Nie wiem jak to się stało, ale zupełnie przegapiłem rocznicę założenia bloga. Skoro tak to podsumowanie dotychczasowej działalności będzie półtoraroczne.
Począwszy od 30 czerwca 2011 roku opublikowałem 77 postów na różne tematy, głównie dotyczące ciekawostek wygrzebanych w starych gazetach, jako to o polskich trąbach powietrznych, którego to tematu jeszcze nie wyczerpałem. Blog był przeglądany 43 tysiące razy, dzienna przeglądalność waha się od 20 do 100 objerzeń. Najpopularniejsze posty:
* Nieukowcy - 11798 obejzeń
* Co na pewno nie zdarzy się w grudniu - 6028 zaglądnięć
* I gdzie ta Nibiru? - 3101 zerkań
* Diabeł wirujący - 1315 przepatrzeń
Najwięcej wejść miałem bezpośrednio przez wyszukiwarkę Google, oraz ze stron Wykop.pl, Czajniczek Pana Russela, Forum Łowcy Burz, forum Wizaż.pl i Klikd.pl
Choć blog jest z założenia luźny tematycznie, to jednak daje się zauważyć pewne główne rysy - sceptycyzm naukowy i historia niedawna, a w ramach tej "trąbologia". Nie inaczej będzie w przyszłym roku. Być może uda mi się już w styczniu skończyć i opublikować duże podsumowanie wyszukanych przypadków polskich trąb powietrznych z ostatnich 200 lat, których liczba grubo przekroczyła setkę, mam z tym jednak poślizgi. W przygotowaniu mam też dwie następne notki o nieukowcach, tym razem z zakresów humanistycznych.
Do poruszanych tematów dojdą także przedwojenni seryjni zabójcy i masowe morderstwa typu spree killer. Być może uda się pchnąć do pracy parę artykułów.
A cóż będzie dalej - zobaczymy. Na razie wygląda na to, że moje nieporadne blogowanie będzie kontynuowane.
czwartek, 27 grudnia 2012
czwartek, 13 grudnia 2012
Co się będzie działo, jeśli nic się nie wydarzy
21 grudnia tuż tuż a zapowiadana apokalipsa opóźnia się nie gorzej, niż pociąg ekspresowy na polskich kolejach. Od dwóch miesięcy najczęstszym hasłem kluczowym, przez które ludzie odnajdują mojego bloga jest "gdzie jest nibiru" czy "niezwykły układ planet 21.12.12' - zostało już tak mało czasu że nawet najbardziej naiwny zaczął się domyślać, że nawet najdziwniejsze wykręty z chowaniem się za planetami czy zygzakowatą orbitą nic nie pomocą, i Planeta Zagłady albo powinna już być dobrze widoczna, albo w ogóle nie istnieje.
Raczej nie nadleci z głębin kosmosu nieznana planeta, bieguny się nie odwrócą, Ziemia nie zatrzyma, nie zaleje nas kilometrowe tsunami i ocean lawy. Najwyżej parę sekt popełni zbiorowe samobójstwo. Może ktoś podpali dom a ktoś inny wpadnie na pomysł wystrzelania sąsiadów. Ale świat będzie trwał.
Co jednak będzie później? Co się stanie, gdy nic się nie stanie? Cóż, na podwiązywanie pomidorów jest trochę za zimno. Choć zostało jeszcze trochę czasu, to jednak znając media i ich rządzę sensacji, znając pokrętne ludzkie myślenie i wreszcie paradoksalne nadzieje wiążące się z tematem, mogę się już teraz dziś pobawić w jasnowidza. A na pewno będzie się mówiło o Słońcu.
I - To wszystko prawda ale data była zła
Zbyt dużo jest idiotyzmów w które uwierzyły masy ludzi, aby teraz nagle je wszystkie odrzucić. Jedną z oznak umysłowego bezwładu jest niechęć do zmiany punktu widzenia oraz porzucenia pewnych myśli, choćby były najbardziej sprzeczne i absurdalne, zaś im większy jest myślowy konglomerat jaki przychodzi odrzucić, tym większy jest opór. Łatwiej zmienić zdanie na temat konkretnego polityka, niż zakwestionować jakąś teologię. Dlatego teorie Nibiru, Przebiegunowania, Apokalipsy Majów itp. nadal będą trwały z drobnymi modyfikacjami. Ludzie będą sądzili że to wszystko to jest prawda, tylko pomyliła się nam data. Zaś sposobów jej przesuwania jest na prawdę sporo, stąd podpunkty:
*Trzy dni niepewności
Aby wiedzieć kiedy kończy się cykl Długiej Rachuby, trzeba znać datę początkową, a do tej nie ma zupełnej zgodności. Data obecnie najbardziej uznana - ale nie jedyna z proponowanych - to 11 sierpnia 3114 r. p.n.e. . Jednak są wyliczenia, które sugerują przesunięcie o trzy dni do przodu. Możliwość połączenia Końca z Bożym Narodzeniem jest na tyle kusząca, że już spotkałem się z takimi opiniami.
*Bo reformowano nasz kalendarz czyli 10 dni
Gdy papież Grzegorz zreformował kalendarz, dla usunięcia pewnego nadmiaru dni, jakie zostały błędnie naliczone w latach przestępnych, zarządzono że po 5 października ma następować od razu 14. Uznano po prostu, że dziesięciu dni nie było. Czy zatem oznacza to, że nastąpiło przesunięcie w stosunku do "czasu prawdziwego" i do wyliczeń majów powinniśmy dodać 10 dni? Już się spotykałem z takimi tłumaczeniami. Wszystkie one mają wadę wynikającą z niezrozumienia sensu reformy - dziesięciodniowe przesunięcie było właśnie powrotem do "czasu prawdziwego". Kalendarz juliański naliczał 1 dzień co 128 lat, którego to dnia nie było. Do dziś to już niemal dwa tygodnie różnicy. Reform zatem minimalizowała to przesunięcie (aczkolwiek nie do końca - zredukowano przesunięcia nie od czasów początków ery chrześcijańskiej, tylko od soboru w Konstancji, dlatego przesilenie zimowe, które kiedyś wypadało 25 grudnia, przesunęło się na 21). Jakkolwiek jednak by nie przesuwano, nie zmienia się jedno - gdy wyliczano korelację długiej rachuby z naszymi datami, to znaleziono ją dla naszego, gregoriańskiego kalendarza, a nie jakiegoś wyimaginowanego "prawdziwego czasu".
*Przecież Jezus urodził się kiedy indziej
Parę razy spotykałem się z pomysłem związanym z niepewnością co do daty narodzin Jezusa. Otóż wygląda na to, że gdy pierwsi historycy próbowali ustalić datę tego zdarzenia, będącą początkiem "naszej ery", pomylili się o kilka lat. Już tu pisałem o rozbieżnościach w tekście samej Biblii, pozwalających wybiegać w czasie o dekadę do przodu lub tyłu, w każdym razie obecnie akceptowany jest pogląd, że Jezus urodził się w roku 6 po Chrystusie. Czy to oznacza - pytają niektórzy - że teraz tak na prawdę mamy rok 2006?
Data zawsze jest w jakimś stopniu kwestią umowną. Wszyscy umawiamy się a to, że teraz mamy taki to a taki rok, począwszy od jakiegoś wybranego punktu. W naszej wersji jest to rok 2012, u Żydów jest to rok 5773 od stworzenia świata, zaś dla Muzułmanów rok 1434 od hidżry. Na coś musimy się umówić. Nasz umowny punkt początkowy nastąpił 2012 lat temu, i dziś nie ma faktycznego związku z jakimś rzeczywistym zdarzeniem.
Pozostaje tylko pytanie co to wszystko ma do kalendarza Majów, którzy przecież nie ustalali swych rachub wedle narodzin Jezusa, o których nie mieli pojęcia?
II - Mogliśmy się mylić, ale idea była słuszna
Inna opcja to stwierdzenie, że może Majowie się mylili co do roku, ale przecież "jest tyle Znaków" i zapowiedzi Końca, że to musi nastąpić. Albo że w tym szczególnym dniu kosmiczna katastrofa miała nie tyle nastąpić, co zostać uruchomioną. W ten sposób bez żadnych sztuczek matematycznych teorie katastroficzne przesuną się na rok 2013.
Patrick Geryl, który być może zapadnie się pod ziemię wraz z milionami, jakie zarobił na książkach i sprzedaży bunkrów, zostawił podobną furtkę - od czasu do czau, między obrazami wielkiej katastrofy jaka na pewno nastąpi, wspomina "o ile dobrze wyliczyłem datę". Możliwe więc że już w styczniu ukaże się jego książka tłumacząca, że pomylił się w obliczeniach, ale teraz na pewno już się nie myli.
Kwestię rzeczy jakie na pewno się nie zdarzą już omawiałem, i w zasadzie mógłbym w tamtym wpisie tylko zmienić datę, a więc:
- Nie nastąpi nagłe przebiegunowanie
- Ziemia nie przejdzie przez równik galaktyczny
- W roku 2013 wszystkie planety nie ustawią się na jednej linii
najbardziej liniową koniunkcję pokazuję na obrazku:
III - To my uratowaliśmy świat
Bez wątpienia już nazajutrz po Wielkim Dniu pojawią się grupy, które będą próbowały się podczepić pod Ocalenie. Przedsmak na mniejszą skalę obserwowaliśmy po niedawnym awaryjnym lądowaniu kapitana Wrony. Podczas gdy wielu jeszcze chwaliło umiejętności pilota, szybko pojawiły się alternatywne wyjaśnienia. I oto okazało się, że ktoś na pokładzie miał relikwie JPII, ale jeśli nie one to na pewno pomógł duchowy opiekun pewnej mistrzyni jogi, albo modlitwa pewnego pastora...
Takie działania w mniejszym lub większym stopniu są nie tyle objawem ludzkiej naiwności co raczej próbą zawłaszczenia choć części uwagi dla tego zjawiska, które jest ważne dla danej osoby. Najcześciej przybiera to postać niedoszłego cudu - gdy zdarza się że mogło dojść do katastrofy ale do niej nie doszło, ktoś wpada na pomysł, że nie doszło dzięki Bożej interwencji. Przykładem cud w Białymstoku polegający na tym, że gdy w środku miasta wykoleiła się cysterna z chlorem, to nie doszło do jej rozszczelnienia, zatem za dowód tego, iż stało się coś cudownego, uznano to, że nie stało się nic.
Gdy już stanie się oczywiste, że świat będzie nadal trwał, szybko pojawią się grupy dowodzące, że to dzięki nim. Będą to głównie stowarzyszenia medytacyjne lub modlitewne, jak stowarzyszenie medytacji transcedentalnej, twierdzące że odpowiednio duża liczba medytujących niejako automatycznie wywoła powszechny pokój. Najciekawsze jest jednak to, jak może zachować się stowarzyszenie Projekt Cheops.
Sadząc po relacjach, stopień uwikłania członków tej sektopodobnej grupy jest na tyle duży, że z powodzeniem przetrwa ona niespełnienie się najgorszych przepowiedni. Po prostu powiedzą wyznawcom, że ich działania uratowały świat. Że pomimo iż nie dokopali się do sztolni pod Ślężą ani do Wielkiego Labiryntu i nie znaleźli absolutnie niezbędnych artefaktów, to i tak coś tam zadziałało i niewidzialna, lecąca zygzakiem planeta Nibiru minęła nas bez echa. Już tak raz było.
Gdy w listopadzie zeszłego roku mieliśmy bardzo jedynkową datę, już na kilka miesięcy przedtem PCh zbierał pieniądze i biżuterię potrzebna na odlanie ze szczerego złota prętów, które umieszczone w komorze królewskiej piramidy Cheopsa miały być absolutnie niezbędne do uruchomienia kosmicznej anteny w niej zawartej[1]. Pieniędzy było mało, zaś zarządzający terenem zamknęli piramidy w ten dzień, obawiając się najazdu innych podobnych nawiedzeńców. Pręty nie zostały umieszczone wewnątrz na czas, ale po kilku dniach radośnie obwieszczono, że piramida włączyła się sama. Na co poszła zebrana kasa nie wiadomo, bo fotografii odlanych prętów nie przedstawiono...
III - To wszystko pic na wodę, a tak na prawdę zniszczy nas już niedługo...
I wreszcie nowe idee, podczepione pod obumierającą większą, w jej chłodnym cieniu wyrosłe. Główne strachy będą dotyczyły Słońca i Komet.
Jedną z popularnych teorii na ten rok, było iż Słońce wywoła na ziemi wielką burzę magnetyczną, która spali cała elektronikę. Potwierdzeniem wydawało się to, że spodziewano się maksimum aktywności słonecznej właśnie na rok 2012. Słońce tymczasem sprawiło wszystkim niespodziankę i rozleniwiło się do tego stopnia, że prognozy przesuwają ten punkt na połowę 2013 roku. Nie trudno zatem domyśleć się, że gdy odrzucimy bzdury o niewidzialnych planetach i niedokończonych kalendarzach, to nadal aktualnym strachem pozostaje obawa o to, co też nam może zrobić Słońce.
Często można się spotkać wręcz z twierdzeniem, że niszcząca burza słoneczna już została przewidziana, że naukowcy się jej spodziewają i że sama NASA pisze, że na pewno nastąpi w przyszłym roku. Na pewno? Nastąpi? Jak zwykle ktoś tu poprzekręcał niektóre rzeczy...
Źródłem pierwotnym był artykuł na stronie głównej NASA na temat raportu o potencjalnych skutkach silnej burzy słonecznej. Różne instytucje co jakiś czas wypuszczają takie analizy, aby pokazać co może się stać gdy zrealizuje się któryś z czarnych scenariuszy i jak się na to przygotować. Jeśli w waszej okolicy znajdują się chłodnie, zapory wodne lub zbiorniki gazu, to na pewno jakaś instytucja stworzyła już raport nt. skutków wycieku amoniaku z instalacji, przerwania zapory czy wybuchu gazu. Podobnie rzecz wyglądała tutaj - NASA omówiła w artykule z roku 2009 raport przygotowany przez amerykańską Academy of Science[2] na temat tego jakie mogą być globalne skutki silnej burzy magnetycznej, ale potencjalnie. Niedługo potem pojawił się artykuł o prognozach na najbliższe maksimum - w roku 2013 gdzie oprócz stwierdzeń, że cykl będzie zapewne najsłabszy od 80 lat zawiera ostrzeżenie, że mimo to kosmicznej pogody nie powinno się lekceważyć, bo nawet w okresach spokojnych zdarzają się silne rozbłyski - jako przykład podano rozbłysk z roku 1859 który wywoływał uszkodzenia w sieci telegraficznej, a który miał miejsce podczas słabego cyklu[3].
Szybko media wyłapały, że następne maksimum aktywności będzie w okolicach roku 2012 i już szybko pojawiły się alarmistyczne artykuły o tym jak to naukowcy spodziewają się, że w tymże roku taka katastrofalna burza będzie. Sami chyba przyznacie, że między przestrogą aby być na coś gotowym, a informacją że coś się zdarzy, jest całkiem spora różnica.
Czy zatem słoneczna burza się w przyszłym roku nie zdarzy? Cóż, jasnowidzem nie jestem i tego powiedzieć nie mogę. Wiem jedynie że nikt nie powiedział, że będzie na pewno.
Od wieków ludzie mieli coś do komet. Ilekroć się pojawiały wieszczyli nieszczęście. Prawdopodobnie więc gdy w zbliżającym się roku pojawią się aż dwie jasne, będzie to okazją do kolejnych katastroficznych ostrzeżeń. Już w marcu przez kilka dni wieczorem będzie można zauważyć gołym okiem kometę C/2011 L4, ale to jeszcze nic, gdyż w listopadzie pojawi się kometa C/2012 S1 (Newski-Nowiczonok) która prawdopodobnie przez jeden-dwa dni osiągnie jasność księżyca w pełni i będzie widoczna w dzień. Pozwoli to odgrzebać stare historie o "drugim słońcu" i morderczej komecie, z którymi mieliśmy do czynienia podczas paniki związanej z kometą Elenina.
IV - Przecież to miała być tylko duchowa przemiana...
Gdy ucichną katastroficzne wątki, na światło dzienne wyjdzie dotychczas mało emocjonujący ruch New Age, który w tymże przerażającym dniu upatrywał nie katastrofy, lecz Wielkiej Przemiany; masowego oświecenia narodów i czegoś tam w tym stylu. I tutaj głównym tematem będzie stwierdzenie, że Przemiana się dokonała, jeśli zaś ktoś stwierdzi ze jej u siebie nie spostrzegł, zostanie zglebiony łagodnym stwierdzeniem, że widocznie ma zbyt ograniczony umysł, albo znajduje się bardzo nisko na mapach świadomości, albo ma pecha i u niego nie zadziałało.
Bardziej jednak prawdopodobne wydaje mi się tłumaczenie, że Przemiana dotyczyła tylko wybranych, i tymi wybranymi są akurat oni, bo jedli dużo zieleniny, wstawali o świcie i stawali na głowie. W ten sposób grupy rozwijających się duchowo będą mogły poczuć się wyróżnione. Zarazem pojawi się w nich już zresztą zauważalny pogląd kryptokatastroficzny, polegający na stwierdzeniu, że teraz "wibracje" czy "gęstości" na planecie są tak wysokie, że ci którzy nie zaczną zaraz medytować i wykonywać codziennie 108 pokłonów do Bóstwa, najpewniej tego nie przetrzymają, dostaną raka albo zawału i powymierają.
Trudno przewidzieć jakie się pojawią nowe pomysły. Gdy jeszcze popularna była idea Końca/nadejścia ery wodnika w roku 2000, mówiono że od przełomu lat 80 - 90. rodzą się na świecie szczególne dzieci, oświecone od urodzenia, nazywane Dziećmi Indygo. Potem okazało się, że to za mało, i teraz zaczną się rodzić Kryształowe. Teraz zgodnie z tą logiką powinny rodzić się Dzieci Złote, lub Ultrafioletowe.
Tak na prawdę dużą część osób przerażonych apokalipsą stanowią nie ci, którzy wierzą w takie rzeczy, lecz ci, którzy zewsząd o tym słyszą i sami nie wiedzą co o tym myśleć. Duża część z nich uspokoi się pod koniec grudnia i nie nabierze się drugi raz, toteż ruch Końca Świata 2013 powinien przyjąć mniejsze rozmiary, zaś entuzjazm wokół takich tez będzie słabł. A ja za rok podsumuję swoje przewidywania.
-------
[1] "Ta pani pyta – już odpowiadam: te złote pręty mają być przekaźnikiem energii, te złote pręty mają być od was kochani. Nie chodzi nawet o złoto, tylko najważniejsza jest wasza ENERGIA MIŁOŚCI. Dlatego w dniu dzisiejszym, tak bardzo oficjalnie - ja, Samuel proszę was o dar waszego serca w formie złota.
Kochani, czy to zerwany łańcuszek, czy pierścionek bez oczka – jeżeli dacie to z miłością, to wtedy to jest najpiękniejszy dar i z tego złota będą zrobione pręty, na których w sarkofagu zostanie umieszczona kryształowa piramidka". Sesja 14 2011
[2] http://science.nasa.gov/science-news/science-at-nasa/2009/21jan_severespaceweather/
[3] http://science.nasa.gov/science-news/science-at-nasa/2009/29may_noaaprediction/
Raczej nie nadleci z głębin kosmosu nieznana planeta, bieguny się nie odwrócą, Ziemia nie zatrzyma, nie zaleje nas kilometrowe tsunami i ocean lawy. Najwyżej parę sekt popełni zbiorowe samobójstwo. Może ktoś podpali dom a ktoś inny wpadnie na pomysł wystrzelania sąsiadów. Ale świat będzie trwał.
Co jednak będzie później? Co się stanie, gdy nic się nie stanie? Cóż, na podwiązywanie pomidorów jest trochę za zimno. Choć zostało jeszcze trochę czasu, to jednak znając media i ich rządzę sensacji, znając pokrętne ludzkie myślenie i wreszcie paradoksalne nadzieje wiążące się z tematem, mogę się już teraz dziś pobawić w jasnowidza. A na pewno będzie się mówiło o Słońcu.
I - To wszystko prawda ale data była zła
Zbyt dużo jest idiotyzmów w które uwierzyły masy ludzi, aby teraz nagle je wszystkie odrzucić. Jedną z oznak umysłowego bezwładu jest niechęć do zmiany punktu widzenia oraz porzucenia pewnych myśli, choćby były najbardziej sprzeczne i absurdalne, zaś im większy jest myślowy konglomerat jaki przychodzi odrzucić, tym większy jest opór. Łatwiej zmienić zdanie na temat konkretnego polityka, niż zakwestionować jakąś teologię. Dlatego teorie Nibiru, Przebiegunowania, Apokalipsy Majów itp. nadal będą trwały z drobnymi modyfikacjami. Ludzie będą sądzili że to wszystko to jest prawda, tylko pomyliła się nam data. Zaś sposobów jej przesuwania jest na prawdę sporo, stąd podpunkty:
*Trzy dni niepewności
Aby wiedzieć kiedy kończy się cykl Długiej Rachuby, trzeba znać datę początkową, a do tej nie ma zupełnej zgodności. Data obecnie najbardziej uznana - ale nie jedyna z proponowanych - to 11 sierpnia 3114 r. p.n.e. . Jednak są wyliczenia, które sugerują przesunięcie o trzy dni do przodu. Możliwość połączenia Końca z Bożym Narodzeniem jest na tyle kusząca, że już spotkałem się z takimi opiniami.
*Bo reformowano nasz kalendarz czyli 10 dni
Gdy papież Grzegorz zreformował kalendarz, dla usunięcia pewnego nadmiaru dni, jakie zostały błędnie naliczone w latach przestępnych, zarządzono że po 5 października ma następować od razu 14. Uznano po prostu, że dziesięciu dni nie było. Czy zatem oznacza to, że nastąpiło przesunięcie w stosunku do "czasu prawdziwego" i do wyliczeń majów powinniśmy dodać 10 dni? Już się spotykałem z takimi tłumaczeniami. Wszystkie one mają wadę wynikającą z niezrozumienia sensu reformy - dziesięciodniowe przesunięcie było właśnie powrotem do "czasu prawdziwego". Kalendarz juliański naliczał 1 dzień co 128 lat, którego to dnia nie było. Do dziś to już niemal dwa tygodnie różnicy. Reform zatem minimalizowała to przesunięcie (aczkolwiek nie do końca - zredukowano przesunięcia nie od czasów początków ery chrześcijańskiej, tylko od soboru w Konstancji, dlatego przesilenie zimowe, które kiedyś wypadało 25 grudnia, przesunęło się na 21). Jakkolwiek jednak by nie przesuwano, nie zmienia się jedno - gdy wyliczano korelację długiej rachuby z naszymi datami, to znaleziono ją dla naszego, gregoriańskiego kalendarza, a nie jakiegoś wyimaginowanego "prawdziwego czasu".
*Przecież Jezus urodził się kiedy indziej
Parę razy spotykałem się z pomysłem związanym z niepewnością co do daty narodzin Jezusa. Otóż wygląda na to, że gdy pierwsi historycy próbowali ustalić datę tego zdarzenia, będącą początkiem "naszej ery", pomylili się o kilka lat. Już tu pisałem o rozbieżnościach w tekście samej Biblii, pozwalających wybiegać w czasie o dekadę do przodu lub tyłu, w każdym razie obecnie akceptowany jest pogląd, że Jezus urodził się w roku 6 po Chrystusie. Czy to oznacza - pytają niektórzy - że teraz tak na prawdę mamy rok 2006?
Data zawsze jest w jakimś stopniu kwestią umowną. Wszyscy umawiamy się a to, że teraz mamy taki to a taki rok, począwszy od jakiegoś wybranego punktu. W naszej wersji jest to rok 2012, u Żydów jest to rok 5773 od stworzenia świata, zaś dla Muzułmanów rok 1434 od hidżry. Na coś musimy się umówić. Nasz umowny punkt początkowy nastąpił 2012 lat temu, i dziś nie ma faktycznego związku z jakimś rzeczywistym zdarzeniem.
Pozostaje tylko pytanie co to wszystko ma do kalendarza Majów, którzy przecież nie ustalali swych rachub wedle narodzin Jezusa, o których nie mieli pojęcia?
II - Mogliśmy się mylić, ale idea była słuszna
Inna opcja to stwierdzenie, że może Majowie się mylili co do roku, ale przecież "jest tyle Znaków" i zapowiedzi Końca, że to musi nastąpić. Albo że w tym szczególnym dniu kosmiczna katastrofa miała nie tyle nastąpić, co zostać uruchomioną. W ten sposób bez żadnych sztuczek matematycznych teorie katastroficzne przesuną się na rok 2013.
Patrick Geryl, który być może zapadnie się pod ziemię wraz z milionami, jakie zarobił na książkach i sprzedaży bunkrów, zostawił podobną furtkę - od czasu do czau, między obrazami wielkiej katastrofy jaka na pewno nastąpi, wspomina "o ile dobrze wyliczyłem datę". Możliwe więc że już w styczniu ukaże się jego książka tłumacząca, że pomylił się w obliczeniach, ale teraz na pewno już się nie myli.
Kwestię rzeczy jakie na pewno się nie zdarzą już omawiałem, i w zasadzie mógłbym w tamtym wpisie tylko zmienić datę, a więc:
- Nie nastąpi nagłe przebiegunowanie
- Ziemia nie przejdzie przez równik galaktyczny
- W roku 2013 wszystkie planety nie ustawią się na jednej linii
najbardziej liniową koniunkcję pokazuję na obrazku:
III - To my uratowaliśmy świat
Bez wątpienia już nazajutrz po Wielkim Dniu pojawią się grupy, które będą próbowały się podczepić pod Ocalenie. Przedsmak na mniejszą skalę obserwowaliśmy po niedawnym awaryjnym lądowaniu kapitana Wrony. Podczas gdy wielu jeszcze chwaliło umiejętności pilota, szybko pojawiły się alternatywne wyjaśnienia. I oto okazało się, że ktoś na pokładzie miał relikwie JPII, ale jeśli nie one to na pewno pomógł duchowy opiekun pewnej mistrzyni jogi, albo modlitwa pewnego pastora...
Takie działania w mniejszym lub większym stopniu są nie tyle objawem ludzkiej naiwności co raczej próbą zawłaszczenia choć części uwagi dla tego zjawiska, które jest ważne dla danej osoby. Najcześciej przybiera to postać niedoszłego cudu - gdy zdarza się że mogło dojść do katastrofy ale do niej nie doszło, ktoś wpada na pomysł, że nie doszło dzięki Bożej interwencji. Przykładem cud w Białymstoku polegający na tym, że gdy w środku miasta wykoleiła się cysterna z chlorem, to nie doszło do jej rozszczelnienia, zatem za dowód tego, iż stało się coś cudownego, uznano to, że nie stało się nic.
Gdy już stanie się oczywiste, że świat będzie nadal trwał, szybko pojawią się grupy dowodzące, że to dzięki nim. Będą to głównie stowarzyszenia medytacyjne lub modlitewne, jak stowarzyszenie medytacji transcedentalnej, twierdzące że odpowiednio duża liczba medytujących niejako automatycznie wywoła powszechny pokój. Najciekawsze jest jednak to, jak może zachować się stowarzyszenie Projekt Cheops.
Sadząc po relacjach, stopień uwikłania członków tej sektopodobnej grupy jest na tyle duży, że z powodzeniem przetrwa ona niespełnienie się najgorszych przepowiedni. Po prostu powiedzą wyznawcom, że ich działania uratowały świat. Że pomimo iż nie dokopali się do sztolni pod Ślężą ani do Wielkiego Labiryntu i nie znaleźli absolutnie niezbędnych artefaktów, to i tak coś tam zadziałało i niewidzialna, lecąca zygzakiem planeta Nibiru minęła nas bez echa. Już tak raz było.
Gdy w listopadzie zeszłego roku mieliśmy bardzo jedynkową datę, już na kilka miesięcy przedtem PCh zbierał pieniądze i biżuterię potrzebna na odlanie ze szczerego złota prętów, które umieszczone w komorze królewskiej piramidy Cheopsa miały być absolutnie niezbędne do uruchomienia kosmicznej anteny w niej zawartej[1]. Pieniędzy było mało, zaś zarządzający terenem zamknęli piramidy w ten dzień, obawiając się najazdu innych podobnych nawiedzeńców. Pręty nie zostały umieszczone wewnątrz na czas, ale po kilku dniach radośnie obwieszczono, że piramida włączyła się sama. Na co poszła zebrana kasa nie wiadomo, bo fotografii odlanych prętów nie przedstawiono...
III - To wszystko pic na wodę, a tak na prawdę zniszczy nas już niedługo...
I wreszcie nowe idee, podczepione pod obumierającą większą, w jej chłodnym cieniu wyrosłe. Główne strachy będą dotyczyły Słońca i Komet.
Jedną z popularnych teorii na ten rok, było iż Słońce wywoła na ziemi wielką burzę magnetyczną, która spali cała elektronikę. Potwierdzeniem wydawało się to, że spodziewano się maksimum aktywności słonecznej właśnie na rok 2012. Słońce tymczasem sprawiło wszystkim niespodziankę i rozleniwiło się do tego stopnia, że prognozy przesuwają ten punkt na połowę 2013 roku. Nie trudno zatem domyśleć się, że gdy odrzucimy bzdury o niewidzialnych planetach i niedokończonych kalendarzach, to nadal aktualnym strachem pozostaje obawa o to, co też nam może zrobić Słońce.
Często można się spotkać wręcz z twierdzeniem, że niszcząca burza słoneczna już została przewidziana, że naukowcy się jej spodziewają i że sama NASA pisze, że na pewno nastąpi w przyszłym roku. Na pewno? Nastąpi? Jak zwykle ktoś tu poprzekręcał niektóre rzeczy...
Źródłem pierwotnym był artykuł na stronie głównej NASA na temat raportu o potencjalnych skutkach silnej burzy słonecznej. Różne instytucje co jakiś czas wypuszczają takie analizy, aby pokazać co może się stać gdy zrealizuje się któryś z czarnych scenariuszy i jak się na to przygotować. Jeśli w waszej okolicy znajdują się chłodnie, zapory wodne lub zbiorniki gazu, to na pewno jakaś instytucja stworzyła już raport nt. skutków wycieku amoniaku z instalacji, przerwania zapory czy wybuchu gazu. Podobnie rzecz wyglądała tutaj - NASA omówiła w artykule z roku 2009 raport przygotowany przez amerykańską Academy of Science[2] na temat tego jakie mogą być globalne skutki silnej burzy magnetycznej, ale potencjalnie. Niedługo potem pojawił się artykuł o prognozach na najbliższe maksimum - w roku 2013 gdzie oprócz stwierdzeń, że cykl będzie zapewne najsłabszy od 80 lat zawiera ostrzeżenie, że mimo to kosmicznej pogody nie powinno się lekceważyć, bo nawet w okresach spokojnych zdarzają się silne rozbłyski - jako przykład podano rozbłysk z roku 1859 który wywoływał uszkodzenia w sieci telegraficznej, a który miał miejsce podczas słabego cyklu[3].
Szybko media wyłapały, że następne maksimum aktywności będzie w okolicach roku 2012 i już szybko pojawiły się alarmistyczne artykuły o tym jak to naukowcy spodziewają się, że w tymże roku taka katastrofalna burza będzie. Sami chyba przyznacie, że między przestrogą aby być na coś gotowym, a informacją że coś się zdarzy, jest całkiem spora różnica.
Czy zatem słoneczna burza się w przyszłym roku nie zdarzy? Cóż, jasnowidzem nie jestem i tego powiedzieć nie mogę. Wiem jedynie że nikt nie powiedział, że będzie na pewno.
Od wieków ludzie mieli coś do komet. Ilekroć się pojawiały wieszczyli nieszczęście. Prawdopodobnie więc gdy w zbliżającym się roku pojawią się aż dwie jasne, będzie to okazją do kolejnych katastroficznych ostrzeżeń. Już w marcu przez kilka dni wieczorem będzie można zauważyć gołym okiem kometę C/2011 L4, ale to jeszcze nic, gdyż w listopadzie pojawi się kometa C/2012 S1 (Newski-Nowiczonok) która prawdopodobnie przez jeden-dwa dni osiągnie jasność księżyca w pełni i będzie widoczna w dzień. Pozwoli to odgrzebać stare historie o "drugim słońcu" i morderczej komecie, z którymi mieliśmy do czynienia podczas paniki związanej z kometą Elenina.
IV - Przecież to miała być tylko duchowa przemiana...
Gdy ucichną katastroficzne wątki, na światło dzienne wyjdzie dotychczas mało emocjonujący ruch New Age, który w tymże przerażającym dniu upatrywał nie katastrofy, lecz Wielkiej Przemiany; masowego oświecenia narodów i czegoś tam w tym stylu. I tutaj głównym tematem będzie stwierdzenie, że Przemiana się dokonała, jeśli zaś ktoś stwierdzi ze jej u siebie nie spostrzegł, zostanie zglebiony łagodnym stwierdzeniem, że widocznie ma zbyt ograniczony umysł, albo znajduje się bardzo nisko na mapach świadomości, albo ma pecha i u niego nie zadziałało.
Bardziej jednak prawdopodobne wydaje mi się tłumaczenie, że Przemiana dotyczyła tylko wybranych, i tymi wybranymi są akurat oni, bo jedli dużo zieleniny, wstawali o świcie i stawali na głowie. W ten sposób grupy rozwijających się duchowo będą mogły poczuć się wyróżnione. Zarazem pojawi się w nich już zresztą zauważalny pogląd kryptokatastroficzny, polegający na stwierdzeniu, że teraz "wibracje" czy "gęstości" na planecie są tak wysokie, że ci którzy nie zaczną zaraz medytować i wykonywać codziennie 108 pokłonów do Bóstwa, najpewniej tego nie przetrzymają, dostaną raka albo zawału i powymierają.
Trudno przewidzieć jakie się pojawią nowe pomysły. Gdy jeszcze popularna była idea Końca/nadejścia ery wodnika w roku 2000, mówiono że od przełomu lat 80 - 90. rodzą się na świecie szczególne dzieci, oświecone od urodzenia, nazywane Dziećmi Indygo. Potem okazało się, że to za mało, i teraz zaczną się rodzić Kryształowe. Teraz zgodnie z tą logiką powinny rodzić się Dzieci Złote, lub Ultrafioletowe.
Tak na prawdę dużą część osób przerażonych apokalipsą stanowią nie ci, którzy wierzą w takie rzeczy, lecz ci, którzy zewsząd o tym słyszą i sami nie wiedzą co o tym myśleć. Duża część z nich uspokoi się pod koniec grudnia i nie nabierze się drugi raz, toteż ruch Końca Świata 2013 powinien przyjąć mniejsze rozmiary, zaś entuzjazm wokół takich tez będzie słabł. A ja za rok podsumuję swoje przewidywania.
-------
[1] "Ta pani pyta – już odpowiadam: te złote pręty mają być przekaźnikiem energii, te złote pręty mają być od was kochani. Nie chodzi nawet o złoto, tylko najważniejsza jest wasza ENERGIA MIŁOŚCI. Dlatego w dniu dzisiejszym, tak bardzo oficjalnie - ja, Samuel proszę was o dar waszego serca w formie złota.
Kochani, czy to zerwany łańcuszek, czy pierścionek bez oczka – jeżeli dacie to z miłością, to wtedy to jest najpiękniejszy dar i z tego złota będą zrobione pręty, na których w sarkofagu zostanie umieszczona kryształowa piramidka". Sesja 14 2011
[2] http://science.nasa.gov/science-news/science-at-nasa/2009/21jan_severespaceweather/
[3] http://science.nasa.gov/science-news/science-at-nasa/2009/29may_noaaprediction/
poniedziałek, 3 grudnia 2012
1900 - kolekcjoner damskich spódnic
Zabawna historia z Niemiec:
A może jednak sprytny fetyszysta?
Zabobon. W miasteczku Planit koło Pilna panowała od 5 miesięcy panika, tem wywołana, że w miejscowym kościele klęczącym kobietom obcinał jakiś nieznany sprawca spodnice. Doszło do tego, że żadna z kobiet nie chciała klękać w kościele, nie chcąc się narazić na utratę spodnicy. Nareszcie proboszcz miejscowy postawił straż w kościele i zdołano wyłapać jednego ptaszka, jak chował nożyczki w zanadrze.
Był to stary gospodarz Józef Prochaska. Gdy żandarmerya zrobiła rewizyę u niego w domu, znaleziono tam na strychu całe stosy porządnie poukładanych kawałów spodnic. Oskarżono Prochaskę o złośliwe uszkodzenia cudzej własności. Nie zaprzeczał on czynu, ale się tłómaczył, że mu stara cyganka powiedziała, aby zbierał w kościele kawałki spodnie, a jeżeli zebrawszy ich sporą ilość zakopie w ziemię w środę popielcową na swem polu, znajdzie ukryte skarby. Ze względu na tę bezprawniczą zabobonną głupotę Prochaski, skazano go tylko na czterdzieści ośm godzin aresztu.
[ Gazeta Lwowska 25 kwietnia 1900 r. JBC UJ]
A może jednak sprytny fetyszysta?
środa, 21 listopada 2012
1886 - Czarownica z Tężawy
Orzeszkowa w ostatniej swej powieści p. t . Dziurdziowie opowiada tragiczną historyęBył to jeden z najpóźniejszych takich samosądów na mniemanych czarownicach w Polsce, jaki skończył się śmiercią zaatakowanej. Wsi Tężewo nie mogłem znaleźć na mapach, pewnie zmieniła nazwę.
wiejskiej lekarki, posądzonej o czary i zamordowanej w okrutny sposób.
Znakomita autorka z przerażającą prawdą przedstawiła ten straszny dramat, odgrywający się w zapadłej wiosczynie białoruskiej i rozwiązanie jego w sali sądowej, rozwiązanie, po którem nie wiadomo kogo bardziej żałować: czy niewinnej ofiary, czy też niewinnych jej zabójców. Zupełnie podobny wypadek miał miejsce niedawno w powiecie mławskim.
We wsi Tężewie żona kolonisty dostała pomieszania zmysłów. Głos powszechny uznał za przyczynę choroby „siłę nieczystą," którą sprowadziła i ulokowała w ciele chorej, niejaka
Wronkowa, mająca, jak to było powszechnie wiadomo, bliskie stosunki z „niemcem" t. j. z dyabłem. Gorliwe śledztwo wykryło nawet, że Wronkowa „zadała" Brudzynskiej „urok" w piwio. Wskutek ogólnej narady bab wezwano czarownicę, żeby „odczyniła urok," kiedy zaś nie chciała tego zrobić, sąsiadki zaczęły ją bić po głowie warząchwiami, ponieważ jest to wypróbowany sposób na dyabła, który warząchwi najbardziej się boi. Wronkowa z ciężkiego pobicia w kilka godzin później życie zakończyła, szesnaście zaś bab, które przyjmowały udział w straszeniu „kusego," pociągnięto do odpowiedzialności sądowej.
Warszawa, dnia 16 (4) Stycznia 1886 r.
Rok VI.
Prawda. TYGODNIK POLITYCZNY. SPOŁECZNY I LITERACKI. WBC
poniedziałek, 29 października 2012
1887 - Trąba wodna nad jeziorem Gopło
Taka krótka notka:
Przypadek jest o tyle ciekawy, że trąba wodna mogła powstać z superkomórki burzowej, a nie, jak to bywa częściej, w strefie zbieżności wiatrów.
Trąba powietrzna. O niezwykłém zjawisku na Gople[Gazeta Warszawska 11 czerwca 1887 EBUW]
donoszą z Kruszwicy: W dniu 27-m maja w południe,
srożyła się nad Kujawami burza z kierunkiem ze wschodu na zachód.
Pod koniec burzy poziom wody w jeziorze nagle podniósł się w górę.
Gopło, wzburzone i pieniące się jak rzeka, z łoskotem i szumem płynęło
ku wschodowi, zalewając zbudowane na niém dwa mosty. Na przestrzeni
50-u metrów między mostami utworzył się szalony wir, pokryty massą piany.
Po kilku minutach jezioro uspokoiło się zupełnie.
W czasie tego zjawiska słychać było łoskot, podobny do grzmotu.
Była to oczywiście trąba powietrzna.
Przypadek jest o tyle ciekawy, że trąba wodna mogła powstać z superkomórki burzowej, a nie, jak to bywa częściej, w strefie zbieżności wiatrów.
piątek, 26 października 2012
1979 - UFO nad Zakopanem
Przegrzebując archiwalne gazety, natknąłem się na wielce intrygującą historię - relację obserwacji tajemniczego obiektu w Zakopanem, wraz ze zdjęciem:
Tydzień potem ukazała się jeszcze taka relacja:
Więc co to było? A bodaj bym to wiedział...
"UFO nad Tatrami i Zakopanem"Załączone zdjęcie nie jest zbyt wyraźne:
Wczoraj przed wschodem słońca około godziny 6:15 zaobserwowano nad Tatrami i Zakopanem zjawisko, jakie określa się jako UFO (niezidentyfikowany obiekt latający). Była godzina 6:50 rano, gdy u przedstawiciela Dziennika Polskiego zadzwonił telefon. Telefonował dyżurny oficer Komendy MO w Zakopanem, por. Aleksander Konik.
"Niech pan podejdzie do okna - powiedział - zobaczy pan UFO nad Kasprowym"
Pierwsze co zobaczyłem to oświetlone zbocze Kasprowego Wierchu od strony Hali Goryczkowej. Wyglądało jakby ktoś tam gigantyczną spawarką spawał, a ta dawała świetlne rozbłyski. Potem ujrzałem nad Kasprowym "świecącą gwiazdę" o 7-8-krotnej wielkości i jasności jaką daje największa gwiazda świecąca zimą nad Tatrami. Obiekt przesunął się nad Wielką Krokiew i zaczął w oczach maleć, robiąc wrażenie unoszenia w górę, nieco ukosem w stronę Goryczkowego Wierchu.
Poinformowałem porucznika Aleksandra Konika, że widziałem UFO, ten tatychmiast dodał, że o latającym obiekcie meldowali funkcjonariusze MO z radiowozów, który kończyli nocną pracę i zjeżdżali do komendy oraz, że chor. Antoni Szreder śledził cały lot UFO.
Niezwłocznie zatelefonowałem do Obserwatorium Meteorologicznego na Kasprowym Wierchu. Gdy zgłosił się dyżurny zapytałem go czy czegoś nie widział dziwnego nad Kasprowym, świecącego i przesuwającego się. Odpowiedział że niczego takiego nie widział, przeprosił, że ma teraz robotę i nie ma czasu na rozmowę.
A oto relacja chorążego Antoniego Szredera, inspektora techniki kryminalnej KM MO w Zakopanem, który wykonał zdjęcie latającego obiektu. Zdjęcie wykonał teleobiektywem 400mm, w którym widział obiekt jako jasną, promieniującą kulę pod którą błyszczały jeszcze dwa świecące punkty. Dodaje, że mogły to być refleksy w obiektywie.
- UFO zobaczyłem nad Tatrami jako jasno świecącą kulę, osiem razy większą od największej gwiazdy. Zjawisko to spostrzegli jeszcze przechodnie; nawzajem pytaliśmy się czy nie ulegamy halucynacji, patrząc na zbliżającą się kulę. Obiekt znad Równi Krupowej obniżając lot, przesunął się nad nowe bloki na Równi Krupowej, chwilę zawisł w powietrzu, następnie wziął kierunek w stronę Kopy Magury, stamtąd nad szczyt Świnicy, a potem wznosząc się znalazł się nad Kasprowym Wierchem. Tam cały czas wisiał w powietrzu jasno świecąc. Chcę dodać, że emicja światła momentami malała, następnie wzmagała się. Obiekt zniżył swój lot dość znacznie, potem skosem wzbił się w górę i przesunął w stronę Zakopanego nad wielką Krokiew. Następnie wziął kierunek na Pośredni Goryczkowy Wierch, po czym zniknął w warstwie cienkich pasemek chmur, unoszących się w górę. Obiekt obserwowany był nad Tatrami przez całą godzinę on 6:10 do 7:10.
Cały dzień wczorajszy UFO było głównym tematem rozmów z Zakopanem, gdyż obiekt widziały dziesiątki ludzi. Antoni Szreder powiedział, że dysponuje całym filmem, który udostępni zainteresowanym fachowcom, badającym takie zjawiska.
Wojciech Jarzębski
[Dziennik Polski 18 I 1979 Małopolska Biblioteka Cyfrowa]
Tydzień potem ukazała się jeszcze taka relacja:
"Jeszcze o Sprawie UFO nad Zakopanem"Sprawa jest o tyle interesująca, że mamy do czynienia z relacjami kilku dosyć od siebie oddalonych świadków. Parę lat temu o sprawie napisała Fundacja Nautilus, ale opublikowana przez nich relacja różni się od tej prasowej - zamiast świetlnych ewolucji jest tylko powolne wznoszenie się, co pasuje do sugerowanego wyjaśnienia, że mogła to być wschodząca wenus. Z ciekawości sprawdziłem rzecz w Stellarium - faktycznie na niebie widoczna była wówczas ta planeta. Z drugiej strony opisywane w relacji prasowej zachowanie się obiektu, nijak do planety nie pasuje.
Po informacji zamieszczonej w Dzienniku Polskim dnia 18 stycznia br. o pojawieniu się jasno świecącego i przesuwającego obiektu, wiele osób przekazało nam własne spostrzeżenia odnoszące się do obserwowanego świetlnego zjawiska. M. in. Zakład Energetyczny - Rejon Zakopane udostępnił nam zapis dokonany w tym dniu w książce dyżurów elektrowni w Kuźnicach:
"... zbliżał się ranek 17 bm. dyżurny tej elektrowni ob. Józef Kojs kończył pracę. Nagle spostrzegł nad Kuźnicami ostro świecący obiekt. W tym samym momencie zaczęło w elektrowni na przemian spadać napięcie i podwyższać się. Pobiegł więc do drugiego budynku, aby zrobić przełączenia, względnie wyciągnąć bezpieczniki. Tymczasem nagle światło zgasło i stwierdził że bezpieczniki same się wyłączyły. Mimo to wszystko wokoło zaczęło - jak określił - "kopać" i iskrzyć. Natomiast on sam nie mógł wprost wytrzymać niesamowitego wycia i gwizdy turbin. Zatkał uszy rękami i chusteczką. Chciał zatelefonować do zakładu do Kozienic, ale telefon był głuchy. Gdy świetlny obiekt przesunął się znad Kozienic, wszystko wróciło do normy, zapaliło się światło i włączyły bezpieczniki, zaczął działać telefon.
Cała relacja J. Kojsa nagrana została na magnetofon. Badający tzw. zjawisko UFO mogą zapoznać się z nią w Zakładzie Energetycznym na Kamieńcu w Zakopanem.
Dziennik Polski
22.01.1979
Więc co to było? A bodaj bym to wiedział...
sobota, 20 października 2012
Daj spać
Siedzę wieczorem i słucham Nosowską. "8". Daj spać.
To piosenka o człowieku, który nie wytrzymuje szalonego, zagmatwanego świata, wysysającego "miąższ" emocji, chęci, prawdy. Od samego ranka po najpóźniejszy wieczór. Ze ścieku telewizora płyną szumowiny w studnie oczu, aż wypłuczą wszelką myśl. Każdy zabiega o uwagę aby widz coś mu dał, coś kupił, sprzedał, zrobił lub poniechał.
Zastanowił mnie tam fragment z refrenu:
To bardzo ciekawe. Płytę wydano w 2011 roku. W tym samym roku nagrodę World Press Photo w kategorii zdjęcie pojedyncze wygrała ta fotografia:
22 maja 2010 roku w Budapeszcie pewien mężczyzna wspiął się na ozdobioną figurą sokoła wieżyczkę Mostu Wolności. Gdy strażacy wyciągali drabinę aby go zdjąć, oblał się benzyną, podpalił i skoczył. Zginął na miejscu.[1] Skok na żywo nadano na antenie telewizji.
Jak to się czasem wątki plączą...
-----
[1] http://vasnepe.hu/belfoldi/20100522_leugrott_a_szabadsag_hidrol
To piosenka o człowieku, który nie wytrzymuje szalonego, zagmatwanego świata, wysysającego "miąższ" emocji, chęci, prawdy. Od samego ranka po najpóźniejszy wieczór. Ze ścieku telewizora płyną szumowiny w studnie oczu, aż wypłuczą wszelką myśl. Każdy zabiega o uwagę aby widz coś mu dał, coś kupił, sprzedał, zrobił lub poniechał.
Zastanowił mnie tam fragment z refrenu:
Będę podpalać się na placach stolic
Skakać z wież kościelnych na anteny
To bardzo ciekawe. Płytę wydano w 2011 roku. W tym samym roku nagrodę World Press Photo w kategorii zdjęcie pojedyncze wygrała ta fotografia:
22 maja 2010 roku w Budapeszcie pewien mężczyzna wspiął się na ozdobioną figurą sokoła wieżyczkę Mostu Wolności. Gdy strażacy wyciągali drabinę aby go zdjąć, oblał się benzyną, podpalił i skoczył. Zginął na miejscu.[1] Skok na żywo nadano na antenie telewizji.
Jak to się czasem wątki plączą...
-----
[1] http://vasnepe.hu/belfoldi/20100522_leugrott_a_szabadsag_hidrol
niedziela, 14 października 2012
1937 - szaleńcy
Dwie informacje z jednej gazety:
Potworny czyn szaleńca
Lublin, 5.7. We wsi Grzymały w pow. Sokalskim rozegrał się krwawy dramat rodzinny.
27-letni Lucjan Sierzputowski, mający zadawnione porachunki z matką i rodziną na tle podziału majątku, po gwałtownej sprzeczce dostał ataku furii. Sierzputowski chwycił rewolwer i zaczął strzelać. Pierwsza kula ugodziła matkę szaleńca, 50-letaią Antoninę, raniąc ją w prawą rękę. Następnie wystrzelił trzykrotnie do 23-letniej Janiny Pietruszewskiej, sąsiadki, która padła trupem na miejscu.
Po tych strzałach zbrodniarz wybiegł na podwórze i zaczął strzelać do swej żony Heleny. Przerażona kobieta uciekła do sąsiada, chcąc ukryć się w stodole. Rewolwer zaciął się szaleńcowi, który pogonił za żoną. Na krzyk kobiety wybiegł z mieszkania sąsiad Skibuiewski. Wtedy Sierzputowski zaczął znów strzelać i trafił żonę w rękę. Ranna wpadła do stodoły, gdzie zagrzebała się w sianie. Następnie Sierzputowski dał jeszcze dwa strzały do Skibniewskiego, trafiając go w głowę.
Po tej zbrodni szaleniec pobiegł do swego mieszkania, wziął rower i pojechał do swych teściów Knopaczów zamieszkałych w tejże wsi. Wpadłszy do mieszkania Knopaczów Sierzputowski wyjął rewolwer i przystawiwszy go do głowy teściowej, Władysławy, wystrzelił. Kula przeszła na wylot, rozbijając czaszkę.
Po zabójstwie zbrodniarz wybiegł na podwórze, gdzie zobaczył teścia, który na odgłos strzałów biegł do mieszkania. Zbrodniarz usiłował strzelić do Knopacza, lecz rewolwer znowu mu się zaciął. Knopacz rzucił się do ucieczki, Sierzputowski jednak dził go w chwili, gdy ten dobiegł do zagrody sąsiada i strzelił trafiając Knopacza w lewą nogę. Rana okazała się na szczęście lekką. Po dokonaniu krwawej rzezi rodzinnej rozszalały zbrodniarz wsiadł na rower i pojechał w stronę lasu.
O potwornej zbrodni zawiadomiono policję, która za zbiegiem rozesłała listy goń.ze.
"Potworny czyn obłąkanego".
Zarąbał siekierą trzy osoby, trzy poranił, następnie powiesił się w lesie.
Skarżysko Kam. Wieś Mirzec pow. Iłża była widownią okropnej tragedii.
Przed dwoma laty wrócił do domu ze szpitala umysłowo chory Michał Jaśko. Człowiek ten nadal przejawiał objawy choroby umysłowej. W nocy z 4 na 5 bm. około godz. 24 gdy Jaśko wrócił do domu z zabawy, wziął siekierę i poszedł do swego sąsiada Daniela Rauszera, który w tym czasie już spal. Jaśko wywołał Rauizera przed mieszkanie pod pretekstem, by Rauszer poszedł z nim do lasu po gałęzie. Nie przeczuwając niebezpieczeństwa, Rauszer wyszedł z łóżka w bieliźnie przed dom; wówczas Jaśko uderzeniem siekiery rozpłatał mu głowę tak, że Rauszer na miejscu padł trupem.
Gdy na hałas wybiegła żona Rauszera i matka, szaleniec rzucił się na kobiety, odrąbując Rauszerowej rękę przy ramieniu i lekko raniąc matkę Rauszera. Następnie pobiegł do swojego domu i pogrążonemu we śnie 8-letniemu synowi swojemu odrąbał głowę, 11-letnią córkę rozciął siekierą, a matkę swoją zranił w rękę.
Zona szaleńca cudom tylko uniknęła śmierci. Widząc co się dnieje, skryła się w porę pod łóżko, a w tejże chwili szaleniec dopadł do łóżka żony uderzając siekierą tylko w pościel. Po dokonaniu tego strasznego czynu szaleniec uciekł do pobliskiego lasu i tam powiesił się na drzewie, gdzie go miejsc. policja znalazła. Pod wiszącym trupem leżała skrwawiona siekiera, narzędzie mordu tylu ofiar.
[Orędownik na powiaty nowotomyski i wolsztyński 10.07.37 KPBC]Jak widać dzisiejsze masakry szaleńców nie są taką zupełną nowością.
niedziela, 30 września 2012
1937 - Trąba pod Samborem
Równo75 lat temu pogoda dała się we znaki mieszkańcom kresów wschodnich:
Pomiędzy Samborem a wsią Biskowice, przeszła w dniuSambor i Biskowice leżą obecnie w Ukrainie. Ciekawe że inna trąba pojawiła się w tej okolicy w 1933 roku - zniszczyła wówczas kilkanaście chałup i przerzucała wyrwane drzewa na znaczne odległości mając szerokość tylko 10 metrów.
30 września b. r. trąba powietrzna. Wichura była tak silna, że
wyrywała drzewa z korzeniami. Jednego z rolników
pracującego w polu porwało w powietrze i rzuciło następnie o
ziemię. Taki sam los spotkał jakiegoś wędrowca.
Niewidziane tu dotąd podobne szaleństwa natury,
wywołały zrozumiałe przerażenie.
Warszawa, dnia 6. IX.
[Nowiny, żołnierska gazeta ścienna. EBUW]
czwartek, 20 września 2012
Co na pewno nie zdarzy się w grudniu 2012
Ponieważ wokół tematyki Wielkiego Czegoś za kilka miesięcy narosło bardzo wiele rozmaitych teorii, a niektóre z nich zdają się brzmieć bardzo wiarogodnie, postanowiłem obalić co niektóre w podsumowaniu. Znając jak działa świat, jaka jest budowa kosmosu i prawidła geometrii możemy powiedzieć, która z propagowanych po różnych stronach możliwości, na pewno nie zajdzie w ciągu następnych trzech miesięcy.
Wszystkie planety na jednej linii
Nie wiedzieć czemu ludzie przywiązują szczególne znaczenie do takiego ustawienia planet, na tyle szczególne że oczekują go podczas każdej większej katastrofy. Tak miało być w roku 2000, ale najwyraźniej 12 lat temu nic się nie stało. Dlatego termin przesunięto:
Brzmi groźnie? To przeczytajcie taki fragment artykułu z 2002 roku:
Niespotykanym jest też układ wszystkich planet ustawionych na jednej linii, dlaczego? Planety poruszają się prawdzie w jednej płaszczyźnie ale czasy ich obiegów są na tyle różne, że trzeba na prawdę niesamowitego trafu aby ustawiły się w rządku. Znalazłem gdzieś wyliczenia, że układy planet powtarzają się co 81 milionów lat, a więc też i co tyle następowałoby nasze rządkowe ustawienie. W rzeczywistości to co nazywamy ustawieniem na jednej linii, najczęściej jest tylko bliską koniunkcją - obserwowanym z ziemi zbliżeniem planet. Gdyby planety ułożyły się dokładnie na jednej linii, to zasłaniałyby się wzajemnie.
No dobrze, a w jaki niby sposób taki układ miałby działać? Oczywiście mówię o wpływie pozaastrologicznym. Wielka katastrofa "krzyża kosmicznego" prognozowana na rok 1999 się nie sprawdziła, więc lepiej szukać wpływów bardziej fizycznych. Oczywiście najczęściej obstawia się grawitację - każda masa oddziałuje grawitacyjnie na inne masy, więc planety, mimo dużej odległości, powinny mieć jakiś wpływ na grawitację Ziemi. Jeśli ustawienie w linii Słońca i Księżyca zwiększa pływy, to ustawienie się w rządku planet, powinno dawać wyjątkowo silne oddziaływanie. Niestety pamiętajmy, że choć łączna masa innych planet kilkaset razy przekracza masę Ziemi, są one dosyć znacznie rozłożone w przestrzeni, zaś zgodnie w prawem ciążenia, siła oddziaływania maleje wraz ze wzrostem odległości i to w dodatku to kwadratu (przyciąganie z odległości równej dwom promieniom planety jest słabsze niż w odległości jednego promienia, ale nie dwa lecz cztery razy). W efekcie silniejszy wpływ na Ziemię ma Wenus podczas koniunkcji górnych niż Jowisz w opozycji, a i tak stanowi to ok. 0,0001% wpływu grawitacyjnego Księżyca.
Podczas wielkiej koniunkcji z maja 2000 roku, gdy na niebie dokładnie za słońcem znalazło się 5 planet a księżyc znalazł się w nowie, wenus była na tyle oddalona że wpływ całego układu był nieznaczący[4]
Cała historia z planetami na linii ma chyba swój początek w roku 1919 kiedy to meteorolog Albert Porta ogłosił, że w wyniku koniunkcji aż sześciu planet i księżyca powstanie "strumień grawitacji" który uderzy w słońce i wywoła na nim wybuch, który płomieniem ogarnie ziemię. Miało to mieć miejsce w połowie grudnia. Gdy nic się nie stało, Porta został zwolniony, po czym zająć się wydawaniem gazet brukowych, w których mógł publikować takie pogłoski zupełnie bezkarnie.
Teoria poszła w zapomnienie do roku 1975 gdy astrofzyk John Gribbin wydał wraz ze Stephenem Plagemannem książkę "Efekt Jowisza" która szybko stała się bestsellerem. Opisywała ona wielką koniunkcję z 10 marca 1982 roku, kiedy to wszystkie planety od Merkurego aż po Plutona znajdą się z tej samej strony Słońca, rozrzucone w przestrzeni w ćwiartce ekliptyki, co ma sprowokować katastrofalne przemiany na Ziemi. Oczywiście byli za mądrzy, aby zrzucać winę na bezpośredni wpływ grawitacyjny - otóż ich zdaniem przesunięcie punktu ciężkości układu tak bardzo w jedną stronę wywoła zmiany na słońcu. W efekcie nastąpi niewielka zmiana natężenia wiatru słonecznego, ta spowoduje niewielką zmianę stanu atmosfery Ziemi i wpłynie nieco na prędkość jej wirowania. Te niewielkie zmiany miały wpłynąć na aktywność sejsmiczną i wywołać trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów, szczególnie zaś od dawna oczekiwane wielkie trzęsienie na Uskoku świętego Andrzeja. Brzmi to zagmatwanie.[5]
Szybko policzono że podobne zdarzenie miało miejsce w XII wieku i kroniki nie notowały wówczas znaczącego wzrostu aktywności sejsmicznej. Kilka podobnych koniunkcji, bez Plutona, miało miejsce w XIX i XX wieku i nie udało się ich powiązać ze znaczącymi zdarzeniami, zaś dowodzenie że mniejszy od Księżyca Pluton, krążący na rubieżach układu może odegrać tu jeszcze jakieś znaczenie, brzmiało śmiesznie. Gdy w 1980 roku wybuchł wulkan St.Helens autorzy napisali artykuł, w którym dowodzili że jest to już pierwsza oznaka postulowanego efektu. Problem w tym, że planety były jeszcze dosyć odległe od przewidywanego wielkiego zbliżenia, a dotychczas nie znaleziono zjawiska fizycznego, które dawałoby skutki przed zaistnieniem.
Ostatecznie w 1982 roku nic się nie stało zaś autorzy odpowiedzieli krytykom, że postulowane przez nich wpływy miały być na tyle subtelne, że coś mogło je akurat zniwelować. Pieniędzy ze sprzedanych książek nie zwracali.
Czy układ planet na jednej linii, bądź w bliskiej koniunkcji jest rzadki? Raczej tak sobie. Bawiąc się świetnym programem symulatorskim znalazłem parę takich zjawisk
Jedna z najciekawszych koniunkcji miała miejsce 4 lutego 1962 roku:
Inna, na mniejszą skalę, w 1966 roku:
z nowszych można przypomnieć układ z roku 2003:
No dobrze. A 21 grudnia 2012? No cóż, układ planet nie zapowiada się nadzwyczajnie:
Może Wenus i Jowisz tworzą jakąś linię z Ziemią, ale inne to ani kwadratury ani trygonu.
Mimo to pojawiają się wciąż artykuły mówiące o "paradzie planet" które "ustawią się na jednej linii" i że to rzadkie zjawisko. Jak można jednak sądzić choćby po tym filmiku, ta linia dotyczy ustawienia na niebie, a więc nie w przestrzeni lecz optycznie na jakiejś jednej linii. Czy to rzadkość?
Jeśli uważaliście na fizyce i przyjrzeliście się prezentowanym grafikom, z pewnością wiecie że planety układu słonecznego krążą wokół słońca po pewnej płaszczyźnie, z odchyleniami maksymalnie kilku stopni. Ta płaszczyzna przedstawia się dla ziemskiego obserwatora, jako pozorna droga planet i słońca po niebie.
I cóż.... ta pozorna droga zawsze jest linią prostą.
Jak zwykle więc mamy tu wciskanie kitu na zasadzie "nie znają się na astronomii to się nie skapną".
Galaktycznie wyrównanie
Następna teoria wydaje się jedynie przekształceniem poprzedniej - znów rzadkie ustawienie kosmiczne które ma prowokować katastrofę. Tym razem skala jest szersza - do ustawienia na jednej linii dołącza się centrum galaktyki.
Galaktyka w której znajduje się nasz układ słoneczny, jest widoczna nocą jako jaśniejszy pas, nazywany drogą mleczną. Znajdujemy się w jej płaszczyźnie, dlatego nie widzimy jej struktury, jedynie przez pomiar odległości gwiazd i porównania w innymi galaktykami możemy określić, że Droga Mleczna jest galaktyką spiralną z poprzeczką. Słońce leży w punkcie raczej nieszczególnym, na skraju Ramiona Oriona, mniej więcej w połowie odległości między jądrem a krawędzią, wykonując powolny obrót wokół jądra w okresie 250 mln lat. Teoria przedstawia się następująco: ponieważ Ziemia wykonuje ruch precesyjny, widoma droga słońca na niebie nieco się przesuwa, co 26 tysięcy lat w wyniku tego przesunięcia słońce ustawia się podczas przesilenia zimowego na jednej linii z płaszczyzną galaktyki a więc i z jego jądrem. Jako pierwszy napisał o tym w 1991 roku amerykański astrolog Raymond Mardyks. Wedle jego wyliczeń owo przecięcie miało nastąpić w latach 1998-1999.
Niedługo potem John Major Jenkis, opierając się na teorii lingwisty i historyka Munro Edmondsona że Majowie oparli kalendarz na obserwacjach "ciemnej szczeliny" rozcinającej drogę mleczną w gwiazdozbiorze Łabędzia, stwierdził że na pewno znali oni przebieg równika galaktycznego zaś daty początków i końców cykli kalendarzowych wyznaczały momenty przecięcia tej płaszczyzny przez Słońce. Skoro zaś tak, to najbliższe takie zdarzenie przypada na rok 2012. Co to zaś miałoby sprawić?
A tu już zależy od interpretujących. Wedle jednych w centrum galaktyki znajdują się "gwiezdne wrota" które zostaną przez tą konfigurację otworzone i spłynie przez nie na Ziemię strumień energii, który wprawdzie raptownie podniesie poziom rozwoju duchowego ludzkości, ale 90% ludzi tego nie wytrzyma i umrze. Inni mówią o wpływach grawitacyjnych, które wywołają katastrofalne trzęsienia ziemi. Jeszcze inni o tym, że podczas przejścia z jednej strony galaktyki na drugą, Ziemia zostanie raptownie obrócona, co zaowocuje wielką katastrofą, jeszcze inni że pierścień energii galaktycznej rozerwie Słońce.... Do wyboru, do koloru.
A tak na prawdę? Aby określić gdzie dokładnie znajduje się równik galaktyki, trzeba najpierw dokładnie wyznaczyć jej granice, a to nie jest takie oczywiste. Błąd wyznaczenia jest na tyle duży, że równie dobrze mogliśmy przejść przez tą linię wczoraj i nie zauważyć. Nawet z wyliczeń samego Jenkinsa wynika, że Słońce najbliżej centrum galaktyki było w połowie lat 90., mimo to pisze on dziś o jakichś opóźnionych efektach.
Centrum naszej galaktyki leży w gwiazdozbiorze Strzelca, nie widoczne z powodu grubej warstwy ciemnych mgławic. Gdyby nie one widzielibyśmy je jako chmurkę wielkości pięści jasną jak księżyc w pełni. W Strzelcu leży też ten fragment ekliptyki, w którym znajduje się Słońce podczas przesilenia zimowego w Grudniu. Czy Słońce może się zatem nasunąć na centrum gaaktyki? A no popatrzmy na niebo. Centrum zaznaczyłem krzyżykiem:
Ten czajniczek, to zarys najjaśniejszych gwiazd Strzelca widocznych w Polsce. Centrum galaktyki leży u wylotu "dzióbka" w punkcie zaznaczonym białym krzyżykiem. Ekliptyka, czyli droga po której widoczne z Ziemi Słońce porusza się na tle gwiazd, to różowa linia. Linia czerwona to odstęp między tymi punktami.
Jak widać, obecny przebieg ekliptyki powoduje, że Słońce nie może nasunąć się na jądro drogi mlecznej. Odstęp to ok. 6 stopni kątowych, czyli 12 widomych średnic Słońca. I wbrew temu co się wypisuje się na rozmaitych stronach, astronomowie NASA nie potwierdzają tego scenariusza.
To co wiemy o grawitacji i magnetyzmie przekonuje nas, i z w obrębie równika dużych ciał nie następują jakieś wyjątkowe, silne oddziaływania, mające niszcząco działać na ciała, które tą linię przecinają. W przeciwnym razie samoloty spadałyby po przekroczeniu ziemskiego równika magnetycznego, którzy przebiega przez okolice zwrotników.
Często spotykaną modyfikacją jest wersja, wedle której w grudniu 2012 wszystkie planety ustawią się na jednej linii z centrum galaktyki. Prawdziwość ma wzmacniać wieść, że wcześniej dojdzie do dwóch zaćmień Słońca i tranzytu wenus. Cóż... poprzedni tranzyt wenus miał miejsce w roku 2004, kiedy to miały miejsce dwa zaćmienia księżyca i dwa Słońca. A świat to jakoś przeżył.
Natomiast co do ustawienia się planet na linii to już wiecie jaka to bzdura.
Wejście w pierścień fotonowy Plejad
Ta teoria jest jeszcze dziwniejsza:
Pozostaje tylko pytanie jak to możliwe, że gwiazdy plejad poruszają się tak jak na rysunku a my jesteśmy w płaszczyźnie ich układu, a zarazem widzimy całą gromadę z zewnątrz o tak:
W dodatku gwiazdy gromady (a wszystkich jest prawie 250) są właściwie jednakowo odległe od Ziemi o 400 lat świetlnych. Na dodatek cała gromada systematycznie oddala się od Ziemi z taką prędkością, że za kilkanaście tysięcy lat trudno będzie ją dostrzec. Trudno zatem aby układ słoneczny orbitował wokół niej.
Skąd wzięła się ta bzdura?
Jako pierwszy o pasie światła co pewien czas omiatającego Ziemię napisał niejaki Otto Hese, niemiecki ezoteryk w swojej książce Ostatni Dzień wydanej w roku 1950. Nieco później koncepcję rozwinął Samuel Aun Weor w serii wykładów o pierścieniach Alkione.
Wedle tej koncepcji co pewien czas planeta nasza dostaje się w intensywny strumień fotonów pochodzenia kosmicznego. Mają one na tyle niezwykłe właściwości, że znoszą zwykłe światło i zmieniają własności materii. Przejście przez pas fotonowy miało być zatem katastrofą, objawiającą się pięcioma dniami ciemności, zanikiem prądu elektrycznego we wszystkich urządzeniach, zmianami klimatycznymi i co tam jeszcze można wymyśleć. Podobno zbliżanie się do pasa wykryły sondy kosmiczne w 1962 roku a w latach 70. astronauci. Podobno naukowcy są pewni że do czegoś takiego dojdzie ale nie chcą ujawniać. Podobno.
Podobno też mieliśmy wejść w pas świetlny w 1992 roku. Potem w 1995, potem 1997, potem 2000, potem 2011 a teraz mówi się oczywiście o tym roku.
Ów pas fotonów ma być pierścieniem takim jak pierścienie Saturna, złożonym z kosmicznych fotonów krążących wokół Alkione. Sęk w tym że bezmasowe fotony nie mogą być złapane na żadną orbitę wokół gwiazdy a tym samym nie mogą utworzyć takiego pierścienia. Jedyną możliwością jest okolica czarnej dziury na horyzoncie zdarzeń - wtedy zakrzywienie przestrzeni powoduje, że światło może poruszać się wyłącznie po zamkniętym okręgu. Ale nikt tu o czymś takim nie mówi.
Moje zdjęcie Plejad sprzed zaledwie miesiąca, możecie obejrzeć tutaj.
Nagłe jednodniowe odwrócenie Ziemi
Ta teoria wynika głównie z niejasnych opisów książce o przebiegunowaniu pana Patricka Geryla. Pisze on o nagłym, mającym trwać jeden dzień przebiegunowaniu, w wyniku którego Ziemia zatrzyma się a potem zacznie obracać w drugą stronę. Albo nie - w innym rozdziale pisze, że cała ziemia obróci się do góry nogami. Te rozbieżności zaowocowały różnymi wersjami krążącymi po świecie, a obie wynikają z niezrozumienia natury ziemskiego pola magnetycznego.
Ziemia nie jest magnesem stałym takim jak sztabka, zatem nie musi się fizycznie odwracać aby bieguny jej pola usytuowały się odwrotnie, gdyby zresztą tak było, nie mogli byśmy wykryć że dochodziło do przebiegunowania. Samo zjawisko odkryto podczas badań magnetyzmu skał. Gdy wulkaniczna lawa zastyga, tworzące się w niej kryształki magnetytu utrwalają aktualny przebieg linii pola. W różnych warstwach kolejnych wylewów, datowanych metodą potasowo-argonową, linie te przebiegały nieco inaczej, dając znać o wędrówce biegunów, a co pewien czas następowało całkowite odwrócenie kierunku pola.
Jeśli jesteśmy wykryć przebiegunowanie, to znaczy, że o obróceniu całej planety nie może być mowy.
A zmiana kierunku obrotu? To znów wiąże się z niezrozumieniem ziemskiego magnetyzmu - ziemia nie jest ani magnesem sztabkowym ani cewką. Dla cewki kierunek pola możemy określić tzw. regułą prawej ręki - jeśli ustawić rękę tak, aby palce pięści miały kierunek zgodny z kierunkiem z jakim w sprzężynkowej cewce płynie prąd, to północny biegun pola magnetycznego cewki pokaże wyprostowany kciuk. Jeśli by uznać, że pole Ziemi powstaje w wyniku obrotu planety a wraz z nią obrotu ładunków elektrycznych w magmie, to odwrócenie pola zaszłoby tylko dla odwrócenia kierunku obrotu. Jeśli uznać.
Ale wygląda na to że przyczyna powstawania pola jest całkiem inna i taka właśnie jak na Słońcu - wznoszące się i opadające strumienie konwekcyjne w jądrze generują w wyniku ruchu ładunków małe pola magnetyczne o różnym ustawieniu; pole dla całej planety jest wypadkową tych małych pól. Wystarczy przesunąć jedne z tych strumieni, wywołać zanik jednych i powstanie drugich, aby wypadkowe pole wychodziło odwrotne. Tak to zachodzi na Słońcu, gdzie mała gęstość gazu sprawia, że odwracanie się biegunów następuje w ciągu kilku miesięcy co 11 lat. Kierunek obrotu Słońca się podczas tego procesu nie zmienia. Dla ziemi strumienie roztopionej materii są dosyć gęste, dlatego obracanie pola zajmuje kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy lat. W skali geologicznej to mgnienie oka, zaś dla nas zjawisko na tyle powolne, że trudne do zauważenia bez przyrządów.
Jedyne niebezpieczeństwo jakie widzę w tym dniu, wiąże się z ludźmi. Historia zna już apokaliptyczne sekty, popełniające zbiorowe samobójstwo, czy przeprowadzające ataki terrorystyczne (choćby sarin w tokijskim metrze). Zresztą nie tylko sekty. Pomyślmy co będzie jeśli w jakimś mieście akurat przypadkiem 21 grudnia dojdzie do awarii energetycznej, albo pożaru, albo trzęsienia ziemi - co wtedy zrobią ludzie którzy zewsząd słyszą o wielkiej katastrofie, a wszystkie bez wyjątku media straszą takimi scenariuszami już od dłuższego czasu? Panika gwarantowana. A w panice robi się rzeczy, na jakie człowiek by się nie poważył. Na przykład wyskakuje się z dziesiątego pięta.
-------
* http://www.gunn.co.nz/astrotour/?data=tours/retrograde.xml
* http://en.wikipedia.org/wiki/Photon_belt
[1] http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/bardzo-rzadkiej-parady-planet-dojdzie-21-grudnia-2012
[2] http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/planety-wieszcza-zaglade
[3] http://www.rmf24.pl/nauka/news-5-maja-2000-czas-apokalipsy,nId,198501
[4] http://www.clockwk.com/tides/
[5] http://www.luckystarz.com/Catharsis/Chapters/grand.html
[6] http://www.vismaya-maitreya.pl/rok_2012_pierscien_swiatla.html
Wszystkie planety na jednej linii
Nie wiedzieć czemu ludzie przywiązują szczególne znaczenie do takiego ustawienia planet, na tyle szczególne że oczekują go podczas każdej większej katastrofy. Tak miało być w roku 2000, ale najwyraźniej 12 lat temu nic się nie stało. Dlatego termin przesunięto:
Wszyscy jednak czekają na paradę, do której dojdzie 21 grudnia 2012 roku. Być może to, dlatego Majowie zwracają tak dużą uwagę na ten dzień. W jednej linii będzie wtedy Saturn, Jowisz, Wenus, Merkury, Mars i Ziemia. Tego typu wyrównanie ciał niebieskich jest niezwykle rzadkie. Majowie posiadający zdumiewającą wiedze astronomiczną z pewnością byli w stanie to przewidzieć.[1]
Brzmi groźnie? To przeczytajcie taki fragment artykułu z 2002 roku:
Wieczorem na zachodnim horyzoncie rozgrywa się zdumiewające widowisko. Pięć widocznych gołym okiem planet: Merkury, Wenus, Saturn, Mars i Jowisz zbliżyło się do siebie, stając niemal w jednej linii jak perły nanizane na nić. Można więc zasłonić je dłonią. Tę zadziwiającą koniunkcję da się obserwować nawet bez lornetki. Po raz drugi tak widowiskowy spektakl na firmamencie nastąpi dopiero za kilkadziesiąt lat.Już mniej groźnie? To może taki tekst z roku 2000:
Ciała niebieskie przez pierwsze dwa tygodnie maja grupują się na przestrzeni zaledwie 10 stopni. 10 maja Wenus spotka się z Marsem. Planety znajdą się w odległości ledwie jednej trzeciej stopnia kątowego (czyli zasłoni je koniuszek palca wyciągniętej ręki). Oba ciała niebieskie będzie można jednocześnie zobaczyć w teleskopie (Wenus będzie 100 razy jaśniejsza niż Mars). Ten układ pięciu planet jest unikalny w XXI w.(...) Indyjska astrolożka, Gayatri Devi Vasudev, twierdzi, że osobliwy układ pięciu ciał niebieskich, zwłaszcza w 13 i 14 maja, zapowiada w najbliższych miesiącach ciężkie wojny i zaburzenia. [2]
Coś z tymi planetami nie tak, co pewien czas mają się ustawić na jednej linii i wywołać wielką katastrofę i nic się nie dzieje. Jak się wydaje takimi katastroficznymi memami rządzi zasada "niezwykły układ planet musi towarzyszyć niezwykłemu zjawisku" im bardziej jest to układ niezwykły, tym bardziej niezwyczajne musi być zjawisko, a koniec świata jest w pewnością absolutnie niespotykanym.5 maja 2000. Trzęsienia ziemi, wielkie, kilkusetmetrowe fale na oceanach, ruchy pokrywy lodowej, huragany... Tak miała wyglądać Ziemia tego dnia. Tymczasem 5 maja trwa, za oknem świeci słońce i...nic się nie dzieje. Skąd więc te apokaliptyczne doniesienia.
Na niebie dzieje się dziś rzadki spektakl. W jednej linii, po tej samej stronie Ziemi, spotykają się Merkury, Wenus, Mars, Jowisz i Saturn, a także słońce i nasz księżyc. Wielu domorosłych katastrofistów przepowiadało, że doprowadzi to do końca świata. Podobno taki sam układ planet był 5 tysięcy lat temu. Co się wtedy stało? Ano, Ziemię zalał potop.... Uratował się jedynie Noe...[3]
Niespotykanym jest też układ wszystkich planet ustawionych na jednej linii, dlaczego? Planety poruszają się prawdzie w jednej płaszczyźnie ale czasy ich obiegów są na tyle różne, że trzeba na prawdę niesamowitego trafu aby ustawiły się w rządku. Znalazłem gdzieś wyliczenia, że układy planet powtarzają się co 81 milionów lat, a więc też i co tyle następowałoby nasze rządkowe ustawienie. W rzeczywistości to co nazywamy ustawieniem na jednej linii, najczęściej jest tylko bliską koniunkcją - obserwowanym z ziemi zbliżeniem planet. Gdyby planety ułożyły się dokładnie na jednej linii, to zasłaniałyby się wzajemnie.
No dobrze, a w jaki niby sposób taki układ miałby działać? Oczywiście mówię o wpływie pozaastrologicznym. Wielka katastrofa "krzyża kosmicznego" prognozowana na rok 1999 się nie sprawdziła, więc lepiej szukać wpływów bardziej fizycznych. Oczywiście najczęściej obstawia się grawitację - każda masa oddziałuje grawitacyjnie na inne masy, więc planety, mimo dużej odległości, powinny mieć jakiś wpływ na grawitację Ziemi. Jeśli ustawienie w linii Słońca i Księżyca zwiększa pływy, to ustawienie się w rządku planet, powinno dawać wyjątkowo silne oddziaływanie. Niestety pamiętajmy, że choć łączna masa innych planet kilkaset razy przekracza masę Ziemi, są one dosyć znacznie rozłożone w przestrzeni, zaś zgodnie w prawem ciążenia, siła oddziaływania maleje wraz ze wzrostem odległości i to w dodatku to kwadratu (przyciąganie z odległości równej dwom promieniom planety jest słabsze niż w odległości jednego promienia, ale nie dwa lecz cztery razy). W efekcie silniejszy wpływ na Ziemię ma Wenus podczas koniunkcji górnych niż Jowisz w opozycji, a i tak stanowi to ok. 0,0001% wpływu grawitacyjnego Księżyca.
Podczas wielkiej koniunkcji z maja 2000 roku, gdy na niebie dokładnie za słońcem znalazło się 5 planet a księżyc znalazł się w nowie, wenus była na tyle oddalona że wpływ całego układu był nieznaczący[4]
Cała historia z planetami na linii ma chyba swój początek w roku 1919 kiedy to meteorolog Albert Porta ogłosił, że w wyniku koniunkcji aż sześciu planet i księżyca powstanie "strumień grawitacji" który uderzy w słońce i wywoła na nim wybuch, który płomieniem ogarnie ziemię. Miało to mieć miejsce w połowie grudnia. Gdy nic się nie stało, Porta został zwolniony, po czym zająć się wydawaniem gazet brukowych, w których mógł publikować takie pogłoski zupełnie bezkarnie.
Teoria poszła w zapomnienie do roku 1975 gdy astrofzyk John Gribbin wydał wraz ze Stephenem Plagemannem książkę "Efekt Jowisza" która szybko stała się bestsellerem. Opisywała ona wielką koniunkcję z 10 marca 1982 roku, kiedy to wszystkie planety od Merkurego aż po Plutona znajdą się z tej samej strony Słońca, rozrzucone w przestrzeni w ćwiartce ekliptyki, co ma sprowokować katastrofalne przemiany na Ziemi. Oczywiście byli za mądrzy, aby zrzucać winę na bezpośredni wpływ grawitacyjny - otóż ich zdaniem przesunięcie punktu ciężkości układu tak bardzo w jedną stronę wywoła zmiany na słońcu. W efekcie nastąpi niewielka zmiana natężenia wiatru słonecznego, ta spowoduje niewielką zmianę stanu atmosfery Ziemi i wpłynie nieco na prędkość jej wirowania. Te niewielkie zmiany miały wpłynąć na aktywność sejsmiczną i wywołać trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów, szczególnie zaś od dawna oczekiwane wielkie trzęsienie na Uskoku świętego Andrzeja. Brzmi to zagmatwanie.[5]
Szybko policzono że podobne zdarzenie miało miejsce w XII wieku i kroniki nie notowały wówczas znaczącego wzrostu aktywności sejsmicznej. Kilka podobnych koniunkcji, bez Plutona, miało miejsce w XIX i XX wieku i nie udało się ich powiązać ze znaczącymi zdarzeniami, zaś dowodzenie że mniejszy od Księżyca Pluton, krążący na rubieżach układu może odegrać tu jeszcze jakieś znaczenie, brzmiało śmiesznie. Gdy w 1980 roku wybuchł wulkan St.Helens autorzy napisali artykuł, w którym dowodzili że jest to już pierwsza oznaka postulowanego efektu. Problem w tym, że planety były jeszcze dosyć odległe od przewidywanego wielkiego zbliżenia, a dotychczas nie znaleziono zjawiska fizycznego, które dawałoby skutki przed zaistnieniem.
Ostatecznie w 1982 roku nic się nie stało zaś autorzy odpowiedzieli krytykom, że postulowane przez nich wpływy miały być na tyle subtelne, że coś mogło je akurat zniwelować. Pieniędzy ze sprzedanych książek nie zwracali.
Czy układ planet na jednej linii, bądź w bliskiej koniunkcji jest rzadki? Raczej tak sobie. Bawiąc się świetnym programem symulatorskim znalazłem parę takich zjawisk
Jedna z najciekawszych koniunkcji miała miejsce 4 lutego 1962 roku:
Inna, na mniejszą skalę, w 1966 roku:
z nowszych można przypomnieć układ z roku 2003:
No dobrze. A 21 grudnia 2012? No cóż, układ planet nie zapowiada się nadzwyczajnie:
Może Wenus i Jowisz tworzą jakąś linię z Ziemią, ale inne to ani kwadratury ani trygonu.
Mimo to pojawiają się wciąż artykuły mówiące o "paradzie planet" które "ustawią się na jednej linii" i że to rzadkie zjawisko. Jak można jednak sądzić choćby po tym filmiku, ta linia dotyczy ustawienia na niebie, a więc nie w przestrzeni lecz optycznie na jakiejś jednej linii. Czy to rzadkość?
Jeśli uważaliście na fizyce i przyjrzeliście się prezentowanym grafikom, z pewnością wiecie że planety układu słonecznego krążą wokół słońca po pewnej płaszczyźnie, z odchyleniami maksymalnie kilku stopni. Ta płaszczyzna przedstawia się dla ziemskiego obserwatora, jako pozorna droga planet i słońca po niebie.
I cóż.... ta pozorna droga zawsze jest linią prostą.
Jak zwykle więc mamy tu wciskanie kitu na zasadzie "nie znają się na astronomii to się nie skapną".
Galaktycznie wyrównanie
Następna teoria wydaje się jedynie przekształceniem poprzedniej - znów rzadkie ustawienie kosmiczne które ma prowokować katastrofę. Tym razem skala jest szersza - do ustawienia na jednej linii dołącza się centrum galaktyki.
Galaktyka w której znajduje się nasz układ słoneczny, jest widoczna nocą jako jaśniejszy pas, nazywany drogą mleczną. Znajdujemy się w jej płaszczyźnie, dlatego nie widzimy jej struktury, jedynie przez pomiar odległości gwiazd i porównania w innymi galaktykami możemy określić, że Droga Mleczna jest galaktyką spiralną z poprzeczką. Słońce leży w punkcie raczej nieszczególnym, na skraju Ramiona Oriona, mniej więcej w połowie odległości między jądrem a krawędzią, wykonując powolny obrót wokół jądra w okresie 250 mln lat. Teoria przedstawia się następująco: ponieważ Ziemia wykonuje ruch precesyjny, widoma droga słońca na niebie nieco się przesuwa, co 26 tysięcy lat w wyniku tego przesunięcia słońce ustawia się podczas przesilenia zimowego na jednej linii z płaszczyzną galaktyki a więc i z jego jądrem. Jako pierwszy napisał o tym w 1991 roku amerykański astrolog Raymond Mardyks. Wedle jego wyliczeń owo przecięcie miało nastąpić w latach 1998-1999.
Niedługo potem John Major Jenkis, opierając się na teorii lingwisty i historyka Munro Edmondsona że Majowie oparli kalendarz na obserwacjach "ciemnej szczeliny" rozcinającej drogę mleczną w gwiazdozbiorze Łabędzia, stwierdził że na pewno znali oni przebieg równika galaktycznego zaś daty początków i końców cykli kalendarzowych wyznaczały momenty przecięcia tej płaszczyzny przez Słońce. Skoro zaś tak, to najbliższe takie zdarzenie przypada na rok 2012. Co to zaś miałoby sprawić?
A tu już zależy od interpretujących. Wedle jednych w centrum galaktyki znajdują się "gwiezdne wrota" które zostaną przez tą konfigurację otworzone i spłynie przez nie na Ziemię strumień energii, który wprawdzie raptownie podniesie poziom rozwoju duchowego ludzkości, ale 90% ludzi tego nie wytrzyma i umrze. Inni mówią o wpływach grawitacyjnych, które wywołają katastrofalne trzęsienia ziemi. Jeszcze inni o tym, że podczas przejścia z jednej strony galaktyki na drugą, Ziemia zostanie raptownie obrócona, co zaowocuje wielką katastrofą, jeszcze inni że pierścień energii galaktycznej rozerwie Słońce.... Do wyboru, do koloru.
A tak na prawdę? Aby określić gdzie dokładnie znajduje się równik galaktyki, trzeba najpierw dokładnie wyznaczyć jej granice, a to nie jest takie oczywiste. Błąd wyznaczenia jest na tyle duży, że równie dobrze mogliśmy przejść przez tą linię wczoraj i nie zauważyć. Nawet z wyliczeń samego Jenkinsa wynika, że Słońce najbliżej centrum galaktyki było w połowie lat 90., mimo to pisze on dziś o jakichś opóźnionych efektach.
Centrum naszej galaktyki leży w gwiazdozbiorze Strzelca, nie widoczne z powodu grubej warstwy ciemnych mgławic. Gdyby nie one widzielibyśmy je jako chmurkę wielkości pięści jasną jak księżyc w pełni. W Strzelcu leży też ten fragment ekliptyki, w którym znajduje się Słońce podczas przesilenia zimowego w Grudniu. Czy Słońce może się zatem nasunąć na centrum gaaktyki? A no popatrzmy na niebo. Centrum zaznaczyłem krzyżykiem:
Ten czajniczek, to zarys najjaśniejszych gwiazd Strzelca widocznych w Polsce. Centrum galaktyki leży u wylotu "dzióbka" w punkcie zaznaczonym białym krzyżykiem. Ekliptyka, czyli droga po której widoczne z Ziemi Słońce porusza się na tle gwiazd, to różowa linia. Linia czerwona to odstęp między tymi punktami.
Jak widać, obecny przebieg ekliptyki powoduje, że Słońce nie może nasunąć się na jądro drogi mlecznej. Odstęp to ok. 6 stopni kątowych, czyli 12 widomych średnic Słońca. I wbrew temu co się wypisuje się na rozmaitych stronach, astronomowie NASA nie potwierdzają tego scenariusza.
To co wiemy o grawitacji i magnetyzmie przekonuje nas, i z w obrębie równika dużych ciał nie następują jakieś wyjątkowe, silne oddziaływania, mające niszcząco działać na ciała, które tą linię przecinają. W przeciwnym razie samoloty spadałyby po przekroczeniu ziemskiego równika magnetycznego, którzy przebiega przez okolice zwrotników.
Często spotykaną modyfikacją jest wersja, wedle której w grudniu 2012 wszystkie planety ustawią się na jednej linii z centrum galaktyki. Prawdziwość ma wzmacniać wieść, że wcześniej dojdzie do dwóch zaćmień Słońca i tranzytu wenus. Cóż... poprzedni tranzyt wenus miał miejsce w roku 2004, kiedy to miały miejsce dwa zaćmienia księżyca i dwa Słońca. A świat to jakoś przeżył.
Natomiast co do ustawienia się planet na linii to już wiecie jaka to bzdura.
Wejście w pierścień fotonowy Plejad
Ta teoria jest jeszcze dziwniejsza:
Czyli że co? Układ słoneczny orbituje wokół gwiazdy Alkione w plejadach? A pozostałe gwiazdy też? Rysunek którym zwykle ilustruje się ideę wprowadza tylko więcej zamieszania:Już Edmund Halley (1655-1742) odkrył dziwną przestrzeń wokół Plejad. Sto lat później Friedrich Wilhelm Bessel potwierdził odkrycie Halleya. W roku 1961 Paul Otto Hesse doniósł o niezwykłym pierścieniu światła o nieprawdopodobnych rozmiarach - 760 000 bilionów mil szerokości. Potwierdziły to badania prowadzone przez satelity. Astronomowie zauważyli wielki pas światła wokół Plejad opasujący je niczym obrączka.Promienie idące z Centralnego Słońca Alkione są ułożone z północy na południe. F. W. Bessel również obwieścił światu, że nasz glob jest niemalże jedną minutę przed zetknięciem się z tym pierścieniem. Zaobserwował ruch tego pasa światła i obliczył cały jego cykl obrotu wokół Alkione. Określił go na około 25 000 lat ziemskich. Pas ten jest pasem wielkiej światłości o wielkiej radiacji, naukowcy nazwali go Photon Belt (Pas Światła) Photon Belt zwany również Quantum zawiera w sobie energie gamma, X-rays, widzialnego światła i niższych energii o częstotliwości radiowej. Podrożuje po wszechświecie wokół Centralnego Słońca Alcione - jednej z siedmiu gwiazd Plejad, ruchem odwrotnym do wskazówek zegara z prędkością światła. Jego obrót - pełna orbita wynosi 25 860 lat. Centralne Słońce Alkione jest ustawione w pośrodku wszechświata. Jest niczym latarnia w środku morza, która rozświetla ciemności.[6]
Pozostaje tylko pytanie jak to możliwe, że gwiazdy plejad poruszają się tak jak na rysunku a my jesteśmy w płaszczyźnie ich układu, a zarazem widzimy całą gromadę z zewnątrz o tak:
W dodatku gwiazdy gromady (a wszystkich jest prawie 250) są właściwie jednakowo odległe od Ziemi o 400 lat świetlnych. Na dodatek cała gromada systematycznie oddala się od Ziemi z taką prędkością, że za kilkanaście tysięcy lat trudno będzie ją dostrzec. Trudno zatem aby układ słoneczny orbitował wokół niej.
Skąd wzięła się ta bzdura?
Jako pierwszy o pasie światła co pewien czas omiatającego Ziemię napisał niejaki Otto Hese, niemiecki ezoteryk w swojej książce Ostatni Dzień wydanej w roku 1950. Nieco później koncepcję rozwinął Samuel Aun Weor w serii wykładów o pierścieniach Alkione.
Wedle tej koncepcji co pewien czas planeta nasza dostaje się w intensywny strumień fotonów pochodzenia kosmicznego. Mają one na tyle niezwykłe właściwości, że znoszą zwykłe światło i zmieniają własności materii. Przejście przez pas fotonowy miało być zatem katastrofą, objawiającą się pięcioma dniami ciemności, zanikiem prądu elektrycznego we wszystkich urządzeniach, zmianami klimatycznymi i co tam jeszcze można wymyśleć. Podobno zbliżanie się do pasa wykryły sondy kosmiczne w 1962 roku a w latach 70. astronauci. Podobno naukowcy są pewni że do czegoś takiego dojdzie ale nie chcą ujawniać. Podobno.
Podobno też mieliśmy wejść w pas świetlny w 1992 roku. Potem w 1995, potem 1997, potem 2000, potem 2011 a teraz mówi się oczywiście o tym roku.
Ów pas fotonów ma być pierścieniem takim jak pierścienie Saturna, złożonym z kosmicznych fotonów krążących wokół Alkione. Sęk w tym że bezmasowe fotony nie mogą być złapane na żadną orbitę wokół gwiazdy a tym samym nie mogą utworzyć takiego pierścienia. Jedyną możliwością jest okolica czarnej dziury na horyzoncie zdarzeń - wtedy zakrzywienie przestrzeni powoduje, że światło może poruszać się wyłącznie po zamkniętym okręgu. Ale nikt tu o czymś takim nie mówi.
Moje zdjęcie Plejad sprzed zaledwie miesiąca, możecie obejrzeć tutaj.
Nagłe jednodniowe odwrócenie Ziemi
Ta teoria wynika głównie z niejasnych opisów książce o przebiegunowaniu pana Patricka Geryla. Pisze on o nagłym, mającym trwać jeden dzień przebiegunowaniu, w wyniku którego Ziemia zatrzyma się a potem zacznie obracać w drugą stronę. Albo nie - w innym rozdziale pisze, że cała ziemia obróci się do góry nogami. Te rozbieżności zaowocowały różnymi wersjami krążącymi po świecie, a obie wynikają z niezrozumienia natury ziemskiego pola magnetycznego.
Ziemia nie jest magnesem stałym takim jak sztabka, zatem nie musi się fizycznie odwracać aby bieguny jej pola usytuowały się odwrotnie, gdyby zresztą tak było, nie mogli byśmy wykryć że dochodziło do przebiegunowania. Samo zjawisko odkryto podczas badań magnetyzmu skał. Gdy wulkaniczna lawa zastyga, tworzące się w niej kryształki magnetytu utrwalają aktualny przebieg linii pola. W różnych warstwach kolejnych wylewów, datowanych metodą potasowo-argonową, linie te przebiegały nieco inaczej, dając znać o wędrówce biegunów, a co pewien czas następowało całkowite odwrócenie kierunku pola.
A co by było, gdyby pole odwracało się wraz z ziemią? Wyobraźmy sobie taki obszar koło Wezuwiusza, gdzie obecnie znajduje się jakaś winnica, a na którym ongiś wielokrotnie zastygała lawa wulkaniczna. Jednego razu gdy lawa zastygała, utrwaliło się w niej pole w którym południowy biegun magnetyczny leży na biegunie północnym, polem pole się odwróciło i odwróciła się ziemia a wraz z nią nasz wulkan i skała. W drugim wylewie utrwali się pole odwrotne, z biegunem magnetycznym południowym na południowym biegunie ziemi, ponieważ jednak odwrócona będzie cała ziemia, kierunek tego pola będzie taki sam jak w warstwie starszej. W efekcie otrzymalibyśmy serie skał o jednakowej biegunowości rozdzielonych okresami zaburzeń pola.
Jeśli jesteśmy wykryć przebiegunowanie, to znaczy, że o obróceniu całej planety nie może być mowy.
A zmiana kierunku obrotu? To znów wiąże się z niezrozumieniem ziemskiego magnetyzmu - ziemia nie jest ani magnesem sztabkowym ani cewką. Dla cewki kierunek pola możemy określić tzw. regułą prawej ręki - jeśli ustawić rękę tak, aby palce pięści miały kierunek zgodny z kierunkiem z jakim w sprzężynkowej cewce płynie prąd, to północny biegun pola magnetycznego cewki pokaże wyprostowany kciuk. Jeśli by uznać, że pole Ziemi powstaje w wyniku obrotu planety a wraz z nią obrotu ładunków elektrycznych w magmie, to odwrócenie pola zaszłoby tylko dla odwrócenia kierunku obrotu. Jeśli uznać.
Ale wygląda na to że przyczyna powstawania pola jest całkiem inna i taka właśnie jak na Słońcu - wznoszące się i opadające strumienie konwekcyjne w jądrze generują w wyniku ruchu ładunków małe pola magnetyczne o różnym ustawieniu; pole dla całej planety jest wypadkową tych małych pól. Wystarczy przesunąć jedne z tych strumieni, wywołać zanik jednych i powstanie drugich, aby wypadkowe pole wychodziło odwrotne. Tak to zachodzi na Słońcu, gdzie mała gęstość gazu sprawia, że odwracanie się biegunów następuje w ciągu kilku miesięcy co 11 lat. Kierunek obrotu Słońca się podczas tego procesu nie zmienia. Dla ziemi strumienie roztopionej materii są dosyć gęste, dlatego obracanie pola zajmuje kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy lat. W skali geologicznej to mgnienie oka, zaś dla nas zjawisko na tyle powolne, że trudne do zauważenia bez przyrządów.
Jedyne niebezpieczeństwo jakie widzę w tym dniu, wiąże się z ludźmi. Historia zna już apokaliptyczne sekty, popełniające zbiorowe samobójstwo, czy przeprowadzające ataki terrorystyczne (choćby sarin w tokijskim metrze). Zresztą nie tylko sekty. Pomyślmy co będzie jeśli w jakimś mieście akurat przypadkiem 21 grudnia dojdzie do awarii energetycznej, albo pożaru, albo trzęsienia ziemi - co wtedy zrobią ludzie którzy zewsząd słyszą o wielkiej katastrofie, a wszystkie bez wyjątku media straszą takimi scenariuszami już od dłuższego czasu? Panika gwarantowana. A w panice robi się rzeczy, na jakie człowiek by się nie poważył. Na przykład wyskakuje się z dziesiątego pięta.
-------
* http://www.gunn.co.nz/astrotour/?data=tours/retrograde.xml
* http://en.wikipedia.org/wiki/Photon_belt
[1] http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/bardzo-rzadkiej-parady-planet-dojdzie-21-grudnia-2012
[2] http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/planety-wieszcza-zaglade
[3] http://www.rmf24.pl/nauka/news-5-maja-2000-czas-apokalipsy,nId,198501
[4] http://www.clockwk.com/tides/
[5] http://www.luckystarz.com/Catharsis/Chapters/grand.html
[6] http://www.vismaya-maitreya.pl/rok_2012_pierscien_swiatla.html
sobota, 15 września 2012
1775 - trąba powietrzna w Szczercu pod Lwowem
Interesujący artykuł o tornadzie ze wschodnich kresów a przy okazji ciekawy przykład poglądów z okresu Rzeczpospolitej Obojga Narodów:
Ortografii nie zmieniałem w miarę możliwości. Szczerzec pierwotnie leżał w granicach I RP, należąc do Potockich, po pierwszym zaborze znalazł się w cesarstwie Austriackim. Wówczas znany był głównie z kopalni gipsu, tworzącego w okolicy skałki.
Nie ma chyba wątpliwości co do natury zjawiska, mamy piękny opis wyglądu trąby. Co do siły, jako że zniszczenia ograniczyły się do wyrwania drzew i zerwania dachów, można ją oceniać na F1. Z tego samego wieku mam jeszcze trzy opisy, wszystkie niestety dotyczące terenów za obecną wschodnią granicą.
Podany potem opis oskarżenia Żydów o wywołanie klęski jest znamienny - że przypomnę starszy o dwa wieki przypadek z Olesna, gdzie żydzi zostali wypędzeni po "szatańskim huraganie", w późniejszych dekadach znajduję wzmianki o podobnych oskarżeniach. Jeśli wichura zniszczyła domy w jakiejś wsi, skrupulatnie wyliczano ile wśród tego było domów żydowskich, jeśli domy chrześcijańskie ucierpiały mniej mówiono o bożej opatrzności, jeśli ucierpiały bardziej wysuwano oskarżenia przeciwko innowiercom.
Z Siemianówki o trzy mile pod Lwowem w Starostwie Szczerzeckim dnia 19. Września. Doznaliśmy tu gwałtownego, a w rodzaiu swoim osobliwego wichru, dnia trzynastego teraźnieyszego miesiąca, około godziny w pół do szóstey z południa, Po całodziennym prawie chmurzeniu się, grzmotach i deszczu, pokazała się wielka czarna chmura, od którey nie przerwanie ciągnął się aż .do samey ziemi słup długi czyli trąba, równey prawie czarności z chmurą, a coraz ku ziemi węższą.
Szum wielki i szelest słyszeć się dał w przyległym tu miasteczku Szczercu, dokąd gdy się nie bacznie ta chmura przybliżyła, pokazało się rzeczywiście, iż ta długa wisząca od niey trąba, aż do samey ziemi sięgała, tocząc się w koło zakrętem, i waląc lub wyrywaiąc wszystko przed sobą. Bróg zboża,do większey połowy wyrwała i rozniosła; z gorzelni dach z wiązaniem zrzuciła; z Szkoły Żydowskiey, roku przeszłego nowo pobudowaney, pokrycie zerwała i sztuki niektóre z niey aż na pola zapędziła; w Cerkwi murowaney dach o pół łokcia na drugą
stronę usunęła ; przyległe drzewo nad 30. łokci wysokie, a około trzy łokcie grube, z korzeniami wysadziła; wiele drzew wywróciła; stodołę zupełnie rozwaliwszy, stoiące pod nią grube gruszkowe drzewo z korzeniem na 7. łokci długim, a iak lina okrętowa grubym, wyrwała. Innych też wiele szkód , ta straszna z skutków i z samego spoyrzenia burza poczyniła. W tey niewidzianey do tych czas tu burzy, tuteysze pospólftwo, strachem niezwyczaynym przerażoną maiąc imaginacyą, dziwne rzeczy upatrywało. Rozeszła się wieść, że w czarnych owych chmurach, różne poczwary i straszydła widzieć się dawały: ale Co iedyna była bayka, bośmy na to pilnie patrząc, nic podobnego do straszydeł nie widzieli, Co to, to nie bayka, iż toż pospólstwo, szkodliwą tę nawałnicę, powszechnie na Żydow zwaliło: iakoby pod terażnieysze Święta Żydowskie, Złe Duchy, podług ( pretendowanego) zwyczaiu, lecąc dla porwania którego Żyda, onę wznieciły. Rzecz do tey żwawości przyszła, iż kazano wszystkim Żydom popis generalny czynić i liczyć się, czy w samey rzeczy żadnego z nich biesi nie porwali. Wymierzał się iak; mógł imieniem wszystkich Szkolnik Żydowski, iż to było nadto, gdyby Pyszny Lucyper tak wielką, tak szumną i tak kosztowną wyprawę, dla iednego tylko Zyda miał czynić; że wyżey nieco trzebaby przeto sięgać, aby się znalazł godnieyszy tak uroczystego do siebie poselstwa.
SUPPLEMENT DO GAZETY WARSZAWSKIEJ
w SOBOTĘ DNIA PAŹDZIERNIKA ROKU 1775. nr.80
Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Warszawskiego
Ortografii nie zmieniałem w miarę możliwości. Szczerzec pierwotnie leżał w granicach I RP, należąc do Potockich, po pierwszym zaborze znalazł się w cesarstwie Austriackim. Wówczas znany był głównie z kopalni gipsu, tworzącego w okolicy skałki.
Nie ma chyba wątpliwości co do natury zjawiska, mamy piękny opis wyglądu trąby. Co do siły, jako że zniszczenia ograniczyły się do wyrwania drzew i zerwania dachów, można ją oceniać na F1. Z tego samego wieku mam jeszcze trzy opisy, wszystkie niestety dotyczące terenów za obecną wschodnią granicą.
Podany potem opis oskarżenia Żydów o wywołanie klęski jest znamienny - że przypomnę starszy o dwa wieki przypadek z Olesna, gdzie żydzi zostali wypędzeni po "szatańskim huraganie", w późniejszych dekadach znajduję wzmianki o podobnych oskarżeniach. Jeśli wichura zniszczyła domy w jakiejś wsi, skrupulatnie wyliczano ile wśród tego było domów żydowskich, jeśli domy chrześcijańskie ucierpiały mniej mówiono o bożej opatrzności, jeśli ucierpiały bardziej wysuwano oskarżenia przeciwko innowiercom.
niedziela, 9 września 2012
Bat na pismaków
Jak zwykle gdy w świecie dzieje się coś ciekawego, media przekręcają fakty jak się tylko da, aby je sprzedać. Coś takiego obserwujemy teraz, na przykładzie artykułu o zmianach na słońcu. Na początek niepokojący tytuł "Słoneczny bat oderwał się od Słońca. Co grozi ziemi?" sugerujący że coś grozi. Następnie artykuł sformułowany w bardzo pokrętny sposób:
Zasadniczo artykuł informuje o jakiejś burzy słonecznej i o zagrożeniach jakie może ona nieść. Natomiast to że strumień wiatru słonecznego z efektownego wyrzutu dotarł na ziemię 5 września, a więc już jesteśmy po fakcie, zostało słabo podkreślone. Wystarczy przeoczyć uspokajające zdanie a w głowie pozostanie informacja, że słońce wyrzuciło "bat" w kierunku ziemi, który niesie zagrożenie. I tak się ludziom w głowach miesza. A o co właściwie chodziło?
Aktywność słońca jest wynikiem splotu prostych zjawisk elektrycznych i magnetycznych. Wszystko zaczyna się od procesów zachodzących w jądrze - tam pod wpływem ekstremalnie wysokiej temperatury i ciśnienia, atomy wodoru zbliżają się do siebie na tyle mocno, aby doszło do fuzji ich jąder. Po sklejeniu się czterech jąder wodoru, i zamianie dwóch z nich na neutrony, otrzymujemy jądro helu. Jednak masa takiego jądra wskutek tworzenia się powiązań między nukleonami, jest nieco mniejsza niż masa czterech jąder wodoru. Zgodnie ze sławnym wzorem Einsteina, ubytek masy jest zamianą jej części na energię. W przypadku tej reakcji ilość tej energii jest ogromna, i wynosi 26,7 MeV na każde cztery łączone protony. To dużo? Przeliczmy:
Jeden mega elektronowolt, to 1,602 × 10-19 dżuli, załóżmy jednak, że przereaguje ze sobą 4 mole atomów wodoru, czyli niespełna 4 gramy. Mol to 6,02 × 1023 atomów (liczba z 23 zerami), a więc przemnóżmy : 26,7 X 1,602 × 10-19 X 6,02 × 1023 dżuli = 2,57 X 106 dżuli. Całkowite spalenie czystego kilograma węgla daje nam 33,2 MJ czyli 3,32 X 107 J. Zatem z 4 gramów wodoru otrzymujemy tyle energii co z 0,77 kg węgla, zaś z kilograma wodoru otrzymalibyśmy tyle energii co z 1,9 tony węgla. Zatem jest to duża energia.
Wytwarzanie tej energii następuje w stosunkowo niedużej sferze wewnątrz słońca, teraz więc musi się ona wydostać na zewnątrz, poprzez zagęszczony gaz stanowiący resztę masy gwiazdy, co odbywa się poprzez konwekcję - rozgrzany gaz formuje się w strumienie, wypływające nad chłodniejsze masy, warstwa po warstwie. Może to być zaskakujące, ale gęstość materii wewnątrz słońca i konieczność głównie konwekcyjnego transportu energii sprawia, że światło powstające w jądrze dociera do powierzchni dopiero po kilkunastu tysiącach lat. Materia wewnątrz słońca jest nie tylko rozgrzana ale też w dużym stopniu zjonizowana, składając się z obdartych z elektronów jąder atomowych, wolnych elektronów, protonów, neutronów - w sumie więc jest to bardziej plazma. W tych ekstremalnych warunkach mogą pojawiać się tam takie jony, jak kation żelaza siedemnastokrotnie zjonizowanego.
Zgodnie z klasycznymi prawami fizyki, poruszająca się cząstka naładowana generuje pole magnetyczne, toteż wznoszenie się wielu strumieni naładowanej plazmy, często skręcającej się w pionowe wiry, prowadzi do wytworzenia pola magnetycznego słońca. Jedne strumienie wznoszą się, inne opadają, jedne kręcą się w prawo, inne w lewo, mamy zatem jak gdyby wiele magnesów o różnie ustawionym polu. Wypadkową tych różnych pol jest pole o określonej biegunowości, tak jak na ziemi. Teraz zaczynają zachodzić zjawiska odwrotne - jeśli ruch ładunku wywołuje postanie pola, to pole może wywoływać ruch ładunku.
Fizyka traktuje gazy jako bardzo rzadkie ciecze, a tym przypadku do naszej plazmy mają zastosowanie te same prawa, które dotyczą zjawisk zachodzących w przewodzącej cieczy umieszczonej w polu elektrycznym lub magnetycznym, opisywane przez magnetohydrodynamikę. Przewodząca ciecz - na przykład plazma, może poruszać się pod wpływem pola magnetycznego, zarazem jednak pole może zmieniać swój kształt pod wpływem ruchu plazmy będąc "wmrożonym".
Słońce obraca się wokół swej osi z prędkością średnio 1 obrót na 33 dni, jednak tak jak to jest w przypadku gazowych olbrzymów jego zewnętrzne warstwy nie poruszają się równomiernie. Atmosfera Jowisza składa się z wyraźnych pasów o rożnej prędkości ruchu, analogicznie zresztą jest na Ziemi - na równiku nieustannie wieją pasaty, osiągające w stratosferze wielkie prędkości. W przypadku Słońca przyrównikowe strumienie w otoczce wykonują pełny obieg w ciągu 25 a przy biegunach w ciągu 36 dni. Jeśli więc linie pola magnetycznego "wmrożone" w plazmę poruszają się wraz z nią, ta zaś porusza się z różnymi prędkościami, to w efekcie musi zachodzić ich bardzo silna deformacja. Zostają dosłownie nawinięte na słońce jak na szpulkę:
Strumienie plazmowo-magnetyczne zostają mocno napięte i powstają na nich pętelki. Gdy część pętli wydostanie się nad powierzchnię słońca, wraz z polem porwana zostaje plazma tworząc łuk protoplazmatyczny, sięgający nieraz setek kilometrów nad powierzchnię. To wynoszenie pętli przybiera nieraz dosyć gwałtowną postać. Ponieważ w wyniku pewnych efektów magnetycznych gęstość a więc i temperatura plazmy w strumieniu jest niższa niż temperatura powierzchni słońca, miejsca gdzie pętla przebija powierzchnię są ciemne - nazywamy je plamami słonecznymi. Zarazem natężenie pola słabnie wraz z oddaleniem się od powierzchni Słońca, w efekcie plazma, przyspieszona do dużej prędkości, może zostać nagle "puszczona wolno" ulatując w przestrzeń jako fala naładowanych, bardzo prędkich cząsteczek.
Równocześnie pole magnetyczne próbuje powrócić do stanu pierwotnego, wywołując coraz częstsze zaburzenia, coraz większą ilość plam i wyrzutów materii, doprowadzając wreszcie do stanu biegunowości odwrotnej, wynikłej z przesunięcia części strumieni plazmy, i odwrócenia pola wypadkowego. Przebiegunowanie słońca powtarza się co 11 lat nie wywołując zmiany kierunku obrotu - co zadaje kłam tezom, że tak się koniecznie musi dziać przy zmianie kierunku pola.
Co zaś nastąpiło na słońcu ostatnio? Słońce wyrzuciło wyjątkowo efektowną pretuberancję, która bardzo powoli rozrzedzała się, zachowując w przestrzeni łukowaty kształt. Miało to miejsce 13 sierpnia.
Tymczasem media zastanawiały się jak to sprzedać. Najpierw informacja pojawiała się w działach ciekawostek, jednak ostatnio redaktorzy poczytali o niebezpiecznych skutkach burz słonecznych i uznali ze można dać to jeszcze raz, tym razem w alarmistycznym tonie, starając się nie uwydatniać informacji, że ta groźna burza w związku z opisywanym wyrzutem już nie zajdzie, bo skończyło się na zorzach polarnych kilka dni temu (w Polsce nie widoczne).
Kwestia słońca i zjawisk z nim związanych jest zresztą bardzo często przekręcana w sensacyjno-apokaliptycznym tonie. Na przykład sprawa z zeszłego tygodnia - "pęknięcie na słońcu" mające świadczyć o niestabilności. W rzeczywistości jest to łuk plazmy (filament) zawieszony nad powierzchnią przez pole magnetyczne. Ponieważ łuk jest chłodniejszy niż powierzchnia pod nim, jest też ciemniejszy i z zastosowaniem odpowiednich filtrów dawało się go zobaczyć. Niewykluczone że część z tego łuku oderwała się pod postacią wyżej opisanego "słonecznego bicza".
Parę miesięcy temu o czymś szczególnym miał świadczyć wał zagęszczonej korony zajmujący pół słońca. Z przejrzenia starych zdjęć wynika, że o to nie jest niczym nadzwyczajnym. Niedawno pojawiło się jeszcze coś.
Niejaki Nassim Haramein, zajmujący się ezoteryką, ufologią i pseudonauką spod znaku Świętej Geometrii. Jego działalność ogranicza się do filmów wrzucanych na Youtube i artykułów, często podaje się za fizyka, ale podstawy dla tych twierdzeń wydają się wątpliwe. Niedawno ogłosił, że podczas wyprawy archeologicznej w Ameryce Południowej odkryto artefakty dowodzące kontaktów z UFO w starożytności. Kilka ceramicznych plakietek ma przedstawiać statki kosmiczne, pilotów w skafandrach kosmicznych i "Gwiezdne Wrota" przez które UFO przybywa z innego wymiaru. Wrota te mają mieć kształt trójkąta i znajdować się na słońcu. Byłby to tylko taki sobie ładny mit, ale kilka miesięcy temu na słońcu pojawił się twór mający jak mówi Nassim, trójkątny kształt.
Taki wygląd struktury ma być unikatowy dowodzić prawdziwości jego tezy oraz wskazywać że kosmici już przygotowują się do tego aby nas odwiedzić w grudniu (a potem jebudu!).
Te struktury to dziury koronalne. Nie są one właściwie dziurami a tylko regionami w których korona słoneczna jest bardziej rozrzedzona a linie pola magnetycznego mają postać prostą. Powstają na obszarach pomiędzy pętlami łukowatych pól, toteż zależnie od układu plam mogą mieć najrozmaitsze kształty. Na przykład kiedyś ułożyły się w kształt kogucika:
Innym razem była z grubsza prostokątna:
dziesięć lat temu przypominała półwysep apeniński:
albo króliczka:
a nawet twarz Che Guevary ze słynnego wizerunku:
Skoro zaś różnorodność kształtów jest taka duża, to trójkąt też jest możliwy, a jego pojawienie się niczego nie dowodzi.
NASA zaprezentowała nagranie wideo, na którym widać długi na około 800 tysięcy kilometrów "słoneczny bat", który oderwał się od powierzchni Słońca. Powstałe w ten sposób promieniowanie dotarło na Ziemię, wywołując umiarkowaną burzę magnetyczną w Ameryce Północnej.Zdjęcia zostały wykonane przez sondę Obserwatorium Dynamiki Słonecznej NASA. "Słoneczny bat" ma kształt łuku. - Pod koniec nagrania widać jak ta "nić" częściowo oderwała się, ale jej długość i kształt nie uległy zmianie – podkreślili naukowcy z NASA. Mocno zakotwiczone w Słońcu "promienie" utworzyły swojego rodzaju "koronę"; teoretycznie, może ona utrzymywać się nawet przez kilka miesięcy.
- Jeśli chodzi o gwałtowne zjawiska związane z aktywnością słoneczną, to ponad wszelką wątpliwość wiemy, że wielokrotnie zdarzały się one od stuleci i wzrost aktywności notowany obecnie nie jest raczej niczym niezwykłym - uspokaja doktor Wojciech Borczyk z Instytutu Obserwatorium Astronomicznego UAM.
Burze magnetyczne, tak jak ta ostatnia w Ameryce Północnej, to rezultat burz słonecznych. Zaburzenia są wywoływane przez koronalne wyrzuty masy ze Słońca, gdy chmury plazmy trafiają do przestrzeni kosmicznej. Do zjawiska burz słonecznych dochodzi w wyniku interakcji zwiększonego strumienia naładowanych cząstek wiatru słonecznego z magnetosferą ziemską – tłumaczy dr Borczyk. Dociera on do Ziemi przeważnie kilkadziesiąt godzin po rozbłysku.
Burza magnetyczna może doprowadzić do zakłóceń w infrastrukturze komunikacyjnej na Ziemi, a także do zerwania łączności z satelitami. Dr Borczyk wyjaśnia, że sam strumień cząstek nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla organizmów żywych na powierzchni Ziemi, bo jest dość skutecznie zatrzymywany przez magnetosferę i atmosferę ziemską. Szybkie zmiany natężenia pola magnetycznego mogą jednak powodować np. indukowanie prądu elektrycznego w naziemnych liniach przesyłowych (energetycznych, telefonicznych) i wpływać szkodliwie na działanie urządzeń elektronicznych; zmiany w parametrach jonosfery mają też wpływ na łączność radiową. Innym "skutkiem ubocznym" burz magnetycznych jest zwiększenie zasięgu i intensywności występowania zórz polarnych.
Dr Borczyk zwraca także uwagę, że wysokoenergetyczne cząstki wiatru słonecznego mogą stanowić bezpośrednie zagrożenie zdrowia, a nawet życia przebywających w kosmosie (i pozbawionych ochrony atmosfery) astronautów, oraz szkodliwie wpływać na funkcjonowanie elektroniki na pokładach sztucznych satelitów Ziemi.
Czy możemy przygotować się na wystąpienie burz słonecznych? - Jeśli chodzi o sposoby zabezpieczenia się przed skutkami wzmożonej aktywności słonecznej, to zbyt wiele zrobić niestety nie możemy, bo raczej trudno sobie wyobrazić np. "profilaktyczne" odłączenie całego kraju od prądu na kilka godzin – zauważa naukowiec z UAM. Jak dodaje, przewidywanie tzw. "pogody słonecznej" jest jeszcze trudniejsze, niż przewidywanie pogody na powierzchni Ziemi, bo"zjawiska te mają charakter losowy"
Zasadniczo artykuł informuje o jakiejś burzy słonecznej i o zagrożeniach jakie może ona nieść. Natomiast to że strumień wiatru słonecznego z efektownego wyrzutu dotarł na ziemię 5 września, a więc już jesteśmy po fakcie, zostało słabo podkreślone. Wystarczy przeoczyć uspokajające zdanie a w głowie pozostanie informacja, że słońce wyrzuciło "bat" w kierunku ziemi, który niesie zagrożenie. I tak się ludziom w głowach miesza. A o co właściwie chodziło?
Aktywność słońca jest wynikiem splotu prostych zjawisk elektrycznych i magnetycznych. Wszystko zaczyna się od procesów zachodzących w jądrze - tam pod wpływem ekstremalnie wysokiej temperatury i ciśnienia, atomy wodoru zbliżają się do siebie na tyle mocno, aby doszło do fuzji ich jąder. Po sklejeniu się czterech jąder wodoru, i zamianie dwóch z nich na neutrony, otrzymujemy jądro helu. Jednak masa takiego jądra wskutek tworzenia się powiązań między nukleonami, jest nieco mniejsza niż masa czterech jąder wodoru. Zgodnie ze sławnym wzorem Einsteina, ubytek masy jest zamianą jej części na energię. W przypadku tej reakcji ilość tej energii jest ogromna, i wynosi 26,7 MeV na każde cztery łączone protony. To dużo? Przeliczmy:
Jeden mega elektronowolt, to 1,602 × 10-19 dżuli, załóżmy jednak, że przereaguje ze sobą 4 mole atomów wodoru, czyli niespełna 4 gramy. Mol to 6,02 × 1023 atomów (liczba z 23 zerami), a więc przemnóżmy : 26,7 X 1,602 × 10-19 X 6,02 × 1023 dżuli = 2,57 X 106 dżuli. Całkowite spalenie czystego kilograma węgla daje nam 33,2 MJ czyli 3,32 X 107 J. Zatem z 4 gramów wodoru otrzymujemy tyle energii co z 0,77 kg węgla, zaś z kilograma wodoru otrzymalibyśmy tyle energii co z 1,9 tony węgla. Zatem jest to duża energia.
Wytwarzanie tej energii następuje w stosunkowo niedużej sferze wewnątrz słońca, teraz więc musi się ona wydostać na zewnątrz, poprzez zagęszczony gaz stanowiący resztę masy gwiazdy, co odbywa się poprzez konwekcję - rozgrzany gaz formuje się w strumienie, wypływające nad chłodniejsze masy, warstwa po warstwie. Może to być zaskakujące, ale gęstość materii wewnątrz słońca i konieczność głównie konwekcyjnego transportu energii sprawia, że światło powstające w jądrze dociera do powierzchni dopiero po kilkunastu tysiącach lat. Materia wewnątrz słońca jest nie tylko rozgrzana ale też w dużym stopniu zjonizowana, składając się z obdartych z elektronów jąder atomowych, wolnych elektronów, protonów, neutronów - w sumie więc jest to bardziej plazma. W tych ekstremalnych warunkach mogą pojawiać się tam takie jony, jak kation żelaza siedemnastokrotnie zjonizowanego.
Zgodnie z klasycznymi prawami fizyki, poruszająca się cząstka naładowana generuje pole magnetyczne, toteż wznoszenie się wielu strumieni naładowanej plazmy, często skręcającej się w pionowe wiry, prowadzi do wytworzenia pola magnetycznego słońca. Jedne strumienie wznoszą się, inne opadają, jedne kręcą się w prawo, inne w lewo, mamy zatem jak gdyby wiele magnesów o różnie ustawionym polu. Wypadkową tych różnych pol jest pole o określonej biegunowości, tak jak na ziemi. Teraz zaczynają zachodzić zjawiska odwrotne - jeśli ruch ładunku wywołuje postanie pola, to pole może wywoływać ruch ładunku.
Fizyka traktuje gazy jako bardzo rzadkie ciecze, a tym przypadku do naszej plazmy mają zastosowanie te same prawa, które dotyczą zjawisk zachodzących w przewodzącej cieczy umieszczonej w polu elektrycznym lub magnetycznym, opisywane przez magnetohydrodynamikę. Przewodząca ciecz - na przykład plazma, może poruszać się pod wpływem pola magnetycznego, zarazem jednak pole może zmieniać swój kształt pod wpływem ruchu plazmy będąc "wmrożonym".
Słońce obraca się wokół swej osi z prędkością średnio 1 obrót na 33 dni, jednak tak jak to jest w przypadku gazowych olbrzymów jego zewnętrzne warstwy nie poruszają się równomiernie. Atmosfera Jowisza składa się z wyraźnych pasów o rożnej prędkości ruchu, analogicznie zresztą jest na Ziemi - na równiku nieustannie wieją pasaty, osiągające w stratosferze wielkie prędkości. W przypadku Słońca przyrównikowe strumienie w otoczce wykonują pełny obieg w ciągu 25 a przy biegunach w ciągu 36 dni. Jeśli więc linie pola magnetycznego "wmrożone" w plazmę poruszają się wraz z nią, ta zaś porusza się z różnymi prędkościami, to w efekcie musi zachodzić ich bardzo silna deformacja. Zostają dosłownie nawinięte na słońce jak na szpulkę:
Strumienie plazmowo-magnetyczne zostają mocno napięte i powstają na nich pętelki. Gdy część pętli wydostanie się nad powierzchnię słońca, wraz z polem porwana zostaje plazma tworząc łuk protoplazmatyczny, sięgający nieraz setek kilometrów nad powierzchnię. To wynoszenie pętli przybiera nieraz dosyć gwałtowną postać. Ponieważ w wyniku pewnych efektów magnetycznych gęstość a więc i temperatura plazmy w strumieniu jest niższa niż temperatura powierzchni słońca, miejsca gdzie pętla przebija powierzchnię są ciemne - nazywamy je plamami słonecznymi. Zarazem natężenie pola słabnie wraz z oddaleniem się od powierzchni Słońca, w efekcie plazma, przyspieszona do dużej prędkości, może zostać nagle "puszczona wolno" ulatując w przestrzeń jako fala naładowanych, bardzo prędkich cząsteczek.
Równocześnie pole magnetyczne próbuje powrócić do stanu pierwotnego, wywołując coraz częstsze zaburzenia, coraz większą ilość plam i wyrzutów materii, doprowadzając wreszcie do stanu biegunowości odwrotnej, wynikłej z przesunięcia części strumieni plazmy, i odwrócenia pola wypadkowego. Przebiegunowanie słońca powtarza się co 11 lat nie wywołując zmiany kierunku obrotu - co zadaje kłam tezom, że tak się koniecznie musi dziać przy zmianie kierunku pola.
Co zaś nastąpiło na słońcu ostatnio? Słońce wyrzuciło wyjątkowo efektowną pretuberancję, która bardzo powoli rozrzedzała się, zachowując w przestrzeni łukowaty kształt. Miało to miejsce 13 sierpnia.
Tymczasem media zastanawiały się jak to sprzedać. Najpierw informacja pojawiała się w działach ciekawostek, jednak ostatnio redaktorzy poczytali o niebezpiecznych skutkach burz słonecznych i uznali ze można dać to jeszcze raz, tym razem w alarmistycznym tonie, starając się nie uwydatniać informacji, że ta groźna burza w związku z opisywanym wyrzutem już nie zajdzie, bo skończyło się na zorzach polarnych kilka dni temu (w Polsce nie widoczne).
Kwestia słońca i zjawisk z nim związanych jest zresztą bardzo często przekręcana w sensacyjno-apokaliptycznym tonie. Na przykład sprawa z zeszłego tygodnia - "pęknięcie na słońcu" mające świadczyć o niestabilności. W rzeczywistości jest to łuk plazmy (filament) zawieszony nad powierzchnią przez pole magnetyczne. Ponieważ łuk jest chłodniejszy niż powierzchnia pod nim, jest też ciemniejszy i z zastosowaniem odpowiednich filtrów dawało się go zobaczyć. Niewykluczone że część z tego łuku oderwała się pod postacią wyżej opisanego "słonecznego bicza".
Parę miesięcy temu o czymś szczególnym miał świadczyć wał zagęszczonej korony zajmujący pół słońca. Z przejrzenia starych zdjęć wynika, że o to nie jest niczym nadzwyczajnym. Niedawno pojawiło się jeszcze coś.
Niejaki Nassim Haramein, zajmujący się ezoteryką, ufologią i pseudonauką spod znaku Świętej Geometrii. Jego działalność ogranicza się do filmów wrzucanych na Youtube i artykułów, często podaje się za fizyka, ale podstawy dla tych twierdzeń wydają się wątpliwe. Niedawno ogłosił, że podczas wyprawy archeologicznej w Ameryce Południowej odkryto artefakty dowodzące kontaktów z UFO w starożytności. Kilka ceramicznych plakietek ma przedstawiać statki kosmiczne, pilotów w skafandrach kosmicznych i "Gwiezdne Wrota" przez które UFO przybywa z innego wymiaru. Wrota te mają mieć kształt trójkąta i znajdować się na słońcu. Byłby to tylko taki sobie ładny mit, ale kilka miesięcy temu na słońcu pojawił się twór mający jak mówi Nassim, trójkątny kształt.
Taki wygląd struktury ma być unikatowy dowodzić prawdziwości jego tezy oraz wskazywać że kosmici już przygotowują się do tego aby nas odwiedzić w grudniu (a potem jebudu!).
Te struktury to dziury koronalne. Nie są one właściwie dziurami a tylko regionami w których korona słoneczna jest bardziej rozrzedzona a linie pola magnetycznego mają postać prostą. Powstają na obszarach pomiędzy pętlami łukowatych pól, toteż zależnie od układu plam mogą mieć najrozmaitsze kształty. Na przykład kiedyś ułożyły się w kształt kogucika:
Innym razem była z grubsza prostokątna:
dziesięć lat temu przypominała półwysep apeniński:
albo króliczka:
a nawet twarz Che Guevary ze słynnego wizerunku:
Skoro zaś różnorodność kształtów jest taka duża, to trójkąt też jest możliwy, a jego pojawienie się niczego nie dowodzi.
sobota, 1 września 2012
1535 - Huragan w Oleśnicy
Wszystko wskazuje na to, że kataklizm, jaki nawiedził Oleśnicę 1 września 1535 roku był trąbą powietrzną, bodaj najstarszą co do której jak sądzę możemy być pewni.
Huraganową burzę w dzień świętego Idziego wspominano jeszcze przez długie lata, co roku przypominano o niej w kazaniach, stąd też zachowała się dosyć szczegółowa relacja. Wiadomo więc że zerwaniu uległo wiele dachów, połamaniu wiele drzew, zawaliła się wieża ratusza a nawet:
Znacznie obszerniejsze są źródła niemieckie. Oprócz tekstu kazania czytanego w kościołach, opis pojawia się w kilku kronikach. Stąd wiemy że zginęło wówczas kilka osób przygniecionych przewróconymi ścianami, wiele osób zostało uniesionych na pewną odległość, domy drewniane zostały zrujnowane zaś w murowanych oprócz uszkodzenia szczytów dochodziło do porwania sprzętów, mebli, uszkodzenia ścian i stropów[3],[4]
Powstaje tutaj niepewność odnośnie dokładnej daty - polskie źródła piszą o 1 września, niemieckie dodają że jest to data starego kalendarza Juliańskiego a w nowym był to 11 września, były to jednak dopiski późniejsze, zważywszy że reforma Gregoriańska i przyjęcie nowego kalendarza miała miejsce w 1582 roku a więc kilka dekad później. Nie znalazłem wytycznych czy wobec tego daty sprzed reformy powinno się przeliczać czy zostawiać.
Co prawda żadna z kronik nie nazwała tak zjawiska, ale chyba nie ma wątpliwości, że była to trąba powietrzna. Wiatr prostoliniowy nie potrafi unosić ludzi i wozów, zresztą rozmiar szkód sugeruje siłę rzędu F3-F4 a więc tyle ile nie osiąga nawet najsilniejszy downburst (huraganowy podmuch powstały z chłodnego powietrza opadającego raptownie na czele burzy). W zasadzie oprócz wybiórczości i pasowości zniszczeń jest to najpewniejsza oznaka wystąpienia trąby powietrznej, jeśli więc znajduję taką wzmiankę z 1927 roku, że pod Bydgoszczą wicher podczas burzy uniósł wóz wraz z końmi, przerzucił przez rząd drzew i wrzucił w bagno, to uznaję że nam do czynienia z trąbą której nikt tak nie nazwał. Na starszy przypadek jeszcze się nie natknąłem, choć mam podejrzenia co do pewnej burzy z 1425 roku z okolic Wodzisławia. Ale o tym innym razem.
historical tornado in poland
-----
[1] http://olesnica.nienaltowski.net/RenesansOlesnicy.htm
[2] http://www.sztetl.org.pl/m/pl/object/11702/
[3] http://mitglied.multimania.de/mili04/1500_1550.html
[4] http://www.essl.org/pdf/Wegener1917/Kapitel01-02.pdf
Huraganową burzę w dzień świętego Idziego wspominano jeszcze przez długie lata, co roku przypominano o niej w kazaniach, stąd też zachowała się dosyć szczegółowa relacja. Wiadomo więc że zerwaniu uległo wiele dachów, połamaniu wiele drzew, zawaliła się wieża ratusza a nawet:
"chłopską furmankę przerzucił ponad domami na rynek, zerwał dachy, zburzył 60 murowanych ścian szczytowych, spustoszył ratusz, przerzucił wóz na żydowski dom, pewną chrześcijankę i kilku Żydów uniósł w powietrze, zaś żydowską drukarnię doszczętnie zrujnował, a druki daleko rozrzucił. Żydzi sądzili, że nadchodzi Mesjasz, a chrześcijanie, że zbliża się sądny dzień"[1]Ze zniszczonej drukarni żyda Chaima Szwarca wiatr wywiał karty ze świeżo wydrukowaną Torą. Późniejsza legenda dorzuciła do tych zdarzeń opowieść o głosie pytającym z chmur, czy ma zniszczyć miasto. Huragan uznano za dzieło szatana zaś o jego wywołanie oskarżono żydów i wypędzono z miasta[2] - podobne przypadki nie były w tamtych czasach rzadkością, wrocławski inkwizytor spalił na stosie kilkudziesięciu żydów, oskarżając ich o sprofanowanie hostii, innych oskarżano o roznoszenie zarazy albo mordy rytualne.
Oleśnica w XVII wieku, rycina Matthäusa Meriana
Znacznie obszerniejsze są źródła niemieckie. Oprócz tekstu kazania czytanego w kościołach, opis pojawia się w kilku kronikach. Stąd wiemy że zginęło wówczas kilka osób przygniecionych przewróconymi ścianami, wiele osób zostało uniesionych na pewną odległość, domy drewniane zostały zrujnowane zaś w murowanych oprócz uszkodzenia szczytów dochodziło do porwania sprzętów, mebli, uszkodzenia ścian i stropów[3],[4]
Powstaje tutaj niepewność odnośnie dokładnej daty - polskie źródła piszą o 1 września, niemieckie dodają że jest to data starego kalendarza Juliańskiego a w nowym był to 11 września, były to jednak dopiski późniejsze, zważywszy że reforma Gregoriańska i przyjęcie nowego kalendarza miała miejsce w 1582 roku a więc kilka dekad później. Nie znalazłem wytycznych czy wobec tego daty sprzed reformy powinno się przeliczać czy zostawiać.
Co prawda żadna z kronik nie nazwała tak zjawiska, ale chyba nie ma wątpliwości, że była to trąba powietrzna. Wiatr prostoliniowy nie potrafi unosić ludzi i wozów, zresztą rozmiar szkód sugeruje siłę rzędu F3-F4 a więc tyle ile nie osiąga nawet najsilniejszy downburst (huraganowy podmuch powstały z chłodnego powietrza opadającego raptownie na czele burzy). W zasadzie oprócz wybiórczości i pasowości zniszczeń jest to najpewniejsza oznaka wystąpienia trąby powietrznej, jeśli więc znajduję taką wzmiankę z 1927 roku, że pod Bydgoszczą wicher podczas burzy uniósł wóz wraz z końmi, przerzucił przez rząd drzew i wrzucił w bagno, to uznaję że nam do czynienia z trąbą której nikt tak nie nazwał. Na starszy przypadek jeszcze się nie natknąłem, choć mam podejrzenia co do pewnej burzy z 1425 roku z okolic Wodzisławia. Ale o tym innym razem.
historical tornado in poland
-----
[1] http://olesnica.nienaltowski.net/RenesansOlesnicy.htm
[2] http://www.sztetl.org.pl/m/pl/object/11702/
[3] http://mitglied.multimania.de/mili04/1500_1550.html
[4] http://www.essl.org/pdf/Wegener1917/Kapitel01-02.pdf
środa, 29 sierpnia 2012
Ze starej prasy - Hiszpańska czarownica
Zapomniana perełka literacka z 1888 roku:
* Chodzi o okres wojen Napoleońskich kiedy to wojska francuskie przeniosły się na teren Hiszpanii. Anglicy, po dowództwem Johna Moore, wsparli hiszpanów. Po nieudanym ataku, gdy anglicy zostali przyparci do gór, unikający konfrontacji z kilkukrotnie większą armią przeciwnika Moore zarządził odwrót. W ciągu 10 dni ścigające się oddziały przebyły 400 kilometrów w zaśnieżonych górach. Ostatecznie pod La Coruna doszło do bitwy, gdzie Moore zginął 16 stycznia 1809 roku.
24 GRUDNIA.
Dnia 16 listopada 1808 r. zajęliśmy Sant-Ander*, pełne zapasów broni i amunicyi: 9,000 sztuk doskonalej angielskiej broni, to palcem nie przekiwać; stanęliśmy zatem na pewniejszych nogach, pomimo że nie było co jeść ani pić, ani sposobu się zdrzemnąć po forsownych marszach; bo tam, do miliona bomb, zawsze jest przednówek, suchy rok, zdrada na każdym kroku. Głupota zaś taka straszna jest u tych Hiszpanów, że ani ich było przekonać, iż Cesarz jedynie dla ich dobra działa, i my z jego rozkazu oczywiście też; i o to im tylko chodziło, żebyśmy i Anglicy, którzy przecież im pomagali, wzajem się co prędzej wygryźli i zostawili ich samych. Głupi naród. Wtem dopada rozkaz od generała Soulta, żeby iść na Lagoban przeciw angielskiemu John Moorowi. Idziemy tedy. Wtem Moor w nogi; my w pogoń za nim na Zamorę i Leon, do morza. Aż tu w górach Guadarama jak nam sypnie zawiejka śniegiem a tumanem w oczy!... Sam Cesarz dwa dni brodził po śniegu otumaniony; żołnierz szalał ze złości, czując że tańcuje w kółko jak opętany, a Anglik zmyka tymczasem.
Oślepiony, czując co krok przepaść pod nogami, ledwo broń w zgrabiałych rękach trzymając, uderzam ja się o coś, grzęznę i lecę nareszcie w głąb' na złamanie karku, słysząc jednocześnie krzyk:
- Eeau de jasmin et de giroflet! spadam, do dyabła!
- I ja też - odpowiadam, poznawszy po wykrzykniku Wallace'a, poczciwego kamrata, który go odziedziczył po ciotce straganiarce. - Alem się gdzieś w dole zatrzymał i żyję, a ty? - pytam po chwili.
- Zachodzi mała wątpliwość... - odrzecze zblizka ale zduszonym głosem. Dokopałem się do niego: stał na głowie w śniegu, pomogłem mu i ruszyliśmy dalej. Nagle załechtało cóś powonienie i chatka się zjawia.
- To tak, jak-byśmy leźli do żmijowej nory, ale leźmy - powiadam, i włazim. A tam siedzi już z dziesięciu kamratów i kobieta wychudła a brudna! z dzieckiem na ręce, miesza w garnku na ogniu.
- Chodźcie. - wołają kamraty - czarownica gotowała sobie dużego kota, gdyśmy przyszli, więc go nie zatruła, posilimy się. A musiał się już uwarzyć...
- Bella donna, dawaj kota! - krzyknął Wallace, bo on tylko temi dwoma wyrazami do Włoszek i Hiszpanek zawsze przemawiał, więcej nie mógł się nauczyć. .
- Czekaj! - zawoła Skrzycki, bo i on tam był - choć ona sobie gotowała, niechaj pierwsza skosztuje!... - Wallace wziął strawy na łyżkę, podmuchał i z grzecznym ukłonem podał do ust kobiecie:
- Bella donna, racz zjeść! - Ona zjadła; ale któryś woła znowu:
- Słuchaj Wallace! daj dziecku, to będzie pewniejsza próba. - Wallace podał, dziecko połknęło chciwie, a on odskoczył, klnąc; krew trysnęła mu z boku, czarownica pchnęła go nożem.
- Oho! - zaczęto wołać - cóś ona niechętnie dziecko karmić tem pozwala! - Więc znowu krzykną:
- Stój! mądra czarownica umyślnie podejrzenie przed w jadłu wznieciła, żeby dla niej zostało.-
Odebrano jej garnek i zaczęto jeść. Chata musiała być od licznej rodziny zamieszkaną, bo garnek był wielki, jadła sporo. W chwili, gdym pierwszą łyżkę niósł do ust, Wallace pomacał się po karku:
- Będę pamiętał 24 Grudnia - rzekł - podobnom karku nadkręcił, spadając ze skały... Łyżka z cząstką gotowanego kota wypadła mi z ręki, w oczach jak czarami stanął stół biało na sianie zasłany, wigilijną zastawiony wieczerzą, i moja rodzina naokoło stołu zgromadzona, łamiąca się w tejże chwili opłatkiem, oddzielona ode mnie połową Europy. Zapatrzyłem się we wspomnienie; mimo głodu, nie mogłem jeść.
- Czemu nie jesz? - pytano. .
- Dziś jest 24 Grudnia, postną się u nas jada
wieczerzę - powiedziałem.
- A to prawda! Nie godzi się dziś nam tak jeść - rzekł Skrzycki, siadający do jadła, i także odeń odstąpił. Kamraty wyśmieli nas. W pół godziny później wychodziliśmy już z chaty, gdy głuchy łoskot dał się słyszeć za nami: to dziecko upadło martwe na ziemię z rąk matki. Wszyscy na raz, tknięci jedną myślą, poskoczyliśmy ku niej: oparta w rogu izby, już sztywna prawie, śmiała się wykrzywioną kurczami twarzą, Osłupieliśmy. Niezadługo towarzysze drgali już, szarpani boleściami trucizny**, a w kilka godzin ja tylko i Skrzycki we dwóch dobiliśmy się do naszego korpusu.
Michalina Zielińska
Kłosy, Czasopismo Ilustrowane 27 grudnia 1888
** Sądząc po objawach - strychnina.
Do do autorki opowiadania - znalazłem informacje tylko o dwóch jej książkach, dziś zapewne pozostaje nieznana.
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
1832 - Trąba powietrzna w Iwaniskach
Taka wzmianka:
Dnia 27 z.m. maiętność Jwaniska w Woiewództwie Sandomierskiem okropną klęską nawiedzona została. Razem połączone grad, wicher i trąba powietrzna, straszliwe zrządziły spustoszenia. Więcej jak milę boru jest zniszczonego, 30 domów, plebanja, stodoły i inne zabudowana zrujnowane, dach z kościoła zerwany. Snopy w polu wicher o pół mili unosił a to zborze ze szczętem zniszczone. Właściciel włości niepodobną do wynagrodzenia poniósł stratę!Jak zatem widać zniszczenia były znaczne. Iwaniska to wieś w województwie świętokrzyskim, wówczas miasto. Wprawdzie brak informacji rozstrzygającej, ale informacja o snopach przenoszonych na pól mili sugeruje, że jednak mogła być to trąba. Na stronie miejscowości brak informacji o jakimś kataklizmie w onym roku.
[Kurjer Warszawski nr.260 czwartek 27 września 1832r.]
środa, 22 sierpnia 2012
1925 - Czarownica w Warszawie albo sąsiedzka niewdzięczność
Przedziwna historia z przecież nie tak odległych czasów:
Jak widać zabobon utrzymywał się na wsi bardzo długo. Jeszcze w 1936 roku pod Częstochową pobito kobietę wziętą za czarownicę. Najsłynniejszą jak sądzę sprawą tego typu było pobicie pewnej kobiety we wsi pod Białymstokiem w 1926 roku - gdy żona jednego z gospodarzy zachorowała, miejscowa znachorka poradziła aby poszukać we wsi czarownicy i wytoczyć z niej krew. Po tym gospodarze pobili nielubianą sąsiadkę a gdy ze złamanego nosa popłynęła krew, nacierali nią chorą. Gdy nazbieram więcej o tym przypadku, to opiszę. Z podobnych przypadków za granicą znam przypadek ze Szwajcarii, gdzie w latach 20. spalono dorodną ropuchę obwinioną o bycie czarownicą.
Na koniec inny przypadek z bałkanów:
Warszawa (Torturowanie "czarownicy")
Przy ul. Dobrej 7 w Warszawie mieszka jakaś starsza kobieta, niejaka Klewkowa. Przed kilkoma dniami poprosiła ją jedna z sąsiadek, aby poszła z nią do mieszkającej w tym samym domu rodziny Remiszewskich i poradziła co chorej córce. Klewkowa poszła do niej, dała jakieś ziółka i pomodliła się przy chorej. Na drugi dzień przyszła matka chorej i znowu poprosiła ją o przybycie, gdyż stan córki, który początkowo się poprawił, zaczął się pogarszać. Gdy Klewkowa tam przybyła, zastała około 10 osób, które z okrzykiem "czarownica!" rzuciły się na nią i zaczęły bić i kopać. Jeden z obecnych wbił hak do ściany aby ją powieśić. Wreszcie zaalarmowani krzykiem sąsiedzi wyratowali kobietę.
Sprawą zajęła się policja.
[Katolik, 30-go Grudnia 1924 roku, ŚBC]
Jak widać zabobon utrzymywał się na wsi bardzo długo. Jeszcze w 1936 roku pod Częstochową pobito kobietę wziętą za czarownicę. Najsłynniejszą jak sądzę sprawą tego typu było pobicie pewnej kobiety we wsi pod Białymstokiem w 1926 roku - gdy żona jednego z gospodarzy zachorowała, miejscowa znachorka poradziła aby poszukać we wsi czarownicy i wytoczyć z niej krew. Po tym gospodarze pobili nielubianą sąsiadkę a gdy ze złamanego nosa popłynęła krew, nacierali nią chorą. Gdy nazbieram więcej o tym przypadku, to opiszę. Z podobnych przypadków za granicą znam przypadek ze Szwajcarii, gdzie w latach 20. spalono dorodną ropuchę obwinioną o bycie czarownicą.
Na koniec inny przypadek z bałkanów:
Ciemnota. Ze wsi Persadówki w gub. Chersobskiéj donoszą do Juianina, iż obwi- niono tam trzy stare kobiety o zaklęcie desz- czu. Wezwano je do zarządu gminnego i su- rowo rozkazano, ażeby na oznaczony dzień deszcz padał. Nie stało się jednak według tego życzenia, i pociągnięto znowu rzekome czarownice przed wójta. Tutaj obwinione pod -wpływem gróźb tłómaczyły się, że sprzedały deszcz na górę Athos, i nie mogą go tak pręd- ko sprowadzić.[Gazeta Warszawska 22 Sierpnia 1885 roku, EBUW]