niedziela, 12 maja 2013

1851 - Trąby powietrzne na południu

Lato roku 1851 była najwyraźniej bardzo burzliwe, skoro ówczesne gazety co chwila donosiły o szkodach i stratach. Niektórzy przypisywali to zbliżającemu się zaćmieniu słońca jakie nastąpić miało 28 lipca i objąć pasem całkowitego zaćmienia środek polski. Podczas tego zjawiska widocznego w Warszawie, po raz pierwszy na świecie sfotografowano koronę słoneczną. Wróćmy jednak do wcześniejszych dni.

12 maja burze objęły dość rozległy teren, jednak najsilniejsze były na południu. W okolicach Miechowa gradobicie z silną wichurą spustoszyło kilka wsi, w jednej z nich wiatr zerwał dachy z kilku domów, zabijając jedną osobę[1] Kilkanaście innych w okolicach Radomia zostało silnie dotkniętych przez grad, a oprócz tego:

Oprócz wymienionych miejsc przez nas, odebrano jeszcze z innych okolic
Królestwa wiadomość o szkodach wyrządzonych przez burze i gradobicia. I
tak: dnia 12 b.m. między godziną 3cią a 6tą wieczorem, we wsiach:
Nikisałki duże, Nikisałki małe, Jagodne, Iłża, Mirca, Baczowiec,
Chwałbowiec, Wierzbowisko, Reczniów, Częstojec, Boleszyn, Kijanki, Jawor
Solecki i Rzepin, w gubernii radomskiej, nadzwyczajna burza, połączona z
gradem, stała się powodem ogromnych szkód w zabudowaniach, obsiewach,
drzewie grodowem i leśnem, które dotknęły zarówno włościan jako też
dziedziców tych dóbr. W tymże dniu nad wieczorem, we wsi Jagminie w
powiecie sandomierskim, powstała taka burza połączona z gradobiciem, iż
nietylko zasiewy w polu i ogrodach uległy zniszczeniu, lecz niemal
wszystkie budowle tak murowane, jako też drewniane, zupełnie rozwalone lub
też uszkodzone, a starodrzewia, jako to: lipy i graby, z korzeniem
powyrywane zostały. Zaś we wsi Charsznica, trąba nadpowietrzna
połączona z gradem nadzwyczajnej wielkości, zniszczyła zupełnie 45
chałup i inne zabudowania, i prawie wszystkie drzewa owocowe i dzikie z
korzeniem powyrywała. Skutkiem tej burzy 7 osób pokaleczonych, a fornal
dworski śmierć poniósł, nadto 23 sztuk bydła zabitych zostało.
W dniu 28 z.m. we wsi Osmolice powiecie lubelskim, gwałtowna burza
zerwawszy dachy z kilku chałup, obaliła 4 stodoły nowo wybudowane. W
czasie tej burzy włościanin, pracujący w jednej z zniszczonych chałup,
zabity, a 24 inni włościanie pokaleczeni zostali.[2]
 Informacja ta znajduje jeszcz jedno dosyć ciekawe potwierdzenie, mianowicie we wsi Charsznica stoi do dziś kamienny słup, na którym widnieje napis:
 "R. 1851 d. 12 maja o godz. 5 po południu powietrzna trąba przechodząc przez wieś Charsznicę figurę tą [a]...gmina...[postawiła] 2 czer. 1852 na Chwałę Bożą. [Sołtys] Piotr Grela”.[3]
Jest to zatem jakieś udokumentowanie zdarzenia w pozaprasowym źródle. Czy zatem faktycznie mieliśmy do czynienia z trąbą? Wydaje się to niewykluczone, choć brak konkretnego opisu. Zastanawia mnie też czy trąbą nie były zdarzenia we wspomnianej Jagminie, skoro zawalone zostały nie tylko drewniane ale i murowane budynki, nie mam jednak na ten temat nic więcej, a samej miejscowości nie mogę doszukać się na mapach.
Nie lepiej było na podkarpaciu:

Tegoż dnia, to jest 12 Maja, kiedy grady i burza prze- 
chodziły przez okolice Królestwa Polskiego, podobne 
klęski nawiedziły i Galicję. Piszą bowiem z Sanoka, iż 
około południa powstał nadzwyczajny szum w powie- 
trzu, później u podnoża Karpat uformowała się massa, 
podobna do kłębów dymu, i w przestrzeni kilkunasto- 
sążniowej trąby napowietrznej, wisząc i przewracając 
się bałwanami, pędziła szybko ku Sanokowi. W wio- 
sce Wolicy, powyrywała dęby i osiki z korzeniami, a by- 
dło i ludzi powywracała. Przechodząc przez ogród owo- 
cowy miejscowego Plebana, drzewa w nim zupełnie poła- 
mała, domy włościańskie zburzyła, około Sanoka pozry- 
wała dachy i w lasach tamtejszych znaczne szkody zrzą- 
dziła. Najstarsi tam ludzie niepamiętają podobnego zja- 
wiska, któremu towarzyszyły grzmoty, pioruny, deszcz 
i grad wielkości laskowego orzecha. [m]
Tutaj chyba nie ma wątpliwości, że "masa podobna do kłębów dymu" to trąba powietrzna, mamy zatem drugi przypadek z tego samego dnia. Wedle wzmianek inne trąby powietrzne w tym roku miały mieć miejsce w lipcu w gminie Wola Wielka oraz pod Bytomiem, ale o tym innym razem.
12 maja to także rocznica trąby powietrznej w Zagórzanach, o czym pisałem w zeszłym roku.
------
[1] Goniec Polski 22.05.1851 WBC
[2] Goniec Polski 1851.06.01 nr.125 WBC
[3] http://www.charsznica.info/index.php?option=com_content&task=view&id=49&Itemid=65
[m] Kurjer Warszawski, Niedziela 1 czerwca 1851 EBUW

piątek, 10 maja 2013

1908 - wichura pod Mławą

105 lat temu w okolicach Mławy przeszła wichura, lub coś innego:

Trąba powietrzna. Z Mławy donoszą do Kur. Warsz.,
iż w d.10 b.m., o godz.8 wiecz., spadł deszcz rzęsisty.
Jakkolwiek burzy nie było, w powietrzu jednak słyszeliśmy
huk straszny, poczem wśród zupełnej ciemności
trąba powietrzna wywróciła trzy stajnie artyleryjskie
i wiatraki. Dachy i belki fruwały, jak ptaki w powietrzu.
Kilkunastu artylerzystów, którzy wówczas znajdowali się
przy stajniach, uległo potłuczeniu.
Ciężko ranionych odwieziono natychmiast
pociągiem pocztowym
do szpitala w Modlinie.
[Głos Warszawski wtorek 12 maja 1908 EBUW]
Czy była to rzeczywiście trąba, czy też tak sobie to jedynie ludzie nazwali, nie sposób stwierdzić.

piątek, 3 maja 2013

1937 - Aport!

Psy bardzo lubią aportować. Czasem aż za bardzo:
Niezwykły wypadek wydarzył się ostatnio pod Siedlcami, 
w czasie ćwiczeń jednego z oddziałów w rzucaniu granatami. 
Oto pies, wałęsający się w pobliżu, zobaczywszy jak jeden 
z żołnierzy rzuci! granat, pobiegł za nim i chwyciwszy granat 
w pysk, biegł z powrotem w stronę ćwiczącego oddziału. 
Widząc co się święci, żołnierze odpędzili psa kamieniami. 
Z granatem w pysku biegał pies po przedpolu, aż nastąpił  
wybuch i czworonożny samobójca rozdarty został na strzępy[1] 

Historia ta miała powtórzyć się na Ukrainie w roku 2002 - podczas kłótni przechodniów o to, że pewien pies wyprowadzany na spacer, nie ma kagańca, jego właściciel nieoczekiwanie rzucił w oponentów granatem. Pies zaaportował i zginął wraz z właścicielem.[2] Podobny przypadek miał dotyczyć myśliwego, chcącego zrobić dynamitem przerębel w lodzie - pies przyniósł mu laskę myśląc, że to patyk. Niektóre wersje opowieści podają, że myśliwy ten dostał potem nagrodę Darwina, lecz na poświęconej im stronie rzecz jest opisywana jako miejski mit, opowieść wędrująca na zasadzie "znajomy znajomego czytał w gazecie..."[3]
Bardzo podobna scena pojawia się w polskiej tragikomedii "Trzeba zabić tę miłość" w którym jednym z wątków jest starszy pan próbujący humanitarnie pozbyć się wiernego psa. W końcowej scenie przywiązuje go do drzewa z zapaloną laską dynamitu. Wierny pies zrywa się i wpada do domu akurat na czas, aby rozerwać go efektowną eksplozją.
Czy zatem historia z lat 30. jest jedynie wczesną wersją tej opowieści? Zdarzenie wbrew pozorom jest na tyle prawdopodobne, że mogło faktycznie mieć miejsce.
------
[1] Nowiny, żołnierska gazeta ścienna, Warszawa 12 kwietnia 1937
[2] http://www.zw.com.pl/artykul/102599.html
[3] http://www.darwinawards.com/legends/legends1999-09.html

środa, 1 maja 2013

1862 - Tajemniczy stwór w lesie

Jak podawał 151 lat temu Kurier Warszawski:
We wsi Jagowicach pod Sierakowem w Poznańskiem, wydarzył się temi dniami niezwykły wypadek. Córka tamtejszego leśniczego, udała się do boru, w celu zbierania grzybów. Zledwie atoli sto kroków posunęła się w bór, kiedy ujrzała u odziomka wspaniałej sosny, jakieś ogromne zwierzę zdługim szczególnie zbudowanym ogonem, skrzydłami, otwartą paszczęką, którą otaczały dwa rzędy ogromnych kłów. Dziewczyna na ten widok, tak się przelękła, ie dopiero na kilka chwil była w stanie władać nogami, biedź do domu rodzicielskiego. Tam opowiedziała ojcu co zaszło. Leśniczy chcąc okolicę uwolnić od tak niezwykłego zwierza, zwołał pospolite ruszenie, uzbrojone w kosy, widły, cepy i w inne instrumentu mordercze, i wyruszył z niem na nieprzyjaciela. Zbliżono się ostrożnie, a im bliżej do zwierza przystąpiono, tem bardziej odwaga nikła. Na próżno Leśniczy dodaje odwagi do postępowania naprzód, nareszcie nabiera sam a zmusza, przykłada strzelbę do oka, mierzy, daje ognia i kładzie zwierza trupem. Z wielkim tryumfem przystępują do zabitego, a tu zamiast drapieżnego zwierza, znajdują balon napierzony w formacie smoka. Puszczony on był, jak się później dowiedziano, z poblizkiego Międzychodu.[Kurjer Warszawski Dn 2-go Sierpnia rok 1862.EBUW]
Najedli się więc przestrachu zupełnie niepotrzebnie.

 

sobota, 27 kwietnia 2013

1926 - Huragan na Mazowszu

Kwiecień roku 1926, w odróżnieniu do tegorocznego, był bardzo ciepły. Gdzieniegdzie pojawiły się wręcz upały do 29 stopni, nietypowe dla tak wczesnej pory. Gdy więc 26 kwietnia do kraju wtargnęła chłodniejsza masa powietrza, musiało to zaowocować burzami. Pierwsze burze uformowały się nad Sudetami około południa i po raz pierwszy dały się we znaki nad Górnym Śląskiem, po czym posuwały się pasem w kierunku północno-wschodnim. Początkowo nie były chyba zbyt groźne, jeśli nie liczyć gradu wielkości orzechów włoskich i ulewnego deszczu. Jednak gdy dotarły na tereny południa województwa warszawskiego, przerodziły się w nieopisany huragan.

Jak po kilku dniach policzono, huragan zniszczył lub poważnie uszkodził 900 budynków mieszkalnych i gospodarczych, głownie jednak stodoły i chlewy, w trzech powiatach: skierniewickim, łowickim i kutnowskim. Jak się jednak wydaje największe natężenie miała burza w okolicach Skierniewic. W samym mieście zerwane zostały tylko cztery dachy, w pobliskiej wsi Maków zniszczone zostały 34 domy, w Rowiskach 26 domów, czyli prawie wszystkie, we wsi Kręże 6 domów a w Dąbrowicach 6 domów i 12 stodół w tym murowana na folwarku. Mniejsze straty powstały we wsiach Mokra Lewa i Wola Mokra. Prasa przy tej okazji podała, że w tamtej okolicy przeszła trąba powietrzna - czy jednak faktycznie tak było?

Wskazywałby na to fakt, że w okolicach wsi Podtrzcianna wiatr uniósł z drogi trójkę dzieci, z których dwoje potem odnaleziono w pewnej odległości, zaś trzecie zaginęło. Spójrzmy jednak na geograficzny rozkład miejsc ze stratami - dałoby się wyznaczyć pas szeroki na kilometr, wiodący od Rowisk Starych do Woli Mokrej, przechodzący przez wszystkie wymienione:

Stanowi już dosyć mocną przesłankę do podejrzenia trąby powietrznej - ale nie dostateczną. Wspomniany przypadek uniesienia dzieci mógłby stanowić kolejną przesłankę, ale wieś Podtrzcianka leży w całkiem innym miejscu. Prasa zresztą nie precyzowała miejsca, stwierdzając jedynie, że było to na drodze do wsi
 Podobny przypadek zdarzyć się miał w innej okolicy, gdzie zaginął 11-letni chłopiec uniesiony z drogi przez wiatr - i znów prasa okazuje się niedokładna, pisząc że zdarzyło się to we wsi Warchlew lub we wsi Strażle. Problem w tym że ani jednej ani drugiej nie mogę odnaleźć na mapach ani w słownikach geograficznych.
Również nieliczne zdjęcia nie pozwalają rozstrzygnąć, czy była to trąba powietrzna, czy silny podmuch (microburst). Tym samym choć uznaję wydarzenia z tego dnia za bardzo podejrzane, za mało mam dla potwierdzenia trąby.

-------
* Głos Polski, Łódź, czwartek 29 kwietnia 1929, Łódzka Biblioteka Cyfrowa
* Lech. Gazeta Gnieźnieńska 1926.04.30 Nr99
* Kurjer Zachodni  Sobota, 1 maja 1926.WBC Poznań

środa, 17 kwietnia 2013

1896 - Pojedynek serio ale na jaja

Jak donosiła ponad sto lat temu Gazeta Samborska:

Pojedynek na jaja. Dwóch żydów galicyjskich,
handlarzy jaj, zamieszkałych w Budapeszcie a to:
Reich i Schwarz pokłóciło się wzajemnie w interesie
sprzedaży jaj. Postanowili zatarg ten rozstrzygnąć
pojedynkiem. Każdy wziął 100 jaj nadpsutych
i tak uzbrojeni stanęli w odległości 5 kroków naprzeciw
 siebie w mieszkaniu Schwartza.
Na dany znak rozpoczęli ów pojedynek na jaja, przy którym
rozchodziło się o to, kto kogo zmusi do cofnięcia się.
Reieh, nie mogąc znieść trafnych pocisków Schwartza,
które zupełnie oblały go zgniłą i cuchnącą
cieczą, przestał bombardować i rzucił się z pięścią
 na przeciwnika, ale dopiero świadkom tej sceny udało
się temu oryginalnemu pojedynkowi koniec położyć.
Po kilku butelkach wina znów między adwersarzami
zapanowała zgoda.[1]
 Dziwniejszego przypadku nie napotkałem.
--------
[1] Gazeta Samborska 15. listopada 1896. Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa (JBC UJ)
 

środa, 10 kwietnia 2013

Ufo obok słońca i inne bzdury

To niesamowite jak silne jest ludzkie pragnienie potwierdzenia. Ludzie tak bardzo chcą aby ich myśli i pomysły okazały się tymi najwłaściwszymi, że skłonni są odnajdywać ich potwierdzenie w przypadkowych miejscach. U osób silnie religijnych prowadzi to do doszukiwania się cudów we wszystkich zdarzeniach i dostrzegania cudownych wizerunków w plamach wilgoci na murze, cieniu drzew czy zaciekach na suficie. U miłośników New Age do wyczuwania "energii" w przeciągach. A miłośników UFO do dostrzegania statków kosmicznych w chmurach, refleksach świetlnych i błędach fotograficznych.
Plamki i refleksy na fotografiach, póki znajdują się na tle ścian, czy drzew, nie są interesujące. Ale niech taki nasunie się na niebo, a już staje się "tajemniczym obiektem". Podobną rzecz obserwuję przy interpretacji starych obrazów - dopóki złote aureole świętych wypadają na tle budynków i drzew, nie wzbudzają zainteresowania. Gdy tylko aureola pojawi się na tle nieba, dla rozmaitych nieukowców staje się "wizerunkiem metalicznego obiektu". Ostatnio Witkowski napisał książkę pełną tego typu rewelacji.

Im bardziej kosmiczne są okoliczności powstania takich zdjęć, tym prawdziwsza wydaje się ich ufologiczna interpretacja. Stąd też miłośnicy UFO z uwagą śledzą zdjęcia NASA szukając na nich tajemniczych obiektów. Jednymi z takich obleganych miejsc, są zdjęcia z automatycznych sond obserwujących Słońce.
Sonda SOHO jest wyposażona w koronograf - teleskop którego układ optyczny przesłania tarczę słoneczną, pozwalając obserwować jego otoczenie. Obserwuje się w ten sposób koronę słoneczną i wyrzuty materii, a także spadające na Słonce niewielkie komety. Od czasu do czasu w polu widzenia pojawiają się też kropki lub kreski na tle nieba:


Wygląda niesamowicie, prawda? Ale jeszcze bardziej niesamowite są interpretacje. Otóż każda taka plamka lub kreska ma być statkiem kosmicznym. Ale to jeszcze nic - zakładając że obiekty są tak samo dalekie jak Słonce, to porównując ich rozmiary z jego wielkością, okaże się, że są to podłużne obiekty mające kilka tysięcy kilometrów o masach rzędu milionów ton. Czy to możliwe?
Cóż, wprawdzie wydaje się niemożliwe istnienie takich obiektów, ale właśnie to jest dla niektórych dodatkowym dowodem - jeśli takie obiekty nie mogłyby istnieć w naturze, to wobec tego muszą być sztucznymi konstrukcjami bardzo zaawansowanej cywilizacji. Reszta tego typu rozważań nieuchronnie zmierza w stronę teorii, wedle której astronomowie ukrywają istnienie UFO.

Czy jednak istnieje jakieś naturalne wyjaśnienie tych niezwykłych obiektów? No cóż; kamery automatycznych sond są zasadniczo zbudowane tak samo jak zwykłe, może tylko mają lepszą optykę i matrycę o niesamowitej rozdzielczości, mimo to przydarzają się im te same wady jakie niejednokrotnie psują zwykłe, ziemskie fotografie. Przykładem jest prześwietlenie obrazu jasnego, bardzo kontrastowego obiektu. W koronografie słonce jest przesłonięte, więc matryca może być ustawiona na dużą czułość. Wobec tego gdy w kadrze znajdzie się jakiś bardzo jasny obiekt da on na matrycy na tyle silny sygnał, że za sprawą przebicia się na pola sąsiednie zostanie zarejestrowany jako smuga wychodząca z dwóch stron obiektu (tzw pixlel bleeding). A jaki to może być obiekt?
Słonce nieustannie przesuwa się na tle nieba więc pierwszą możliwością są oczywiście gwiazdy, jednak zdecydowanie silniejszy błąd tego typu wywołują planety przelatujące przed lub za słońcem. Druga fotografia od dołu przedstawia koniunkcję Jowisza i Merkurego, zaś nad Słońcem widać jeszcze charakterystyczny kształt Plejad:
Wychodzące od planet promienie prześwietlenia upodabniają je do płaskich dysków. Podobne kształty mogą dawać najjaśniejsze gwiazdy, a nawet, jak pokazuje to poniższe zdjęcie, jądra jasnych komet:
 Podobny efekt zdarza się na ziemskich fotografiach, tu w wykonaniu słońca:

Nie tłumaczy to jednak wszystkich dziwności. Bo czym są pojawiające się na jednym tylko ujęciu, rozbłyski, kreski lub zgrupowania kresek, nie mające związku z planetami czy gwiazdami?
Nie są to raczej rzeczywiste obiekty, czy, jak to pisano o powyższym obrazku "trójkątne UFO". Wyjaśnienie wiąże się z właściwościami matryc cyfrowych i z położeniem sond w przestrzeni.

Cyfrowa matryca jest układem mikroskopijnych elementów światłoczułych. Gdy fotony ze skupionego światła padną na taki element, pobudzają elektrony światłoczułego materiału do przejścia. Elektrony są rejestrowane a informacja o ich liczbie, przetwarzana na informację o jasności. Taki układ jest jednak nieodporny na spontaniczne przejścia, wywołujące efekt szumów, ani na przejścia wywołane promieniowaniem innym niż świetlne.
Przenieśmy się teraz w wyobraźni na orbitę, gdzie, w punkcie Langrage'a, umiejscowiony jest nasz koronograf. Przestrzeń kosmiczna pozbawiona jest gazów rozpraszających i pochłaniających promieniowanie. Pięknym przykładem zdjęcia Hubble'a, mimo dość starej elektroniki i nie największego układu optycznego, wciąż z trudem przebijane przez ziemskie teleskopy, muszące zmagać się z drżeniem atmosfery, pochłanianiem ultrafioletu i podczerwieni przez grubą warstwę atmosfery. Nasza sonda obserwująca słońce nie ma z tym problemu, może więc obserwować je w różnych zakresach widma. Niestety równocześnie wystawiona jest na nieustający strumień wysoko energetycznego promieniowania kosmicznego, oraz promieni emitowanych przez koronę słoneczną. Spośród nich najistotniejsze jest promieniowanie gamma i rentgenowskie, na tyle przenikliwe, aby mogły dotrzeć do matrycy pod dowolnym kątem.
Kwant takiego promieniowania jest bardzo twardy. Zachowuje się niczym kula karabinowa. Gdy padnie na materiał matrycy zdarza mu się przekazać część pędu elektronowi czujnika. Ten tak zwany efekt Comptona może być na tyle duży, że elektron wystrzeli ze swojego miejsca i zanim nie zostanie pochłonięty, zdąży pobudzić dość dużą ilość czujników na swym torze. Przelot takiego wybitego elektronu jest więc obserwowany jako kreska na obrazie, o różnej długości i szerokości, zależnie od niesionej energii. Gdy zaś kreska taka pojawi się na zdjęciu, na tle nieba, miłośnik Ufo zakreśla ją czerwonym kółeczkiem i publikuje jako "tajemniczy podłużny obiekt". Ilość takich kreseczek wzrasta podczas rozbłysków słonecznych, a po najsilniejszych obraz potrafi być dosłownie zapstrzony:

albo:

 Jak widać, kresek do wyboru do koloru. Pęki smug powstają, gdy równocześnie wybitych zostanie kilka elektronów. Minki rzedną? A przecież to jeszcze nie koniec dziwnych artefaktów. Od czasu do czasu zdarza się, że ziarenko międzyplanetarnego pyłu uderzy w osłonę termiczną sondy, odrywając od niej drobne kawalątki, które oświetlone słońcem dają w kamerze niezwykły efekt:





No dobrze, powie teraz miłośnik Ufo, a co z tajemniczym obiektem obok Merkurego? rzeczywiście, gdy planeta ta przechodziła blisko słońca, na zdjęciach tuż za nią pojawił się tajemniczy, czarny obiekt:

dziwnym zbiegiem okoliczności wyglądający tak samo, jak negatyw planety. Nic dziwnego, to po prostu obraz Merkurego z dnia poprzedniego. Aby tło na jakim obserwowane są wyrzuty materii było kontrastowe, obraz jest pozbawiany rozjaśnienia wywołanego pyłem wokół przez odjęcie od obrazu bazowego któregoś z wybranych obrazów z dni poprzednich. Poprzedniego dnia Merkury był nieco przesunięty w prawo. Po odjęciu jego bardzo jasnego obrazu, od tła, pozostała ciemna plama. Podobne rzeczy przydarzają się innym planetom - poniżej efekt odjęcia obrazu wenus od tła kilka dni później:
W miejscu po planecie powstała ciemna plama. Zbliżony efekt pojawia się po ręcznym usunięciu niektórych artefaktów. Prześwietlenie obrazu komety McNaughta sprzed paru lat było tak silne, że po odfiltrowaniu powstała w tym miejscu ciemna krecha przez cały kadr:
 Ot i tyle.
----------
* http://stereo.gsfc.nasa.gov/artifacts/artifacts.shtml
* http://sohowww.nascom.nasa.gov/hotshots/2003_01_17/ 

sobota, 30 marca 2013

Problemy z Wielkanocą

Wygląda na to, że będziemy mieli w tym roku wymarzone białe Święta - tylko nie te. Nie dosyć, że Wielkanoc wypada dosyć wcześnie, to jeszcze zima ani śmie odpuszczać. Dlaczego jednak święto to jest ruchome, i w każdym roku wypada kiedy indziej? I skąd się ono w ogóle wzięło? A trzeba wiedzieć że było z tym w historii niemało zamieszania.

Wzięło się, w jego chrześcijańskim wymiarze, oczywiście z Biblii, będąc upamiętnieniem Zmartwychwstania. W zasadzie jest to najważniejsze ze wszystkich świąt kościelnych, ale ze względu na utrwalone w tradycji rytuały i prezenty, ludzie wolą Boże Narodzenie. Wskazówki odnośnie daty dziennej zawierają ewagnelie: do ukrzyżowania miało dojść w przeddzień Paschy - żydowskiego święta - 14 dnia wiosennego miesiąca Nissan, w czasie pełni księżyca. Stąd też pierwsi chrześcijanie obchodzili to święto zgodnie z kalendarzem hebrajskim, z którym jednak zachodziło pewne zamieszanie.
Kalendarz żydowski należy do tych pradawnych systemów opartych na cyklach księżycowych. Składa się zasadniczo z 12 miesięcy mających po 29 lub 30 dni, zaś rok trwa tylko 354 lub 355 lub 356 dni, zależnie od układu pełni. Tych kilka dni różnicy względem roku słonecznego po pewnym czasie powinno dawać kolosalną różnicę, toteż rozwiązuje się ten problem co trzy lata, gdy różnica urasta do 30-33 dni, dodając miesiąc przestępny Adar mający 29 dni i będący miesiącem zimowym. To zrównuje oba cykle ale nie do końca, toteż co pewien czas dodaje się jeszcze drugi miesiąc przestępny - Adar II, w nieregularnych odstępach powtarzających się co 19 lat, zaś Adar I ma w tym roku 30 dni. Powoduje to, że w podwójnie przestępnych latach rok ma nawet 385 dni. Zawiłe?


Zawiłe jest owszem, ale te wszystkie zmiany mają za zadanie uzgodnić ilość cykli księżycowych z cyklem słonecznym - liczba dni w obu kalendarzach w cyklu 19-letnim jest prawie taka sama. Celem zaś głównym tych zmian jest sprawienie, że dzień Paschy wypada na wiosnę, ta zaś liczona jest od dnia równonocy. 
Wróćmy jednak do naszych pierwszych chrześcijan.
Dość szybko utarło się w zachodnich gminach chrześcijańskich, aby święto odchodzić nie dokładnie w dzień po święcie Paschy, lecz w najbliższą po nim niedzielę, nazywaną Dniem Pańskim, jako że do zmartwychwstania miało dojść tego dnia tygodnia, w związku z czym dzień ukrzyżowania wypadał na piątek przed tym świętem. Natomiast kościoły wschodnie pozostały przy starym zwyczaju, a więc z Dniem Męki dzień przed Paschą a Zmartwychwstaniem trzy dni po tym. Ta rozbieżność zdań początkowo nie miała większego znaczenia, stała się jednak zaczątkiem coraz dalej sięgającego rozłamu. Kościoły Zachodnie opierały się na kulturze rzymskie, Kościoły Wschodnie czerpały z kręgu tradycji helleńsko-semickich.
 Pod koniec II wieku próbowano załatać rosnącą wyrwę sposobem odgórnym, uchwalając na kolejnych soborach, że wielkanoc może być świętowana tylko w niedzielę.
Gdy sobór wysłał list do Polikratesa, będącego biskupem wschodnich kościołów, ten nie uznał uchwały. Więc biskupi sprawujący władzę w Rzymie ekskomunikowali jego i jego wiernych. Grupę tą nazywano Quatrodecimanus ("czternastnicy"). Oznacza to, że pierwszy rozłam w kościele zaszedł z powodu różnicy zdań odnośnie symbolicznej daty święta.

Aby wyjaśnić sprawę ostatecznie w roku 325 n.e. zwołano wielki sobór w Nicei, na który zebrać się mieli wszyscy biskupi ówczesnego chrześcijaństwa. Oprócz uchwalenia wielu dogmatycznych formuł wyznania wiary, ustalono wówczas ostatecznie, że Wielkanoc ma przypadać na pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Taka forma odrywała datę liturgiczną od kalendarza żydowskiego.
Początek wiosny przypadał na dzień równonocy, przypadającą wówczas 21 marca. Jakiego kalendarza? Oczywiście juliańskiego.

Kalendarz Juliański, którego ostateczną formę ustalono w roku 46 p.n.e. za panowania Juliusza Cezara, był w owym czasie najdoskonalszym z używanych. Przedtem w Rzymie używano kalendarza księżycowego, z miesiącami mającymi od 29 do 31 dni. Co dwa lata dodawano miesiąc przestępny i długość roku mniej więcej się zgadzała, ale manipulacje początkiem roku i wyrzucanie lub dodawanie dni zależnie od kaprysów władców tak rozregulowały system, że w I wieku p.n.e pierwszy zimowy miesiąc, odpowiednik grudnia, przypadał we wrześniu. Stąd reforma ustalająca długość roku na 365 dni z dodawanym jednym dniem przestępnym co cztery lata, co daje średnią długość 365,25 dnia.
Nie było to jednak wystarczająco ścisłe. Ustalona obecnie, dokładniejszymi metodami, długość roku słonecznego to 365,2422 dni. Różnica między tymi długościami jest zatem niewielka, ale po odpowiednio długim czasie staje się istotna. Co 128 lat kalendarz juliański naliczał jeden dzień więcej niż powinien. Na dodatek przez kilka dekad aż do roku 8 n.e. lata przestępne nie były wprowadzane co 4 lecz co 3 lata, bądź w ogóle, na wskutek niedbalstwa, co korygowano nie dodając tych dni przez pewien okres. Dopiero od tego czasu można mówić o pełnym systemie - ze wspomnianymi przesunięciami.
Za czasów Cezara równonoc przypadała 25 marca. Do czasów Soboru zdążyła przesunąć się na 21 marca, z powodu tej różnicy. W miarę upływu czasu przesuwała się dalej i w XVI wieku wypadała już 11 marca. Co zatem zrobiono? - zreformowano kalendarz.
Papierz orzekł że po 4 października roku 1582 ma następować od razu 15 października, zaś w pewnych latach dni przestępne mają nie być dodawane, tak aby w okresie 400 lat tych ujętych dni było dokładnie tyle co nadmiarowych, a więc 3. Obecnie każdy uczeń jest jak sądzę w stanie opowiedzieć, że reforma gregoriańska miała na celu zlikwidowanie nadmiarowych dni i zrównanie czasu kalendarzowego z rzeczywistym - i odpowiadając tak będzie w błędzie. Tak na prawdę nasz wyimaginowany "czas rzeczywisty" nikogo właściwie nie obchodził. Chodziło tylko o to, aby zachować porządek w datach Wielkanocy, stopniowo bowiem najwcześniejszy możliwy termin cofał się w tył i wiosenne święto stawało się coraz mniej wiosenne. Postanowiono usunąć nadmiarowe dni, ale nie nadmiar aż do początków kalendarza, lecz do czasów Soboru Nicejskiego - w których to zebrało się już przecież 3 nadmiarowe dni. Reforma nie usuwała tej różnicy.

Jak ostatecznie jest z tym przesuwaniem Wielkanocy?
Jak to już pisałem, Wielkanoc przypada w niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca. Wiosna zaczyna się od równonocy, to jest od 21 lub 20 marca, zależnie od układu dni przestępnych. Jeżeli pełnia wypada w niedzielę, to Wielkanoc jest obchodzona w następną. Długość miesiąca księżycowego to 29,5 dnia. Stąd wynika zakres:

Najwcześniejsza Wielkanoc przypada na 22 marca, gdy pełnia następuje w sobotę 21 a pierwszy dzień wiosny 20 marca. Najpóźniejsza następuje gdy wiosna zaczyna się 21 marca i jest to pełnia a następna 19 kwietnia i jest to poniedziałek, w związku z czym następna niedziela to 25 kwietnia.
Wraz z ruchomością Wielkanocy, zmieniają się pory innych świąt - Zielone Świątki, obchodzone po 50 dniach mogą zatem przypaść nawet w lipcu. Inaczej jest w kościele prawosławnym, gdzie nadal używa się kalendarza juliańskiego. Rozbieżność sięgnęła już w naszych czasach 13 dni przez co wszystkie święta są przesunięte, a zakres dat Wielkanocy odpowiada 4 kwietnia - 13 maja naszego kalendarza. Pewne znaczenie ma także różny sposób obliczania tej daty w kościołach - mimo przesunięcia zdarza się, że w obu święta wypadają w tym samym terminie.

Te ciągłe zmiany dla wielu stały się dziś niewygodne, stąd też coraz żywszy jest pomysł, aby ustalić stały dzień na to święto. Najczęstsza propozycją jest druga niedziela kwietnia. Jeszcze inną propozycją jest skłonienie kościołów wschodnich do świętowania w tym samym terminie co zachodnie, lub odwrotnie. Oczywiście wraca tu spór z III wieku - każda grupa uważa, że ich data jest właściwsza. A na razie wszystko po staremu.

post scriptum:
Dodam tu poniżej, by nie zaburzać pierwotnego układu tekstu, jeszcze jedną refleksję.
Gdy Sobór Nicejski ustalał sposób liczenia daty Wielkanocy, jednym z argumentów za taką zmianą, była nieporządna forma kalendarza hebrajskiego i błędy naliczania, powodujące że w latach pomiędzy przestępnymi Pascha mogła wypaść przed równonocą. Naliczone błędne dni kalendarza juliańskiego powodowały, że nowy sposób liczenia całkowicie oddzielał te dwa systemy, tym samym świat chrześcijański odcinał się od swych żydowskich przodków, którzy zaczynali być powoli traktowani prawie jak poganie.
Zastanawiającą kwestią są jednak słowa Anatoliusza Aleksandryjskiego, który uważał za błąd opierać się na cyklach księżyca, uważając je za ważniejsze, gdy słońce jest jeszcze w dwunastym znaku zodiaku, uważanym za znak zimowy. Zatem obchodzenie Zmartwychwstania, wprawdzie skorelowane z rytmami księżycowymi, miało być powiązane przede wszystkim z ruchami Słońca; pierwszorzędnym warunkiem było przekroczenie równonocy i wejście Słońca w znaki wiosenne.
Takie rozumienie było uważane za właściwe przez kościoły zachodnie, kształtujące się w kręgu kultury rzymskiej i używające kalendarza juliańskiego - słonecznego. Można w tym widzieć odejście od dawnych, bardziej pierwotnych kultów lunarnych, na rzecz bardziej rozwiniętych kultów solarnych. Wpływy kultów lunarnych w judaizmie są bardzo wyraźne - począwszy od kalendarza, do poświadczonego w Biblii zwyczaju świętowania w każdy nów księżyca - stąd wysuwane są czasem teorie, że Jahwe pierwotnie był bogiem księżyca. Przesuwając datę Wielkanocy, i uzależniając ją od równonocy, związało się chrześcijaństwo z kręgiem kultów solarnych, czego wyraźne ślady można dostrzec w symbolice - przedstawienia Chrystusa jako wschodzącego słońca, czy zawłaszczenie symboli życia i odradzania się a nawet praktyka orientowania kościołów tak, aby ołtarz wychodził na wschodzie*
Pewnym śladem może być nawet data Bożego Narodzenia - jak to już kiedyś pisałem, nie wiadomo kiedy miałoby ono następować, bo Biblia nie precyzuje pory, lecz na podstawie dowodów pośrednich można stwierdzić, że raczej na początku jesieni. Przyjęta data 25 grudnia była zatem symboliczna. Przyczyny natomiast przyjęcia właśnie jej nie są zupełnie jasne, wydaje się jednak że znów zadecydowały tutaj wpływy kultury rzymskiej.
 25 grudnia w dawnym Rzymie właśnie kończyły się Saturnalia będące czasem rozprężenia obyczajów, dające niewolnikom i sługom większą swobodę; wyznawcy Mitraizmu obchodzili święto narodzin Mitry, a na dodatek na ten sam czas wprowadzono państwowe święto Sol Invictus. Daty tych świąt były bezpośrednio związane z przesileniem zimowym, które w tamtych czasach przypadało na 25 grudnia. Precesja od tego czasu spowodowała przesunięcie, którego nie mogły usunąć poprawki kalendarza. Przyjęcie świętowania w tym dniu miało zatem tą zaletę, że z jednej strony stanowiący dużą część wiernych niewolnicy mieli czas na świętowanie na uboczu, a z drugiej strony nowe święto zastępowało w świadomości wiernych te poprzednie. Tyle że niechcący(?) tym samym po raz kolejny kult chrześcijański został powiązany z solarnym.

Zastanawia zatem czy teraz próby ujednolicenia daty Wielkanocy nie spowodują - świadomie bądź nie - dalszego odcięcia, gdyż daty nie będą już powiązane ani z rytmami księżycowymi ani z równonocą?

--------
* Słowo "orientacja" wywodzi się od "orient" - czyli wschód.
http://en.wikipedia.org/wiki/Easter
http://en.wikipedia.org/wiki/Computus
http://en.wikipedia.org/wiki/First_Council_of_Nicaea
http://en.wikipedia.org/wiki/Paschal_Full_Moon
http://en.wikipedia.org/wiki/Passover
http://en.wikipedia.org/wiki/Hebrew_calendar
http://en.wikipedia.org/wiki/Julian_calendar
http://en.wikipedia.org/wiki/Roman_calendar
http://en.wikipedia.org/wiki/Easter_controversy
http://en.wikipedia.org/wiki/Gregorian_Calendar

 "Lunarne aspekty Judaizmu" Racjonalista.pl

poniedziałek, 25 marca 2013

1926 - Trąba powietrzna we Wrocławiu

Interesujący opis:

   Latający słup piasku                                                                                                                                                   Trąba powietrzna na Górnym Śląsku.
Z Wrocławia donoszą, że na placach
leżących między miejscowościami Marschwitz i
Muckerau pojawiła się olbrzymia, sięgająca
zda się nieba trąba powietrzna, która wśród
strasznych grzmotów posuwała się szybko
ku wschodowi.
Na cmentarzu w Marschwitz trąba ta powyrywała
z korzeniami drzewa,których jeden człowiek
nie byłby w stanie objąć. Trąba skierowała się
następnie ku wsi, gdzie zrywała dachy z domostw
i zwróciła się ku przędzalni, w okolicy której z domów
mieszkalnych również pozrywała dachy, wyrzucając
je ze straszliwą siłą w powietrze.
Tam trąba powietrzna straciła swą siłę i znikła

[Wtorek 23 Marca 1926 Łódzkie Echo Wieczorne]
Kopie tej notki można znaleźć też w innych gazetach z tego okresu - brak jednak daty zdarzenia. Dawne wsie Marshwitz i Muckerau, to Marszowice i Mokra, dziś stanowiące dzielnice Wrocławia. Na terenie dawnego cmentarza w Marszowicach dziś stoi kościół pw.Matki Bożej Nieustającej Pomocy, natomiast przędzalnia to dziś dawne zakłady włókiennicze. Na podstawie tych dwóch punktów można wyznaczyć długość pewnej trasy na ok. 1,2 km. Ponieważ trąba pojawiła się między Marszowicami a Mokrą długość ścieżki kontaktu musiałaby nieco przekroczyć dwa kilometry, ale nie sposób wyznaczyć rzecz dokładniej.
Zerwanie dachów i wyrywanie drzew to siła rzędu F1.

Pewne źródło niemieckie wskazywałoby na datę 3 marca[1], co jest porą zdecydowanie nietypową, zwłaszcza że trąbie miały towarzyszyć grzmoty.
--------
[1] http://lowcyburz.pl/forum/viewtopic.php?p=9961  

środa, 13 marca 2013

1931 - To nie był szczęśliwy tydzień dla aktorów...

Trzy informacje z tego samego wydania:

Autobus z artystami teatr. wywrócił się
przygniatając kilka osób
.

Grodno.
Autobus w którym jechali artyści
teatru objazdowego z Grodna do Białegostoku na
przedstawienie, wywrócił się na przedmieściu Grodna
do rowu i przygniótł jadących. Dyrektor teatru
p. Brokowski i 5 artystów ponieśli podczas katastrofy
ciężkie rany, 6 osób jest lżej rannych. 4 zaś wyszły
bez szwanku.
Ciężko rannych artystów umieszczono w szpitalu miejskim,
życiu ich nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
--
Morderstwo na scenie.
Ludność wioski Hifnerbaden w Czechosłowacji
żyje obecnie pod wrażeniem krwawej tragedji, jaka
rozegrała się w czasie przedstawienia amatorskiego
ochotniczej straży pożarnej. Wystawiono mianowicie
sztukę pt: "Mord na ulicy" a czysty dochód
przeznaczono na kupno kilku hydrantów i drabinek
sznurowych, używanych w pożarnictwie. Kiedy
w drugim akcie rozgrywało się na scenie morderstwo,
wtedy jeden z aktorów 24 letni J. Rezciak,
wyciągnął z kieszeni nóż kuchenny i ugodził nim
śmiertelnie drugiego odtwórcę Józefa Strobia, który
w kilka minut później zmarł w oczach... bijącej
rzęsiste brawa widowni. Publiczność nie przeczuwała
bowiem nic złego i sądząc, że owa scena należy
do sztuki - nagrodziła aktorów oklaskami. Dopiero
później odkryto morderstwo: w teatrze powstała
nieopisana panika. Tłum rzucił się na poszukiwanie
zbrodniarza. W odległości kilkudziesięciu kroków
od budynku teatralnego znaleziono już zwłoki mordercy.
Wskutek podniecenia i zbyt silnego wzruszenia
po dokonaniu czynu zmarł on prawdopodobnie na udar serca.
--
Zgon śpiewaczki na scenie.
Podczas przedstawienia opery Webera "Wolny Strzelec"
na scenie teatru miejskiego w Zittau, w Saksonji,
licznie zebraną w teatrze publiczność wstrząsnęło
zajście tragiczne.
Znana śpiewaczka saska, pani Walerja Eilers von Linien,
małżonka sekretarza zarządu tego teatru, uległa,
gdy znajdowała się na scenie, atakowi apoplektycznemu i
runęła na podłogę. Przywołany natychmiast lekarz teatralny
mógł już tylko stwierdzić śmierć.
Śpiewaczka, licząca 61-szy rok życia i należąca od lat 25
do zespołu artystów teatru w Zittau, zmarła na otwartej scenie.
Publiczność, patrząca na to zajście wstrząsające, nie zdawała sobie
sprawy z powagi sytuacji. Dopiero gdy opuszczono zasłonę i
dyrektor teatru, wystąpiwszy przed nią zawiadomił zebranych o zgonie
artystki, wszystkich ogarnęło wzruszenie głębokie i jakby na komendę
cała publiczność powstała z miejsc swoich dla uczczenia zmarłej.

[Dodatek do Orędownika Ostrowskiego
Ostrów  Odolanów dn. 27. listopada 1931]
Jak to się czasem przypadki zbiegają....

piątek, 8 marca 2013

Piaskowe trąby

Kilka dawnych przypadków dust devilów:

Łódź 1936:
''Trąba powietrzna w Łodzi''
'Zniszczyła kilka straganów na placu Reymonta'

Niecodzienne zjawisko obserwowano wczoraj na terenie targowiska i hal targowych przy ul. Piotrkowskiej 317.
Mimo że pogoda dopisywała i nie było silnego wichru, około godziny 11 przed południem nagle na terenie targowiska w pobliżu hal utworzył się wir powietrzny (trąba powietrzna).
Silny wicher porwał trzy stragany, które uniósł na wysokość około dwu pięter, poczem zerwał dachy ze straganów i poniósł je aż na ulicę Wólczańską.
Zdruzgotane szczątki ścianek drewnianych straganów upadły za budynkiem hal. Na szczęście nikt z przechodniów nie doznał szwanku
[Głos Poranny  9 lipca 1936]
 Warszawa 1886:

Kurjer Warszawski nr. 146
28 maja 1886

"Niezwykłe zjawisko"
Przechodzący dnia wczorajszego, o godzinie 2-ej po południu przez plac Zamkowy, byli świadkami niezwykłego zjawiska. W kierunku od Bednarskiej ku Zjazdowi mknęła szybko trąba powietrzna en miniature. Był to sięgający do pierwszego piętra, znacznej objętości, słup piasku, unoszonego przez silny wiatr i obracający się z wielką szybkością około swej osi.

Wawer 1915
 Kuryer dla wszystkich
 31 Maja 1915 roku
 Trąba powietrzna (or.) Wczoraj o godz. 3-ej po południu pod lasem między Wawrem a Aninem w chwili odejścia kolei konnej Wawer —Wiązowna pasażerowie mieli widok niezwykły. W pobliżu utworzyła się trąba powietrzna, która uniosła w górę wirujący słup kurzu' i piasku  niezwykle grubego obwodu. Robiło ' to wrażenie strasznego dymu pożaru olbrzymiego. Słup wirował tak z 5 minut, posuwając się na przestrzeni 1/4 wiorsty poczem się ulotnił i zanikł nie dogoniwszy odjeżdżającego wagonu, którego pasażerowie mieliby nieprzyjemną niespodziankę, gdyby ich  dosięgnął.

Zgierz 2006
Trąba szalała na rynku

Prawdziwy horror przeżyli w minioną niedzielę (23 lipca) mieszkańcy placu Targowego w Zgierzu. Około godz. 14 w okolicach rynku z płodami rolnymi przeszła trąba powietrzna.
- Siedziałem na stole pod wiatą - opowiada pan Janek. - Był morderczy upał. Nagle z daleka zobaczyłem coś niesamowitego. W moim kierunku zbliżał się wirujący w powietrzu tuman kurzu. Podmuch był tak silny, że zrzucił mnie na ziemię.
Wichura zerwała dach nad jedną z hal targowych i rzuciła go na ziemię. W tym tygodniu pracownicy służb komunalnych naprawiali szkody.
[Ekspress Ilustrowany]


czwartek, 28 lutego 2013

1923 - Masowe morderstwo w Piątkowie

W latach międzywojennych miało miejsce wiele tragicznych i okrutnych historii, jednak to co zdarzyło się w lutym 1923 roku w Piątkowie pod Poznaniem, jest wstrząsające jeszcze dziś.

Rodzina Kosterów przybyła do Piątkowa koło Winiar, obecnie dzielnicy Poznania, na początku lat 20., przybywszy z Ameryki. Powrócili z emigracji, osiedlając się wśród krewnych i prowadzili duże gospodarstwo, opierając się na  pieniądzach przywiezionych z zagranicy - a te budziły pokusy.
14 lutego 1923 roku sąsiedzi zauważyli, że w gospodarstwie panuje zaskakujący spokój. Przez cały dzień nikt nie widział członków rodziny, a krowy ryczące w oborze wskazywały, że nikt ich nie wydoił. Gdy sąsiad zajrzał na podwórko zobaczył psa zabitego siekierą niedaleko domu. Zaniepokojony wszedł do środka.
W kuchni, na podłodze, leżały ciała dzieci Kostery - 6 letniego Edwarda i 12 letniej Genowefy, urodzonych jeszcze w Ameryce. Ich głowy porozbijano tępym narzędziem.Wszędzie widać było ślady krwi.
Dopiero przybyła policja ujawniła rozmiary tragedii. Oprócz zwłok dzieci w kuchni, w pokoju leżało ciałko 2 letniego Ludwika, zabitego w ten sam sposób. W piwnicy stodoły, zagrzebane w sianie, leżały ciała Piotra Kostery i parobka, 16 letniego Jana Kopy. W chlewie znaleziono Kosterową i służącą Maciaszkównę. Wszyscy zabici uderzeniami tępym narzędziem.

Wkrótce przypomniano sobie, że nad ranem mleczarz dobijał się do Kosterów, od których miał wziąć mleko. Bliżej nieokreślony głos z wnętrza domu powiedział mu, że dziś mleka nie będzie, zaś mleczarz, nie podejrzewając niczego złego, odjechał. Do zbrodni musiało zatem dojść wczesnym rankiem.
Początkowo sądzono, że sprawcą musiała być banda grasująca w okolicy, jednak już po kilku dniach pojawia się pierwszy ślad - w Poznaniu próbowano sprzedać złoty zegarek, należący do Kostery. Gdy jubiler zażądał dowodu osobistego, sprzedający ulotnił się. Jedyne co można było powiedzieć o nim, to że był polakiem, z pewnością należącym do przestępczego półświatka. Zarządzono obserwację w miejscach gdzie widziano tego człowieka, ale bez skutku. Dopiero pod koniec tygodnia patrol zauważył dwóch ludzi niosących duży kosz na stację kolejową. Jednym z nich był dobrze znany policji Panowicz, zaś drugim niejaki Sobczak, niespełna 24 letni.
W koszu który nieśli znaleziono ubrania i biżuterię Kosterów oraz 200 tysięcy marek.  Panowicz wyparł się wszystkiego, natomiast Sobczak opowiedział nieprawdopodobną historię. Otóż miał on pewnego dnia spotkać dwóch nie znanych mu ludzi, którzy zaproponowali mu udział w "skoku" we wsi pod Poznaniem. Umówionego dnia miał on za zadanie dać znać, że wszyscy już śpią i pilnować na zwenątrz czy nikt nie nadchodzi. Gdy było już po wszystkim przestępcy dali mu część łupów i zniknęli. Opisał ich na tyle szczegółowo, że już wkrótce znaleziono człowieka odpowiadającego wyglądem jednemu z nich, zaś Sobczak twierdził że to właśnie jeden ze wspólników. Niestety człowiek ten miał mocne alibi - w dniu zbrodni był widziany w Gnieźnie. Potem znaleziono jeszcze jedną osobę, ale wówczas Sobczak pękł.

Antoni Sobczak był typem włóczęgi. Nigdzie nie mógł dłużej zagrzać miejsca nie popełniając jakiegoś przestępstwa. Zarazem jednak pisano o nim, że wypowiadał się inteligentnie. Pochodził z Bomblina koło Węgrowa i z zawodu miał być ślusarzem. Raz już przesiedział ponad póltora roku za kradzież Przez pewien czas pracował jako parobek u gospodarza pod Obornikami, ale gdy ukradł mu worek zboża, został wydalony. idąc do Poznania napotkał Kostera, który podwiózł go. Zgadali się do tego, że Sobczak potrzebuje zajęcia, więc Koster najął go na parobka. Już po kilku dniach zauważył że parobek jest leniwy i niedbały. Skrytykował go za niechlujstwo i wysłał do miasta aby kupił sobie porządne ubranie. Zamiast tego Sobczak przedsięwziął plan rabunku.
Ukradł ze sklepu chleb i cały weekend przebywał poza gospodarstwem. W niedzielę wieczorem przyszedł do Kosterów i zagrzebał się w sianie na piętrze stodoły. Gdy w poniedziałek o świcie przyszedł parobek, zaczekał aż wejście na drabinę, i ciosem młota zabił go na miejscu, przysypując ciało sianem.
Wkrótce Koster, nie mogąc się doszukać parobka wszedł do stodoły i zginął w podobny sposób. Szukającą ich służącą zabił w wejściu do obory. Gdy wreszcie Kosterowa, nie mogąc znaleźć męża, zobaczyła krew na ziemi przy oborze, zaniepokojona wbiegła do środka i zginęła od uderzenia młotem.

Po tej masakrze wchodzi do domu. Odprawia dobijającego się mleczarza i wywołuje małego Edwarda na zewnątrz, gdzie zabija go ciosem w pierś. Prosi niczego nie świadomą Genowefę o wodę do mycia, i gdy na chwilę się odwraca, zabija ją w kuchni. Teraz, spokojny że nikt mu nie przeszkodzi, zabiera ubrania i kosztowności, załadowuje wóz zbożem i szykuje się do wyjazdu. Z wnętrza domu dobiega go płacz najmłodszego Ludwika. Bojąc się, aby ten odgłos nie zdradził go za wcześnie, kładzie chłopca na podłodze i zabija uderzeniem młota.
Przed południem przybywa do Poznania. Tu sprzedaje zboże i udaje się do jadłodajni na ulicy świętego Wojciecha. To przedziwne, ale ten "niechluj" którego złościło gdy zarzucono mu niedbalstwo, idzie teraz do fryzjera, który porządnie go goli, a u krawca kupuje nową koszulę. Spotyka Panowicza, z którym się przyjaźnił i zostawia mu swoje rzeczy. Resztę dnia spędzają na popijawie i wspólnej znajomej. Gdy Panowicz pyta go o źródło pieniędzy, których dotychczas raczej mu brakowało, przyznaje się do zbrodni. "Szkoda że ja mam byłem" - odpowiada z podziwem młody Panowicz. Na bazarze wymieniają dolary na marki i sprzedają cześć biżuterii, potem udają się do jubilera, który zaskoczony skąd człowiek, nie wyglądający na majętnego ma złoty zegarek, nabiera podejrzeń. Gdy klienci próbują się wykręcić i nie chcą pokazać swych dowodów, posyła pomocnika na policje, jednak tamci znikają przed jej przybyciem. Przez pewien czas Sobczak ukrywa się u znajomych, by wreszcie próbować ucieczki koleją.

To dziwne zachowanie i brak jakiejkolwiek skruchy wywołują wrażenie, że Sobczak musiał  nie być zupełnie normalny, jednak badający go psychiatrzy stwierdzili, że w czasie morderstwa był w pełni świadomy swych czynów. Zbrodnię opisywał ze spokojem, bez emocji, tylko gdy przyszło mu opisać zabicie najmłodszego dziecka na chwilę się załamał. Wobec braku okoliczności łagodzących już w kwietniu tego samego roku Sobczak zostaje uznany winnym siedmiokrotnego morderstwa i skazany na śmierć. Nawet jego adwokat nie zgłosił żadnych zastrzeżeń. Towarzyszący mu Panowicz trafia na dwa lata do więzienia za pomoc. Ostatnia informacja na jego temat mówiła o zatwierdzeniu wyroku przez prezydenta w czerwcu, zatem zapewne w sprawie nie było już potem żadnych apelacji. Wyrok prawdopodobnie wykonano jeszcze w tym samym miesiącu.

Niespełna sześć lat później w tej samej okolicy doszło do niemal identycznego zdarzenia, o czym, być może, napiszę innym razem.
-------
*Orędownik Wrzesiński,  numery z 17; 21 i 22 lutego oraz 17 kwietnia 1923, WBC Poznań
* Goniec Wielkopolski 17 i 20 lutego 1923 r
*Orędownik Ostrowski 21 lutego i 6 czerwca 1923
*Gazeta Wągrowiecka 18 kwietnia 1923

poniedziałek, 18 lutego 2013

1924 - Diabeł na dzwonnicy

 Lublin, "Diabeł" na wieży kościelnej.

    Wieś Fejslawice pod Lublinem była widownią niezwykłego zdarzenia.   Pewnej nocy zbudził mieszkańców wsi przeciągły jęk dzwonów, co wywołało zrozumiały popłoch. Stwierdzono, że żadnego pożaru we wsi niema. Organista zdołał nakłonić kilku chłopaków, wdrapali się oni wraz z nim na dzwonnicę. Zgromadzeni przed dzwonnicą ujrzeli za chwilę organistę wypadającego z drzwi z okrzykiem "uciekajcie, djabeł dzwoni!" Przerażenie objęło całą masę zgromadzonych. Uspokoił ich dopiero proboszcz, który udał się na górę do dzwonów i po chwili zeszedł na dół, pędząc przed sobą prosiaka. Okazało się, że świnia była własnością jednego z gospodarzy i została skradziona przez nieznanych opryszków. Opryszki, bojąc się, by nie wpadli w ręce ścigających, zaprowadzili świnię na dzwonnicę, przywiązali ją do dzwonu poczem zbiegli. Świnia czując się skrępowaną w pętli, usiłowała się wydobyć i pociągała za sznur


    Gazeta Wągrowiecka
    Wągrowiec, czwartek, dnia 15 maja 1924. WBC

Najedli się więc strachu. A na darmo.

piątek, 15 lutego 2013

1928 - Meteoryt na Syberii zabił 8 osób

Chcąc być na bieżąco skomentuję wycinkiem historii najnowsze ekscytujące zdarzenia:

Spadający meteor zburzył cztery domy i zabił osiem osób

Wedle doniesień z Moskwy w jednej z osad syberyjskich spadł w ostatnich dniach
olbrzymiej wielkości meteor, który zburzył cztery domy oraz zabił osiem osób.
Jak wielką była siła spadającej gwiazdy, świadczy najlepiej fakt, iż meteor
zniszczył całkowicie dwupiętrowy budynek, zbudowany całkowicie z żelaza i betonu. W miejscu w którym meteor zarył się w ziemię powstała wielkich rozmiarów dziura, podobna zupełnie do otworu wulkanicznego.
Wśród ludności tych okolic zapanowała panika. Przerażeni mieszkańcy opuszczali domy, szukając schronienia w polu. W pierwszej chwili bowiem sądzono, że ma się do czynienia z trzęsieniem ziemi.
Oprócz osób zabitych skutkiem upadku meteora jest też wiele osób rannych.

[Gazeta Sępoleńska 22 listopada 1928 r KPBC]
Podobny, choć mniej tragiczny przypadek zdarzył się dziesięć lat wcześniej w Hiszpanii:


Olbrzymi meteor. Spadł ubiegłej niedzieli we wsi Ćubilla olbrzymi meteor, niedaleko Burgos, w Hiszpanii. Mieszkańcy wsi szli właśnie do kościoła, gdy zobaczyli na niebie ogromną kulę ognistą, która spadała ze straszliwą szybkością, poczem nastąpił gwałtowny wybuch i długim 1 głośnym grzmotem. Przerażeni włościanie myśleli, że nadszedł koniec świata 1 padli na kolana. Dom, na który spadł meteor, uległ zdruzgotaniu 1 z dwoma sąsiedniemi stanął w płomieniach. Ody włościanie ochłonęli z przerażenia, rzucili się do gaszenia pożaru. Gruzy zburzonego domu pokryte były masą żelaza krystalicznego. "Większe odłamy meteoru przesłano do muzeum w Madrycie. [Głos Warszawski Niedziela, 24 stycznia 1909 r. EBUW]

Ówczesne gazety nie raz podawały informacje o meteorytach, które swym upadkiem poczyniły wielkie szkody. W 1931 roku meteoryt miał podobno zburzyć dom leśnika w Stanach, zabijając dwie osoby, a niewiele wcześniej inny miał zrujnować magazyny pod Tromso, wywołując podobny skutek[1].

Powracając zaś do współczesności - meteoryt w okolicach Czelabińska był prawdopodobnie niewiele mniejszy od tego z roku 1908, który spadł w dorzeczu rzeki Podkamienna Tunguska, i jak się wydaje praktycznie wszystkie zniszczenia są wywołane przez falę uderzeniową po eksplozji w atmosferze a nie przez upadek szczątków na ziemię. Oprócz licznych zdjęć i filmów z ziemi, najciekawsze jest chyba zdjęcie rozbłysku uchwycone z kosmosu, przez satelitę Meteostat 10:

Prawdopodobnie odnaleziono też krater, ale ten pokazywany na zdjęciach wygląda mi za gładko:

 Wydaje się jednak, że wbrew twierdzeniom lokalnych władz, ten meteoryt nie ma związku z przelatującą dziś obok ziemi małą asteroidą. Obiekt ten nadlatuje bowiem z południa na północ, zaś meteor leciał od wschodu. Pierwsze szacunki wskazują, że prawdopodobny radiant leży w okolicach gwiazdozbioru Pegaza, a orbita ciała jest całkowicie inna niż orbita planetoidy.[2] Zatem nie jest to jej odłamek jak piszą media.

-----
[1] Pałuczanin 1931.03.08
[2]  http://kaira.sgo.fi/2013/02/are-2012-da14-and-chelyabinsk-meteor.html
http://slon.ru/fast/russia/foto-dnya-voronka-ot-chelyabinskogo-meteorita-909960.xhtml

poniedziałek, 4 lutego 2013

1921 - Trąba powietrzna w grudniu?

Sezon na gwałtowne zjawiska zasadniczo przypada u nas na okres od maja do września, toteż wszelkie odchylenia od tej normy są zastanawiające. Styczniowa trąba zdarzyła się u nas bodaj tylko raz, podczas przechodzenia orkanu Cyryl, a więc w specyficznych warunkach, natomiast o grudniowej jeszcze nie słyszałem - wyjątkiem są informacje z roku 1921:
Trąba powietrzna w Rawiczu i powiecie rawickim. W niedzielę 18. 12. około godz. 4 po poło rozhukała się nad okolicą burza z deszczem i śniegiem, która wkrótce zmieniła się w huragan i trąbę powietrzną. Rozpętany żywioł niszczył po drodze wszystko, co napotkał, stąd też mało jest w mieście i okolicy domostw, które od szalonego wichru nie ucierpiały. Między innemi zniszczone zostały w Rawiczu: Tunel kolejowy na dworcu głównym, budynek fabryczny Koszewskiego i Ski, dach Seminarjum nauczycielskiego, mnóstwo domów w mieście, które straciły w całości lub części swoje dachy, parkany, drzwi, okna itp. W okolicy np. w Sarnowej uszkodzony dworzec kolejowy, w Zielonej wsi zwalona stodoła i odkryty dom gościnnego itd. Słowem tego rodzaju zjawiska nie pamiętają tutejsi ludzie od dziesiątek lat. Była chwila, kiedy ogólny łoskot spadających cegieł, dachówek, grzymsów, całych dachów, szyb, zamienił miasto na istne piekło. Na szczęście obeszło się bez ofiar w ludziach, gdyż deszcz i zimno zatrzymały mieszkańców w domach. Szkody wynikłe z burzy są ogromne, zapewne pójdą dziesiątki miljonów.[1]
Jak więc widać, szkody były znaczne, więc i wiatr musiał być niczego sobie. Ale czy było to to zjawisko o jakie nam chodzi? Na dobrą sprawę nic konkretnego tu nie rozstrzyga, równie dobrze mógł to być microburst podczas burzy śnieżnej. Niestety poza kopiami tej notki nic konkretnego nie odnalazłem, toteż nie nie mogę potwierdzić tego przypadku. Ale odnotować warto.




------
 [1] Głos Rolnika Nr. 2 (36) Poznań, niedziela 8 stycznia 1922.

piątek, 1 lutego 2013

1932 Trąba powietrzna w Tarnowie

W ramach przypominania zdarzeń, o których sam zapomniałem napisać w zeszłym roku:

Trąba powietrzna. Nad Tarnowem i okolicą
przeszedł ostatnio katastrofalny orkan. W niektórych wsiach spadł grad wielkości pięści. Zboże, warzywa i drzewa owocowe zostały zupełnie zniszczone. Grad wybił-2500 szyb w pałacu księcia Sanguszki w Gumniskach. Gęsto padające pioruny wywołały w kilku miejscach pożary.Wszystkie dachy pokryte papą zostały przez grad podziurawione jak sito.                    Orkan wzniecił w Pogórskiej Woli trąbę powietrzną, która miała taką siłę, iż wyrywała dęby z korzeniami i rzucała niemi o kilkaset metrów, a często kilka kilometrów od lasu. Pastwą trąby powietrznej padło 5 domów prawie zupełnie zdruzgotanych. Cyklon rzucił dachy tych domów na pola. Szkody są olbrzymie. [Dziennik Cieszyński Niedziela, dnia 10 lipca 1932. ŚBC]

Brak niestety dokładniej daty, ponieważ jednak informacja pojawia się w niedzielnych wydaniach śląskich gazet, zapewne chodziło o poprzedzający tydzień.

Czy mogła to być, jak pisała prasa, trąba powietrzna? Nie jest to w każdym razie wykluczone - mocny grad wskazuje na chmurę burzową z silnymi prądami wstępującymi. Najbardziej podejrzane jest tutaj przerzucanie w powietrzu całych drzew, o ile autor nie pomylił tego z powaleniem lasów.

wtorek, 29 stycznia 2013

Biblia słowem Boga

Jeśli sądzicie że to będzie wpis ewangelizacyjny, to grubo się mylicie.

W dyskusjach światopoglądowych podejście do kwestii wiary stanowi sprawę niejednokrotnie najważniejszą. Zasadniczo ludzie mogą mieć różne poglądy, ale wiarę powinni mieć, i to najlepiej tą dominującą. Pokazują to dobrze wyniki ankiet - w USA więcej osób zgodziłoby się na prezydenta geja niż na niewierzącego, niezależnie zresztą od rodzaju wyznania. Dyskusje na temat tego, czy Bóg jest, czy też nie, są bardzo żarliwe i w większości nierozstrzygalne, ja zaś w niniejszym wpisie skupię się na jednym z wątków - na kwestii Biblii.

Biblia stanowi dla chrześcijan podstawę dla wiary, sceptycy wysuwają jednak argument, że na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo na ile jest to księga prawdziwa. Przez długi czas obowiązkowym nurtem, było traktowanie dosłownie wszystkiego co zostało tam napisane, w efekcie za heretyka uznany mógł być zarówno ten, kto twierdził że ziemia porusza się wokół słońca, jak i ten który wątpił w wiek Adama czy w to, że Tobiasz miał psa.  W miarę postępu nauki i archeologii krytyczna analiza Biblii zaczynała coraz śmielej kwestionować różne obszary pojmowania, przez co znaczna część treści jest dziś rozumiana metaforycznie. Stąd też powstają spory odnośnie tego na ile i czy tekst tej księgi ma być prawdziwy a tym samym na ile uzasadnia wiarę.
Należy przy tym rozbić tą "prawdziwość" na dwa obszary - zdarzeń historycznych i zdarzeń cudownych. Nikt nie modli się do podręcznika historycznego, bo fakty są nie do wiary a do wiedzy. Z drugiej strony poza pewnymi grupkami neopogan nikt nie wyznaje religii greckiej, tak przecież barwnie opisanej w obszernych mitologiach. W przypadku Biblii podania o zdarzeniach historycznych mieszają się z podaniami o cudach, co przez wielu jest traktowane łącznie. Stąd też w odpowiedzi na krytykę, pojawiły się rozmaite sposoby dowodzenia o tym, że tekstowi tej księgi należy ufać. Co niektóre tutaj sceptycznie omówię.

Biblia jest prawdziwa, bo tak napisali w Biblii
To zaskakujące ale jednym z najczęstszych argumentów za prawdziwością Biblii jest to, że jej prawdziwość jest opisana w Biblii. Może nie zawsze rzecz jest przedstawiana w tak oczywistej formie, ale wiele torów myślowych w istocie się do tego sprowadza. Weźmy na przykład taki, z którym się raz spotkałem:
Biblia jest prawdziwa, bo jest Słowem Boga (a Bóg by nie kłamał) --> Biblia jest Słowem Boga bo wielokrotnie tak napisano w Biblii --> To że tak napisano jest prawdą, bo Biblia jest prawdziwa (etc. w nieskończoność).
KSIĘGA RODZAJU ZACZYNA SIĘ OD SŁÓW :’ BÓG POWIEDZIAŁ ‘, 9 RAZY W PIERWSZYM ROZDZIALE . ZWROT ‘ TAK MÓWI PAN ‘ ,POJAWIA SIĘ 23 RAZY W OSTATNIEJ KSIĘDZE STAREGO TESTAMENTU – PROROCTWIE MALACHIASZA. TAK WIĘC ‘ BÓG MÓWI’ OD KSIEGI RODZAJU DO MALACHIASZA ‘PAN PRZEMÓWIŁ’ POJAWIA SIĘ 560 RAZY W PIERWSZYCH 5 KSIĘGACH BIBLII. IZAJASZ TWIERDZI  CONAJMNIEJ 40 RAZY ŻE JEGO WIADOMOŚCI POCHODZĄ DOKŁADNIE OD PANA :EZECHIEL 60 ,A JEREMIASZ 100 RAZY ‘ PAN PZREMÓWIŁ’ POJAWIA SIĘ W STARYM TESTAMENCIE CO NAJMNIEJ 3800 RAZY PAN JEZUS POWOŁAŁ SIĘ NA  CONAJMNIEJ 24 RÓŻNYCH KSIĄG STAREGO TESTAMENTU – TO PRAWDA – ON DOKŁADNIE JE ZACYDOWAŁ . TO SĄ FAKTY ,KTÓRE BEDĄ MIAŁY ZNACZENIE DLA OSOBY Z OTWARTYM SERCEM , CO NIE ZNACZY ,ŻE MUSISZ ODRZUCIĆ SWÓJ UMYSŁ , BY W NIE UWIERZYĆ .LECZ JEŚLI NIE CHCESZ UWIERZYĆ , TO NIC CIĘ NIE PRZEKONA .[1]
Takie argumenty, które same siebie dowodzą, nazywamy błędnym kołem. Są one tyleż prawdziwe co blok mieszkalny postawiony na własnym dachu i z tym światem nie mający punktów stycznych. Nie potrzebują żadnych potwierdzeń zewnętrznych i nie przejmują się zaprzeczeniami bo podpierają się wnioskami wysnutymi z siebie. Niczym wąż żywiący się swym ogonem. Jak zaraz pokażę, bardzo duża ilość argumentacji opiera się w istocie na tej absurdalnej zasadzie.

Biblia jest prawdziwa, bo spełnia wszystkie proroctwa biblijne
Argument ten przybiera często formę rachunku prawdopodobieństwa. Niejaki Hugh Ross ocenia, że w Biblii wymienionych jest 2500 proroctw, z czego 2000 się spełniło. Następnie nie wiedzieć jak oblicza prawdopodobieństwo przypadkowego i niezależnego spełnienia się ich wszystkich, stwierdzając iż przypadkowe spełnienie się tych proroctw jest niesamowicie mało prawdopodobne (dokładnie jedna szansa na 10^2000). Najbardziej zastanawia mnie tutaj jak oszacować prawdopodobieństwo spełnienia się proroctwa - gdyby prorok zapowiedział, że w pewnym małżeństwie urodzi się chłopiec, to szansa odgadnięcia wynosi z grubsza 1:2. Gdyby dodał że nada się mu imię Jakub to szansę można by szacować statystyczne na podstawie średniej wieloletniej częstości nadawania imion - Jakub jest najpopularniejszy od lat z częstością około 7% [2], więc szansa to z grubsza 7:100 * 1:2. Jak jednak oszacować prawdopodobieństwo tego, że za kilkaset lat urodzi się Mesjasz?
Jednym z ocenianych proroctwo jest to, że urodzi się w Betlejem - przypomnę tutaj że spośród ewangelistów dwóch nic o tym nie wie, a pozostali nie mogli się dogadać jak to miało się odbyć.
W dodatku te szacunki zakładają, że proroctwa byłyby zdarzeniami niezależnymi - a więc wydanie na śmierć miałoby być niezależne od  wykonania wyroku, co jest bardzo ryzykowne i nie sprawdzalne.
Tak czy siak znów w większości argument ten opiera się na Biblii - proroctwa z jednej części tej księgi spełniły się, co wiemy z drugiej części tej księgi. Prawdziwość jednej części księgi jest dowodzona przez drugą, zaś drugiej dowodzi to, że spełnia zapowiedzi tej pierwszej. Znów zatem powracamy do argumentu, że Biblia jest prawdziwa bo tak napisali w Biblii.
Powiedzmy że jakiś jasnowidz napisze w książce, że jako nastolatek przewidział, że ożeni się z Marianną i potem to się sprawdziło - mogłoby to stanowić dowód jego jasnowidzenia, gdyby tylko to pierwsze proroctwo było znane z jakiegoś innego źródła. Jeśli tak nie jest mamy prawo podejrzewać, że zostało ono wymyślone po fakcie. Tutaj jest podobnie.
Upadek Babilonu został zapowiedziany przez proroków - skąd wiemy że przed tym zdarzeniem pojawiło się proroctwo? Z Biblii. A czy tak na prawdę było? No przecież Biblia jest prawdziwa. Jest bo przepowiednia o upadku Babilonu się sprawdziła, na pewno - wiemy to z Biblii...

Jest jeszcze jedna sprawa - w często cytowanym artykule wymienionych jest 13 spełnionych proroctw. Jedno jest bardzo zabawne:
  1. W V wieku p.n.e. prorok o imieniu Zachariasz oznajmił, że Mesjasz zostanie zdradzony za cenę niewolnika - trzydzieści sztuk srebra, zgodnie z prawem żydowskim, jak rownież, że pieniądze te zostaną użyte do kupna pola cmentarnego dla biednych ludzi spoza Jerozolimy (Zachariasz 11:12-13). Zarówno Biblia jak i świeccy historycy podają, że Judasz Iskariot otrzymał trzydzieści srebrników za zdradzenie Jezusa. Wymienione źródła wskazują również na to, że pięniądze te zostały użyte do nabycia pola garncarza, na cmentarz dla cudzoziemców (Mateusz 27:3,10).
    (Prawdopodobieństwo przypadkowego spełnienia = 1 do 10
    11.)[3]
Niestety rzecz wygląda inaczej - to jedynie Mateusz twierdzi w Ewangelii, że te zdarzenia zostały zapowiedziane przez Zachariasza. Natomiast w odpowiedniej księdze, w rozdziale jedenastym Zachariasz opisuje jak hodując owce dla handlarzy, stracił do nich cierpliwość i zwolniwszy trzech pasterzy wymówił pracę, łamiąc laskę-przymierzę, po czym powiedział handlarzom aby mu wypłacili zapłatę. Dali mu 30 srebrników które za radą Pana wpłacił do świątynnej skarbony. Nie ma tam słowa o kupowaniu ziemi na cmentarz dla cudzoziemców, ani o sprzedawaniu niewolników. Jedynie liczba srebrników się zgadza.
Aha - i nie ma ówczesnych świeckich źródeł które potwierdzają historię Judasza.
Jeśli tak wyglądają te spełnione proroctwa, to ja dziękuję za takie wyliczenia.

Biblia jest prawdziwa bo opisuje prawdziwe zdarzenia historyczne
Już pisałem, że kwestię rozbieranej na czynniki pierwsze "prawdziwości" tekstu Biblii można rozumieć dwojako - jako autentyczność całości, włącznie z wierzeniami autorów, bądź autentyczność dokumentu. To trochę jak ze sztukami Shakespeare'a - te które wydał za życia są uznawane za autentyczne jako dzieło, w odróżnieniu od różnych "zaginionych sztuk" pojawiających się w kolejnych wiekach i będących fałszerstwami. Zarazem jednak nie musi być prawdziwa treść tych sztuk - Ryszard III nie był pokręcony i szalony i zapewne nie zabił swych bratanków.
Jak się to ma do Biblii?

Jeśli rozpatrywać ją jako tekst napisany przez starożytnych Semitów, i opisujący zdarzenia z ich perspektywy, może być źródłem historycznym o pewnych zdarzeniach jakie wydarzyły się w tamtych czasach. Potwierdzić można na przykład takie zdarzenia jak wyprowadzenie Żydów z Jerozolimy (587 p.n.e.), pewna stela potwierdzałaby też opisaną w księgach królewskich wojnę z Moabitami w IX wieku p.n.e., wiele wydarzeń z czasów późniejszych znajduje swoje odzwierciedlenie w innych źródłach. Ale wojny, podboje, panowania królów itp. to zdarzenia historyczne. A z drugą grupą - zdarzeniami religijnymi, cudownymi?
Niestety takich potwierdzić się nie da. Pod tym względem wiarygodność różnych źródeł historyczna jest podobna - opowieści o cudach zrządzonych przez Bogów pojawiają się w świętych księgach najróżniejszych religii, ale nie uzyskują one przez to tylko potwierdzenia. Biblia miałaby zatem taką wartość jak kronika Galla Anonima - wprawdzie opisująca pewne faktyczne zdarzenia ale mieszająca je z mitami i legendami.

Biblia jest prawdziwa bo jest wyjątkowym dziełem
Tak na prawdę nie jest to żaden argument, ale powtarza się go tak często, że chyba wielu na prawdę sądzi, że wartość historiograficzną dzieła można oceniać po wartości literackiej.
Należy zwrcić rwnież uwagę na unikalną budowę Biblii. Jest ona wprawdzie zbiorem 66 ksiąg, napisanych przez ponad 40 rżnych pisarzy w przeciągu ponad 2,000 lat, jest jednak jedną Księgą, zawierająca w całości doskonałą zwięzłość.
Poszczeglni pisarze, w czasie pisania, nie orientowali się, że ich przesłanie zostanie włączone do tej Księgi, a każde z nich doskonale pasuje do całości i służy rwnocześnie swemu unikalnemu celowi jako część składowa całości. Każdy, kto pilnie studiuje Biblię, bedzie ciągle napotykać się na niesamowite struktutalne i matematyczne wzorce [pisownia oryginalna] [4]
Czyli dowodem ma być to, że pisano ją długo, przez różnych autorów a mimo to jest bardzo jednolita literacko? Pamiętajmy, że przez długi czas składały się na nią różne ustne opowieści, które dopiero w pewnym momencie skompilowano i spisano. Ślady kompilacji różnych zbliżonych podań dobrze zresztą widać, choćby po powtórzeniach tych samych historii - mamy dwie wersje Stworzenia, jedna po drugiej, dwie przemieszane wersje Potopu, dwie wersje 10 przykazań. Najwyraźniej odbiło się to na nierównej kompozycji takich ksiąg jak Księga Liczb czy Księga Praw.
Zarazem jednak bardzo wiele pism nie znalazło się w przyjętym kanonie - oprócz znanych dziś ok. 25 apokryfów Starego Testamentu (w tym kilku apokalips) znamy ok. 30-40 apokryficznych ewangelii, listów, przypowieści, odcinków dziejów apostolskich itp.; zaś z drobnych wzmianek z tekstu samej Biblii dowiadujemy się o o istnieniu kilkudziesięciu znanych kiedyś ale zaginionych ksiąg proroctw, poematów, listów etc. Jeśli więc podczas spisywania ujednolicono podania oraz odrzucono dość dużą liczbę niepasujących, to trudno się dziwić że tak powstały wybór jest treściowo jednolity.

Zresztą gdybyśmy uznawali ten argument za prawdziwy, to co powiedzieć o innych świętych księgach?
Taka na przykład Mahabharata powstawała w ciągu kilku tysięcy lat, stając się poematem mającym sto tysięcy wersów, a mimo to jest bardzo jednolita. Zawiera fragmenty różnych stylów literackich, dokładnie opisuje geografię i wspomina możliwe do potwierdzenia zdarzenia historyczne. A jednak poza hindusami nikt inny nie wierzy w jej prawdziwość.

----
[1] http://wiecznosc3.blog.onet.pl/2009/09/04/pismo-swiete-calkowicie-prawdziwe/ 
[2] http://gorny.edu.pl/imiona/ 
[3] http://www.zbawienie.com/proroctwa.htm 
[4] http://christiananswers.net/polish/q-eden/edn-t003-pl.html

wtorek, 8 stycznia 2013

1933 - Wisielczy humor

Kórnik. (Makabryczny humor wisielca.) Sprawdzianem przysłowiowego humoru wisielczego jest samobójstwo obxwatela kórmckiego, Michała Krawczyńskiego, b. kierownika znanej spółki "Pług". Krawczyński, mimo, że już 77 krzyżyk nosił na swoich ramionach, rozczarował się do świata i ludzi i pod wpływem depresji psychicznej... powiesił się na cmentarzu.
Przed rozpaczliwym kroKiem, który u ludzi w tym wieku jest conajmniej niezwykły, staruszek napisał list do swoich kolegów i znajomych, w którym prosi ich o poniesienie kosztów jego pogrzebu. Do ostatniej chwili nie opuścił desperata humor. List swój, napisany tuż przed śmiercią, zakończył samobójca dowcipną parafrażą Wyspiańskiego:

Miałeś chamie złoty róg,
Będac kierownikiem firmy "Pług" ,
A jako twych trudów twór,
Boś był głupi - został ci się Ino sznur...
[Orędownik Wrzesiński 22 sierpnia 1933 WBC]

wtorek, 1 stycznia 2013

Potwory - Małżeństwo Zboińskich

Tematyka przedwojennych seryjnych zabójców w Polsce nie doczekała się chyba zbyt wielu opracowań - w każdym razie trudniej coś na ten temat odnaleźć. Chyba że grzebie się po starych gazetach. Powojenni zabójcy są znani i opisami, niektórzy nawet obrośli legendą, jak Karol Kot, który de facto nie może być uznany za seryjnego*, czy Łucjan Staniak, który nigdy nie istniał. Można wręcz odnieść wrażenie, że w latach 60. i 70. mieliśmy nagłą epidemię wampirów seksualnych, biorącą się nie wiadomo skąd.
Tymczasem okazuje się że i wcześniej takie zjawiska nie były nam obce.

Samo pojęcie seryjnego mordercy wówczas jeszcze nie istniało. Mówiono o "mordercach wielokrotnych" lub "masowych", lecz rzadko próbowano łączyć rozsiane przypadki, chyba że następowały w krótkim czasie. Gdy w 1922 roku sławę zdobył paryski morderca kobiet Landrau, krótko nastąpił wzrost zainteresowania tematem, a każdego kolejnego zabójcę nazywano np. "Warszawskim Landrau" albo "Landrau z Niemiec". Gdy w 1925 roku ujawniono sprawę Haarmanna, mordercy-kanibala, nazywanego Rzeźniekiem Hanoweru, kolejni mordercy byli do niego porównywani.
Dopiero sprawa Upiora z Dusseldorfu, która przez kilka miesięcy zajmowała media, sprawiła że utrwaliło się nazywać zabójców kobiet Wampirami. Wówczas też policja zaczęła badać różne sprawy pod kątem podobnych przypadków, czasem odnajdując powiązania między sprawami. Niemal równocześnie pojawiło się też kilku naśladowców. Oczywiście co słynniejsze przypadki zamierzam omówić. Przypadek który wziąłem na sam początek jest bardzo ciekawy - z jednej bowiem strony najprawdopodobniej dotyczy najgorszego seryjnego zabójcy w Polsce, z drugiej zaś wzbudza we mnie najwięcej wątpliwości.

Stanisław Zboiński pochodził z Warszawy. Po mobilizacji wojsk pracował jako mechanik lotniczy w Wilnie, gdzie poznał niejaką Germanikę Szykowiczową**, żonę złodzieja, pochodzącą ze wsi Krystynów koło Grodna. Najwyraźniej trafił swój na swego, skoro już wkrótce został zwolniony za kradzieże z wojskowego magazynu. Przez pewien czas kradł zwierzęta z obór, aż wreszcie po zabiciu Szykowicza poślubił Germanikę, wraz z którą stworzył złodziejską bandę.
Para podróżowała po całym kraju, zarabiając na życie napadami rabunkowymi, kradzieżami i morderstwami. Gdy 22 lipca 1924 roku zostali aresztowani w Grodnie, przyznali się do 51 zabójstw! 
Jak podawała prasa, były to głównie zabójstwa rabunkowe - choć jedna gazeta stwierdziła, że Zboiński niekiedy zabijał gryząc ofiary w szyje, zaś kobiety gwałcił. Napadali na kobiety wracające z targu, chłopów idących na msze, drobnych sklepikarzy, pasażerów pociągów i przypadkowe osoby. Ofiary były duszone, zastrzelone z rewolwerów lub dźgane nożem. Ona miała wówczas zaledwie 24 lata.
Działali w całym kraju - w okolicach Warszawy, potem na Kujawach, przez pewien czas na Pomorzu aż potem na wschodzie - przez okres prawdopodobnie trzech-czterech lat. Po każdym zabójstwie przenosili się w inne miejsce i przybierali inne imiona. Prasa nie precyzuje dlaczego zostali aresztowani, zdaje się że na ich trop wpadł niejaki Dubaniewicz, starszy wywiadowca, który badał sprawy kilku ich zabójstw.
Takie zbrodnicze małżeństwo nie jest jednak ewenementem - zaledwie dwa lata wcześniej powieszono Szczepana i Józefę Pośników, którzy zamordowali i obrabowali 7 kobiet w Warszawie.
Co wzbudza moje wątpliwości - Zboiński podobno obszernie pisywał każdą zbrodnię, jednak raczej nie w sposób zapamiętać kogo zabiło się dwa lata czy rok temu. Wydaje się że w kilku przypadkach ofiary po zabójstwie były chowane w upatrzonych miejscach. Czasem byli to przypadkowi ludzie włóczący się tu i tam, zatem trudno byłoby dowieść każdej zbrodni, chyba że podczas dłuższego śledztwa. Tymczasem już na początku sierpnia oboje zostali skazani na śmierć przez sąd doraźny w Wilnie.
Mordercy czasem, gdy wiedzą że już nie umkną sprawiedliwości, potrafią się chełpić zbrodniami nie dokonanymi. Upiór z Dusseldorfu przyznał się do 40 zabójstw, jednak większości przypadków - na przykład zepchnięcia dzieci z promu - nie udało się potwierdzić. Czy zatem mogło być tak, że Zboińscy zawyżyli liczbę ofiar? Niestety prasa nie rozpisuje się o nich zbyt szczegółowo. Wiadomo tylko że na rozprawie chełpili się swymi czynami, wdając się przy zeznaniach w drastyczne szczegóły. Dopiero po ogłoszeniu wyroku miny trochę im zrzedły. Wtedy też podjęli się różnych prób opóźnienia wyroku - Stefan zaapelował do matki mieszkającej w Warszawie aby przyjechała z jego 5-letnim synem, bo chce go zobaczyć - matka odpisała że nie chce mieć z nim nic do czynienia. Potem przyznawali się do zabójstwa jakiegoś rosyjskiego dyplomaty i jakiegoś Amerykanina, mając nadzieję że osobna rozprawa mająca ustalić te fakty, przeciągnie się kilka miesięcy. Szybko okazało się, że w ostatnich latach do takich zdarzeń nie doszło. Zaapelowali nawet do prezydenta o łaskę, ale ten odrzucił wniosek. Wyrok na Stefanie wykonano chyba w grudniu 1925, w każdym razie z tego czasu pochodzi ostatnia notka mówiąca o tym, że ma być wykonany. Germanika złożyła apelację.
W zbrodniczej bandzie Germanika pełniła rolę mózgu - Stefan natomiast zajmował się czarną robotą. Ona wybierała miejsca i upatrywała ofiary, on zabijał. W efekcie można ją było oskarżyć najwyżej o 51 rozbojów i podżeganie do zabójstwa. Po kolejnych rozprawach w sądach okręgowych w Suwałkach, Pińsku i Białej, na których skazywano ją na śmierć, zawsze odwoływała się.
Wreszcie jednak w grudniu 1926 roku sąd w Warszawie odrzucił apelację - okazało się że można jej udowodnić własnoręczne zabójstwo niejakiej Anny Wasilewskiej w okolicach Augustowa w sierpniu 1929 roku, którą zwabiła do lasu i ograbiła.
Następna informacja o Zboińskiej pochodzi z lutego 1927 roku, kiedy to wyrok, od którego się odwołała, został zatwierdzony przez sąd najwyższy. Gazeta opisze tutaj, że liczba przestępstw jakie jej udowodniono sięgnęła już 80 i niektórych dokonano we Francji, więc być może podczas kolejnych rozpraw doszły jakieś nowe fakty. Jeszcze podczas postępowania próbowała się zabić, połykając dwie garści gwoździ i tłuczone szkło.
Te próby odsunięcia kaźni stanowią jednak pewnego rodzaju potwierdzenie podanych w oskarżeniu liczb - gdyby w rzeczywistości część zbrodni byłaby zmyślona, niechybnie powołaliby się na to, żądając powtórzenia procesu. Tak się jednak nie stało, więc chyba to wszystko to prawda.

Jak jednak ostatecznie skończyła zbrodniarka? Ostatnia informacja jaką udało mi się znaleźć, pochodzi z kwietnia 1927 roku. Gazeta pisała że najprawdopodobniej Zboińska zostanie ułaskawiona - prezydent zamienił jej trzy wyroki śmierci na ciężkie więzienie "bezterminowe" - czyli dożywotnie.

Niestety prasa nie rozpisywała się na ich temat zbyt obszernie. Chyba najlepszą drogą dowiedzenia się czegoś więcej, byłoby zajrzeć do starych akt kryminalnych, czego jednak jako niemobilny student chemii raczej nie będę mógł przeprowadzić (choć popytam w archiwum miejskim). Nie wiem zresztą czy takie dokumenty mogły się zachować. Jak na razie wygląda na to, że Zboińscy stanowili parę najgorszych bandytów - seryjnych morderców w historii Polski.
--------
Źródła:
Republika, nr 199, 23 lipca 1924 , Łódzka Biblioteka Cyfrowa
Gazeta Bydgoska 1924.07.24 R.3 nr 170 KPBC
Orędownik Ostrowski, środa, 6. sierpnia 1924. KPBC
Dziennik Suwalski, niedziela 17 października 1926 PBC
Orędownik Ostrowski  17. grudnia 1926 r. KPBC
Orędownik Ostrowski  22.  lutego 1917 KPBC
Orędownik Ostrowski wtorek 19 kwietnia 1927 KPBC

* Wedle definicji za seryjnego zabójcę uznaje się kogoś, kto w osobnych przypadkach zabił przynajmniej trzy osoby. Kot zabił dwie a kilka usiłował. Zresztą spośród usiłowań, próba otrucia sześciu osób sałatką znana jest wyłącznie z jego opowieści, nikt się nie otruł i nie słyszałem, aby na rozprawie jakoś to udowodniono.
** Prasa podawała różne wersje imienia - Germanika, Hermanika, Hermania, a w ostatnich tekstach nawet Janina, ale ta pierwsza występuje najczęściej.