niedziela, 25 września 2011

Kilka dziwnych katastrof

Już po napisaniu notki o dziurach w Gwatemali znalazłem stronę opisującą podobne przypadki. Niektóre przykłady katastrof kanalizacyjnych były na tyle osobliwe, że warto zaprezentować je osobno:

Chicago 1930
30 maja 1930 roku eksplozja gazu bagiennego nagromadzonego w kanalizacji, wyrwała pokrywę włazu, która wyrzucona na wysokość 25 metrów przebiła szklaną kopułkę nad szybem windy w budynku Hollander Storage and Moving company, i spadając na dno wpadła do windy zabijając 57-letniego operatora i raniąc dwójkę pasażerów[1]

Seattle 1957

Kanał ściekowy pod Ravenna Boulvard w Seattle założono w 1910 roku. Ze względu na pagórkowaty teren z jakiego zbierane były ścieki, kanał drążono metodą górniczą na głębokości 45 metrów, jako tunel o średnicy 2 metrów. Gleba w jakiej powstał byłą zwięzła i gliniasta i dlatego po załamaniu odcinka kanału woda przez długi czas mogła wymywać coraz większą jamę, aż do 11 maja 1957 roku. Zapadnięcie się jamy pochłonęło całą ulicę, tworząc lej o głębokości 45 metrów i wymiarach 30/40 metrów[2] Nikt nie zginął lecz naprawianie uszkodzenia zajęło prawie dwa lata.

Była to największa katastrofa tego typu.

A teraz z innej beczki, a raczej kadzi, bo oto w Londynie:

Londyńska Powódź Piwna 1814

17 października 1814 roku w browarze Meux and Company na Tottenham Court Road, znanym też od logo etykiet jako Horseshoe Brewery (browar "podkówka") doszło do przedziwnego wypadku, nie znajdującego odpowiednika w historii browarnictwa. Oto ogromna kadź warzącego się piwa, o wysokości prawie 6 metrów i pojemności 135 tysięcy galonów (610000 litrów czyli 610 metrów sześciennych) pękła, powodując przewrócenie innych kadzi w budynku. W efekcie
1470000 litrów piwa wypłynęło z browaru falą tak wielką, że poważnie uszkodziła dwa domy i przewróciła mur pobliskiego pubu, pod którym zginęła barmanka. Okolica należała do biednych dzielnic miasta, wiele osób mieszkało więc w najtańszych mieszkaniach w suterenach i piwnicach, które natychmiast zalał złocisty płyn. Wiadomo o 8 osobach, które utonęły. Browar został pozwany do sądu, lecz katastrofę uznano za efekt zbiegu okoliczności i powołując się na Wolę Boską uniewinniono go. Mimo to właściciele zbankrutowali.[3]
Jak łatwo się domyśleć piwne tsunami wywołało żywe zainteresowanie okolicznej ludności, która przybyła z wiaderkami, czajnikami i kubkami, aby skosztować darmowego trunku, co wedle ówczesnej prasy zaowocowało wieloma gorszącymi scenami. Zapach piwa utrzymywał się w okolicy jeszcze kilka miesięcy[4]. Nie mniej osobliwy przypadek miał miejsce niemal sto lat później:

Bostońska Powódź Melasy 1919
Melasa jest odpadem przy produkcji cukru białego. Po wykrystalizowaniu cukru z surowego soku i odwirowaniu, pozostaje gęsta, syropowata masa, zawierająca jeszcze cukier ale z której nie opłaca się go odzyskiwać. Pozostałości soków roślinnych nadają jej brązowy kolor i silny aromat. Bywa używana w browarnictwie do słodzenia słodu jęczmiennego, np. przy produkcji rumu (tu jednak tylko melasa z cukru trzcinowego, przynajmniej w oryginalnych markach).
Na początku XX wieku zużywano ją w dużych ilościach, również jako dodatek do żywności* a nawet produkcji materiałów wybuchowych. Jeden z dużych magazynów melasy znajdował się w Bostonie przy Keany Square w dzielnicy portowej. Główny zbiornik był wysoki na 15 metrów i szeroki na 27 metrów, i mieścił 2.300.000 galonów amerykańskich czyli 8700 m3. zbiornik ten, wskutek pęknięcia nitów przy wspornikach, przewrócił się.
Wysoka na 2 do 4 metrów fala melasy wylała na okolicę z prędkością ok. 50 km/h, niszcząc odcinek podmiejskiej kolejki na estakadzie i unosząc pociąg. Kilkanaście budynków zostało zburzonych, ciężarówka wepchnięta do rzeki, wiele budynków częściowo zalanych. Ogółem 21 osób zginęło a 150 zostało rannych.[5]
Dochodzenie wykazało, że zbiornik został błędnie wykonany. Do katastrofy przyczyniło się też zmęczenie materiału, niewłaściwa eksploatacja oraz stosunkowo ciepła jak na styczeń pogoda do 4 stopni powyżej zera, co sprzyjało fermentacji w zbiorniku i wzrostowi ciśnienia. Usuwanie wylanej masy trwało kilka tygodni, a podobno do dziś, w upalne dni, czuć w tamtej okolicy słodki zapach, choć wydaje mi się to nie prawdopodobne.

Ze zbliżonych katastrof można wymienić liczne eksplozje pyłu mącznego i cukrowego w zakładach, oraz wybuch warnika w cukrowni w Głogowie, gdzie gorący syrop zabił 7 osób, ale te sprawy opiszę innym razem.

-----
*W amerykańskich filmach spotykam się z melasą dodawaną do ciasteczek domowej roboty bardzo często, natomiast w Polsce, nie wiedzieć czemu, nie jest tak powszechnie dostępna, jak by to wynikało z ilości krajowych cukrowni. Co ciekawsze nasz kraj bezcłowo eksportuje rocznie prawie 300 tyś. ton melasy, głównie do UE i USA, dlatego teoretycznie powinna być tańsza od cukru, tymczasem widuję ją tylko w sklepach ze zdrową żywnością i to bardzo drogą.

[1] http://www.sewerhistory.org/images/mi/mid/1937_mid01.jpg
[2]Przegląd Budowlany, Katastrofy kanalizacyjne i ich przyczyny
[3] http://en.wikipedia.org/wiki/London_Beer_Flood
[4] http://londonhistorians.wordpress.com/2010/10/17/the-london-beer-flood-of-1814/

zdjęcie dziury w Seattle z: http://www.flickr.com/photos/seattlemunicipalarchives/4328053801/

wtorek, 20 września 2011

Z dawnej prasy: kontrasty

Dwie notki prasowe z tej samej gazety. Znajdowały się tuż obok siebie:

Z Kraju
(-) 43 pączków w ciągu pół godziny.
Onegdaj w południe w cukierni "Kolorowej" przy ul. Brackiej, róg Żórawiej w Warszawie, na pierwszym turnieju zjadaczy pączków, nagrodę w sumie 100 zł. gotówką otrzymał Aleksander Jakuszko, lat 24, mieszkaniec Warszawy, zamieszkały przy Górnośląskiej 25, który w przecięgu pół godziny zjadł 43 pączki. Drugą nagrodę 25 zł. gotówką przyznano Janowi Cerkanowiczowi, za spożycie 42-ch pączków. Wreszcie trzecią nagrodę, za 39 pączków otrzymał Piotr Staniewicz, 15 zł. gotówką i 10 zł. w wyrobach tej cukierni.
(-) Zmarł z głodu.
Na polu w pobliżu wsi Oszmianka gm. oszmiańskiej znaleziono zwłoki Spirydona Guleckiego, bezrobotnego, który zmarł skutkiem wyczerpania głodem.
Gulecki był dawniej zamożnym rolnikiem, a w ostatnich latach wpadł w skrajną nędzę i żył z żebraniny, z której utrzymywał również chorą rodzinę.
Goniec Częstochowski 5 lutego 1932 roku.
wg. biblioteka.czest.pl

niedziela, 18 września 2011

Huragany nad Polską w 1928 roku

Historia uspokaja.

Zasadniczo można by powiedzieć, że wszystko się już zdarzyło, a nasze codzienne bolączki nabierają wobec ogromu przeszłości mniej poważnego charakteru. Właśnie dlatego chętnie przeglądam biblioteki cyfrowe. Lato tego roku zapisało się jako burzliwe i zmienne, jednak pogodowe kataklizmy ostatnich lat są niczym wobec klęsk jakie notowano dawniej.

4 lipca 1928 roku Polska znalazła się na styku skrajnie różnych mas powietrza - gorącej z południa i chłodnej z północy. Jeszcze dzień wcześniej notowano w Krakowie 42 stopnie upału, natomiast tuż za chłodnym frontem, związanym z płytką zatoką niżową, notowano zaledwie 10-12 stopni. Nic więc dziwnego, że zmianie temperatury towarzyszyły gwałtowne burze. Nikt się jednak nie spodziewał, że ich przejście będzie miało tak tragiczne następstwa:

Donosiliśmy już o olbrzymich stratach jakie wyrządziła burza w dniu 4 bm.
Nikt jednak nie przypuszczał, aby były one tak wielkie jak to się oszacowuje. Oto ostateczne cyfry ilustrujące jaskrawie ogrom klęski:
W czasie burzy zginęło bądź od piorunów bądź pod gruzami domów walących się w czasie burzy na terenie całej Polski 62 osoby.

W puszczy sieradzkiej poniósł śmierć jeden robotnik zaś 7 poranionych; na Śląsku 7 robotników zabitych i około 30 porażonych, w Marjanowie dwie robotnice poniosły śmierć pod gruzami zwalonej przez huragan szopy; również dwóch robotników poniosło śmierć w takich okolicznościach w cegielni Leopoldynów.
We wsi Łasieczniki huragan zawalił stodołę pod rumowiskami której znalazł śmierć 17-letni parobek, w Kutnie pod gruzami zginął 4-letni chłopczyk; w Lubaratzu padająca topola zawaliła ścianę, która przygniotła na śmierć 54-letniego mężczyznę
w kaliskim piorun zabił dwie kobiety na polu, we wsi Jakubowice walące się ściany przygniotły dwie osoby,w powiecie tucholskim spaliły się dwie kobiety.
W lubelskiem w ciągu jednego kwadransa spłonęło od piorunu 27 budynków, pod za Ząbkowicami spłonęło kilkanaście hektarów lasu, poza tem zniszczeniu uległy lasy Puszczy Białowieskiej, Kurpiowskiej i innych.
Trzydzieści wsi w powiatach kaliskim, stanisławowskim, sokołowskim, skierniewickim, tarnopolskim, krakowskim, kieleckim, lubelskim zostało zniszczonych. Najbardziej dotknięte zostały wsie Leszkowice w pow. Lubartowskim, Wyszków w Stanisławowskim, Dobra w tureckim, i Sabno i Kosow w sokołowskim.
Ogółem zostało zniszczonych 700 budynków gospodarskich.[1]


W okolicach Białegostoku wiatr poruszył 60 wagonów na jednym z torów, część uległa wykolejeniu, inne zderzały się ze sobą, bądź wpadały na zapory na końcu toru. Dwom robotnikon, którzy schowali się pod nimi, obcięło nogi. Na śląsku uszkodzonych zostało wiele fabryk. W Katowicach dach hali elewatora przygniótł kilku robotników; w wielu hutach poprzewracały się chłodnie wieżowe. W Bytomiu i Gliwicach przewracające się kominy zawaliły kilkanaście fabryk [2] Notowano tu podmuchy sięgające 40 m/s (144 km/h) Wcześniej front dał o sobie znać w Niemczech, w okolicach Tiengartu pod Berlinem zerwanych zostało 350 dachów[3] W powiecie rybnickim szkody spowodował grad wielkości kurzego jaja, a wiatr zerwał ok. 100 dachów. W Byskowicach przewrócony komin zasypał kilkunastu robotników. Na warszawskim lotnisku wiatr unosił i przewracał samoloty, uszkadzając bądź niszcząc 30 z nich. Przed burzą upał sięgał 31 stopni. Porywy wiatru sięgały 30 m/s. W Jaktorowie pod Warszawą uszkodzone zostały wszystkie zabudowania tamtejszego majątku. Zawalić się miały nawet murowane budynki, ale prasa nie podaje jakie. [4]

Można podejrzewać, że we front mogło być wbudowanych kilka trąb powietrznych. Toruńska gazeta opisuje przejście burzy, jako niebywałą nawałnicę z gradem i podmuchami huraganowego wiatru, trwającą zaledwie 5-10 minut. Sądząc po relacjach front przetoczył się przez całą szerokość kraju w ciągu jednego popołudnia - w Poznaniu był o 15, w Toruniu o 16, wieczorem dotarł na Lubelszczyznę. Można podejrzewać, że przyczyną gwałtowności burz było uformowanie się linii szkwałowej, podobnej do tej która 23 lipca 2009 roku przeszła nad Legnicą, bądź do tej jaka w 2002 roku powaliła pół Puszczy Piskiej (też 4 lipca) - świadkowie tamtych burz opisywali je w podobny sposób.

Pioruny były w tamtych czasach przyczyną największej ilości śmierci, a to po części z braku piorunochronów na wsiach, co w razie uderzenia powodowało, że piorun wnikał do wnętrza domów rażąc domowników i wywołując pożary. Przypominam sobie pewną relację z 1935 roku, podającą, że podczas burzy w kieleckiem pioruny zabiły 35 osób - były to głównie ofiary pożarów, bądź osoby które burza zastała podczas pracy na polu.

Nie był to jednak koniec burzowego lata, bo ledwie miesiąc później, 29 lipca, podobny kataklizm nawiedza województwo wileńskie:
Wilno, 30.07 Województwo wileńskie nawiedziła onegdaj burza i huragan, przy czem w kilku punktach nastąpiło oberwanie się chmury. Burza zniszczyła 200 budynków. W Rucewiczach piorun zniszczył elektrownię i szkołę. W szeregu wsi huragan powywracał domy, drzewa, pola uległy niszczeniu. Na odcinku Wilno-Mołodeczno burza obaliła pól setki słupów telegraficznych. Ofiarą padło 65 osób.

W Wilnie jedna osoba została rażona piorunem, dwie walczą ze śmiercią. W powiecie wileńsko-trockim jest 9 zabitych, 9 porażonych; w powiecie święciańskim 9 porażonych, wilejskim 6 porażonych, w Soleczkowicach 4 osoby porażone, w Rydominie 2 osoby zabite 7 porażonych. Na pograniczu polsko-litewskem i sowieckiem K.O.P. poniósł znaczne straty. W Wielkim Hutorze jedna osoba zabita, trzy porażone; na pograniczu sowieckim jedna osoba zabita i dwie porażone. W Bohdziewicach od pioruna powstał pożar, podczas którego spłonęło troje dzieci.[5]

-----
[1] Słowo Pomorskie, 12.07.1928 BBC
[2] Gazeta Gdańska "Echo Gdańskie" 07.07.1928 PBC Gda.
[3] Lech. Gazeta Gnieźnieńska 06.07.1928 WBC
[4] Goniec Częstochowski 7 lipca 1928 biblioteka.czest.pl
[5] Lech. Gazeta Gnieźnieńska 03.08.1928 WBC

poniedziałek, 12 września 2011

W windzie



11 września 2001 roku Jan Demczur jak co dzień wstał o 4:45. Z jego domu w New Jersey jest zaledwie kilka minut drogi do dworca kolejowego, skąd tunelem dojeżdża do pracy, na Manhattan. W roboczym kombinezonie, z nieodłączną myjką, zabiera się za mycie setek szklanych drzwi i ścianek działowych biur na 90-95 piętrze North Tower w kompleksie WTC. Mijają go setki ludzi, niektórych rozpoznaje, wita się z nimi, może chwilkę rozmawia. Przez 11 lat pracy zdążył niektórych poznać, jak choćby ten strażnik w japońskim banku na 93 piętrze, czy recepcjonista z Carr Futures. Nowy pracownik pyta go, gdzie ma się udać; później pracuje z nim przez resztę ranka na tym samym piętrze.
Po godzinie ósmej zjeżdża na 43 piętro do kawiarni, zjeść śniadanie, a po kwadransie wsiada do windy ekspresowej, by powrócić na swoje piętro. Wkrótce potem słyszy głośny huk zaś winda zaczyna chybotać się na boki niczym wahadło i spada. Na szczęście automatyczne hamulce zatrzymują ją po paru chwilach. "Pewnie dźwig pękł" - stwierdza jeden ze współpasażerów. Zaledwie miesiąc wcześniej doszło do podobnego wypadku, wtedy winda zatrzymała się po 35 piętrach. Demczur i piątka pechowych pasażerów czeka więc na ekipy ratownicze sądząc, że skończy się na chwilach strachu. Jednak z góry, z szybu, napływa gęsty gryzący dym. Staje się jasne, że z windy trzeba się szybko wydostać, jednak po otworzeniu drzwi okazało się, że wyjście blokuje ściana szybu. "Czu ktoś ma nóż?" - pyta spokojnie.

W tym samym czasie Mike Komorowski, nowojorski strażak, jest jeszcze w domu, przygotowując się do porannej zbiórki, jednak szybki telefon ściąga go do remizy. Z Chinatown do WTC było zaledwie kilka minut. Na miejscu zastał płonącą wieżę i szczątki wyposażenia biur rozrzucone wokół. Wydaje się, że doszło do wybuchu gazu. Dowodzący John Jonas nakazuje udać się strażakom na górę. Zanim jednak to następuje, głośny huk i błysk ognia rozdziera powietrze. W drugą wieżę uderza samolot. "Strzelają z rakiet!" krzyczy jeden ze strażaków.
Klatka schodowa B jest jedyną, która sięga od parteru aż na samą górę, dlatego nią właśnie, gęsiego, przepuszczając bokiem ewakuujących się pracowników, wchodzą na wyższe piętra. Najbardziej zadziwiające jest, że niektórzy z uciekających cofają się aby podać strażakom kubek wody. Padają słowa otuchy "Niech bóg was błogosławi", "Zasługujecie na podwyżkę, ". Po kilkunastu piętrach przystają dla nabrania oddechu. Mają na sobie kilkadziesiąt kilogramów sprzętu nie licząc dodatkowych butli z powietrzem. Na 27 piętrze budynek drży, z zewnątrz dobiega głośny huk. Dowódca pyta innego strażaka, który wychylił się z drzwi prowadzących na piętro "czy to było to co myślę?", na co ten odpowiada "Tak. Druga wieża zawaliła się". Dowódca obraca się do swoich ludzi i rozkazuje: "Schodzimy!"

Ściana, która uniemożliwiała wyjście z windy, była ścianką z płyt gipsowych. Demczur zaczyna kuć w niej ostrzem zmywaczki, a gdy te odpada, kuje samym trzonkiem rakla. Co kilka minut zmienia go któryś ze współpasażerów. Ma parę chwil aby odpocząć i pomyśleć. Jak to się zaczęło?
Z zawodu był hydraulikiem. Urodził się w Janiewicach koło Sławna. W 1980 roku wyjechał na zaproszenie ciotki. Przez kilka lat dorabiał na czarno jako hydraulik nim w 1987 ożenił się z Nadią, amerykanką. Spodobał się jej ten cichy, drobny człowieczek, który potrafi wszystko naprawić i skonstruować. W 1991 roku, dzięki wstawiennictwu krewnych żony, zaczyna zajmować się myciem szyb w najwyższym budynku Nowego Jorku. To dlatego znalazł się teraz w tym miejscu; gdyby jednak wrócił na swoje piętro, już by nie żył. Myśli o dzieciach i o tym, że jest im potrzebny. To mobilizuje go do walki o życie.
Przekuwanie się przez dziesięciocentymetrową ściankę zajmuje im 45 minut, za nią natykają się na następną, ta jednak pęka po kilku kopniakach. Tak przeciskają się do łazienki. Demczur, odruchowo cofa się po wiadro. Na opustoszałym piętrze natykają się na strażaka, który każe się im ewakuować. Schody są gęste od ludzi, niektórzy są poparzeni, ranni. Gdy są już na 12 piętrze budynek drży. Właśnie zawaliła się druga wieża. "Szybko!" popędza ich strażak.
Na wysokości 2 piętra schody są zawalone gruzem. Pracownicy wychodzą na hol, panuje zamieszanie, nikt nie wie którędy iść. Demczur przypomina sobie o dodatkowych schodach sięgających niższych kondygnacji, za nim idą pozostali ocaleni. Gdy wreszcie zmęczony wydostaje się na zakurzoną ulicę ze zdumieniem rozgląda się wokół. Dotychczas nie wiedział co się stało, teraz widzi płonącą wieżę i dymiące guzy drugiej, ludzie wokół mówią o ataku. Sanitariusz, który podał mu kubek wody popędza go aby odszedł. Demczur odbiega, stwierdzając, że zgubił gdzieś wiadro. Po pewnym czasie odwraca się aby spojrzeć na wieżę akurat gdy antena na dachu zaczyna chwiać się i osuwać. Wieża zapada się rozrzucając wokół gruz i betonowo-azbestowy pył, który zakrywa wszystko...

Gdy strażacy schodzą na schodach pojawia się kobieta; zeszła z 73 piętra, jest tak słaba, że nie może iść. "Nazywam się Josephine" - mówi, "Josephine, wydostaniemy cię stąd" - odpowiada strażak, obejmuje ją w talii i pomaga iść. Pozostali zwalniają kroku aby nie rozdzielać grupy, mówią "Josephine, twoje dzieci i wnuki chcą cię widzieć dziś w domu", i tak wolno, krok za krokiem schodzą aż do czwartego piętra, aż kobieta przysiada, mówiąc "dalej już nie mogę". I wtedy strażacy słyszą huk.
"Pierwszą rzeczą jaką poczułem, był niesamowity pęd powietrza na plecach" - powie później Matt. Narastające dudnienie dobiegało z wyższych pięter, ściany zaczęły się trząść. Podmuch huraganowego wiatru, zmieszanego z gruzem roztrąca strażaków. Podłoga faluje i opada niczym spadająca winda. Gdy wszystko się kończy, zasypami pyłem strażacy nie wierzą że żyją.
Znaleźli się w obszernej kieszeni między gruzami, na samym gole, na zwałowisku pokruszonego betonu, wylądował Matt. Miejsce wydawało się bezpieczne, wyglądało na to, że zawaliła się tylko część budynku. Po dłuższych próbach uruchomienia krótkofalówki udaje się im znaleźć połączenie z Tomem Haringiem, zastępcą szefa straży.
"Gdzie jesteście?"
"W wieży północnej, w klatce schodowej B"
"Nie możemy znaleźć"
"Jak to? Po wejściu do hallu są schody. Jesteśmy między czwartym a drugim piętrem"
"zaraz... gdzie tu jest North Tower?..."
Sytuacja okazuje się bardziej skomplikowana. W miejscu wieży północnej znajduje się wysoka na sześć pięter kupa gruzu. Tuż obok, wciąż płonie ogień. Po kilku godzinach podejmują próbę ucieczki. Ich droga prowadzi między skręconymi dźwigarami, ledwie trzymającymi się betonowymi blokami, po stalowych belkach nad głębokimi szczelinami, w gęstym dymie trwającego w gruzach pożaru. Wreszcie o godzinie 2:34 wychodzą na zewnątrz.

Bohater
Gdy Demczur dochodzi do swojego domu nie wie jeszcze, że piątka ocalonych przez niego opowie o swej przygodzie mediom. Nie wie, że w ciągu następnego roku udzieli setki wywiadów, wystąpi w programie w którym łamaną angielszczyzną opowie co przeżył. W zdenerwowaniu wciąż ściska trzonek rakla. Kilka miesięcy później producent myjki zaprosi go aby przemówił. Nie może wyjść z zachwytu, że to ich myjka posłużyła do wydostania się z windy. Druga taka okazja się nie powtórzy. Demczur staje na mównicy, krótko przemawia, daje się sfotografować z myjką. To nie ta sama, tamtą, wraz z roboczym mundurem zabrudzonym pyłem, oddał do muzeum. Za darmo.

Gregore W. Bush wysłał mu list: "Przesyłamy panu płynące z głębi serca podziękowania i podziękowania od pełnego wdzięczności Narodu za pańskie bezinteresowne wysiłki w odpowiedzi na tragiczne wydarzenia 11 września. Pańskie działania w mgle tej narodowej tragedii były naprawdę heroiczne" Cała Ameryka uznała go za bohatera.

Cała piątka współpasażerów - Shivam Iyer, Jan Paczkowski, George Phoenix, Colin Richardson i Al Smith - przetrwała.




Ocaleni
Wiadomo o 20 osobach które przeżyły upadek wieży.
Matt Komorowski należał do grupy 13 strażaków, którzy przetrwali w szybie klatki schodowej. Szyb schodów ewakuacyjnych w którym się znajdowali, nie załamał się na krótkim odcinku między czwartym a drugim piętrem. Gdyby schodzili szybciej bądź wolniej, zginęliby. Pozostali to: Billy Butler, Tommy Falco, Jay Jonas, Michael Meldrum, Sal D'Agastino, Mickey Kross , Jim McGlynn, Rob Bacon, Jeff Coniglio i Efthimiaddes Jim ; Policjant Dave Lim, szef batalionu Rich Picciotto z 11 batalionu; i pracownica WTC Josephine Harris. 341 innych strażaków zginęło.

Ostatnią osobą wyniesioną żywą z gruzów była Genelle Guzman-McMillan, pochodząca z Trynidadu sekretarka w Port Authority. Uciekając zatrzymała się na 13 piętrze aby odłamać szpilki od butów. Zasypana w gruzach przetrwała 28 godzin zanim znaleźli ją ratownicy. Inżynier z tej samej firmy Pasquale Buzzelli szedł obok niej. Po zawaleniu się budynku ocknął się na samym szczycie gruzów ze złamaną nogą. Dwaj policjanci John McLoughlin i William Jimeno przeżyli w gruzach szybu windy 13 i 21 godzin. Tom Canavan z First Union Banku utknął w przejściu podziemnym pomiędzy wieżami gdy pierwsza z nich upadła. Wyczołgał się spomiędzy betonowych płyt na kilka minut przed upadkiem drugiej wieży.[1]

-----
Na podstawie:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,1011836.html
http://911research.wtc7.net/cache/wtc/analysis/theories/acfd_miraclecompany_6.htm

http://www.csmonitor.com/2002/0909/p01s02-ussc.html
http://www.nytimes.com/2001/10/09/nyregion/09OBJE.html?searchpv=past7days
http://www.christianpost.com/news/last-world-trade-center-survivor-tells-of-meeting-god-in-the-rubble-55373/
[1] http://911research.wtc7.net/sept11/victims/wtcsurvivors.html

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Drobne rośliny kwiatowe (2.) - Kurzyślad

Będąc w Siedlcach natknąłem się na trawniku między chodnikiem a jezdnią na małą roślinkę, o czerwono-pomarańczowych kwiatkach:

Był to Kurzyślad Polny. Znalazłem go później i w innych miejscach, ale właśnie tam zrobiłem mu zdjęcie. Cała roślina z wyglądu przypominała mi Gwiazdnicę polną - drobny chwast, bardzo uciążliwy w ogródkach działkowych. Różniła się jednak bardziej błyszczącymi listkami i kwiatami o tak charakterystycznym, "oranżadowym" kolorze.

Kurzyślad jest drobną rośliną zielną, o wysokości nie przekraczającej 10 centymetrów, niekiedy tworzącą kępki z płożącymi się po ziemi łodygami. Należy do rodziny Pierwiosnkowatych. Kwiaty mają około 5-7 milimetrów średnicy.
Nazwa wywodzi się podobno od unerwienia listków, które przybiera postać trzech nerwów odchodzących od podstawy liścia, mających kształt kurzej stópki. Stanowi chwast upraw okopowych, choć dziś już rzadszy. Jego krewniak kurzyślad błękitny ma - jak nazwa wskazuje - błękitne kwiatki o lekko karbowanych brzegach płatków
Już w starożytności uważano go za roślinę leczniczą. Piliniusz i Dioskorides opisali ją jako skuteczną na melancholię[1] Jego ziele zawiera saponiny, flawonoidy i kwasy: kawowy i synapinowy. Ma działanie odtruwające, moczopędne i wykrztuśne. Może być używany w chorobach wątroby i nerek, a także przy kaszlu i zapaleniu oskrzeli. Bywał opisywany jako lek na nerwice, również o działaniu rozweselającym. [2]
Saponiny kurzyśladu wykazują też działanie przeciwbakteryjne, pierwotniakobójcze, przeciw pasożytnicze i przeciwwirusowe [3] Saponiny mogą jednak w nadmiarze wywołać zatrucie, objawiające się dreszczami, biegunką, zapaleniem układu pokarmowego, czy wreszcie lekkim odurzeniem. może być śmiertelny dla zwierząt domowych[4] Jest też toksyczny dla ptaków [5] Wywołuje zatrucia, nieraz masowe, u owiec i bydła, gdy zostanie wmieszany w paszę. Przypadek msowego zatrucia odnotowano między innymi w Urugwaju[6] Olejek eteryczny otrzymywany z ziela wywołuje bóle głowy i uszkodzenia błony śluzowej, mimo to był uznawany za antidotum na trucizny i lek na wściekliznę [7] Bywa wykorzystywany w produkcji preparatów homeopatycznych.
Jego kwiaty otwierają się na dzień i zamykają wieczorem bądź gdy słońce jest przesłonięte chmurami. Uważa się, że zamknięcie kwiatów jest oznaką nadchodzących deszczów - stąd zapewne nazwy zwyczajowe jak: "shepherd's clock" - zegar pasterza; "poor man's weatherglass" - barometr biednych. Inne nazwy to "Red chickweed" - czerwone ptasie ziele.

Na zachodzie jest znany jako Pimpernel Scarlet - takie miano przybrał tajemniczy bohater popularnej powieści przygodowej, później serii książek baronowej Orczy, wielokrotnie adaptowanej i przerabianej. Jej bohater - przywódca tajnego stowarzyszenia, działającego we Francji w okresie rewolucji Francuskiej, nielegalnie przerzucającego do Anglii zagrożonych gilotyną arystokratów - przybrał pseudonim od małego szkarłatnego kwiatka. Stanowi literacki prototyp nieuchwytnego, anonimowego bohatera, rzucającego wyzwanie bezprawiu, podobnego zamaskowanemu Zorro, a w pewnym sensie i naszemu "Złemu"*
Jak większość angielskiej i amerykańskiej klasyki bohater i jego przygody pozostają w Polsce praktycznie nie znane, choć powieść - pod tytułem "Szkarłatny kwiat" została u nas wydana kilkanaście lat temu.

Sama nazwa Pimpernel pochodzi od starego angielskiego słowa "pimpernele" będącego zniekształceniem późno łacińskiego "pimpinelle" oznaczającego zioło lecznicze.


Źródła i więcej informacji:
[1] Magiczny ogród
[2] http://rozanski.li/?p=603 - ciekawe komentarze
[3] http://rozanski.li/?p=2510
[4] Rośliny trujące: 170 gatunków roślin ozdobnych i dziko rosnących Burkhard Bohne,Peter Dietze - podgląd na Google Books
[5] http://www.papugi.dt.pl/PCI/PCITrujaceRosliny.asp
[6] Anagallis arvensis poisoning in cattle and sheep in Uruguay. Rivero R, Zabala A, Gianneechini R, Gil J, Moraes J. Laboratorio Regional Noroeste, DILAVE Miguel C. Rubino, Paysandú, Uruguay.
[7] http://www.henriettesherbal.com/eclectic/kings/anagallis.html

* niedawno skończyłem tą powieść Tyrmanda - Genialna!

środa, 17 sierpnia 2011

Dziura w ziemi


Dla symetrii po dziurach w chmurach opiszę dziury w ziemi, a inspiracją jest kolejna informacja o głębokim otworze, jaki pojawił się w Gwatemali:


Inocenta Hernandez, 65-letnia mieszkanka miasta Gwatemala, w środku nocy usłyszała coś, co przypominało eksplozję. - Myślałam, że to gaz u sąsiadów - opowiadała później. Natychmiast wybiegła na zewnątrz, ale z przerażeniem odkryła, że dźwięk dochodził z jej domu. Kiedy wróciła do domu, znalazła pod swoim łóżkiem dziurę i głębokości 12 metrów i średnicy 80 centymetrów[1]
dziura rzeczywiście robi wrażenie:

Nie jest to jednak pierwszy taki przypadek w tym mieście.
W 2007 roku, po przejściu burzy tropikalnej, pośrodku jednego ze skrzyżowań powstał okrągły otwór o średnicy 20 i głębokości 30 metrów (początkowo podawano głębokość 100 metrów). W 2010 roku po przejściu burzy tropikalnej Agata podobny otwór utworzył się trzy skrzyżowania dalej. Zapadlisko o głębokości 60 i szerokości 20 metrów pochłonęło trzypiętrowy budynek, wraz z trzema przypadkowymi osobami.

Tak niezwykłe zdarzenie wywołało oczywiście masę spekulacji. W mediach pojawiały się teorie, że otwór jest wynikiem zapadnięcia się tunelu pozostawionego przez starożytną cywilizację (patrz Agharta), lub że jest wynikiem działań kosmitów. Tę ostatnią teorię rozwija nasz polski odpowiednik Davida Icke, pan Jan Pająk, i jego współwyznawcy
- dziury miałyby być "wypalone" w ziemi przez statki obcych. Statki są oczywiście niewidzialne i niesłyszalne. Jego teorie jeszcze kiedyś omówię.

Ostateczne wyjaśnienie tych przypadków brzmi banalnie - Gwatemala City jest położone na grubej warstwie dawnych popiołów wulkanicznych, pochodzących z wulkanów otaczających dolinę w której mieści się miasto. Taki materiał jest bardzo podatny na wymywanie, co w sytuacji gdy kanalizacja burzowa została wydrążona bardzo głęboko pod ulicami miasta, sprzyja w razie jej uszkodzenia powstawaniu obszernych pustek ziemnych. W obu przypadkach otwory pojawiały się po przejściu burz tropikalnych, którym towarzyszyły opady ulewnego deszczu. Łatwo się zatem domyśleć, że wyjątkowo silny strumień wody wymywał pod ulicami komory niebywałych rozmiarów. Rozmiękczona ulewami ziemia osuwała się ze stropu komory aż wreszcie kilkumetrowa warstwa załamała się tworząc okrągłą dziurę.Świadkowie opisywali, że na dnie dziury kotłowała się woda o zapachu ścieków[2].
Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy pęknięta rura może wywołać powstanie tak równej, okrągłej dziury, niech przypomni sobie mniej może spektakularny, ale ciekawy przypadek sprzed paru lat, gdy pęknięcie rury ciepłowniczej na warszawskim osiedlu spowodowało wymycie dziury o wymiarach 2 na 3 metry, która pochłonęła część garaży wraz z samochodem. Dziura miała oczywiście kształt koła.

Zresztą na dno gwatemalskiego otworu zjechali geolodzy. Na dnie znaleźli gruzy pochłoniętego budynku i wymytą jamę z naniesionym piaskiem, i wreszcie zbrojony, przerwany na pewnym odcinku, kanał burzowy, którym wciąż płynęła woda:

Tłumaczyłoby to również, dlaczego ciała dwóch ofiar drugiej tragedii znaleziono w rzece półtora kilometra od otworu. Po prostu kanał burzowy odprowadzał wodę do rzeki a wraz z nią wszystko co zabrał ze sobą.
W przypadku trzeciej dziury, trudno nie zauważyć, że jej ściany są obłożone cegłą, zwłaszcza na tym filmie (ok.15 sek.), a ze ścianki wychodzi urywająca się rura ściekowa. Prawdopodobnie doszło jedynie do zapadnięcia się studzienki odprowadzającej ścieki.


Warto tu odnotować niektóre podobne przypadki:

W lipcu tego roku po pęknięciu rury wodociągowej, na warszawskiej Pradze powstała dziura o głębokości 2 i szerokości jakiś 3-4 metrów.[3]

3 marca 1988 roku w Earlham Road, w Norwich typowy angielski czerwony piętrus wpadł tyłem w 10 metrową dziurę, jaka nagle powstała na drodze. Ponieważ pojazd zaklinował się w otworze, pasażerowie zdążyli wyjść nim osunął się na dno. Dziura powstała w wyniku zapadnięcia się średniowiecznej kopalni kredy, nie zaznaczonej na żadnej z map.[4] Podobny, 12-metrowy otwór pojawił się w Norwich w 2001 roku.

W styczniu tego roku dziura o wymiarach 8 na 9 metrów pochłonęła trzy samochody w Essen. Przyczyną była stara kopalnia węgla[5]

W Toruniu po pęknięciu rury powstała dziura o średnicy 6 metrów, w której utonął samochód[6]

W 2006 roku w Olesznie koło samochodu osobowego zapadło się w dziurę w jezdni. Z zewnątrz wyglądała na półmetrowy otwór, jednak gdy na miejsce przyjechali geolodzy, musieli użyć kilkumetrowej drabiny aby zejść na jej dno. Ostatecznie jama okazała się głęboka na 6 i szeroka na 10 metrów. [7]

W 2009 roku w Siemianowicach Śląskich utworzyło się okrągłe zapadlisko o głębokości 5 metrów i szerokości 10 metrów. Wpadł w nie samochód. Ponieważ zapadlisko przylegało do bloku mieszkalnego, kilkadziesiąt osób zostało ewakuowanych. Po zasypaniu miejsce osunęło się ponownie, na 1,5 metra.[8]
I tu przyczyną były szkody górnicze.

Jednak najciekawszym jest przypadek w Wapnie, gdzie katastrofa w kopalni soli wywołała dziurę, która pochłonęła pół miasteczka.

Pierwsza kopalnia w Wapnie powstała już w 1871 i eksploatowała płytko położone pokłady gipsu. Dopiero w 1911 odkryto, że w rzeczywistości złoże jest jedynie "czapą" nakrywającą złoże soli kamiennej bardzo dobrej jakości. Eksploatację zaczęto w 1933 roku. Sól z Wapna miała kolor biały i była bardzo czysta, praktycznie nie było potrzeby oczyszczać jej przez warzenie. Problemem było jednak usytuowanie złoża - już pierwsi niemieccy właściciele kopalni uznali ją za niebezpieczną, z uwagi na porowate złoże gipsu, zawierające dużą ilość wody, co groziło zalaniem szybów.
Gdy zmienił się ustrój polityczny w kraju, uznano że lepiej podjąć ryzyko niż nie wykonać planu wydobywczego, dlatego szyb pogłębiał się a problemy z przeciekającą wodą pogłębiały się wraz z nim. W latach 70. kopalnia w Wapnie wydobywała najwięcej soli w Polsce.

Pierwsze większe przecieki pojawiały się już w okresie budowy kopalni, przerywając prace i zalewając wyrobiska. W 1971 roku na poziomie III pojawił się wyciek ługu - stężonego roztworu wypłukanej soli. Jego siła stopniowo zwiększała się w następnych latach, mimo prowadzonej akcji zabezpieczania wyrobiska. Wówczas też odkryto, że woda przedostaje się do kopalni nie tylko z gruntu lecz z czapy gipsowej. Szacowano że może jej tam być nawet 2,5 mln metrów sześciennych[9]. W 1976 roku wielkość wycieku została uznana za niebezpieczną. Spływająca woda wymywała warstwę soli między czapą a kopalnią, mającą zabezpieczać korytarze. w lipcu 1977 wyciek sięgał 500 litrów na minutę i wciąż się powiększał.
Wreszcie podjęto decyzję o wycofaniu górników. W nocy z 4 na 5 sierpnia "półka" solna, została przełamana. W ciągu kilkunastu minut do szybów kopalnianych przelała się słona woda o objętości sporego jeziora. Wycofująca się woda pozostawiła po sobie rozległe pustki ziemne, dotychczas utrzymujące się dzięki ciśnieniu wody. Zaczęły się pierwsze zapadliska.

Pierwsze dziury utworzyły się na terenie kopalni, miały postać lejów o średnicy do 20 metrów i głębokości go 7. Potem w głąb ziemi osunęły się garaże na terenie wsi w pobliżu przedszkola. Mieszkańców pobliskich budynków ewakuowano. Kolejne zapadliska dotknęły zabudowane ulice, powodując zawalenie się domów mieszkalnych. Na szczęście zdołano ewakuować mieszkańców. W ciągu następnych miesięcy zapadały się kolejne fragmenty ulic. (zdjęcia)
Łącznie ewakuowano 1402 osoby. Dziś teren zapadlisk ma postać kilkuhektarowego zagłębienia pośrodku miejscowości.


Kolejne zapadlisko w Wapnie pojawiło się w 2007 roku i miało średnicę 25 i głębokość do 30 metrów.[10] Na szczęście nastąpiło na terenach niezamieszkanych (polecam przy okazji świetny reportaż opisujący sytuację w miejscowości). W tym roku, podczas prac geologicznych mających zbadać stan gruntu pojawiła się tam szczelina o długości 18 metrów. Odwierty zostały wstrzymane.

Podobną przyczynę miała katastrofa w Inowrocławiu w 1909 roku. Wówczas zapadlisko związane z kopalnią soli pochłonęło boczną nawę kościoła Imienia Najświętszej Panny Maryi. Inne, dwa lata później pochłonęło kamienicę. [11] Kolejne, choć mniejsze, pojawiło się w 2003 roku.

Niewielkie zapadlisko, o średnicy jakiś 30 centymetrów, pojawiło się dwa miesiące temu niedaleko mojego domu, pośrodku skrzyżowania. Służby drogowe oznaczyły je, wstawiając do środka pręt owinięty biało-czerwoną taśmą, prawie niewidoczny po zmroku. Do północy wpadły w nie cztery samochody, uszkadzając koła, podwozia i zderzaki. Wreszcie koło dziury postawiono policjanta z lizakiem, który czekał aż przywiozą migający światełkami słupek.

A więc takie rzeczy zdarzają się, i będą się zdarzać. I żadni kosmici nie są tu potrzebni...

Ps.
W ostatnim czasie do tych przypadków dołączyło rozległe zapadlisko w Warszawie i w Ostrowcu Świętokrzyskim. W tym ostatnim przypadku rura z wodą pękła pod drogą na tyle blisko skarpy, że przebiła się przez nią, tworząc błotne osuwisko, co powiększyło rozmiar dziury.
------
[1] http://wiadomosci.wp.pl/kat,1515,title,Nie-uwierzysz-co-znalezli-pod-lozkiem,wid,13618744,wiadomosc.html?ticaid=1cc70
[2] http://news.nationalgeographic.com/news/2007/02/070226-sinkhole-photo/
[3] http://kontakt24.tvn.pl/artykul,na-pradze-zapadla-sie-ulica,121373.html
[4] http://www.bbc.co.uk/dna/h2g2/A11290213
[5] http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,8923881,Ziemia_pochlonela_trzy_samochody_w_Niemczech__Zapadly.html
[6] http://www.tvp.pl/bydgoszcz/aktualnosci/komunikacja/droga-zapadla-sie-pod-kierowca-w-toruniu/3427222
[7] http://motoryzacja.interia.pl/wiadomosci-dnia/news/dziura-gleboka-na-szesc-metrow,730097
[8] http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,6869726,W_Siemianowicach_ziemia_znow_sie_zapadla.html
[9] http://marcusl.prv.pl/katastrofa2.html
[10] http://poznan.gazeta.pl/poznan/5,36034,4448887,Wielka_dziura_w_Wapnie.html?i=2
[11] picasa.web

wtorek, 16 sierpnia 2011

Drobne rośliny kwiatowe - ( 1.) Piołun

Ponieważ oprócz Chemii i katastrof interesuję się też trochę botaniką, postanowiłem wrzucać tu co jakiś czas niektóre ciekawe zdjęcia. Jedną z klasyfikacji, wedle których będę grupował zdjęcia, jest niepozorność kwiatów. Znajdą się tu zarówno drobne, niknące w trawie i krzewach roślinki, o niewielkich, nie przyciągających wzroku kwiatach, jak i spore rośliny, widoczne z daleka, których kwiaty są jednak na tyle niepozorne i drobne, że mało kto myśli o nich jako o roślinach kwiatowych. Na początek najświeższe zdjęcie, sprzed paru dni:


Bylica Piołun (Artemisia absinthium) - jest wieloletnią rośliną zielną, o prostej, drewniejącej łodydze.Lubi miejsca suche, piaszczyste, często gruz i wysypiska. Wczepia się w ziemię krótkim, zdrewniałym kłączem, od którego wyrastają później całe kępy. Liście pierzaste, pokryte srebrnym, woskowatym nalotem, zabezpieczającym przed nadmiernym parowaniem wody, o silnym, gorzkim smaku i ziołowym zapachu. Jego (jej?) kwiatem są drobne, zielonkawo-żółte koszyczki pozbawione płatków, zapylane wiatrem. Pyłek bylicy ma silne właściwości uczulające.

Gorycz piołunu przypadła niektórym do gustu. Dodaje się go do niektórych wermutów i likierów. Najbardziej znanym napojem zawierającym piołun jest Absynt, którym upijali się XIX wieczni artyści. Dzięki obecności dużej ilości składnika czynnego Tujonu, występującego również w (bardzo gorzkim) Wrotyczu i Żywotniku (Thuja), wywoływał zmiany nastroju, podniecenie i pobudzenie, ale również stany lękowe i psychozy. Zakazany na początku XX wieku wrócił w ostatnich latach jago drogi trunek o intensywnym, zielonkawym kolorze.

Bylica jest też znana jako zioło lecznicze, choć dziś raczej nie poleca się aby samemu używać jej wewnętrznie z uwagi na to, że jest dość mocnym ziołem. Zawarte w niej gorycze działają głównie na układ trawienny, a więc: żółciopędne, wiatropędnie, tonizująco na pracę jelit i żołądka, przeciwrobaczo. Dawniej wywar z piołunu był dodawany do atramentu, zaś proszek z suszonego ziela wysypywano dla odstraszenia insektów.
Z Piołunem wiąże się jedno z wspomnień z wczesnego dzieciństwa, kiedy to zerwałem kilka łodyg, zabrudziwszy gorzkim sokiem palce, którymi następne dotknąłem usta. Wargi nabrały gorzkiego posmaku, który przez długi czas nie chciał schodzić. Ktoś zaproponował zatem, aby posmarować mi usta miodem, który bardzo lubiłem. I jakoś tak gorzki piołun kojarzy mi się do dziś ze słodyczą miodu - co, zażywszy na symbolikę tej rośliny, nie jest może takie złe.