sobota, 21 września 2013

1929 - Trąba powietrzna w Zakopanem

25 lipca 1929 roku przez środkową i południową Polskę przetoczyły się silne burze, które najdotkliwiej dały o sobie znać pod Bydgoszczą, gdzie uszkodzonych zostało wiele dachów i linii telefonicznych, zaś w folwarku w Augustowie pod Bydgoszczą miała pojawić się trąba powietrzna, która zerwała kilka dachów i zburzyła murowaną oborę. Jednak ostatecznie poza prasowym stwierdzeniem, że miała to być trąba, brak opisów które jednoznacznie by na to wskazywały. Dlatego też, a po części też z powodu nietypowego miejsca, bardziej ciekawa jest wzmianka o trąbie z Zakopanego:

Zakopane 26.7 Tel. wł.
Wczoraj, w mieście, na ulicy Kościuszki, utworzył się nagle lej powietrzny, który porwał kilkanaście stogów siana, podniósł je na wysokość około 120 metrów i rozrzucił następnie na bardzo wielkiej przestrzeni.
[Słowo Pomorskie sobota 27 lipca 1929, KPBC]
Opis wydaje się jednoznaczny, niepewne jest natomiast jakiego rodzaju "wir powietrzny" wówczas powstał. Ponieważ pogoda była w tym dniu bardzo burzliwa, mogła to być trąba powietrzna, jeśli jednak akurat na samym południu panowała jeszcze słoneczna aura mógł to być też potężny dust devil, czyli zjawisko nietornadyczne. O pogodzie w Zakopanem tego dnia niestety brak informacji, stąd pozostaje mała niepewność.

O ile trąby powietrzne występują na terenach podgórskich, czego przykładem choćby trąba w Bielance w 2001, to raczej nie są typowe dla kotlin między wzgórzami, a w takiej leży znaczna część Zakopanego. Podobny przypadek zdarzył się jeszcze w Niedźwiedziu w 1996, gdzie trąba zeszła między wysokimi wzgórzami  uszkadzając kapliczkę i plebanię przy tamtejszym kościele. Co ciekawe, trąba powietrzna zdarzyła się w Zakopanem jeszcze wcześniej, bo w 1903 roku:

Trąba powietrzna ukazała się 15 b.m. w Zakopanem. O sile wiatru świadczyć może to, że napotkawszy tęgą 18-letnią dziewczynę góralską, uniósł ją w górę na 1 metr wysokości. Dziewczyna upadając dość silnie się potłukła, bardziej jednak przestraszyła sądząc, że to jakieś nieczyste siły na nią napadły.
[Przyjaciel Ludu 31 maja 1903 JBC UJ]
Choć tutaj opis jest mniej pewny.

wtorek, 17 września 2013

W próżnej głowie dźwięczy mrowie

Media znów się popisały. Tym razem napisano o odgłosach nagranych w kosmicznej próżni:

Amerykańska agencja kosmiczna (NASA) umieściła w internecie bardzo niezwykłe nagranie dźwięków pochodzących z kosmosu. Są to odgłosy wydawane przez przestrzeń międzygwiazdową. Nagranie przesłał na Ziemię próbnik międzyplanetarny Voyager 1, który jako pierwszy stworzony przez człowieka obiekt opuścił Układ Słoneczny.

Poniższe nagranie powstało z dźwięków odebranych przez instrumenty Voyagera 1 w okresach od października do listopada 2012 r. oraz od kwietnia do maja 2013 r. Naukowcy jako datę opuszczenia przez sondę Układu Słonecznego podają dzień 27 lipca 2012 r. Oznacza to, że nagrane dźwięki są pierwszymi, które udało się nam zarejestrować za pomocą urządzenia znajdującego się poza granicą naszego systemu planetarnego.
 Na filmie pokazano wykres, z którego można wyczytać częstotliwość odbieranych fal. Kolorami natomiast oznaczono natężenie dźwięków (czerwone są najmocniejsze, a niebieskie najsłabsze). [1]
Cóż, zobaczny nagranie:
Brzmi interesująco. Dlaczego jednak artykuł jest bzdurą?

Dźwięk jest mechaniczną falą podłużną rozchodzącą się wewnątrz ośrodka materialnego. Takim ośrodkiem jest zazwyczaj powietrze. Drgająca struna przenosi swą wibrację na powietrze, uderzając o warstewkę tuż przy niej i sprężając ją. Cząsteczki tej warstwy uderzają w warstwę powietrza tuż obok i przekazują jej energię, podobnie jak kulki w znanej zabawce. Ta warstwa powietrza uderza w następną, tamta w kolejną itp tworząc przemieszczającą się falę zmiany ciśnienia. Tymczasem drgająca struna wciąż drga, ponownie, po czasie zależnym od częstotliwości drgań, popychając warstewkę powietrza. Struna drgająca 30 razy w ciągu sekundy, stworzy fale docierające do ucha 30 razy w ciągu sekundy - usłyszymy wtedy dźwięk o częstotliwości 30 Hz czyli bardzo niskie, basowe buczenie.
 Na podobnej zasadzie dźwięk rozchodzi się w wodzie i ciałach stałych. (pouczające może być tu doświadczenie w którym kolega odległy o 50 metrów upuszcza stalowy pręt na szynę, przy której siedzimy, opierając na niej łokieć ręki z palcem wsadzonym do jednego ucha. Dźwięk rozchodzący się przez szynę i naszą rękę słyszymy niemal natychmiast, zaś ten rozchodzący się powietrzem do drugiego ucha po chwili).

A w próżni? Cóż, tam nie ma żadnych cząsteczek które mogłyby przekazać falę. To znaczy może są, w ilości 2-3 cząsteczek na centymetr sześcienny przestrzeni, ale to zbyt mało aby pozwolić na rozchodzenie się dźwięków. W próżni nic nie da się usłyszeć, w związku z czym nie da się usłyszeć tam dźwięków. Artykuł Zakrywców jest zatem bzdurą. Skąd wobec tego dźwięki z nagrania?
Dane użyte w nagraniu pochodzą z przyrządu do badania fal plazmowych. Plazma to naładowane cząsteczki, a więc jony i wolne elektrony. Ich znacznie rozproszenie w próżni powoduje, że nie rekombinują ze sobą tak szybko (nie łączą się w obojętne atomy) i mogą pozostawać w takim stanie dosyć długo. Cząstki naładowane, zgodnie z prawami elektrostatyki, ulegają ruchowi w polu magnetycznym. Efektem takich ruchów jest choćby zorza polarna - rozproszona plazma z wiatru słonecznego wpada w ziemskie pole magnetyczne, zaś jony ulegają odchyleniu; poruszając się wzdłuż linii ziemskiego pola wpadają w atmosferę na wysokości biegunów, tworząc zorze.

Bardzo podobna sytuacja zachodzi gdy cząstki silnie rozproszonej plazmy międzygwiezdnej, wpadają w pole magnetyczne Słońca. Na granicy z polem powstaje lokalne zagęszczenie plazmy, zaś jej cząstki zostają odchylone. Właśnie w tym miejscu znalazł się Voyager.
Jego przyrząd badał drgania cząstek plazmy a konkretnie elektronów, wywołane zmianami zagęszczenia. Wprawdzie jest ich tam bardzo mało - rzędu jednego elektronu na centymetr sześcienny - ale pędzą na tyle szybko że w każdej sekundzie do instrumentu wpada ich dosyć dużo, przy czym zmienne natężenie pól magnetycznych, słonecznego i kosmicznego - powoduje że plazma dociera do detektorów falami. Można te fale przedstawić jako dźwięki, konwertując dane o częstości na częstotliwość dźwięku. Nagranie powstało właśnie w ten sposób.
Wykres pokazuje z jaką amplitudą (kolory) i jaką częstotliwością (oś pionowa) fale plazmy docierały do detektora. Mamy tu dwa zgrupowania sygnałów, o coraz większej częstotliwości. Większa częstość fal plazmy przelicza się na wzrost ogólnego zagęszczenia docierających cząstek. Zauważmy jednak, że wedle wykresu jest to zmiana z 0,05 na 0,1 cząstki na centymetr sześcienny. To wciąż jest próżnia. Gdy Voyager pokazał że opuścił obszar małej gęstości (heliosfera) i zmiennej (heliopauza) a dostał się w obszar nieco większej i stałej gęstości, można było uznać że opuścił heliosferę a tym samym też Układ Słoneczny.

Nagranie to nie są zatem dźwięki, lecz pewne drgania które na dźwięki przekonwertowano. W podobny sposób na dźwięki można przerobić dowolny sygnał radiowy, co już zresztą było źródłem podobnych newsów. Gdy w 2001 roku sonda Voyager przelatywała obok Jowisza, zarejestrowała sygnały radiowe wysyłane przez zorze polarne tej planety. Po przekonwertowaniu na dźwięki powstało nagranie, opisywane jako "Tajemnicze odgłosy z Jowisza", możecie posłuchać tutaj.
Znam też zabawny program, zamieniający na dźwięk sygnały rejestrowane techniką MNR, czyli magnetycznego rezonansu związków chemicznych. "Odgłosy" cząsteczek brzmią jak dzwony. Kiedyś słyszałem nagranie w którym dźwiękiem oddano zmiany funkcji falowej orbitala atomu wzbudzonego. Jacob Kierkegaard nagrał całą płytę w której dźwiękiem oddał zmiany radioaktywności rejestrowane przez czujniki elektrowni atomowej. Wszystko można przedstawić jako dźwięk. Ale nie wszystko jest dźwiękiem...

piątek, 13 września 2013

Bo źle się modlił...

Wczoraj we wsi Leszczyce pow. bygdoskiego 40-letni parobek Roman Wróblewski zamordował w bestjalski sposób swego przyjaciela, 39-letniego robotnika Musiała.
Wedle otrzymanych relacyj, tragedia ta miała miejsce w czasie wspólnej modlitwy wieczornej. Mianowicie Wróblewski, który klęczał przy Musiale przed oświetlonym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, nagle zerwał się i z okrzykiem "Ty się źle modlisz!" roztrzaskał głowę Musiała tępem narzędziem. Szaleniec podobno miał swoją ofiarę przybić gwoździem do podłogi . Mordercę aresztowano i ostawiono do Bydgoszczy. Sędzia Neumann wyjechał na miejsce zbrodni.
Według przypuszczeń, Wróblewski uległ nagłemu szałowi religijnemu.
[Kurjer Powszechny 6 stycznie 1934 JBC BJ]

czwartek, 5 września 2013

1852 - Trąba powietrzna w Kołoczkowie

Z Poznańskiego donoszą z 9go września: Mieliśmy tu we wsi Kołoczkowo pod Szubinem nader rzadkie zjawisko przyrody.
Tydzień temu, w niedzielę, zerwała się o 4-tej po południu trąba powietrzna ze strony północno-zachodniej, unosząc ze sobą wysoko w powietrzu wielkie tumany kurzu. Kilku mieszkańców wiejskich brało zrazu tumany za chmurę dymów powstających z jakiego pożaru, aż nareszcie plaga ta spadła z wielką burzą i sprawiła we wsi straszne zniszczenie. Dwa domostwa runęło całkiem, z siedmiu zabudowań pozrywała burza dachy i zaniosła daleko w pole, 12 innych mniej więcej uszkodziła. Całe stodoły i stajnie nie mające fundamentów wyrywał wicher z miejsca i o kilka kroków dalej posunął.
Dwie sztuk nierogacizny i wiele mniejszych zwierząt domowych zginęło pod gruzami. Szczęściem nie zginął przy tem nikt z ludzi, mieszkańcy szukali ratunku na polu. Jednego włościanina idącego podwórzem porwała burza kilka razy z ziemi, i znów rzucała, innego zaś uniosła i w sadzawkę cisnął tak, że z wielkiem tylko natężeniem uszedł grożącemu niebezpieczeństwu.

Gzeta Lwowska 23 września 1852  JBC BJ
Opis wydaje się faktycznie dotyczyć trąby powietrznej, która unosiła chmurę kurzu podobną do dymu. Niedziela przed 9 września wypadała w tamtym roku piątego.

wtorek, 27 sierpnia 2013

1937 - Trąba powietrzna w Skoczowie

Jak podawał Orędownik:

Trąba powietrzna na Górn. Śląsku
Katowice. Niezwykle rzadki okaz żywiołu szalał w środę na terenie powiatu cieszyńskiego, a zwłaszcza nad Skoczowem i przysiółkami Dolnym i Górnym Borem. Przeszła mianowicie tamtędy o niezwykłej sile nośnej trąba powietrzna, wyrządzając na swej drodze olbrzymie szkody rolnikom.
Trąba powietrzna na swej 6 metrów szerokiej drodze niszczyła wszystko, wyrywając drzewa z korzeniami, buraki pastewne, łamiąc słupy betonowe, zrywając dachy itp. Droga orkanu przechodziła przez jedną część dachu stodoły Andrzeja Macury. Dach w tej części został zerwany i uniesiony na kilka metrów od stodoły, przy czym po drodze złamanych zostało kilka drzew ozdobnych i około 20 drzew owocowych. Na moście kolejowym nad rzeką Wisłą w Skoczowie siłą trąby wyrwanych zostało kilka bursów 8-centymetrowej grubości, które przybite były do belek podkładowych. Poza tym zanotowano jeszcze szereg innych szkód. Jeszcze dziś zupełnie wyraźnie można obserwować drogę, którą przeszła trąba.
Orędownik poniedziałek 30 sierpnia 1937 ŁBP
Sześciometrowy pas zniszczeń? - raczej nie był to zwykły wiatr. Dawny Skoczów rozrósł się na tyle, że oba przysiółki stały się jego osiedlami, dlatego zajrzałem na mapę z Mapstera z roku 1935. Dawny most kolejowy przecinał Wisłę prawdopodobnie w tym samym miejscu co dziś na wysokości Stawów Podgórskich, przed potokiem Bładnica. Przysiółek Górny Bór leżał niedaleko, zaś Dolny Bór po drugiej stronie rzeki, bardziej na północ. Punkty te tworzą skośną linię od południowego zachodu na północny wschód, i leżą w odległości około 2,5 kilometra i zapewne tyle miała trasa trąby. Siła zapewne nie przekroczyła F1

niedziela, 25 sierpnia 2013

Tajemnicze wiry... w polskim internecie.

Dawno już nie pisałem co też takiego pokrętnego wymyślili pismacy z działów naukowych różnych mediów, ale dziś okazja nadarzyła się sama - za sprawą tajemniczych zawirowań czasowych Zakrywcom mylą się zdarzenia z tego roku i z poprzednich lat.

Trzęsienie ziemi w Japonii, wywołuje wiry w Norwegii

Dziwne fale, które powstały niedawno w norweskich fiordach, wywołało potężne trzęsienie ziemi z roku 2011 w Japonii - twierdzą norwescy naukowcy.

Fale miały prawie dwa metry wysokości i sprawiały wrażenie, jakby się woda gotowała. Chodzi o tzw. sejsze - stojące fale, powstające w zamkniętych zatokach morzach i jeziorach. Wywołują je zaburzenia równowagi wody, kiedy w jednej części zbiornika poziom wody podnosi się a w drugiej jednocześnie opada. Najpierw zauważono fale we fiordzie Aurland-Flam, potem w kolejnych. Stein Bondevik, geolog z uniwersytetu w Sogndal analizując opisy świadków tego zjawiska, stworzył komputerowy model i doszedł do wniosku, że powodem fal w norweskich fiordach było trzęsienie ziemi o sile ok. 9 stopni w skali Richtera, które nawiedziło Japonię ponad dwa lata wcześniej.

Początkowo eksperci sądzili, iż winne mogło być osunięcie się ziemi pod wodą lub silny wiatr; badania Bondevika wskazały powód powstania tego zjawiska.

To pierwsze takie zjawisko w Norwegii od 15 sierpnia 1950 roku, kiedy trzęsienie ziemi o sile 8.6 stopnia w skali Richtera nawiedziło stan Assam w Indiach. W wyniku tych ruchów ziemi w 29 norweskich fordach powstały dziwne fale - donosi LiveScience. Zdaniem naukowców norweskie fiordy są bardzo czułe na naturalne zdarzenia występujące nawet na drugim krańcu świata z powodu swej dużej głębokości.(PAP)[1]
Acha... czyli trzęsienie ziemi jakie zdarzyło się dwa lata temu, teraz dopiero wywołuje zafalowania... Jest to oczywista bzdura i nie wiem czy powstała na poziomie PAP czy redakcji Zakrywców. Dlaczego jest to bzdura? Bo takie zafalowania owszem, obserwowano, ale nie "niedawno" lecz kilka godzin po trzęsieniu, a więc dobre dwa lata temu...
Skąd więc ta historia teraz, po tak długim czasie? A no dlatego, że wspomniany Bondevik napisał pracę na temat tych zafalowań, i została ona opublikowana w lipcu tego roku w Geophysical Research Letters[2] Mimo to wypadałoby wyjaśnić co to były za zafalowania i jak mogły powstać aż tak daleko.

Co to jest Sejsza? Napełnijcie wodą wanienkę lub prostokątny pojemnik na żywność, i przesuńcie o parę centymetrów. Woda zafaluje, bo początkowo nie nadąży za ruchem naczynia, więc najpierw z jednej strony się spiętrzy a potem opadnie i z rozpędu górka zamieni się w dolinkę. I tak na przemian.
To zafalowanie jakie u was powstało, to właśnie sejsza, tylko w bardzo małej skali. Jeśli przyjrzycie się jej falowaniu dokładniej, zauważycie że raczej nie widać tu typowej fali, jak te które tworzą się po wrzuceniu kamienia. Tu jedna połowa powierzchni wzrasta a druga równocześnie opada, przez co woda wykonuje raczej ruch wahadłowy:

Jest to wynikiem tego, że w porównaniu z wielkością naczynia, szerokość fali jest bardzo duża, w zasadzie obejmuje jego całą szerokość, stanowiąc pierwszą harmoniczną spośród możliwych fal. Co jednak ważniejsze, jest to fala stojąca - punkty w których pojawiają się szczyty i doliny oraz punkt węzłowy pomiędzy, zajmują w trakcie falowania to samo położenie w naszej wanience - i to jest główna różnica między sejszą a typową falą morską. Takie samo zjawisko powstaje w podłużnych, zamkniętych zbiornikach wodnych lub głębokich zatokach.

Co wywołuje powstanie sejszy? Jakieś zaburzenie równowagi hydrostatycznej. Płyny mają naturalną skłonność do spływania w najniższe miejsca danej powierzchni i przyjmowania równego poziomu we wszystkich miejscach, uzyskując najniższą energię potencjalną. Jest to stan równowagi podobny do stanu huśtawki, której nikt nie poruszył. Silny wiatr wiejący wzdłuż przesuwa powierzchniowe warstwy wody, podwyższając jej poziom u jednego z brzegów. W przypadku ujść rzek wywołuje to tzw. cofkę, ale w przypadku jezior podniesiona woda musi w końcu opaść. Jeśli jezioro nie jest za płytkie, opadająca woda popycha resztę i cała zawartość jeziora zaczyna się wahać. Tak samo jak to się dzieje z popchniętą huśtawką. Innym czynnikiem może być szybko przemieszczający się niż, który najpierw zasysa wodę w jedną stronę a gdy odchodzi "puszcza" ją.
Jeszcze innym powodem może być fala sejsmiczna - deformując grunt podczas swego przejścia przekazuje energię wodzie, spośród różnych możliwych fal wzmocniona zostaje ta, która może uzyskać rezonans stając się falą stojącą. Jeśli wstrząsy trwają odpowiednio długo, rezonans między nimi a falą podwyższa ją, niekiedy znacznie.
 Z punktu widzenia stojących na brzegu wygląda to tak, że na jeziorze najpierw powstaje przypływ, potem woda opada aż odsłania część dna, po czym znów powraca - i tak kilka czy kilkanaście razy, przy czym jeden cykl może trwać 5 -15 minut, czasm krócej.
Sejsza w norweskim fjordzie w marcu 2011. Poziom wody zmienił się o metr w ciągu minuty

Zafalowania tego typu na pewno były obserwowane już dawno, ale pierwszy dokładny opis podał Alphonse Forel badający jezioro Genewskie w 1890 roku. Wahania poziomu sięgały 40 centymetrów w rejonie Genewy. Nazwa pochodzi od francuskiego słowa oznaczającego "wahać się w tę i z powrotem". Znane jest z wielkich jezior amerykańskich. Jezioro Erie jest pod tym względem na tyle korzystnie ukształtowane, że tutaj sejsze mogą osiągać podczas huraganów amplitudę do pięciu metrów, przyczyniając się do strat na brzegach. Na jeziorze Michigan w 1955 roku sejsza wywołana linią szkwałową osiągnęła 3 metry u wybrzeży Chicago, ośmiu wędkarzy utonęło gdy napływająca woda zmyła ich z falochronu[3]
Sejsze wywołane trzęsieniami ziemi zdarzają się też na basenach, doprowadzając do wychlupania się części wody. Skrajnym przykładem może być ten film hotelowego basenu, gdzie rezonans stworzył wyjątkowo wysokie zafalowanie:



Na tej samej zasadzie sejsze powstają na jeziorach, nieraz bardzo odległych od epicentrum. Po trzęsieniu ziemi w Assamie w 1950 roku, sejsze pojawiły się w norweskich fjordach i w brytyjskich jeziorach. Tak też było po trzęsieniu w Japonii - sejsza w Norwegii osiągała miejscami amplitudę do 2 metrów i okres od kilku do kilkunastu minut[4]. W samej Japonii sejsza powstała w jeziorze Saiko opodal Fujijamy, wyrzucając ryby na brzeg metr nad normalny poziom; okres wahań tej sejszy wynosił tylko dwie minuty. Okoliczni wędkarze myśleli że to tsunami.[5]. Badania geologiczne wykazały że co pewien czas w jeziorze Tahoe w Kaliforni, po wstrząsie na jednym z okolicznych uskoków, może formować się fala o wysokości od trzech do nawet dziesięciu metrów, interpretowana jako sejsza wzbudzona rezonansem ze wstrząsami. Poprzedni taki przypadek miał miejsce po zakończeniu zlodowacenia ale okoliczne służby biorą pod uwagę scenariusz powtórzenia się fali.[6]

A w Polsce? Cóż, wiadomo o sejszach w Bałtyku - okres wahań to 36 godzin a amplituda zwykle około pół metra, jednak czasem w okolicach Sankt Petersburga może osiągać trzy metry. Na pewno występują też na podłużnych polskich jeziorach - na Jezioraku czy Miedwie - zdaje się jednak że nikt tego specjalnie nie badał.
------
[1]  http://odkrywcy.pl/kat,1038063,title,Wiry-w-norweskich-fiordach-to-efekt-trzesienia-ziemi-w-Japonii,wid,15913319,wiadomosc.html
[2] Stein Bondevik, Bjørn Gjevik, Mathilde B. Sørensen  Norwegian seiches from the giant 2011 Tohoku earthquake, Geophysical Research Letters Volume 40, Issue 13, pages 3374–3378, 16 July 2013
[3]  http://articles.chicagotribune.com/1994-06-19/news/9406190133_1_lake-michigan-breakwater-chicago-river
[4] https://www.youtube.com/watch?v=sa1ogAA8WCE
[5] http://www.iitk.ac.in/nicee/wcee/article/WCEE2012_0935.pdf
[6]  The potential hazard from tsunami and seiche waves generated by future largeearthquakes within the Lake Tahoe basin, California-Nevada

środa, 21 sierpnia 2013

1880 - Trąba powietrzna w Koziebrodach

A oto i kolejny ciekawy przypadek:

Trąba powietrzna.
W liście z pod Raciąża do Korr. Płoch, znajdujemy następny opis rzadkiego u nas zjawiska, obserwowanego w Koziebrodach pod Raciążem dnia 14-go b. m.:
Po południu zapanowała piękna pogoda, zachęcając walczących z naturą rolników do zbierania resztek pszenicy. Słońce nadzwyczaj paliło, tak, że temperatura podniosła się do 20" Raum. Po godzinie upału, wypłynęła na horyzont zachodni czarna chmura, przybierająca szybko kolosalne rozmiary. Gdy szarzejący zachód spowodował wkrótce ulewny deszcz, na wschodnim widnokręgu dotąd pogodnym, zarysował się czarny punkcik, który niebawem przybrał postać groźnéj nawałnicą chmury, zadziwiającéj widza swą niezwykle czarną barwą. Chmura ta pędzona wiatrem, ustawicznie zmieniającym kierunek, przybierała rozmaite kształty, aż wreszcie wystąpiła w formie trójkąta zupełnie czarnego koloru. Wierzchołek trójkąta zaczął się wkrótce przedłużać, a podstawa zwężać. Chmura rozwinęła się w szeroką wstęgę, sięgającą ziemi, wypuszczającą z siebie jakby kłęby dymu i pędzącą przed sobą piasek, tak, że uciekający z pola wołali z przestrachu: „Gore!"
Rozpocząwszy harce na polu w Koziebrodach, malejąc posuwała się do wsi Melewo, gdzie zerwała część dachu z domu mieszkalnego; w pochodzie przewracając kopy siana, porwała i po szamotaniu długiém rzuciła potłuczoną na ziemię kobietę, idącą z Niedrorza Starego; wpadłszy późniéj w kanał na łące należącéj do Żókowka, wyrzucała z niego wodę do wysokości kilkunastu łokci. Była to ostatnia scena w groźnym dramacie, jaki dnia tego dała ziemi przyroda powietrzna. Epilog składał się z oślepiającego błyśnięcia i gwałtownego uderzenia piorunu.

[Gazeta Warszawska Piątek, dnia 15 (27) Sierpnia 1880 r. EBUW]
 Nie ma więc wątpliwości co do natury zjawiska. Pas trąby przebiegał więc od pólnocnego wschodu na południowy zachód i od Koziebrodów przez Malewo aż do najbliższego kanału musiał osiągnąć niewiele ponad kilometr długości.

piątek, 9 sierpnia 2013

Trąba powietrzna w Mierzycach - 1828

185 lat temu, w okolicach Wielunia:

Dnia 8 z. m . w Ekonomii Rządowey 
Mierzyce, w Obwodzie Piotrkowskim, o godzinie 3 po południu, 
nadzwyczayna burza połączona z deszczem, iakiego od naydawnieyszych
czasów nie pamiętaią, ogromne porobiła szkody w zbożu na połu stoiącćm 
i zżętem, iako też w budowłach folwarcznych i włościańskich. 
Zdaie się, że szkody te zrządzone były przez Trąbę napowietrzną, która 
nie zaymuiąc więcey na 100 łokci przestrzeni, z taką gwałtownością 
pędzona była, iż wyrywała drzewa z korzeniami, zboże zżęte roznosiła po polu, 
przerzucała bydło przez płoty, nawet kobietę przed domem stoiącą w sadzawkę 
przyległą wrzuciła. 
Dach na domu dworskim dachówką kryty zerwała, z którego 
poiedyncze sztuki, iako też i dachówkę o 200 łokci znaydowano. 
Wszystkie inne zabudowania dworskie z dachów obnażone zostały,
 zabudowania zaś 5ciu włościan, prawie zupełnie są zniszczone. 
Gazeta Warszawska, nr. 236 2 września 1828 roku, EBUW

Wzmianka o unoszeniu ludzi i o szkodach w pasie szerokości 100 łokci wystarcza, aby uznać że była to trąba. Prawdopodobnie F1.

środa, 7 sierpnia 2013

Radioaktywna chmura nad Polską - w 1980 roku

Po ostatniej panice o wybuchu reaktora gdzieś na wschodnie, będącej zapewne wynikiem bardzo sprawnej akcji Wykopowiczów, przypomniałem sobie o takim starociu:

 WARSZAWA (PAP). Jak poinformował dziennikarza PAP prof. Zbigniew
Jaworowski z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, w sobotę - 25 br. m. przeszła nad Polską radioaktywna chmura. Powstała ona w wyniku eksplozji jądrowej, dokonanej 16 października w atmosferze na terytorium Chin. Przy pomocy samolotów wojskowych. wyposażonych w aparaturę badawczą, pomiar aktywności chmury i składu izotopowego śladów po wybuchu atomowym przeprowadzili specjaliści z CLOR.
Wstępna analiza wykazała, że chmura ta była silnie promieniotwórcza na wysokości 15 km, radioaktywność jej malała jednak wraz z wysokością, zaś na pułapie 8 km już była bardzo nieznaczna. Podczas pomiarów prowadzonych równocześnie na powierzchni ziemi w Warszawie nie odnotowano żadnych zmian naturalnego tła promieniowania gruntu.
Ustalono, że w chmurze znajdowaly się: m. in. krotkożyciowe, wczesne produkty rozpadu uranu Iub plutonu - materiałów rozszczepiainych użytych w chińskiej eksplozji jądrowej - jak cer 141. cer 144 i jod 131 Stwierdzono także obecność dlugożyciowego izotopu promieniotworczego - cezu 137, którego okres półrozpadu wynosi 34 lata.
Jak poinformował prof. Z. Jaworowski - który jest przewodniczącym komitetu naukowego ONZ do spraw Skutków promieniowania jądrowego. Przejście radioaktywnej chmury na dużej wysokości nad Polską nie spowoduje ujemnych skutków zdrowotnych.
Warto dodać, że Polska ma jeden z najlepiej rozwiniętych na świecie systemów obserwacji zagrożeń radiologicznych. Fakt ten zadecydował o wyborze polskiego naukowca na stanowisko przewodniczącego komitetu naukowego ONZ do spraw efektów promieniowania jądrowego.

Dziennik Polski nr. 233 27.10.1980 MBC
Chm... W sumie poinformowanie dwa dni po fakcie to jeszcze nie tak źle.

piątek, 2 sierpnia 2013

O niemoralnych i bałwochwalczych szczepieniach na ospę - ks. Piksa

Gdy szukając materiałów poszerzających poprzednią notkę o skutkach szczepień na ospę, z cytowanym starym artykułem o szczepieniach, ponownie zajrzałem w daleką przeszłość, aby znaleźć argumenty dawnych przeciwników szczepień, moje wrażenie że pewne rzeczy od tamtych czasów się nie zmieniły, pogłębiło się jeszcze bardziej. Zwłaszcza gdy w śląskim czasopiśmie wiedzy duchowej "Odrodzenie" będącym czymś w rodzaju połączenia Wróżki z Naszym Dziennikiem, odnalazłem tekst księdza Wincentego Piksy, o niemoralnych szczepieniach na ospę. Na temat samego Piksy nie ma zbyt wiele informacji - jego broszurka "O krzyczącej niedorzeczności i strasznej szkodliwości szczepienia ospy" z roku 1907 [1] była chętnie cytowana w pismach z kręgów spirytystyczno-teozoficznych lat 20. i 30.; prawdopodobnie został pochowany na cmentarzu Rakowieckim w 1927 roku.

Jego artykuł wzywający rodziców do nieszczepienia, zawiera dziwaczną mieszaninę domysłów i mitów, łącząc argumenty moralne, teologiczne i pseudomedyczne. Zresztą przekonajcie się sami:

 ODEZWA ks. Piksy przeciwko szczepieniu ospy z r. 1911.


Czem jest szczepienie ospy, wiemy wszyscy ze smutnego doświadczenia. Dużo daloby się o tem mówić, ale muszę krótko sprawić się na tem miejscu.
Wys. c. k. Rząd. zaprowadził szczepienie ospy w najlepszej, ale mylnej intencji, t. j. w tym celu, aby narodom wyświadczyć dobrodziejstwo, dać im ochronę od epidemji ospy, wedle twierdzenia lekarzy wiedeńskich i berlińskich, jakoby ospa była najstraszniejszą i nieuleczalną chorobą, a szczepienie chroniło od niej i by to wcale nieszkodliwe. Wielka to nieprawda i straszna pomyłka. 1 )
Ja niżej podpisany, zajmują się tą sprawą od 15 przeszło lat gorliwie, piszę do wysokich Władz, duchownej i świeckiej, do lekarzy i uczonych naszych, aby skasowano szczepienie, bo nie jest dobrodziejstwem a jego nieszczęściem dla narodu i grzechem ciężkim u Boga. Nie chcą mi wierzyć, dziwują się jedni, gniewają się drudzy na mnie i dokuczają mi. Tak to bywa na świecie, gdzie łatwiej coś zepsuć ale trudno naprawić; łatwo zrobić omyłkę ale przykro przyznać się do błędu i odwołać go, zwłaszcza przy braku pokory chrześcijańskiej miłości, prawdy i życzliwości dla bliźniego.
Ale przecież pisma moje zachwiały mocno tą razą szczepieniem, bo wykazały także i to że po wsiach dzieją się nadużycia; oporni bowiem bywają postrachem, groźba i karą pieniężną lub aresztem zmuszani do dawania swych dzieci pod nieszczęsną operację szczepnictwa, co być nie powinno w państwie konstytucyjnym, gwarantującym każdemu obywatelowi wolność osobistą (...) Gazety jednak o tem milczą, bo tego chce kilku potężnych obrońców szczepienia i ma posłuch u wielu, nawet u władz wysokich. Mądrej głowie, dość na słowie.
My zas milczeć nie możemy, bo sumienie głośno wola na każdego z nas: Powiedz o tem jeden drugiemu! Powiedz że szczepienie jest zostawione wolnej woli każdego i przymuszać do niego, jakąbądź groźbą lub karą nie wolno, gdyż tego zabraniają ustawy państwa!

Przeto, gdy przyjdzie termin szczepienia, i otrzymasz wezwanie, Kochany Rodaku! możesz podziękować za szczepienia i uwolnić się od utrapienia wielkiego, jeśli tylko zechcesz. W takim razie staw się bez dziecka, Ojcze lub Matko i powiedz p. fizykowi: Nie dam mego dziecka do szczepienia! Nie pozwolę go szczepić! Dlaczego? Bo ze szczepienia dzieci chorują, a Ja chcę, żeby moje było zdrowe, nie boję się kary za to, bo znam reskrypt Wys. c. k. Namiestnictwa z dnia 7 lipca 1903 L. 76,423, ani tei ospy się nie boję, bo łatwo się leczy i po niej zdrowie się polepsza! itd. Poczem, pokłoniwszy się odejdz do domu spokoiny, ze nic złego za ten opor Cię nie spotka i ciesz się dziękując Bogu, żeś sobie tak mędrze postąpił.

Teraz parę słów o ospie. Jest ona zdrowotnym procesem przyrody, która wyrzuca z ciala na wierzch skóry soki nieczyste, aby potem wyparowaly, słońce je wyciągnęło, powietrze zabrało, woda wymyła i t.d. i dziecko potem miało się lepiej, niz przedtem. Leczy się samo, bez lekarstw aptecznych i smarowideł, świeżem powietrzem i dyetą; otworz okno, by weszlo do izby świeze, czyste powietrze lub wynieś dziecko pod gołe niebo, do ogrodu i t.d. wykąp lub obmyj je w letniej wodzie, daj mu się napić wody czystej lub ze sokiem owocowym, nie dużo, ale częściej.
 Pokarmu nie dawać cały dzień lub i drugi, aż zapragnie jeść, bo żołądek potrzebuje odpoczynku i apetyt znika; gdy zaś przyjdzie ochota do jedzenia, dać nieco zupy, kaszki, owoców, ale nic z mięsa lub rosołu, żadnych ciastek i cukierków, żadnych napojów alkoholowych. I dziecko wyzdrowieje 3 ).
 Od ospy zaś chroni nie szczepienie, jak twierdzą ludzie zabobonni, choćby byli uczonymi, ale czystość i ochędostwo we wszystkiem: w powietrzu, w mieszkaniu, w bieliznie, w pokarmach, obmywanie i kąpanie. X. Kneipp radzil matkom, by parę razy w tygodniu na noc wdziewaly dziecku koszulkę mokrą zmaczaną w wodzie, czy to letniej, czy zirnnej, rano zas ją zdejmowały i dawaly koszulkę suchą i czystą po kąpieli lub obmyciu dziecka.
Z tego bywają dzieci zdrowiutkie.

Dopisek.
1. Trzej papieże: Leon XII., Grzegorz XVI. i Pius IX., duchowni i świeccy, uczeni, filozofowie, geometrzy, urzędnicy, profesorowie i t. d., a nawet sarni lekarze uczciwi, sumienni i światli, ci wszyscy potępili szczepienie ospy, jako bluźnierstwo przeciw najmędrszemu Stworcy, jako gwałcenie przykazań boskich (nie zabijaj, nie kalecz, nie kłam, nie oszukuj!) przestępstwo ustaw państwowych i praw rodzicielskich do opieki nad dziecmi;
jako wyzysk ludzkiej nieświadomości i łatwowierności, jako pogański starożytny zabobon przeciwny zdrowemu rozsądkowi moralnosci, doświadczeniu i samej sztuce lekarskiej i wiedzy naukowej, jako obskurantyzm, hamulec oświaty itd.

2. P. Jezus nauczał, że zdrowi nie potrzebują lekarza jeno chorzy, i prosty rozum to mówi, ze dzieci nie potrzebują szczepiciela, coby je ranil, zatruwał materją jadowitą i robił choremi; a rodzice mają święty obowiązek bronić i chronić od tego i wszelkiego złego wypadku.
       
3. Obrońcy i zwolennicy szczepienia nie mogli i nie mogą szczepienie ospy uzasadnić naukowo, a jednak uporczywie za niem obstawaja, dla czego? Wiedzą oni to dla siebie samych, ale nam powiedziec nie chcą i nie śmią, bo to rzecz niehonorowa; lecz my się tego domyślamy i za złe im to poczytujemy.
Brońmy dzieci niewinnych, a ospy się; nie bójmy, jak właśnie o tem przy końcu Odezwy była mowa. Bóg i prawda z nami !

4. Szanowny czytelniku ! podaj tą odezwę drugiemu i powiedz to dla miłosci Boga i bliźniego swego, dziesiątem i setnemu, coś dobre o z niej wyczytal, aby o tem i drudzy się dowiedzieli dla swej przestrogi.

5. Łaskawi, Wysocy, Panowie i Dygnitarze, duchowni i świeccy! raczcie czytac to i inne pisma moje i dzieła o tem przedmiocie traktujące, rozważyć racje pro et contra, protegować dobre sprawy a wykorzeniać złe: wszak na to czeka Was sąd boski i ludzki, nagroda i pochwala aut econtral - Szanowni pp. Lekarze, nie broncie szczepienia, lecz je potępcie za wzorem waszych przezacnych Koleg6w z fachu (dr. Maytzer, BiIfiner, Czarnowski, Drzewiecki, Klimaszewski etc.). uznajcie swój błąd w pokorze, a osiągniecie przebaczenie, cześć i wdzięczność od narodu.
Precz z bluźnierczym zbrodniczym zabobonem szczepienia ospy!! -
Ks. Wincenty Piksa
.


Prz. Red.: Tak pisał przed 14 laty ks. Piksa o szczepieniu ospy za czasów austrjackich. Dziś Sejm nasz obdarzył nas ustawą przymusowem szczepieniu ospy - sroższem od niewoli niemieckiej. Przymusowe bowiem szczepienie przeciwko którem zwracają się najlepsze umysły cywilizowanego świata całego jest niesłychanem pogwałceniem wolności człowieka, jest sprzeczne z konstytucją polską która wolność tą z jednej strony gwarantuje a z drugiej strony ci sami posłowie wolność tą znoszą wobec bezbronnych dzieci, lecz oni i lakarze sami nie mają nabożeństwa do szczepienia i nie poddawają o ile możności co dnia tej operacji obrzydliwej tak powszechnie zachwalanej! W Anglji np. już w r. 1912 zniesiono przymusowe szczepienie ospy a tylko polski Sejm i polscy lekarze w swej gorliwości trwają nadal w swem błędzie i dalszej uporczywosci - do czasu. Odzywamy się przeto do Sejmu i rządu, że jeśli narzucają gwałtem szczepienie ospy - niechaj też ponoszą odpowiedzialność za wszelkie wypadki powstające.

(1) Szczepienie krowianką, czy limfą zwierzęcą t.j. obrzydliwą ropą ospową z cielęcia na sztuczną ospę chorującego wziętą, pełną trupiego jadu i zarazków chorobotwórczych, od ospy nie chroni ale ją konserwuje i niekiedy szerzy wśród domowników i sąsiadów (dr. med Blumlein etc.) szkodzi zdrowiu i zagraża życiu (dr. med. Bilfinger etc.). Ospa zaś naturalna nie jest straszna  jest łagodna i względnie dla życia pożądana, latwo się leczu i łatwo jej zapobiedz można. Jeśli zaś lekarze o tem nie wiedzą, to bardzo źle. Szczepienia są potrzebne jak dziura w moście.

(3) Tak leczyli skutecznie setki i tysiące chorujących na ospę W. Prysznic. X. Kneipp, putkownik Spohr, dr. rned. Albu etc.[2]
I czego tu nie ma? Lekarze którzy się nie szczepią, szczepionka z trupim jadem, szczepienia jako pogański zabobon przeciwny prawom boskim będący grzechem ciężkim. I doktor Prysznic. Ospa jako naturalny sposób uwolnienia toksyn z organizmu, która jest dobra dla zdrowia i po niej człowiek jest zdrowszy, i która nie jest chorobą groźną - dla przypomnienia w 1911 roku na tą "niegroźną" chorobę podczas dużej epidemii w Łodzi, zmarło 1300 osób, z czego 1200 stanowiły dzieci do 12 lat. Dziś ksiądz z pewnością dobrze dogadałby się z tymi którzy za naturalny proces oczyszczania uważają anginę.
A sam ksiądz - od lat walczący z przeciwnikami, którzy mu przeszkadzają i utajniają jego pisma, bo nie jest to na rękę kilku potężnym osobom... Gdyby ten artykuł ze zmienionymi datami opublikować dziś, nikt nie zauważyłby  różnicy.
------------
[1] http://koha.wsd.rzeszow.pl/cgi-bin/koha/opac-detail.pl?bib=31978
[2] Odrodzenie. Miesięcznik poświęcony sprawom odrodzenia człowieka i badaniom zjawisk duchowych, Wrzesień 1925 SBC Katowice

poniedziałek, 29 lipca 2013

1882 - Trąba powietrzna pod Soczewką

Bardzo emocjonalny opis z okolic Płocka:

0 trąbie wietrznej, która szalała 29-go lipca nad Soczewką, otrzymuje Kor. Ploc. następujące szczegóły: Dnia 29-go lipca około godziny 5-éj po południu, okolicę Soczewki nawiedziła straszna burza. Dzień ten przy średniém ciśnieniu barometryczném był nawet dość chłodny w stosunku do niedawno minionych upałów. Od rana szybko przeciągały gęste
chmury, gnane w kierunku zachodu; od czasu do czasu przechodził niewielki deszcz, a z da-la słychać było głuchy odgłos wyładowywania się elektryczności.
Około godziny 4-éj cała wschodnia strona pokryła się granatowemi, sinemi, prawie czarnemi chmurami, które ze wzmagającym się wiatrem, zapowiadały zbliżającą się grozę. Naraz zrobiło się prawie ciemno...
szalony wicher z ulewnym deszczem jakby demoniczną siłą usuwał i zmiatał wszystko co spotkał po drodze, głośny szum całéj massy spadającéj wody, huk łamiących się i zlatujących drzew i gałęzi, przedstawiał chwilę, w któréj naraz trudno się było opamiętać i zdać
sobie niejako sprawę z położenia rzeczy...
Było strasznie, rozhukanie potęg powietrznych, groza niewypowiedziana do ostatnich swych krańców doszła. Zdawało się, że z przesilenia tego świat całym nie wyjdzie... Dziś dopiero wróciwszy z lasu, mogę ocenić niebezpieczeństwo, na jakie byłem narażony razem z rodziną, w odległości bowiem pół wiorsty od miejsca, gdzie przez lato mieszkam, przechodziła straszna trąba powietrzna. Kto sam nie widział podobnie okropnego, a oraz wspaniałego widoku zniszczenia i ruiny, ten nie jest w stanie ocenić straszliwéj potęgi groźnogo żywiołu.
W lesie rządowym w III i IV okręgu w obrębie Moździeż, między wsiami: Dzierżązną, Sendeniem, Soczewką a Mościskami, na przestrzeni szerokości pół wiorsty a długości około dwóch, leżą zwalone całe stosy złamanego, zmiażdżonego drzewa: wyniosłe wiekowe sosny i dęby złamane, zgruchotane, skręcone w powrosła, podarte na szczapy i trzaski, to znów wyrwane z ziemią i korzeniami, świadczą o sile, o potędze wprowadzonego w ruch powietrza. Widok podobny na szczęście nie często się trafia, ale gdy już jest, to go warto zobaczyć, by ze skutków ocenić jak są potężnemi czynniki natury. Szkód zrządzonych
trudno dziś ocenić, będzie to kilkodniowa praca urzędników leśnych; w każdym razie przechodzą znacznie summę 100,000 rubli, gdyż starych drzew powalonych liczą 20,000*
Ten wyraźny pas lasu 0,5/2 wiorsty, jest bardzo silną wskazówką na to, że była to jednak trąba. Soczewka leży niedaleko Płocka, po drugiej stronie Wisły. W samym Płocku słaba trąba  pojawiła się w roku 1899.

--------
*  Gazeta Warszawska nr 173. Sobota, dnia 5 Sierpnia 1882 roku EBUW

piątek, 26 lipca 2013

Szczepienia na ospę i ich skutki - w 1932 roku

Czasem gdy zaglądam w przeszłość, mam wrażenie że nic się nie zmieniło:

Ospa wygnana z Polski

Przymusowe szczepienie przeciw ospie w Polsce może poszczycić się naprawdę imponującymi wynikami. Straszliwa ta epidemja ongiś dziesiątkująca miasta i kraje i oszpecająca całe pokolenia, które przeżyły ją, dziś niemal nie istnieje.
Ilość szczepień ochronnych wynosi rocznie około 1800 000. Z tego z r. 1929 było 121 wypadków komplikacyj przy pierwszym szczepieniu, a 67 przypadków przy powtórnem, czyli że zabieg nie jest połączony w praktyce z żadnym niebezpieczeństwem.
A skutki?
Jeszcze w roku 1920 było w samej Warszawie 335 wypadków śmiertelnych ospy, a w całym kraju 3948 zachorowań z 68 zgonami. W 9 lat później, dzięki ustawie, ilość zachorowań w Polsce spadła do 12 a ilość zgonów do... 1.
Przy tak przekonywujących wynikach jest rzeczą naprawdę humorystyczną, że istnieją jeszcze kierunki "przyrodolecznictwa" gwałtownie zwalczające zaszczepienia ochronne - wychodzi nawet w Toruniu miesięcznik homeopatyczny, w każdym numerze rozdzierający szaty nad "zwierzęcą trucizną", którą wprowadza się zbrodniczo w ustrój niewinnych dzieci.

[Orędownik Wrzesiński, Września 25.02.1932 WBC]

niedziela, 14 lipca 2013

1931 - Prawie przedwczesny pogrzeb

Nietypowy przypadek:

Brześć.
(Piorun pogrążył młodego kowala w sen letargiczny.)
We wsi Bieniakonie piorun poraził młodego kowala
Adama Wojnisza. W drodze urzędowej stwierdzono
zgon, sporządzono akt zejścia i zajęto się pogrzebem.
N a skutek usilnych zaklinań matki na
cmentarzu, przed samem spuszczeniem trumny do grobu,
otwarto trumnę i ujrzano ciało człowieka jak gdyby
pogrążone w śnie. Wskutek niespodziewanego tego
odkrycia odwieziono ciało do domu i wezwano lekarza.
Doktór stwierdził, że Wojnisz ma normalną tempera-
turę ciała, lecz serce jego nie działa. Występują mu
na twarzy rumieńce, zbudzić go dotychczas jednak nie
można. [Orędownik Wrzesiński 8.08.1931]
Nie wiele brakowało....

Podobny przypadek zdarzył się w Uhnowie, w powiecie rawskim, w roku 1932, gdzie po dwóch dniach od "śmierci" starszej kobiety stwierdzono, że nie następują żadne oznali rozkladu. Lekarz stwierdził, że jej serce bije, choć bardzo wolno, a oddech jest płytki. Nie udało się wyprowadzić jej z tego stanu. Gdy po trzech dniach nie dało się stwierdzić jakichkolwiek oznak życia, zebrana komisja uznała że kobieta nie żyje i można przystąpić do pogrzebu[1]
W tym samym roku nastąpił podobny przypadek na Litwie - gdy po trzech dniach od "śmierci" pewnego chłopa, podczas modlitwy przed pogrzebem, nieboszczyk wypchnął wieko i zaczął gramolić się z trumny, obecni wpadli w panikę myśląc, że mają do czynienia z upiorem. Przepychając się jeden przez drugiego wyłamali drzwi, wybili okna i wyskakiwali przez nie. Dopiero potem kilku wróciło aby pomóc obudzonemu, który bynajmniej nie był upiorem.[2] 
Choć spotkałem się też z opowieścią z XIX wieku, gdy takiego obudzonego w trumnie zabito, w przekonaniu że jest wąpierzem, i że będzie wstawał z grobu by szkodzić żyjącym.

------
[1] Orędownik Powiatowy 20 lutego 1932 roku.
[2] Krotoszyński Orędownik Powiatowy 2 marca 1932

sobota, 6 lipca 2013

Skamieniała Biblia, kaczka w sylurze i olbrzym z Cardiff

W dawnych czasach, gdy ludzie już interesowali się minerałami, ale geologia była jeszcze w powijakach, pierwszym badaczom, będącym w większości amatorskimi zapaleńcami, przydarzały się rozmaite błędy i pomyłki. O ile pomylenie ze sobą różnych warstw (czasem jest ich strasznie dużo) czy błędne wydatowanie artefaktu za sprawą działalności kretów są pomyłkami zrozumiałymi, o tyle przypadki które zaraz przedstawię bez wątpienia wywołają zdumienie, i może kilka ataków śmiechu. Na początek o takim jednym, który dał się wkręcić:

Profesor medycyny Jan Bartolomeusz Adam Beringer był dziekanem wydziału medycyny na uniwersytecie w Wurtzburgu, a oprócz tego zapalonym zbieraczem minerałów. Zwykle poszukiwał okazów na pobliskiej górze, gdzie często znajdował drobne skamieniałości. Nieoczekiwanie począwszy od roku 1725 zaczął odnajdywać kamienie z niesamowicie dobrze zachowanymi skamieniałymi zwierzętami i roślinami odciśniętymi w skale. Pojawiały się tam owady, zachowane z pancerzykami i czułkami, gniazdo os z zachowaną osą właśnie wylatującą z niego, przeplatające się jaszczurki, dżdżownice; ślimaki z zachowaną muszlą, ciałem a nawet czułkami; plastry wosku, ryby składające ikrę z ikrą obok, pająki na swej sieci...
Niesamowita sprawa.
Znalezisk było tak wiele, że udało mu się przeprowadzić wstępną klasyfikację. W owych czasach nie było za bardzo wiadomo jak właściwie powstają skamieniałości, te konkretne musiały należeć do szczególnego typu, skoro wydawały się zbudowane z takiej samej litej skały jak ta otaczająca. Beringer próbował tłumaczyć to teorią plastyczną, wedle której niektóre skamieniałości spontanicznie powstały wewnątrz skały, pod wpływem pewnych sił. W przypadku małych płazów uważał, że mogły one wyrosnąć wewnątrz szczelin skalnych, gdy ich jaja lub skrzek zostały tam wprowadzone przez wodę.

To jednak nie było jeszcze nic nadzwyczajnego.
Wraz z wężami, jaszczurkami i ślimakami znajdował też kamienie z dosyć niewyraźnymi ale możliwymi do odczytu skamieniałymi napisami. Wszystkie one wykonane były w piśmie i języku łacińskim, lub arabskim lub też hebrajskim, i często sąsiadowały z odkrytymi skamielinami, i powtarzało się w nich jedno słowo, imię Boga JHWH. Rozważając ich powstanie Beringer brał po uwagę możliwość, iż były wyrzeźbione przez pogan zamieszkujących niegdyś te ziemie, zaraz jednak odrzucił ten pogląd zauważając, że przecież poganie nie znali imienia Pana. Wobec tego sam Bóg musiał uformować je wewnątrz skały, tak jak uformował niektóre skamieliny. Jednym z dowodów było to, że w rytach dało się dostrzec wyraźne ślady noża lub dłuta, których przecież nie używali dawni poganie, toteż ślady niewątpliwie musiały powstać podczas boskiej kreacji wizerunków dawnych organizmów. Zarazem odrzucał teorię, że skamieliny te powstały podczas potopu z powodu odkrytych skamieniałych żołędzi, kasztanów i grzybów, a więc elementów przyrody jesiennej, zaś biblijny potop miał miejsce w miesiącach wcześniejszych.

Mając tak solidne dowody, przygotował wydanie książki " Wirceburgensis Lithographiae " zawierającej litografie okazów. W tym czasie zaczęto go jednak atakować - różni zazdrośni osobnicy sugerowali, że to fałszerstwo. Najzawziętsi byli jego koledzy z uczelni, z którymi zresztą od dawna miał na pieńsku, profesor geografii J.Ignatz Roderick i bibliotekarz J.G. von Eckhart. W listach często opisywał tą dwójkę rozsiewającą złośliwe plotki. Aż niedługo po wydaniu w 1726 roku książki o znaleziskach wybuchła bomba stulecia - Beringer został zrobiony w konia!

Dwaj wspomniani złośliwcy tak bardzo zirytowali się arogancką postawą Beringera, który często na wykładach anatomicznych podpierał się swymi okazami geologicznymi i odrzucał sugestie, że w pewnych punktach może się mylić, że postanowili zrobić mu żart jakiego dawno nie widziano. Najęli kilku okolicznych kamieniarzy, który posługując się dostarczonymi rysunkami i ilustracjami z ksiąg, pracowicie rzeźbili "skamieliny" w małych kawałkach wapienia. Gotowe rzeźby podrzucano w miejscach najchętniej odwiedzanych przez Profesora, przysypując je cienką warstwą ziemi. Produkcja trwała ponad rok, a liczba okazów sięgnęła około 1500.
Wedle często przytaczanej historii, gdy kawalarze ujawnili całą rzecz, nie zrażony profesor ruszył w góry, aby znaleźć okazy, które zaprzeczą tym oskarżeniom. Znalazł wtedy ładną płytę kamienną ze skamieniałością miniaturowego osła i własnym imieniem i nazwiskiem...
Beringer wytoczył im wówczas sprawę o zniesławienie. Sąd skazał obu na karę grzywny. Roderick wkrótce opuścił Wurtzburg, a Eckhard stracił stanowisko bibliotekarza co utrudniło jego własne badania historyczne. Beringer nadal wykładał medycynę na swej uczelni, ale nie ogłosił już potem żadnej publikacji z nie swojej dziedziny. Część kamieni Beringera zachowała się w zbiorach muzealnych i kolekcjonerskich, w charakterze pociesznej ciekawostki. Pierwsze wydanie książki o kamieniach osiąga na rynku antykwarycznym bardzo dużą cenę.[1], [2], [3]

Smoki w pudełku zapałek

Tym co zniszczyło japońskiego geologa Chonosuke Okamurę nie były szczególne okoliczności zewnętrzne, lecz nadmierna wyobraźnia. Ludzki umysł jest tak już skonstruowany, że skłonny jest dopasowywać obserwowane elementy świata do znanych mu podstawowych wzorców, często przybiera to formę pareidolii - dostrzegania wzorów tam, gdzie ich nie ma. Dwie kropki i kreska dają twarz, kilka plam może wyglądać jak twarz Elvisa a niektóre zacieki jako żywo przywodzą na myśl matkę boską z dzieciątkiem. Pół biedy, gdy takie dopasowanie daje rozrywkę marzycielom wpatrującym się w zmienne kształty chmur. Gorzej, gdy geolog oglądając pod mikroskopem ziarna mineralne, dostrzega w nich kształty mikroskopijnych zwierząt i ludzi. I wierzy w nie.
Już w pierwszym doniesieniu z 1972 roku opisywał skamielinę miniaturowej kaczki o długości 9 mm, w osadach z okresu Syluru, około 425 mln lat temu. Kolejne sprawozdania, które z czasem zaczął publikować we własnym biuletynie laboratorium, bo czasopisma przestały je przyjmować, opisywał miniaturowe gatunki podobne do tych współczesnych, wśród nich znalazły się: minigoryl Gorilla gorilla minilorientalis, minipies Canis familiaris minilorientalis, minibrontozaur Brontosaurus excelus minilorientalus a nawet miniczłowiek Homo sapiens minilorientales, wszystkie o rozmiarach od 2 do 15 milimetrów.
Miniczłowiek niosący dziecko

Te ostatnie znaleziska były najbardziej interesujące, przy czym najczęściej odnajdywał skamieniałe główki z widocznym zarysem twarzy. Twierdził, że pomiędzy ukształtowaniem tamtych sylurskich istotek a dzisiejszego człowieka nie było żadnej różnicy, z wyjątkiem pomniejszenia wymiarów z około 1700 mm do 3,5 mm. Udało mu się prześledzić stopniową ewolucję odkrytych istot, a dzięki skamieniałym sprzętom i charakterystycznym postawom, mógł obserwować stopniowe udoskonalanie ich cywilizacji. Odkrywał skamieliny fryzjerów przy pracy, robotników, szlachciców, Królów, samurajów czy tancerzy. Opisywał na przykład bryłkę kamienną, w której dostrzegł dwie splecione sylwetki, po których pozach poznał iż skamieniały w trakcie nowoczesnego tańca
 
Tańczące postaci, wedle opisu badacza "Postać kobieca o szerokiej miednicy i bardzo waskiej talii, wskazującej na stosowanie gorsetu. Druga postać męska o atletycznej budowie ciała."

Życiu mimiludzi zagrażały minismoki, o rozmiarach od 1 do 2 cm, zwykle odnajdywane w formie spiralnych kłębków z dużą głową. Po rozłupaniu niektórych z przerażeniem spostrzegł, że w ich wnętrzu daje się znaleźć skamieliny miniludzi.[4][5]
Twarze miniludzi

Nie znalazłem informacji, czy Okamura był zdrowy psychicznie. Własnym kosztem opublikował trzy książki o swych odkryciach, dwie w języku angielskim. W zasadzie pasowałby do kategorii nieukowców. Prawdopodobnie zmarł odsunięty od badań na początku lat 90. W roku 1996 został nagrodzony Ig-Noblem.

Ciekawym przykładem pareidolii są wyniki miłośników pozaziemskich cywilizacji, którzy bacznie obserwują zdjęcia powierzchni Marsa czy Księżyca, potrafiąc dostrzec w formacjach skalnych cuda-niewidy. Poniżej skrajny przykład - ze zwykłego i nie interesującego fragmentu stoku:

po odpowiednim rozjaśnieniu i wyróżnieniu, powstaje nagromadzenie zębiastych maszkar:



 ... zdaniem autora będących naturalnymi rzeźbami dawnych Marsjan, których istnienie zostało ukryte przez NASA przez zmniejszenie kontrastu. Uwagi, że formacje te mają kilka mil szerokości, są dla niego dodatkowym dowodem, pokazującym jak bardzo zaawansowana była cywilizacja je rzeźbiąca.[6]

Skamieniały olbrzym
Gdy w stanie Nowy Jork rozeszła się wieść, iż niedawno, to jest 16 października 1869 roku, w miasteczku Cardiff, podczas kopania studni robotnicy wykopali skamieniałego biblijnego olbrzyma, nikt nie sądził jakie rozmiary przybierze histeria wokół odkrycia.
Wedle pierwszych doniesień, gdy robotnicy kopali studnię na ziemi Wiliama Newela, w pewnym momencie odsłonili dużych rozmiarów stopy. Robotnicy podejrzewali, że to stary indiański pochówek, jednak gdy odkopywali postać stwierdzili, że ma wysokość 3 metrów i bardzo pierwotne rysy. Wkrótce rozeszła się wieść, że są to doskonale zachowane szczątki jednego z olbrzymów, o których wspomina stary testament, i którzy nie załapali się na arkę. Jego szczątki przykryte popotopowymi osadami skamieniały, stając się podobne do wapienia.
Liczba chętnych obejrzeć ten "naoczny dowód prawdziwości Biblii" była tak wielka, że właściciel ziemi rozłożył nad postacią namiot, i pobierał opłaty za wstęp. Plotka rozszerzająca się z szybkością dobrego konia sprawiła, że mieszkańcy Syracuse urządzali wycieczki do tego miejsca.

Sprawa być może nie nabrałaby takiego rozgłosu, gdyby nie działalność licznych kaznodziei, powołujących się na ten przykład jako dowód prawdziwości Biblii. W tym czasie, już po publikacjach Darwina, coraz śmielej poddawano w wątpliwość jej treść, chętnie powołując się na co absurdalniejsze fragmenty, jak choćby ten o "gigantach którzy chodzili po ziemi", przez co zapytywano się - gdzie są szczątki olbrzymów? Gdzie jest słup soli w który zamieniła się żona Lota?

Poprzednie próby uzyskania takich dowodów wypadały nader mizernie - pierwsze znaleziska olbrzymich kości, mających być kośćmi gigantów, okazały się w rzeczywistości dinozaurami, których nieobecność w Biblii jeszcze bardziej ją podkopywała. Nie lepiej było też ze znanymi od początków XVII wieku "śladami odciśniętymi przez kruka Noego" które okazały się tropami dinozaurów.
Teraz jednak pojawił się taki dowód - co duchowni i teologowie rozgłaszali po całym kraju.

Była to przedziwna postać - bardzo chuda, skurczona w agonii, widocznie nagle zatopiona wielką falą. Drobne żyłki w kamieniu przywodziły na myśl żyły, niewielkie otworki na całej powierzchni bardzo przekonująco oddawały porowatą strukturę skóry, zaś smugi erozji wskazywały na ogromną starożytność obiektu. Wprawdzie naukowcy mówili, że to rzeźba ale ludzi to nie przekonywało. Czyż biedny rolnik mógłby wykonać niezauważenie taką ogromną figurę? Protestancki pastor z Syracuse oświadczył "Nie jest to dziwne, że żaden człowiek po obejrzeniu tej doskonale zachowanej postaci, nie może zaprzeczać świadectwu swych zmysłów, a wierzę że jest to tak oczywisty fakt, że mamy tu skamieniałą postać, zapewne jednego z gigantów wspomnianych w Piśmie". Szybko odnaleziono też legendy miejscowych Indian o ogromnych postaciach jakie żyły kiedyś w tej okolicy[7]
Wkrótce olbrzym został wykopany i przeniesiony do muzeum w Syracuse. Wątpliwości jednak narastały. Podczas przenoszenia obiektu łatwo można się było przekonać, że nie jest on wapienny lecz wykonany ze skały gipsowej, dosyć miękkiej i podatnej do rzeźbienia. Inni wskazywali, że podejrzane jest miejsce w którym miano rzekomo kopać studnię - w niewygodnym miejscu tuż za tylnym wyjściem z obory, na suchym gruncie, całkiem niedaleko strumienia.
Właściciel obiektu sprzedał go lokalnemu konsorcjum za 32 tysiące ówczesnych dolarów (współcześnie byłoby to ok. 420 tysięcy), zezwalając na wystawianie w mieście. Wtedy zainteresował się nim znany showman Barnum nazywany królem wesołych miasteczek, próbował odkupić posąg na 50 tysięcy dolarów. Właściciele nie zgodzili się na to. Wysłał więc kilka osób, które pod pozorem uważnego oglądania, wykonywali szczegółowe rysunki i rzeźby w miękkim wosku. Na ich podstawie odlano z gipsu kopię posągu, który Barnum wystawił u siebie jako "Prawdziwy olbrzym z Cardiff" twierdząc że kupił rzeźbę od właścicieli, a ta wystawiana w Syracuse to kopia.

Od tego momentu ujawnienie prawdy było tylko kwestią czasu. Szybko pojawił się prawowity właściciel posągu, niejaki George Hull, znany też jako producent cygar. Podał Baruna do sądu o bezprawne skopiowanie czegoś, co jest jego własnością, dowodząc że rolnik Newel jest jego krewnym, i że to z jego inicjatywy wynajęto robotników do kopania studni. Jego przeciwnik nie zamierzał się poddać, zaś okoliczni mieszkańcy zaczęli sobie przypominać, że często widzieli Hulla w okolicy, poprzednio niecały rok wcześniej, mniej więcej w tym samym czasie gdy nocą przyjechał do nich wóz z jakimś ciężkim ładunkiem...
10 grudnia 1869 roku Hull powiedział dziennikarzom, że Gigant z Cardiff to rzeźba, zaś 10 lutego następnego roku ujawnił całą historię.

Hull deklarował się ateistą. Debatując z wierzącymi nie mógł się nadziwić ich łatwowierności w sprawach, które zdają się potwierdzać biblijny przekaz. Po żywiołowej dyskusji z metodystami, na temat fragmentu mówiącego o olbrzymach, zastanawiał się, czy gdyby znaleziono rzeźbę olbrzymiego człowieka, to ludzie uwierzyliby, że to olbrzym? Jakiś czas później zobaczył w kamieniołomie gipsu skałę z delikatnym żyłkowaniem, które przypominało żyły człowieka. To podsunęło mu konkretny pomysł.
Najął robotników do wycięcia 3 metrowego bloku gipsu, mówiąc iż chce postawić w Nowym Jorku pomnik Lincolna. Przewiózł go do Chicago, gdzie zobowiązany do milczenia niemiecki rzeźbiarz wykuł sylwetkę leżącego, umierającego olbrzyma. Stamtąd posąg przewieziono do Cardiff, na ziemię zaprzyjaźnionego rolnika. Zakopano go we wcześniej przygotowanym dole, zobowiązując właściciele ziemi że nie będzie go ruszał przez rok. Po tym czasie rolnik wynajął robotników do wykopania studni w oznaczonym miejscu a historia zaczęła żyć własnym życiem.[8]

Choć cała historia okazała się oszustwem, rozbudziła masową wyobraźnię do tego stopnia, że wierzyła w pojawiające się później tego typu znaleziska. Na przykład w Solidnego Człowieka Mooldon, odkrytego przez myśliwego w Beulah w stanie Kolorado w roku 1877. Był to wysoki (ok. 190 cm) potężnie zbudowany człowiek o prymitywnych rysach twarzy, z wyraźnym Ogonkiem, co miało potwierdzać teorie Darwina. Wedle jednej wersji miał stanowić skamieniałość człowieka prehistorycznego, wedle innej miał być rzeźbą ludzi z tamtego okresu. Prawdziwości nadawał obiektowi fakt, że po przełamaniu ramienia znaleziono wewnątrz kość. Wedle opowieści i rysunków znaleziono go w twardej glinie, oplątanego korzeniami cedru tak grubego, że trudno było go objąć jednemu mężczyźnie.

Znalezisko przewędrowało na wystawach cały kraj (po drodze chciał go odkupić Barnum), aż zawędrował do nowego Jorku, gdzie prasa ujawniła oszustwo, pokazując odnalezione rysunki i nieudane modele. Posąg wykonano z mieszanki kawałków kości, gipsu, pyłu kamiennego i i popiołu. Po kilku latach jeden z uczestników ujawnił, że jednym z pomysłodowców był znany już nam George Hull, po raz kolejny pokazujący jak łatwo zarobić na ludzkiej naiwności.[9]
------------
[1] Wirceburgensis Lithographiae - skany jpg ze zbiorów Uniwersytetu Bolońskiego 
[2] http://www.museumofhoaxes.com/hoax/archive/permalink/the_lying_stones_of_dr._beringer/
[3] http://www.lhup.edu/~dsimanek/berstone.htm

[4] http://psychodoc.eek.jp/diary/?date=20070615
[5] http://www.improbable.com/airchives/paperair/volume6/v6i6/okamura-6-6.html
[6] http://www.youtube.com/watch?v=yEnBtY4oDuM


[7] http://www.lhup.edu/~dsimanek/cardiff.htm
[8]  http://www.museumofhoaxes.com/hoax/archive/permalink/the_cardiff_giant
[9] http://en.wikipedia.org/wiki/Solid_Muldoon

wtorek, 2 lipca 2013

Tajemnicze wyniki w statystykach bloga

Powiedzmy, że sytuacja wygląda tak - autor niespecjalnie popularnego bloga jak co dzień zagląda na swoją stronę i przegląda statystyki wejść. I oto ze zdumieniem stwierdza, że nagle pojawiło mu się kilkadziesiąt wejść z jakiejś zagranicznej strony. Myśli sobie: "kurczę, chyba mnie ktoś polecił" - więc oczywiście chcąc sprawdzić co to za miejsce, klika na adres. Ale otwiera mu się jakaś reklama. Klika ponownie, i znów zamiast anglojęzycznej strony, na której polecono jego bloga, wyskakuje coś w rodzaju ofert sprzedaży taniej viagry.
Dziwne.
Ale wejścia z tajemniczej strony nadal narastają, jest ich 100, czy 200 w ciągu kilku dni, ale kolejne próby dowiedzenia się, co to za strona, spełzają na niczym. Co też to za przedziwny proces? A no Referer spam - spam w odwołaniach.

Spamerzy już dawno zorientowali się, że ludzie nie nabierają się na emaile o tytule "odp: Kasia" a przynajmniej nie tak masowo, i zaczęli szukać nowych metod nabijania w butelkę. Znana z pewnością każdemu blogerowi ciekawość, podszyta zresztą łatką ambicjonizmu, czy, skąd i dlaczego nie częściej ludzie wchodzą na bloga, została tu wykorzystana.
Spamerzy sztucznie generują połączenia z wybranym blogiem, wiedząc że link propagowanej strony pojawi się w statystykach bloga, a zaciekawiony bloger kliknie, jesli nie raz to więcej. I w ten sposób generują ruch.
W większości przypadków takie działania nie wpływają negatywnie na działanie bloga, najwyżej przez kilka dni sfałszują statystyki, czasem jednak ataki mogą przejść w publikowanie setek anonimowych komentarzy, zawierających linki, co zdecydowanie zaśmieca stronę. W tym przypadku spamerom chodzi o to, aby wyszukiwarki wykrywały linki w  komentarzach i ustawiały spamujące strony w lepszych miejscach.

Co z tym zrobić? W zasadzie na bloggerze użytkownik nie ma zbyt wiele do zrobienia, nie mając dostępu do plików na serwerze. W przypadku innych platform, zwykle pomaga dodanie odpowiedniego kodu do plików htacces, przykłady takich kodów znajdziecie na tej stronie, jednak nadal mogą pojawiać się ataki z całkiem nowych domen. Najlepiej po prostu nie klikać na takie podejrzane linki, i nie zwiększać aktywności spamerów.
Walka ze spamem w komentarzach jest trudniejsza. Ponieważ zwykle tego typu komentarze są dodawane w opcji "gość", najprościej jest zmienić ustawienia i nie pozwalać komentować gościom. To jednak oznacza utratę dużej ilości komentujących. Można więc zamiast tego dodać różne metody weryfikacji, te bywają jednak uciążliwe i wręcz odstraszające (choć spotykam się też z zabawnymi, typu "przeciągnij na pole dużą rzepę" przy obrazku grządki z rzodkiewką, porem, selerem i rzepą). Jeśli atakowany jest konkretny post, można wyłączyć możliwość komentowania tego konkretnego posta w opcjach.
Niektórzy stosują zamiast wbudowanego, inne systemu postowania, na przykład Google+ lub Disqus, jednak i te są kłopotliwe. Ostatnio w Google+ niemożliwe stało się komentowanie bez zakładania konta na tym portalu, co na przykład mi odcięło możliwość komentowania paru blogow; z kolei Disqus w przypadku komentowania jako gość, wpisany w jednym miejscu zestaw login+email zapisuje, i gdy próbujemy tak komentować w innym miejscu, pokazuje się informacja, że takie konto już istnieje. Omijam to, za każdym razem wpisując inny, zmyślony adres.
Można też dodać opcję komentarzy przez Facebooka, ale nie każdy ma tam konto i nie zawsze chce komentować pod własnym nazwiskiem.

Jednym ze sposobów walki ze spamem w komentarzach, jest też dodanie do metatagów strony, tagu  <name rel="nofollow">, z wpisaną domeną do której najczęściej linkują spamerzy. Wyszukiwarka wówczas nie widzi linków do tej domeny, spamer nie stwierdza ruchu z naszego bloga i w zasadzie powinno go to zniechęcać do dalszego spamowania u nas, więcej informacji tutaj.

Sam miałem tak dwa miesiące temu - w dwa dni statystyki pokazały 300 wejść ze strony tentopblogstories.com, ale gdy stwierdziłem, że otwierają mi się jakieś reklamy, wpisałem domenę w wyszukiwarkę i dowiedziałem się w czym rzecz. Dlatego gdy po tygodniu identyczny numer pojawił się na drugim blogu, już nie klikałem na link.W tym tygodniu pojawił się adres: kmzackblogger.com, i thetaoofbadas.com też nie klikajcie. Ze spamem w komentarzach nie miałem dotychczas problemu, więc to wszystko o czym piszę jak dotychczas jedynie wyczytałem na różnych mądrych stronach.

niedziela, 30 czerwca 2013

1833 - Trąba powietrzna koło Wyszogrodu

180 lat temu, w okolicach Wyszogrodu, przeszły bardzo silne burze:
"Dzień 27 z. m. będzie pamiętny dla mieszkańców naszej okolicy, klęska dotknęła, całą przestrzeń kraiu w obwodzie Płockim między miastami Wyszogrodem a Płońskiem,
w samo południe, pod czas nieznośnego upału nadeszła ogromną chmura straszliwym wiatrem pędzona, która nie tylko drzewa owocowe i dzikie w borach i ogrodach powywracała albo z korzeniami powyrywała, ale i budynki, to iest stodoły, owczarnie, wiatraki, obory, cłomy j stodoły wiejskie, na powietrzu rozrywała i unosiła, albo obalała od razu. Owce w niektórych miejscach padły ofiarą tej plagi.
Dwóch ludzi w stodołach zabitych zostało. Szkody które poniosły dobra Węgrzynów, Mała-wieś, Nakwasili, Wilkanów, Dzierzanowy Kucice i wielo innych, nie łatwe są do wyrachowania; nowo wymurowana masywna stodoła w Nakwasinie znacznie uszkodzoną została, przez ten niesłychany wicher. Tak zaś dziwny to tylko pół godziny trwaiące zjawisko popęd miało, że niektóre wsie o ćwierć mili tylko od najbardziej uszkodzonych położone, najmniejszej nie poniosły straty."[Kurjer Warszawski D, 6. Lipca. Rok 1833. EBUW]
 Pewnie mocno by mnie to nie obeszło, gdyby nie ten fragment o wybiórczości zniszczeń, które dosyć wyraźnie ograniczyły się do kilku wsi, nie dotycząc innych odległych o zaledwie kilkaset metrów. Czy mogła to być trąba powietrzna? Spójrzmy na mapę:

 Wszystkie wymienione miejscowości leżą w dającym się wykreślić pasie, długim na ok 16 km. To, wraz z wymienioną wybiórczością świadczy o tym, że była to rzeczywiście trąba powietrzna. Skończyło się więc na stratach w kilku miejscowościach i dwóch ofiarach śmiertelnych.
------

czwartek, 27 czerwca 2013

Diabeł w Polsce rodzony - dawne plotki brukowe

Historia niesamowitej mistyfikacji, jakiej uwierzyły setki zdawałoby się rozsądnych Krakowian jest tak niezwykła, że byłbym w nią nie uwierzył. Ale ówczesna prasa opisywała sprawę szeroko, i pozostaje mi tylko obszernie cytować. Jak powiem pisała prasa, w czerwcu 1920 roku:

"...od wtorku widać w ulicy Kopernika krążące procesye ludzi złożone ze sfer robotniczych, a nawet inteligencji, którzy namiętnie o czemś rozprawiają. Równocześnie po mieście rozszerzają się wersje, że w klinice ginekologicznej z 10-letniej izraelitki miał się urodzić "potworek" z rogami, kopytami i ogonkiem, słowem - dyabełek.
Wczorajszy dzień należał do tych, w którym napięcie u tych ludzi, rozbujałych fantazyą o narodzinach dyabła, doszło do ostateczności. Od wczesnego ranka zalegli oni przestrzeń przed kliniką, żądając dopuszczenia ich do wnętrza kliniki, celem oględzin potwora. Wśród tysięcznych tłumów dają się zauważyć także i eleganckie panie, które głośno twerdziły, że dyabła widziały na własne oczy, za opłatą 40 MK.
Według słów tych pań, którym widocznie "myszki" bzykają w głowie, dyabełek ów przywiązany jest łańcuchem w parterowej sali kliniki - ma ogon, rogi i pyszczek młodego cielęcia, bodzie i bryka kto tylko do niego dostąpi.
Krąży także wersya, że we wtorek próbowano dyabełka ochrzcić w kościele św Mikołaja - równocześnie błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad wieżą kościelną, a świątynia zatrzęsła się w posadach.
Księdzu znowu, który dokonywać miał chrztu, wyleciało kropidło z ręki. Doktorzy próbowali otruć dyabła. Podsuwali mu nawet cyankali, bezskutecznie jednak, gdyż dyabeł okazywał jeszcze większe zaniedowolenie, parskając ogniem.

W miarę rozgłaszania tych niedorzecznych wersyi w tłumie rosła niezaspokojana niczem ciekawość Dyabła obejrzeć za wszelką cenę... Nie pomogły perswazya służby szpitalnej i światlejszych ludzi, oraz lekarzy, tłum uporczywie stał przy swojem. Wreszcie gruchnęła wieść między tłumami, że dyrektor szpitala wziął łapówkę od spowinowaconych z nowonarodzonym dyabłem, celem zatuszowania skandalu rodzinnego.
Popołudniu tłumy wzrosły do niebywałych rozmiarów. Ktoś znowu twierdził, że zna "pewne osoby" które zostały wpuszczone do dyabła. Tłum wtedy zaczął nacierać i awanturować się. Głośno rozlegały się okrzyki "Puść nas pan do Dyabła!". Bezradny portyer zaklinał, i zapewniał tłumy, że dyabła nie ma. Tłumy ruszyły pod szpital św. Łazarza i Ludwika w mniemaniu, że może tam dyabeł się ukrzył.
Po chwili jednak tłum zawrócił i wzburzony, że wzięto go "na kawał", zażądał stanowczo teraz wpuszczenia do gmachu szpitalnego. (...)
Nagle obeszła tłumy inna wieść, że w nocy dyabeł będzie przewieziony specyalnym pociągiem przez Berlin do Moskwy, celem zmacerowania w spirytusie. Nie pomogła interwencja policji - późno już noc zalewała miasto a ciemne masy jeszcze oczekiwały dyabła[1].
Historia w takiej obszernej i szczegółowej wersji jak podejrzewam, mogła być wymyślona przez jakiegoś kawalarza na kanwie wcześniejszej plotki, o czym świadczą charakterystyczne szczegóły: chrzest kropidłem, czy pociąg do Moskwy ale przez Berlin, tym dziwniejsze że taki hoax wywołał tak żywy oddźwięk. Najwidoczniej było w nim coś, w co dawano wiarę - a więc poród diabła z Żydówki, wiążący się z dawnymi posądzeniami żydów o różne satanistyczne praktyki, i wreszcie autorytet lekarzy. Jeśli tylko powiedzieć, że coś się na pewno stało, bo pan doktór sam to mówił, to informacja wydaje się wiarygodniejsza.
Skąd jednak pierwotny pomysł?
Kuryer z następnego dnia drukuje artykuł na temat rozmaitych możliwych deformacji płodu, począwszy od zajęczej wargi a skończywszy na ciąży syjamskiej, pod sam koniec wspominając, że okaz takiego kalekiego dziecka, zachowany w formalinie i stojący w prosektorium, stał się przyczyną plotki, która "dziecko brzydkie jak diabeł" zamieniło na "dziecko diabła" [2] Jest to jednak, jak można sądzić, raczej domysł. Podobną wersję podaje kolejnego dnia dowcip, będący rozmową o Diable między chłopem a inteligentem, przy czym pierwszy dopytuje o diablątko, a drugi sądzi że chodzi mu o dwutygodnik humorystyczny "Diabeł", ostatecznie uświadamiając rozmówcy, że zapewne chodzi tu o jakiś okaz w słoiku[3]. Kwestii czy przypadkiem historii nie rozpropagowało wspomniane czasopismo nie udało mi się ustalić.
Przypomina mi to sprawę sprzed paru lat, gdy wszystkie światowe portale ufologiczne obiegł film "dziecka kosmity" w rzeczywistości przedstawiający odbieranie porodu dziecka cierpiącego na rzadką wadę, nazywaną zwykle "płodem arlekina" bo większość rodzi się martwa. W tej chorobie skóra traci spoistość i pęka na płaty od byle powodu.

Najwyraźniej ówczesne zauwanie do medycyny i lekarzy było na tyle duże, że każda plotka podparta twierdzeniem, że dany okaz lub zdarzenie, zostały potwierdzone, a nawet są badane w szpitalu, brzmiała wiarygodnie. Historia krakowskiego diablątka nie była bowiem pierwszym przypadkiem takiej absurdalnej historii, o czym dwa przykłady z Warszawy:
Było to przed 25-ciu laty, a nawet może i dawniej...
Pewnego pięknego poranku rozeszła się po Warszawie wieść, która zelektryzowała cale miasto. Gdzieś w niedalekiej okolicy, nie pamiętam już za któremi rogatkami, spełniła się straszliwa tragedja... Umarł pewien poczciwy wieśniak. Złożono go do trumny...
Gdy miano zabijać wieko, zbliżył się do trupa brat, pragnąc pożegnać nieboszczyka.
W chwli jednakże, kiedy pochylał się nad ciałem, aby ostatni złożyć na zastygłej twarzy pocałunek, trup podniósł dłoń stężałą i pochwycił brata za rękę... Żyjący w siłnym uścisku nieboszczyka omdlał z przerażenia, a wszyscy obecni na widok tego cudu skostnieli. Po niejakim czasie odważniejsi, panując nad przerażeniem, zbliżyli się do trumny i usiłowali otworzyć rękę zmarłego. Ale dłoń nieboszczyka była silną jak żelazne kleszcze!
Wyjęto trupa z trumny i wraz z żyjącym zawieziono do miejscowego felczera. Usiłowania otworzenia ręki ciągle okazywały się daremnemi, felczer zatem spróbował odciąć rękę zmarłego. Wówczas żyjący krzyczał z bólu jak gdyby na nim samym dokonywano operacji.
Nie wiedząc co począć odwieziono obu braci do szpitala Dzieciątka Jezus, gdzie najpierwsze znakomitości mcdyctne nadaremnie przedsiębrały wszelkie środki rozłączenia żyjącego z umarłym...

Taką historję powtarzano z ust do ust, z powoływaniem się na świadków naocznych tej okropnej katastrofy. Wieść znalazła wiarę powszechną. Mnóstwo osób śpieszyło do szpitala Dzieciątka Jezus po informacje. A nie były to same Kaśki i Marysie, sami Wojciechy i Bartłomieje, ale nawet ludzie inteligentni, którzy niedowierzając trochę legendzie we wszystkich szczegółach przypuszczali jednak, iź powód do niej musiał dać jakiś fakt niezwykły. I niełatwo było wmówić w tłumy gromadzące się na placu Wareckim, iż za żadnemi rogatkami nie pojawił się żaden nieboszczyk, któryby brata swojego pochwycił w nierozerwalny pośmiertny uścisk
braterski...
Powód do całej tej baśni dała ogłoszona podówczas w jednem z pism przedwiekowa bajka ludowa, zasłyszana gdzieś na Rusi i z ust opowiadacza przez feljetonistę spisana.

Wczoraj znowu przed szpitalem Dzieciątka Jezus, ale tym razem nie od strony placu Wareckiego lecz od Marszałkowskiej, u drzwi kliniki położniczej, zaczęły się gromadzić liczne gromady Kasiek i Maryś, Wojciechów i Bartłomiejów, między którymi dostrzedz było można jednostki z klas inteligentnych.
CÓŻ się stało?
Czy ów brat nieboszczyk z przed lat 30-tu namyślił się i teraz dopiero pochwycił za rękę brata żyjącego, aby go z sobą pociągnąć do grobu? Nie - w tem co zaszło żaden nieboszczyk nie odgrywa roli. To co się stało było faktem zupełnie naturalnym, ale niemniej przerażającym...
Pod Grodziskiem jest drzewo, a pod drzewem siedziała matka karmiąca niemowlę. Pełniąc tę funkcję macierzyńską biedna kobieta usnęła... Gdy się obudziła ujrzała dziecko daleko od siebie i jednocześnie uczuła dotkliwy ból w piersi. Rzuciła okiem i spostrzegła węża, który się przyczepił do jej piersi i wysysał z niej krew... Usiłowała go oderwać, ale daremnie!
Wołając ratunku pośpieszyła do osady, a tam ją zaprowadzono do felczera. Felczerowi nie powiodło się odjąć strasznej gadziny od ciała nieszczęśliwej ofiary, poradził zatem odesłać ją do kliniki położniczej. Uskuteczniono to pierwszym nadchodzącym pociągiem. Taką historję opowiedziało pisemko brukowe, ale... ternpora mutantur... już nie jako baśń ludową
przedstuletnią, lecz jako fakt autentyczny, zaszły
przed killcoma dniami. Rzecz przeszła z ust do ust...
I znaleźli się ludzie, którzy uwierzyli temu opowiadaniu, mnóstwo ciekawych pośpieszyło do kliniki, ażeby zobaczyć dziwowisko, inni listami niepokoją redakcje domagając się objaśnień, a są i tacy, którzy telegraficznie lub osobiście w samym Grodzisku, u źródła starają się szukać informacji.
Nie skończylibyśmy, gdybyśmy chcieli spisać wszystkie wersje, które krążą o owym wężu. Jedni twierdzą, iź to wąż morski, o którym niegdyś gazety perjodycznie donosiły. Popłynął on z morza do Wisły, a znalazłszy się pod Warszawą plantem kolejowym zapełznął do Grodziska i tu dokonał krwawego swojego dzieła...
Inni powiadają, iż wąż ten jest straszliwie długą gadziną, która zwojami swemi jak żelazną siecią wieśniaczkę w wielki kłąb oplotła, tak, że jej odplątanie jest wprost niepodobne.
Jeszcze inni zapewniają, iż to pół węża i... pół kaczki.
Naszem zdaniem jest to cała kaczka, nie pierwsza jaką OWO pisemko w obieg puściło.
Z całej historji prawdą jest, iż istnieje osada Grodzisk, że w tej osadzie jest felczer, że pod osadą znajduje się niejedno drzewo i że tor kolejowy łączy tę osadę z Warszawą; faktem jest również, że w Warszawie mamy szpital Dzieciątka Jezus i klinikę położniczą... Zresztą fałsz wszystko![4]
Mamy zatem podobny schemat - na prowincji dzieje się coś niesamowitego, z czym felczerzy nie mogą sobie poradzić, więc całe to dziwo przybywa do szpitala. Historia o morskim wężu, który płynął Wisłą, jako żywo przypomina mi słynną serię artykułów o Wielorybie w Wiśle, jakie publikował parę la temu Fakt[5].
Tego typu historie nadal są żywe, czego przykładem niektóre popularne miejscie mity - już kilka razy słyszałem historię o człowieku, który dla zakładu włożył do ust żarówkę, po czym dostał jakiegoś skurczu mięśniowego i nie mógł jej wyjąć, toteż taksówką pojechał do szpitala. Bardziej rozbudowane wersje dodają, że za kilka dni do szpitala trafił tasówkarz, którzy chciał pokazać znajomym jak to wyglądało.

Plotki bywają jednak niebezpieczne - gdy w latach 80. XIX wieku w wyniku masowej paniki w Warszawskim kościele, zadeptano na schodach kilkadziesiąt osób, po mieście rozeszła się wieść, że tragedię wywołali Żydzi, zmówiwszy się aby z kilku miejc krzyczeć że się pali. Choć policja temu zaprzeczyła, przez kilka dni na ulicach trwały zamieszki - o czym napiszę szerzej, za jakiś czas.
-----------
[1] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków sobota 26 czerwca 1920 Małopolska Biblioteka Cyfrowa
[2] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków niedziela 27 czerwca 1920 MBC
[3] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków poniedziałek 28 czerwca 1920 MBC
[4] Kurjer Warszawski Dnia 7 (19) lutego 1884
[5]  http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/kultura-i-media/wieloryb-z-wisly-wyjety,1,3331873,wiadomosc.html

sobota, 22 czerwca 2013

Powódź błyskawiczna

Jak donoszono prawie 150 lat temu:

* Wiek dowiaduje się, że w dzień oktawy Bożego Ciała, kiedy w Krakowie spadł tylko deszcz gwałtowny, w okolicy Ojcowa w Królestwie Polskiem nastąpiło prawdopodobnie oberwanie chmury, a ztąd taka nagła powódź w dolinie ojcowskiej, że w samym Ojcowie 13 ludzi utonęło, oprócz koni, bydła i innego dobytku. W Sąspowie, wsi leżącej w dolinie bocznej, prytykającej do ojcowskiej, zniosła woda kilka zabudowań.

[Nadwiślanin, Chełmno 22.06.1864 KPBC]
Powodzie błyskawiczne należą do najgroźniejszych zjawisk pogodowych. Gwałtowność i szybkość przebiegu potrafią zaskoczyć postronne osoby, przez to też często wywołują równie dużo ofiar co rozległe, powolne powodzie. Dochodzi do nich gdy na stosunkowo niewielkim obszarze wystąpią bardzo intensywene opady, znacznie przekraczające zdolności retencyjne gleby i zbiornikow wodnych, a także pojemność koryt naturalnych cieków. Czasem zalicza się tu powodzie po pęknięciu sztucznych czy naturalnych zbiorników wodnych nad danym obszarem. Woda spływa wówczas po powierzchni dążąc do najniższego miejsca na tym terenie, osiągając często zaskakujące prędkości i siłę niszczącą, powiększoną po porwaniu drzew, szczątków budowli czy kamieni, po czym szybko opada, nieraz wszystkie zdarzenia rozgrywają się w ciągu jednej doby. Już 60 cm wody wystarczy, aby unieść większość samochodów - z tego też powodu na terenach zurbanizowanych, największą ilość ofiar nagłych wylewów stanowią kierowcy, sądzący że przez strumień wpoprzek drogi uda im się przejechać.

Podniesienie się poziomów rzek i strumieni może przybrać postać fali, która rozbijając się o brzegi niszczy domy i mosty, często porywając przypadkowe osoby. Szczególnie niebezpieczną formę przyjmują takie wylewy w pustynnych wąwozach - sucha, często kamienista gleba pustyń, zwykle bardzo trudno przyjmuje wodę, toteż po każdej większej ulewie tworzy się fala, która spływając do wyrytych kanionów spiętrza się nieraz do dużej wysokości. Zdarzało się, że nieświadomi turyści ginęli, gdy dosięgła ich fala pochodząca od ulewy kilka a nawet kilkanaście kilometrów dalej.
Niejednokrotnie w wąskich, skalistych dolinach rzek, jesli tylko powódź taka nie zdarzyła się od kilku dziesięcioleci, zakładane są osady i miasta, przez co kolejne takie zdarzenie pociąga za sobą wiele ofiar.
Tak było w 1976 roku w dolinie rzeki Big Thompson w USA. Podczas czterech godzin w czasie niezwykle gwałtownych opadów w górzystej zlewni rzeki spadło 300 mm deszczu na każdy metr kwadratowy, co stanowiło 3/4 opadów rocznych. Woda ta spłynęła do zazwyczaj spokojnej rzeki, tworąc falę wysoką na 6 metrów, która zmyła kilka miejsowości, zabijając 143 osoby

Podobna katastrofa dotknęła cztery lata wcześniej region Black Hills, powodując zniszczenie ponad tysiąca domów w Rapid City, i zabijając 238 osób.

Czy jednak zdarzenie tego typu może zdarzyć się w Europie, czy nawet w Polsce? Jak najbardziej.

Jednym z najbardziej znanych przykładów była powódź w Lynmouth - małym, agielskim miasteczku, słynącym z pięknego krajobrazu, nadawanego przez małe, stare domy rozłożone na dnie wąskiej doliny, dość ostro schodzącej do morza. Po ulewie 16 sierpnia 1952 roku, kilkumetrowa fala zmyła połowę domow, zabijając 34 osoby. Były one zupłnie zaskoczone. Ostatnią taką powódź zanotowano tam w XVII wieku, i nikt już o tym nie pamiętał. Niedługo potem w 1967 roku ogromne deszcze nawiedzają Portugalię. Nagłe wezbania kilku rzek w okolicach Lizbony zabijają ponad 500 osób - ile dokładnie, nie wiadomo; rząd portugalski utajnił dokładną informację niedługo po ostatniej informacji o 427 ofiarach. Szacunki mówią nawet o 700. Z bliższych nam okolic warto przypomnieć częściowo zapomniany kataklizm z lipca 1998 roku, ze Słowacji.
Gdy nadzwyczaj obfite opady 20 lipca przekroczyły dwukrotną sumę miesięczną, niewielka rzeczka Mala Svinka na zachodzie kraju wezbrała do czterometrowej fali. Pech chciał że w jej dolinie, na błotnistych gruntach, rozsiadły się Jarovnice - osada Romow, bardziej przypominająca slumsy niż wieś, sklecona z małych drewnianych domków i zameszkana przez trzy tysiące osób. Ponad połowa budynków została zniszczona i porwana przez wodę. Spośród mieszkańców zginęły 53 osoby, kilka kolejnych osób zginęło w głębi kraju.




W wyniku tych samych opadów we wschodnich Czechach zginęło dalszych 6 osób. Dwa dni później mały odprysk opadów dotarł nad Polską - oberwanie chmury w Kotlinie Kłodzkiej spowodowało zalanie Duszników Zdroju, Polanicy, i kilku mniejszych miejsowości. Kilkadziesiąt domów zostało zniszczonych, dziewięć osób zginęło.

Całkiem niedawno z tego typu powodzią mieliśmy do czynienia w Bogatyni, gdzie, jak wiadomo, straty były ogromne. Tamtejsza okolica należy do bardzo mocno narażonych na podobne zdarzenia - dość duży obszar gór jest odwadniany przez małą rzeczką, zaś miejsowości obudowały ją tak szczelnie, że domy stoją tuż przy korycie, w dodatku położenie Gór Izerskich sprzyja występowaniu silnych opadów. Poprzednia tak duża powódź zdarzyła się tam w 1916 roku, zaś największą była ta z roku 1897 - w jednej z miejsowości zanotowano wóczas opad dobowy 345 litrów na metr, co stanowi do dziś nie pobity rekord dla środkowej europy. W Czechach i na Śląsku zginęło wówczas ponad 120 osób. Znaczna część Kowar została wtedy zniszczona.

Ostatnim zdarzeniem jakie chcę przypomnieć, była katastrofa w Juszczynie. Ta niewielka wieś nad potokiem Juszczynką, została dotknięta niezwykle gwałtowną ulewą w dniu 15 lipca 1908 roku. Potok wezbrał, i zapewne nie wywołałoby to tragedii, gdyby nie uniesione wodą drzewa, słoma i deski, które utknęły pod mostem tworząc tamę, piętrzącą falę powodziową. Woda wystąpiła z koryta i wylała na damy. Połowa budynków została zniszczona, 21 osób zginęło. Trzy ciała znaleziono potem aż w Sole, gdzie poniosła je woda.
----------
* http://en.wikipedia.org/wiki/Big_Thompson_River
* http://en.wikipedia.org/wiki/1972_Black_Hills_flood
* http://en.wikipedia.org/wiki/Lynmouth_Flood
* http://tvnoviny.sk/sekcia/spravy/domace/pred-13-rokmi-zabijala-povoden-po-desiatkach.html 
* http://www.sme.sk/c/3981004/jarovnice-zaplavila-beznadej.html
* http://dolny-slask.org.pl/527157,Polanica_Zdroj,Powodz_w_Polanicy_Zdroj_1998.html
* http://www.powiat.klodzko.pl/ochrona-przeciwpowodziowa/o-powodzi-na-ziemi-klodzkiej/rozklad-opadow-na-terenie-kotliny-klodzkiej-w-czasie-powodzi-1997-i-1998.html
* http://nieregularnik-nieperiodyczny.blogspot.com/2009/03/wielka-powodz-w-kowarach-czerwiec-1897.html

wtorek, 18 czerwca 2013

1896 - Trąba powietrzna pod Kościerzyną


Kolejny ciekawy opis z XIX wieku:

Z Wieprznicy pod, Kościerzyną (Berent w Zach. Prusach) donoszą: Przed trzema już tygodniami mieliśmy tu podczas burzy zjawisko powietrzne, o którem nie pisałem, myśląc, że kto zdolniejszy piórem opisze. Otóż w tym czasie od strony Bytowa zbliżyła się czarna chmura ku Kościerzynie, spuszczając na naszą okolicę słup wodny, biały jak śnieg, w postaci węża, który pyskiem zdawał się trzymać chmury, a ogonem spuszczać ku ziemi. Niby wałek lub koło młyńskie obracał się do koła. Nagle ogon zamienił się niby w kłęby dymu, a trąba wodna pędząc przed siebie wszystko, co w drodze natrafiła, uniosła w górę drzewa, wyrywając je z korzeniami z ziemi, zrywała dachy domostw, rzucając niemi niby piórkiem w powietrzu.

Ludziska wybiegli przestraszeni, to uciekali dalej, myśląc, iż już doprawdy koniec świata się zbliża. Zdawało się w tej chwili, że Bóg karząc świat za jego grzechy, ogniem lub wodą w niwecz go obrócić zamierzał.
Ziemia i lasy wydawały się niby w płomieniach. Kogo Bóg kocha na tego krzyżyk kładzie, doświadczył na sobie niestety prawdziwości tego właścicieł Kublikowski z Wieprznicy, gorliwy katolik a i dobry gospodarz, który niedawno temu tu się okupił. Wpadła owa wichura i na jego domostwo. Przelękła rodzina schroniła się przed ulewą pod dach, lecz i tutaj schroniska nie znalazła.
Budynek cały trzeszczał, wicher okna wyłamywał i porywa] ze sobą drzwi, a potem dach cały był za słaby, by się oprzeć, uleciał w powietrze, na wszystkie strony sypiąc szczątki drzewa. W izbie nic się nie pozostało, wicher istny taniec piekielny ze sprzętami wyprawiał, aź wszystko zdruzgotane poległo na ziemi. Ze stodoły nic nie pozostało, tylko szczątki i gruzy, a pod niemi przywalony inwentarz martwy i żywy, jak kury, prosięta i t. d.
[Kronika Tygodniowa do Przyjaciela Rodzinnego, Mikołów 17 lipca 1896 SBC Katowice]
Tak więc jest to kolejny przypadek, co do którego nie ma wątpliwości. Problemem jest tu jednak dokładny termin - wedle autora listu, zdarzenie zaszło "przed trzema tygodniami" co zważywszy na datę wydrukowania, dawałoby ostatni lub przedostatni tydzień czerwca. Nic pewniejszego nie udało mi się odnaleźć.

Swoją drogą tłumaczenie zjawiska jest dosyć charakterystyczne - jeśliby ominęło dom katolika, to byłby to cud, zaś gdy trafiło, to jest to boska próba. Tak czy siak Bóg zrobił dobrze. Gdyby trąba uderzyła w dom Żyda lub Protestanta, autor z pewnością nie omieszkałby zasugerować, że może to być kara za grzechy.

niedziela, 9 czerwca 2013

1866 - Najbardziej śmiercionośne tornado w Polsce

Tytuł może brzmieć sensacyjnie, ale ma uzasadnienie - trąby powietrzne, które pojawiły się 31 maja 1866 roku należały do tych polskich, które wywołały najwięcej ofiar śmiertelnych. Mimo upływu czasu pozostawione opisy są na tyle dokładne, że można odtworzyć przebieg zdarzeń, aczkolwiek każde z kilku różnych źródeł podaje nieco inne miejsce wystąpienia.

Pierwszą wzmiankę o tych zdarzeniach znalazłem w Nadwiślaninie z 17 czerwca, przy czym sprawozdanie to jest raczej tłumaczeniem zapewne szerszej relacji z grudziądzkiej gazety Geselige Graudenzer Zeitung wydawanej w Grudziądzu w języku niemieckim. Jest to zresztą powodem paru pomyłek geograficznych, nie pierwszych zresztą w tej sprawie, o czym szerzej za chwilę. Sprawozdanie jest na tyle dokładne, że lepiej zacytuję je w całości a nawet zilustruję:

"Rzadkie zjawisko powietrzne widziano 31 maja nad Opalenicą, w powiecie brodnickim, którego to dnia i w naszej okolicy nadzwyczajny grzmot i gradobicia panowały.
Ukazało się tam owo straszliwie piękne zjawisko - trąba powietrzna. Przy ładnym, południowozachodnim wietrze o 2 z południa zaciemniło się na północzachód nazdwyczajnie. O 3 już cały północwschód i południe już się zaciemniło, tylko zachód był lekko powleczony. Grzmot właściwy wisiał ponad Królestwem i stąd był o ćwierć mili oddalony. W obec największej ciszy i nieznośnej gorączki kilka razy zabłysło, za każdym razem niezwłoczne uderzały silne gromy. Po ostatnim uderzeniu gromu usłyszano w powietrzu pękający szelest, mocniejszy i popędliwszy jak zwykłe padanie gradu; niebawem zaczęły padać ziarna gradu, najpierw jak groch, potem jak kule karabinowe a wreszcie jak średnie kartofle i większe jeszcze, a spadały tak gwałtownie, że na pulchnej roli na dwa cali się zaorywały.
Im bliżej ku granicy, tem warstwy gradu były coraz grubsze, a na pobliskiem polu za granicą jeszcze nad wieczorem grad się bielił. Tutaj miało być gradu na 9 cali. Po gradzie i gdy niebo jakby się zaczęło wypogadzać, zapanowała znów cisza niezwykła; teraz jęło się łyskać raz po raz, ale bez gromu, i teraz pojawiło się wspomniane zjawisko.
Czarny słup w kształcie ogromnego ostrokręgu wirując nagle wzbił się nagle w kierunku południowym. Każdy mniemał, że to pali się wieś Budki, o pół mili za granicą położona, i zaczęto tam śpieszyć; boć któż ów słup mógł uważać za co innego, jak dym? Buchało podobnie jak przy wzniecaniu się wielkiego pożaru niezliczone czarne i białobrzeżyste kłęby dymu potężnie wirują. Omamienie atoli nie trwało długo, bo słup jął się z wolna posuwać w towarzystwudziwnego szumu, z południa na północ; ku przeciwległej chmurze; potem widziano blisko za granicą walący się wiatrak, którego część ów słup porwał i na dół spuścił; równierz krzaki, drzewa, gałęzie i piasek, pędzący do góry i na dół, aż ów wirujący ostrosłup wleciał do bliskiego boru.                                         

Kto dotąd był jeszcze w omamieniu, teraz zeń wyzwolony został, gdy najprzód ostrosłup zamienił się w stojący wał, a potem w ostrosłup odwrotny, że podstawa obócona była ku chmurom, a kończyna ziemię lizała.                                                                                                                                                  Najprzód był ten przewrócony ostrosłup prawie w postawie pionowej, i gdzie dotknął swym końcem wierzchu drzew, to zostały jakby ogniem zwarzone. Im więcej zaś wzbijał się do góry, tem jego koniec był bardziej prostszy, dłuższy, cieńszy i jaśniejszy, aż wreszcie został cienki jak nitka, wężowato posuwając się za wypukłą częścią w kierunku południowozachodnim. Aż na samym końcu było widać coraz słabiej wijące poruszenie jego wirujących kłębów.
Niestety opowiadają przybyli z Królestwa, że pod Ryczycą trąba dwie włóki lasu zniszczyła, a w Świniarach dwie chaty zmiotła. A w Umieczynie pod Ciechanowcem wyczerpała wodę z niewielkiego stawu i zdruzgotała 7 chat, przy czem 7 osób zostało zabitych a 12 jeszcze 3 czerwca nie zdołano odszukać. 17 ciężko zranionych leży w szpitalu w Przasnyszu. Z jak wielkim impetem wirował rozjuszony żywioł, dość przytoczyć, co opowiadają naoczni, że jednym z tych 7 zabitych tak silnie o słup uderzyło, iż został rozcięty na dwoje. Ojciec z dzieckiem w ręku uciekał ze wsi, szalona zamieć nie uchwyciła go całego, ale urwała mu rękę i wraz z dzieckiem, którego dotychczas nie odnaleziono.
Obywatel Żmijewski ze Strzelna, został wraz z koniem, na którym siedział, podźwignięty do góry i daleko rzucony. Straszna to była jazda napowietrzna, w towarzystwie kłód, krokwi, słomy do strzechy, a nawet trupów. Żyje on dziś jeszcze i utrzymuje podobno, że i owo dziecię widział.
Tak opisuje Geselige, który przecież mylnie mieni Opalenicę miastem w powiecie Bukowskim, WXPoznańskim, która od granicy polskiej 12 mil oddalona a od Przasnysza mil przynajmniej 35. Ile w tym prawdy, dopiero potem będzie można wiedzieć [1]

Jak zatem widzicie, opis jest niesamowicie dokładny. W zasadzie jest to najdokładniejszy opis z XIX wieku, zaraz obok relacji z Kołomyi. Trąba pojawiła się na tyłach chmury burzowej, już po przejściu opadów i gradu, toteż był to zapewne typ związany z superkomórką burzową. Na początku uwidoczniła się podnosząc szczątki i częściowo kondensując, co widziano jako podobne do słupa unoszącego się dymu, szerszego przy ziemi. Potem trąba zgrubła do klasycznej formy walca i stopniowo unosiła się, stając się stożkiem zwisającym z chmur. Opis końcówki podobnej do wijącego się sznurka jest charakterystyczny, w ten bowiem sposób wygląda często zanik trąby (tzw. rope tornado).
Jak to natomiast wyglądało geograficznie? Opalenica faktycznie leży dosyć daleko od Przasnysza, ale na północ od niego koło Chorzel leży wieś Opaleniec, z pewnością więc doszło do pomyłki w nazwie. Pasują za to nazwy innych miejscowości - na południe od Opaleńca leżą Świniary a obok wieś Budki, na dodatek zaraz obok wsi przebiegała granica między zaborem pruskim a niesuwerennym Królestwem Polskim. Z kolei wspomniane w tekście Ryczyce to zapewne Rycice, leżące nad Świniarami. Obok tej wsi rozciągają się lasy, widoczne już na mapie z 1879 roku, zapewne zatem są to te same, w których trąba dokonała zniszczeń.
A co z Umieczynem? Niestety miejscowości tej nie mogłem znaleźć na mapach, ani współczesnych ani dawnych. Możliwe więc że doszło do pomyłki przy tłumaczeniu albo zupełnego zniekształcenia nazwy, co zresztą, jak wspominałem w poprzednich wpisach, było w ówczesnej prasie dosyć częste. Jest to okoliczność dosyć kłopotliwa, bo właśnie tam było najwięcej rannych i zabitych.
Zacząłem więc szukać w innych źródłach, oczywiście w dostępnej cyfrowo prasie z tamtego okresu, i oto w Kurjerze Warszawskim znalazłem taką krótką notkę:

W powiecie Przasnyskim, dnia 31 Maja, w oko- 
licy wsi Chumięcino-Redki, powstała straszliwa trąba 
powietrzna, która zniszczywszy około tysiąca drzew 
w pobliskim lesie, we wsi tej zerwała wiele dachów 
i unosiła zabudowania i płoty. Nic nie mogło się o- 
przeć gwałtowności wirującego wichru. Sześciu ludzi 
utraciło przy tem życie, a 16tu zostało pokaleczonych.[2]
Liczba rannych jest podobna, zatem artykuł na pewno dotyczy tego samego zdarzenia, jakiego jednak miejsca? Miejsowości Chumięcino-Redki nie ma na mapie... ale jest Humięcino-Retki, niedaleko Ciechanowca.
No dobra, okolicę z grubsza ustaliliśmy. Jednak pojawia się nowy problem - Ciechanowiec leży 30 kilometrów od Opaleńca. Nie możliwe aby chłopi mogli stamtąd obserwować powstanie trąby w tak dużej odległości i opisać rzecz na tyle dokładnie. Zatem trąba pod Ciechanowcem i pod Przasnyszem to dwa różne zjawiska. Tylko czy to, co spustoszyło Humięcino, na pewno było trąbą? Nie mamy co do tego jednoznacznego opisu.
Nie mogąc naleźć nic, co rozstrzygnęło by wątpliwości, w ostatni piątek, kiedy to nie miałem zajęć, pojechałem do Warszawy i zajrzałem do biblioteki UW. W innym numerze Kurjera zapowiadano nowy numer tygodnika Zorza - pisma niedzielnego, gdzie jeden z artykułów miał dotyczyć trąby powietrznej. Czy tej?
Artykuł miał formę popularno naukową, omawiał powstawanie trąb powietrznych, gdzie najczęsciej występują i jakie wywołują stroty, a na koniec posłużył się przykładem świeżo zaistniałego przypadku, z 31 maja.
Wedle artykułu tego dnia o godzinie 2 pod Płockiem, a powiecie przasnyskim koło wsi Jarłuty, podczas silnego wiatru powstała trąba powietrzna, porównywana do wirującego wrzeciona. Wpadła w las koło wsi łamiąc lub wyrywając z korzeniami 1000 drzew, w samej wsi zrywała dachy z domów, płoty i przewracała stodoły. Z pewnego domu wyssało przez komin pierzynę. We wsi zginęło 6 osób, w tym 3 żydów, a 18 zostało ciężko rannych. Wśród nich kobieta, którą wraz z dzieckiem trąba uniosła w powietrze i zrzuciła z dużej wysokości. Pewnego Węgra wiatr przerzucił przez staw, na odległość 200 kroków; tamże trafił też jeździec, uniesiony wraz z koniem. Powtarza się też informacja o zabitym rzuconym o słup. Następnie trąba miała przejść jeszcze 2 mile w ciągu pół godziny.[3] Jeśli spojrzymy teraz na mapę to okaże się, że trzy kilometry od Jarłut, leży Humięcino, jest to zatem ten sam przypadek.

Zgadzają się też liczby - nieco wcześniejsza relacja z Zorzy mówi o 6 ofiarach i 18 rannych, nieco póżniejsza z Nadwiślanina o 7 ofiarach i 17 rannych - więc jedna z rannych osób zmarła. Zastanawiająca jest natomiast informacja o 12 zaginionych - część mogła został przeniesiona na pewną odległość, i mimo ran przeżyć, a jedynie zamieszanie powodowało że brakowało o nich informacji. Część jednak mogła zginąć a ich ciała musiały być trudne do odnalezienia między drzewami czy innymi szczątkami. Liczba ofiar zapewne była więc wyższa, przez co ten przypadek trąby byłby najtragiczniejszym na ziemiach polskich. Siła tej trąby sięgnęła zapewne F2, skoro unosiła ludzi, ale nie wiem jak musiało być silne, aby unieść jeźdźca wraz z koniem?

Inne gazety wspominają że tamtego dnia nastąpiły bardzo silne grady, donoszono o nich z okolic Miłobędza, Wojciechowa i Chobienic, a w Skarszewach osiągał wielkość jaja gęsiego. Na koniec pozostało jeszcze jedno ciekawe doniesienie z tamtego dnia:
Z Bischdorf pod Nowym Targiem, na Szląsku, piszą 1 t.m.: Siedziba nasza przedstawia obraz spustoszenia i trwogi. Podczas wczorajszej nawałnicy, która popołudniu nad nami zawiłła, powstała z dwóch ciągnących ku sobie naprzeciwko nawałnic trąba napowietrzna, która w ciągu 4-5 minutach 13 domów spustoszyła, uczyniwszy z nich 9 do zamieszkania nie zdatnych Znawcy szacują sprawione szkody na 12-15,000 talerów. Trąba napowietrzna utworzyła się tuż przy wsi na południowschód, stojącą na otwartem polu stodołę, jakby domek karciany przewróciła, we wsi zrządziwszy wielkie spustoszenia, skąd na północny wschód podniosła wiatrak z ziemi, postawiła na ziemię, na nowo dźwignęła w górę i wraz z całą postawą daleko rzuciła w stronę. Belki 6 cali średnicy na 125, a 12 cali średnicy na 85 krokow zostały przeniesione. Wodę ze stawu, będącego we wsi, uniosła trąba w górę, a potem rzuciła ją na ziemię. Wicher porywał ludzi i daleko ich niósł.[4]
Wygląda zatem na to, że tamtego dnia pojawiły się nad Polską trzy trąby powietrzne.  Jeśli trąba niszczyła domy i unosiła ludzi, musiała osiągnąć siłę F2. Pozostaje tylko jeden problem - o którą miejscowość chodzi? Nowy Targ nie leży oczywiście na śląsku, więc autor relacji miał za pewne na myśli pogórze. Niemiecka nazwa Bischdorf odpowiada polskim Biskupie lub Biskupin. W Województwie małopolskim są cztery miejscowości o tej nazwie z czego dwie między Krakowem a Nowym Targiem, najbliższe koło Wieliczki, ale wówczas raczej pisano by że chodzi o tamte okolice. Gdzieś zatem to zdarzenie miało miejsce, ale nie jest pewne gdzie.
ps. Jak mi uświadomiono w komentarzu, chodziło o okolice Środy Śląskiej, po niemiecku Neumark in Sleschien czyli dosłownie "Nowy Targ na Śląsku", a mój Bischdorf (dosłownie "Biskupia wieś") to dzisiejsza wieś Święte. Redaktor przetłumaczył nazwę niemiecką dosłowie i stąd zamieszanie.

------
[1] Nadwiślanin, Chełmno, niedziela 17 czerwca 1866 Ner 67 KPBC
[2] Kurjer Warszawski, dnia 19go czerwca 1866 EBUW
[3] Zorza. Pismo niedzielne, nr. 25, 26 czerwca 1866
[4] Nadwiślanin,  Chełmno, 8 czerwca 1866 KPBC