Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katastrofy w Polsce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katastrofy w Polsce. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 stycznia 2012

Tsunami w Europie?

Myśląc o zjawisku Tsunami, kojarzymy je prawie wyłącznie z krajami tropikalnymi, z egzotycznymi wysepkami położonymi w otoczeniu jakiegoś podmorskiego wulkanu od czasu do czasu zmiatającego roztaczający się wokół rajski krajobraz - tymczasem fala ta powstać może praktycznie w dowolnym zakątku Ziemi, również w Europie, i co więcej, nie tylko może się zdarzyć, ale już się zdarzała.

Tsunami jest słowem pochodzenia japońskiego, oznaczającym dosłownie "falę portową". Sejsmiczny region wysp japońskich wielokrotnie był dotykany przez wielkie fale, czego szczególnie tragiczny przykład obserwowaliśmy w tym roku. Wedle najnowszych danych z sierpnia potwierdzono śmierć 15 tysięcy osób, zaś 5 tysięcy uważa się za zaginione.[1] Można więc w zasadzie uznać, że liczba ofiar sięga 20 tysięcy.

Przyczyną tsunami jest zawsze gwałtowne przemieszczenie dużej masy wody, wywołane pionowym przesunięciem dna morskiego podczas trzęsienia ziemi, ale też na przykład podwodnym osuwiskiem, osunięciem się brzegu czy nawet cieleniem się lodowca. W odpowiednich warunkach fala może powstawać na dużych jeziorach. To gwałtowne przesunięcie wielkiej masy nie jest niczym innym jak ogromną pracą, przekazującą wodzie energię, ta zaś rozchodzi się pod postacią zafalowania w sposób podobny jak stuk uderzenia młotka rozchodzi się w metalowej szynie. Właśnie dlatego fala jest tak niebezpieczna. Taką pracą wykonaną na wodzie, może być też przesuwanie się nad morzem bardzo silnych niż, które unoszą poziom wody o niewielką wartość na bardzo dużym obszarze; wypełnienie się niżów, który "puszcza" podnoszoną wodę, lub przesunięcie się go na płycizny głębokich zatok może wywołać falę bardzo przypominającą tsunami, nazywaną meteotsunami.
W odróżnieniu od powierzchniowych zafalowań, wywołanych wiatrem, fala tsunami przesuwa się całą objętością danego akwenu. Gdy znajduje się na głębinie nie jest zauważalna - szczegółowe pomiary z wykorzystaniem automatycznych boi pokazały, że na otwartym oceanie osiąga maksymalnie metr wysokości (co prawdopodobnie przedstawia ten film), porusza się jednak z prędkością do 800 km/h, zaś szerokość (długość fali) sięga wielu kilometrów. Gdy fala dociera do płytszych wód przybrzeżnych zostaje spowolniona, jej długość spada, lecz amplituda zwiększa się wielokrotnie.
Wbrew powszechnemu mniemaniu tsunami nie przybiera postaci pojedynczej, załamującej się fali o wysokości takiej, do jakiej dosięga na lądzie - jest to raczej bardzo gwałtowny przypływ, co zresztą mieliśmy możliwość obserwować w tym roku. Wprawdzie gdy woda wdzierała się na brzeg, przybierała postać fali, lecz po jej przeminięciu morze nadal wpływało na ląd z ogromną siłą, niczym fala powodziowa po pęknięciu wałów. Impet jaki został nadany tsunami przez trzęsienie jest tak wielki, że wpływa na brzeg wyżej niż wypiętrzyła się fala, mniej więcej w taki sposób, w jaki woda chluśnięta z wiadra może przez pewien czas płynąć pod górkę.
Jeśli do lądu wpierw dotrze nie szczyt lecz dolina fali, morze cofa się odsłaniając dno, często ofiarami zostają ludzie zaciekawieni tym fenomenem, bądź pragnący zebrać pozostawione ryby - podczas tsunami w 2004 roku wielu turystów wychodziło na odsłonięte płycizny, sądząc że to silny odpływ. W tym roku w Japonii obniżenie morza w głębokich portach sięgało do dwóch metrów.

Tak opisane zjawiska mogą zajść w każdym miejscu, jeśli tylko nastąpią odpowiednie warunki. Niedawno niewielkie tsunami pojawiło się w Wielkiej Brytanii. Nazwano je mini-tsunami bo miało tylko 30-40 cm wysokości[2]. Podejrzewa się, że wygenerowało je lokalne podwodne osuwisko, choć meteorolodzy uznali, że falę wygenerowało uderzenie wiatru podczas burzy w kanale La Manche.


Bardzo liczne przypadki notowano w rejonie morza śródziemnego, będącego bardzo aktywną sejsmicznie okolicą. Prawdopodobnie to ogromna fala tsunami była głównym czynnikiem niszczącym po wybuchu w 1600 roku p.n.e. wulkanu Santoryn, który rozsadził całą wyspę powodując na całym świecie wulkaniczną zimę. Po tym kataklizmie zniknęły obiecujące i zaawansowane cywilizacje na Krecie i innych greckich wyspach. Szacunkowa wielkość fali sięgała od 35 do 120 metrów w okolicach Krety.
Kolejny przypadek miał miejsce w 426 r. p.n.e. w okresie wojny Peloponeskiej. Grecki historyk Taukidydes, który opisywał to zdarzenie, był zarazem pierwszy który powiązał je z silnym trzęsieniem ziemi, uważając, że jest ono przyczyną powstania fali. Kolejne kataklizmy następowały w latach 373 p.n.e. i 365 n.e. przy czym to ostatnie zapamiętano jako wyjątkowo niszczące, zwłaszcza na wybrzeżach Krety i delty Nilu, sięgało bowiem do 9 metrów. Następne miało miejsce w 1303 roku i osiągnęło rozmiary zbliżone do tych sprzed tysiąclecia.
Kolejne znane przypadki miały miejsce w okolicy Włoch. Szczególnie w 1783 roku, gdy w czasie serii pięciu niszczących trzęsień ziemi od lutego do końca marca, dwa z nich wywołały falę w okolicach miasta Sycylia, zabijając prawie 1500 osób.
Trzęsienie ziemi w Calabrii 1783

Aż wreszcie w 1907 trzęsienie w okolicach Messyny wywołało 12 metrową falę i zabiło do 100 tyś. osób w całych Włoszech. Był to najtragiczniejszy wstrząs w tej okolicy.

Bardziej zaskakujące przypadki miały miejsce na północy

30 stycznia 1607 roku wysokie fale spustoszyły wybrzeża Wielkiej Brytanii i Irlandii, zalewając 200 mil kwadratowych gruntów, powodując śmierć ok. 3 tyś. osób. Szczególnie ucierpiała Walia i hrabstwa Devon i Somerset. Woda wdzierając się w górę rzek dotarła aż do Glastonbury, ponad 20 km od wybrzeża. Licznie zachowane do dziś tabliczki zaznaczające poziom wody wskazują, że maksymalnie sięgała miejscami do 8 metrów ponad poziom morza. W owym czasie uważano to za efekt kary Bożej - wszakże niecałe pół wieku wcześniej król angielski Henryk VIII wypowiedział posłuszeństwo papieżowi i ogłosił się głową angielskiego Kościoła. Później uważano, że przyczyną był bardzo silny sztorm połączony w przypływem, a nawet że była to powódź wskutek silnych deszczy. W ostatnich latach pojawiła się teoria, że przyczyną mogło być tsunami, wywołane osuwiskiem dna morskiego na krawędzi szelfu kontynentalnego.[3]
Z badań dna wiemy, że tego typu zdarzenia, połączone czasem z wybuchami metanu, miały już miejsce. Około 8,5 tyś. lat temu w okolicach morza norweskiego szelf oceaniczny osunął się na długości 260 km, przemieszczeniu uległo 3,5 tyś. km sześciennych materiału skalnego. Ślady po wywołanym osuwiskiem tsunami znaleziono w Szkocji, 80 km od obecnego wybrzeża. Osuwisko Storegga odkryto dopiero podczas badań terenów roponośnych. [4]


Zdecydowanie najtragiczniejsze europejskie tsunami miało miejsce w 1755 roku, w związku z trzęsieniem ziemi opodal Lizbony. Wstrząs był niezwykle silny - na podstawie opisów oceniono, że mógł sięgać nawet 9 Richterów - i trwał ponad trzy minuty. Lizbona została praktycznie w całości zrujnowana, na ulicach otwierały się i zamykały kilkumetrowe szczeliny w które wpadali ludzie. Cała stolica została zburzona zaś na gruzach rozpętał się gwałtowny pożar. Gdy mieszkańcy zbiegli do portu, z morza powstała fala sięgająca do 20 metrów. Rodzina królewska spędzała ten dzień za miastem, natomiast mieszkańcy udali się na msze do kościołów - był 1 listopada, dzień Wszystkich Świętych. Kościoły runęły w trakcie nabożeństw.
Fala spustoszyła wybrzeża Portugalii i Hiszpanii. W mieście Kadyks dwunastometrowa fala sięgnęła szczytów murów miejskich. Dotarła też do Irlandii i Wielkiej Brytanii sięgając do 3 metrów. Na wybrzeżach Maroko kilkunastometrowe fale zabiły do 10 tysięcy osób. Fale notowano też na Islandii i w Ameryce. Liczbę ofiar trzęsienia i fal tsunami szacuje się na 80-100 tysięcy osób. Był to jeden z największych europejskich kataklizmów tych czasów, zaraz po średniowiecznych powodziach w Holandii.


Dosyć szczególnym przypadkiem były fale, jakie uderzyły w wybrzeża Anglii w okolicach Brington i Hastings 20 lipca 1929 roku. Miały wysokość od 3 do 6,5 metra. Utonęły wówczas dwie osoby. Sądzi się, że był to przypadek meteotsunami spowodowanego przez linię szkwałową nad kanałem La Manche.

A w bliższych nam czasach?

W 1979 roku na wybrzeżu zatoki Nicejskiej miało miejsce bezprecedensowe zdarzenie. Podczas rozbudowy lotniska Côte d'Azur Airport w Nicei postanowiono powiększyć ląd i jeden z pasów startowych umieścić na sztucznie usypanym na przybrzeżnej płyciźnie półwyspie. U ujścia rzeki Var morze było dosyć płytkie, dzięki zdeponowanym przez tysiące lat osadom niesionych przez rzekę, przedzielonych jedynie w jednym miejscu przez podmorski kanion. Głębokość morza rosła w tym miejscu bardzo szybko w miarę oddalania się od lądu. Już podczas usypywania nawiezionej ziemi zauważono powolne osiadanie blisko 130 hektarowego sztucznego półwyspu, co rekompensowano dosypując więcej ziemi. 16 października doszło jednak do obrywu. Usypany ląd raptownie zapadł się stając się zaczątkiem większego osunięcia podmorskich osadów, które było zdolne uszkodzić kable ułożone na dnie 100 km od wybrzeża. Wraz z ziemią w kipiel wciągniętych zostało kilku robotników. Gdy pozostali rzucili się na ratunek spostrzegli, że morze w zatoce opadło, po czym powróciło na tyle raptownie, że utworzyło falę sięgającą do trzech metrów na terenie samej Nicei, oraz do półtora metra na blisko stukilometrowym odcinku wybrzeża.[5] Na terenie lotniska zginęło wówczas 11 robotników, dziesięć osób na okolicznych plażach, i po jednej w Antibes i Garoupe. Blisko 100 domów zostało uszkodzonych. Kilkadziesiąt jachtów w porcie Salinas zostało rzuconych na falochron [6]

Zniszczenia w Antibes.[6]

Władze lotniska zawarły wówczas ugodę z rodzinami ofiar, na mocy której utajnione zostały materiały procesowe badające przyczyny i odpowiedzialność za katastrofę, znane są tylko ogólne ustalenia. Sądzi się, że pozostały teren położonego na półwyspie lotniska jest raczej stabilny, jednak geologia okolicy jest na bieżąco badana. Choć ta największa antropogeniczna katastrofa tego typu, miała miejsce niespełna 25 lat temu, pozostaje dziś praktycznie nie znana. Nawet we francuskojęzycznym internecie nie ma na ten temat za dużo. Nie jest pewne czy może się powtórzyć - Nicea leży na terenach sejsmicznych.

Ostatnie większe tsunami w Grecji miało miejsce na wyspie Dodekanez w 1956 roku. W wyniku trzęsienia oraz fali, która rozbiła rybackie łodzie w porcie, zginęło 56 osób.

Inny ciekawy przypadek miał miejsce 30 grudnia 2002 roku na włoskiej wyspie Stromboli. Jest to właściwie wystający z morza wulkan, nieustannie aktywny już od kilku tysięcy lat, zazwyczaj co pół godziny wyrzucający z siebie popiół i dużo pumeksu osiadającego na bardzo stromych stokach tej sięgającej prawie kilometra góry. W 2002 roku nieoczekiwanie nastąpiła większa erupcja a po niej jeden z nielicznych odnotowanych wypływów lawy. Równocześnie zwały dawno naniesionego pumeksu osunęły się z sięgającego wprost do wody stoku powodując dwie fale sięgające w porcie na wysokie do kilku metrów. Na szczęście poza uszkodzeniami jachtów i paroma rannymi, nie doszło do niczyjej śmierci, zaś fala dość szybko rozproszyła się[7]

Z chłodniejszych krajów nie sposób ominąć kilku przypadków z Norwegii, gdzie lawiny kamienne osuwające się do fiordów (a w niektórych przypadkach bardzo strome zbocza, sięgają od ośnieżonych szczytów wprost do morza) mogą wywoływać w ich wąskich gardłach nie zbyt rozległe ale niszczycielskie fale.
Zniszczenia w Tafjord[8]

Tak było 7 kwietnia 1934 roku, gdy obryw dwóch milionów metrów sześciennych skał z siedmiuset metrowego stoku Tafjordu wywołało falę, w pobliżu obrywu sięgającą do 67 metrów, która gdy dotarła do wioski Tafjord miała jeszcze 16 metrów. Zginęło wówczas 47 osób. [8]
Dwa podobne wypadki miały miejsce w Loen nad Nordfjordem w 1905 i 1936 roku, kiedy to zginęło odpowiednio 61 i 73 osoby.[9] Pomnik ofiar pierwszej katastrofy, postawiony na wysokości 40 metrów, został zniszczony przez drugą falę.
Obecnie monitorowane jest zbocze góry Åknes górującej nad ujściem Tafjordu, gdzie pięć lat temu wykryto ogromne pęknięcie. Gdyby doszło do obrywu, do fiordu wpadłoby dziesięć razy więcej skał niż podczas katastrofy sprzed 75 lat.

A w środkowej Europie? Czy tsunami może mieć miejsce nad Bałtykiem?

Bałtyk to raczej małe morze, dosyć zresztą płytkie. Wprawdzie największa głębia ma prawie 500 metrów, ale zajmuje nie zbyt rozległy obszar. Pozostała część Bałtyku ma głębokość średnio 100 metrów z licznymi płyciznami. Pływy są na nim ledwie wykrywalne, osiągając kilkanaście centymetrów. Jedynie podczas przechodzenia głębokich niżów obserwuje się niekiedy zachybotanie wody zwane Sejszą, rozpięte między Lubeką a Sankt Petersburgiem o wysokości do dwóch metrów. Znalazłem jakieś niejasne wzmianki o wielkiej fali, notowanej w 1760 roku w Danii i Niemczech, co do której są podejrzenia, ale nic to konkretnego. Mimo to dawne kroniki odnotowują kilka bardzo podejrzanych zdarzeń.
Przykładowo w Darłowie w roku 1497 podczas gwałtownego sztormu doszło do zdarzenia nazwanego "niedźwiedziem morskim" od pomruku który towarzyszył falom. Woda wdarła się wówczas do miasta, sięgając, wedle przekazów, aż do kaplicy św. Gertrudy 20 m n.p.m. i osadzając tam statek. Wedle geologa Andrzeja Piotrowskiego prawdopodobnie trzęsienie ziemi w Szwecji spowodowało uwolnienie metanu spod dna morza, to zaś wywołało wysokie choć obejmujące mały odcinek wybrzeża tsunami. Podobne zdarzenie miało miejsce przy dobrej pogodzie w Trzebiatowie 1752 roku.[10] Osobiście sądzę, że w tym pierwszy przypadku, na nieduże tsunami nałożyła się fala sztormowa, i to spowodowało tak duże rozmiary powodzi.
Podobny kataklizm miał nawiedzić Łebę w 1555 roku, która została po tym zdarzeniu przeniesiona w inne miejsce, oraz ponownie w 1779 roku.
Niektórzy z tego powodu mają zastrzeżenia co do planów polskiej energetyki jądrowej na Pomorzu, choć prawdę mówiąc trzęsienie i tsunami, które dotarłoby aż do Kopania (16 km od brzegu) czy do Żarnowca, byłoby większą katastrofą niż ewentualna awaria.

A inne możliwości?
Niedawno pojawiła się informacja, że na Bałtyckiej wyspie Hiddensee pojawiło się pęknięcie długie na dwa kilometry, świadczące o osuwaniu się kredowego klifu, sięgającego tak do 50 metrów.[11] Jak na razie szczelina ma 4 centymetry. Gdyby doszło do raptownego, jednoczesnego obsunięcia się tej masy do Bałtyku, to można się liczyć z powstaniem kilkumetrowej fali, niebezpiecznej dla pobliskiej Danii, choć do prawdy sądzę że rzecz skończy się raczej na powolnym osuwaniu się brzegu, jak to miało miejsce w poprzednich latach (w 2006 r. do morza spełzło w ten sposób 200 metrów brzegu Rugii i nic się nie stało).
Myślę, że podobne rzeczy mogłyby mieć miejsce na Mazurach, gdzie niektóre brzegi jezior bardzo stromo wchodzą w wodę, będąc zbudowane z nie zbyt spoistej mieszaniny żwiru i gliny, choć nie słyszałem aby coś takiego notowano. Nie jest też wykluczone powstanie fali w wyniku osunięcia się na przykład brzegu Wisły koło Kazimierza, czy Bugu w okolicach Drohiczyna (tam skarpa sięga do 20 metrów), ale to mało prawdopodobne.

Czy mamy się bać? Ostrożność nigdy nie zawadzi, ale raczej bym się nie obawiał.
------
[1] onet.pl
[2] http://www.guardian.co.uk/
[3] http://en.wikipedia.org/wiki/Bristol_Channel_floods,_1607
[4] http://www.tgpx.de/reisetipps/tsunami-europa-amerika.html
[5] http://www.lamouettelaurentine.net/st_laurent_du_var/port/tsunami.htm tu dużo informacji
[6] http://www.nicematin.com/article/diaporama/tsunami-a-antibes-levenement-en-images zdjęcia
[7] http://www.swisseduc.ch/stromboli/volcano/beso/bes02c-it.html
[8] http://www.dagbladet.no/nyheter/2006/10/25/480857.html
[9] http://www.adressa.no/kultur/bok/bokanmeldelser/article1309469.ece
[10] http://szkolnictwo.pl/index.php?id=PU9042
[11] http://www.tvn24.pl/1,1732866,druk.html

niedziela, 18 września 2011

Huragany nad Polską w 1928 roku

Historia uspokaja.

Zasadniczo można by powiedzieć, że wszystko się już zdarzyło, a nasze codzienne bolączki nabierają wobec ogromu przeszłości mniej poważnego charakteru. Właśnie dlatego chętnie przeglądam biblioteki cyfrowe. Lato tego roku zapisało się jako burzliwe i zmienne, jednak pogodowe kataklizmy ostatnich lat są niczym wobec klęsk jakie notowano dawniej.

4 lipca 1928 roku Polska znalazła się na styku skrajnie różnych mas powietrza - gorącej z południa i chłodnej z północy. Jeszcze dzień wcześniej notowano w Krakowie 42 stopnie upału, natomiast tuż za chłodnym frontem, związanym z płytką zatoką niżową, notowano zaledwie 10-12 stopni. Nic więc dziwnego, że zmianie temperatury towarzyszyły gwałtowne burze. Nikt się jednak nie spodziewał, że ich przejście będzie miało tak tragiczne następstwa:

Donosiliśmy już o olbrzymich stratach jakie wyrządziła burza w dniu 4 bm.
Nikt jednak nie przypuszczał, aby były one tak wielkie jak to się oszacowuje. Oto ostateczne cyfry ilustrujące jaskrawie ogrom klęski:
W czasie burzy zginęło bądź od piorunów bądź pod gruzami domów walących się w czasie burzy na terenie całej Polski 62 osoby.

W puszczy sieradzkiej poniósł śmierć jeden robotnik zaś 7 poranionych; na Śląsku 7 robotników zabitych i około 30 porażonych, w Marjanowie dwie robotnice poniosły śmierć pod gruzami zwalonej przez huragan szopy; również dwóch robotników poniosło śmierć w takich okolicznościach w cegielni Leopoldynów.
We wsi Łasieczniki huragan zawalił stodołę pod rumowiskami której znalazł śmierć 17-letni parobek, w Kutnie pod gruzami zginął 4-letni chłopczyk; w Lubaratzu padająca topola zawaliła ścianę, która przygniotła na śmierć 54-letniego mężczyznę
w kaliskim piorun zabił dwie kobiety na polu, we wsi Jakubowice walące się ściany przygniotły dwie osoby,w powiecie tucholskim spaliły się dwie kobiety.
W lubelskiem w ciągu jednego kwadransa spłonęło od piorunu 27 budynków, pod za Ząbkowicami spłonęło kilkanaście hektarów lasu, poza tem zniszczeniu uległy lasy Puszczy Białowieskiej, Kurpiowskiej i innych.
Trzydzieści wsi w powiatach kaliskim, stanisławowskim, sokołowskim, skierniewickim, tarnopolskim, krakowskim, kieleckim, lubelskim zostało zniszczonych. Najbardziej dotknięte zostały wsie Leszkowice w pow. Lubartowskim, Wyszków w Stanisławowskim, Dobra w tureckim, i Sabno i Kosow w sokołowskim.
Ogółem zostało zniszczonych 700 budynków gospodarskich.[1]


W okolicach Białegostoku wiatr poruszył 60 wagonów na jednym z torów, część uległa wykolejeniu, inne zderzały się ze sobą, bądź wpadały na zapory na końcu toru. Dwom robotnikon, którzy schowali się pod nimi, obcięło nogi. Na śląsku uszkodzonych zostało wiele fabryk. W Katowicach dach hali elewatora przygniótł kilku robotników; w wielu hutach poprzewracały się chłodnie wieżowe. W Bytomiu i Gliwicach przewracające się kominy zawaliły kilkanaście fabryk [2] Notowano tu podmuchy sięgające 40 m/s (144 km/h) Wcześniej front dał o sobie znać w Niemczech, w okolicach Tiengartu pod Berlinem zerwanych zostało 350 dachów[3] W powiecie rybnickim szkody spowodował grad wielkości kurzego jaja, a wiatr zerwał ok. 100 dachów. W Byskowicach przewrócony komin zasypał kilkunastu robotników. Na warszawskim lotnisku wiatr unosił i przewracał samoloty, uszkadzając bądź niszcząc 30 z nich. Przed burzą upał sięgał 31 stopni. Porywy wiatru sięgały 30 m/s. W Jaktorowie pod Warszawą uszkodzone zostały wszystkie zabudowania tamtejszego majątku. Zawalić się miały nawet murowane budynki, ale prasa nie podaje jakie. [4]

Można podejrzewać, że we front mogło być wbudowanych kilka trąb powietrznych. Toruńska gazeta opisuje przejście burzy, jako niebywałą nawałnicę z gradem i podmuchami huraganowego wiatru, trwającą zaledwie 5-10 minut. Sądząc po relacjach front przetoczył się przez całą szerokość kraju w ciągu jednego popołudnia - w Poznaniu był o 15, w Toruniu o 16, wieczorem dotarł na Lubelszczyznę. Można podejrzewać, że przyczyną gwałtowności burz było uformowanie się linii szkwałowej, podobnej do tej która 23 lipca 2009 roku przeszła nad Legnicą, bądź do tej jaka w 2002 roku powaliła pół Puszczy Piskiej (też 4 lipca) - świadkowie tamtych burz opisywali je w podobny sposób.

Pioruny były w tamtych czasach przyczyną największej ilości śmierci, a to po części z braku piorunochronów na wsiach, co w razie uderzenia powodowało, że piorun wnikał do wnętrza domów rażąc domowników i wywołując pożary. Przypominam sobie pewną relację z 1935 roku, podającą, że podczas burzy w kieleckiem pioruny zabiły 35 osób - były to głównie ofiary pożarów, bądź osoby które burza zastała podczas pracy na polu.

Nie był to jednak koniec burzowego lata, bo ledwie miesiąc później, 29 lipca, podobny kataklizm nawiedza województwo wileńskie:
Wilno, 30.07 Województwo wileńskie nawiedziła onegdaj burza i huragan, przy czem w kilku punktach nastąpiło oberwanie się chmury. Burza zniszczyła 200 budynków. W Rucewiczach piorun zniszczył elektrownię i szkołę. W szeregu wsi huragan powywracał domy, drzewa, pola uległy niszczeniu. Na odcinku Wilno-Mołodeczno burza obaliła pól setki słupów telegraficznych. Ofiarą padło 65 osób.

W Wilnie jedna osoba została rażona piorunem, dwie walczą ze śmiercią. W powiecie wileńsko-trockim jest 9 zabitych, 9 porażonych; w powiecie święciańskim 9 porażonych, wilejskim 6 porażonych, w Soleczkowicach 4 osoby porażone, w Rydominie 2 osoby zabite 7 porażonych. Na pograniczu polsko-litewskem i sowieckiem K.O.P. poniósł znaczne straty. W Wielkim Hutorze jedna osoba zabita, trzy porażone; na pograniczu sowieckim jedna osoba zabita i dwie porażone. W Bohdziewicach od pioruna powstał pożar, podczas którego spłonęło troje dzieci.[5]

-----
[1] Słowo Pomorskie, 12.07.1928 BBC
[2] Gazeta Gdańska "Echo Gdańskie" 07.07.1928 PBC Gda.
[3] Lech. Gazeta Gnieźnieńska 06.07.1928 WBC
[4] Goniec Częstochowski 7 lipca 1928 biblioteka.czest.pl
[5] Lech. Gazeta Gnieźnieńska 03.08.1928 WBC

środa, 17 sierpnia 2011

Dziura w ziemi


Dla symetrii po dziurach w chmurach opiszę dziury w ziemi, a inspiracją jest kolejna informacja o głębokim otworze, jaki pojawił się w Gwatemali:


Inocenta Hernandez, 65-letnia mieszkanka miasta Gwatemala, w środku nocy usłyszała coś, co przypominało eksplozję. - Myślałam, że to gaz u sąsiadów - opowiadała później. Natychmiast wybiegła na zewnątrz, ale z przerażeniem odkryła, że dźwięk dochodził z jej domu. Kiedy wróciła do domu, znalazła pod swoim łóżkiem dziurę i głębokości 12 metrów i średnicy 80 centymetrów[1]
dziura rzeczywiście robi wrażenie:

Nie jest to jednak pierwszy taki przypadek w tym mieście.
W 2007 roku, po przejściu burzy tropikalnej, pośrodku jednego ze skrzyżowań powstał okrągły otwór o średnicy 20 i głębokości 30 metrów (początkowo podawano głębokość 100 metrów). W 2010 roku po przejściu burzy tropikalnej Agata podobny otwór utworzył się trzy skrzyżowania dalej. Zapadlisko o głębokości 60 i szerokości 20 metrów pochłonęło trzypiętrowy budynek, wraz z trzema przypadkowymi osobami.

Tak niezwykłe zdarzenie wywołało oczywiście masę spekulacji. W mediach pojawiały się teorie, że otwór jest wynikiem zapadnięcia się tunelu pozostawionego przez starożytną cywilizację (patrz Agharta), lub że jest wynikiem działań kosmitów. Tę ostatnią teorię rozwija nasz polski odpowiednik Davida Icke, pan Jan Pająk, i jego współwyznawcy
- dziury miałyby być "wypalone" w ziemi przez statki obcych. Statki są oczywiście niewidzialne i niesłyszalne. Jego teorie jeszcze kiedyś omówię.

Ostateczne wyjaśnienie tych przypadków brzmi banalnie - Gwatemala City jest położone na grubej warstwie dawnych popiołów wulkanicznych, pochodzących z wulkanów otaczających dolinę w której mieści się miasto. Taki materiał jest bardzo podatny na wymywanie, co w sytuacji gdy kanalizacja burzowa została wydrążona bardzo głęboko pod ulicami miasta, sprzyja w razie jej uszkodzenia powstawaniu obszernych pustek ziemnych. W obu przypadkach otwory pojawiały się po przejściu burz tropikalnych, którym towarzyszyły opady ulewnego deszczu. Łatwo się zatem domyśleć, że wyjątkowo silny strumień wody wymywał pod ulicami komory niebywałych rozmiarów. Rozmiękczona ulewami ziemia osuwała się ze stropu komory aż wreszcie kilkumetrowa warstwa załamała się tworząc okrągłą dziurę.Świadkowie opisywali, że na dnie dziury kotłowała się woda o zapachu ścieków[2].
Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy pęknięta rura może wywołać powstanie tak równej, okrągłej dziury, niech przypomni sobie mniej może spektakularny, ale ciekawy przypadek sprzed paru lat, gdy pęknięcie rury ciepłowniczej na warszawskim osiedlu spowodowało wymycie dziury o wymiarach 2 na 3 metry, która pochłonęła część garaży wraz z samochodem. Dziura miała oczywiście kształt koła.

Zresztą na dno gwatemalskiego otworu zjechali geolodzy. Na dnie znaleźli gruzy pochłoniętego budynku i wymytą jamę z naniesionym piaskiem, i wreszcie zbrojony, przerwany na pewnym odcinku, kanał burzowy, którym wciąż płynęła woda:

Tłumaczyłoby to również, dlaczego ciała dwóch ofiar drugiej tragedii znaleziono w rzece półtora kilometra od otworu. Po prostu kanał burzowy odprowadzał wodę do rzeki a wraz z nią wszystko co zabrał ze sobą.
W przypadku trzeciej dziury, trudno nie zauważyć, że jej ściany są obłożone cegłą, zwłaszcza na tym filmie (ok.15 sek.), a ze ścianki wychodzi urywająca się rura ściekowa. Prawdopodobnie doszło jedynie do zapadnięcia się studzienki odprowadzającej ścieki.


Warto tu odnotować niektóre podobne przypadki:

W lipcu tego roku po pęknięciu rury wodociągowej, na warszawskiej Pradze powstała dziura o głębokości 2 i szerokości jakiś 3-4 metrów.[3]

3 marca 1988 roku w Earlham Road, w Norwich typowy angielski czerwony piętrus wpadł tyłem w 10 metrową dziurę, jaka nagle powstała na drodze. Ponieważ pojazd zaklinował się w otworze, pasażerowie zdążyli wyjść nim osunął się na dno. Dziura powstała w wyniku zapadnięcia się średniowiecznej kopalni kredy, nie zaznaczonej na żadnej z map.[4] Podobny, 12-metrowy otwór pojawił się w Norwich w 2001 roku.

W styczniu tego roku dziura o wymiarach 8 na 9 metrów pochłonęła trzy samochody w Essen. Przyczyną była stara kopalnia węgla[5]

W Toruniu po pęknięciu rury powstała dziura o średnicy 6 metrów, w której utonął samochód[6]

W 2006 roku w Olesznie koło samochodu osobowego zapadło się w dziurę w jezdni. Z zewnątrz wyglądała na półmetrowy otwór, jednak gdy na miejsce przyjechali geolodzy, musieli użyć kilkumetrowej drabiny aby zejść na jej dno. Ostatecznie jama okazała się głęboka na 6 i szeroka na 10 metrów. [7]

W 2009 roku w Siemianowicach Śląskich utworzyło się okrągłe zapadlisko o głębokości 5 metrów i szerokości 10 metrów. Wpadł w nie samochód. Ponieważ zapadlisko przylegało do bloku mieszkalnego, kilkadziesiąt osób zostało ewakuowanych. Po zasypaniu miejsce osunęło się ponownie, na 1,5 metra.[8]
I tu przyczyną były szkody górnicze.

Jednak najciekawszym jest przypadek w Wapnie, gdzie katastrofa w kopalni soli wywołała dziurę, która pochłonęła pół miasteczka.

Pierwsza kopalnia w Wapnie powstała już w 1871 i eksploatowała płytko położone pokłady gipsu. Dopiero w 1911 odkryto, że w rzeczywistości złoże jest jedynie "czapą" nakrywającą złoże soli kamiennej bardzo dobrej jakości. Eksploatację zaczęto w 1933 roku. Sól z Wapna miała kolor biały i była bardzo czysta, praktycznie nie było potrzeby oczyszczać jej przez warzenie. Problemem było jednak usytuowanie złoża - już pierwsi niemieccy właściciele kopalni uznali ją za niebezpieczną, z uwagi na porowate złoże gipsu, zawierające dużą ilość wody, co groziło zalaniem szybów.
Gdy zmienił się ustrój polityczny w kraju, uznano że lepiej podjąć ryzyko niż nie wykonać planu wydobywczego, dlatego szyb pogłębiał się a problemy z przeciekającą wodą pogłębiały się wraz z nim. W latach 70. kopalnia w Wapnie wydobywała najwięcej soli w Polsce.

Pierwsze większe przecieki pojawiały się już w okresie budowy kopalni, przerywając prace i zalewając wyrobiska. W 1971 roku na poziomie III pojawił się wyciek ługu - stężonego roztworu wypłukanej soli. Jego siła stopniowo zwiększała się w następnych latach, mimo prowadzonej akcji zabezpieczania wyrobiska. Wówczas też odkryto, że woda przedostaje się do kopalni nie tylko z gruntu lecz z czapy gipsowej. Szacowano że może jej tam być nawet 2,5 mln metrów sześciennych[9]. W 1976 roku wielkość wycieku została uznana za niebezpieczną. Spływająca woda wymywała warstwę soli między czapą a kopalnią, mającą zabezpieczać korytarze. w lipcu 1977 wyciek sięgał 500 litrów na minutę i wciąż się powiększał.
Wreszcie podjęto decyzję o wycofaniu górników. W nocy z 4 na 5 sierpnia "półka" solna, została przełamana. W ciągu kilkunastu minut do szybów kopalnianych przelała się słona woda o objętości sporego jeziora. Wycofująca się woda pozostawiła po sobie rozległe pustki ziemne, dotychczas utrzymujące się dzięki ciśnieniu wody. Zaczęły się pierwsze zapadliska.

Pierwsze dziury utworzyły się na terenie kopalni, miały postać lejów o średnicy do 20 metrów i głębokości go 7. Potem w głąb ziemi osunęły się garaże na terenie wsi w pobliżu przedszkola. Mieszkańców pobliskich budynków ewakuowano. Kolejne zapadliska dotknęły zabudowane ulice, powodując zawalenie się domów mieszkalnych. Na szczęście zdołano ewakuować mieszkańców. W ciągu następnych miesięcy zapadały się kolejne fragmenty ulic. (zdjęcia)
Łącznie ewakuowano 1402 osoby. Dziś teren zapadlisk ma postać kilkuhektarowego zagłębienia pośrodku miejscowości.


Kolejne zapadlisko w Wapnie pojawiło się w 2007 roku i miało średnicę 25 i głębokość do 30 metrów.[10] Na szczęście nastąpiło na terenach niezamieszkanych (polecam przy okazji świetny reportaż opisujący sytuację w miejscowości). W tym roku, podczas prac geologicznych mających zbadać stan gruntu pojawiła się tam szczelina o długości 18 metrów. Odwierty zostały wstrzymane.

Podobną przyczynę miała katastrofa w Inowrocławiu w 1909 roku. Wówczas zapadlisko związane z kopalnią soli pochłonęło boczną nawę kościoła Imienia Najświętszej Panny Maryi. Inne, dwa lata później pochłonęło kamienicę. [11] Kolejne, choć mniejsze, pojawiło się w 2003 roku.

Niewielkie zapadlisko, o średnicy jakiś 30 centymetrów, pojawiło się dwa miesiące temu niedaleko mojego domu, pośrodku skrzyżowania. Służby drogowe oznaczyły je, wstawiając do środka pręt owinięty biało-czerwoną taśmą, prawie niewidoczny po zmroku. Do północy wpadły w nie cztery samochody, uszkadzając koła, podwozia i zderzaki. Wreszcie koło dziury postawiono policjanta z lizakiem, który czekał aż przywiozą migający światełkami słupek.

A więc takie rzeczy zdarzają się, i będą się zdarzać. I żadni kosmici nie są tu potrzebni...

Ps.
W ostatnim czasie do tych przypadków dołączyło rozległe zapadlisko w Warszawie i w Ostrowcu Świętokrzyskim. W tym ostatnim przypadku rura z wodą pękła pod drogą na tyle blisko skarpy, że przebiła się przez nią, tworząc błotne osuwisko, co powiększyło rozmiar dziury.
------
[1] http://wiadomosci.wp.pl/kat,1515,title,Nie-uwierzysz-co-znalezli-pod-lozkiem,wid,13618744,wiadomosc.html?ticaid=1cc70
[2] http://news.nationalgeographic.com/news/2007/02/070226-sinkhole-photo/
[3] http://kontakt24.tvn.pl/artykul,na-pradze-zapadla-sie-ulica,121373.html
[4] http://www.bbc.co.uk/dna/h2g2/A11290213
[5] http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,8923881,Ziemia_pochlonela_trzy_samochody_w_Niemczech__Zapadly.html
[6] http://www.tvp.pl/bydgoszcz/aktualnosci/komunikacja/droga-zapadla-sie-pod-kierowca-w-toruniu/3427222
[7] http://motoryzacja.interia.pl/wiadomosci-dnia/news/dziura-gleboka-na-szesc-metrow,730097
[8] http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,6869726,W_Siemianowicach_ziemia_znow_sie_zapadla.html
[9] http://marcusl.prv.pl/katastrofa2.html
[10] http://poznan.gazeta.pl/poznan/5,36034,4448887,Wielka_dziura_w_Wapnie.html?i=2
[11] picasa.web