piątek, 12 września 2014

Wyczytane: Ebola, duchy i koniec świata

 Z czytanej właśnie książki:

Prorocy, głoszący koniec świata pojawiali się też, gdy wybuchały zarazy, tajemnicze, zabójcze, wybijające całe wioski i powiaty. Szczególnie bano się chorób które przywędrowały z Konga, uważanego za mroczną krainę makabry i czarów. Kongijską nazwano zarazę wywoływaną przez śmiertelnego wirusa ebola, który zabijał swoje ofiary wyjątkowo okrutnie i szybko, nie ostawiając niemal nadziei na ratunek.
Ludzie umierali w konwulsjach, straszni, nieprzytomni z bólu i gorączki, a życionośna krew wypływała z nich wszystkimi szczelinami ciała. Zwykle wirus przynosił śmierć tak błyskawicznie, że dotknięci chorobą nie byli w stanie nikogo zarazić. Kiedy jednak w roku dwutysięcznym, w którym według proroka Kibwetre miał nastąpić koniec świata, zaraza dotknęła kraj Aczolich, a także pięć powiatów na zachodzie kraju, przy granicy z Kongiem, wirus zabijał wolniej, bardziej podstępnie, sprawiając, ze ludzie zarażali się od siebie nawzajem.
Jako pierwsi padli jego ofiarą chłopi w niewielkiej wiosce Kikyo u podnóża gór Ruwenzori. Początkowo uznano, że zapadli na zwykłą w tych okolicach malarię. Dopiero gdy śmierć zaczęła zabierać ich krewnych i sąsiadów, którzy pomagali obmywać i grzebać zwłoki, wezwano lekarzy z Kampali. Ci stwierdzili, że najwyraźniej wirus ebola (wykryty po raz pierwszy w wymarłej wiosce nad brzegiem rzeki o tej właśnie nazwie) znów przekradł się zza kongijskiej granicy. Nabrali pewności gdy ustalili, że ci, którzy zmarli najwcześniej, upiekli i zjedli kozę zagryzioną przez jakieś dzikie zwierzę, najpewniej małpę.
Uczeni uważają, że zabójczy wirus od dawna żył w ostępach dżungli, zabijając głównie dzikie zwierzęta, głównie małpy. Zaatakował ludzi, gdy ci wdarli się do jego krainy, polując na zwierzynę i wyrąbując drzewa, by na ich miejscu zakładać domostwa i poletka. Przenosiły go nietoperze, których nie zabijał.

Naukowcy z niepokojem odkryli, że wirus, raz zaatakowawszy ludzi, stawał się coraz groźniejszy, coraz bardziej śmiercionośny. Zmieniał się, przystosowywał, doskonalił. Wciąż zadawał niechybną śmierć, ale nie unicestwiał już swoich ofiar tak szybko. Podobnie jak inny zabójczy wirus, wywołujący epidemię AIDS pozwalał, by zarażone nim osoby żyły dłużej i same przenosiły chorobę na innych.
W miasteczku Bundibugio wybuchła trwoga, gdy zaczęli tam zjeżdżać z okolicznych wiosek ludzie zarażeni wirusem ebola. Tubylcy odpędzali się od nich jak od trędowatych. Wystarczył wszak uścisk dłoni, by także zostać dotkniętym chorobą, na którą nie było lekarstwa. Właśnie ta niezwykła potęga i zjadliwość tajemniczego wirusa sprawiała, że wzbudzał on tak wielki lęk. Ludzie brali chorobę za karę Bożą, rzuconą na nich klątwę.
Przypomniałem sobie, że przecież Nora mieszkała przez jakiś czas w Bundibugio. Nie wspomniała jednak ani słowem, jak wyglądało życie miasteczka w czasie zarazy.
Aby zapobiec  rozprzestrzenianiu się choroby, wojsko wystawiło na drogach posterunki. Nikogo nie wpuszczało ani nie wypuszczało z miasteczka. Mieszkańcy, przekonani, że władze skazały ich na śmierć, przekradali się przez lasy, byle uciec z przeklętego miejsca. Uciekali nawet miejscowi lekarze i pielęgniarki, dla których opieka nad pacjentami oznaczała wyrok śmierci.
Prezydent Museveni wystąpił w telewizji z orędziem, w którym radził rodakom, by przynajmniej na jakiś czas nie witali się uściskiem dłoni. Podczas nabożeństw katoliccy księża przestali własnoręcznie podawać wiernym kumunikanty.
Przysłani z Kampali lekarze, odziani w ochronne skafandry, nakazali ludziom, by swoim zmarłym nie wyprawiali zwykłych pochówków, lecz by zaraz po śmierci pakowali ich do specjalnych worków i tak grzebali w ziemi. Muzułmańscy duchowni zwolnili wiernych z obowiązku obmywania zwłok. "To prawda, że Koran mówi nam, byśmy obmywali ciała zmarłych przed ich pogrzebaniem, ale święta Księga jeszcze surowiej zabrania nam odbierać życie sobie samym - ogłosił w Kampali świątobliwy hodżi Nsereko Mutumba. - A obmywanie ciał osób zmarłych z powodu wirusa ebola jest właśnie jak odbieranie sobie samemu życia".

Nieszczęśni mieszkańcy Bundibugio sami już nie wiedzieli, co robić. Nie obmywając ciał swoich zmarłych i nie dopełniając żałobnych rytuałów, może i chronili się przed zabójczym wirusem, ale narażali się na gniew duchów, które - nieodprawione w zaświaty - pozostawały w świecie żywych i mściły się na nich za wyrządzoną krzywdę. Za dowód wzięto w kraju Aczolich epidemię dżumy, która wybuchła tam niemal jednocześnie z atakiem wirusa ebola. Na przenoszoną przez pchły dżumę zapadały głównie kobiety. Mężczyźni, zgodnie z wioskowym zwyczajem zająwszy dla siebie łóżka, zmusili je do spania na glinianej podłodze.
- Kiedy na życie ludzi składa się tylko cierpienie, troska i nieustanny trud, łatwo jest im wmówić, że prawdziwy spokój i sprawiedliwość czekają ich dopiero po końcu świata, którego powinni wyczekiwać z radością - powiedział ksiądz Patrick ze szkoły imienia biskupa Kihangire w Kampali

Wojciech Jagielski "Nocni wędrowcy" s.228-231

Epidemia w Ugandzie w 2000 roku skończyła się na 420 zarażonych i 224 ofiarach, w tym samym roku inna epidemia wybuchła w Kongu zarażając 300 osób i pochłaniając 253 ofiary. Epidemie te uważano za najgorsze aż do teraz.
Strach przed apokalipsą był przyczyną powstania w Ugandzie kościoła Ruchu na rzecz przywrócenia Dziesięciu Przykazań Bożych, którego podstawowym celem było przetrwać zagładę przepowiedzianą na 1 stycznia 2000 i wejść do Nieba. Gdy zagłada nie nastąpiła, przywódcy ogłosili drugi termin 17 marca, zapraszając do głównej świątyni wszystkich niezadowolonych. Podczas nabożeństwa kościół spłonął z ponad 500 wiernymi. Władze początkowo sądziły, że było to zbiorowe samobójstwo, takie jak w Jonestown, jednak gdy okazało się że drzwi i okna zabito od zewnątrz gwoździami a na innych posesjach Ruchu znaleziono ponad dwieście zabitych na różne sposobów osób, stało się jasne że było to cyniczne masowe morderstwo.

Historia lubi się powtarzać - w lipcu niezależnie od już trwającej epidemii w Gabonie i Sierra Leone, w Kongu wybuchła druga epidemia Eboli, nie związana z tamtą. A zaczęło się od kobiety oprawiającej zabitą przez męża małpę, która zachorowała i była leczona w domu przez krewnych myślących że to malaria. Na razie skończyło się na 60 zarażonych i 35 ofiarach.
Straszna choroba.

Mam nadzieję że nie powstanie teraz nowa sekta Ebolowej Apokalipsy.

sobota, 6 września 2014

Bardarbunga i jej diabły

Eksplozja islandzkiego wulkanu Bardarbunga ze zrozumiałych względów budzi moje zainteresowanie - wulkany to ciekawy temat a ja lubię ciekawe tematy. Nieoczekiwanie jednak stwierdziłem, że ten przypadek może łączyć się z innym katastroficznym tematem, jaki opisuję na tym blogu - z trąbami powietrznymi.

Oglądając dziś przed południem wulkan na kamerze internetowej zauważyłem, że z terenu pokrytego gorącym popiołem niedaleko szczeliny erupcyjnej podrywają się wirujące kolumny pyłu, cienkie i gnące się pod wpływem wiatru, na tyle jednak wysokie aby sięgnąć podstawy chmur, tak że musiały osiągać wysokość kilkuset metrów:



 
Podgląd wulkanu na żywo możecie zobaczyć tutaj: http://www.livefromiceland.is/webcams/bardarbunga-2/

Te pyłowe trąby, czyli dust devils (a może raczej w tym przypadku ash devils) utrzymywały się do dwóch minut, w każdym razie tyle utrzymywały się w polu widzenia kamery. Pojawiały się co chwila, czasem nawet po pięć czy sześć w różnym stopniu rozwinięcia, tworząc piękny (i ciekawy) widok.

Teraz pogoda w tamtej okolicy się zmieniła - przeszły chmury, wiatr stał się silniejszy a słońce przesunęło się, prześwietlając dym. Trudno to teraz ocenić, ale wulkan dymi chyba mocniej:
Popioły ostygły i trąby pyłowe już się nie pojawiają.

Tego typu zjawiska są stosunkowo często obserwowane w pobliżu wulkanów, w związku z potężnym kontrastem temperatur. Nawet niewielki skręt unoszącej się warstwy gorącego powietrza może formować wir zasysający pył i dzięki temu dobrze widoczny. Podobne widzi się na popieliskach po potężnych pożarach. Jeszcze gwałtowniejsza forma, czyli trąba ogniowa nie jest tu możliwa, ze względu na brak otwartego ognia - rozgrzana do czerwoności skała jest zbyt ciężka aby "wkręcić" się w taki wir. Efektowny przypadek z wulkanu Santiaguito:


Potężne wiry pyłowe obserwowano po spływie piroklastycznym wulkanu Sinabug:

Inny ciekawy przypadek to trąby parowo-wodne, obserwowane w miejscach gdzie lawa hawajskich wulkanów wpada do morza. Znad rozgrzanej wody unoszą się wtedy wiry znacznych rozmiarów:




Mniejsze i szybsze wiry, przypominające węże utworzone z samej pary wodnej, to steam devils (lub steam snakes).




poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Kosmos się zmienia


Zwykle myśląc o astronomii i obiektach w kosmosie, postrzegamy je jako pewne niezmienniki - niebo pozostaje cały czas takie samo, a nawet jeśli się zmienia, to w tempie niezauważalnym w ciągu ludzkiego życia. Oczywiście, księżyc i planety przesuwają się, czasem coś tam się zmieni kolorystycznie na planecie, czasem pojawi się kometa, ale daleki kosmos jest nieruchomy.
To wrażenie ma dosyć dobre uzasadnienie w skali kosmosu - z kilkuset lat świetlnych nawet bardzo szybki ruch obiektu, będzie ledwie zauważalny. Niemniej jest kilka taki przypadków które pokazują, że coś w kosmosie może zmieniać w czasie pozwalającym na zauważenie zmian (oczywiście dysponując odpowiednim sprzętem obserwacyjnym).

Gwiazda która się porusza.
Gwiazdy wykazują ruch własny na tle głębokiego kosmosu, przy czym zależy to głównie od ich odległości od nas. Im bliżej leży gwiazda, tym lepiej widać jej ruch własny, nawet gdy nie jest zbyt imponujący w ogólności.
Największy ruch względem tła ma Gwiazda Barnarda, nazwana tak od astronoma, który wyznaczył wartość tego ruchu. Wartość ta to 10 sekund kątowych na rok - to w przybliżeniu tyle ile wynosi średnica Marsa w teleskopie. Oznacza to że w ciągu 60 lat przesuwa się po niebie o odległość równą połowie średnicy księżyca. Może się to wydawać niewiele, ale ponieważ obserwujemy jej ruch od 1916 roku, udało się wykonać składankę zdjęć pokazującą ruch:
Ewentualnie nałożenie zdjęć:
Gwiazda leży w odległości 6 lat świetlnych od ziemi, jest przy tym trzecią najbliższą po Proksimie i układzie Alfy Centaura. Porusza się w przestrzeni z prędkością 140 km/s przybliżając się do nas. Za kilka tysięcy lat znajdzie się dwa razy bliżej. Obecnie znajduje się w gwiazdozbiorze Wężownika, świecąc z jasnością 9 magnitudo, można ją więc zobaczyć w średniej wielkości teleskopie.

Ciekawym przypadkiem jest gwiazda Rho Aquilae - gdy w 1606 roku Bayer ustalał nazwy gwiazd, oznaczając najjaśniejsze literami greckimi, zaliczył ją do gwiazdozbioru Orła. Gdy następnie unia astronomiczna wyznaczyła ostateczne, ścisłe granice gwiazdozbiorów, gwiazda znalazła się bardzo blisko granicy z Delfinem. Kilkadziesiąt lat ruchu własnego spowodowało, że w 1992 roku gwiazda znalazła się w obrębie Delfina, choć nazwa nie została zmieniona.

Echo świetlne
W roku 2002 w gwiazdozbiorze Jednorożca, obok Oriona, pojawiła się nagle jasna, intensywnie czerwona gwiazda, przez krótki czas będąc możliwą do zauważenia w lornetkach. Był to prawdopodobnie rzadki typ "czerwonej nowej" czyli rozjaśnienia gwiazdy typu czerwonego olbrzyma, powstałej ze zlania się ze sobą dwóch gwiazd. Ich połączenie tworzyło nową gwiazdę o większej jasności, zarazem przy zlewaniu się powstawała duża ilość energii, która na kilka tygodni zwiększała jasność gwiazdy setki tysięcy razy.
Dla nas istotne były wizualne skutki tego zdarzenia - pojaśnienie wysłało w kosmos falę światła, która padając na gaz i pył w otoczeniu gwiazdy, powodowała jego oświetlenie. Światło odbite od obłoków docierało do nas po czasie zależnym od odległości - obłoki w odległości miesiąca świetlnego od gwiazdy jaśniały po miesiącu, w odległości roku świetlnego po roku. Wizualnym efektem przesuwania się po obłokach fali światła, jest wciąż trwające i bardzo efektowne echo świetlne, którego rozszerzanie się dało taki oto efekt (zdjęcia w latach 2002-2006)

Rozszerzanie się echa trwa nadal. Jak łatwo policzyć, dotarło już na odległość 12 lat świetlnych od gwiazdy

Podobny efekt obserwuje się dla Mgławicy Hubble'a, oświetlanej przez gwiazdę zmienną - zmiany jasności gwiazdy powodują zmiany jasności różnych części mgławicy, zauważalne w przeciągu kilku miesięcy. Pojawiające się ciemniejsze obszary, to prawdopodobnie cienie obłoków pyłu w otoczeniu gwiazdy.

Mgławica, która się zmienia
Mgławica Minkowski 2-9 jest mgławicą planetarną w formie dwóch stożków wybiegających od gwiazdy pośrodku. Bywa też nazywana mgławicą Skrzydła Motyla. Wewnątrz znajduje się układ białego karła i towarzyszącej mu normalnej gwiazdy, który przetrwał powodującą powstanie mgławicy eksplozję na białym karle.
Karzeł krąży wokół środka masy, wyrzucając w przestrzeń dwie strugi bardzo szybkiego wiatru słonecznego, które zderzając się z gazem mgławicy, wpływają na jego jasność. Ruch karła powoduje zatem przesuwanie się jaśniejszych obszarów:

czwartek, 21 sierpnia 2014

1880 - Trąba powietrzna pod Koninem

Dawno już nie wrzucałem nic o dawnych trąbach powietrznych, a przecież mam takich historii jeszcze sporo:

Trąba powietrzna
 Z osady Kazimierz pod Koninem otrzymuje Kur. Warsz. następujące szczegóły o klęskach zrządzonych przez trąbę powietrzną: Wczoraj o godzinie w pół do piątéj z południa, nad miejscowością tutejszy zawisła trąba powietrzna .. Już od świtu prawie cały firmament zachmurzony groził ulewnym deszczem; atmosfera stała się duszną i ciężką. Jakoż około godziny 4-téj po południu spadł deszcz gruby i rzęsisty w pośród błyskawic i gromów. Po kilkunastu minutach wszystko to ucichło, a nawet na całym prawie nieboskłonie zaczęło się wyjaśniać i wypogadzać.
Naraz od wschodu pojawił się w przestrzeni słup czarny, gruby i wirujący, rosnął w kształcie lejkowatym pod obłoki, i sunął się w kierunku południowym. Świetlane smugi wytryskały z jego wnętrza i opadały parabolicznie w tę czarną otchłań. Była cisza, bez wiatru, bez błyskawic i grzmotów... Czarny słup zacieśniał łuk swojego szlaku ze wschodu ku południowi i szedł prosto na nasze miasteczko. Strach paniczny padł na wszystkich mieszkańców... Uderzono w dzwony „na gwałt" w tutejszych kościołach Farnym i Bernardyńskim.
Strwożone tłumy z jednego końca miasteczka biegły na drugi, a z tamtego w kierunku przeciwległym; zarząd gminny i straż ziemska rzuciły się do narzędzi ogniowych. Tumult, chaos, istny dzień sądny!.. Był to bowiem, zaprawdę, moment apokaliptycznéj grozy... Czarny, po wietrzny potwór okrążył miasteczko ze wschodu na południe, w promieniu dwuwiorstowym i z błyskawiczną szybkością pomknął ku zachodowi. Za chwilę lunął deszcz potokiem, deszcz, jakiego tutaj najstarsi wiekiem mieszkańcy nie pamiętają; trwał sześć minut niespełna, a wszystkie pola i łąki okoliczne zamienił w nieprzejrzane jezioro... Uragan w pochodzie swoim w odległości od nas wiorst pięciu, zerwał ze szczętem siedm chat wiejskich i wiatrak na kolonii niemieckiéj zwanéj Rembowo. Ze zbliżaniem się jego, mieszkańcy wybiegli na pola; w jednéj chacie zapomniano o śpiącém dziecku czteroletniém... dziś znaleziono je przywalone belkami i krokwiami domowstwa. W lesie eksploatowanym przez kupca starozakonnego, chatę zamieszkałą przez pisarza owego kupca, wyrwano z korzeniami sosny i graby tak nakryły, że pisarz ten razem z całą rodziną swoją dziś dopiero wydobyty został z tego drzewnego grobu, wszakże bez żadnego szwanku, dzięki energicznym usiłowaniom swoich robotników. Około 13-tu morg wyrwanych już to z korzeniem, już też strąconych do połowy sosen, brzóz, dębów i grabów, leży pokosem.
W osadzie Pleszyn i w majętności Sławoszewek kilkanaście stodół zgruchotanych. Na folwarku zwanym Kamienica, do dominium Kazimierz należącym, odległym o wiorst trzy od Kazimierza, z nowéj wielkiéj stodoły cały dach z wiązaniem został zerwany i rzucony o 500 kroków opodal; zaś o dwie wiorsty ztąd, w pośród lasów, w miejscowości zwanéj Bieniszewo (gdzie znajduje się starożytny klasztor po-Kamedulski), zniknęła znacznych rozmiarów szopa z sianem; do téj chwili nawet jéj śladu nie znaleziono. Nieco daléj trąba powietrzna natknęła na jezioro mające około l,5 wiorsty kwadratowéj, wyrwała z jego łożysk i rozprysnęła wodę tak, że dziś widać tam tylko niewielką kałużę, lecz dokoła za to na łąkach ogromny obszar wody...
Dominium Kazimierz, jedno z dziedzicznych Karola hr. Mielżyńskiego, składające się obecnie z dziewięciu folwarków razem z gorzelnią, olejarnią, młynem parowym i browarem bardzo wiele od wczorajszych powietrznych nawiedzin ucierpiało. Pszenica pływa w snopach po wodzie, ziemniaki, jedna z najważniejszych tutejszéj roli produkcji, gniją pod wodą; lasu przeszło morg 20 uragan zniszczył.
[Nr, 185 Gazety Warszawskiej, dnia 8 (20) Sierpnia 1880 roku., EBUW]
Opis jest wystarczająco dokładny i nie ma wątpliwości co do natury zjawiska, zaś jego przebieg możliwy jest do wyznaczenia na mapie. Tak więc trąba pojawiła się na wschód od Kazimierza Biskupiego w okolicy małej kolonii Rębowo. Ruszyła na południowy-zachód w stronę wsi Kamienica, gdzie zniszczyła stodołę, po drodze niszczyła lasy. Zapewne minęła od zachodu jezioro Gosławskie. W okolicy Bieniszewa zniszczyła lasy i wspomnianą stodołę. To dawałoby długość pasa zniszczeń ok 5-6 km
Wspomniany Sławoszewek leży mocno na północny-zachód od Kamienicy i raczej szkód nie wywołała tam ta sama trąba. Pleszyna nie mogę znaleźć.

czwartek, 14 sierpnia 2014

OZMA 2014

Jutro wyjeżdżam na zjazd miłośników astronomii OZMA 2014, już siódmy raz zresztą.

Jest to zjazd będący raczej imprezą zapoznawczo-wypoczynkową niż typowo naukową. Zjeżdżają się miłośnicy astronomii, wielu z własnymi sprzętami pokaźnych osiągów, toteż nawet bez własnego teleskopu można obejrzeć obiekty na niebie w dobrej jakości.
W tym roku zjazd odbywa się w Niedźwiadach, koło Szubina. Tam miał miejsce pierwszy i kilka ostatnich. Wszystko zależy od tego czy i gdzie uda się zjazd zorganizować. Raz zdarzył się w Kawęczynku na Roztoczu, raz we Fromborku, kilka razy w Urzędowie. Jeśli zaś akurat nie uda się w danym roku organizacja gdzieś w Polsce, to zjazd rozgrywa się w Niedźwiadach.
Mieści się tam siedziba Pałucko-Pomorskiego Stowarzyszenia Astronomiczno - Ekologicznego, będąca starą szkołą z przyległościami:
Na stanie jest tam kilka teleskopów, używanych do obserwacji, w tym Newton 400/2000 mm, teleskop słoneczny Coronado z filtrem H alfa, a w budowie jest właśnie teleskop z lustrem 600 mm.
Dla mnie dodatkową atrakcją jest okolica - spokojny, wiejski krajobraz i las porastający łagodne pagórki. Chętnie w przerwach spaceruję to tam to tu.
Trochę martwi mnie że pogoda może okazać się niesprzyjająca.

czwartek, 7 sierpnia 2014

1862 - Trąba powietrzna w Bninie

Zaraz po omawianej trąbie w Żerkowie miało miejsce kolejne takie groźne zdarzenie:

Piszą nam z Wiel. Ks. Poznańskiego:
Od niepamiętnych lat tak gwałtowne burze nie nawiedzały nasze Księstwo jak w tym roku. Niedawno donosiliśmy o szkodach wyrządzonych przez uragan w Żerkowie, dziś dowiadujemy się że podobne nieszczęście nawiedziło okolice Środy i Miłosława. Niezrównanie większa trąba powietrzna nawiedziła nazajutrz dnia 4go b.m. miasto i okolice miasta Bnina. Za żwirówce powyrywała wysokie topole częścią z korzeniami, pozostawiając doły długie na 9 stóp a długie na sześć stóp; częścią połamała takowe. W mieście przewróciła już zupełnie, już częściowo przeszło 40 domów, a za miastem kilka wiatraków, porywała zwierzęta i ludzi i unosiła na kilkadziesiąt kroków. Straty są znaczne.
[Gazeta Polska 9 sierpnia 1862 nr 181]
Jeśli rzeczywiście dochodziło do unoszenia w powietrze ludzi i zwierząt, to musiała to być faktycznie trąba powietrzna. 

czwartek, 31 lipca 2014

Na ile jest oszczędna żarówka energooszczędna?

Niedawna akcja Godzina dla Ziemi symbolicznie przypomniała to, co i tak było nam wiadome - że prąd dobrze jest oszczędzać. I podobnie jak inne antykonsumpcyjne akcje, ta zyskuje duże poparcie i prawie zerową skuteczność. Każdy wie, że prąd trzeba oszczędzać, więc niech to robią inni.

Jest jednak kwestia wiążąca się z oszczędzaniem, wokół której narosło wiele mitów - a jak bardzo są oszczędne żarówki energooszczędne? Bo mówi się, że częste włączanie i wyłączanie tylko bardziej szkodzi niż pożytkuje...

Żarówka klasyczna zgodnie ze swoją nazwą żarzy się. Składa się ze szklanej banieczki wypełnionej rozrzedzonym gazem obojętnym, i drucika z trudnotopliwego materiału - w pierwszych żarówkach Edisona było to przewodzące włókno węglowe, potem Auer wprowadził osm a dziś używa się stopów wolframu.  Drucik przewodzący jest bardzo cienki i zgodnie z prawem oporności, mając mały przekrój wykazuje duży opór elektryczny i silnie się nagrzewa, aż do świecenia.
Problemem takiej żarówki jest jednak to, iż podgrzanie stanowi wyjątkowo nieefektywną metodę wytwarzania światła - spośród energii zużytej przez żarówkę na wytworzenie światła przypada tylko 1-5%, reszta jest uwalniana jako podczerwień lub przekazywana jako ciepło. Wydajność tą można zwiększyć podwyższając temperaturę, lecz wtedy obniża się żywotność żarówki wywołana parowaniem wolframu.
Dodatek halogenu do gazu pozwala zmniejszyć te straty i podwyższyć temperaturę, dzięki czemu lampy halogenowe zużywają mniej energii na wydzielenie światła tak samo jasnego.

A jak działają kompaktówki?
Są to świetlówki składające się z rurki wypełnionej oparami rtęci. Przyłożenie wysokiego napięcia do końców rurki powoduje jonizację par pierwiastka - wzbudzone za sprawą zderzenia z elektronami atomy rtęci powracają do stanu podstawowego, wypromieniowując energię w formie ultrafioletu. Ultrafiolet pada na luminofor pokrywający wnętrze rurki, który naświetlony ultrafioletem zaczyna fluoryzować światłem białym. Bardzo niewiele energii jest przekształcane na ciepło, dlatego świetlówki nie nagrzewają się tak jak żarówki. Wydajność energetyczna przekształcenia pracy w światło wynosi zależnie od rodzaju 8 do 12 %, niektóre typy do 15%. Oznacza to, że na wytworzenie światła o takim samym natężeniu, świetlówka zużywa 4-5 razy mniej energii. Świetlówka o jasności opowiadającej żarówce 60 W zużywa 12-15 W.
Ich podstawową wadą jest zawartość rtęci, przez co nie powinno się ich wyrzucać do zwykłych śmietników, a w razie rozbicia w domu zebrać resztki do szczelnego woreczka i przewietrzyć mieszkanie. Z drugiej strony ilość potrzebnej rtęci została w ostatnich latach zminimalizowana do kilku miligramów - kiedyś czytałem książkę o doświadczeniach fizycznych z lat 70., w której fizyk jako przykład obserwacji bezwładności podawał ruch... kropel rtęci w świetlówkach oświetlających wagoniki metra, czyli że dawniej musiało jej być w świetlówce na tyle dużo że było naocznie zauważalna.

Prąd rozruchu (inrush current)
Tym co wzbudza największe kontrowersje i co stało się źródłem mitu o włączaniu, jest dla świetlówek prąd rozruchu. Jest to prąd pobierany w momencie włączenia, potrzebny do rozruchu urządzenia, mający postać nagłego ale chwilowego skoku natężenia pobieranego prądu. Jest to związane z koniecznością zainicjowania odpowiednich procesów w urządzeniu - w kondensatorach jest to prąd ładowania, czyli rozkładanie ładunku na powierzchni okładki. Wysoki prąd rozruchu mają na przykład żarówki - w pierwszym momencie, gdy włókno jest jeszcze zimne, ma dosyć wysoką przewodność elektryczną, toteż przez chwilę następuje duży przepływ energii  a prąd może osiągać wartość do kilkunastu amperów; potem włókno rozgrzewa się i zaczyna wykazywać duży opór.

Podobna sytuacja występuje w świetlówkach. Prąd rozruchu dla świetlówek kompaktowych to ok. 7-10 A. Ile jest to energii? Cóż, możemy to przeliczyć na moc, czyli waty. Moc P to napięcie U razy prąd I czyli:
P= U*I
Wiedząc że prąd w gniazdku to w Polsce 230 V i przyjmując wartość prądu rozruchu za 10A, możemy policzyć:
230V*10A=2300 W = 2,3 kW
Jak więc widzicie, pobór prądu jest gigantyczny. Z tego też powodu często się mówi że gdy świetlówka jest często włączana i wyłączana, to zżera więcej prądu niż zaoszczędza, przez co lepiej jest ją zostawić zapaloną niż włączać na krótko.
Jednak tym co dla nas jest najważniejsze, to nie pobór prądu, tylko koszty, a liczniki zliczają prąd w kilowatogodzinach, a więc liczą w ilość prądu pobraną w czasie. To ile kWh zużyje świetlówka na rozruchu,. zależy więc od tego jak długo ten rozruch trwa. Wraz z przestrogami przed częstym włączaniem po świecie krążą różne czasy - jedni mówią o kilku sekundach, inni o minucie a parę razy słyszałem że zwiększony pobór trwa całe pięć minut. Wystarczy jednak dobrze poszukać aby przekonać się, że jest to czas bardzo krótki. Nie minuta, nie sekunda ale zaledwie kilka milisekund. Zwykle, zależnie od typu świetlówki, jest to od 1 do 5 milisekund.[1] Impuls rozruchowy to nie jest to samo co czas rozgrzewania się świetlówki, w którym stopniowo osiąga ona właściwą jasność - w momencie pojawienia się pierwszego światła rozruch już ustał, teraz jedynie musi odparować więcej rtęci aby natężenie ultrafioletu było odpowiednie.

Jak łatwo się domyśleć, nawet gigantyczny pobór prądu w ciągu ułamku sekundy przełoży się ostatecznie na małe zużycie, liczone przez liczniki w kilowatogodzinach. Przyjmijmy wyliczoną wartość prądu rozruchu i przyjmijmy że impuls ten trwa 5 ms. 

5 ms = 0,005 s = 0,000083 h

2,3 kW * 0,000083 h = 0,00019 kWh

Oznacza to że świetlówka z bardzo dużym prądem rozruchu, ale trwającym ułamek sekundy, wywoła zużycie prądu obciążające naszą kieszeń o setne części grosza. To zupełnie niezauważalne. Tak na prawdę nawet jeśli świetlówka jest w miejscu, w którym co chwila się ją zapala i gasi, to zgaszenie jej na sekundę wywoła większą oszczędność energii, niż zużycie w momencie zapalenia.
Internetowe porady, mówiące, że lepiej żeby się długo paliła, niż żeby była kilka razy włączana są zatem szkodliwe.

Jeszcze wyższe prądy rozruchu mają lampy LED, sięgające w impulsie do 100-200 A. Przy tak wysokich skokach trzeba brać pod uwagę skoki poboru przy włączaniu na raz większej ilości lamp, bo automatyczne bezpieczniki mogą się wyłączać biorąc to za zwarcie.

Tak więc świetlówka energooszczędna naprawdę oszczędza.
------
*  http://www.wmae.pl/userfiles/file/Baza%20wiedzy/Publikacje/swietlowki_generatorem_oszczednosci.pdf
[1] http://www.electrical-installation.org/enwiki/Electrical_characteristics_of_lamps