Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koniec świata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koniec świata. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 lipca 2012

I gdzie ta Nibiru?

Jak wszyscy wiedzą za kilka miesięcy ma być Koniec Świata. Znowu, bo w roku 2000 się nie udało. Jak natomiast się to odbędzie dokładnie nie wiadomo, wszyscy jednak wiążą to w jakiś sposób z planetą Nibiru, jak dotąd nie odkrytą przez astronomów, która przybliża się ku nam z kosmosu. Czasem pisze się o skalistej planecie większej od Ziemi, czasem o gazowym olbrzymie wielkości Jowisza, kiedy indziej o komecie albo roju asteroid.
Oczywiście wielu zarzuca astronomom że ją odkryli, tylko to ukrywają, jednak im bliżej do dnia zerowego tym bardziej jasne się dla ludzi staje, że obiekt ten powinien był już dawno widoczny. I to gołym okiem. Toteż pojawiały się i pojawiają się wciąż kolejne wyjaśnienia mające tłumaczyć dlaczego tak się nie dzieje, a jeśli zebrać je do kupy, wychodzi nam obraz co najmniej osobliwy:


Za Słońcem
Najpopularniejszym twierdzeniem jest to, że Nibiru nadlatuje od strony Słońca, które jest tak jasne że uniemożliwia obserwacje. Po raz pierwszy takie głosy pojawiły się niedługo po roku 2000 gdy obecna koncepcja zdobywała popularność i były uzasadniane jeszcze dosyć rozsądnie. Otóż nasza tajemnicza planeta ma nadlatywać od strony gwiazdozbioru Oriona, leżącego tuż pod ekliptyką - pozorną drogą Słońca na tle gwiazd. Miała być w zasięgu wzroku na kilka miesięcy przed grudniem, w miesiącach letnich. Zimą Orion jest bardzo dobrze widoczny nocą, bo Słońce znajduje się po przeciwnej stronie nieba, w Strzelcu, natomiast latem słońce przesuwa się na tle gwiazdozbiorów Byka i Bliźniąt, zatem Orion wypada wówczas po dziennej stronie nieba. Jeśli zatem wówczas - a więc właściwie teraz - Nibiru miała być już widoczna, to w jej obserwacjach przeszkadzałoby Słońce, koło którego by się znalazła.
Jakoś tak jednak tłumaczenie dotyczące zdarzeń na kilka miesięcy przed Końcem, zaczęło być wykorzystywane ładnych parę lat wcześniej, zaś dowodem stały się zdjęcia i filmy wykonywane w stronę słońca. Przykłady:
Jak łatwo się domyśleć, gdy skierujemy obiektyw wprost na słońce tworzą się odbicia w układzie optycznym aparatu, czasem zabarwione na czerwono lub niebiesko od powłoczki mającej wygaszać refleksy. Najładniejsze refleksy wychodzą gdy zdjęcie lub film jest robione przez szybę. Po prostu część światła odbija się od soczewki, potem od szyby i wraca pod nieco innym kątem. Podobne powstają między soczewkami a w teleobiektywach mogą powstać w samej soczewce, jeśli jest grubsza:

W dodatku tło na jakim znajduje się słońce nieustannie się zmienia. To by było bardzo dziwne aby od kilku lat bardzo odległy obiekt zawsze był koło słońca. Chyba że ma orbitę wewnątrz orbity Merkurego ale w związku z tym nie mógł by być niezauważony. Miłośnicy tej koncepcji skrupulatnie przeglądają zdjęcia z SOHO i odnotowują wszelkie zakłócenia i artefakty przetwarzania obrazu, uznając że coś tam jest.

Na Antarktydzie
Drugą koncepcją, która zdobyła popularność, pokazując tym samym kiepski stan szkolnictwa, jest ta że Nibiru nie widać z całej Ziemi. Płaszczyzna jej orbity miała bowiem być tak przekrzywiona względem ekliptyki, że przybliżając się znajduje się ciągle pod Ziemią, tuż nad południowym biegunem, a więc Antarktydą, i niestety da się ją zaobserwować tylko z najbardziej bliskich biegunowi skrawków lądu. A że tam mało kto mieszka, to nikt jej na razie nie widział.
Co to ma do szkoły? A no to, że na lekcjach fizyki bądź geografii nie omawia się astronomii za dokładnie i nie przypominam sobie aby omawiano tak widoczność obiektów astronomicznych na ziemi, gdyby jednak to zrobiono, każdy kto jeszcze coś z tamtych czasów pamięta powinien domyśleć się, że powyższe twierdzenia są bzdurą. Odległy obiekt jest widoczny na ziemi tak długo, jak długo nie schowa się za horyzontem, dzieje się to wtedy gdy linia łącząca go i obserwatora stanie się styczna do powierzchni kuli ziemskiej. Gdyby obiekt był tak daleko, że linie graniczne z obu stron byłyby praktycznie równoległe, wówczas musiałby być widoczny praktycznie na całej półkuli. I bliżej się będzie znajdował i im większy kąt będą tworzyły skrajne linie widoczności, tym mniejszy będzie obszar kuli z którego będziemy mogli go zobaczyć:
Na tym rysunku pokazuję jak by to wyglądało dla obiektu mniejszego od ziemi. Gdyby Nibiru była kilkukrotnie większa jak to się postuluje, obszar widoczności mógłby być nawet większy niż półkula dla większego zbliżenia.
Dla lepszego zrozumienia przeanalizujmy to sobie dla gwiazdy polarnej. Gdy stoimy na biegunie północnym, oczywiście zimą bo wtedy jest noc, gwiazda polarna jest nad nami, w zenicie. Gdy zaczniemy się oddalać od bieguna, gwiazda zacznie oddalać się od zenitu i przybliżać do horyzontu. Jeśli przyjedziemy do Polski gwiazda będzie widoczna na wysokości ok. 51-53 stopni kątowych nad północny horyzont, mimo że znajdziemy się kilkaset kilometrów od bieguna. Gdy pojedziemy do Włoch gwiazda obniży się ale będzie widoczna. W Kairze także choć znajdzie się już bardzo nisko. Teoretycznie na stałe schowa się za horyzont gdy miniemy równik.
Gdyby Nibiru miała pojawić się dokładnie nad biegunem południowym, na tle gwiazdozbioru Oktantu, to znajdując się w odległości wielokrotnie przekraczającej promień Ziemi byłaby widoczna z Antarktydy, Ameryki Południowej, Austalii, połowy Afryki, Nowej Zelandii i licznych wysepek.

Za Marsem albo Jowiszem
Kolejnym pomysłem było twierdzenie, że Nibiru jest już blisko, ale schowała się za jakimś innym obiektem. Gdy Mars znalazł się w opozycji, mówiono że znajduje się za nim, gdy na niebo wstąpił Jowisz, to on miał przesłaniać nam tą planetę. Nie trudno się domyślić że zsynchronizowanie ruchu jakiejś bardzo odległej planety z tą bardzo bliską, tak aby ciągle była przesłaniana, jest okropnie mało prawdopodobne.


Leci zygzakiem
Najzabawniejsze wyjaśnienie pojawiło się na jednej z sesji Projektu Cheops

EN-KI:
Planeta owa nie leci po swojej orbicie, co już o tym wiesz.

RAFAŁ:
Tak.

EN-KI: 
Czyli zmienia kierunki niczym piłka, przeskakuje z orbit... z danego kursu na kurs [w kierunku] danej planety. Czyli leci zygzakiem. I tym zygzakiem będzie się kierowała w stronę Słońca. Czyli pod takim kątem.
W jednej z kolejnych sesji ten tor miał być wytłumaczeniem dlaczego jej nie wykryto - gdy astronomowie nastawią swoje teleskopy na punkt gdzie Nibiru ma być, to ona się im złośliwie przesunie w inne miejsce, bo leci zygzakiem.

Jest jeszcze daleko...
No i na koniec ostatnia deska ratunku - nie jest widoczna bo jest bardzo daleko. Tylko jak daleko?
Znalazłem taki ciekawy program obliczeniowy, który na podstawie założonego albedo, czyli zdolności odbijania światła i jasności absolutnej - a więc jasności z odległości 1 JA, wylicza średnicę asteroidy. Przyjąłem więc albedo 0,15, co oznacza że obiekt odbija 15% padającego światła - zbliżone ma asfalt. Następnie powiększałem jasność absolutną dopóki nie uzyskałem wyliczonej średnicy równej 5 średnicom ziemskim (12 tyś. km*5= 60 tyś. km) a więc większy od Neptuna, wyszło mi, że jasność absolutna, w odległości równej dystansowi między Słońcem a Ziemią, wyniosłaby -6,2 M. To dużo? To znacznie więcej niż jasność Wenus (-4,4 M) zatem taki obiekt byłby widoczny w dzień.
Znając absolutną wielkość można policzyć jaka byłaby jasność obserwowalna w różnych odległościach, korzystając z prawa odwrotności kwadratów (ponieważ pole przekroju wiązki promieni wzrasta wraz z kwadratem odległości, jasność obserwowalna spada odwrotnie proporcjonalnie), znalazłem taki ładny wzór liczący wielkość wizualną dla znanych odległości od Ziemi i Słońca:

(r) to odległość od Ziemi,  (a) od Słońca, (X) to kąt fazowy, dla uproszczenia przyjmuję kąt 0 (w opozycji). Wsadźmy to w Exel i zobaczmy jaka wychodzi jasność dla różnych odległości od Ziemi.
Gdyby nasza modelowa Nibiru znalazła się w takiej odległości od nas jak Mars w opozycji (0,5 JA od Ziemi i 1,5 JA od Słońca) miałby jasność obserwowalną -6,8 magn. i byłby bardzo łatwo zauważalny
- w pasie planetoid (2,77 JA od Słońca) - -2,7 magn (tyle co Syriusz)
- koło Jowisza (5,2 JA) 0,8 magn. nieco mniej od Wegi
- koło Saturna (9,5 JA) 3,33 magn nieco mniej niż Pherkad
- Koło Urana (19,6 JA) 6,6 magn na granicy widoczności gołym okiem, dobrze widoczna przez lornetkę
- Koło Neptuna (30 JA) 8,49 magn - poza zasięgiem zwykłej lornetki, dostępna w lunetach powyżej 60 mm
- Koło Plutona (39 JA)  9,65 magn. - dostępne w lunetach ok. 80 mm

Czyli teoretycznie gdyby była na skraju układu słonecznego to mógłbym obserwować ją w swoim teleskopie, zaś koło Urana byłaby już widoczna gołym okiem. Aby stamtąd do nas nadlecieć musiałaby mieć niesamowitą prędkość, jakiej nie osiągają nawet komety i na dobrą sprawę nie da się podać powodów, dla których miałaby być tak rozpędzona.

Na postawie doniesień medialnych można próbować wyznaczyć orbitę Nibiru w ostatnich latach:

doprawdy osobliwa...

niedziela, 1 stycznia 2012

Z dawnej prasy: Koniec świata

Bywało i tak:

1867:

Znany teolog angielski Dr Pumming, który wróży z apokalipsy i xięgi proroków starego testamentu, zapowiadał, że koniec świata przypadnie w r. 1867. Ponieważ jednak rok ten zbliża się do kresu, a końca świata nie słychać, przeto teolog Angielski ogłasza, że w rachubie jego zaszła niejaka omyłka, a mianowicie, o miljon lat! Jest to nie mała pociecha. [1]

1874:
Trudno być prorokiem we własnym kraju, może to powiedzieć o sobie mieszkaniec pewienmiasteczka Honnef, w Niemczech. Przepowiadał on koniec świata na dzień 18 stycznia r. b . Na Nowy Rok zabił on jedyną swą kozę, podzielił mięso na ośmnaście części, aby starczyło na tyleż dni i urządził się w ogóle tak, że jak to powiadają: „był gotów."
Naśladowali go w tem liczni zwolennicy, sąsiedzi, a w domu proroka codziennie odbywało się zebranie, na którem rozpamiętywano marności ziemskie i ze skruchą
sposobiono się do wieczności. Nadszedł dzień 18 stycznia — czekano na „zdruzgotanie ziemi," niecierpliwiono się, jeszcze dwie godziny, godzina, pięć minut i przeszedł dzień cały, a świat ani się zachwiał.
Zawód ten do tego stopnia oburzył Honnefczyków, że obili proroka, i gdyby nie była się w to wdała władza, byliby dom jego zburzyli do szczętu.[2]


1857
:


Możemy więc ze stanowczą pewnością nie obawiać się uderzenia ziemi ogonem komety, którym wedle zabawnego mniemania ogółu, te ciała niebieskie są w możności zmieść jak miotłą ziemię z jéj drogi. Uznawszy możność wypadku spotkania się ziemi z kometą, roztrząsnąwszy przewidywane możliwe skutki nastąpić ztąd mogące, i przekonawszy się o zunpełném prawie bezpieczeństwie ziemi pod tym względem, o ile wnioskować można z obecnych danych naukowych, opartych na dotychczasowych zapamiętanych pojawach tych ciał (niezbędne w tém względzie zastrzeżenie) i dostrzeżeń nad zjawiskiem ich czynionych, przejdźmy teraz do roztrząśnienia, jakie jest matematyczne prawdopodobieństwo wypadku podobnego i zapytajmy roczniki astronomiczne, czy ziemia nasza znalazła się kiedy zagrożoną podobnego
rodzaju katastrofą?
Pomimo, iż od czasu naukowego ścisłego badania tych ciał, dostrzeżono zbliżenie się kilku komet do drogi ziemskiej, jednakże żadnego nie dostrzeżono dotąd, któregoby droga skrzyżowywała się z drogą ziemi. Jest jednak jeden kometa, który tak blisko przechodzi drogi ziemi, że odległość ta jest mniejszą od promienia jego głowy, większéj półtrzecia raza od średnicy ziemi; więc tém samém ta głowa musi zalegać przestrzeń przez którą przechodzi idealna linija ekliptyki, czyli drogi ziemi. Jeśliby więc jednocześnie kometa i ziemia przechodziły przez ten punkt największego ich zbliżenia, to ziemia znalazłaby się prawie całkowicie zanurzoną w głowie komety. Tym kometą jest kometa Biela.
Żeby spotkanie ziemi z kometą jaką mogło mieć miejsce, potrzeba dwóch niezbędnych na ten cel warunków: najprzód, by drogi tych ciał skrzyżowywały się z sobą, lub niezmiernie blisko siebie przechodziły; powtóre zaś, by się jednocześnie obadwa ciała w tym punkcie skrzyżowania znalazły.
Ten ostatni warunek jest tak niezbędny, że pierwszy bez niego nie ma żadnego znaczenia, ziemia bowiem może być na przeciwległym punkcie swéj drogi, to jest na dziesiątki milionów mil odległą wówczas, gdy kometa przecina w przebiegu ten punkt ekliptyki, do którego ziemia może dopiero przyjść w kilka miesięcy, lub kilka tygodni, i do którego gdy dojdzie, oczywista, ze nie znajdzie już komety, który gdzieś już daléj powędruje w przestrzeń, po szlaku zakreślonym jego krążeniom. Ten to właśnie wypadek miał miejsce ze wzmiankowanym peryodycznym kometą Biela, w roku 1832.
Kometa przeszedł przez punkt najbliższego skrzyżowania swego z drogą ziemi w dniu 29 października przed samą północą, a ziemia przyszła dopiero do tego punktu w dniu 30 listopada, to jest w miesiąc później, i odległość tych ciał w dniu mniemanej groźnej katastrofy wyrównywała 12,000,000 mil.
Postrach jednak który wiadomość o tym fakcie zrobiła był ogromny, nie chciano wierzyć zapewnieniom astronomów i rozumowaniu ich, że spotkanie to miéć miejsca nie może w powyższym wypadku, że ówczasowa odległość tych ciał zabezpiecza od podobnej katastrofy; uspokojenia te nic nie pomagały, oczekiwano również jak i obecnie końca świata . Minął dzień oznaczony i godzina przewidziana, a ziemia i kometa poszły jako dawniej kołować po swych szlakach i oczekiwany koniec świata nie nastąpił.
Cóżby to była za trwoga, żeby wiedziano ze kometa ten w przejściu swém w r. 1805 znajdował się dziesięć razy bliżej ziemi! Ale wówczas jeszcze nie dość go dobrze znano, czas jego peryodu i droga chodu, nie były jeszcze określone [3]
Z pewnością pamiętacie jeszcze tegoroczną kometę Elenina, która wedle
internetowych panikarzy miała uderzyć w ziemię, choć wszyscy temu zaprzeczali. 


a na rozweselenie:


----------
[1] Kurjer Warszawski Dnia 4-go Grudnia 1867 r EBUW
[2] Kurjer Warszawski Nr 43. Dnia 24 Lutego 1874 EBUW
[3] Gazeta Warszawska Nr. 90 30 marca 1857