosi suszę.

W krajach śródziemnomorskich młode liście i pędy lepnicy rozdętej są używane jako warzywo, zwykle podgotowane kilka minut jak szpinak lub surowe. Mają mieć lekko słodkawy smak, są uważane za smaczne dzikie warzywo.


wtorek, 11 czerwca 2024

1924 - Tragiczna burza w Wyśmierzycach

 Przypadek bardzo ciekawy, ale wiele rzeczy pozostaje niepewnych

"Trąba powietrzna"
Donoszę o tragicznym wypadku, jaki miał miejsce w Wyśmierzycach powiatu radomskiego nad Pilicą. W sobotę dnia 24 czerwca o g.4 po poł. ukazały się w okolicy dwie wielkie chmury, jedna na południu, druga na północy (chmura na północy z ciepłym deszczem, a na południu z zimnym gradem wielkości orzecha włoskiego). Po zetknięciu się ze sobą obudwóch chmur powstał straszny wicher "trąba powietrzna", z deszczem i z rzadkim lecz dużym gradem, ciemność wielka, istne piekło na ziemi. Skutek był taki, że w Wyśmierzycach wiatr przewrócił 7 stodół, wyrwał kilkanaście drzew z korzeniami i narobił dużych szkód w zbożu, zwłaszcza warzywnictwie.
Wiatr był tak silny, że gdy pod jedną stodołą skryło się około 40 ludzi (brukowali drogę polną) i gdy się stodoła przewróciła nie zdążyli wszyscy uciec i 4 osoby przywaliła, które poniosły śmierć na miejscu; wśród nich staruszka 62 lata, dwie dziewczynki 1 i 2 letnie i jedna starsza panna. Inne osoby zostały lekko poranione.

[Wola Ludu nr. 29 20 lipca 1924 s.9 CRISPA]

Drugiego źródła nie znalazłem

Bez wątpienia wiał tam silny wiatr i doszło do tragedii, ale czy przeszła trąba? Opis nie jest jednoznaczny. 

wtorek, 21 maja 2024

1927 - Trąby powietrzne pod Szczecinkiem

 Kolejny interesujący przypadek z przeszłości kraju. W dodatku obecny w kilku bardzo pomocnych źródłach. 

Najwięcej informacji dostarcza artykuł z niemieckiego kalendarza tłumaczony przez Jarosława Leszczełowskiego i opublikowany na lokalnym forum:

"(...) Było to 31 maja 1927 r. popołudniu między 17.00 a 18.00, kiedy przynoszący niebezpieczeństwo, czarny, i charakterystycznie nisko zawieszony obłok zbliżał się z południowego zachodu. Wkrótce znalazł się nad wsią i pokazał jak wielką siłę przywlókł ze sobą. W towarzystwie silnego gradu, burzy i ulewy w dolnej części obłoku pojawiła się trąba powietrzna, która w stosunkowo krótkim czasie dokonała strasznych zniszczeń.
Najpierw dopadła wiatrak w Trzesiece, który ucierpiał jednak stosunkowo niewiele. Oderwane zostały jedynie skrzydła. Potem jednak znacznie silniej chwyciła stodołę należącą do Hamerla. Zerwała dach, zburzyła ściany i poniosła wielkim łukiem duże jej części nad inne domy. Leżały one później na polach w odległości 600 metrów. 10 metrowa belka, która oderwała się podczas lotu z konstrukcji dachowej uderzyła w znajdujący się 250 m dalej dom Timma z taką mocą, że przebiła dach, sufit i nawet masywną kamienną ścianę i dopiero zatrzymała się na drugiej takiej ścianie. Następnie trąba przekroczyła drogę Trzesieka – Radacz i pochwyciła cały rząd innych domów mieszkalnych i obór. Wiele dachów zostało zerwanych i porwanych, masywne ściany zostały zburzone, a na drodze z Trzesieki do Dalęcina duża liczba drzew została wyrwana z korzeniami i przewrócona. Również słupy oświetleniowe i maszty telegraficzne, które dopadł wiatr, leżały na ziemi.
Jeden z właścicieli, który właśnie wrócił z pola tak opisuje te zdarzenia:
„Załadowałem brony na wóz i pojechałem, gdy w ostrym tempie nadciągnęła do wsi ta niepogoda. Nagle wszystko całkowicie pociemniało wokół mnie. Słyszałem w powietrzu głośne wycie. Porwana słoma frunęła razem z wielkimi ziarnami gradu. Znajdowałem się jeszcze na wolnym polu kilkaset metrów od zachodniego wylotu wsi, gdy nagle potężna siła porwała konia, wóz i brony i rzuciła 5 metrów na bok. Leżałem na ziemi w wirującym kłębie między koniem, naczyniami, bronami i wozem. Wszystko przebiegało piorunująco szybko. Nie mogłem zobaczyć swojej ręki wyciągniętej przed oczyma. W następnym momencie wszystko minęło. Kiedy chciałem się wyprostować, zobaczyłem, że mój koń leży na ziemi przyciśnięty ostrymi bolcami brony. Pięć bolców wbiło mu się w mięso lędźwi, również na brzuchu płynęła krew z wielu ran. Jakimś cudem poza draśnięciem na nodze i paroma guzami na głowie nic mi się nie stało. Itd.”
Trąba poruszała się z dość znaczną prędkością przez wieś. Jej droga była wyraźnie oznaczona szerokim na 80 m. pasem zniszczeń. Poza tym pasem nie było we wsi żadnych zniszczeń. Ale poza obszarem wsi na tzw. „Hohle Grund”, w odległości ok. 1200 m. równolegle do toru pierwszej powstała druga trąba, która nie osiągnęła wprawdzie siły pierwszej, ale jednak wyrwała z korzeniami 60 drzew."

(...)

 Różne zerwane dachy trzesieckich domów i obór zostały podniesione najpierw do góry i dopiero później po wpływem swego ciężaru upadały w mniejszej lub większej odległości. Przez siłę nośną wiatru chwycony został nawet chłopiec w wieku szkolnym i został przerzucony przez płot. Na szczęście nie odniósł większych obrażeń. Dalej charakterystyczne dla tego zjawiska było tworzenie się w centrum trąby obszaru rozrzedzonego powietrza. Również to obniżone ciśnienie powietrza było stwierdzone w Trzesiece. Jeden z właścicieli, który wpadł w środek trąby i przy tym został rzucony na ziemię, walczył z wielkim wysiłkiem z uczuciem braku powietrza.
Na szczęście przy wszystkich podobieństwach katastrofie w Trzesiece daleko było do straszliwej gwałtowności amerykańskich tornad. W wyniku jej działania nikt nie zginął, wystąpiły jedynie szkody materialne, które można było nadrobić. Pomimo tego niebezpieczeństwo stworzono przez latające belki i elektryczne przewody, które znajdowały się w pierwszych minutach pod napięciem, było bardzo duże. Bogu dzięki nikt nie został poważnie ranny.

[ http://www.szczecinek.org/forum/viewtopic.php?t=2486]

Mamy tutaj zatem bez wątpienia niezwykle szczegółowy opis bazujący na relacjach świadków. Mimo wszystko brakuje pewnych informacji pomocnych w dalszej ocenie - jakiej długości był tor zniszczeń?  Czy zniszczone domy były drewniane, murowane, kamienne czy szachulcowe? 

Jeśli trąba wyrywała drzewa, przewracała słupy telegraficzne, zrywała dachy z grubych belek, przewracała ściany w stodole i być może uszkadzała część murów w domach mieszkalnych (bo o zburzeniu jakiegoś domu nie ma wzmianki) to mogła osiągnąć siłę przynajmniej w zakresie F2, może nawet słabej F3. Siły potrzebnej do rzucenia tak mocno opisanej drewnianej belki chyba się nie da łatwo ocenić. Jeśli poleciała sama, po rozpadzie dachu, musiała zostać pchnięta z dużą prędkością i lecieć pod małym kątem w stosunku do ziemi, skoro po przebiciu dachu, sufitu i ściany zatrzymała się też na ścianie a nie na podłodze. Mogło zapewne chodzić o belkę kalenicową, na której zbiegają się krokwie, i która w starym budownictwie była gruba i długa, był to więc niezły kawał drewna.

W polskich źródłach znajduję na ten temat jedynie trochę wzmianek:

"Katastrofalne burze"
'Wieś zniszczona przez cyklon w przeciągu dwóch minut'
Nowy Szczecin (Niemcy) - Onegdaj koło godz. 6 wieczorem, wieś Streitzig oddalona o 3 kilometry od Nowego Szczecina, nawiedzona została straszną katastrofą atmosferyczną i prawie zupełnie zniszczona. Szalejący cyklon zniszczył 12 domów, zerwał 10 dachów i rzucił je na odległość 250 metrów
Straszliwy wicher wyrwał stuletnie drzewa z korzeniami i łamał je niby zapałki. Ta straszna burza trwała tylko 2 minuty, a jednak zdołała dokonać swego dzieła zniszczenia. Wichurze towarzyszyły opady gradowe(...) Sieć przewodów elektrycznych i linja telefoniczna uległy zupełnemu zniszczeniu(...)
[Polska Zachodnia, Katowice 5 czerwca 1927 SBC.org]
Kolejnego dnia, 1 czerwca, podobne gwałtowne burze z trąbami powietrznymi nawiedziły teren pogranicza Niemiec i Holandii. Zwłaszcza dużo szkód wywołało tornado F3 w Lingen, mające szerokość pół kilometra, które unosiło samochody i wykoleiło pociąg, ale wydaje się, że obie sytuacje meteorologiczne nie były jakoś bardziej bezpośrednio powiązane.

Jedno zdjęcie i krótki opis publikuje Düsseldorfer Stadt-Anzeiger z 4 czerwca



" W Streitzig, trzy kilometry od Neustettin, zniszczonych zostało dwanaście domów, dziesięć dachów zostało przykrytych i zniesionych na odległość 250 metrów. " [tłumaczenie automatyczne z warstwy tekstowej skanu] [1]

Jedno publikuje Der Grafshafter z 4 czerwca  [2]
Jedno zdjęcie przy okazji relacjonowania strat w Lingen i innych miejscach, opublikował też Der Rottumbote: amtliches und private Anzeigeblatt für Ochsenhausen und Umgebung w numerze z 18 czerwca.[3] I jest to ta najbardziej efektowna szkoda:

"Belka zniszczonej stodoły w Streitzig niedaleko Neustettin (Pommern) przeleciała 400 metrów dalej i rozbiła dach i sufit domu. "
 
Widać tu wyraźnie, że raczej belka doleciała do domu samodzielnie a nie niesiona wraz z konstrukcją dachu, dom zaś ma solidną, murowaną konstrukcję. 

--------
[1]  https://www.deutsche-digitale-bibliothek.de/newspaper/item/OQHBZROTTJHUEUC7J6RHC655BWSE5O7D?lang=en&query=streitzig+1927&hit=2&issuepage=1   
[2] https://www.deutsche-digitale-bibliothek.de/newspaper/item/7Q4INEXYHXYQFGP64GZT5WZSLOK56ZWO?lang=en&query=streitzig+1927&hit=3&issuepage=1 
[3]  https://www.deutsche-digitale-bibliothek.de/newspaper/item/2RLXNYX3KHLHSQRLZCSHC6NA3BTV2N7O?tx_dlf[highlight_word]=streitzig%2B1927&issuepage=14&query=streitzig+1927&lang=en&sort=sort.publication_date+asc&page=5&hit=6 

czwartek, 2 maja 2024

1853 - Trąba powietrzna w Sokolnikach

 Niezwykle szczegółowa i ciekawie napisana relacja z trąby powietrznej  sprzed 170 lat, znaleziona dzięki przeszukiwaniu źródeł pod kątem opisów. Autor relacji poczynił bardzo ciekawe obserwacje, ale zarazem nie znał zjawiska jakie opisuje, dlatego ani razu nie nazwał go trąbą, a jedynie... rękawem. 

Czas. Kronika miejscowa. Graboszewo, 10. Maja. — Dzień 2. Maja r. b. był z rana piękny, jasny i ciepły, ale już około godziny 8 pokazywały się na błękitnem niebie białawe lub żółtawe obłoki, osobliwie w stronie północnej, jak gdyby skały jedne na drugie powalone: zapowiadały później deszcz. Jakoż tego samego dnia spadł w Gnieźnie deszcz ulewny. Około 11 godz. obłoki kupiły się, stawały coraz ciemniejszemi, ku wschodowi grzmieć zaczęło, a wkrótce i u nas przy powietrzu zupełnie spokojnem przeszedł deszcz rzęsisty, który jednak po 8 może chwilach (minutach) zupełnie ustał; gdyż chmury pociągły na zachód, gdzie jeszcze raz poraz lubo nie często zabłysło, zagrzmiało. O 2 z południa wywołał mię ze stancyi 14-letni syn mój pokazując mi zjawisko, wydarzone w Sokolnikach powiatu wrzesińskiego, o którem z Graboszewa w odległości półmilowej wspominano. 

Od chmury, z której jeszcze w Bieganowie i okolicy deszcz padał, wystawał obłok czarny rozciągnięty aż po nad Sokolnikami. Niżej obłoku niebo było pogodne, dla tego spadający deszcz z chmur nakształt promieni można było dokładnie widzieć. Z tego czarnego obłoku wywieszone było coś nakształt rękawa, podobne do rękawa płaszcza koloru siwego, który w odległości pól mili na 1 1/2 łokcia zdawał się być długi, skierowany ku wschodowi t. j. ku Gałęzewu wyprężony w prostej linii, i zdawało się że nim silnie powietrze przeciągać musi, gdy tymczasem mały tylko wiaterek od wschodu czuć się dawał. Rękaw ów przedłużał się co chwila i wywieszonym końcem ku ziemi nachylał.  Obok ku wschodowi na tymże obłoku czarnym około 15 łokci od rękawa wywieszony był ogon krzywy tegoż koloru co rękaw, podobny do ogona Iwa, z małą na końcu kitką, około 3 łokci długi, co wszystko mocno patrzącego zadziwiało; dla tego też gdy to kto ujrzał, wywoływał kogo mógł z izby, aby widowisko uważać i podziwiać. 

Rękaw tymczasem przedłużał się i opuszczał jednym końcem ku ziemi, drugim wisząc u obłoku, tak dalece, że się prawic z ziemią łączył, czyli dotykał Ziemi, i gdy był prostopadle, powstał na ziemi tuman jakby dymu kiedy dom pokryty słomą stanie w płomieniu. Tu dopiero podziwienie zamieniło się w strach, każdy tłumacząc sobie zjawisko wedle swego pojęcia, okropnych rzeczy się obawiał. Proboszcz miejscowy gdy go o tem zawiadomiono, rozumiejąc z początku zdala, że we wsi gore kazał uderzyć w dzwony, a każdy co mógł z narzędziem do gaszenia ognia popieszał, nawet nauczyciel tameczny z sikawką dworską na miejscu niezpieczeństwa stanął. Ale jakże się z dziwili, gdy zamiast ognia, dymu, czyli owego tumanu, który się już prawie skończył, ujrzeli rozrzuconą oborę, chlew, ule i kószki z pszczołami, połamane i powyrywane drzewa w sadku, uszkodzony dach na owczarni gospodarza Kosmali w Sokolnikach; a to wszystko zrządził gwałtowny wiatr wychodzący z owego rękawa, który z takim naciskiem uderzał, że nic mu się oprzeć niemogło. 

Szum i jakiś huk tak był wielki, że zdawało się, że kamienie z nieba walą się, wszystko mieszają, tłuką i niszczą, a tuman, była to słoma, łaty, kozły, belki, siano a nawet mierzwa i ziemia z budynku, do znacznej wysokości wzniesione po powietrzu latały. Rękaw ukończywszy zniszczenie, począł się skracać, końcem owieszonym ku obłokowi zwracać, i w ciągu może pół godziny bez postąpienia w którąkolwiek stronę z obłokiem się złączył i zginął. Gdy niebezpieczeństwo minęło, wyszedł z izby przelękły gospodarz z żoną i czeladką oglądać szkody, jakie mu ten fenomen zrządził, przybyli do pomocy sąsiedzi, zaczęto odwalać słomę, drzewo z połamanych kozłów i belek i znaleziono krowę zabitą i dwie inne znacznie uszkodzone. Zjawisko było zastraszające. Patrzącemu zdała, srogie się rzeczy przedstawiały. W Graboszewie powstał między ludźmi krzyk, z obawy bliskiego końca świata, lub zagniewanego i srożącego się nieba. 


Około roku 1808 także w Maju, o ile sobie przypomnieć mogę w niedzielę czy jakieś święto, po południu około 4 godziny, dzień był pochmurny, powietrze zupełnie spokojne, powstał między Bieżanowem a Sokolnikami wir, unoszący tuman z piasku od ziemi aż pod chmury, przedstawiający patrzącemu zdało słup dymu powstałego z pożaru, który postępując ku Sokolnikom, uszkodził jeden z budynków Kosmali, ojca dzisiejszego gospodarza; a postępując dalej mimo wsi zawadził o gościniec (karczmę) i zrzucił dach, uszkodził dach na stajni wjezdnej, i minąwszy budynki dworskie, między Sokolnikami i Szamarzewem, rozszedł sie i zginął. Starsi gospodarze w Sokolnikach pamiętają go dobrze.

[Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego no. 111 (15 maja) 1853, s.3 ]

https://academica.edu.pl/reading/readSingle?page=3&uid=89468631

Mamy tu więc nie tylko relację trąby, ale też wspomnienie o drugiej sprzed 45 lat. I jest to rzeczywiście bardzo ciekawe, że dwa takie zjawiska nie tylko pojawiły się w tym samym miejscu, ale też że obserwował je autor listu. 

Sokolniki o które chodzi w tym, opisie znajdują się w województwie wielkopolskim, powiecie słupeckim, na południowy wschód od Wrześni.  Połamanie drzew i zniszczenie budynków gospodarczych, zapewne drewnianych, to siła około F1. W Sokolnikach nadal mieszkają osoby o nazwisku Kosmala, jedna ma firmę z lokalizacją zaznaczoną na mapie, w domu na skraju wsi w stronę Bieganowa. I to by było interesujące jeśli jest to mniejwięcej ta sama lokalizacja gospodarstwa.

wtorek, 9 kwietnia 2024

1722 - trąba powietrzna koło Pułtuska


O tym zdarzeniu mam wzmiankę, która nie podaje zbyt precyzyjnych informacji

"Na szczególną uwagę zasłu­guje trąba powietrzna , która miała miejsce roku 1 7 2 2 , dnia 5
sierpnia o godzinie 7 po południu w Kaszycach około Pułtuska .
Najprzód pokazała się od zachodu czarna chmur a z grzmota mi, podobnemi
do pękających granatów. Nadciągnąwszy do Koszyc,
wlokła się przez pola, łąki, role, a cokolwiek w drodze napotkała, ­
częścią obaliła lub wypaliła, częścią z sobą uniosła, wyrzucając ­
chwilowo siarczyste kule. Przeprawiwszy się przez rzekę
Narew , u tworzyła z dymu pokład; woda wrzała dziwnym sposobem­
i rozstępowała się, jakby po wrzuceniu w nią wielkich ­
rozpalonych kamieni."

[Biblioteka Warszawska T3 1852, "O burzach gradowych w Królestwie Polskim" Józef Spalski s.326] 

Czy była to faktycznie trąba? Może tak, może nie. Jeśli faktycznie unosiła przedmioty i miała konkretną ścieżkę, mogła to być trąba. Coś takiego sugeruje obserwacja wód rzeki, które miały się "rozstępować". Pokład, to w dawniejszym języku pozioma warstwa czegoś, czyli zjawisko unosiło pył wodny nad powierzchnią.