piątek, 22 stycznia 2021

Trzmielina

 Nie jest to zdecydowanie drobna roślina kwiatowa, ale jej kwiaty są niepozorne i łatwe do przeoczenia, zaś najwięcej uwagi przykuwa późną jesienią, gdy na gałęziach wiszą jeszcze dojrzałe owoce.


Trzmielina (Euonymus) to rodzaj niskich drzew lub krzewów, z którego w Europie występują dwa gatunki - t. pospolita i t. brodawkowata. Różnice między tymi gatunkami są drobne, tworzą zresztą mieszańce. Najczęściej spotykana trzmielina pospolita ma jasnozielone, drobne, płaskie kwiatki pojawiające się latem; gładkie gałązki bez przetchlinek, pokrój większego krzewu - w dobrych warunkach staje się niedużym drzewem. Jesienią tworzy różowo-czerwone torebki nasienne, które pękają pokazując pomarańczowe osnówki wokół czarnych nasion, zwisające na krótkich żyłkach. Te wewnętrzne części są wyjadane przez ptaki, które następnie wydalają nienaruszone nasiona. Pomarańczowa osnówka nasion często pęka, ujawniając czarną skorupkę ziarna, stąd ludowe nazwy "pawie oczko" czy "perskie oczko". Równocześnie liście przebarwiają się na intensywny, czerwony kolor i szybko opadają.
 
W przypadku trzmieliny brodawkowatej najwyraźniejszą różnicą są drobne brodawki pokrywające młode gałązki. Pokrój drobniejszy, krzewiasty. Liście może nieco większe. Pojawiające się latem kwiaty częściej są podbarwione na brunatno. Torebki nasienne wyglądają tak samo. Mam też wrażenie, że liście tego gatunku dłużej pozostają na krzewach, zwłaszcza w bardziej osłoniętych miejscach. Nierzadko obserwowałem okryte liśćmi tak długo, że po minięciu fazy intensywnie czerwonej zaczęły blaknąć od światła, aż pod sam koniec stawały się niemal całkiem białe. 

Gatunek jest nieco rzadszy, prawie nie spotyka się go na zachodzie kraju. U mnie, na wschodzie, oba występują dość pospolicie na obrzeżach lasów czy polanach. Raczej rzadko zdarza się trzmielina rosnąca na otwartej przestrzeni.


 Często krzewy mają dodatkową interesującą cechę - w miarę wzrostu rośliny starzejące się pędy zaczynają pękać wzdłuż. Pęknięcia są stopniowo wypełniane przez tkankę korkową, tworząc jasną bliznę. Widać to wyraźnie zwłaszcza na młodych, dwu-trzyletnich pędach, które mają zieloną korę. 

 


Jednak w przypadku części roślin wzrost tkanki korkowej nie ustaje. Stopniowo tworzy się listwa rozciągnięta wzdłuż pędu, gałązka może być w ten sposób oskrzydlona w dwóch, trzech i więcej miejscach obwodu. To tak zwana skrzydlasta odmiana, pojawia się tylko u części roślin, nie jest wyróżniana jako inny gatunek, nie wiem czy to kwestia genetyki czy warunków siedliska. Zależnie od osobnika osiąga różne natężenie - zazwyczaj przypomina podłużną wypukłość, wyczuwalną w dotyku, wyglądającą jak zmarszczka na powierzchni kory. Czasem wyrasta nad korę na trzy czy cztery milimetry, najwyraźniej na pędach starych i głównym pniu, co nadaje roślinie zimą efektownego wyglądu.


 Kora na starych pniach robi się ostatecznie gładka, jasnoszara.



W ogrodach sadzony bywa czasem pochodzący z Japonii gatunek trzmielina oskrzydlona, dla którego korkowe listewki są cechą normalną. 

Trzmieliny są niestety roślinami trującymi. Wpływają na układ nerwowy, wywołując początkowo pobudzenie, potem fazę osłabienia tętna, wymioty, obniżenie ciśnienia, śpiączkę i wstrząs. Podaje się, że zjedzenie 35 owoców wraz z pogryzionymi nasionami może być dawką śmiertelną. Przyczyną objawów są toksyny saponinowe, głównie ewonina i ewobiozyd, przypominające w działaniu digitoksynę. Wykryto też cykliczne alkaloidy peptydowe frangulanina, franganina i frangufolina; armepawina, w mniejszym stopniu znaczenie mają alkaloidy purynowe jak teobromina i kofeina.[1], [2]

Nie oznacza to jednak, że rośliny do niczego się nie przydają. Z czerwonych okryw torebek nasiennych można było otrzymać różowy, a z pomarańczowych ośródek żółty barwnik do tkanin. Owoce pozbawione nasion mają też wyraźnie niższą zawartość toksyn i przy bardzo ostrożnym dawkowaniu były kiedyś używane w ziołolecznictwie, jako środek pobudzający i wzmacniający. Dawniej czasem używanym surowcem była kora korzeni; kora gałązek miała być słabszym substytutem. Miał to być środek żółciopędny, pobudzający trawienie, leczący wątrobę, w większych dawkach podrażniający i przeczyszczający. Użyty zewnętrznie miał zabijać wszy, kleszcze i różne pasożyty skórne.[3]

W przypadku podobnego gatunku trzmieliny skrzydlastej, kora i korek listewek pędowych były używane jako składnik leków medycyny chińskiej. Będąca jednym z alkaloidów armepawina znana jest jako substancja przeciwzapalna, hamująca wydzielanie czynnika martwicy nowotworu i czynnika antyjądrowego, którego nadmierne wydzielanie przyczynia się do chorób autoimmunologicznych.[4]

Drewno trzmieliny narasta powoli. Trzeba kilkunastu lat aby krzew wykształcił pień. Najstarszy osobnik jaki znalazłem, mający formę wysokiego na pięć metrów drzewka, miał pień o średnicy 10-12 cm. Dlatego też drewno to jest dość gęste i twarde. Dawniej z kijów trzmielinowych wykonywano drobne części narażone na tarcie - ośliki, wrzeciona przędzalne, szaszłyki, drewniane igły itp. Stąd zwyczajowa angielska nazwa "spindle tree" czyli "drzewo wrzecionowe". Drewno to jest jednak mało trwałe, dlatego nie było specjalnie cenione. Odpowiednio wypalone dawało twardy węgiel drzewny, używany przez artystów do wyraźnych rysunków. W bardzo dobrych warunkach trzmielina potrafi rosnąć do 100 lat. Kilka lat temu za pomnik przyrody uznano drzewo tego gatunku rosnące w Witorożu, o trzech pniach, z których najgrubszy ma pierśnicę 101 cm.[5]

Warto zająć się na koniec sprawą, wokół której panuje dużo błędnych przekonań: trzmielina była przez pewien czas brana pod uwagę jako roślina kauczukodajna, ale nie używa się jej nadal. Jej korzenie zawierają gutaperkę. Wobec ograniczenia dostaw od państw o innym systemie politycznym i braku wewnętrznych źródeł, w ZSRR i państwach w jego zasięgu podejmowano różne próby znalezienia lokalnych źródeł materiałów mogących czymś brakujący kauczuk zastąpić. W pewnym momencie w latach 40. i 50. bardzo promowano uprawy azjatyckiego mniszka Kok-Sagiz, którego korzenie zawierały do 20% kauczuku w mleczku. Często jednak uprawiający kauczukodajny mniszek nie wiedzieli jak go przetwarzać, a centralnej instytucji odbierającej surowiec nie było. 

W latach 40. podczas takich poszukiwań stwierdzono, że potencjalnym źródłem może być trzmielina. W zewnętrznej tkance korzeni odkładał się w formie wytrąceń kauczuk małocząsteczkowy, tak zwana gutaperka, dająca masę o mniejszej elastyczności niż kauczuk. Skoro zaś tak, różne instytucje podjęły próby sprawdzające, czy jest sens próbować produkcję z tego materiału. Informację puszczono do ówczesnych mediów jako kolejny element propagandy. Zapewniano, że Instytut Leśnictwa zbadał temat i potwierdził, że roślina nadaje się do przemysłowej produkcji gutaperki, bo w korze korzeni jest tej substancji od 5 do 7%, niektóre osobniki w sprzyjających miejscach miały do 20%. [6]

Tyle tylko, że po wycięciu korzeni roślina obumiera, zaś reszta trzmieliny nie miała za bardzo zastosowania. Potrzebna by była duża baza plantacji z kilkuletnimi roślinami aby zapewnić ciągłą produkcję. Drzewa kauczukowe miały zaś tę zaletę, że bez zabijania rośliny można było z niej zbierać lateks przez wiele lat. Inny problem zawierał się w podanych liczbach - zawartość 7% wydaje się spora, ale dotyczyła wyłącznie kory korzeni, która stanowi małą część masy systemu korzeniowego. Który z kolei stanowi tylko część samej rośliny. Na wyprodukowanie tony gutaperki należałoby wyrwać z ziemi i obłuskać z korzy korzenie kilkuset krzewów, które potem nie mają większych zastosowań - liści nie da się zwierzętom jako paszę, bo są trujące, a gałązki kilkuletnich osobników są za małe aby robić z nich wyroby drewniane.
Dlatego też stopniowo temat cichł, aż zaczęto wytwarzać kauczuk syntetyczny.

Mimo to w wielu artykułach opisuje się dziś wśród właściwości trzmieliny, że "z jej korzeni otrzymuje się kauczuk" jakby szło o coś nadal zachodzącego i normalnego. A że gutaperkę, pochodzącą z innych źródeł, wykorzystuje się w przemyśle, sporo artykułów twierdzi w naszych czasach, że trzmielina ma takie zastosowania przemysłowe. Podobne myślenie widzę odnośnie innych substancji - jeśli wiadomo ze źródeł, że pewną substancję wykryto po raz pierwszy w danej roślinie, to pewni siebie autorzy dopisują do listy zalet, że tę substancję się nadal z tej rośliny otrzymuje.
--------------
[1]  https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/4144899/ 
[2] https://www.sciencedirect.com/science/article/abs/pii/S0031942200844660
[3] https://pfaf.org/user/Plant.aspx?LatinName=Euonymus+europaeus
[4] https://academic.oup.com/rheumatology/article/49/10/1840/1773748
[5] https://miedzyrzec.info/artykuly/wyrosl-nowy-pomnik/

[6] "O gutaperkę z polskiego lasu", Życie Warszawy 5 czerwca 1952, CMB

wtorek, 3 listopada 2020

Drobne rośliny kwiatowe (23.) Pyleniec

 Pyleniec (Berteroa) to niska roślina łąkowa, lubiąca grunty jałowe i piaszczyste. Ma listki pokryte szarawą warstewką wosku i drobnymi włoskami, toteż rosnąc na poboczu kurzących, polnych dróg wydaje się zawsze opylona piachem - stąd nazwa. Należy do rodziny kapustowatych, stąd kwiaty podobne do rzeżuchy lub wiosnówki, drobne, białe, o czterech płatkach. Płatki charakterystycznie wcięte i wydłużone na boki. Kwiatostan zebrany w krótkie grono na końcu łodygi. 

Pyleniec z 30 października

I tu kolejna charakterystyczna cecha - kwiaty te mogą pojawiać się w nieskończoność, dopóki warunki pozwalają. Po przekwitnięciu zamieniają się w okrągłe torebki nasienne a pęd wydłuża się i wypuszcza z końca nowe kwiaty. Pyleniec zaczyna kwitnąć na początku lipca i nie jest niczym dziwnym, że kwitnie do końca września, w tym roku nadal natykam się na kwitnące kępy a mamy już koniec października. Jeśli nie zdarzy się epizod mocniejszych przymrozków, to pewnie będzie jeszcze wypuszczał kwiaty w połowie listopada.   

Jeśli ktoś myśli o zagospodarowaniu terenu w stylu naturalnej łąki kwiatowej, to pyleniec nadałby się do przedłużenia sezonu. Nie wiem czy są odmiany ozdobne.

Nie ma znalazłem informacji czy pyleniec był używany w ziołolecznictwie. Nie ma specjalnego smaku, jest łykowaty. Na pastwiskach jest rośliną niskiej wartości dla owiec, bardziej traktowany jako chwast. Bardziej istotne jest to, że jest rośliną trującą dla koni. Jeśli zbyt obficie porasta pastwisko lub stanowi zbyt duży składnik siana, konie doznają biegunki, obrzęku, objawów podobnych do ochwatu, osłabienia mięśni. W większości przypadków objawy same ustępują, ale osłabione osobniki mogą czasem zdechnąć.

Nie wiadomo jaki składnik za to odpowiada. Objawy mogłyby pasować do saponin lub lektyn. Chemia pyleńca nie była specjalnie badana. W jedynej pracy jaką znalazłem [1] wykazano, że wśród niezbyt wysokiej zawartości polifenoli głównymi są izokwercetyna, kwercetyna, kwas synapinowy i ferulowy, zaś we frakcji sacharydów dominuje arabinoza. Wyciągi mają niską aktywność przeciwutleniającą i żadną istotną przeciwbakteryjną.

Badaczki z Nowosybirska badając aktywność przeciwwirusową kilku roślin rosnących w okolicy, stwierdziły pewną niewielką aktywność przeciw namnażaniu ptasiej grypy AHN1 i grypy H3N2 dla każdej z nich, przy czym pyleniec miał stosunkowo największą aktywność wobec obu wirusów (były takie rośliny, które miały większą aktywność przeciwko jednemu a drugiemu nie).[2]

-------

[2]  https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/28934870/

[2] https://www.bio-conferences.org/articles/bioconf/full_html/2020/08/bioconf_pd2020_00051/bioconf_pd2020_00051.html#R11

piątek, 16 października 2020

Cudowne schody z Santa Fe

Na początku XIX wieku, do Santa Fe, dziś miasta w stanie nowy Meksyk, sprowadził się zakon Sióstr Loretto (nie jest to znane w Polsce zgromadzenie Loretanek), będący amerykańskim, katolickim zgromadzeniem. Jednym z podstawowych zadań zakonu jest udostępnianie edukacji dzieciom z biedniejszych rodzin, i co było na początku innowacją, także czarnoskórych i o pochodzeniu mieszanym. Założyły na południu Stanów kilkanaście szkół, w tym także Akademię Loretto w Santa Fe.
Akademia miała charakter religijny, toteż obok zespołu budynków szkolnych musiała się zmieścić kaplica. Do jej zbudowania wynajęto dobrego architekta Antoine Moulda, który wcześniej zaprojektował w mieście katedrę świętego Franciszka. Kaplicę zbudowano w nietypowym dla tych okolic stylu neogotyckim, inspirowanym kamienną architekturą Francji, wykorzystując jasny piaskowiec wydobywany w okolicy. Już sam budynek to architektoniczna perełka, w okna wprawiono artystycznie wykonane witraże sprowadzone z Francji - jednak tym, co wzbudza największe zainteresowanie, są schody.

Gdy kończono budynek w 1878 roku miał on jeden niewygodny mankament - nad wejściem zaprojektowano balkon dla chóru, ale brakowało do niego dojścia. Architekt zapewne zaplanował jakąś klatkę schodową na chór, być może zewnętrzną, ale zmarł przed ukończeniem budynku. Gdy zaś siostry wezwały cieśli z okolicy, aby zbudowali coś lepszego od długiej drabiny, problemem okazała się mała ilość miejsca w przedsionku. Schody pokonujące wysokość ponad 6 metrów zajęły by część nawy. Dokładne szczegóły rozmów z okolicznymi architektami nie są znane, możliwe że rzecz rozbiła się nie tylko o rozmiar klatki schodowej, ale też o cenę i konieczność przeróbek w już ukończonym budynku, dość, że siostry zostały ostatecznie bez schodów i na chór wchodzono długą drabiną.

No i tutaj wkraczamy w obszar legend i mitów. Opowieść ta nie stała się słynna od razu w czasach, w których się zdarzyła, toteż znamy ją w najlepszym razie z drugiej lub trzeciej ręki, z opowieści i zapisków kolejnego pokolenia sióstr i ich uczniów.

Wejście na chór było niebezpieczne, a pertraktacje z innymi architektami nie doprowadziły do zadowalających rozwiązań, toteż siostry postanowiły zdać się na moce wyższe - zaczęły się modlić do świętego Józefa, aby znalazł się ktoś, kto wykonałby coś odpowiedniego. I wówczas stało się coś niezwykłego - zgłosił się do nich cieśla, który twierdził, że słyszał o ich problemie i chce wykonać im schody z dobrego serca. Powinny nie zajmować zbyt wiele miejsca, akurat w sam raz tyle, ile można na nie przeznaczyć. Co do dalszych wydarzeń, są różne wersje. Ponoć pracował nocami, zamykając kaplicę i nie pozwalając siostrom i uczniom zaglądać. Przynosił ze sobą duże ilości drewna o pięknym wyglądzie, którego jednak nie kupił w okolicznych tartakach. Zbijał części na podłodze, a gdy miał już wszystko gotowe, w krótkim czasie złożył całe schody o imponującym wyglądzie. W niektórych wersjach zajęło mu to kilkanaście dni, w starszych opisach mowa jednak było o "nadzwyczajnie krótkim czasie" kilku miesięcy. 


 

Gdy schody zostały ukończone, siostry były zachwycone ale też zdumione precyzją wykonania. Tajemniczy cieśla nie chciał przyjąć pieniędzy. Mimo to siostry urządziły "parapetówkę", zapraszając go, aby dać mu jakiś prezent, ten jednak nie przyszedł i nikt go już więcej nie widział. Kim był ten fachowiec? Różne wersje legendy różnie podają, ale nieprzypadkowo podkreślany jest fakt, że święty Józef był z zawodu cieślą... 

Schody faktycznie spełniły wszystkie warunki - są to schody spiralne, pokonujące wysokość przy pomocy dwóch skrętów, na których rozłożono 33 stopnie. Co jednak najbardziej zadziwiło oglądających - cały ciąg nie jest podparty centralnym słupem. Nie było też kolumienek pomiędzy skrętami ani nawet podparcia pod pierwszymi stopniami. Całe podparcie konstrukcji to podest na posadzce i zaczepienie na chórze. W ogóle na samym początku schody nie miały też poręczy, wyglądały więc niezwykle wiotko, jakby miały się zaraz rozsypać. Konstrukcja była w pewnym stopniu elastyczna, podczas schodzenia sprężynowała w pionie, oraz chwiała się na boki. Między innymi dlatego zwykle schody takie albo są bardzo krótkie, albo mają jakieś pionowe elementy usztywniające. Siostry oraz uczniowie z chóru obawiali się nimi schodzić, wedle przekazów często schodzono z chóru tyłem i na czworakach.

 


 

W roku 1886 miejscowy cieśla dorobił do stopni poręcz, która trochę je usztywniła, oraz dodał na wysokości górnego skrętu oparcie o kolumnę, aby ograniczyć chwianie na boki. Na samym dole schodów znajduje się też niewielkie podparcie wewnętrznej części sięgające do trzeciego stopnia, ale nie znalazłem informacji, czy tak było na początku, czy dodano je wraz z poręczą.
Schody są mocne, zachowały się zdjęcia z lat 50. pokazujące członków chóru pozujących na nich; mieściło się tam bez szkody dla konstrukcji 12 osób. W latach 60. szkoła została zlikwidowana. W późniejszych latach wyburzono resztę kampusu, zaś odsłonięta kaplica stała się muzeum oraz kaplicą ślubną. To wtedy legenda o cudownych schodach zaczęła się upowszechniać. Dziś kaplica jest popularnym miejscem wycieczek, w ciągu roku zagląda do niej nawet 200 tysięcy turystów.
 
Na czym jednak polega tajemnica? Cóż, jeśli pominąć zawarte w folderach turystycznych anonimowe opinie o tym, że stopnie nie mają prawa stać, że powinny się zapaść pod własnym ciężarem i tak dalej; jeśli pominiemy cudowne szczegóły, to zdanie zawodowych stolarzy jest nieco mniej nadzwyczajne. Architekci wypowiadający się na ten temat uważają, że jest to naprawdę porządnie wykonana ciesielska robota, ale bez potrzeby angażowania w to sił nieznanych inżynierom. Schody stanowią konstrukcję samonośną z klejonego drewna, poszczególne stopnie zostały zamontowane przy pomocy drewnianych kołków.
Zazwyczaj w kręconych schodach siły są przenoszone przez centralny słup, do którego przymocowane są stopnie, lub przez pionowe elementy na zewnętrznej stronie. Tutaj natomiast mamy do czynienia z tak zwanymi schodami policzkowymi. Właściwym elementem trzymającym stopnie są boczne powierzchnie, policzki, mające postać skręconych helikalnie belek klejonych z zachodzących na siebie elementów. To właśnie te dwie helisy z elementów o dostatecznej szerokości przenoszą naprężenia pionowe. Warto też zauważyć, że wewnętrzny policzek tworzy bardzo wąski centralny prześwit, oraz ma dużo bardziej pionowy przebieg, toteż przy takich parametrach jest dosyć sztywny i działa podobnie jak słup. Część ciężaru opiera się na posadzce, część zaś wisi na chórze. Wykonanie takich elementów i dobre ich spasowanie na miejscu to kawał precyzyjnej roboty, ale jednak coś możliwego do wykonania.
 
Co do tajemniczego cieśli, to lokalni historycy mają dowody wskazujące prawie na pewno na odpowiednią osobę. Wiadomo, że schody zbudowano między rokiem 1877 a 1881, kiedy to już pojawiają się informacje o korzystaniu z chóru. W archiwach zakonu zachował się rachunek za "drewno" wystawiony na mieszkającego w okolicy farmera, pochodzącego z Francji Jeana Rochasa, znanego jako cieśla podejmujący się różnych prac w okolicy. 150 dolarów zapłaconych Rochasowi było niezłą sumą, musiał więc wykonać dla zakonu jakąś większą robotę ciesielską. W roku 1894 Rochas zginął, a lokalna gazeta poświęciła mu artykuł wspomnieniowy, wymieniający między innymi, że wykonał on schody w kaplicy Loretto.
Spotkałem się ze spekulacjami, że może schody były oryginalnie zaprojektowane jako kręcone i część drewnianych elementów zdążono wykonać, ale po śmierci architekta lokalni budowniczy nie umieli spasować części wzdłużnic, więc Rochas był tym fachowcem, który wszystko posklejał, pozbijał i dorobił brakujące części. Tłumaczyłoby to jak udało mu się wykonać całą robotę samemu, oraz czemu elementy nie zostały wykonane z miejscowego drewna (zamówiono je w innym miejscu). Tłumaczyłoby to nawet czemu tak zaprojektowano chór, z bardzo niewielką ilością miejsca na schody w środku - od początku miał tam prowadzić zajmujący mało przestrzeni spiralny ciąg.
 
Dziś kaplica w Santa Fe stanowi muzeum, ale o ile mi wiadomo, schody nie są używane. Ponoć po upływie niemal 150 lat nie są w najlepszym stanie, a tłumy turystów jeszcze by go bardziej pogorszyły. Co ciekawe nie są to jedyne takie schody. W 1944 roku amerykański urzędnik, znający kaplicę z Fanta Fe, zobaczył niezwykle podobne w Gdańsku, w budynku ratusza. Także mają dwa skręty i brakuje im centralnego słupa. Niestety podczas bombardowań w 1945 roku doszło tam do pożaru, który objął właśnie klatkę schodową. Obecnie istniejące schody są rekonstrukcją opartą o zdjęcia, opisy i nieliczne zachowane elementy.
Gdańskie chody mają wewnętrzną spiralę jeszcze węższą, toteż w zasadzie opierają się na skręconym słupie

piątek, 24 lipca 2020

Kometa NEOWISE nad Polską

Po raz pierwszy od dekady zawitała do nas kometa widoczna gołym okiem, a już z pewnością najwyraźniejsza i najdłużej widoczna od czasu słynnej Halle-Boppa. Poprzednie okazje nie były tak efektowne i łatwo dostępne - kometa Mahcholtza z 2005 roku była widoczna krótko, z bardzo ciemnych miejsc, i miała formę okrągłego obłoczka, a kometa Holmesa z 2007 była położona bardzo nisko nad horyzontem. Kometa Lovejoy i McNaught były widoczne głównie z półkuli południowej.

Kometę odkryto w marcu podczas przeglądu nieba teleskopem w podczerwieni i już wtedy przewidywano, że może być jasna. Niepewne było tylko to, czy przetrwa spotkanie ze słońcem, co nie udało się dwóm innym tegorocznym kandydatkom na efektowne obiekty. Ostatecznie po minięciu z początkiem lipca aphelium stała się widoczna na niebie z jasnością 3,5 mag. Od tego czasu stopniowo słabnie, przechodząc przechodząc nisko po północnej stronie nieba. Obecnie przelatuje przez "nogi" Wielkiej Niedźwiedzicy i w miejscach o ciemnym północnym horyzoncie jest jeszcze z trudem zauważalna gołym okiem.

Oczywiście gdy tylko pojawiły się dobre zarunki zacząłem polować na ią z aparatem. Tutaj zdjęcie sprzed tygodnia, gdy była na tyle jasna, że bez problemu dało się zobaczyć jej odbicie w wodzie. Tutaj nad korytem Bugu.
W miarę upływu czasu ogon pyłowy coraz bardziej oddala się od prostego jak strzała niebieskawego ogona gazowego. Oba oddzielnie widać już na tym zdjęciu zrobionym trzy dni później:

Przy wyższej czułości (ale i większych szumach) widać tę cechę wyraźniej:

sobota, 18 lipca 2020

Drobne rośliny kwiatowe (22.) - Czyściec leśny

Czyściec nie jest może małą rośliną, ale przez większość roku nie wyróżnia się niczym specjalnym. W zasadzie poza okresem kwitnienia wygląda dokładnie tak samo jak pokrzywa, koło której zresztą często rośnie na podobnych stanowiskach. To roślina leśna, rzadko pojawia się poza miejscami o zwartych koronach. Lubi gleby żyzne, wilgotne. Porasta stanowiska ruderalne.
Czyściec przemieszany z pokrzywą
Aż do okresu kwitnienia jest trudna do odróżnienia od pokrzywy, poza tym, że oczywiście nie parzy. Piłkowane liście są nieco szersze oraz nie mają tak zdecydowanie podłużnego żyłkowania. U pokrzywy z podstawy liścia wychodzą trzy żyłki, które przez dużą część długości blaszki biegną równolegle, boczne docierają do brzegu często za połową.
U czyśćca żyłki boczne szybkiej docierają do brzegu.
Liście czyśćca częściej niż u pokrzywy są lekko wypukłe.

Czyściec
 Jego łodyga jest czterokanciasta, ma kwadratowy przekrój, w odróżnieniu od okrągłej łodygi pokrzywy. Inną charakterystyczną cechą jest brak przylistków - z miejsca, z którego odchodzą ogonki liściowe, u pokrzywy sterczą drobne, języczkowate wyrostki; brak ich zupełne u czyśćca.
Przylistki pokrzywy

Gdy w połowie czerwca czyściec zakwita i później, gdy na łodydze pozostaje kłos z nasionami, jest łatwiejszy do rozróżnienia. Kwiaty drobne, wargowe, fioletowe z ciemniejszym rysunkiem. Po przekwitnieniu głównego pędu, do końca lata mogą jeszcze rozkwitać na odrostach wyrastających z kątów liści.

Cała roślina posiada charakterystyczny zapach, nie do końca przyjemny. W zasadzie jest to ziołowy "smrodek" znany już z jasnoty, ale z dodatkową kwiatową nutą, która bardzo przypomina mi paczulę.

Zgodnie z nazwą w ziołolecznictwie czyściec był rośliną "czyszczącą krew". Ma właściwości rozkurczowe, żółciopędne, przeciwzapalne, przeciwbakteryjne, wzmacniające i poprawiające stan skóry. Używany był przy reumatyzmie i dnie moczanowej. Z własnego doświadczenia mogę potwierdzić działanie moczopędne. Może być alternatywą dla zdecydowanie przereklamowanego czystka siwego, jaki w ostatnich latach stał się lokalną modą.

W niedawnym eksperymencie na szczurach stwierdzono pod wpływem wyciągu z czyśćca poprawę stanu pod względem niektórych objawów w zespole policystycznych jajników.
 https://link.springer.com/article/10.1186/s43043-020-0015-9


poniedziałek, 8 czerwca 2020

1989 - Trąba powietrzna koło Białobrzegów

Z okazji pierwszej niszczącej trąby powietrznej w tym roku, warto przypomnieć zdarzenie sprzed 31 lat:
" W piątek około godziny 18 nad Klamami, gm. Wyśmierzyce, woj. radomskie, powstała trąba powietrzna. Charakterystyczny lej pojawił się dwa razy. Nikt nie zginął ale huragan wyrządził znaczne straty.

- Najpierw zakołysał się las, gruchnął piorun i pojawiła się trąba powietrzna. Wtedy uciekłam na podwórko - opowiada mieszkaniec wsi Klamy, Krysztof Borowiecki. - Lej przetoczył się nad łanami żyta, prawie na wprost moich zabudowań. Na szczęście przeszedł bokiem. W chwilę później znowu nadciągnęła chmura. Z niej wyłonił się wir, zaczął padać deszcz, a później grad. Deski, wiadra, eternit - wszystko dookoła wirowało. Trąba przesuwała się z prędkością biegnącego mężczyzny. Podrywała dachy, całe stodoły, wyrwał drzewa a słupy trakcji elektrycznej pękały jak zapałki. Drżę do dzisiaj.

[Słowo Ludu nr.129 Poniedziałek 5 czerwca 1989, SBC Kielce]

Klamy to dziś mała miejscowość leżąca tuż na obrzeżach Białobrzegów.

poniedziałek, 25 maja 2020

Lawina na Hawajach

Wulkaniczne wyspy cechuje pewna niestabilność - ponieważ lawa szybko zastyga w kontakcie z wodą, ich brzegi często wchodzą pod wodę dość stromo, tworząc wręcz podwodne klify. Wyspa zbudowana jest też z naprzemiennych wylewów lawowych i materiału piroklastycznego. Dlatego na każdej z większych oceanicznych wysp wulkanicznych zdarzały się osuwiska, podczas których ogromny kawał lądu wpadał do morza.
Coś takiego zdarzyło się półtora miliona lat temu na Hawajach, po północnej stronie wyspy Molokai. Zapadnięciu uległ cały półwysep. Pęknięcie dotarło aż do podstawy tej wznoszącej się na kilka kilometrów od dna oceanu wyspy, dlatego łączna objętość osuniętego materiału przekroczyła 7000 km3.

Osuwisko widać doskonale na mapach dna morskiego w okolicy Hawajów - szczątki są porozrzucane na długości 100 km. Największy kawałek jest znany jako góra podwodna Tuscualoosa, wysoka na 2 kilometry i długa na 30. Zdarzenie wywołało też tsunami, które uderzyło w wybrzeża Pacyfiku.




Aktualnie na największej wyspie archipelagu obserwowane jest osunięcie Hilina, obejmujące cały południowy stok wulkanu Kiluea, które jak na razie dość powoli pełza w dół, z szybkością miejscami do 10 cm rocznie. Blok skalny podlega obrotowi - partie bliżej wybrzeża są lekko wypiętrzane, zaś w miejscu załamania stoku opadają. Uskok oddzielający masę sięga do głębokości kilku kilometrów, kilkakrotnie już był źródłem trzęsień ziemi. Podczas jednego z nich, w 1975 roku, wstrząs o sile 7 w skali Richtera został wywołany raptownym opadnięciem części osuwiska o trzy metry. Ostatni duży wstrząs w 2018 roku wiązał się z osunięciem o 60 cm. Siłą rzeczy więc naukowcy zastanawiają się, czy możliwe jest tutaj gwałtowne osunięcie całej masy osuwiska.

Ruchowi podlega obecnie około 10 000 km3 skał. Wpadnięcie czegoś takiego do oceanu wywołałoby tsunami, które na obszarze Hawajów osiągnęłoby kilkaset metrów wysokości, a jeszcze u wybrzeży obu Ameryk osiągałoby co najmniej kilkanaście. Oceny geologów są różne. W raptownej zapaści przeszkadzają w tym miejscu podwodne góry oraz wybrzuszenie osadów u czoła osunięcia, o które cała ta bryła się zapiera, stąd dominująca jest uspokajająca opinia, że jak na razie nic nie wskazuje na katastrofalny scenariusz. Z drugiej strony inne wyliczenia pokazują, że już przyspieszenie gruntu odpowiadające wstrząsam około 8 R wystarczy aby na płaszczyźnie uskoku pojawił się poślizg. Wychodzi więc na to że sam uskok jest zdolny wygenerować wstrząsy bliskie krytycznej wartości.