środa, 15 listopada 2017

Dziewice konsystorskie

Gdy pod koniec 1928 roku publicysta „Boy" Żeleński pisał recenzję „Kwadratury koła" Katajewa po jej premierze w nowym teatrze Ateneum[1], nie przewidywał, jak żywy wzbudzi oddźwięk. Omawiając historię dwóch małżeństw, które ze względu na warunki socjalne zakwaterowano w jednym pokoju i w których nieoczekiwanie rozkwitły nowe uczucia zauważa, że w Polsce podane ostatecznie rozwiązanie: dwa szybkie rozwody i dwa nowe śluby byłoby niemożliwe, a utwór o lekkim charakterze zamieniłby się w tragedię. Po czym sprecyzował – byłoby to rozwiązanie niemożliwe dla ludzi biednych, bogatsi mogliby załatwić sobie konwersję na inne wyznanie lub nawet kościelny rozwód, po opłaceniu wygodnych dla siebie zeznań świadków.

Po tej skromnej uwadze, będącej wciąż delikatną krytyką aktualnych wówczas stosunków prawno-społecznych, został zasypany lawiną listów, od chwalących rozgłaszanie nieprawości szerzącej się w sądach kościelnych po ganiące takie przedstawianie sprawy jako godzenie w dobre imię Kościoła. Idąc za tym tropem, Boy przedstawił szerzej swoje zdanie w felietonie „Biedne prababki". Wywołał on podobnie żywą reakcję, czego owocem były kolejne felietony i polemiki. Książka zbiera wszystkie te teksty, które łącznie obrazują zastanawiającą sytuację w II RP.

W państwie polskim w tym czasie funkcjonowały trzy różne podejścia do spraw małżeństwa i rozwodu. Na terenach dawnego zaboru pruskiego uznawano śluby cywilne, które siłą rzeczy mogły kończyć się rozwodem. Na terenach dawnego zaboru austriackiego równoważnie traktowano śluby kościelne i cywilne. Na terenach dawnego Królestwa Polskiego, to jest zaboru rosyjskiego, wyłączne prawo do stanowienia małżeństwa miały zarejestrowane związki wyznaniowe, toteż katolik mógł brać wyłącznie ślub kościelny w swoim obrządku (wyznawcy związków religijnych niezarejestrowanych i niewierzący nie mogli uzyskać ślubu!). Co w sytuacji, gdy Kościół katolicki nie uznawał instytucji rozwodu, skazywało nieszczęśliwie poślubionych wiernych bądź na wieczne udawanie związku, bądź na skomplikowaną i kosztowną procedurę unieważnienia go.

Żeleński stara się w felietonach piętnować nie tyle samo podejście Kościoła do małżeństwa, ile raczej powiązaną z nim obłudę i bardzo nieczystą formę przeprowadzania unieważnienia. Zgodnie z prawem kanonicznym związek małżeński został w istocie zawarty wobec Boga, zaś co boskie, tego człowiek nie jest w stanie rozdzielić, dlatego rozwód po ślubie kościelnym nie istnieje. Możliwe jest jednak zbadanie zawarcia i przebiegu małżeństwa, i jeśli małżonkowie nie spełnili pewnych podstawowych warunków bądź nie zostały do końca dopełnione pewne formalności proceduralne, uznaje się, że do „świętego złączenia wobec Boga" w istocie nie doszło, w związku z czym nie są małżeństwem właściwie od samego początku. Jeśli jednak nie ma naprawdę mocnych powodów bądź unieważnienia chce tylko jedna ze stron, proces zamienia się w pranie brudów i wywlekanie grzechów lub też w oszukiwanie i udawanie. Boy opisuje, jak to często świadkowie po złożeniu zeznań na procesie udawali się do spowiedzi, aby uzyskać rozgrzeszenie z krzywoprzysięstwa.

Wśród ulubionych sposobów adwokatów konsystorskich pojawiały się takie sztuczki, jak wyciągnięte nie wiadomo skąd stare listy, w których panna młoda zwierza się z braku miłości do poślubionego, czy zeznania przyjaciółek, jak to mężatka jeszcze przed ślubem nie zamierzała mieć dzieci. Można też było powołać się na nieprawidłowość w rodzaju braku obrączki czy niedostarczenia jakichś papierów. W skrajnej sytuacji, gdy trudno było liczyć na tak proste środki, pozostawało jeszcze wykazanie, że małżeństwo nie zostało skonsumowane. Wystarczało dodatkowo opłacić lekarza, który stwierdzi dziewictwo oraz świadków, którzy na własne uszy słyszeli narzekania, jak to mąż przechrapał całą noc poślubną. Mniej majętni mogli natomiast zmienić wiarę na luterańską, w której rozwód jak najbardziej istnieje – autor twierdzi nawet, że doprowadziło to do nienotowanego nigdzie indziej paradoksu, że połowa najzaciętszych prasowych obrońców katolickiej moralności i nierozerwalności aktu małżeńskiego była takimi właśnie „rozwodowymi lutrami".

Boy trafił ze swoimi felietonami w idealny moment. Właśnie w 1929 roku komisja pod przewodnictwem Karola Lutostańskiego ogłosiła projekt nowego prawa małżeńskiego, mającego obowiązywać na terenie całego kraju, a zawierającego między innymi wprowadzenie ślubów cywilnych oraz równouprawnienie majątkowe małżonków. Oboje mogliby dysponować wspólnym majątkiem, który w razie rozwodu bądź unieważnienia małżeństwa byłby dzielony po połowie, co miało powstrzymać (opisane zresztą w książce) przypadki pozbawiania byłej żony całego majątku. Małżeństwo cywilne mogłoby się oczywiście kończyć rozwodem, po spełnieniu pewnych zasad w rodzaju odpowiednio długiej separacji. Reakcja Kościoła i sprzyjających mu kręgów była jednak gwałtowna, a oskarżenia o chęć doprowadzenia do upadku cywilizacji i ogólnej rozpusty na tyle mocne, że rząd polski, bojąc się cokolwiek w tej sprawie przedsięwziąć, odłożył projekt ad acta i sprawa pozostała nieuregulowana aż do wybuchu II wojny światowej.

Oprócz wartości publicystycznych znajdziemy w tej książce wiele zabawnych anegdot, najciekawsza wydawała mi się opowieść o tym, jak to masoni nie chcieli przyjąć Żeleńskiego w swoje szeregi, gdy wypytywał o taką możliwość.

Czy jednak „Dziewice konsystorskie" to już tylko obrazek z przeszłości, który nie przystaje do współczesności? Wprawdzie państwa europejskie uznają dziś śluby cywilne i, co za tym idzie, rozwody (niedawno, bo w 2011 roku zalegalizowała je ultrareligijna Malta), toteż problem wielu małżeństw jest dużo prostszy do rozwiązania, lecz ci, którzy chcą choćby formalnie spełniać reguły swego wyznania, nadal nie mają łatwej sytuacji. A sprawy o unieważnienie nie stały się ponoć o wiele czystsze niż niemal 90 lat temu.[2] Procesy nadal stanowią pranie brudów przed komisją księży i zakonnic, ciągną się wiele lat i nie są specjalnie tanie. Czy spowiedzi świadków zaraz po procesie nadal są praktykowane, nie sposób się jednak dowiedzieć.

Dziewice Konsystorskie on line, na stronie portalu Wolne Lektury
-----------
[1] Recenzowana sztuka miała premierę 7 grudnia 1928, jak podaje teatr Ateneum w spisie premier na swojej stronie internetowej: https://teatrateneum.pl/?page_id=372

[2] Cezary Pazura już dwa razy uzyskał unieważnienie kościelnego ślubu, za pierwszym razem głównym powodem było to, że jego żona przed ślubem chodziła do psychologa. Zgodnie z niedawno wprowadzonymi przepisami, bliżej nieokreślona niedojrzałość psychiczna może być powodem unieważnienia. Aktor Jacek Borkowski w zasadzie przyznał w prasie, że na procesie opisał swój rzekomo rozwiązły tryb życia na prośbę żony, która koniecznie chciała rozwodu a adwokat twierdził, że przy takim powodzie będzie łatwiej go uzyskać.
http://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/jak-wziac-koscielny-rozwod/q1zp6f4
Po kościelnym rozwodzie są też Cejrowski, Majdan, Katarzyna Skrzynecka i Dariusz Kordek.

[Tekst ukazał się jako recenzja na Biblionetce, ale uznałem, że dotyczy tak ciekawej sprawy, że warto go wkleić i tutaj]
https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=1040683

4 komentarze:

  1. Akurat Boy jest wiarygodny w opisie rzeczywistości swoich czasów na równi ze Środą w czasach obecnych (inna sprawa ze lzejszy i da się go czytać).

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozwiń ten temat, bo to bardzo ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Albo makroman jest takim konserwatywnym betonem, że nawet Żeleński mu śmierdzi radykalnym lewakiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowny Anonimie - (czy to braki w IQ?)
      Mógł bym wypisywać mnóstwo argumentów, ale po co?
      Kto Go obrał za patrona, wszak nie konserwatyści, prawicowcy czy libertarianie, ale, "racjonaliści" i feministki (choć ten klimakter jako symbol cnót, mógł by być dla wielu z nich przykry).

      Usuń