Czytam sobie o katastrofie pod Huascaran w Peru w 1970 i mam wrażenie,
że to scenariusz amerykańskiego filmu katastroficznego, o tych władzach
małego miasteczka, które uciszają głosy o niebezpieczeństwie, bo zbliża
się festyn.
A to co się wtedy zdarzyło brzmi jak SF. Huascaran to jedna z
najwyższych gór ameryki południowej. Na jednym z jej zboczy znajduje się
lodowiec wiszący - jego dolina kończy się obrywem. Zazwyczaj czoło
urywało się przed tym urwiskiem i tylko czasem zimą dochodziły tam
lawiny śnieżne.
W lipcu 1962 sezon letni był tak wyjątkowo ciepły, że lodowiec wysunął
się poza krawędź. W końcu wielka bryła lodowca spadła do doliny i tam
zamieniła się w lawinę błotną a na koniec w falę powodziowa. Powódź
spłynęła małą rzeczką i zmyła miasteczko Ranrahirca na końcu doliny.
Zginęły 4 tysiące osób.
Po tym wydarzeniu władze planowały odbudować miejscowość w innym
miejscu, ale ludzie się na to nie zgadzali, bo rodziny ocalałych miałyby
za daleko do pól i plantacji będących ojcowizną. Fala błota musnęła też
stolicę stanu Yungay, gdzie mieszkało kilkanaście tysięcy osób,
zostawiając sterty kamieni i błota. Naukowcy mówili, że lawina może się
powtórzyć za kilka czy kilkanaście lat. Proponowano przenieść zabudowę
dalej od rzeki. Ponownie ludzie z okolicy nie zgadzali się, argumentując
zresztą, że tamten ciepły sezon był wyjątkową anomalią i pewnie się nie
powtórzy. Poza tym właściwe miasto oddzielał od rzeki stumetrowy
pagórek. Ostatecznie miasteczko Ranrahirca u wylotu doliny odbudowano w
tym samym miejscu, a w stolicy stanu spokojnie rosła liczba mieszkańców. Warunki pod
katastrofę zostały przygotowane.
W międzyczasie naukowcy badający lodowiec wydali alarmujący raport o
tym, że ściana skalna nad lodowcem jest spękana i niestabilna i grozi
lawiną skalną. Władze zakazały publikacji tych informacji w prasie
krajowej, aby nie wywoływać paniki.
W 1970 roku miało miejsce bardzo silne trzęsienie ziemi, mające
epicentrum niedaleko góry. Jak donosili świadkowie, ze stoku góry nad
lodowcem oderwał się blok skalny o szerokości 800m. Spadł na lodowiec i
zaczął się po nim zsuwać, krusząc lód na kawałki. Potem zmieszana masa
skał i lodu przeskoczyła przez próg skalny, zabierając po drodze rosnącą
masę ziemi, błota i kamieni. Lawina spadała po terenie nachylonym pod
kątem 30 stopni z wysokości 3 kilometrów, osiągając prędkość przekraczającą 450 km. Niesione nią skały odbijały się od nierówności podłoża i od siebie wzajemnie, rozrzucane dookoła z prędkościami szacowanymi na nawet 600 km/h. Geolodzy odwiedzający potem okolicę znaleźli kilkumetrowe kratery wybite przez głazy. Mieszkańcy wiosek przy dolinie donosili więc o przeciągłym grzmocie lawiny i deszczu wielkich kamieni, które niszczyły domy i zabijały rolników na polach. Największy znaleziony potem w lawinisku głaz miał masę 7 tysięcy ton.
2 minuty po trzęsieniu ziemi lawina zmiotła miasta pod górą. Fala błota i kamieni wspięła się na stumetrowy grzbiet na zakręcie doliny i zalała Yungay, niszcząc wszystkie budynki. W wyniku tej tylko lawiny zginęło około 20 tysięcy osób. Drugie tyle było ofiar trzęsienia ziemi w całym Peru.
W Yungay ocalały jedynie domy leżące na większej wysokości, oraz pagórek z cmentarzem, gdzie przetrwało kilkanaście osób, które odwiedzał groby akurat tego dnia. Stojąca tam figura Chrystusa wznosiła daremnie ramiona nad ruinami zniszczonego miasta. Wiele dzieci z miasta ocalało, ponieważ były na przedstawieniu na stadionie trochę za miastem, który ominęła lawina.
Rząd objął obszar dawnego miasta ochroną jako cmentarzysko i narodowy pomnik - blokując odbudowę. Zdecydowano nie odkopywać ruin i nie poszukiwać ciał zabitych. Miasto przeniesiono bardziej na północ, w bezpieczniejsze miejsce.
***
Bardzo podobnie wygląda historia innego peruwiańskiego miasta Huaraz, które ze względu na wysokogórskie położenie jest nazywane Peruwiańską Szwajcarią. Znajduje się po drugiej stronie Huascaran niż Yungay. W 1941 zostało częściowo zniszczone przez lawinę błotną wywołaną upadkiem do jeziora Palcacocha powyżej miasta, części zasilającego je lodowca. Z powodu nagłego przepełnienia pękła część moreny lodowcowej piętrzącej jezioro, stąd nagły spływ błota niosącego wielkie głazy. Zginęło kilka tysięcy osób. Ale i tutaj w miarę upływu lat uznano, że ryzyko powtórki jest małe i zniszczone tereny zabudowano. Podczas trzęsienia ziemi w 1970 tysiące osób zginęły z powodu zawalenia się budynków.
Po tej tragedii udało się w końcu stworzyć planowany już wcześniej projekt kontroli poziomu wysokogórskich jezior. W kilku jeziorach obniżono sztucznie poziom wody aby nie doszło do przepełnienia w razie powodzi lub osuwiska. Praktycznie opróżnione Palcalocha nie wydawało się groźne. Wybetonowano mu kanał wylotu wody aby nie było ryzyka dalszego pęknięcia. Potem jednak mijał czas, lodowiec wpadający do jeziora zaczął się cofać pod wpływem zmian klimatycznych, a opuszczona przez niego misa jeziorna zaczęła się powiększać. Przed katastrofą w 1941 w jeziorze mieściło się 10 mln m3 wody. Po katastrofie i dalszej kontroli wypływu objętość spadła do 0,5 mln m3. W ciągu ostatnich 20 lat wywołane globalnym ociepleniem cofanie lodowca spowodowało, że pomimo utrzymywanego przelewem niskiego poziomu, objętość mieszcząca się w misie wzrosła do 17 mln m3. Jeśli teraz stanie się coś gwałtownego, nastąpi załamanie czoła lodowca lub osuwisko, to jest z czego powstać kolejny spływ wody, błota i porwanych skał. Tymczasem liczba ludności w Huaraz wzrosła do 120 tysięcy i wiele z nich mieszka na dnie zagrożonej doliny i nie zamierza się przenosić.
Więc kto wie, może jeszcze kiedyś ta katastrofa się powtórzy...