Niezwykle szczegółowa i ciekawie napisana relacja z trąby powietrznej sprzed 170 lat, znaleziona dzięki przeszukiwaniu źródeł pod kątem opisów. Autor relacji poczynił bardzo ciekawe obserwacje, ale zarazem nie znał zjawiska jakie opisuje, dlatego ani razu nie nazwał go trąbą, a jedynie... rękawem.
Czas. Kronika miejscowa. Graboszewo, 10. Maja. — Dzień 2. Maja r. b. był z rana piękny, jasny i ciepły, ale już około godziny 8 pokazywały się na błękitnem niebie białawe lub żółtawe obłoki, osobliwie w stronie północnej, jak gdyby skały jedne na drugie powalone: zapowiadały później deszcz. Jakoż tego samego dnia spadł w Gnieźnie deszcz ulewny. Około 11 godz. obłoki kupiły się, stawały coraz ciemniejszemi, ku wschodowi grzmieć zaczęło, a wkrótce i u nas przy powietrzu zupełnie spokojnem przeszedł deszcz rzęsisty, który jednak po 8 może chwilach (minutach) zupełnie ustał; gdyż chmury pociągły na zachód, gdzie jeszcze raz poraz lubo nie często zabłysło, zagrzmiało. O 2 z południa wywołał mię ze stancyi 14-letni syn mój pokazując mi zjawisko, wydarzone w Sokolnikach powiatu wrzesińskiego, o którem z Graboszewa w odległości półmilowej wspominano.
Od chmury, z której jeszcze w Bieganowie i okolicy deszcz padał, wystawał obłok czarny rozciągnięty aż po nad Sokolnikami. Niżej obłoku niebo było pogodne, dla tego spadający deszcz z chmur nakształt promieni można było dokładnie widzieć. Z tego czarnego obłoku wywieszone było coś nakształt rękawa, podobne do rękawa płaszcza koloru siwego, który w odległości pól mili na 1 1/2 łokcia zdawał się być długi, skierowany ku wschodowi t. j. ku Gałęzewu wyprężony w prostej linii, i zdawało się że nim silnie powietrze przeciągać musi, gdy tymczasem mały tylko wiaterek od wschodu czuć się dawał. Rękaw ów przedłużał się co chwila i wywieszonym końcem ku ziemi nachylał. Obok ku wschodowi na tymże obłoku czarnym około 15 łokci od rękawa wywieszony był ogon krzywy tegoż koloru co rękaw, podobny do ogona Iwa, z małą na końcu kitką, około 3 łokci długi, co wszystko mocno patrzącego zadziwiało; dla tego też gdy to kto ujrzał, wywoływał kogo mógł z izby, aby widowisko uważać i podziwiać.
Rękaw tymczasem przedłużał się i opuszczał jednym końcem ku ziemi, drugim wisząc u obłoku, tak dalece, że się prawic z ziemią łączył, czyli dotykał Ziemi, i gdy był prostopadle, powstał na ziemi tuman jakby dymu kiedy dom pokryty słomą stanie w płomieniu. Tu dopiero podziwienie zamieniło się w strach, każdy tłumacząc sobie zjawisko wedle swego pojęcia, okropnych rzeczy się obawiał. Proboszcz miejscowy gdy go o tem zawiadomiono, rozumiejąc z początku zdala, że we wsi gore kazał uderzyć w dzwony, a każdy co mógł z narzędziem do gaszenia ognia popieszał, nawet nauczyciel tameczny z sikawką dworską na miejscu niezpieczeństwa stanął. Ale jakże się z dziwili, gdy zamiast ognia, dymu, czyli owego tumanu, który się już prawie skończył, ujrzeli rozrzuconą oborę, chlew, ule i kószki z pszczołami, połamane i powyrywane drzewa w sadku, uszkodzony dach na owczarni gospodarza Kosmali w Sokolnikach; a to wszystko zrządził gwałtowny wiatr wychodzący z owego rękawa, który z takim naciskiem uderzał, że nic mu się oprzeć niemogło.
Szum i jakiś huk tak był wielki, że zdawało się, że kamienie z nieba walą się, wszystko mieszają, tłuką i niszczą, a tuman, była to słoma, łaty, kozły, belki, siano a nawet mierzwa i ziemia z budynku, do znacznej wysokości wzniesione po powietrzu latały. Rękaw ukończywszy zniszczenie, począł się skracać, końcem owieszonym ku obłokowi zwracać, i w ciągu może pół godziny bez postąpienia w którąkolwiek stronę z obłokiem się złączył i zginął. Gdy niebezpieczeństwo minęło, wyszedł z izby przelękły gospodarz z żoną i czeladką oglądać szkody, jakie mu ten fenomen zrządził, przybyli do pomocy sąsiedzi, zaczęto odwalać słomę, drzewo z połamanych kozłów i belek i znaleziono krowę zabitą i dwie inne znacznie uszkodzone. Zjawisko było zastraszające. Patrzącemu zdała, srogie się rzeczy przedstawiały. W Graboszewie powstał między ludźmi krzyk, z obawy bliskiego końca świata, lub zagniewanego i srożącego się nieba.
Około roku 1808 także w Maju, o ile sobie przypomnieć mogę w niedzielę czy jakieś święto, po południu około 4 godziny, dzień był pochmurny, powietrze zupełnie spokojne, powstał między Bieżanowem a Sokolnikami wir, unoszący tuman z piasku od ziemi aż pod chmury, przedstawiający patrzącemu zdało słup dymu powstałego z pożaru, który postępując ku Sokolnikom, uszkodził jeden z budynków Kosmali, ojca dzisiejszego gospodarza; a postępując dalej mimo wsi zawadził o gościniec (karczmę) i zrzucił dach, uszkodził dach na stajni wjezdnej, i minąwszy budynki dworskie, między Sokolnikami i Szamarzewem, rozszedł sie i zginął. Starsi gospodarze w Sokolnikach pamiętają go dobrze.
[Gazeta Wielkiego Xięstwa Poznańskiego no. 111 (15 maja) 1853, s.3 ]
https://academica.edu.pl/reading/readSingle?page=3&uid=89468631
Mamy tu więc nie tylko relację trąby, ale też wspomnienie o drugiej sprzed 45 lat. I jest to rzeczywiście bardzo ciekawe, że dwa takie zjawiska nie tylko pojawiły się w tym samym miejscu, ale też że obserwował je autor listu.
Sokolniki o które chodzi w tym, opisie znajdują się w województwie wielkopolskim, powiecie słupeckim, na południowy wschód od Wrześni. Połamanie drzew i zniszczenie budynków gospodarczych, zapewne drewnianych, to siła około F1. W Sokolnikach nadal mieszkają osoby o nazwisku Kosmala, jedna ma firmę z lokalizacją zaznaczoną na mapie, w domu na skraju wsi w stronę Bieganowa. I to by było interesujące jeśli jest to mniejwięcej ta sama lokalizacja gospodarstwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz